Ireneusz Ćwirko – Bursztynowy Szlak. Część druga

O bursztynie i Bursztynowym Szlaku. Cześć druga
Tytaniczna praca pana Ireneusza Ćwirko zasługuje niewątpliwie na uwagę. Ja nie zgadzam się z tą koncepcją, głównie z tego powodu, że jest oparta bardziej na spekulacjach niż na ścisłej matematyce. Stoi ona w kontrze do zdecydowanej większości ustaleń, które identyfikują inaczej grody Ptolomeuszowe. Dam tylko jeden przykład: większość opracowań przyjmuje, że np. Caroduna (Karrodunon) to Kraków. W swym hiperkrytycznym, ściśle naukowym i bardzo szczegółowym studium Dziejach Krakowa, profesor Jerzy Wyrozumski, pozostawia mimo swych krytycznych uwag co do tej koncepcji tę sprawę jednak otwartą (str 48, tom I). Naprzeciw wywodu pana Ćwirki stoi też czysto matematyczne, precyzyjne rozczytanie Mapy Ptolemeusza wykonane przez pana Markuszewskiego, autora „Księgi Popiołów”, które znajduje się na blogu Okiem Vrana (linki tutaj: :https://vranovie.wordpress.com/2017/01/10/astuia-szczecin-hegitmatia-wroclaw-carrodunum-krakow/ i tutaj: https://vranovie.wordpress.com/2017/08/17/jeszcze-o-geografii-panstwo-na-43-poludniku/.).  Prawidłowość odczytania mapy Ptolemeusza przez Tadeusza Markuszewskiego potwierdza także artykuł RudaWeb: Łęki Małe na karcie Ptolemeusza. Popiera tę matematyczną interpretację także odkrycie kamiennego grodu w Maszkowicach, pod Nowym Sączem (łączonego z kulturą mykeńską i budowlami nad Adriatykiem i Dunajem), który był prawdopodobnie strażnicą Szlaku Bursztynowego, już o jakieś 1500 lat wcześniej (1500 p.n.e., link: https://bialczynski.pl/2018/10/08/archeologia-uj-osiedle-obronne-na-gorze-zyndrama-w-maszkowicach/) niż mogli się bursztynem zainteresować Grecy i Rzymianie, a tym bardziej Germanie, którym wszystkim już przypisywano źródłosłów bursztynu.  Droga ta wiodła Wisłą, którą pan Ireneusz wyklucza ze Szlaku. Jakoś tę drogę odbywano bez konieczności taplania się w morawskich bagnach.
Słownik Starożytności Słowiańskich omawiając w tomie 2 Ptolemeuszową Kalisię (str 352), stwierdza że dorzecze Wisły było Ptolemeuszowi dobrze znane, a Kalisię według różnych interpretacji umieszczano i na Śląsku. Natomiast jeśli Askiburgion to Góry Świętokrzyskie to Kalisia jest Kaliszem. Co ciekawe Kaliszanie jako Halisii (Helizjowie/Halisi/Halisiones) znani byli też Tacytowi, ale pisał o nich już Herodot.
W czasach kiedy zbudowano Maszkowice nikt nie słyszał o Gepidach ani Wandalach, handel bursztynem kwitł,  a kamień ten był ceniony nie tylko w Małej Azji czy Egipcie.

Aby dostać się do Bramy Morawskiej najłatwiej wykorzystać bieg rzeki Morawy od jej ujścia do Dunaju, a następnie poruszając się jej lewym dopływem o nazwie Beczwa, dopłynąć aż do obecnej miejscowości Hranice Morawskie. Ten teren był w tamtych czasach poprzecinany licznymi potokami i w znacznej części zabagniony na co już wskazuje sama nazwa tego regionu – Morawy. To zabagnienie tej praktycznie jedynej drogi na północ nie musiało wynikać tylko z naturalnych cech tego terenu, ale mogło być efektem świadomej działalności naszych przodków, aby zabezpieczyć się przed inwazją legionów rzymskich.

Powodowało to, że istniała tu możliwość do bezpośredniego przeciągnięcia łodzi lądem lub nawet przepłynięcia potokiem Ludina i kanałami aż do rzeczki Luhy która już należała do dorzecza Odry.

Gdzieś w tych okolicach należy szukać pierwszej miejscowości na mapie Ptolemeusza, już na terenach słowiańskich, o nazwie Carrodunum lub po grecku Karrodounon (Καρρόδουνον).
Na mapie Ptolemeusza w zbiorach Museum Narodowego widzimy jednak jednoznacznie nazwę Corrodunu(m).
Ta nazwa ma łacińskie pochodzenie, ponieważ jest to zbitka słów „corro“ i „dunum“.
Corro możemy wyprowadzić od łacińskiego „currere“ – biec, tym bardziej że zarówno odpowiednik po hiszpańsku „correr“, jak i po włosku „correre“ wskazują na tendencję do tworzenia gwarowych form, do których należała również forma „corro(e)“. Drugi człon „Dunum“ odpowiada nazwie rzeki Dunaj, którą po łacinie nazywano „Danuvius“, a której to nazwa jest w tym przypadku zbliżona bardziej do jej słowiańskiego odpowiednika, co dodatkowo podkreśla słowiańskość tego miasta.
Ta nazwa pasuje też do przyjętego przez nas położenia tej miejscowości, ponieważ znajdowała się ona rzeczywiście tam gdzie handlarze musieli przekroczyć dział wodny i gdzie ich droga powrotna biegła (corroe) prosto do Dunaju (Dunum).
Ta interpretacja wyklucza oczywiście postulowaną identyczność z Krakowem, a wskazuje bardziej na okolice Hranic Morawskich jako odpowiednik tej starodawnej nazwy.
Od tego miejsca stały przed wędrowcami trzy rożne drogi do wyboru.
Albo na zachód wzdłuż Odry, a następnie wzdłuż wybrzeża Bałtyku na wschód. Istniała tu jeszcze alternatywna możliwość, ale o tym później.
Albo na wschód, wzdłuż Wisły, aż do zatoki Gdańskiej.
Trzecia możliwość, to droga bezpośrednio na północ, po najkrótszej linii do Zatoki Gdańskiej.
Drogę wzdłuż Odry podejmowano zapewne sporadycznie, bo jest najdalsza i związana z wieloma niebezpieczeństwami. Poza tym przechodziła ona przez tereny tych plemion, które od dawna miały już na pieńku z Rzymem.
Droga wschodnia była stosunkowo długa i niebezpieczna, ze względu na trudności w nawigacji po Wiśle.
Z analizy licznych przykładów rzymskiego budownictwa wiemy, że Rzymianie mieli skłonność do wybierania zawsze najkrótszej trasy. Widzimy to na przykładzie prowadzenia ich dróg, które zawsze prawie przebiegają po linii prostej, niezależnie od ukształtowania terenu.
Pozwala nam to więc na przyjęcie założenia, że wybrali oni drogę bezpośrednio na północ, która przy głębszej analizie okazuje się też najbardziej bezpieczna i najprostsza dla transportu.
W przeciwieństwie do Wisły, która jest rzeką o bardzo zmiennym przepływie i z licznymi mieliznami, na terenie środkowej Polski rzeki i kanały mają wodę prawie że stojącą. W tych warunkach transport jest zarówno bezpieczny jak i łatwy do przeprowadzenia, bo możliwe jest zarówno spławianie łodzi z prądem rzecznym, jak i łatwe poruszanie się pod prąd i to bez najmniejszego wysiłku.
Do tego musimy uwzględnić to, że obecny wygląd terenów środkowej Polski jest rezultatem olbrzymiego wysiłku melioracyjnego niezliczonych pokoleń rolników. Przed dwoma tysiącami lat tereny te były zdecydowanie bardziej podmokłe i pocięte gęstą siecią rzek, potoków i kanałów, umożliwiających łatwy i tani transport przeróżnych produktów.
Było to też również przyczyną tego, dlaczego te tereny tak długo zachowały swoją samodzielność i na przestrzeni stuleci nigdy nie zostały podbite przez kolejne, przemijające mocarstwa.
Pomijając wszystkie inne aspekty, tereny Środkowej Europy są idealne dla utrzymania dużej gęstości zaludnienia w warunkach naturalnej gospodarki rolnej.
Wprawdzie dla czcicieli słońca klimat naszego kraju nie jest za ciekawy, ale dla pierwotnych rolników nie można było sobie wyobrazić lepszego. Częste opady, w okresie wegetacyjnym roślin uprawnych sprawiały, że rolnictwo nie wymagało większych nakładów na nawadnianie i corocznie niezawodnie dawało obfite plony. Ta stałość plonowania była główną przyczyną utrzymywania się zaludnienia tych terenów na wysokim poziomie i główną przyczyną militarnej siły plemion słowiańskich. Świadoma działalność ludności tubylczej dążącej do utrzymania wysokiego poziomu wód gruntowych powodowała, że również w okresie suszy pola położone pomiędzy kanałami, rzeczkami i potokami były zawsze dostatecznie zaopatrzone w wodę i regularnie dawały plon.
Późniejsza działalność Kościoła katolickiego wyniszczyła ten typ gospodarki. Wyszkoleni, w południowej części Europy duchowni, przynieśli do Polski zwyczaj meliorowania gruntów i osuszania całych połaci kraju.
We Włoszech czy też w Grecji tego typu działanie miało sens, bo malaria dziesiątkowała tam systematycznie ludność i doprowadzała do wyludnienia całych regionów kraju. To właśnie głównie malaria była przyczyną tego, że po upadku Rzymu liczebność mieszkańców miasta zaczęła gwałtownie spadać, po tym jak system odwadniania miasta przestał funkcjonować i całe dzielnice powoli zamieniły się w bagno. W najgorszym dla niego okresie w ruinach żyło nie więcej jak 5000 mieszkańców.
Te dramatyczne doświadczenia sprawiły, że duchowieństwo katolickie, wszędzie tam gdzie udało się im zapuścić korzenie, wyniszczało pradawne słowiańskie metody gospodarki rolnej zastępując je takimi, które zapewniały bezpieczeństwo przed wyimaginowanym niebezpieczeństwem malarii.
W Polsce takie niebezpieczeństwo nie istniało, lub było bardzo ograniczone, mimo to metody gospodarowania Polan i Goplan i innych plemion z dorzecza Morawy, Warty i Narwi zostały doszczętnie zniszczone, co było dodatkowym elementem drastycznego osłabienia Polski w średniowieczu i utracenia jej mocarstwowej roli, doprowadziło bowiem do załamania liczebności populacji, spowodowanego gwałtownym spadkiem produkcji rolnej, a przede wszystkim wrażliwością nowo-wprowadzonego sposobu gospodarki rolnej na klimatyczne i pogodowe anomalie.
Ciekawostką jest to, że ten pierwotny typ słowiańskiej gospodarki rolnej zachował się najlepiej na terenach niemieckich i to tuż pod bokiem ich stolicy. W regionie tzw. „Błot“ po niemiecku nazywanych „Spreewald“ można do dzisiaj obserwować jak żyli i gospodarowali nasi przodkowie na terenach Moraw, Wielkopolski i Kujaw.
Jeśli tak, to rzymscy handlarze mogli poruszać się tu na płaskodennych łodziach po takim szlaku, który najszybciej prowadziłby ich na północ.
Z ukształtowania przebiegu rzek na terenie Polski wynika, że po przekroczeniu Bramy Morawskiej handlarze powinni wykorzystać górny bieg Wisły, aby następnie skierować się do dorzecza Warty po najłatwiejszej drodze prowadzącej rzeką Przemszą.
Wskazówkę na taki właśnie wybór znajdziemy w określeniu kolejnej miejscowości.
Nazwa Arsonium nie została wybrana przypadkowo. Słowem Arsenikon, jak i słowami o pochodnym brzemieniu, określano w starożytnej Grecji te minerały które swoją barwą przypominały złoto.
Najpopularniejszym z tych minerałów jest piryt, do dzisiaj nazywany „kocim złotem“.
Jeśli więc użyto nazwę Arsonium to zapewne dlatego, aby podkreślić częste występowanie na danym terenie pirytu i minerałów pochodnych o złocistej barwie. Trzeba jeszcze uwzględnić to, że piryt w tamtych czasach był nie tylko kamieniem ozdobnym, ale miał olbrzymie znaczenie gospodarcze. W swojej pierwotnej postaci używany był do wzniecania ognia, ponieważ tworzy iskry uderzany krzemieniem.
Od tej jego własności pochodzi też jego nazwa. Musiał więc stanowić przedmiot intensywnej wymiany handlowej.
Po drugie, w miejscach kontaktu złóż pirytu z powierzchnią terenu tworzą się tak zwane czapy wietrzeniowe w których piryt ulega utlenieniu do limonitu.
Limonit był w tamtych czasach podstawową rudą do wytopu żelaza. Ślady tej hutniczej działalności są w tym rejonie wszechobecne. Ostały się również w lokalnym nazewnictwie np. w takich określeniach jak Żarki, Żelisławie, Rudki itd.
Tak się właśnie składa, że poruszając się w górę nurtu Przemszy handlarze bursztynem musieli się z konieczności przemieszczać przez tereny na których występują właśnie bogate złoża pirytu i limonitu w rejonie Siewierza, przez który przepływa ta rzeczka. Handlarze bursztynu nie mogli przegapić takiej okazji do wzbogacenia się, zabierając po drodze bryłki pirytu ze złóż Brudzowickich, a szczególnie ze złóż w Zawierciu w celach odsprzedania ich z zyskiem, w trakcie dalszej wędrówki na północ.
Podążając dalej mogli oni, dzięki wykorzystaniu kanałów, które istniały zapewne również w tamtych czasach, przepłynąć płaskodennymi łodziami bezpośrednio do Warty a następnie skierować się dalej na północ.
Handlarze musieli się orientować w tej podróży według specyficznych i szczególnie charakterystycznych form topograficznych, czy też specyficznych obserwacji napotykanych po drodze. Te najbardziej spektakularne pozostały im szczególnie mocno w pamięci i w ich relacjach zajęły zdecydowanie większe znaczenie niż to się im w rzeczywistości należało.
Pierwsze dwie taki obserwacje poznaliśmy już w poprzednich nazwach, czas teraz na rozszyfrowanie kolejnego określenia.
Na mapie Ptolemeusza widzimy, że przedstawiony tam bieg rzeki, którą identyfikował on z Wisłą, dokonuje gwałtownego zwrotu o 180°.
Oczywiście współczesna Wisła nie posiada takich wielkoskalowych zakoli. Co innego jednak w przypadku Warty. W przebiegu jej nurtu znajdujemy rzeczywiście takie miejsce, kiedy dokonuje ona takiego radykalnego zwrotu.
Wprawdzie dla nas współczesnych wydaje się być to bez znaczenia, ale dla starożytnych handlarzy ten element topograficzny był niesamowicie ważny, bo pozwalał im na jednoznaczną identyfikację prawidłowej trasy szlaku Bursztynowego. Nie dziw więc, że w ich opisach zajął on zdecydowanie większą rolę, tak jak i sama rzeka Warta, która w tamtych czasach musiała być o wiele szersza i robiła na handlarzach o wiele większe wrażenie.
To zakole Warty pozwala nam też na jednoznaczną identyfikację kolejnej nazwy na mapie Ptolemeusza. Zapisał on ją jako Leucaristus.
Oczywiście końcówkę „stus“ możemy w naszych rozważaniach pominąć, ponieważ jest ona tylko typowym dodatkiem jaki stosowano do nazw obcych miejscowości, aby nadać im znane greckie lub łacińskie brzmienie.
Jeśli to uczynimy to tę nazwę możemy już odczytać jako „Leukari“ i zauważymy, że odpowiada ona naszemu słowiańskiemu określeniu Łękary.
Jest to tym bardziej fascynujące, bo jeśli spojrzymy teraz na współczesną mapę tego zakola Warty to zauważymy, że ta nazwa przetrwała tam aż do dziś. Warta opływa tam Załęczański Park Narodowy jak i przepływa obok miejscowości Załęcze Wielkie.
Tak więc możemy miejscowość Leucaristus jednoznacznie zidentyfikować jako współczesne Załęcze. Nazwa tej miejscowości wywodzi się jednoznacznie od określenia „łęk“ i oznacza silne łukowate wygięcie przodu końskiego siodła. I jeśli spojrzeć na przebieg rzeki Warty w tym rejonie, to skojarzenie to jest jak najbardziej uzasadnione.
Po opłynięciu łęku Warty dalsza droga prowadziła prosto na północ. Aż do miejsca w którym Warta zmienia swój kierunek na zachodni. Tutaj podążanie jej nurtem wydłużyłoby niepotrzebnie drogę, ale dla podróżujących otwierała się teraz możliwość wykorzystania licznych polodowcowych jezior ustawionych jak paciorki na sznurku w kierunku północ-południe.
Najlepsza okazja do wykorzystania tej naturalnej drogi wodnej nadarza się w rejonie obecnego Konina. Tutaj możliwe było przepłynięcie łodziami do jeziora Pątnowskiego a dalej do Mikorzyńskiego i Ślesińskiego. Dalej droga prowadziła kanałami do jeziora Gopło.
Jezioro Gopło zajmuje w historii Polski szczególne miejsce. To tutaj w miejscowości Kruszwica miał zostać zjedzony przez myszy król Popiel.
Jezioro Gopło jak i miejscowość Kruszwica znajdują się w strategicznym miejscu, jeśli chodzi o kontrolę handlu miedzy Odrą a Wisłą. Tędy przebiegał główny szlak bursztynowy jak i główny szlak ze wschodu na zachód Europy. Już od najdawniejszych czasów musiał być więc to teren o którego kontrolę toczyły się zaciekłe walki między słowiańskimi plemionami. Dane historyczne wskazują na to, że teren ten zachował bardzo długo polityczną niezawisłość i można nawet powiedzieć, że przez wieki jego mieszkańcy kontrolowali politycznie wszystkie inne plemiona Wielko- i Małopolski.
Wiemy, że nazywano ich „Goplanami“ przynajmniej tak nazywani są w polskojęzycznej literaturze. Wszystko wskazuje jednak na to, że Rzymianie i Grecy nazywali ich inaczej.
Zgodnie z rozpowszechnioną tradycją nadawano nazwom obcych plemion końcówkę „dae“.
Tak więc Rzymianie dla mieszkańców okolic jeziora Gopło użyliby określenia Goplidae. Ponieważ jednak, jak wszystkie ludy zachodniej Europy, mieli oni problemy w wymowie niektórych spółgłosek, zbitka „pl“ byłaby dla nich niewymawialna. Stąd konieczność modyfikacji tej nazwy do formy Gepidae, spolszczonej do Gepidzi. Ta zaś nazwa jest powszechnie znana i lud ten odegrał w starożytności bardzo ważną rolę.
Dopiero sojusz Wawelan z Polanami złamał ich władzę nad polskimi terenami.
Można więc z całą pewnością przyjąć, że siedziba władcy Gepidów musiała znajdować się w strategicznym miejscu kontroli szlaków handlowych i to tam handlarze musieli uiszczać opłaty za korzystanie z nich.
Takie miejsce nie mogło być również pominięte w opowieściach osób relacjonujących Ptolemeuszowi wrażenia z pobytu w tym kraju. Dlatego umieścił on również na swojej mapie nazwę stolicy Gepidów nazywając ją imieniem „Setida“. Na innych wersjach tej mapy zapisana jest ona jako „Setidava“.
Oczywiście nie sposób nie zauważyć podobieństwa tej nazwy do polskiego słowa „Siedziba“.
Wersja druga przypomina bardziej określenie „Sadyba“ którego znaczenie jest identyczne do poprzedniego.
Tym bardziej, że również w innych językach słowiańskich słowo oznaczające „siedzibę“ bardzo przypomina ptolemeuszowski wzorzec, tak jak np. w czeskim „sedadlo“.
Co potwierdza nasze przypuszczenie, że chodzi w tym przypadku o siedzibę władcy kraju Gepidów. Tak samo określali to miejsce również mieszkańcy tego państwa. Zresztą paralele do etymologii nazwy miasta Gniezna są tu nie do przeoczenia.
Jest pewne to, że chodzi tu o miasto Kruszwica, którą to nazwę otrzymało ono w czasach późniejszych na pamiątkę jego świetności. Etymologia tej nazwy zdradza nam też jak ważną rolę odgrywało ono w przeszłości.

Nazwa ta składa się z dwóch wyrazów „Krusz“ i „wica“. Określenie „Krusz“ pochodzi w tym wypadku od słowa kruszec, oznaczającego cenne metale takie jak złoto i srebro.

Z określeniem „wica“ spotkamy się np. w słowie Rękawica.

Możemy wnioskować, że „Wica“ oznaczała chronić „osłaniać“. Tak więc określenie Kruszwica używały sąsiednie plemiona słowiańskie aby podkreślić to, że jej mury ochraniały nieprzebrane bogactwa władcy Goplan.
Bogactwo jakie osiągnęło plemię Gepidów, kontrolując handel bursztynem, pozwoliło im przejąć władzę również nad olbrzymimi połaciami Europy Środkowej. To oni kontrolowali Bramę Morawską i przeniknęli dalej aż do Panonii, opanowując coraz to dalsze tereny po których odbywał się handel bursztynem.
Po opuszczeniu Kruszwicy Bursztynowy Szlak kierował się ciągiem kanałów i jezior polodowcowych aż do rzeki Noteci i podążał dalej jej nurtem aż do momentu, kiedy skręcała ona na zachód w kierunku Odry.
W tym miejscu handlarze musieli opuścić jej nurt i skierować się licznymi kanałami dalej na północny-wschód aż do osiągnięcia rzeki Brdy, a tym samym dorzecza Wisły.
To był kolejny charakterystyczny etap tej drogi, który musiał być szczególnie ważny dla orientacji i którego nazwa zachowała się na mapie Ptolemeusza.
Czytamy ją jak Escualis lub Ascaukalis.
Jeśli postawimy się w roli takich handlarzy, którzy już od tygodni nie widzieli niczego innego, poza płaskim jak stół terenem środkowej Polski, to dotarcie do brzegów Wisły musiało im się wydawać jakby znaleźli się wśród wysokich gór.
Brzeg Wisły tworzy w tym miejscu bardzo wysokie skarpy i zamek lub miasto które się tam znajdowało wydawało się jakby leżało na skalach. Do tego nie jest wykluczone, że faktycznie zamek ten mógł mieć mury zbudowane z częstych na tamtym terenie otoczaków moreny lodowcowej i nazywany był przez okoliczna ludność „NA SKAŁCE“.
Tę nazwę zapisał następnie Ptolemeusz jako „(n)A scauca(lis)“.

Miejsce jego położenia musiało być bardzo ważne i tak charakterystyczne, że znalazło się w opisach handlarzy. Możemy się domyśleć, że z jednej strony było to miejsce nieopodal ujścia Brdy do Wisły, po drugie jednak musiało być ono położone na wysokiej skarpie, oraz znajdować się w miejscu gdzie podróżujący musieli uiszczać znowu opłaty za prawo do poruszania się po terenach kolejnego związku plemiennego.

Takie warunki spełniałaby bardzo dobrze Bydgoszcz, a szczególnie jego dzielnica Fordon. Dla mnie to położenie jest wykluczone, ponieważ Bydgoszcz znajdowała się jeszcze w zasięgu wpływów Gepidów, a więc nie była niczym niespodziewanym dla wędrowców.

Natomiast po przeciwnej stronie Wisły rozpościerały się już tereny o odmiennej przynależności plemiennej.
Możliwe, że w tym czasie tereny te znajdowały się na granicy zasięgu państwa Wawalan (Wendów, Wandali). Można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że to właśnie oni byli zainteresowani w utrzymywaniu na tym terenie szczególnie silnej warowni i z tego tytułu mogli też pobierać opłaty od podróżujących Wisłą. Twierdza ta musiała się znajdować na tyle blisko, aby widoczne było ujście Brdy do Wisły i na takim terenie, aby jej zdobycie nie należało do łatwych przedsięwzięć.
Jeśli spojrzymy jeszcze raz na mapę, to zauważymy dwie możliwości usadowienia tej warowni. Albo znajdowała się ona niedaleko miejscowości Ostromecko, tam gdzie usytuowany jest obecnie dwór, albo bardziej na południowy-zachód, na terenach które obecnie porośnięte są przez las.
Szukając rozwiązania tej zagadki szukałem też, czy aby nie ma tam gdzieś w pobliżu miejscowości, która do dzisiaj nazywa się „Na Skałce“ lub podobnie.
Na mapie współczesnej początkowo nic nie zauważyłem, ale z pomocą przyszły mi mapy sporządzone jeszcze przez Niemców. I faktycznie na takiej właśnie pruskiej mapie udało mi się znaleźć ciekawe wskazówki.
Występują tam dwa określenia „Ostrometzker Steinort“ oraz „Steinort“. Po niemiecku „Steinort“ znaczy „Kamienne Miejsce“ i odpowiada znaczeniowo dość dokładnie naszemu określeniu „Na Skałce“.
Etymologia słowa Ostromecko jest zapewne dużo młodsza i znaczy moim zdaniem, ni mniej ni więcej, tylko „Ostrów Mieszka“. Ostrów to w pierwszym znaczeniu po polsku wyspa, z tym że jednocześnie wyspy były też najbardziej ulubionymi przez Słowian miejscami usadowienia twierdz opasanych ostrokołem, tak że ostrów był w tamtych czasach zamiennikiem słowa twierdza lub warownia.
Można się więc domyśleć, że kiedy Mieszko I podporządkował sobie Pomorze Gdańskie, to mógł to uczynić tylko poprzez budowę odpowiedniej sieci warowni. W rejonie obecnego Ostromecka powstała jedna z nich, a materiał do jej budowy dostarczyły kamienie ze starej warowni z czasów rzymskich.
Po zajęciu tych terenów przez Niemców z „Ostrów Mieszka“ zrobiło się Ostromecko.
Późniejsze moje poszukiwania pozwoliły mi stwierdzić, że również na dokładniejszych polskich mapach tego rejonu można znaleźć miejscowość o nazwie „Kamieniec“
Te wszystkie dane pozwalają również na weryfikację proponowanej przeze mnie trasy Szlaku Bursztynowego. Jeśli dedukcja znaczenia nazwy Askaucalis jest prawdziwa, to w podanym przeze mnie miejscu muszą się jeszcze do dzisiaj znajdować resztki kamiennej twierdzy z czasów rzymskich.
Dalej trasa prowadziła już prosto nurtem Wisły aż do Bałtyku.
Pytanie jest, gdzie wędrowcy osiągali w końcu morze i jaką nazwę tego miejsca zachowali oni w swojej pamięci.
Z mapy Ptolemeusza wynika, że to miejsce mogło się nazywać Scurgum. Z mapy która znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego wynika jednak, że tę nazwę należy czytać raczej jako Sturgum.
Jeśli spojrzymy na mapę okolic ujścia Wisły do Bałtyku, to dwie nazwy wykazują pewne podobieństwo do ptolemeuszowej wersji. Są to gdańskie Stogi oraz miejscowość Stegna.

Miejscowość Stegna nie leży bezpośrednio na wybrzeżu i zapewne również w czasach rzymskich nie leżała bezpośrednio nad Bałtykiem.

Jeśli jednak poszukać na starych mapach, to ujście Wisły wyglądało kiedyś całkiem inaczej. Wisła dzieliła się na dwa główne ramiona z których jedno prowadziło na zachód w okolice obecnego Gdańska i do Bałtyku, a drugie na wschód do Zalewu Wiślanego. Ten nie był jeszcze tak mocno wypełniony osadami jak obecnie i jego brzegi leżały zapewne tam, gdzie obecnie znajduje się miejscowość Stegna.

To położenie predestynowało tę miejscowość do stania się centrum handlu bursztynem nad Bałtykiem.
Problem jest w tym, że nazwę tę wywodzi się od niemieckiego Steg, czyli przystań, kładka lub keja.
Ale czy naprawdę słowo Steg ma niemieckie pochodzenie?
Oczywiście jest ono w języku niemieckim bardzo popularne, ale to o niczym jeszcze nie świadczy, bo sami Niemcy to przecież zgermanizowani Słowianie.
Już krótkie przemyślenie prowadzi nas do właściwego rozwiązania. W języku polskim wstępuje słowo „wstęga“ oznaczającego coś nieproporcjonalnie długiego w stosunku do szerokości. Gwarowo znane jest również słowo stęga oznaczające belkę. I to prowadzi nas do właściwego rozwiązania.

W pradawnych czasach nie budowano oczywiście skomplikowanych przystani i portów. Dla niewielkich płaskodennych lodzi wystarczyło wyciąć nadbrzeżne drzewo tak, by upadło ono prostopadle do brzegu i już otrzymywano stęgę czyli rodzaj kładki do cumowania. Od tego typu przystani wzięła swoją nazwę miejscowość Stegna.

Oczywiście Niemcy nie potrafią wymówić nasze „ę“ i uprościli „stęg“ do „steg“ i zachowali to określenie w swoim języku do dziś. W języku polskim to określenie na kładkę do cumowania zagubiło się gdzieś w wirach historii.

Za czasów Ptolemeusza było jednak inaczej i port do którego zmierzali handlarze bursztynem nazywał się „Stęgi“, od licznych stęg na wybrzeżu. Tę nazwę Ptolemeusz przerobił na Sturgum.

Oczywiście i w tym przypadku jest szansa na potwierdzenie tej hipotezy. Gdzieś w okolicach miejscowości Stegny są zasypane osadami pozostałości tego handlowego portu.

Oczywiście nie można pominąć istnienia nazwy Stogi, która to potencjalnie wchodzi też w grę jako odpowiednik ptolemeuszowego Sturgum. Najprawdopodobniej również i ta nazwa wywodzi się od słowa stęg, które to przez niemieckich kartografów zostało zdeformowane do polskiego słowa jakie im najszybciej przyszło do głowy – Stogi. Również Niemcy nie mieli żadnego interesu w tym, aby ujawnić słowiańskie pochodzenie wyrazu „Steg“, który przecież uważany był za typowo germański.

Na zakończenie jeszcze jedna ważna kwestia. W naszej rekonstrukcji przebiegu Szlaku Bursztynowego nie natrafiliśmy na miejscowość Calisia którą większość specjalistów, i nie tylko, interpretuje jako miasto Kalisz.
Ten brak ma swoje przyczyny. Przedstawiona przez nas trasa szlaku była najłatwiejsza i najszybsza do pokonania. Jej słabością była konieczność poruszania się po Wiśle w bezpośredniej bliskości innego potężnego plemiona słowiańskiego Wandali.
Wandale albo też prawidłowo Wendowie rościli sobie prawo do przywództwa nad wszystkimi plemionami Słowian, o czym świadczy już sama ich nazwa i
byli najważniejszymi konkurentami Gepidów w dążeniach do kontroli handlu bursztynem.
Te zmagania ciągnęły się przez długie stulecia i raz za razem dochodziło do nowych konfliktów zbrojnych, z których to Gepidzi wychodzili przeważnie zwycięsko. Jednak nigdy nie udało im się odnieść decydującego zwycięstwa. Wendowie zawsze mieli możliwość wycofywania się w góry, gdzie też ich tradycje przetrwały do dziś i nasi Górale mogą z pewnością uważać się za bezpośrednich potomków Wandali

W każdym razie czasy konfliktów uniemożliwiały handlarzom poruszanie się wzdłuż rzeki Przemszy i zmuszały ich do szukania alternatywnej trasy. Ta przebiegała na zachód od trasy głównej.

Po wkroczeniu do dorzecza Odry poruszano się łodziami dalej jej nurtem aż do ujścia rzeczki Stobrawy. Dalej trasa prowadziła w górę tej rzeczki, aż do obecnego Kluczborka, skąd ciąg kanałów prowadził kupców do rzeki Prosny. Podążając jej nurtem dopływali oni do miasta Kalisza.

Dalej trasa prowadziła do ujścia Prosny do Warty, a stąd w górę Warty, aż do ujścia potoku Meszna, który prowadził podróżujących do jeziora Słupeckiego, a dalej ciągiem kanałów i jezior prosto do stolicy Gepidów Kruszwicy.

Już ta krótka analiza wykazuje, że można z mapy Ptolemeusza wyciągnąć o wiele więcej ciekawych wniosków i to przede wszystkim takich, które potwierdzają słowiańskość tych ziem. Również samo nazewnictwo okazuje się całkiem łatwe do rozszyfrowania. Nieudolność historyków w tym zakresie wynika nie z tego, że te zagadki są aż tak skomplikowane, ale tylko i wyłącznie z tego, że oślepia ich blask srebrników jakie obiecują im turbogermańscy propagandziści.
Ta sprzedajność i moralna degrengolada polskiej nauki jest główną przyczyną tego, że nasz naród do dziś nie może się zdobyć na to, aby poznać własną niezafałszowaną historię i ciągle w szkołach uczona jest ta, którą dla nas napisali nam nasi wrogowie.

więcej u źródła:http://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2018/10/o-bursztynie-i-bursztynowym-szlaku_27.html

Podziel się!