© by Czesław Białczyński
13 marca 2012
Praca z bogami, obrót trzeci
….
„Czesław Białczyński: Dla wszystkich ludzi jedynym ograniczeniem w ich obcowaniu z bogami jest ich własna wyobraźnia i stan umysłu (świadomość + podświadomość + nieświadomość). Jako Rodzimowierca, przedstawiciel Wiary Przyrod(zone)y w wydaniu słowiańskim, postrzegam bogów jako cząstki Boga Bogów – Światłoświata (Wszechświata), Jego specyficzne emanacje, więc energie. Czasami w kontaktach ich/je (bogów/energie) wizualizuję, czasami nie. Przodkowie są pośród tych energii nieustannie obecni i reprezentowani. Trudno mi nazwać precyzyjnie tę więź, ale najkrócej można ją określić jako jedność z ciągiem wcieleń Pola Świadomości w łańcuch poprzedzających moją cielesną egzystencję fizycznych bytów na Ziemi i we wszechświecie. Tak samo jak jestem cząstką poprzedzających mnie wcieleń – ich aktualnym reprezentantem w Jawii (Świecie Widzialnym – Fizycznym, który zajmuje tylko 5% Rzeczywistości – Wszechświata) jestem też cząstką Boga Bogów ufizycznioną na Ziemi – a więc cząstką Jego Energii i niematerialnego nussonu – cząstką Jego Umysłu, Jego Świadomości. Kontaktuję się więc z Nim i jego Emanacjami zarządzającymi poszczególnymi Aspektami Fizyczności, w której egzystuję (Żywioły i Moce, Kiry i Działy Wszechświata) – bez trudności, w każdej chwili, bez kłopotu. Pole tych kontaktów jest dużo bogatsze niż to określił na początek tego Obrotu Wojciech Jóźwiak. Pole to w rzeczy samej ogranicza tylko moja własna świadomość, która jak wiadomo jest filtrowana przez podświadomość (id-emocjonalny i ego ukryte) i nieświadomość (id-instynktowny pnia mózgu i ciała migdałowatego). Dla tych kontaktów ważne jest zatem stworzenie takiego stanu umysłu by „filtr” przestał w nim przeszkadzać, a zaczął współpracować ze świadomością czy z superego – że użyję tego trochę staroświeckiego pojęcia. Jednakże jak daleko sięgnę pamięcią – od zawsze, od dziecka – posiadałem ten kontakt, lecz byłem zbyt niedoświadczony, odseparowany, zaburzony, napompowany teoriami, zwłaszcza materialistycznymi, które nie pozwalały mi na kontakt świadomy. Z kolei w dzieciństwie moja świadomość była zbyt „uboga”, aby ten kontakt był z mojej strony „świadomy”, chociaż przejawów fizycznej realnej obecności i działania bogów/energii oczywiście zdarzało się nie mniej wtedy niż teraz.
Wiele dróg jak wszyscy wiemy wiedzie do wglądu we własną świadomość i najrozmaitsze doświadczenia i praktyki stosowane od tysiącleci w świecie do osiągnięcia tego stanu prowadzą. Osiągnięcie wewnętrznej jedności i oświecenia oczyszcza niejako przestrzeń dla doświadczenia kontaktu i możliwości użycia energii. Teraz powiem do czego tych kontaktów i energii/bogów używam. Może to być zaskoczenie – używam ich na wszystkich możliwych poziomach i do wszystkiego. Gdy zadanie trudne, konieczne są praktyki magiczne oczyszczające pole fizyczne i medytacja oczyszczająca umysł, wyłączenie ciała – oczyszczenie ciała fizycznego, by nie stanowiło przeszkody, osiągnięcie odmiennego stanu świadomości (obojętne na jakiej drodze rytualnego tanu, ekstazy, mantry, adoracji – lecz musi to być droga w danym momencie najwłaściwsza) i nie tyle połączenie się, co dopuszczenie do tego, by te energie spłynęły z całą swoją mocą skierowaną ku celom jakie wybrałem. Jest to zatem rodzaj „boskiego działania”, przepuszczanie mocy Wszechświata przez jej cząstkę jaka tkwi we mnie – człowieku jako dziele Boga Bogów – tworowi Z Gałęzi Jego Złotego Drzewa powstałemu, Łzie z Jego Swarożego Oka. Gdy zadanie łatwe i proste nie przeszkadzają szumy, słaba koncentracja ani codzienne zajęcia, nawet rozmowa w trakcie kontaktu – nie na temat i o bzdurach. Efekty takiego „brudnego” kontaktu są na miarę zadania. Zawsze czuję fizycznie ich obecność i łączność z nimi. Każdy z nas jest w pewnym sensie bogiem i bogami będąc ich cząstką. To niewyobrażalne co można osiągnąć korzystając z tej siły.
Praca z Bogami to bardzo dobre określenie tematu – fantastyczne – to jest praca, rozmowa, przyzywanie, oswajanie i używanie kosmicznej boskiej siły. Najlepiej gdy to nie jest okazjonalny kontakt i działanie a codzienna praktyka. Do takiej codzienności trzeba jednak dojść, dotrzeć, i nie każdy osiąga ten stan.
Co do wielu spostrzeżeń, a także w opisie sposobu przywoływania bogów, powtórzyłbym chyba tylko Piotra Jaczewskiego – nie wiem z jakiego powodu, może z powodu długotrwałego praktykowania jogi i stosowania techniki medytacji, które wyżłobiły we mnie identyczne „ścieżki” i utrwaliły sposoby postępowania, koncentracji, wizualizowania. Oczywiście koncentracja symboli pojawiających się wokół i skupienie na Imieniu.
Jeszcze słowo o Przodkach. – To ciekawe, że łatwo się ich pomija i nie docenia w kontaktach z siłami Światłoświata (Wszego Świata – może lepiej odróżnić go od tego co zwykło się rozumieć pod pojęciem „Wszechświata” – materialnego , fizycznego – nawet łącznie z jego Ciemną Energią i Ciemną Materią). Z nimi i tylko z nimi można nawiązać ten rodzaj więzi korzennej, którą da się wyprowadzić ze wspólnego pnia Przyrody Ziemi, więzi, która otwiera przed nami całe zatopione przepiękne kontynenty zupełnie odmienne od współczesnego sposobu spostrzegania Świata – ta więź otwiera taką paletę znaczeń i mian, że bez trudu pozwala to – mnie na przykład tak, pozwala – odczytywać z najprostszych słów i znaków całe rozległe myślowe konstrukcje – które doprowadziły do wykształcenia mitopoetyki – języka specyficznego, głęboko religijnego, głęboko poetyckiego, jedynego jaki znam – który pozwala opisać Wszech Świat w sposób holistyczny. Kto tego języka nie potrafi czytać, bo mu na przykład nie pozwala go przeniknąć skutecznie go zakłócający wpojony światopogląd materialistyczny (naukowy), ten do kontaktów z bogami ma drogę bardzo trudną, może i niemożliwą do przejścia, chociaż czasami wydaje mi się że szczególni wirtuozi tej Drogi ocierają się o świat pełen bogów.
Moje doświadczenie osobiste wskazuje, że kontakt świadomy z polem boskiego umysłu jest niezależny od zastosowanego sposobu („narzędzia”) i niezależny od tego, z jakiej kultury się on wywodzi. Nie jest też najważniejsze, z bogami której kultury się kontaktujemy. Próbowałem naprawdę bardzo różnych dróg (jogi, zen, ayahuaski, różnych halucynogenów, okultystycznej magii rytualnej) i wszystkie były skuteczne. Powiedziałbym, że dla jakości tego Kontaktu ważniejszy jest stan samoświadomości, od którego w dużym stopniu zależy skuteczność i dwustronność owego kontaktu z energiami/bogami i pracy oraz współdziałania z nimi.
Sądzę, że wybór pola kontaktu jest sprawą osobistą, kwestią pewnej „wygody” umysłu wynikającą z ukształtowania własnego doświadczenia życiowego i językowego – własnego języka myśli, który jest językiem doświadczeń osobistych i własnej – osobistej kultury duchowej. Dla mnie tym językiem doświadczenia osobistego i kulturowego (kultury duchowej) nie jest jedynie język polski i kultura polska. Powiedziałbym, że oprócz tej dominanty jest we mnie znaczna domieszka języków i kultur słowiańskich starych i obecnych, oraz spora domieszka duchowości irańsko-scytyjskiej i hinduskiej.
Nie widzę żadnych przeszkód by dochodzić do kontaktu z bogami/energiami poprzez nierodzime systemy wierzeń lub systemy filozoficzne powstałe w obcych kulturach. To kwestia osobistego wyboru, owej „wygody” umysłu, wyrobionych ścieżek i osobistych doświadczeń wewnętrznych. Niektórym osobom jednoznaczność i zrozumiałość pojęć formułowanych w rodzimym języku może przeszkadzać. Jeśli chodzi o mnie zrozumiałe imiona i ciągi znaczeń z nich płynące ułatwiają budowanie kanału kontaktu, który powstaje wokół nich.
Filtrem jest fizyczne ciało-umysł, jako całość i jedność. Moje wskazówki co do „przekierunkowania filtru” z wielu powodów mogą być nieprzydatne, bo jestem osobą specyficzną. Indywidualne ścieżki – także w zen – biorą się wszak z tych dwóch spraw o których napisałem powyżej.
Ciało-umysł (fizyczna powłoka duszy) warunkuje drogę jaką przechodzimy, wyzwalając się z podległości uwarunkowaniom. Decyduje też o możliwości otwarcia „kanałów energii”, a także o możliwości osiągnięcia niezbędnego poziomu „świadomości”, żeby ten kontakt był zwerbalizowany i ukierunkowany, możliwy do pokierowania.
Jak słusznie zauważa Ratomir słowo „praca” jest o tyle nieszczęśliwe, że sugeruje równość stron w tym procesie – tak nie jest, to zupełnie niemożliwe. Oczywiście nie ja według mojej woli kieruję ową energią Wszego Świata, lecz ona kieruje się poprzez drogę, jaką otwieram w sobie i ku tym fizycznym celom, na które jestem w danym momencie otwarty. Energia/bóg w udostępnionym przez ten kanał fragmencie fizycznego świata wykonuje swoją własną aktywność podług własnej woli.
Z tego faktu wynikają czasem zaskakujące zdarzenia, bo może się okazać, iż pochopna ocena własnego położenia i pochopna aktywność skutkuje w sposób dla nas zaskakujący.
Słowo praca jest tutaj z drugiej strony najwłaściwsze, bo to – jeśli o mnie chodzi – od jakiegoś czasu codzienność i realizacja tą drogą różnych zadań, które ktoś mógłby uznać za niecodzienne, ale dla mnie w istocie są one powszednie.
Nie chcę tu wchodzić w osobiste szczegóły, ale i nie chcę uogólniać, bo to chyba donikąd nie prowadzi – moje wskazówki mogą okazać się dla innych szkodliwe lub nieskuteczne. Mógłbym opowiedzieć o własnym instrumentarium, własnym ukształtowaniu i doświadczeniu. Zastanawiam się jednak czy to byłoby interesujące – to przecież życiorys, droga duchowa odtworzona krok po kroku.
Ratomir ma słuszność pisząc o dzieciach i ich odczuwaniu boskich energii i doświadczaniu świata. Musiałbym zacząć od tego że miałem ułatwiony start, bo rodzina mojego ojca była pogańska albo ateistyczna w dużym procencie – łącznie z dziadkiem, stryjem, ojcem. Rodzina mojej matki także – z tamtej strony moja babcia i dziadek w ogóle nie bywali w kościele. Nikt mnie mocno nie indoktrynował, tyle co niezbędne – jak mówiono – dla bezpieczeństwa; wiele spraw związanych z religią traktowało się fasadowo – nie rozumiałem tego bardzo długo. Byłem od 3 do 7 roku życia wychowywany w przedszkolu sióstr Urszulanek, a wszystkie rytuały, które tam odbywałem były od początku dla mnie puste. Mój kontakt z religią katolicką zakończył się na I komunii, której nie przyjąłem. Jednocześnie miałem to odczucie wszechobecności jakiejś cudownej Mocy spajającej świat – choć wtedy tego nie nazywałem. Byłem przez dziadków i rodziców od początku nasycany światem magicznym, baśniowym, poezją, opowieściami. Dziadek co niedzielę – według słów matki – przy patriarchalnym rodzinnym obiedzie wygłaszał prywatne kazanie, rodzaj świętej mowy i czytywał poezję, opowieści, tzw. mądrości. Rodzina zgromadzona – ludzie dorośli, mój ojciec, matka, siostry ojca, bracia – była liczna. Dziadek umarł przed moim urodzeniem, ale kontynuował to mój ojciec i ciotka – na zmianę – to było archaiczne – widzę to dzisiaj – niesamowite, wspaniałe. Robiły na mnie te przypowieści wielkie wrażenie. Odkąd nauczyłem się czytać zalewano mnie mitami i ludowymi podaniami, legendami z różnych stron świata. Nie chciałem zresztą czytać nic poza mitologiami, baśniami i SF-ami. To jest, jak mniemam, owo dziecięce obcowanie z bogami/energiami, obcowanie naturalne – przyrodzone, nie potrzebujące żadnego nazwania. Uważam że to z mojej strony było zupełnie nieuświadamiane, ślepe. Mity Greckie Gravesa dostałem zaraz po komunii – dom rodzinny napompował mnie wiedzą o innych religiach i podaniach z całego świata. Mam poczucie, że już wtedy polegałem wyłącznie na własnych sądach.
Wgląd w siebie to także kwestia pamięci – moja pamięć sięga wydarzeń, które moja matka określa na 20-ty miesiąc życia. Inne uwarunkowanie to tzw. czucie obiema półkulami – jestem przekierowanym mańkutem (zanim szkoła zaczęła mnie uczyć pisać nauczyłem się pisać sam – lewą ręką i kopać piłkę lewą nogą). Przekierowanie mi nie zaszkodziło – wbrew współczesnym sądom – tak samo jak udział od dziecka w nagich Kupaliach, z matką, ojcem, koleżankami mojej matki, ich dziećmi. Dzisiaj może ktoś by jej odebrał prawa rodzicielskie – takie mam wrażenie. Stałem się w wyniku tego człowiekiem oburęcznym z otwartymi obiema półkulami – z częściowym dostępem do „żeńskiego” sposobu „rozumienia rzeczywistości”, z otwartą intuicją, z emocjonalnością otwartą w obu półkulach i obustronnym zmysłem konstrukcyjnym… Jak widać od początku moja droga była ułatwiona i chyba mało typowa, a rozwijając się i kształcąc coraz bardziej wyzwalałem się z wszelakich uzależnień.
Praktyka jogi była nieskrępowana, a przecież to odległe czasy. Kiedy poznałem Annę Pagaczewską, moją żonę (absolutną pogankę) poznałem też doskonałego praktyka jogi z jej rodziny, praktyka od Przedwojnia, Władysława Olszowskiego – jej wuja, człowieka bliskiego Szukalczykom i Kołu Światowida, z zawodu i zamiłowania introligatora, ale przede wszystkim jogina, który dzisiaj ma 92 lata i cały czas praktykuje.
Doświadczenia ze środkami psychodelicznymi i potem praktyka zen były dla mnie jakby konsekwentnym rozwijaniem indywidualnej ścieżki. Koncentracja wyłącznie na mitologii słowiańskiej jako głównej pasji życia, zajęciu literackim i najważniejszej pracy, od mniej więcej 1978 roku to część duchowego rozwoju i ustawiania owego „filtra”.
Myślę, że tyle wystarczy żeby każdy mógł porównać swój punkt wyjścia z moim. Mogą to być chyba jedynie ogólne wskazania jakie warunki są optymalne dla „otwarcia umysłu i wyzbycia się uzależnień”. Sądzę, że były optymalne.
Dla mnie oświecenie było progiem po przekroczeniu którego nastąpiła wielka zmiana jakości kontaktu i możliwości współdziałania z energiami/bogami. Świadomie zatrzymywałem się po drodze i odchodziłem od praktykowania różnych ścieżek skupiając się na innych celach jakie sobie stawiałem. To wszystko – jak widzę z dzisiejszego punktu widzenia – były próby „pracy” z energiami/bogami. Próby, gdyż wciąż dręczyły mnie najgłębiej chyba zaszczepione „racjonalizmy” zupełnie już podświadome. Moje oświecenie odbywało się stopniowo, długotrwale, krok po kroku, ale bez wysiłku – przyszło niespodziewanie w 1986 roku. Uczyniło ono z ateistycznego anarchisty racjonalnego teistę. Uważam ten dzień za trzecie narodziny w ogóle, a drugie w fizycznym bycie świadomym.
Myślę, że to bardzo swoista ścieżka, w której także praktyka medytacyjna była swobodna, przerywana, nieciągła. Często pisuję teksty w tzw „natchnieniu” to jest kontakcie z bogami/energiami. Kiedy byłem młody, wydawało mi się, że trzeba być geniuszem, żeby coś takiego było możliwe, no i że to powinno służyć wzniosłym celom. Miałem też teorię, że genialni pisarze (artyści) są na wpół obłąkani. Tak jest jeśli normalność = przeciętność = średnia, a indywidualność i niezależność = nieprzeciętność.
Teraz to jest naprawdę „praca” z bogami. W takim natchnieniu napisałem książkę dla dzieci – łatwą , lekką przyjemną, genialną, śmieszną, dowcipną, ekologiczną w przesłaniu – recenzje były entuzjastyczne – jest to dalszy ciąg przygód Profesora Gąbki i jego Kompanii. Potem w głowach redaktorów pozapalały się czerwone światełka – dosłownie chyba czerwone – i mają wielkie trudności z podjęciem decyzji o jej wydaniu. Czy „zielone” przesłanie i magia wywołują u nich bóle głowy? Ta książka to był dyktat bogów i jednej osoby – nie weźcie mnie teraz za wariata – mojego teścia Stanisława Pagaczewskiego, a nie moja własna myśl. Pomysł był mój własny, ale nosiłem się z tym z 10 lat, a jak się do tego zabrać pojęcia nie miałem. Potem kontakt, zwyczajny, można rzec rytualny, niedzielna medytacja na wzgórzach, któreś z zestawu wzgórz podkrakowskich. Zerwałem się w nocy i zacząłem pisać. Wszystko było gotowe.
Jaką receptę podać na coś takiego? – Wiem, jako scenarzysta, że to brzmi niescenariuszowo i z drugiej strony banalnie, oraz nie ma co ukrywać – na granicy normalności – ale to fakt. To jest praca z bogami i przodkami. Wielokrotnie przerywałem pisanie, które trwało jak w transie 2 miesiące – powstało około 18 arkuszy, które musiałem skrócić do 13 – przerywałem i zastanawiałem się: czy to ja piszę? te dowcipy, te sceny. Miałem superwizorów – chłopca 8 lat, jego matkę (chłopiec pierwowzór postaci) i moją żonę. Wyrywali mi z komputera kolejne fragmenty. Nie poznawałem samego siebie i nie poznaję. Nigdy nie pisywałem dla dzieci. Mitologia też nie ma nic ze mnie… – Moje ja to są utwory w stylu Ginsberga, „Śmierć buntownika”, „Polski łącznik”, kodyzm – to jestem ja – ale TE rzeczy to coś zupełnie innego.
21 marca 2012
Praca z bogami, obrót czwarty
***
Chciałbym coś dopowiedzieć do wczorajszej dyskusji. Tak się jakoś złożyło, że wczoraj może z powodu jednostronnego przykładu poszliśmy w kierunku pracy z bogami na polu sztuki. Ja to pojęcie pracy potraktowałem bardzo wąsko, bo nie opisywałem obcowania z bogami, rozmowy z nimi, odczuwania ich obecności, umocnienia własnej psycho-fizyki przez kontakt i obcowanie, nie pisałem na temat przyjemności wspólnego bycia, podróży z bogami, prowadzenia przez światy o których pisał Jacek Dobrowolski – miałem na myśli pracę, czyli działanie w konkretnym celu. Dla mnie praca z Nimi (bogami/energiami) oznacza nie tylko pisanie, nie tylko leczenie, nie tylko wgląd w przyszłość, czasem to wgląd wcale niechciany i w nie moją przyszłość ani moich najbliższych, wgląd który jest udokumentowany na piśmie. (Jeden z przykładów: w mojej powieści „Śmierci buntownika” zamieściłem opis wysadzenia w powietrze Rotundy PKO – opis jak ona wylatuje – widziałem to we śnie dwa lata wcześniej [zanim to się stało faktycznie w 1979 r. – przyp. red.] i opisałem. Co prawda książka nie została nigdy wydana – była tylko czytana prawie w całości w Trójce w 1986, ale to jest w tamtych pożółkłych maszynopisach i jest w tzw „szczotkach składu” które mi wręczono przy rozwiązaniu umowy z Czytelnikiem, po tym jak odmówiłem współpracy z Nową Kulturą i publikacji tego w odcinkach w Stanie Wojennym. Dostałem na pamiątkę „mściwą szczotkę” w 1989, czyli pierwszą odbitkę złożonej książki przed ostateczną korektą i tam to jest – niektórzy na pewno pamiętają czasy „żelaznego składu”. W 1977 kiedy pisałem ostateczną wersję, bo powstawała od 1973 sukcesywnie wpisałem ten wybuch nie jako sen lecz jako fakt fikcji literackiej. Potem, kiedy To się wydarzyło sam brałem to za niesamowity zbieg okoliczności, byłem wtedy naładowany podejściem racjonalnym i wciąż mocno pod wpływem różnych zachodnich lewicujących filozofii). Był to czas „prób” kontaktów, kiedy bogowie zjawiali się kiedy chcieli i jak chcieli, a mnie udawało się to odczytać lub nie. A więc wgląd w przyszłość, leczenie, ale też sprawy praktyczne, które często omijamy autocenzuralnie – pieniądze i praca w sensie stanowiska, które pozwala zaspokoić wszystkie potrzeby rodziny.
Powiedziałbym, że bogowie spełniali przez całe moje życie moje pragnienia (także te ukryte) – czasami spełniali je bardzo przewrotnie. Czynią to nadal – coraz intensywniej. Czasami było to wręcz spełnianie próżnych zachcianek, czasami „na tak” czyli: Masz i baw się, a czasami przewrotnie w postaci wyjątkowo trudnego, wieloletniego doświadczenia – np. podwójnej miłości – na zasadzie chciałeś wiedzieć czy możliwe są dwa tak wielkie uczucia w życiu jednego człowieka, jakby wyglądało to drugie, czy będzie takie mocne, czy można mieć dwa na raz – to masz i posmakuj. Tak to drugie jest tak samo żarliwe, zaborcze, pełne, dogłębne, związujące fizycznie i psychicznie – a teraz sobie z tym radź, rozwiąż to i zrozum dlaczego człowiek powinien mieć na raz tylko jedną miłość w życiu. Masz po prostu tylko jedno życie a zachciało ci się przeżyć w jednym czasie dwa – Jesteś zmęczony?! A to już twój problem ja ci dałem co chciałeś.
A więc oczywiście praca z bogami to też odkrywanie – jak pisał Piotr czy Ratomir – doświadczanie łaski jak pisała Ann – to zawsze też nauka, pokorne przyjmowanie – bo jeśli już obcujesz i pozwalasz sobie na TO, to musisz być przygotowany że dostaniesz „to” co Oni zechcą ci dać, w taki sposób, że być może padniesz ze zdziwienia, że być może pójdzie ci to w pięty. To może być przywołany Ktoś inny niż ten kogo sobie wyobrażałeś, np. Wielki Destroyer – Przepląt (Perepułt – a pere – to wiadomo nie tylko przeputać – stracić, zatracić się, ale też prać, uderzać jak piorun, niespodziewanie, tłuc, walić jak w bęben, rozdzierać).
Ann pyta – Po co pracujemy z bogami? Oczywiście praca po to by osiągnąć niewspółmierne efekty w postaci naładowania dynama, naenergetyzowania się, czy czegoś równie trywialnego może się wydawać nadużyciem. A co powiecie na pracę po to, by po prostu dobrze materialnie egzystować, nie przejmować się forsą i t.p. – też trywialne, ale czy nie o to pytają ludzie wróżek – zdrowie, pieniądze, miłość – będzie nie będzie, kiedy będzie. Wojtek wspominał w pewnym momencie o obciachu i była też mowa o wstydzie. Pisał Kazimierz Moszyński o scenach, które widział jeszcze w XX wieku po wsiach Podola, a sceny te znamy też z Nowej Gwinei współczesnej, z Amazonii i ze starożytnych kultur Persji, Grecji – Poganie mają prosty i zdrowy stosunek do bogów – Bogowie dajcie nam deszcz! Bogowie dajcie szczęście! Bogowie sypnijcie grosza! Nie dasz?! Nie dajesz?!! To Masz – I święty posąg we wściekłym ataku obrywa rózgami, batem, chabinką, albo pod ciosem siekiery pada i ląduje w rzece – od razu człek czuje się zdrowszy – no bo jest zdrowszy po takim rozładowaniu stresu. I powiedzcie – czy bogowie nie zadziałali, choć chłop może tego nie zauważył i nie wie. I czy nawet nie dostał co chciał, ale po prostu też o tym nie wie – bo zdrowie to też bogactwo – może większe niż ten deszcz i złote monety. Oczywiście potem będzie opamiętanie, kajanie się i inne czynności razem z ofiarami. Dzisiaj to wszystko może być bardzo wysublimowane, przeniesione na zupełnie inne poziomy, zasłonięte barierami i zasłonami, ale co do istoty czy tak bardzo różne? Chyba nie. To jest według mnie zdrowe i poprawne podejście – bez wstydu i obciachu.
Każde obcowanie z nimi jest korzystaniem tylko z tego, co sami nam dadzą i na tyle na ile potrafimy to wykorzystać.
Każde, najbardziej błahe doświadczenie i najlichsza praca udoskonala nas i rozwija – nawet jeśli wydaje się że to destrukcja.
Każde ich działanie jest i tak przepuszczeniem przez nasze psycho-ciała ich Pola, ale tylko tego z Niego, na co zdołamy się otworzyć, ale też i tylko w ten sposób który Oni kontrolują.
Po co pracujemy – ja pracuję, korzystam, rozmawiam, bywam w różnych światach – czasami dla przyjemności, czasami bo skoro już do tego dopuściłem to teraz nie ma zmiłuj się Oni też czegoś chcą a jak Oni chcą to spróbujcie im odmówić. Czasami nonkonformizm – na przykład ciągłe parcie pod prąd otaczającej cię Rzeczywistości – wywołuje znużenie, zmęczenie, depresję. Odczucie, że są chwile a może długie lata, a może całe twoje życie jest tą chwilą, że nie kierujesz sobą, może być bardzo dyskomfortowe. Za czasów Filipa Kapleau, kiedy w 1975 i później był w Krakowie, razem z Olą Ulatowską-Porter zaczynałem praktykować zen, był tam z nami chłopak, alpinista – jednocześnie sąsiad z Czerwonego Prądnika – żona i dwie urocze dziewczynki – mieszkali naprzeciw moich okien. W 1977 on wyskoczył z balkonu na moich oczach: 1 września, kiedy miał odprowadzić córeczkę do szkoły do 1 klasy. Dla niego to było jedyne rozwiązanie – tego „kontaktu”. Więc tak też może być, ale powiem wam, że długo się zastanawiałem dlaczego się to stało na moich oczach. Karmiłem moją córkę w kuchni, vis a vis był balkon ich gościnnego pokoju – słoneczny piękny dzień. Przypadkowy rzut oka za okno, kiedy dwuletnie dziecko karmisz łyżeczką z jabłkiem tartym – taka proza można rzec. Czy wielu ludzi może powiedzieć że widziało taki moment i że rozumiało co się dzieje za oknem, kiedy on Leci i Uderza – raz na zawsze?
Ale to oczywiście jest margines, o którym warto pamiętać zawsze i może miałem to zapamiętać sobie na zawsze jako wskazówkę – Nic na siłę, nic przedwcześnie, nic na co nie jesteś gotowy. I żadnej pychy! Ale nie żebyś się bał, żebyś się wycofywał – tylko teraz siądź sobie na tyłku i naucz się co to jest TAO. Musisz się nauczyć, że jest to co jest i nie będzie inaczej i przyjmować to co jest i jakie jest.
Podsumowując – praca z bogami to zaszczyt i czasami męka, ale zawsze tylko to co jest i co ma być. – Z Ich strony jest to Propozycja Nie Do Odrzucenia.
Czy doznaliście kiedyś w trakcie „pracy” boskiego dotknięcia? Albo czy zdarzyło się wam że ktoś kogo nie ma fizycznie dotknął was w trakcie prozaicznych życiowych czynności, jakie wykonujecie – tu akurat parzenie herbaty – a zaraz potem czujecie ze 100% pewnością jego obecność. Obecność po prostu, przyjazną, spokojną, bez intencji – a potem odchodzi. Nie ma nic więcej. Może to jest jakiś wstęp.