„Hippiesi, kudłacze, chwasty”, czyli jak się ma „doktorska praca historyczna” do prawdziwej historii.

Hippiesi, kudłacze, chwasty, czyli jak się ma doktorska praca historyczna

hipisi_okladka_m

Niedawno publikowałem na naszym blogu artykuł na temat książki „Hippiesi, kudłacze, chwasty”, który to artykuł wywołał gwałtowną polemikę na temat hippisów. Artykuł był tutaj: „Hippiesi…”  – 3 stycznia 2015.

W kilku miejscach na tym blogu wspominałem też o pewnym epizodzie z własnego życia, który wiązał się z walką o wolność Polski i Polaków prowadzoną przez ruch polskich hippisów w PRL, w czasach kiedy nikomu się nawet nie śniło zakładać KOR, ROPCiO czy KPN.

Czyniłem to między innymi tutaj: „Myśl i Słowo z Polski płynie w Słowiańszczyznę!”

tekst bezpośrednio pod skanem czerwonej okładki I wydania „Stworzy i zduszy”.

i tutaj: „Wielcy Polacy – Marian Mazur (1909 -1983) i jego „Człowiek Maszyna” oraz teoria informacji i dezinformacji”

tekst pod zdjęciem podpisanym „Grudzień 1970”.

Zamówiłem sobie wtedy w Katowickim Oddziale IPN książkę Bogusława Tracza, którą reklamowano z początkiem stycznia w mediach. Po jakimś czasie, w połowie stycznia 2015 książka wreszcie nadeszła i zabrałem się niespiesznie za lekturę. Lubię czytać powoli, z celebracją, bo czytanie dobrych książek to dla mnie szczególna przyjemność życiowa. Okazało się, że ta książka jest przedrukiem pracy doktorskiej pana  Bogusława. Super poważna praca historyczna, szczegółowa, dokładna, zdawałoby się solidna.  Miałem nadzieję, że dzięki niej dotrę do szczegółów o jakich nie wiedziałem, że autor odkryje przed czytelnikami pełnię tego zjawiska z jego wszystkimi implikacjami dla polskiej demokracji. Był to wszak pierwszy demokratyczny ruch w Polsce po 1945 roku, który w najmniejszym stopniu nie podlegał okupacyjnym władzom sowieckim, czyli aparatowi  partyjnemu PZPR i jego zbrojnemu ramieniu UB/SB oraz IW/WSW/WSI.  Spotkało mnie pod tym względem spore rozczarowanie, gdyż książka jest napisana wyraźnie pod tezę zakładającą marginalizację roli Ruchu Hippies w obalaniu ustroju realnego socjalizmu w Polsce. Naprawdę zaś było wręcz odwrotnie, bo był to ruch nie tylko pionierski, ale i o decydującym znaczeniu dla rozpoczęcia procesu demokratyzacji życia. Moje rozczarowanie okazało się tym większe, że pan doktor Bogdan Tracz odmówił wręcz ruchowi Hippies kategorii polityczności!!! To jest coś niebywałego, wręcz kuriozalnego!

Przez wiele stron lektury tej opasłej 560 stronicowej książki wielkiego formatu, w twardej ponadczasowej oprawie, gwarantującej dziełu wiekową obecność w uniwersyteckich bibliotekach, czytając powierzchowne opisy i pseudoanalizy socjologiczne oparte na dokumentach SB i MO oraz peerelowskich „prasówkach”, które były przecież jednym wielkim antyhipissowskim paszkwilem i skowytem czerwonej propagandy, próbowałem tłumaczyć autora młodym wiekiem, brakiem znajomości realiów epoki, trudnym dostępem do źródeł i bóg wie  jeszcze czym.

Kiedy jednak dotarłem do strony 258 i przeczytałem swoją własną historię z 1970 roku, czyli wielką wsypę drukarni Wolnej Polski w Krakowie, zupełnie osłupiałem. Nie, nie dlatego, że w poważnej historycznej pracy doktoranta znalazła się grupa w której brałem udział i opisano dzieje jej „wpadki” w sidła SBecji, ale dlatego, że obraz jaki się z tego opisu wyłonił jest tak bardzo przekłamany (by nie powiedzieć kłamliwy), że kompletnie wypacza sens tego co się wtedy działo. Można powiedzieć, że autor o 180 stopni przekręcił Rzeczywistość, w pracy naukowej, która powinna być z założenia ścisła i poddana rygorom ontologicznym, czyli powinna dotyczyć bytu który miał miejsce, a nie jakiejś imaginacji autora, a przede wszystkim jako odtworzenie dziejów powinna próbować uchwycić „prawdę historyczną”. Nie wspomnę już, że autor nie pofatygował się chociażby do mnie żeby porozmawiać, albo do innych członków grupy Wolna Polska, tylko ograniczył się do SBeckich raportów, tak jakbyśmy już my wszyscy , uczestnicy tych wydarzeń, po prostu dawno nie żyli.  Konkluzje i podsumowania rozdziału „Hippiesi i polityka” są dla mnie po prostu kuriozalne i absolutnie nie do przyjęcia, nie tylko jako dla uczestnika ruchu hippisowskiego, ale także jako późniejszego uczestnika opozycji demokratycznej do roku 1980, człowieka który szmuglował do NRD polską prasę solidarnościową, SKS-owską i inną opozycyjną, oraz szmuglował przez NRD-owską granicę polskie czasopisma tuż przed Stanem Wojennym do Paryża, Holandii i Niemiec Zachodnich. Jest to też dla mnie nie do przyjęcia jako dla uczestnika podziemia opozycyjnego w latach 1981-1989, który trzymał skład papieru drukarskiego we własnym mieszkaniu niemal do samego upadku komuny i uczestniczył w wielu konspiracyjnych spotkaniach w Stanie Wojennym z R. Terleckim i innymi (choćby na krakowskim Kurdwanowie).

Przytoczę tutaj rzeczony fragment, a potem krótko go sprostuję, byście mogli zobaczyć w jaki sposób pisze się na nowo historię w rzekomo naukowych pracach historycznych w Polsce. Jest to rzadka okazja by mieć relację z pierwszej ręki osoby uczestniczącej w zajściach i porównać z interpretacją wydarzeń sporządzoną przez naukowca na podstawie dokumentów IPN, czyli akt SBecji oraz incydentalnych notatek prasowych i wspominek paru hippisów. Myślę, że jest to kpina z nauki a nie praca naukowa. Akapit poprzedzający czerwoną ramkę, w którym autor pisze, że Ryszard Terlecki w 1972 roku zaczął unikać swoich hippisowskich przyjaciół to wierutne kłamstwo. Zaprzeczenie faktom oczywistym. Skąd wiem? Bo od 1975 do grudnia 1977 mieszkałem z Anną i innymi członkami małej komuny jaką tam tworzyliśmy, w mieszkaniu wynajętym od niego, od Psa, czyli Ryszarda Terleckiego, a konkretnie w mieszkaniu jego żony Renaty, na krakowskich Mistrzejowicach. Przez cały czas od 1969 do 1979 byliśmy z nim w bliskim kontakcie, my i nie tylko my, i bywaliśmy u nich od 1975, na Blichu, częstymi gośćmi. Jak więc widzicie istniała komuna hippisowska na Mistrzejowicach, do grudnia 1977 roku, a później przeniosła się ona w tym samym 4-osobowym składzie na ulicę Promienistych, gdzie ja dostałem wreszcie swoje spółdzielcze mieszkanie. Wyprowadziliśmy się więc od Psa, bo mieliśmy już gdzie mieszkać. Komuna na Promienistych trwała na dwóch piętrach bloku przy Promienistych 9 (piętro X -Białczyńscy i XI – Bracia Pawłowscy) praktycznie do czasu ich wyprowadzki w końcu lat 90-tych XX wieku.To z mojego mieszkania wychodzącego oknami na ulicę Opolską Marcin Pawłowski fotografował dnia 17 grudnia 1980 roku seryjnie czołgi i transportery opancerzone jadące pacyfikować Hutę Lenina! To na naszym telewizorze robił serię zdjęć ekranu telewizyjnego z umundurowanymi redaktorami Dziennika TV.

I co pan na to panie doktorze, który swoim dziełem obwieszcza światu koniec Ruchu Hippisowskiego w roku 1975??? I co pan na to, czy dostrzega pan związek między hippisami a polityką? Jeżeli jeszcze nie, to przejdźmy wreszcie do rzeczy.

hippiesi1hippiesi2Oto macie w czerwonych ramkach opisany przez naukowca epizod z rozbicia drukarni Ruchu Wolnej Polski i Ruchu Wolnej Młodzieży w Krakowie pomiędzy listopadem 1969 a końcem 1971, kiedy ta sprawa się zakończyła. To że nie pada tutaj nazwisko moje, ani żadnej osoby z tego oddziału, który tworzyliśmy jako osobny segment Wolnej Polski i Wolnej Młodziezy Polskiej świadczy nie tyle dobrze o nas jako o osobach, które były doskonale zakonspirowane, co raczej źle o doktorancie, który był na tyle niechlujny, że nie dotarł w ogóle chyba do tego segmentu śledztwa, który obejmował uczniów Technikum Poligraficznego i Geodezyjnego. Jak to jest możliwe nie wiem i nie chce mi się w to wnikać. Fakty są takie, że nie tylko byliśmy wykonawcami, ale też pomysłodawcami założenia „Wolnej”, pierwszego niezależnego czasopisma w Polsce powojennej, jakim miała być ta gazeta. W Ruchu Wolnej Polski to uczniowie szkół średnich, dokładnie tak jak harcerze w KOR, stanowili główny trzon wykonawczy, ale też organizacyjny i pomysłodawczy. Tyle, że wszyscy oni byli uczącymi się jeszcze w szkołach średnich hippisami. Najważn9iejszy człon stanowili uczniowie Technikum Poligraficznego, bez nich to byłoby nie do wykonania. To oni ryzykowali kradnąc podczas praktyk, z drukarni na Wielopolu czcionki i części maszyn drukarskich. To oni, a więc ja hippis i uczeń Technikum Geodezyjnego i moi najbliżsi hippisujący znajomi, koledzy z technikum przechowywali to wszystko w konspiracji i tworzyli grupę redakcyjną gazety. To my, grupa przyjaciół wymyśliliśmy „Wolną”, założyliśmy organizację, której nie złamała SB i działaliśmy, proszę pana – bardzo pana zmartwię – z pełną premedytacją i świadomością konsekwencji politycznych, jakie to niesie. W tym wypadku SBecja trafnie oceniała naszą działalność.

Czy pan naukowiec świadomie fałszuje tę część opowieści historycznej, z której musiałby wynikać niewątpliwy i niepodważalny udział Hippisów Krakowskich przy próbie uruchomienia pierwszej w Polsce podziemnej drukarni? Czy pan naukowiec nie zdaje sobie sprawy z wagi wolnych mediów jako narzędzia walki politycznej? Przecież to charakterystyczne, że 90% całej aktywności politycznej skupiało się w KOR i innych organizacjach potem, np. w Stanie Wojennym, na działalności poligraficznej. Pan doktor tego nie wie? Historyk? Nie widzi pan co dzisiaj się dzieje i jaka toczy się wojna o wolne media? Czy ona ma charakter polityczny panie doktorze nauk historycznych, ta wojna, czy pana zdaniem jakiś inny, wyimaginowany?

Tego typu „przekłamań”, być może wynikających z bezmyślności autora lub jego nieświadomości realiów tamtych czasów jest w tej pracy doktorskiej mnóstwo. Nie wiem na czyje zamówienie ona powstała, kto ją popierał i kto wreszcie przyjął obronę tej pracy.  Nie jest to relacja z historii, lecz kreacja historii pod z góry założoną tezę o apolityczności hippisów. Bałamutna bujda na resorach.

 W naszej grupie, która wtedy, być może jako ostatnia wpadła z pozostałymi w łapy SB, a może od aresztowania jej członków wszystko się zaczęło, byli wyłącznie hippisi krakowscy. To my byliśmy inicjatorami tejże drukarni. To z mojego mieszkania SB zgarnęła 1/3 czcionek potrzebnych do druku pierwszego numeru WOLNEJ – pisma Ruchu Wolnej Polski.  Nie posądzam autora o specjalne fałszowanie historii po to by zaprzeczyć powiązaniu hippisów z działaniami antypaństwowymi o charakterze stricte politycznym. Posądzam, że być może przez niechlujstwo nie dotarł do tych materiałów, bo nie sadzę też, choć mnie to do tej pory guzik obchodziło, żeby zostały one przez krakowskie SB spalone czy zniszczone. Gdyby do nich dotarł to wiedziałby, że w naszym oddziale znalazł się konfident SB, którego nazwiska nie wymienię (inicjały Z. K.), od którego w Rycerce Górnej pod Żywcem rozpoczął się ten cały łańcuch wsyp i aresztowań.

Autor pracy poświęca wiele uwagi Ryszardowi Terleckiemu, którego uważa za wyjątek pośród hippisów jako osobę zaangażowaną politycznie, tymczasem powinien mieć świadomość, że każdy ruch niekontrolowany przez PRL w tamtym okresie miał charakter wybitnie polityczny. Nawet bikiniarze, którym w ogóle nie śniło się nic poza noszeniem kolorowych skarpetek mieli wielki wpływ na otwieranie się społeczeństwa i powolne wypowiadanie posłuszeństwa aparatowi przemocy, który zastraszył społeczeństwo serią morderstw od 1945 do 1956 roku. Że był ruch hippisowski w Polsce ruchem stricte politycznym świadczy chociażby sam fakt, którego dowodzić nie trzeba, że hippisami zajmowało się SB – PRLowska Policja Polityczna, taka sama jak NKWD w ZSRR, czy później KGB. Nie jakaś tam zwykła Milicja Obywatelska, ale orwellowska policja polityczna, UB/SB właśnie. Że SB nie dotarło do sedna ideologii i filozofii polskiego Ruchu Hippisowskiego, którym jest organizacja bez organizacji, i przywództwo bez przywódców – coś jedynego w swoim rodzaju, co okazało się „nieuchwytne” dla organów ścigania państwa totalitarnego, to świadczy o genialności doboru tego narzędzia dla rozbrojenia wroga. Spodziewałem się, że pan doktor tej genialności doktryny hippisów socjalizmu realnego choćby lekko dotknie, ale gdzie tam! Prędzej dotknął jej Sipowicz w swojej książce, czy inne osoby ze skrzydła lewactwa, Salonu, Warszawki i Gazety Wyborczej.

Zastanawiam się jak można napisać 600 stron na których z wielkim wysiłkiem dowodzi się apolitycznego i marginalnego znaczenia Ruchu Hippisów Polskich skoro dysponuje się oczywistym dowodem a priori, że był to ruch POLITYCZNY, bo zajmowała się nim policja polityczna totalitarnego państwa. Ta policja organizowała w nim prowokacje i utrzymywała kapusiów, prowadziła aresztowania, zakładała sprawy sądowe, miała swoich TW, wreszcie organizowała narkotyki i bojówki które siały terror, które katowały hippisów – zwali się oni Garownikami. Przecież SKSy nie powstały z niczego. Gdyby nie przykład wolności jaki dali hippisi, gdyby nie pokazali na własnych plecach, że milicja wolność katuje pałkami pod Ratuszem w Rynku Głównym, w biały dzień, i dzień po dniu panie Tracz, to być może nie byłoby powodów aby zakładać SKSy! Gdyby Terleckiego nie było na Wydziale Historii w 1968 i w WARSZAWIE W MARCU 1968, i gdyby nie został relegowany z UJ, to nie byłoby za bardzo przykładów do naśladowania dla młodych studentów tej uczelni, takich jak choćby Stanisław Pyjas! To hippizm panie doktorze był wręcz źródłem późniejszego fermentu na UJ. Skłaniam się do tezy, że praca Pańska nie jest wynikiem niechlujstwa czy ignorancji, lecz celowym budowaniem kłamliwej narracji o genezie ruchu społecznego i politycznego lat 70-tych XX wieku i Sierpnia 1980.

Jacek Altendorf nigdy nie był głównym ogniwem Ruchu Wolnej Polski, ale nie dziwię się, że autor, było nie było jednak naukowej pracy doktorskiej, nie był w stanie dotrzeć do tego faktu. Cała inicjatywa narodziła się w kręgu hippisów bliskich Ryszarda Terleckiego, którego to kręgu ja byłem jednym z głównych ogniw. Odbyło się duże spotkanie w jakimś mieszkaniu przy ulicy Starowiślnej (wtedy Bohaterów Stalingradu) róg Dietla (ale nie u Krzysztofa Skaldy tylko po drugiej stronie), które ja zorganizowałem z grupą młodych hippisujących przyjaciół, uczniów szkół średnich Krakowa. Uczestniczyło w nim około 20 – 25 0sób, wyłącznie hippisów krakowskich, będących uczniami szkół średnich. Tam powstała inicjatywa zwana WOLNA, a raczej tuż po tym spotkaniu w węższej grupie uczniów Technikum Geodezyjnego i Technikum Poligraficzno-Drukarskiego. To podczas rewizji w moim domu SB aresztując mnie zarekwirowała manifesty programowe mojego autorstwa, plakaty Ruchu Wolnej Polski i Ruchu Wolnej Młodzieży, poezję i utwory literackie oraz materiały społeczne i polityczne, które miały się znaleźć w pierwszym numerze czasopisma WOLNA. SB nie myliła się oskarżając więc hippisów krakowskich o przygotowywanie i kolportaż ulotek Wolnej Polski. Sprawę prowadziła krakowska SB przy placu Wolności, a nie żadna milicja.

To że w tej sprawie SB okazała się bezradna i że nie doszło w ogóle do żadnego procesu oraz wyroku jest bardzo dziwnym wydarzeniem. Sam byłem po prostu obezwładniony kiedy mnie zwolniono z aresztu. Być może o wyjaśnienie mechanizmu tego wydarzenia należałoby nawet poprosić prowadzących sprawę oficerów SB z Placu Wolności w Krakowie. Może okazałoby się nawet, ze oficerowie SB mieli jakieś zasługi w zwekslowaniu tego śledztwa na boczny tor. Chyba jednak nie skoro ciągali mnie przecież na przesłuchania jeszcze przez wiele lat. Śledzili i inwigilowali w miejscu zamieszkania. Nic z tego nie wynikło. Inwigilowali mnie do 1990 roku. Nic to nie dało. W tym czasie, jak powiadam, miałem skład papieru drukarskiego w domu, ale w moim nowym domu, w innym miejscu niż to wynikało z dokumentów i meldunków jakimi dysponowała SB. Być może oni nie chcieli urządzać wtedy procesu uczniów szkół średnich Krakowa. Przecież było świeżo po pacyfikacji Wybrzeża w Grudniu 1970 i przykładu organizowania się społeczeństwa, młodych ludzi, wywodzących się wyłącznie z inteligencji krakowskiej, w struktury o charakterze jednoznacznie politycznym, woleli oni nie nagłaśniać. Mogłoby to być nawet iskrą do kolejnych protestów w zakładach pracy i sygnałem do jednoczenia się inteligencji i robotników. Być może dlatego ukręcono tej sprawie łeb i nam się upiekło.  Tak ja, jak i pan panie doktorze, dobrze wiemy, że w tym postępowaniu SB nie mogło być żadnego przypadku, było to ich celowe zamknięcie sprawy Wolnej Polski bez wyniku końcowego w postaci długoletniego więzienia dla wszystkich uczestników.

Ruch Wolnej Polski nie przestał istnieć. W latach 1980-1981 zaczęło nawet wychodzić podziemne pisemko „Ruch”, ale było to dosłownie tuż przed Stanem Wojennym i wszystko przycichło, bo papier był potrzebny na co innego. Pismo to prowadził Łukasz Świerz, założyciel SKS i Niezależnego Zrzeszenia Studentów Polskich na UJ. Niestety Łukasz już panu tego nie potwierdzi, bo zmarł nagle w 2013 roku – 18 lipca. Może potwierdzi to jego dziewczyna w tamtych czasach, albo kto inny z NZS lub SKS.

swierz ł nekrologCzy Bogusław Sonik podpisał się pod tym nekrologiem Łukasza jako osoba niepolityczna i czy sam Łukasz Świerz był osobą niepolityczną???

To paczkę z prasą podziemną od niego wiozłem do Paryża (listopad 1981) i część zostawiłem u przyjaciół HIPPISÓW w NRD w Erfurcie – z przeznaczeniem dla Niemców Wschodnich. Z tymi hippisami NRD-owskimi, Bułgarami i innymi mieliśmy kontakty wieloletnie. Czy może pan panie doktorze nauk historycznych nazwać tę działalność NIEPOLITYCZNĄ?

To jeszcze nie koniec.

Że Ruch Wolnej Polski działa nadal, dobrze wiedzą czytelnicy tego blogu, ponieważ w jego imieniu publikuję tutaj artykuły o treści społeczno-politycznej – Tak. W imieniu Ruchu Wolnych Ludzi Wolnej Polski. Jeszcze lepiej wiedzą to moi najbliżsi współpracownicy.

Chcę więc panu doktorowi Bogdanowi Traczowi z Katowic i wszystkim czytelnikom jego 600 stronicowej książki oświadczyć, że pisanie prac naukowych które dowodzą, że Ruch Hippisów nie miał  charakteru politycznego jest kosmiczną bzdurą, kompletnie nienaukowym brzdąkaniem, zupełnym nonsensem.

Jestem obok Ryszarda Terleckiego tą osobą, która może to poświadczyć, jako wciąż żyjący członek nigdy nie rozpracowanego przez SB, mimo częściowej wsypy drukarni, Oddziału Ruchu Wolnej Polski i jako hippis, który był jednym z inicjatorów tej grupy i nigdy, także dzisiaj, nie przestał być hippisem (mimo braku sporej części siwych włosów na głowie i mimo faktu, że nie hoduję już na moim balkonie marihuany). Bo hippizm panie doktorze to filozofia życia: wolność, wolność i jeszcze raz wolność. Nie można tego wyrzucić na śmietnik, albo się z tego RUCHU wypisać.

Muszę powiedzieć, że jestem rozczarowany jakością tej pracy historycznej, chociaż oddaję jej sprawiedliwość, że porusza wiele tematów i w wielu sprawach jakich dotyka, zbliża się do istoty. Jednak to, że nie załapał pan panie doktorze generalnej zasady tego politycznego buntu i że nie rozszyfrował pan mechanizmu Ruchu (tak to się nazywało – po prostu Ruch, co streszcza ową filozofię doskonale) zupełnie pana pracę dyskwalifikuje. Proszę czytelników nie mylić RUCHU z „Ruchem” „bohatera III RP” Stefana Niesiołowskiego – oni swoją nazwę zaczerpnęli od Ruchu Hippies właśnie. Jest to coś czego by się pan dowiedział na pewno gdyby pan zechciał zapytać o to  któregoś z hippisów ścisłego Trzonu, tej grupki którą R. Terlecki miał spisaną w pierwszej kolumnie swojego spisu. On sam, gdyby zechciał mógł, pana poinformować na czym polega bunt bez buntu, bierny opór, organizacja bez organizacji, przywództwo bez przywódców. Przecież rozmawialiśmy o tym z Ryszardem głośno: „Ruch bez przywództwa, organizacja bez organizacji, radykalizm społeczno-obyczajowy a nie polityczny, to jedyne co może złamać system totalitarny w wydaniu sowieckim”.

Dobra, nie będę już więcej się nad panem pastwił. Ważne, że w ogóle została napisana ta książka, chociaż jak na 25 lat działalności Instytutów Historii przy Uniwersytetach w Polsce, czy też Wydziałów Socjologii to nieprawdopodobnie marny wynik.

 

Napisałem Wam tutaj to wszystko Drodzy Czytelnicy po to żebyście uzmysłowili sobie  jaka jest różnica między tym co się działo naprawdę w starożytności, tym co było prawdziwym, realnym udziałem Słowian w kształtowaniu cywilizacji starożytnej, a między relacją na ten temat, czyli tym co zapisano w historycznych kronikach, a potem „twórczo”  rozwinięto w pracach naukowych HISTORYKÓW opartych na tychże kronikach. Tak wygląda różnica między historią a pracą historyka i jego zapisem historii. Tak samo było w relacjach judeo-chrześcijańskich klechów na temat Rodzimowierstwa Słowian.

 

PS

Panie doktorze nauk historycznych Bogdanie Tracz,

moja córka Sawa Białczyńska-Lipert dokonała apostazji z kościoła katolickiego. Wzięła w zeszłym roku co prawda cywilny ślub (2014), niemniej prowadzi życie z mężem w 10-cio osobowej komunie na Zakrzówku w Krakowie. Komuna ta działa już dwa lata i nie jest jedyna w Polsce, zapewniam pana. Moja córka Kira żyje w związku partnerskim, bez ślubu, ale nie w komunie, całkiem zwyczajnie. A więc hippizm panie doktorze i idee hippisowskie, a także rodzimowierstwo, czyli pogaństwo polskie, które ja reprezentuję, ma się bardzo dobrze i nie utraciło ciągłości. Nic się nie skończyło w 1975 roku. Proszę to sobie wybić z głowy. Rewolucja obyczajowa, społeczna i polityczna trwa w roku 2015 nadal i  przeszła na kolejne pokolenie Polaków. Moje córki mają też drugie imiona panie doktorze – Maria i Janina. Zrozumiał pan? Maria i Huana (piszę to na wypadek gdyby mnie pan zechciał przypisać, w jakiejś swojej przyszłej pracy habilitacyjnej, do kategorii bohemy artystycznej).

Pozdrowienia panie doktorze

kodysci 19781979 – Promieniści – Ten w środku to ja panie doktorze Tracz, ci dookoła to artyści ale też i hippisi jednocześnie. Podobnym hippisem z ducha był Roman Bereś, temu nie da się zaprzeczyć, i wielu wielu innych. Coś się panu poplątało.

A tutaj kolejny Hippis – Ten zamordowany na Śląsku przez milicję w Stanie Wojennym

 

6-11069_g

Roman Franz
lat 32

Sztygar z Kopalni Węgla Kamiennego w Gliwicach. Wieczorem 7 stycznia 1985 r. został zatrzymany przez milicję na komisariacie kolejowym. Kilka godzin później, nieprzytomny, został znaleziony na ławce koło dworca PKP. Zmarł po przewiezieniu do szpitala. Przyczyną śmierci były liczne urazy głowy, wskazujące na pobicie. Sprawców nie wykryto.

http://www.13grudnia81.pl/sw/opor-spoleczny/milczacy-swiadkowie/6723,Roman-Franz.html

 

Podziel się!