Lekcja 5 – Rzecz o granicach: wiedza, wiara, mit, magia i fantasy
© copyright by Czesław Białczyński
gluon
Rzecz o granicach: wiedza, mit, magia, fantasy
(fragment artykułu dla nowego czasopisma)
Uważny i krytyczny obserwator współczesnej rzeczywistości, uświadamia sobie, że cywilizacja, w której żyjemy, weszła w nową fazę swoich dziejów. Nie chodzi tu jedynie o fundamentalne przewartościowania czy nieustanny proces przemiany jakiemu poddane zostały wszelkie dziedziny życia i aktywności człowieka. Rzeczywistość relatywizuje się i wirtualizuje, staje się płynna – znikają podstawowe granice, do których przywykliśmy – te odróżniające rzeczywistość od fikcji. Wirtualizuje się ona materialnie – dzięki nowym technologiom takim jak Internet, ale także „relatywizuje” się i „wirtualizuje” w sensie idei, filozofii i całego systemu wartości.
(Uwaga ogólna: Ta Wykładnia (Lekcja), tak jak wszystkie przedstawiane na naszym Portalu Starosłowiańskiej Świątyni Światła Świata składowe Księgi Wiedy – nie jest PEŁNA, ani nie ma kształtu Ostatecznego. Pełne i Ostateczne będą wyłącznie Taje Księgi Wiedy, która ukaże się drukiem)
Mnie osobiście owo zjawisko wydaje się czymś niezwykłym. Pamiętam, że i wszystkie poprzednie przewroty cywilizacyjne, które dane mi było przeżyć, wywierały na mnie wrażenie niezwyczajnych. Jak mi się wydaje, jest jednak w obecnym przewrocie pewna cecha zupełnie dotąd niespotykana. „Stary świat” do jakiego przywykło kilka pokoleń rozpada się. Zanika pojęcie samodzielnego, niepodległego państwa i państwa w ogóle, zanika pojęcie narodowej gospodarki, krajowego biznesu, ale też i pojęcie nowoczesnej sztuki, obiektywnej informacji, niezależnej nauki. Mało tego, oto na naszych oczach pęka opoka owego „odchodzącego świata” – światopogląd naukowy, który od końca XVIII wieku (z ustanowieniem filozofii oświeceniowej) zdawał się być nienaruszalnym fundamentem i osią „nowego” – zdawał się być dla nowoczesnej świadomości aksjomatem niemal w znaczeniu aksjomatów geometrii. Czasami (i dla niektórych) aksjomat ten stawał się wręcz dogmatem – czymś w rodzaju fundamentu nowej, świeckiej religii – Nauki (naukowości, a także „naukawości” – czyli „wiary naukowej” bez weryfikacji faktów, w zgodzie z naukową „większością” w danej dyscyplinie wiedzy, ale niekoniecznie w zgodzie z aktualnie znanymi faktami naukowymi) . Dzisiaj dzieje się coś naprawdę dziwnego – obserwujemy pękanie i rozpadanie się samego „nowego kościoła” – Gmachu Nauki.
Jak to możliwe?
Proces „przemiany” otoczenia człowieka rozciągnięty poprzednio na tysiąclecia, potem na setki i dziesiątki lat, przyspieszył tak bardzo, że jedno pokolenie doświadcza już nie jednej a kilku przemian rzeczywistości. Czy rzeczywistość ukształtowana przewrotem lat 60-tych XX wieku, powojennymi totalitaryzmami, żelaznymi reżimami opartymi na armii, ale i jednocześnie lotami kosmicznymi i masowym zastosowaniem antybiotyków, ma wiele wspólnego z tą sprzed I Wojny Światowej, która nie znała telewizji i penicyliny, ani pracujących zawodowo, ani nawet studiujących kobiet? A czy rzeczywistość postindustrialna, ponowoczesna, postmodernistyczna – współczesna, ma z kolei wiele wspólnego z tą z lat 60-tych XX wieku, sprzed czasów komputerów, komunikacji elektronicznej i internetowej informatyzacji oraz globalizacji (nie tylko gospodarczej, ale też ideowej)?
Przemiany są tak szybkie, że nauka nie nadąża sama za sobą, wikła się we własnych meandrach, a środowisko naukowe dzieli się na tych, którzy głoszą wiedzę z „wczoraj” i tych, którzy zostali gdzieś na peryferiach przemian, wciąż wierni swojemu niegdysiejszemu światopoglądowi i wiedzy – która ma już obecnie tylko charakter „mityczny”. Jest też pośród nich (naukowców) garstka tych, którzy tworzą „naukowe dzisiaj” – ale oni są przeważnie odseparowani od „naukowej gawiedzi” zasiekami wojskowych, tajnych laboratoriów. O ich osiągnięciach dowiadujemy się, gdy przestają być użyteczne dla armii – tak właśnie zaistniał Internet – współczesny nowy bóg nadający i wyznaczający rytm globalizacji idei i gospodarki.
Stosunek nauki do pojęcia „boga”, którego istnienia ona nie uznawała, zakładając, że światem rządzą prawa przyrody (w tym prawa fizyki) , był przez ponad 2 stulecia wyróżnikiem światopoglądu naukowego. Jednakże dzisiejsza współczesna nam fizyka teoretyczna widzi już tylko dwa wyjścia stając przed koniecznością wypracowania Teorii Unifikacji, która by wyjaśniła powstanie Wszechświata. Obydwa brzmią fantastycznie – jakby je wygłaszali magowie ze świata fantasy:
1. Wszechświat stworzył Bóg – osobowy albo nieosobowy, a może wielu bogów – wersja teistyczna będąca konsekwencją koncepcji Wielkiego Wybuchu .
2. Wszechświatów jest nieskończona ilość i nigdy nie miały początku ani nie będą mieć końca – wersja ateistyczna, lecz mało prawdopodobna – brak jakichkolwiek przesłanek obserwacyjnych (pozateoretycznych).
To mówią tęgie głowy, autorytety świata fizyki teoretycznej. Mało tego – żeby w ogóle opisać to o czym mówią zaczynają używać języka zarezerwowanego dotąd dla magii i mitu, dla literatury i wiary. Opowiadają nam mianowicie, że Wszechświat nie składa się wyłącznie z materii, którą widzimy, a która stanowi tylko jego nikły procent. Głównie, według nich, wypełnia go Ciemna Energia, z kilkunastoprocentową domieszką Ciemnej Materii. Czym jest owa ciemna energia nie wiedzą w ogóle, a ciemna materia to taka, która przez zwykłą –„litą” materię widzialną „przesnuwa się”, niemal w ogóle z nią nie oddziaływując. Powiadają, że człowiek jest istotą „przesnuwalną”, przez którą mogą przelatywać i na pewno przelatują, cząstki owej ciemnej materii i energii. Powiadają bowiem, zupełnie jak niegdysiejsi czarownicy i szamani, którzy mieli „wizje”, że atom jest materialny, ale gdyby przedstawić jego jądro jako piłkę futbolową i ustawić na środku boiska na stadionie dla 100.000 widzów, to elektrony ze swoimi orbitami są odległe od owego środka tak jak korona takiego stadionu – a reszta to „pustka” ale pełna „ciemnej materii z ciemną energią”. I rzeczywiście można ich uznać za współczesnych czarowników, bo ich wiedza jest oparta na teorii nie potwierdzonej żadnymi dowodami, czyli na silnym przekonaniu, czyli na wierze. Wiara jak wiadomo jest domeną religii.
Fizyka współczesna mówi o Hologramie Horyzontu Zdarzeń zapisanym w Czarnych Dziurach – to jest język fizyki, nauki ścisłej. Ja to nazywam w Mitologii Słowiańskiej: Czarna (Czarowna) Baja Świata – Materia, na której wszystko jest zapisane, „co było i co ma być”.
Kto czytał kiedyś gnostyków i Rudolfa Steinera, który był nie tylko teozofem i masonem, ale przede wszystkim wyszedłszy z towarzystwa teozoficznego stał się teoretykiem i założycielem antropozofii, ten dobrze rozumie o czym tutaj mówię. Religie naturalne (przyrodzone), teozofia, antropozofia, okultyzm, „filozofie wschodu”, magia, zjawiska paranormalne czy parapsychologiczne, albo psychotroniczne – do niedawna jeszcze uważano za żywe zaprzeczenie nauki, biegun od racjonalizmu tak odległy, jak astrologia od współczesnego uniwersytetu.
Ten ogólny wstęp, który charakteryzuje nieco obserwowaną przez nas relatywizację i wirtualizację Rzeczywistości jest dla mnie tylko punktem wyjścia do opowieści o roli mitu i granicach mitu, o jego położeniu w strukturze i konstrukcji współczesnego Świata oraz o ułożeniu mitologii względem wiedzy (nauki), magji (wiary, wiary przyrody) i literatury mitotwórczej – mitologii i high fantasy.
Pod koniec XIX wieku wraz z rozkwitem nauki i rozwojem technologii zdawało się światłym umysłom tego świata, iż oto nadchodzi czas bezwzględnego tryumfu rozumu, logiki, wiedzy i intelektu, który to czas zepchnie skutecznie do lamusa historii, albo co najmniej na nieznaczący margines świata nie tylko religię, ale przede wszystkim mit – traktowany jako archaiczny zabobon, a także magię – traktowaną jako archaiczną formę „zastępczą” nauki. Jednak nic takiego nie zaobserwowano, choć mamy już zaawansowany początek XXI wieku. Wręcz odwrotnie owa „relatywizacja” i „wirtualizacja idei”, której doświadcza współczesny obserwator nasila się i przyspiesza tempo wraz z relatywizacją i wirtualizacją całej Rzeczywistości. Wczorajsze prawdy niepodważalne stają się na naszych oczach tylko naukowymi „mitami” – czyli opowieściami z przeszłości. Użyłem w tym wypadku cudzysłowu dla określenia mit („mit”), bowiem chodziło mi tutaj jedynie o ten aspekt „mitu” , który wiąże go z przeszłością. Czy mit jest rzeczywiście zawsze opowieścią z przeszłości (powstałą w czasie przeszłym)? Czy to właśnie odróżnia mit od opowieści mitopoetycznej, od fantasy, która w całości, razem ze swoim „światem przedstawionym” powstaje w chwili stworzenia? Odpowiemy na to pytanie za chwilę, w kolejnym wątku.
Zamiast oczekiwanego tryumfu nauki nad naturą (czytaj religią, magią, wiarą – tradycyjnymi sferami intuicji i wiedzy intuicyjnej), czy też tryumfu człowieka nad przyrodą, doszło z końcem XX wieku do poważnej komplikacji i załamania. Wraz z odczuciem, iż człowiek nie jest w stanie zapanować nad otaczającym go światem, że prędzej go zniszczy razem z samym sobą niż uda mu się zaprowadzić inny niż „naturalny” („przyrodzony”) ład, narodził się pod koniec lat 60-tych postmodernizm (ponowoczesność). Kierunek ten kompletnie zakwestionował oświeceniowy porządek rzeczy. Postmodernizm to przede wszystkim myśl filozoficzna oparta na obserwacji rzeczywistości, ale myśl, która rozlewa się na wszystkie dziedziny życia i obejmuje całą współczesną cywilizację.
Niemiecki filozof Odo Marquard pisze w artykule Pochwała politeizmu co następuje: „Prawda to jedno, a to, w jaki sposób daje się z prawdą żyć, to drugie: do prawdy – kognitywnie – należy wiedza, do życia – witalnie – należą historie. (…) Historie zatem – mity – nie mogą zanikać tam, gdzie pojawia się prawda, gdyż, przeciwnie, właśnie dopiero tam muszą się poczynać: wiedza to nie grób, ale dołek startowy mitologii. (…) Należy zatem przyjąć: Nie sposób obejść się bez mitów” (w: Rozstanie z filozofią pierwszych zasad, przeł. K. Krzemieniowa, Warszawa 1994).
To nie jest wcale nowe odkrycie jakby ktoś sądził – to jest odkrycie świata wiedzy – czyli nauki, do którego doszła ona po pewnym czasie poszukiwania odpowiedzi na podstawowe pytanie: czy magię i mit można w ogóle skutecznie z życia człowieka wykluczyć. Co gorsza to naukowe twierdzenie, czyli odkrycie z dziedziny wiedzy, czyli tzw. „prawdę naukową” z roku 1994 czuć już dzisiaj starzyzną. Należałoby bowiem stwierdzić, bardziej odważnie i z dużą dozą pewności, że owa wymieniona w pierwszym członie zdania Marquarda „prawda” jako taka nie istnieje.
Tak jak dotychczasowa „prawda” może okazać się mitem tak dotychczasowy mit może okazać się i okazuje się prawdą – często za sprawą postępu samej nauki. Czy „prawda” i „mit” różnią się zatem od siebie jedynie stopniem zgodności opisu obserwowanej Rzeczywistości ze współcześnie sformułowanym „zbiorowo” i „oczekiwanym” społecznie obrazem rzeczywistości?
Oto jak widzi kwestię wiedzy – czyli prawdy naukowej w ujęciu obowiązującego dzisiaj postmodernizmu i ponowoczesności, encyklopedyczny opis z roku 2010:
„…Według niektórych interpretacji korzenie postmodernizmu, jako negacji modernizmu, sięgają nawet schyłku XIX (F. Nietzsche) i początku XX w. (M. Heidegger, E. Levinas). Zakwestionowano wówczas podstawowe przekonania filozofii nowożytnej. Jedno z nich dotyczyło poznawczej relacji między podmiotem i przedmiotem, uznanej za myślową „pułapkę”. Dlatego zaczęto poszukiwać „trzeciej realności”, przekraczającej zarówno byt, jak i podmiot, oraz kwestionować wiarę w autonomię podmiotu i przekonanie o bezpośredniej dostępności świata przedmiotowego, a wraz z tym, wiarę w istnienie nieuwarunkowanego, obiektywnego rozumu, stanowiącego podstawę i źródło myślenia. Wraz z upadkiem wiary w rozum pojawiła się świadomość cząstkowości i nieciągłości wiedzy; zakwestionowano istnienie jednego, uniwersalnego dyskursu (np. oświeceniowego postępu rozumu, heglowskiego rozwoju ducha, marksistowskiego rozwoju społecznego poprzez walkę klas). Uznano, że wyczerpały się „wielkie narracje” historii, a świat ludzkiej wiedzy okazał się być światem stałych konfliktów, ścierania się różnych, cząstkowych, niepełnych dyskursów, uwikłanych we własne, osobiste i polityczne uwarunkowania. W związku z tym nie jest możliwa do utrzymania teza o hierarchii kultur; brak jest kulturowego „centrum”, ucieleśniającego zasady rozumu i kulturowych „peryferii”; nie ma zatem żadnych racjonalnych podstaw do akcentowania eurocentryzmu, znaczenia białej rasy czy dominacji męskości (feministyczny ruch). Cząstkowość poznania doprowadziła wg postmodernizmu do rozbicia nauki podzielonej na odrębne, niesprowadzalne do siebie „naukowe wizje” (paradygmaty), a brak możliwości rozstrzygnięcia sporów między nimi do metodologicznego anarchizmu (do zasady „wszystko jedno” — P. Feyerabend). Na tym tle pojawiła się idea „archeologicznej” metody nauki (M. Foucault): zamiast faktów, które mogłyby być łączone w całość dzięki jakiejś jednoczącej zasadzie teoretycznej, natrafia się jedynie na „wykopaliska”, szczątki, fragmenty uwikłane w różne dyskursy, konteksty społeczne i polityczne; można o nich powiedzieć jedynie to, że są od siebie różne…”1
Przydługi cytat, ale niezbędny, esencja współczesnej sytuacji. Mamy tutaj ważne stwierdzenie o poszukiwaniu trzeciej drogi „przekraczającej zarówno byt jak i podmiot” oraz ”kwestionowanie wiary w autonomię podmiotu”. Te dwa stwierdzenia stanowią furtkę, która szeroko otwiera naukę zarówno na magię jak i na mitologię oraz na wiarę. Jednocześnie stwierdzenia te relatywizują wszelkie osiągane w ramach nauki rozstrzygnięcia nadając im stygmat „nieobiektywizmu”. Wszelki wynik i twierdzenie ma charakter subiektywny i zależne jest od kontekstu.
Zatem prawdę musimy traktować z ostrożnością i definiować ją raczej jako aktualny stan wiedzy naukowej o świecie, lub odbicie oczekiwanego społecznie wyobrażenia. A mit? Czym jest mit? Odważę się stwierdzić, że prawda czyli wiedza i mit to jedno i to samo – tyle, że inaczej powiedziane, powiedziane przy użyciu innego języka.
Świat według Ptolemeusza [powiększ]
Do roku 2010 stwierdzenie, że Słowianie żyli w Europie od roku 7.000 p.n.e., a może nawet wcześniej i że żyli w niej cały czas nieprzerwanie, także w czasach kultury łużyckiej (1200 p.n.e.) jak i w czasach rzymskich (do V w n.e.) jak i potem po upadku Rzymu, traktowane było jako opowieść mitologiczna, albo literatura fantasy. Powiedzieć w środowisku nauki, że Słowianie (czy też nazwijmy ich ściślej Prasłowianie, albo Słowiano-Indo-Irańczycy, jak się dzisiaj okazuje) brali udział w formowaniu neolitu, wprowadzaniu rolnictwa, że znali nie jedno a wiele rodzajów pisma, że nauczyli Chińczyków piec chleb i robić pierogi, czy makaron, że wynaleźli koło i że osiodłali konia, albo że wprowadzili broń żelazną w miejsce brązowej – to była niesłychana herezja. Ktoś kto by się to ośmielił powiedzieć jako naukowiec, musiałby się natychmiast pożegnać ze swoją katedrą i odszedłby obśmiewany, jako „oszołom”. Poważni naukowcy którzy tak twierdzili – jak lingwista i językoznawca profesor Witold Mańczak, byli traktowani jak adwokaci diabła, czy forpoczta mitotwórcza, która zakradła się na łono nauki. Prym w ich odsądzaniu od czci wiedli archeolodzy, którzy „nie widzieli” Słowian nigdzie – w żadnej kulturze archeologicznej aż do VI wieku n.e.. Jednakże nie potrafili odpowiedzieć na proste pytanie skąd się Słowianie wzięli w takiej masie, że zajęli i zagospodarowali – nie posiadając niemalże żadnej kultury (a więc wiedzy do tego) od razu 3/4 Europy, pokonując przy tym Cesarstwo Rzymskie Zachodnie i Wschodnie, i wchodząc bezkarnie na cały jego obszar. Pamiętam jak w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku z całą powagą historycy wygłaszali teorie, iż taka potęga jak Cesarstwo Rzymskie, mogło upaść pod naporem takiego barbarzyństwa – jak Germanie i Słowianie, tylko z powodu zatrucia ołowiem z rzymskich akweduktów. Dzisiaj brzmi to zabawnie, ale…
Rok 2010 przewrócił wszystko do góry nogami, bowiem wielki program genetycznego badania DNA ludności świata oraz ludzkich szczątków kopalnych w różnych kulturach archeologicznych, po kilku latach prowadzenia prac, wykazał niezbicie, z niemal matematyczną ścisłością naukową, że Y‑DNA (DNA chromosomu męskiego Y) charakterystyczne dla Słowian powstało z mutacji, która wywodzi się z Syberii i znad Morza Aralskiego, ale uwaga, „słowiańska” haplogrupa R1a, męskiego chromosomu Y-DNA, powstała tam około 15.000 roku p.n.e.. Badania wykazały też, że już w już koło 7.000 roku p.n.e., duża grupa ludzi z tą mutacją chromosomu Y wywędrowała z Azji i ulokowała się nad Adriatykiem i nad Dunajem. Stwierdzono też, że od tamtego czasu mutacja ta jest przekazywana kolejnym pokoleniom Słowian na terytorium Europy. Możemy ich nazywać Prasłowianami lub Słowianami – jak ich zwał tak ich zwał – możemy ich zwać Dorami, Durzyńcami, Wenetami, Scytami-Skołotami, Neurami, innymi nazwami plemiennymi, czy imionami kultur archeologicznych – w każdym razie, ci ludzie byli naszymi genetycznymi przodkami. Ich genotyp, z wyżej opisaną mutacją kontynuuje dzisiaj, np. w Polsce ok. 60% ludności. Wykazał wreszcie, że następna mutacja genetyczna w DNA, u ludzi posiadających już tę poprzednią mutację, zaszła około 3.000 roku p.n.e. na północ od Karpat, pomiędzy Łabą a Dnieprem (ze ścisłym jądrem między Łabą a Wisłą) i od tamtego czasu jest rozpowszechniana z tego właśnie terytorium w sposób ciągły – także do Indii, Iranu, na Kaukaz, nad Morze Aralskie, na Syberię i Ural (II fala – powrotna). A więc ci nasi Prasłowiańscy przodkowie nie tylko współtworzyli wiele różnych kultur archeologicznych w Europie i Azji – w tym także te, które posługiwały się pismem, ale wręcz stanowili w wielu z nich absolutną większość, lub większość znaczącą.
Jest to jeden z najbardziej spektakularnych przykładów tego jak współczesna nauka przywróciła mit do życia i nadała mu walor prawdy – wiedzy naukowej. Jest to też spektakularny przykład na twierdzenie o relatywizmie nauki, o tym że wczorajsza „prawda” może się w każdej chwili stać cząstką „ mitologii”. Jest też wzorcową ilustracją prawdziwości postmodernistycznej tezy o relatywizacji nauki i jej subiektywizmie oraz o cząstkowości. Pokazuje też, jak nieobiektywna była doktryna naukowa archeologii XX wieku, uwikłana w kontekst polityczny, w tym wypadku nawet w kontekst pangermańskiej propagandy wojennej.
Kasjopeja – mit i rzeczywistość?
Wracając do stosunku pomiędzy nauką („prawdą”) a mitem: tę prawdę, o wiedzy którą opisaliśmy powyżej przy pomocy skomplikowanego języka samej wiedzy (nauki) w inny sposób, bardziej zbliżony do języka mitu, sformułował już wieki wcześniej Pompejusz2. Ujął ją w prostym , o wiele bardziej zwięzłym powiedzeniu „Navigare necesse est, vivere non est necesse” , co w polskim przekładzie znaczy mniej więcej „żeglowanie jest rzeczą konieczną, życie – niekonieczną”. To zdanie, gdy potraktujemy jako przenośnię, a nie zdanie o znaczeniu dosłownym, w przełożeniu z poezji na prozę znaczy, według mnie, po prostu, że „mit, wierzenie, magia jest rzeczą konieczną, bez której nawigacja przez Życie jest niemożliwa, a prawda życia (wiedza naukowa) nie jest do życia niezbędna”. Dosłownie ma zresztą znaczenie podobne, bo znaczy – „nawigujmy, płyńmy – to jest konieczne, bez względu czy narażamy życie”. Ponieważ „prawda” (wiedza) jest subiektywna i relatywna, a czasami nawet teoretyczna (wyłącznie wirtualna) można owo powiedzenie wyłożyć też tak: „Urodziliśmy się więc musimy płynąć, musimy nawigować przy pomocy posiadanych narzędzi (wiedzy, wiary i magii), nie gwarantuje nam to przeżycia, bo nie znamy całej prawdy i możemy źle posterować łodzią żywota”.
Mamy tu zatem przykład dwóch opisów tego samego zjawiska przy pomocy dwóch języków. Mamy opis zjawiska sformułowany w języku wiedzy, który niektórzy uznają za jedyny język PRAWDY i opis w syntetycznym, symbolicznym, poetyckim języku mitu, który uchodzi też za język wiary i magii (religii i wierzeń) oraz literatury.
Wróćmy zatem do postawionego wcześniej pytania: Czy mit jest rzeczywiście zawsze opowieścią z realnej przeszłości? Czy to właśnie odróżnia mit od opowieści mitopoetycznej, od fantasy? Nie, zdecydowanie nie. Wiązanie mitu z przeszłością tkwi w umysłach wielu ludzi przez skojarzenie mitu ze starożytnością, kiedy się język mitu narodził. Ówczesna wiedza stosowała konsekwentnie od niepamiętnych czasów język mitu do opisu Rzeczywistości. Mityczność, sam mit i mitologia nie znika, bo jest ona właśnie sposobem opisu aktualnej rzeczywistości. Jest to opis aktualnie obserwowanej Rzeczywistości, budowany na podstawie wiedzy nie przez naukowców, lecz przez artystów (pisarzy, scenarzystów, twórców sztuk wizualnych: plastyków, filmowców, twórców gier i Internetu), kapłanów i magów. Język ten ma charakter poetycki, opisowy, epicki – ponieważ jest narzędziem instynktu i intuicji, a nie językiem naukowej obserwacji. Język naukowej obserwacji mówi dzisiaj w wielu miejscach to samo co język mitu, lecz przy pomocy wielowarstwowych algebraicznych ciągów wyrazowych, przy pomocy cyfr i kodów wewnętrznych nauki.
A jak się dzisiaj ma magia, do prawdy i wiedzy?
Do niedawna obowiązywały definicje Bronisława Malinowskiego, i nieco świeższe, które przytaczam ze współczesnej Wikipedii:
„…Współczesna antropologia rozpatruje magię w kategoriach myślenia mitycznego, a także w związku z zakorzenionym w danej kulturze postrzeganiem przyczynowości zachodzących zjawisk.
Jeden z funkcjonalistów antropologicznych, Bronisław Malinowski, pisał w swoim klasycznym dziele tak:
Magię spotykamy wszędzie tam, gdzie przypadek czy wypadek oraz emocjonalne zderzenie się nadziei i strachu rozwijają się na szeroką skalę. Magia nie występuje natomiast tam, gdzie przedsięwzięcie jest pewne, niezawodne i w pełni podlega kontroli racjonalnych metod i procesów technologicznych. Dalej, magię znajdujemy tam, gdzie w grę wchodzi niebezpieczeństwo. Nie znajdujemy jej natomiast, gdy poczucie absolutnego bezpieczeństwa całkowicie eliminuje złe przeczucia. Tu grają rolę czynniki psychiczne. Magia jednak pełni też inną, bardzo ważną funkcję społeczną. Jak starałem się wykazać w innym miejscu, magia jest aktywnym czynnikiem organizacji pracy i jej systematycznego przebiegu. Jest też zasadniczą siłą, która reguluje przebieg gry. W związku z tym kulturowa funkcja magii polega na wypełnianiu luk i uzupełnianiu tych bardzo ważnych działań człowieka, które nie zostały jeszcze przez niego w pełni opanowane…
W odróżnieniu od podejścia naukowego, w popularnym odczuciu części współczesnego społeczeństwa magia utożsamiana jest z zabobonem lub folklorem, a działania magiczne postrzegane są jako nieskuteczne lub wręcz oszukańcze. Mimo tak negatywnych konotacji, magia zakorzeniła się jednak w kulturze popularnej jako stały element w literaturze fantasy, bajkach dla dzieci oraz kampaniach marketingowych…”.
Tyle Wikipedia i Bronisław Malinowski.
Powiedziałbym, że trudno o bardziej archaiczną definicję magii niż ta antropologiczna jaką nam w Wikipedii zaserwowano. Ten cytat z Wikipedii potwierdza jedynie, że bywa ona tworzona przez ów trzeci rodzaj naukowców, którzy wciąż tkwią jeszcze w XIX wiecznej, oświeceniowej wizji Rzeczywistości. Gwoli prawdy należy dodać, że są tam wcześniej podane w haśle „magia” inne jej definicje. Jednakże zostały one podane jako „nie wiadomo co” – bo ani prawda, czyli wiedza naukowa (gdyż „naukowe” ma być to, co mówi Malinowski) – ani jako stanowisko samej magii na własny temat. Już sam ten fakt obrazuje zamieszanie i zamęt myślowy w łonie grona osób tworzących Wikipedię.
Czym jest współczesna magia?
Obawiam się, że trzeba by osobnego artykułu aby to solidnie opisać. Musi nam tutaj wystarczyć pewien skrót – synteza: jest to zespół wierzeń i narzędzi stosowanych wśród osób WIERZĄCYCH do osiągania wyznaczonych przez nie celów, w obrębie wyznawanego przez nie systemu wierzeń.
Powiedziałbym, że taka definicja paradoksalnie jest pełniejsza niż definicja wiedzy i prawdy naukowej. Według mnie ta definicja zawiera w sobie również definicję wiedzy i prawdy naukowej. Bo współczesna nauka to w 90% wciąż jedynie zespół wierzeń – czyli twierdzeń opartych na silnym, obsesyjnym przeświadczeniu, a nie na niepodważalnych naukowych dowodach. Taki charakter ma zarówno darwinowski ewolucjonizm jak i teoria Wielkiego Wybuchu, taki charakter mają w lwiej części „prawdy” i „mity” nauk humanistycznych, które często w całości są oparte o „silne przeświadczenie”.
Zakres pojęcia Magia doskonale zawiera w sobie definicję nauki – widzianej z postmodernistycznego horyzontu zrelatywizowanej i zwirtualizowanej Rzeczywistości. Do opisywania rzeczywistości naukowej i do osiągania celów dowiedzionych naukowo Magia może spokojnie stosować swój opisowy język literacki i swoje klasyczne narzędzia, jak i w wybiórczy sposób posługiwać się językiem nauki i jej narzędziami. Na odwrót to nie działa. Kiedy nauka zaczyna się posługiwać językiem literatury, magii i wiary zaczyna się natychmiast w tych trzech bytach rozpływać.
Prawdziwa Magia (ta przez duże M) zaczyna się tam, gdzie nauka, która wzniosła się na szczyty swojego współczesnego stanu wiedzy – nie jest na razie w stanie sięgnąć. Są takie obszary dziwne, niezbadane i zjawiska, które jak na razie nauce wciąż umykają . Wiemy o faktach uleczenia zdawałoby się ludzi nieuleczalnie chorych – to właśnie Prawdziwa Magia – coś co istnieje, ale nauka tam nie sięga – może to być samowyleczenie, mobilizacja organizmu, jakiś zbieg okoliczności, działanie jakiejś substancji, działanie sił subatomowych, nawet przejście (przesnucie się, jak mawiał Steiner) przez organizm takiego człowieka owych „mitycznych” nieuchwytnych zjawisk – jak chmura ciemnej materii albo ciemnej energii. Wiemy o faktach prekognicji, telepatii, telekinezy, jasnowidzenia, spełnionych przepowiedniach i wielu niezwykłych zjawiskach. Części swoich osobistych doświadczeń ludzie wolą nawet publicznie nie ujawniać, lękając się że tzw. racjonaliści, zarzucą ich czapkami. Żeby być ścisłym – nie mam nic przeciw rozumności i posługiwaniu się rozumem, czyli racjonalizmem, ale nie zgadzam się na stosowanie „racjonalizmu” (czyli racjonalizmu uproszczonego – „naukawości” – czyli wiary w oświecony scjentyzm), który zamyka drogę do wszelkich nowych odkryć, badań i dyscyplin ducha.
Racjonalne rozumowanie przyznające magii trwałe miejsce w Rzeczywistości wydaje się być proste: Skoro ponad 90% „substancji’ Kosmosu to substancje „ukryte”, a materii „widzialnej” jest we Wszechświecie kilka procent, to daleko nam jeszcze do pełnej wiedzy o świecie, jesteśmy jeszcze daleko od prawdy, jest dużo miejsc magicznych w świecie i wiele magicznych mocy (ponad 90% – lekko licząc) oraz równie dużo zjawisk magicznych nie rozpoznanych i nie opisanych przez naukę (tyleż samo procent). Okultyzm, magia, systemy ezoteryczne, systemy wierzeń naturalnych (przyrodzonych, które wszak posługują się również magią) – nie są więc sprzeczne z Nauką.
Jak napisał kiedyś Artur C. Clark, w swojej powieści „Koniec dzieciństwa” (str. 258 = 6, wyd. Raap & CIA Books, 1993): „ … Jednak wasi mistycy, chociaż pogubili się w swoich złudzeniach, dostrzegli część prawdy. Istnieją siły umysłu i poza nim, których nauka z całym swym aparatem badawczym nie była w stanie zgłębić. Przez wszystkie wieki notowano niezliczone dziwne zjawiska: telekinezy, telepatii, prekognicji, które potrafiliście nazwać, ale nie umieliście ich wyjaśnić. Początkowo nauka ignorowała je, potem przeczyła ich istnieniu, wbrew dowodom zebranym przez pięć tysięcy lat. Jednak one istnieją i jeśli jakakolwiek teoria dotycząca wszechświata ma być kompletna, musi je uwzględniać. …”
Bo magia (Magija) i Wiara Przyrodzona, co jeszcze raz – tym razem z płaszczyzny magii – potwierdziliśmy, są tylko ujęciem w innych słowach PRAW i PRAWD WSZECHŚWIATA – rzeczy obserwowanych od tysiącleci przez Ludzi. Są ich ujęciem w języku opisowym, intuicyjnym, symbolicznym, poetycznym, trafiającym w emocje. Są opisem tego samego co nauka opisuje suchym językiem faktów rzeczywistych lub wręcz cyframi i symbolami literowymi, ale i Magia (Magija) i systemy wierzeń przyrodzonych wywodzące się z dawnej religii naturalnej – nieobjawione, a wypraktykowane przez owe tysiąclecia, dają też opis tego czego nauka opisać nie potrafi, do czego jej narzędzi nie wystarcza.
Dotychczas dowiedliśmy chyba wystarczająco związków wiedzy, magji i mitologii – ich realności i oddzielności w pewnych zakresach i obszarach, które są dla nich wyróżnikiem. Dowiedliśmy też, że niekiedy granice pomiędzy nimi bywają pozorne, a prawdziwe, realne granice po prostu nie istnieją.
Czy uda nam się włączyć w ten obszar także świat wirtualny – całkowitą literacką fikcję?
Przejdźmy więc wreszcie do mitopoetyki i literatury fantasy. Czy łatwo, albo czy w ogóle da się odróżnić fantasy mitopoetyczną od mitu wierzeniowego (o treści religijnej)? Od razu odpowiem – nie łatwo. Pokażemy to na przykładzie fragmentów dzieł dwóch twórców, Anglosasa i Polaka.
Nie każde dzieło nurtu fantasy jest oczywiście mitopoetyczne. O to też można by się pokłócić, czy przypadkiem nie każda forma narracji ma charakter mitu, ale odłóżmy ten spór na inną okazję. Wyłączymy po prostu z naszych rozważań dzieła tzw. „literatury współczesnej” (prozę psychologiczną) o charakterze fantastycznym. W naszych rozważaniach całkowicie pominiemy też ten nurt fantasy, który skupia się na tworzeniu światów fantastycznych, z nadzieją iż uda się wykreować fikcję zupełnie odbiegającą od znanej Rzeczywistości, albo przedstawić świat „obcych” i jego „obce” reguły „gry”. Ten nurt uważam za zupełnie bezpłodny, a cel jaki sobie stawiają autorzy za nierealny, niemożliwy do osiągnięcia. Jeśliby podmiot narracji zatracił rzeczywiście swój „ludzki” wymiar utraciłby natychmiast kontakt z odbiorcą (a tym samym utraciłby go autor), a z nim utraciłby i możliwość jakiegokolwiek oddziaływania na odbiorcę, w tym możliwość przekazania komunikatu jakim jest narracja. Każda fikcja tworzona przez człowieka jest obarczona projekcją ludzkiej psychiki i ludzkiego doświadczenia.
Są rzecz jasna też takie dzieła fantasy, może nawet jest ich nawet 90% – jak ciemnej materii i energii, o których wolałbym natychmiast zapomnieć. Nie będziemy tutaj jednak opowiadać o twórczości słabej jakości – słabą jakość mamy także w nauce, w folklorystycznym nurcie Wiary Przyrody (w tym i słowiańskiej), a także i w magii (np. różne oszukańcze praktyki magów i mistyfikacje, albo gazetowe horoskopy – choć nawet one mogą spełniać swoją „magiczną” funkcję dla pewnej grupy osób). Skupmy się wyłącznie na high fantasy.
Za ojców gatunku, który możemy określić jako fantasy mitopoetyczna (High fantasy ) – uchodzą J. R.R. Tolkien i C. S. Lewis, na których duży wpływ wywarła twórczość wcześniejszego szkockiego pisarza George MacDonalda Królewna i Goblin (w innym tłumaczeniu: Księżniczka i koboldy) czy Phantastes (1858).
Mamy i my swoje korzenie tego gatunku w twórczości Romantyków XIX wieku (J. Słowackiego i A. Mickiewicza, czy Jana Potockiego – Rękopis znaleziony w Saragossie – w pierwszej wersji 100 stronnicowej opublikowany został już w 1805 roku w Petersburgu, a całość w roku 1847) i mamy swoich twórców okresu międzywojennego. Zwykle wymienia się w tym miejscu Jerzego Żuławskiego z trylogią Na srebrnym globie, z 1903 roku (wydana we Lwowie). Ja wolę jako głównego prekursora wymienić kogo innego – twórcę, który działał nie później niż dwaj powyżej przedstawieni Anglosasi, ale który podchodził do mitu i jego roli o wiele poważniej, nie tak bajkowo-baśniowo (choć to może krzywdzące stwierdzenie dla J. R. R. Tolkiena, którego utwory można traktować z całą powagą i antropologicznie i ezoterycznie). Ten twórca z mitu słowiańskiego uczynił narzędzie walki o nowoczesny kształt świadomości narodowej Polaków i miał nadzieję, że stanie się on skutecznym narzędziem społecznych przemian, zwłaszcza że pozwoli przejść od świadomości postkolonialnej (po 150 letnim okresie kolonializmu niemieckiego i rosyjskiego) do świadomości narodu wyzwolonego – wolnego od zaszłej, ponad stuletniej indoktrynacji.
Nazywał się ów polski twórca Stanisław Szukalski i tak się składa, że jeszcze w 2007 roku jego utwory i prace artystyczne były w Polsce prawie że nieznane, choć trąbił o nich od dawna (lata 30-ste XX wieku) cały północno-amerykański świat artystyczny, wzorując się na nim w dziesiątkach komiksów na Zachodnim Wybrzeżu, w Chicago i w Nowym Jorku. Hollywood do ostatniej chwili (zmarł w 1987) czerpał garściami z jego grafik, z jego rzeźb i obrazów: postacie – do Gwiezdnych Wojen, czy do Titanica. Leonardo di Caprio nie tylko wzorował ekranową postać na jego postaci, ale wręcz dedykował mu ją osobiście.
Stanisław Szukalski zdeklarował się w latach dwudziestych XX wieku jako czynny poganin i założył Szczep Rogate Serce, który owo pogaństwo w twórczości artystycznej otwarcie głosił, jako remedium na nieustające polskie „małpowanie” Zachodu. Jako twórca na wskroś awangardowy obraził swoimi wystąpieniami artystycznymi całe intelektualne środowisko polskie. Czyż im wtedy w ogóle przychodził do głowy happening jako środek artystycznego wyrazu – a całe życie Szukalskiego (nie wykluczając prywatności) było jednym wielkim artystycznym happeningiem. Przedwojenne kręgi ezoteryczne i okultystyczne (najświatlejsze umysły tamtego okresu) ulokowane blisko rządu polskiego doceniały po cichu Szukalskiego i za pieniądze ministra kultury został sprowadzony do Polski z USA w 1936 roku. Ufundowano mu pracownię, złożono zamówienia na kilka ważnych rzeźb i pomników. Wojewoda Śląski był jego promotorem. Śląskie środowisko rodzimowiercze było wtedy mocne (wtedy z ich inicjatywy usypano np. kopiec w Bytomiu). Wojna przerwała wszystkie jego polskie plany. Od młodości żył pomiędzy Polską a USA i po II wojnie w USA pozostał. Komuniści do końca mieli go za wroga – nic dziwnego wszak Polska była w niewoli rosyjskiej, a on był piewcą wolności i postulował teorię, odrodzenia wolnego ducha Polaków. Po 1989 roku w III RP miano go za „wariata” i narodowca – też nic dziwnego, bo wtedy Polacy przechodzili syndrom postkolonialny (i nadal wielu go przechodzi, choć są tego nieświadomi). Tak więc pierwszej poważnej książki o sobie i swoich ideach doczekał się (a raczej nie doczekał) w 2007 roku. Jego poglądy są nadal wyśmiewane w Polsce, wypaczane i przedstawiane w krzywym zwierciadle niezrozumiałej nienawiści – widać choroba postkolonialna wciąż trwa. Także niemal po 20 latach III RP ( też w 2007) wydano po raz drugi jego dramat Krak syn Ludoli (Wydawnictwo Toporzeł). Nic dziwnego że był znienawidzony przez reformatorów komunizmu, którzy doszli do władzy w 1989 roku i samych komunistów, wszak to on stworzył medal „Pamiętaj Katyń”, kiedy polscy intelektualiści, a tym bardziej komuniści, o tej zbrodni uparcie milczeli. Prawdy o Katyniu, ze wszystkimi jej konsekwencjami dla „oprawców” polskie rządy „lękały” się żądać od Rosji. To niezrozumiałe zachowanie łatwo wyjaśnić komuś kto studiował psychologię i poznał skomplikowany zestaw emocjonalnych relacji zarządzających stosunkami ofiara-kat. To jeden z objawów owej choroby postkolonialnej – poczucie niższości i przywiązania do kata. Szukalski był wolnym twórcą, wolnym człowiekiem – przez całe życie niepodległy żadnym twórczym ograniczeniom. Na tym medalu sprawców zbrodni przedstawił jako Yetisynów – bo dzielił ludzi na potomków, albo wręcz wcielenie Goryli-Yetisynów i Ludzi Prawdziwych.
Zermatyzm – Stanisław Szukalski – Yetisyn i Człowiek (Nieczłowiek i Człowiek) – Medal – „Pamiętaj KATYŃ„
Jak bardzo Stanisław Szukalski wyprzedził możliwości percepcji i akceptacji swojej awangardowej twórczości przez polskich intelektualistów świadczy, że dopiero dzisiaj przebija się jego dzieło do ich świadomości. I o dziwo okazuje się na wskroś nowoczesne, tak nowoczesne że wciąż odrzucane z powodu rzekomego radykalizmu, mimo, że mija już prawie 80 lat od jego pierwszego wydania. Szukalski odtworzył i uaktualnił (stworzył w języku awangardy XX wieku) na nowo: mit słowiański. Oto co pisze o jego mitologicznym dramacie Krak, syn Ludoli , powstałym w latach 1937-1938 a wydanym po raz pierwszy w Polsce w roku 1938, Zdzisław Słowiński (fizyk, cybernetyk, filozof, teoretyk kultury) w swojej cennej rozprawie Neopogaństwo a symulakry (Referat na II Konferencję Neopogaństwo w Polsce, UJ Kraków, 19-20 marzec 2009)3
„…Angażowanie się pełnej duchowości w jedną ideę to już pełny mit – mit dziejotwórczy w formie opisanej przez teorię kultury.
Mit ten staje się dziś motorem działań wielu inicjatyw kulturotwórczych, nie tylko i nie głównie w środowiskach neopogańskich, więcej w artystycznych i naukowych, i jak przystało na żywy mit przeważnie bywa on nierozpoznany w swojej istocie, działa jako przeświadczenie każące podejmować konkretne działania w konkretnych sytuacjach, a nie jako uświadomiona ideologia czy doktryna, a odszukać go można dopiero wtórnie analizując powstałe pod jego wpływem działania czy gotowe dzieła.
Przykładem takich działań podejmowanych pod wpływem mitu słowiańskiego dawniej, była twórczość Stanisława Szukalskiego, a dziełem, które pozwoli nam na odtworzenie fundującego je mitu, jest dramat Krak syn Ludoli.
Krak syn Ludoli to nie tylko mit fundujący narrację ale i zarys systemu religijnego, przy czym Szukalski nie każe czytelnikowi wierzyć w treść mitycznej opowieści , jak to jeszcze dziś próbują czynić niektóre kościoły ze swoim mitem założycielskim. Tu od początku Autor zakłada symboliczną treść opowieści i jawnie wskazuje swoje autorstwo, cyt: „…Nie mając skąd zaczerpnąć bliższych wieści o Kraku, sam je dopełniam własnym domysłem. A prawo do tego mam takie samo, jakie mieliby nasi poeci, gdyby tysiąc lat temu jako ludołazy, ględziarze chcieli wymyślać i dalej rozwinąć do Dziejawy rozmiarów, małe plećby o patronie Młodzi sławiańskiej. Gdyż tylko ten ma prawo wymyślać nowe rzeczy, kto je po sobie Ludowi zostawia na uwielczenie Ducha i Dziejów rozjaśnienie. Zjawienie się danego dzieła daje owe prawo samo sobie….”
Tyle Słowiński a ja dodam jeszcze od siebie, że rzeczywiście, w swoim fantastycznym dramacie Stanisław Szukalski bezbłędnie odtwarza wszystkie zawarte w wierze przyrodzonej słowiańskiej i w słowiańskim micie symbole i znaczenia. Oto kolejny cytat z Kraka syna Ludoli z opisem posągu Światowida zamieszczonym przez Stanisława Szukalskiego:
„Cztery twarze, cztery strony posągu SwiatOwida wyrażały cztery pory dnia, roku, Dziejów i rasy. Pierwsza; zwrócona ku Wschodowi znaczyła Wiosnę, krwiznę, czyli rewolucję, zamiar Woli, żywotność rasy, przebudzenie. Druga; od Południa, znaczyła Lato, rozkwit potęgi Państwolitycznej, budownictwo, bogactwo, pełnię cielesnego szczęścia, niezaspokojoną chęć posiadania. Trzecia; ku Zachodowi, znaczyła Jesień, zachód dnia, Żniwa plonów ziemi i ducha, Twórczyn, czyli Kulturę, ciułanie Wiedzy i zasług, zanik zmysłu państwórczego, uległą pokojowość i przeoczenie potrzeby Ideałów. Czwarta; ku Północy, to Zima, Noc, Niewola, zamarcie Woli i zamiarów, zamrożenie soków życiodajnych, zagrodzonych od dołów rasy przez Tradycje, Marzycielstwo, tęsknota za ,,świetną” Przeszłością i głód jasnej Przyszłości, prorocze przewidzenie ponownego nadejścia Wiosny. Wyzwolenia z lodów, kajdan.
ŚwiatOwid jest zakorzeniony w przyrodzie i w ludzkich losach, a więc nawet całkowicie zapomniany (umarły) może ożyć na nowo, odrodzić się z tej samej przyrody i żyjących w niej ludzi…”
Co ciekawe do dzisiaj ten utwór sceniczny Stanisława Szukalskiego nigdy nie był brany poważnie za wykład teologiczny, ani nawet za dzieło nurtu fantasy – mimo, że jest zarówno jednym jak i drugim.
Dodam tutaj jeszcze, że w wierze przyrodzonej owe Cztery Oblicza Światowida opisuje się także jako Cztery Siły Kiru Świata (czyli czterech Bogów Kiru – stron świata, pór świata i kierunków rozwoju). Dodam także, że najświeższe teorie naukowe z dziedziny fizyki owe cztery siły w Teorii Unifikacji nazywają Czterema Siłami Elementarnymi, nośnikami cząstek podstawowych: oddziaływaniem elektromagnetycznym – nośnik cząstek zwanych fotonami, oddziaływaniem silnym – z którymi związane są cząstki nazywane gluonami, oddziaływaniem słabym – związanym z działaniem cząstek nazywanych bozonami i oddziaływaniem grawitacyjnym – nośnik grawitonów. To cztery Filary Wszechświata.
Czy zatem mit jest wpisany w naturę ludzką? Czy prawda wyklucza mit? Czy historie to zawsze mity? Czy każda narracja jest mityczna? Na ile mit jest religijny a na ile naukowy? A wreszcie dlaczego mit jest wartościowany – negatywnie albo pozytywnie? Czy obserwowana relatywizacja i wirtualizacja Rzeczywistości jest „prawdą” , mitem czy tylko złudzeniem wywołanym szybkim tempem przemian?
Czy i gdzie istnieją granice między mitem, wiedzą, magią, prawdą a fantasy?
Obawiam się, że każdy będzie musiał na te pytania odpowiedzieć sobie sam.
Kraków, 20. 05. 2011 r.