Z Lamusa (marzec 2010): Pelazgowie, czyli Połyskowie-Pałożgłowie lub inaczej Pyłożgłowie-Pyłozłotogłowi z Łyskogór (dziś: Gór Świętokrzyskich).

Pelazgowie, czyli Połyskowie-Pałożgłowie lub inaczej Pyłożgłowie-Pyłozłotogłowi

 

Teksty z Lamusa przypominamy gdy są ku temu ważne powody, na przykład ich ciągła aktualność i ważne wskazówki do postępowania w nich zawarte, a także ponieważ większość z nich nie była udostępniana na FB a powinna.

 

Na początek przypis 77 do Taji 19:

[77] Pyłozłotogłowi (Pyłożgłowie, Pąłożgłowie, Połyskowie, Połyskowice, Płajskowie, Pelazgowie) – pierwotni mieszkańcy Skryty – w istocie skołoccy Połuczanie, którzy tu przyszli z Gór Pałuki – Świętogór-Łyskogór, połączeni z Czarnym Ludem miejscowym, zwani przez Romajów Pelazgami. Miano niewytłumaczalne w językach romajskich ma oczywiste znaczenie w skołockich, słowiańskich i istyjskich językach. Mieli włosy koloru czarno-złotego pyłu wulkanicznego, albo nawet złote czy rude.

Ten przypis i sama Taja 19, jest  – z wyjątkiem nielicznych modyfikacji różnych innych fragmentów (ale akurat nie tego fragmentu) – gotowa i możliwa do wydania drukiem, od roku 2007, dokładnie od od sierpnia owego roku.

Poniżej zacytuję tekst z TARAKI – niezbyt lubianej przeze mnie,

choć bardzo profesjonalnej, pożytecznej, wręcz niezastąpionej, jako zbiornica opracowań antropologicznych poświęconych Wierze Przyrodzonej w różnych jej postaciach. TARAKA nie jest przeze mnie lubiana, bo podaje wiedzę z nieznośną wręcz pewnością siebie, bez żadnego „być może” i bez tolerancji na inne sądy. Jest też TARAKA siedliskiem allochtonistów, z którymi nigdy się nie zgadzałem, opierając mój sąd o Nadwiślańskich Korzeniach Słowian głównie na przesłankach językowych, etymologicznych i archeologicznych. Myślę, że allochtoniści czuli się zbici z tropu argumentami o tzw. Pustce Osadniczej między Późnym Okresem Rzymskim a Wczesnym Średniowieczem, czyli od II wieku Nowej Ery do V wieku, a także peszyło ich wyraźne cofnięcie się technologiczne plemion udokumentowanych w kronikach jako Słowianie (tak zwani Słowianie-Bez-Wątpienia).

Nie chcąc stać w poprzek aktualnej wiedzy archeologicznej końca XX wieku (może trochę z racji swoich naukowych etatów, czy zawodowych związków z archeologią albo uniwersytetami), allochtoniści ulegli germańskiej propagandzie, która była przecież przez Niemców i wychowanków niemieckich uniwersytetów uprawiana od 200 lat. Była to propaganda służąca podporządkowaniu – po prostu germanizacja, której skutki nad Łabą znamy [patrz: dział Pamięci Łużyc i Połabia] – całkowite zabicie języka drzewiańskiego i zabicie słowiańskiej świadomości Wędlandczyków, dogorywanie świadomości słowiańskiej w dzisiejszych Łużycach łącznie z dobijaniem resztek języka serbo-łużyckiego, czy odmawianiem Związkowi Polaków i w ogóle Polakom praw mniejszości narodowej – zupełnie jakby nadal w Niemczech trwał hitleryzm.

Trudno było rzeczywiście oprzeć się temu zmasowanemu atakowi, zwłaszcza jeśli się chciało uchodzić za naukowca o nowoczesnych poglądach, a nie za zatwardziałego wstecznika. Sam byłem nie jeden raz bliski załamania i gotów do uległości pod naporem niezliczonych dowodów rzucanych przez naprawdę wielkie naukowe autorytety, a przecież znajdowałem się poza środowiskiem naukowym, w krainie literatury – gdzie dużo więcej wolno (ale wcale nie wszystko). Tym łatwiej było naukowcom zlekceważyć moje poglądy, choć wiem, że nie zlekceważyli ich do końca, ponieważ śledzę tę powolną, mozolną ewolucję, zmierzającą jednak we właściwą stronę. W nauce polskiej – i nie tylko polskiej – niestety także panuje korupcja, panoszy się agentura. Zapewniam was, że wszędzie starzy piewcy marksizmu mają się dobrze. Było mi tym trudniej się opierać, że poza wszystkim, miło jest w zamian za łatwą zgodę – że to wszystko co sądzę o Słowianach jest OK, ale dopiero od V wieku n.e. – okupować etat gazecianego mądrali czy telewizyjnego „eksperta” dla tłumów. Wystarczyło wszak się zgodzić z tym jednym tylko, i już można było wskoczyć na „oficjalny” pokład – czyli być tolerowanym.

Allochtoniści poddali się presji, mieli zbyt miękkie kręgosłupy jak na tak ciężkie czasy, ale jak się okazuje mają może część racji – poczekamy zobaczymy.

Będzie jeszcze wiele zwrotów akcji, bo już widać oto kontrofensywę „naukową” z Zachodu, który momentami zdaje się ignorować oczywiste wnioski płynące z nowych odkryć genetyki i stara się ratować za wszelką cenę podkopane poczucie własnej, dziedziczonej w genach, wartości historycznej. Ale wróćmy do tematu.

Czas Realnego Socjalizmu, a mówiąc wprost 50 lecie sowieckiej niewoli, było jednak  – dla takich osób jak ja i wielu podobnych mi niedowiarków – wyjątkową lekcją niewiary w to co mówią jakiekolwiek autorytety i jakiekolwiek media. Myślę, że w innych warunkach, gdyby kłamstwo nie było tak masowe, oficjalne i upowszechniane drukiem przez „marksistowskich uczonych” – nie wyrosło by nigdy w Polsce pokolenie takich niedowiarków jak my – którzy nie wierzyliśmy nikomu i nie wierzyliśmy w nic z tego co mówią, piszą i pokazują. My dawaliśmy wiarę tylko temu co sami sprawdziliśmy, albo co sprawdzili ludzie z ewidentnego marginesu – Wyrzutki Poza Nawias Kariery Socjalistycznej, czyli osoby, które System uznał za wrogów i skazał je na Publiczny Niebyt, nie bacząc na ich zasługi dla Polski czy posiadaną wiedzę. Byli skazani na niebyt całkowity – a ich dzieci (bo niebyt miał ich objąć do n-tego pokolenia) nie raz skazane były również razem z nimi – gdyż serwowano im zakaz przyjęcia na jakiekolwiek studia wyższe i uniemożliwiano zdobycie jakiegokolwiek dyplomu wyższej uczelni.

O tych praktykach „szczęśliwego” okresu Polski Ludowej jakoś się milczy, nie widziałem filmów dokumentalnych o osobach prześladowanych w ten wyrafinowany subtelny sposób, który nie polegał na ich mordowaniu, lecz na spychaniu na społeczny margines przez odbieranie możliwości uprawiania zawodu, jakiejkolwiek pracy, wykształcenia dzieci itp. Jakoś nie chcą produkować takich filmów telewizje należące do Zwolenników Idei Wszechwybaczenia. No, może były ze dwa takie filmy, ale puszczono je po godzinie 23.30 – znowu muszę się przywołać do porządku i wrócić do tematu.

Żeby dojść prawdy o Słowiańszczyźnie trzeba było zignorować tzw. brak ciągłości  między II a V wiekiem n.e. – uznać, że badania są niekompletne, a poza archeologią istnieją inne wskazówki – zwłaszcza językowe, etymologiczne, kronikarskie (trzeba było uwierzyć Kronikarzom, a nie obalać ich przekazy, wyszydzać i śmiać się z ich ograniczenia umysłowego) i że są też wskazówki po prostu – logiczne. Te logiczne, najprostsze to choćby takie, jak fakt, że garstka Śmieciuchów z Lasu  nie może pokonać Cesarstwa Rzymskiego Wschodniego  i Zachodniego, a jeżeli nawet tego dokona, to na pewno nie ma prawa narzucić 60%  populacji Europy swojej prymitywnej „pseudo-pre-cywilizacji” rolno-ziemiankowej, bez garnka na kole, nie znającej pisma, radła, religii, rzeźby, malarstwa, ni kultury wina. Teraz wiemy, że nie znając pisma zdołała tę Europę zdominować także językowo.

Poniższy artykuł jest autorstwa człowieka, który wyróżnia się ostrożnością sądów i stara się ich nie kategoryzować z taką dosadnością, jak reszta tamtejszych, TARAKOWYCH – wyjątkowo pewnych siebie – autorów. To tekst Wojciecha Jóźwiaka, którego całą działalność popularyzatorską bardzo cenię i którego zaliczyłbym do Strażników Wiary Przyrodzonej Słowian, gdyby nie fakt, że się w ogóle nie znamy, i że nie ma on żadnych związków ze Starosłowiańską Świątynią Światła Świata, nawet tak nikłych, jak je miał swego czasu Zdzisław Beksiński.

Zamieszczam tutaj wszystkie te teksty – mój na samej górze – Wojciecha Jóźwiaka o książce profesora Danki i wreszcie pośrednio skomentowane bardzo sensownie przez Jóźwiaka sądy profesora Ignacego Danki, po to by im się dokładnie przyjrzeć i coś wam pokazać.

Wracając na chwilę do profesora Danki – jego już z całą pewnością powinienem nazwać Strażnikiem Wiary Przyrodzonej Słowian  za samo kultywowanie Klanu Ausran – gdyby nie to, że uważał on Pra-Indo-Europejczyków (w sensie językowym)  nie za Pra-Słowian, ani za Słowiano-Indo-Europejczyków, ale raczej za konglomerat, z którego wyłonili się wszyscy łącznie z Germanami i Italikami. W związku z tym odradzał on Wiarę Przyrodzoną jako przypisaną tak rozumianej grupie Pra-Indo-Europejczyków (PIE). Dzisiaj widać, że raczej należałoby zidentyfikować Język PIE (który trafniej nazywać Indo-Słowiańskim, lub Indo-Scyto-Słowiańskim, albo Indo-Irano-Słowiańskim, albo nawet Słowiano-Indo-Irańskim)  z haplogrupą odkrytą przez genetyków jako źródło prasłowiańskie: R1a1 – źródło wspólne, Słowian z Ariami (czyli Indo-Irańczykami).

Cytując artykuł Wojciecha Jóźwiaka, a w nim tezy profesora Ignacego Danki, a także mój przypis 77 do Taji 19, chcę wam pokazać w jak dziwnym czasie żyjemy – czasie błyskawicznych postępów wiedzy, który to postęp dokonuje się przede wszystkim dzięki informatyzacji i komputeryzacji. Dokonuje się dzięki coraz większym mocom obliczeniowym i analitycznym narzędzi, jakimi posługuje się współczesna nauka i jakimi dysponuje dzisiaj ludzkość. Jest to  czas tak szybkich zmian w stanie wiedzy, że książkę z 2007 roku trzeba nieco modyfikować analizą i komentarzem w roku 2008, i potem w 2009, a wreszcie cały artykuł należy opatrzyć aktualnym komentarzem z roku 2010, żeby pokazać co już w obu tych tekstach – dzięki postępowi wiedzy genetycznej – jest nieaktualne.

Chciałbym wam pokazać także jak powinien się zmienić przypis 77 – bo on też powstał w roku 2007 i wymaga modyfikacji. Sytuacja powyższa pokazuje też, jak trudną rzeczą jest opisywanie dziejów Słowiańszczyzny i jak bardzo w tej dziedzinie należy się wystrzegać sądów kategorycznych, bezwzględnie wszystkowiedzących.

Dzisiaj plemienne byty takie jak Goci i Wandale mogą się okazać całkiem słowiańskie, a obwołani kłamcami i zmyślaczami kronikarze poczynając od Kadłubka i Długosza, mogą się okazać jedynymi, którzy napisali prawdę o wandalskich korzeniach Polaków. Wszystko wskazuje dzisiaj, że Wandale to R1a1  – którzy poszli do Skandynawii, gdzie połączyli się z ludnością grupy I1, a potem wrócili na kontynent w jakiejś części – zatem możliwe, że Wandale to wcześniejsi Wenedowie – Słowianie + Staroeuropejczycy sprzęgnięci ze Słowianami, tworzący jeden żywioł i jedno królestwo – homogeniczne językowo  – prasłowiańskie – od Dunaju po Ural.

Także odsądzani od czci i wiary głosiciele polskiego Sarmatyzmu – wiemy to już na pewno – w jednym mają absolutną rację, że istniała Wspólnota Irano-Indo-Słowiańska a następnie Scyto-Słowiańska, i w końcu Słowiańsko-Sarmacka. I że Germanie nie należeli do niej. Więcej, że ich jeszcze  – jako wspólnoty językowej –  nie było, kiedy my już byliśmy – bo oni powstali ze zmieszania ludzi o haplogrupach R1a1 i I1 oraz później, po podbiciu Skandynawii przez ludzi o haplogrupie R1b1 (Celtów) – z tych trzech bytów plemiennych. Z tych trzech bowiem języków powstał dopiero  ich język germański – mocno skreolizowany – ale w dużej mierze zdominowany przez ludzi R1a1 – bo tzw. Indo-Europejski.

Genetyczne współczesne badania dają wskazówkę, że Pragermanie – jeżeli można tak nazwać ludność MIESZANĄ R1a1 + I1, czyli Słowiano-Staroeuropejczyków (Wenedów), których nie nazywamy Pragermanami gdy ich określami jako grupę nad Dunajem (gdzie R1a1 wchłonął niejako narzucając prawie niezmieniony swój język grupę ludności I2). Tam nazywani są Ilirami czy także Wenedami, bo I2 byli bardzo bliskimi krewnymi I1). Ale niech będzie –  na Północy to Pragermanie – więc ci Pragermanie, musieli na początku mówić językiem zbliżonym do tego znad Dunaju, Wisły i Dniepru, skoro składali się z ludności R1a1 i I1. Tak więc język ten zmienił się mocno dopiero po podboju dokonanym przez Celtów i w wyniku napływu ludności R1b1! Powstał wtedy dopiero jakiś nieiliryjski, czy niewenedyjski język, germański – staro-skandynawski, a potem znów mieszając się na kontynencie ze słowiańskim i celtyckim wytworzył się staroniemiecki i staroangielski.

Dzisiaj mamy dwie hipotezy  na temat indoeuropejskości bądź nieindoeuropejskości języka grupy ludzi o haplotypie R1b1:

– pierwsza,  że ani język ludzi  haplogrupy I1 ani R1b1, nie był Indoeuropejski,

– lub drugą hipotezę, że R1b1 był Indoeuropejski, ale musiałby wtedy być izolowany bardzo długo od grupy satemowej, Słowiano-Aryjskiej  – co z kolei jakoś trudno udokumentować ze względu na rozmieszczenie i kontakty kultur archeologicznych, które obie te grupy – R1a1 i R1b1  – reprezentowały).

Przejdźmy jednak do omówienia samego owego tekstu, rzecz bowiem w tym,  że obecnie Internet (Wikipedia, strony encyklopedyczne, strony takie jak „Zgapa”, „Wiem”,  czy inne szkolno-pomocowe, a także miłośników słowiańszczyzny, czy lokalnych kultur i regionów Polski) roi się, od niezmodyfikowanych, coraz bardziej przez to pozbawionych sensu i tworzących zamęt, tekstów w rodzaju :

„… Słowianie pojawili się nad Wisłą w V wieku n.e….”, albo  „….Słowianie pojawili się w Europie w V wieku n. e. dokąd przybyli znad górnego Dniepru…” itd, itp.

Oto sam tekst artykułu który poddamy analizie:

Wojciech Jóźwiak

Pelazgowie i praojczyzna Indoeuropejczyków

Jesienią 2007 znalazłem w Sieci, kupiłem, sprowadziłem i przeczytałem książkę (książeczkę – 94 strony) legendarnego dla mnie profesora Ignacego Ryszarda Danki pt. Pelazgowie, autochtoni Hellady. Pochodzenie, język, religia. Dowiedziałem się z niej, że niemal w całej Grecji półwyspowej i na wyspie Krecie zachowały się podania, iż przed Hellenami był tam inny lud mówiący swoim językiem. Herodot wspomina, że w dawnej Grecji „te bowiem były główne szczepy, mianowicie jeden pierwotnie pelazgijski, drugi helleński. Jeden nigdy nie opuszczał kraju, drugi był bardzo wędrowny.” Dziewiętnastowieczni językoznawcy odkryli w języku greckim obszerny zasób słów, które zdawały im się być nie-indoeuropejskiego – inaczej niż greka – pochodzenia; ten obcy substrat, nazywany także „egejskim” lub „azjanickim” utożsamiali z językiem Pelazgów, których przeto uznano za nie-Indoeuropejczyków. Jednak w ślad za bułgarskim uczonym Vladimirem Georgievem, Danka stwierdza dobitnie i stanowczo, iż „żadnej rodziny języków azjanickich nigdy nie było”. Pelazgowie mówili językiem indoeuropejskim, wprawdzie nie-greckim, ale niedaleko z nim spokrewnionym.

[Tutaj konieczna jest uwaga 1: wyciągnięty wniosek wydaje się być w tym miejscu błędny ze względu na nowe odkrycia genetyki. Otóż ludność Grecji składa się w dużej mierze z R1a1, I2 oraz E i G. E – to składnik nie azjanicki, ale afrykański. A wiec mamy tutaj nieindoeuropejski (staroeuropejski)  I2 – Wenetowie (Ilirowie?) i R1a1 – Pra-Słowianie (Połyskowie-Pelazgowie) oraz afrykański E, a potem także domieszkę R1b1. Nie było zatem w tym czasie, być może rodziny języków azjanickich, ale była zapewne rodzina języków afrykańskich. C.B.]

Zatem jak przy wszystkich ludach indoeuropejskich powstaje typowe pytanie: gdzie żyli wcześniej, skąd przybyli? Danka za Georgievem odpowiada: znikąd. Zawsze tam byli. Pelazgowie byli w Helladzie tubylcami, autochtonami! Zawsze, oznacza w tym przypadku: zapewne od początku istnienia kultur neolitycznych, więc uprawiających ziemię i mieszkających w stałych osiedlach. Ale to by oznaczało, że ludy indoeuropejskie nie przybyły, jak zwykle się sądzi, gdzieś z północy, najpewniej z ukraińsko-(dziś)-rosyjskich stepów, lecz rozwinęły się w regionie obejmującym Bałkany i Azję Mniejszą z Helladą jako centrum.

[uwaga 2: Ludy, które powinniśmy nazwać Słowiano-Wenedami (Prasłowianami, Pra-Słowianami) były nad Dunajem i Wisłą, a także nad Adriatykiem przez okres o którym tutaj mowa – więc tak były tutaj wieczne, od neolitu, ale jest także ludność haplogrupy E w Grecji lądowej i na Wyspach. Według mnie ona tutaj była wcześniej, ale kiedy przyszła? W każdym razie ma swój wkład w skreolizowaną grekę, lub jak powiedzą inni spowodowała to, że greka – jest kentum, podczas gdy albański jest satem. W każdym razie na pewno ludność Indo-Irano-Słowiańska  – Ariowie (R1a1) czy jak mówi się inaczej P(ra)I(ndo)E(uropejska), czyli pra-Słowiańska –  była nad środkowym i północnym Adriatykiem, w Macedonii i na Bałkanach, w Alpach, nad Łabą, Wisłą, Dunajem i Dnieprem aż po Ural, a także w skoncentrowanych grupach na wschód za Uralem, w Azji – np. nad jeziorem Aralskim, w dzisiejszej Kirgizji, Kazachstanie, itp. C.B.]

Teza ta kieruje nas do dyskutowanego także w „Tarace” sporu o model „pasikoników czy mrówek” , czyli o to, czy Indoeuropejczycy rozeszli się po Europie i Azji podbijając ją jako zbrojni, władczy i konni ewentualnie rydwanni najeźdźcy czyli jako pasikoniki – czy też zasiedlili te kraje w procesie pierwotnej kolonizacji rolniczej, neolitycznymi rolnikami będąc i biorąc pod uprawę ziemię przed nimi żywiącą tylko dzikie stada wraz z łowiącymi je mezolitycznymi (jak Indianie Ameryki Północnej) myśliwymi i wygrywając skuteczniejszą techniką aprowizacyjną i rozrodczością, nie orężem? Model pasikoników był do niedawna popularny, a paradoksalnie impetu dodała mu litewsko-amerykańska badaczka prahistorii i feministka Marija Gimbutas, solidaryzująca nie z drapieżnymi, jak mniemano, męsko-aryjskimi najeźdźcami, lecz z pokonanymi, łagodnymi jakoby, matriarchalnymi kulturami Wielkiej Matki Ziemi. Oczywiście nie nauka to, a nowoczesna mitologia! Skoro jednak urheimat Indoeuropejczyków był na Bałkanach i nad Egejskim Morzem, więc tamten spór upada jako bezprzedmiotowy.

[uwaga 3: najpewniej czynili to raz tak a raz tak, zależnie od wytwarzającej się sytuacji. Czasami podbijali, czasami zasiedlali, Generalnie pewnie zasiedlali, ale są ślady walk i wojen. Są też ślady późniejszych scytyjskich siłowych rozwiązań w Polsce przyjętych w stosunku do niektórych plemion Kultury Łużyckiej. Na pewno nie wybili do nogi Staroeuropejczyków i nie stłamsili ich genetycznie (czyli masą), lecz po prostu razem z neolitycznymi zdobyczami narzucili język własny – co im się w Skandynawii mniej udało.  A co do matriarchatu – mamy opowieści samych Greków o Amazonkach i etymologicznie możemy je związać z miejscami na Ziemi (Morze {a}M-Azowskie). Mamy opowieści Greków o wojnach z Amazonkami – oczywiście trzeba brać poprawki na „rodową dumę” która każe głosić że wszystkie wojny się wygrało, jak to Grecy czynili do końca, do Upadku całkowitego Rzymu i Bizancjum (wiemy że zawsze wygrywali i byli niezwyciężeni, ale Imperia upadły przecież nie od podmuchu stepowego wiatru). Znów możemy tutaj wygłaszać te mądre sądy tylko dzięki odkryciom ostatnim genetyki, bo wcześniej nie moglibyśmy się tak mądrzyć, a być może coś jeszcze się zmieni w naszych sądach pod wpływem nowszych odkryć – zawsze warto to sobie po stokroć uświadamiać. C.B.]

Bałkany jako środek Indoeuropejszczyzny przekonują! Tym bardziej, że Danka zwięźle przedstawia etno-geografię owej praojczyzny: zachodnią jej flankę stanowią ludy i języki illiryjskie, wenetyjski, Italikowie i Celtowie (obszar to od obecnej Bośni po Bawarię wraz z północą Italii); flankę północną, pewnie już poza łukiem Karpat, tworzą Germanie, Bałtowie i Słowianie, a także zagadkowi Tocharowie (o których nawet nie wiemy, jak sami się nazywali, nazwa T. jest sztuczna), których wywiało aż nad rzekę Tarym – mapa Chin potrzebna!

[uwaga 4: Ludy Iliryjskie – dla nas Jątowie i Dawianie-Drakowie i wendyjskie – dla nas słowiańscy z jakichś powodów, może mowy – Wędowie –  to haplogrupa I2,  albo I2 (na Bałkanach) + I1 (na Północy).

Italikowie i Celtowie – to ludność R1b1 – Celto-Etruskowie, Praceltowie? Nie sięgali absolutnie do Bośni bo już rejon Wenecji (Wenec) był obszarem Wenedów, a  Wenedowie to I2, a nie jacyś Celtowie, ani jacyś Romaje -to są Staroeuropejczycy, czyli Ilirowie lub Wenedowie. Sądząc po mianach, czyli etymologii zarówno I1 jak i I2 – musieli nosić jedną nazwę i żadnych Ilirów być może nigdy nie było, chyba że ich utożsamimy z Dawanami-Dachami-Drakami (Dakami-Trakami i Getami-Gotami).

Nie było takiej flanki północnej jak powyżej opisano – bo ludność R1a1 (Pra-Słowianie) i skonfederowani z nimi I2 – Wenedowie (Ilirowie) siedziała najprawdopodobniej, jak wskazują wyniki badań genetycznych, nad Dunajem i na Bałkanach, a także w samej Grecji Kontynentalnej i na  jej Wyspach, w tym na Krecie. Flanka północna to Wenedowie Północni (I1) i Słowianie Północni (R1a1), albo nazwijmy ich Pra-Skandynawowie i Bałtowie (dla nas Istowie – których język – jak powiadają – powstał z prasłowiańskiego z wpływem fino-ugryjskiego). Flankę północnowschodnią stanowili Pra-Słowianie: Scytowie oraz Sarmaci i Tocharowie, a także inni Pra-Irańczycy i Hindusi Indoeuropejscy. Germanie powstali najprawdopodobniej po wejściu do Skandynawii R1b1 – nie wcześniej niż w roku 500 p.n.e. – C.B. ]

Skrzydło południowe to Hetyci wraz z pozostałymi anatolijskimi krewnymi, czyli Azja Mniejsza. Grupa centralna jest najbardziej złożona i różnorodna: są tu Dako-Myzowie (z których współcześni Albańczycy), Frygowie i Ormianie, Indoirańczycy (sic!), Grecy – i blisko sobie, jak się okazuje, pokrewni Pelazgowie i Trakowie. I parę jeszcze mniej znanych grup językowych.

[uwaga 5: Trakowie i Połyskowie-Pelazgowie – byli blisko sprzężeni, ale orężnie a nie genetycznie, a też symbiotycznie współzamieszkiwali tworząc wspólne kultury, ale jeżeli nie było Ilirów, których musielibyśmy przedstawiać już jako konglomerat I2+R1a1, a taki nazywamy przecież Słowianami, to musimy uznać, że byli to Pra-Słowianie (R1a1) i Wenedowie (I2). Wymienieni powyżej Indo-Irańczycy to jak najbardziej Ariowie-Prasłowianie (Słowiano-Indo-Irańczycy) – R1a1 –  C.B.]

Razem dobrze określona kraina, zarazem zwarta i zróżnicowana, podzielona górami i cieśninami na drobniejsze ojczyzny. Przecież do tutejszego landschaft’u pasuje wspólne indoeuropejskie słownictwo: te wszystkie słowa oznaczające morze, górę, drzewo, śnieg, zimę i wiosnę, orła, niedźwiedzia, wilka, byka, konia i owcę. Żeby wszystko to znaleźć, nie trzeba szukać za Dnieprem… Ten rozkład przestrzenny języków zgadza się też z faktami archeologicznymi: rolnictwo, stałe osady, budowa miast i w ogóle cywilizacja miała swój wyraźny gradient: szła z Azji Mniejszej, Lewantu i Mezopotamii, przez Grecję i Bałkany, stąd dopiero do Italii, do Kotlin Naddunajskich, skąd dalej za Alpy, za Ren, poza Karpaty… i do dalszych, całkiem dzikich wówczas krain. Ruch Indoeuropejczyków z Bałkanów ku peryferiom zgodny byłby z tym gradientem. Z kolei Indo-irańczycy przesunęli się na wschód, aż do Indii, penetrując – zapewne – po drodze śródgórskie oazy dzisiejszego Iranu i Afganistanu, klimatem i krajobrazem mało różne od ich dawnej ojczyzny. Pelazgowie z Trakami w obecnej Grecji, Macedonii i Bułgarii byli w samym środku indoeuropejskiego matecznika.

[uwaga 6: Dzisiaj z wyżyn „dzisiejszych” odkryć widać, że zapewne neolit posuwał się wraz R1b1 rzeczywiście z Azji Mniejszej – ale jaką drogą nie wiem – bo nie stykali się  podobno z R1a1 przez długi czas! Więc jak to możliwe, że weszli na Bałkany? Może szli Afryką Północną do Iberii i stamtąd weszli do Europy – całkiem od zachodu? To by tłumaczyło rozłączność językową tych dwóch grup wyrosłych ze wspólnego haplotypu R1 (PIE – jeśli istniała w sensie językowym). W każdym razie neolityzacja szła też właśnie znad Dniepru nad Dunaj, jakby północną stroną Morza Czarnego, choć być może źródłem wiedzy o uprawie była i tak Azja Mniejsza. Może jednak wcale nie była tym źródłem, może uprawy również były znane Scytom, bo były prowadzone przez Scytów Oraczy – raczej na pewno były bo odnotowują to kronikarze greccy, więc ta droga północna rozpowszechniania upraw i rolnictwa,  jest równie dobra, przynajmniej dla połowy Białego Lądu (Europy). Te sprawy trzeba  jeszcze wyjaśnić. Co do Kotlin Naddunajskich i Adriatyku – w powyższym fragmencie tekstu  –  to wiemy że ta ziemia należała do ludności grupy R1a1+I2. – C.B.]

Danka lekką ręką obala też inne mity pokutujące w indoeuropeistyce, jak ten o rzekomo podstawowym znaczeniu podziału na języki kentum i satem. Wg niego ten podział nigdy się nie odbył, a wymowa miękkiego k’ jako s w jednych społecznościach, lub jako k w drugich, pojawiała się wielokrotnie i przy różnych okazjach. Języki Greków i Indo-Irańczyków traktuje jako bardzo sobie bliskie i dowodzi tego, pokazując ich wzajemne podobieństwa ważniejsze od owej różnicy, że pierwsze kentum, drugie satem. Gdyby stosować tamten podział, to język Pelazgów należałoby zaliczyć do satem. Znaczną część książki zajmuje rekonstrukcja języka Pelazgów – o tyle ciekawa, że będąca plonem istnej detektywistyki językoznawczej, jako że pelazgijski uchował się tylko w postaci zapożyczeń w greckim. Jego rekonstrukcja to tak, jakby chcieć odtworzyć zapomniany język niemiecki z zapożyczeń w polskim – z wszystkich tych rynków, rynien, obcąg, obcasów, wag, wagonów, szukania i trafiania. Ale w jakimś stopniu to się udało… I w ten sposób zagadkowe greckie nie-greckie słowa stają się kolejnym oknem, przez które wyraźniej prześwieca pra-indoeuropejszczyzna. Pelazgowie jawią się jako jeszcze jedno ogniwo dawnej wspólnoty wydarte czasowi-zapomnieniu. A naszą słowiańsko-polską dumę mile łechcą skrzętnie przez Autora pokazywane podobieństwa pelazgijsko-polskie, a właściwie wspólne obu indoeuropeizmy. Dwa zagadkowe z punktu widzenia etymologii słowiańskie nazwy zwierząt pojawiają się w pokrewnym pelazgijskiemu języku Traków – jako imiona: koza (Kodzas) i zając (Dzaika).

[uwaga 7: Dzisiaj – znowuż –  w związku z olbrzymim postępem wiedzy, wiemy dużo więcej na temat zapożyczeń, które znalazły się w starożytnej grece, a pochodzą od prasłowiańskiego. Jest o wiele więcej znaczących zapożyczeń w tak podstawowych obszarach, jak nazwa koła, wozu, słownictwo religijne i inne wyrazy, związane z rolnictwem i z życiem codziennym. Odsyłam do innych artykułów na tym blogu („Czy Prasłowianie to Praindoeuropejczycy?”), a zwłaszcza do dyskusji na forum; http://forum.histmag.org/index.php?topic=8836.0. Jest też dzisiaj nowa teoria odmiennie tłumacząca satemizację, która mówi, że języki indoeuropejskie (to znaczy słowiano-indo-irańskie) popadały w kentumizm na peryferiach, gdzie mutowały się w połączeniu z językami nie-indoeuropejskimi. Zatem jeśli język grupy R1b1 – Celtowie –  uznajemy za indoeuropejski to zmienił się on w zetknięciu i po wchłonięciu grupy nie-indoeuropejczyków (Etrusków i Italików?). Dotyczy to także Tocharów i Skandynawów oraz wyłonionych z nich później Germanów.   C.B.]

Cenne są wreszcie wnioski wyciągane co do religii Pelazgów. Okazuje się, że od swych autochtonów Grecy wzięli tak ważnych bogów, jak Posejdon, Demeter, Dionizos, Semele, Atena i Selene. Ich imiona, po grecku nieczytelne, okazują się być znaczące w pelazgijskim: Demeter to „Matka Ziemia”, Posejdon to „Władca-mąż Ziemi”, Dionizos – „Dzeusowy Syn”, Atena to „Ojcowa” (córka mająca ojca bez matki, bo z dzeusowej głowy zrodzona); Selene zaś, słowo jawnie nie-greckie, choć równie jawnie indoeuropejskie, pokrewne np. naszemu „Słońce”, to po pelazgijsku „Świecąca”. R.I. Danka wyróżnia wśród starych indoeuropejskich religii dwa typy: rycerski i rolniczy, według tego, czy naczelne miejsce przyznawano w nich bóstwom nieba, patronującym ruchliwym wojownikom, czy bóstwom ziemi, w opiece mających wieś. Pelazgów miejsce jest wśród religii rolniczo-chtonicznych. Ale niezłe to towarzystwo, bo są w nim Rzymianie, których nad-bóg Mars był pierwotnie patronem ziarna, idealny zaś ich władca, Lucjusz Kwintus Cincinnatus, orał pole, kiedy ziomkowie obwołali go wodzem. U nas Słowian było podobnie, skoro nasi królowie wywodzili ród od Piasta Kołodzieja. Tymczasem, jak pisze Danka, „dla Indów i Greków, reprezentantów religii pierwszego typu, wódz i rolnik to pojęcia wykluczające się nawzajem.”

Cienka książka, a tyle z niej można się nauczyć. Chwała to dla Autora: widać, jak wielkiemu umysłowi nie potrzeba wielu słów. (Pisane 20 listopada 07)

[Uwaga 8: Jeszcze raz odsyłam do dyskusji na forum historycznym histmag.org, bo zapożyczenia opisane powyżej pochodzą z języka prasłowiańskiego, jako że Połyskowie-Pelazgowie byli po prostu Prasłowianami. Także i inne zwyczaje związane z wodzostwem, podziałami ról w plemieniu mają źródło mitologiczne i religijne – Indoeuropejskie. C.B.]


Indoeuropejczycy jako neolityczni autochtoni

Ryszard Ignacy Danka w swej książce „Pelazgowie” dzieli stare języki indoeuropejskie na:

  • centralne: grecki, pelazgijsko-tracko-myzyjsko-dacki, frygijsko-armeński i – uwaga – irańsko-indyjski
  • peryferię południową: anatolijskie z hetyckim
  • peryferię zachodnią: iliryjski (współczesny albański), italskie z wenetyjskim i łaciną, celtyckie
  • peryferię północną: germańskie, słowiańskie, bałtyjskie – i prawdopodobnie tocharski.

Kieruje się przy tym przesłankami takimi jak końcówki gramatyczne, używanie/nieużywanie reduplikacji, słownictwo. Palatalizację i skutkiem tego podział kentum/satem uważa za zjawisko powierzchowne, nieistotne i zachodzące lub nie w poprzek powyższych grup, więc bez większego znaczenia. (Grecki jest kentum, pelazgijski satem.) Kiedy się areały tych języków naniesie na mapę, wychodzą znamienne wnioski (już moje, nie Danki): Indoeuropejszczyzna była zjawiskiem bałkańsko-egejsko-anatolijskim! Centrum zróżnicowania tych języków to południowe Bałkany, wybrzeża i wyspy egejskie, zachodnia Azja Mniejsza. Na tym obszarze języki indoeuropejskie wyglądają na absolutnych autochtonów! Absolutnych, to znaczy przynajmniej od rewolucji neolitycznej. Migracje ludów indoeuropejskich wychodziły z TEGO centrum! – a nie celowały tu wychodząc skądinąd, np. ze stepów czarnomorskich. Zwłaszcza zwraca uwagę daleka droga jaką odbyły ludy używające języków irańsko-indyjskich czyli tzw. Ariowie: z rejonu egejskiego aż do Indii. Ale jest mocny argument ZA, mianowicie to, że najstarsze zapisy języka z grupy indyjskiej (imiona, terminologia wojskowa) są z kraju Mitanni czyli znad górnego Eufratu. Indowie TĘDY szli i zostali po drodze – a nie AŻ dotąd doszli. Ktoś może rzucić argument, ze Scytowie, mieszkańcy stepu, byli Irańczykami, a ich pobyt na Stepie jest argumentem na rzecz stepowego pochodzenia Ariów, a za nimi wszystkich Indoeuropejczyków. Odpowiedź: jedynym dowodem na irańskość Scytów jest pięć ich imion zapisanych przez Herodota! Nie można wykluczyć, że Scytowie (od Dunaju do Ałtaju, Tuwy i Gobi) byli kulturą wieloetniczną, jak późniejsi Indianie Prerii w Am.Pn.: niemal identyczni materialnie, ale używający języków z 6 różnych rodzin.

[Uwaga 9: Wiemy dzisiaj że R1a1 łączy się z tzw językami Indo-europejskimi, a raczej Indo-Słowiano-Irańskimi, a punkty wyjścia dla tej grupy znajdują się prawdopodobnie na Syberii i nad Jeziorem Aralskim, gdzie znajduje się najstarsze ślady i duże procentowo ilości haplogrupy R1a1 w populacjach tam dzisiaj żyjących. Potwierdzono, że Scytowie  z grobowców na stepach to R1a1. Ta część wywodu Wojciecha Jóźwiaka straciła zatem mocno na aktualności i należałoby zrewidować te poglądy. Nie będę uszczegóławiał tej myśli, bo trzeba by w tym miejscu napisać cały nowy artykuł na temat drogi stepowej, wędrówki z Syberii, tras wędrówek Indo-Irańczyków, a zwłaszcza Hindusów PIE (dla nas Windyjczyków) . Także poniższy fragment wymagałby zbyt głębokiej rewizji, więc nie będziemy się do niego szczegółowo odnosić, poza stwierdzeniem że jest zdezaktualizowany, bo step był w całości zajęty przez ten sam żywioł  – R1a1. Pokrewieństwo tracko-słowiańskie jest dzisiaj oczywiste i wielokrotnie powyżej było dokumentowane. – C.B.]

Indoeuropejczycy byliby więc „neolitycznymi tubylcami” – ale NIE w całej Europie, jak chciał Renfrew, tylko w rejonie bałkańsko-egejskim. Także schemat Renfrew’a, że przełamanie kolejnej geograficznej przeszkody skutkowało powstaniem nowej gałęzi językowej, tu się sprawdza: języki peryferii zachodniej wyodrębniły się przy okazji przekraczania Gór Dynarskich, Alp i Apeninów, peryferii północnej przy przekraczaniu Karpat. Ubocznym skutkiem tego schematu rozmieszczenia i wędrówek byłoby pokrewieństwo języków Słowian i Dako-Mezo-Traków, jako bezpośrednich sąsiadów, na co Danka znajduje potwierdzenie w postaci słów koza/kozas i zając/zaika. Indoeuropejczycy NIE rozprzestrzeniali się jako stepowcy (więc późniejsze migracje Turków i Madziarów NIE są dla nich modelem), step zajmowali wtórnie i obrzeżami; zapewne jedyną wędrówkę poprzez step na drugi jego koniec odbyli – jako wyjątek – Tocharowie, jeśli cokolwiek pewnego o tym tajemniczym ludzie można w ogóle powiedzieć.

Dalsza po-neolityczna ewolucja języków i-e. i ich rozmieszczenia odbywała się pod wpływem rośnięcia w siłę poszczególnych zarodków, czyli zrazu (przeważnie) małych grup, które skutkiem różnych kulturowych i politycznych przewag narzucały swój język na wielkich obszarach. Wtedy dochodziło do wielkoskalowych zrównań językowych. Było ich kilka i ONE zaważyły na obecnej mapie językowej Europy, niemal zupełnie zacierając starszą jej warstwę neolityczną. Były zrównania:

  • celtyckie (które wypromowało w prawie całej Europie cis-borealnej język – „celtycki” – drobnej grupy z obecnej Szwajcarii/Bawarii);
  • łacińskie (rzymskie), które wypromowało łacinę i z niej języki romańskie, wypierając trochę tylko starszy substrat celtycki (i inny, także bałkański)
  • greckie-koine we wschodnim basenie M. Śródz.
  • germańskie (mocno zwinięte w okresie Wędrówki Ludów, Germanowie wtedy zwinęli się na kontynencie, poszerzyli na Wyspach Bryt.)
  • słowiańskie – inflatowany został język jakiejś zapewne wcześniej marginalnej grupki z Wołynia, pozostającej w sąsiedztwie i kontakcie germańskim.
  • Po których poszły podobne i-e. zrównania poza Europą: hiszpańskie, portugalskie, rosyjskie i angielskie (i zwinięte już francuskie).

Wojciech Jóźwiak

[Uwaga ostatnia: Cały czas pamiętajmy, że łatwo dzisiaj wygłaszać krytyki i odsądzać autorów od czci i wiary podczas, gdy kiedy pisali co pisali nie było wiedzy, żeby wyciągać takie wnioski, jakie możemy wyciągnąć dzisiaj. Gdybyśmy nie mieli prawa do głoszenia teorii, które są w pewnym zakresie niepewne, a w pewnym zupełnie chybione, to nikt w ogóle nic by nie pisał, lękając się ośmieszenia. Obaj autorzy  – profesor Ignacy Danka i Wojciech Jóźwiak to, jak podkreślam, to osoby zasługujące w pełni na miano Strażników Wiary Przyrodzonej Słowian, osoby które bardzo cenię za poglądy, odwagę stawiania hipotez, analityczne zdolności i wyobraźnię, która pozwala im przekraczać zaklęte rewiry, a także za to, że przyjmują konieczność dyskusji dla znalezienia PRAWDY, a nie pseudo-dyskusji dla narzucania „jedynie słusznej wizji” , choćby była KŁAMLIWA,  BYLE BYŁA WŁASNA.

Moje komentarze aktualne z roku 2010 są  na zielono w powyższym tekście, co mam nadzieję było od początku jasne. Na koniec nowe brzmienie przypisu 77 do Taji 19:

[77] Pelazgowie  –  Pyłozłotogłowi (Pyłożgłowie, Pąłożgłowie, Połyskowie, Połyskowice, Płajskowie, Pelazgowie) – drugie z trzech albo czterech plemion zasiedlających w starożytności przedminojskiej Kretę-Skrytę. Prócz Gelonów (pierwsze plemię) i Pelazgów-Pyłozłotogłowych(drugie) mieszkały tu zapewne tubylcze plemiona o pochodzeniu afrykańskim – nosiciele genetyczni haplotypów E i G. Indoeuropejczycy (R1a1 i zapewne R1b1) przybyli na wyspę później  i zdominowali tutejszą kulturę przekazując jej także nowy język, a raczej dwa języki: satemowy – pelazgijski (prasłowiański – połyskowicki-  R1a1) i kentumowy (grecki – R1b1). Pelazgowie to w  istocie skołocko-wenedzko-słowiańscy Połuczanie, którzy tu przyszli z Gór Pałuki – Świętogór-Łyskogór, gdzie Kronikarze obcy zanotowali ich jako Licikavici, co próbowano odczytywać: Listkowice, Lestkowice, a co my odczytujemy jako Łyskowice – czciciele Runów i Błyskawicy. Tu na Skrycie i podczas pobytu w Gelonii (Helladzie) zwani byli przez Romajów Pelazgami. Połączeni z Romajami i Czarnym Ludem miejscowym, i wzmocnieni kolejnym przypływem w dalszych wiekach Draków znad Morza Mora (Marmara) stworzyli następnie wspólną kulturę minojską. Miano Pelazgów,  niewytłumaczalne w językach romajskich, ma oczywiste znaczenie w skołockich, słowiańskich i istyjskich językach – Pałożgwiowie, czyli Połyskowice . Omówienie mian związanych z żgwić – płonąć, świecić, złocić, skrzyć (co także w nazwie wyspy – Skryta) i pał-pył – także płonąć, łyszczeć, łyskać, błyszczeć –  znajduje się w Księdze TURA, gdzie odsyłam wszystkich chcących się zagłębić w związki etymologiczne . Połyskowie-Połyskowice mieli zapewne włosy koloru czarno-złotego pyłu, albo nawet złote czy rude.

– C.B]

 

Podziel się!