Cisy z La Haye-de-Routot na północy Francji nie poszły na wojnę, bo z cisowego drewna wykonywało niegdyś łuki. Ale drzewa w tym normandzkim miasteczku przetrwały – najpierw jako obiekty kultu wikingów, a później jako część katolickiego cmentarza.
Miejscowa społeczność dba o nie jak o członków rodziny. Gdy mer zauważył, że igły jednego z dwóch 1000-letnich cisów zaczęły brązowieć, co mogło oznaczać chorobę, rozpłakał się. Z pokolenia na pokolenie przekazywane jest stanowisko opiekuna drzew, który codziennie rano otwiera ich drzwiczki, aby w środku nie pojawił się grzyb. Cisy są bowiem puste w środku i nie jest to dzieło człowieka. Zwykle puste cisy usychają, lecz te przetrwały. W jednym od 1866 r. jest kapliczka św. Anny. Aby przedłużyć ich żywot, stowarzyszenie opiekujące się zabytkami przyrody zainstalowało w środku metalowe rusztowanie, a na zewnątrz system lin pozwalający dotrzeć bezpiecznie do każdej gałęzi.