
Od Poli Dec
Rozmawiamy z Andrzejem Kuczkowskim, niezależnym badaczem, archeologiem-regionalistą z Koszalina. Po raz kolejny dostał rządowe dofinansowanie badań, które prowadzi od kilku lat. Temat? Średniowieczne grody na Pomorzu Środkowym, w tym zanikłe miasto sprzed wieków, funkcjonujące na terenie dzisiejszego Sławoborza, w powiecie świdwińskim. To odkrycie tego zaginionego grodu w 2020 roku wzbudziło wielką, archeologiczną sensację i zostało zauważone na świecie.
Czy średniowiecze w dziejach Pomorza Środkowego jest ciekawą epoką? Jest co u nas badać?
Każda epoka w dziejach naszego regionu była na swój sposób ciekawa. Ale to średniowiecze było w jego historii okresem najciekawszym.
Dlaczego?
Bo nigdy wcześniej, jak i później Pomorze nie było niezależnym państwem. Jedynie właśnie w wiekach średnich był to niezależny twór z własną dynastią, polityką zewnętrzną i wewnętrzną, dworem, możnowładztwem, organizacją kościelną, miastami, armią, flotą. A więc z tymi wszystkimi elementami, które miało każde ówczesne państwo w tej części Europy. Należy oczywiście pamiętać, że średniowiecze to bardzo długi przedział czasu i tak samo jak cała ówczesna cywilizacja, tak samo zmieniało się i państwo pomorskie. Ale najważniejsze jest to, że w tym czasie takie państwo było.
Jak ta państwowość się u nas zaczęła?
Korzenie Pomorza oczywiście giną w tak zwanej pomroce dziejów. O najstarszych dziejach, niestety, nie mamy informacji z źródeł pisanych, z pomocą przychodzi archeologia i źródła obce. W VII-VIII wieku na tereny nad Bałtykiem napływają Słowianie. Już od wieku IX zaczynają się tu pojawiać grody, a więc osady obronne otaczane wałami i fosami. Niektóre z nich do dzisiaj imponują rozmiarami czy trudnym położeniem.
I to jest w nich najbardziej fascynujące? Ten niespodziewany rozmach?
Dla mnie raczej proces, który doprowadził do ich powstania. Budowa takiego obiektu wymagała zaplanowania całej logistyki, a więc harmonogramu prac oraz łańcucha dostaw. Przede wszystkim wymagała jednak olbrzymiego nakładu sił. Obliczono, że wzniesienie średniej wielkości grodu wymagało około 15 lat. Są to oczywiście bardzo przybliżone szacunki, ale dające nam pewną orientację w tym temacie. Skoro zaś pojawia się element ówczesnej sieci osadniczej, którego powstanie łączy się z planowaniem, ale również zapewne kierowaniem jakąś grupą ludzi, rodzi się przypuszczenie, że musiało się za tym kryć pojawienie się jakiejś nowej warstwy społecznej. Dla uproszczenia nazwijmy ją wodzowską. O skali tego zjawiska niech świadczy, że na Pomorzu Środkowym
zidentyfikowano około 200 grodów słowiańskich.
200 grodów to 200 wodzów? Było ich aż tylu?
No, to jednak pewne uproszczenie (śmiech). Nie wszystkie grody istniały w tym samym czasie. Jedne powstawały, inne upadały. Możliwe, że niektórych w ogóle nie ukończono z niejasnych dla nas powodów. Ale rzeczywiście przypuszcza się, że gród stanowił pewien ośrodek nadrzędny dla okolicznego terytorium. I tu dochodzimy do punktu, w którym pojawia się dynastia pomorska.
Chodzi o dynastię Gryfitów?
Tego do końca nie wiemy. Oto bowiem w roku 1046 na dworze króla niemieckiego w Merseburgu pojawia się zagadkowa postać określona przez kronikarza jako Zemuzil, władca pomorski. Badacze do dzisiaj nie rozszyfrowali tego tajemniczego zapisu, ale przypuszczać można, że książę ów mógł się nazywać naprawdę Siemomysł. Przed obliczem króla Henryka III stanęli wówczas jeszcze książę Brzetysław I, władca czeski oraz polski Kazimierz I Odnowiciel. Niestety, jest to jedyna wzmianka o tym władcy, co powoduje, że możemy gubić się jedynie w domysłach. Jednak właśnie w tym samym czasie z krajobrazu Pomorza nagle znikają owe grody plemienne. Pojawiają się zaś bardzo duże ośrodki miejskie – Szczecin, Wolin, Kołobrzeg, Pyrzyce.
A co się dzieje z lokalnymi wodzami słowiańskimi? Znikają z kart dziejów?
Na pewno tracą swoją dotychczasową pozycję, która przejawiała się między innymi w budowaniu osad obronnych. Władzę zwierzchnią na całym terytorium przejmuje jeden ród, czyli właśnie dynastia Gryfitów, którzy zapewne wywodzą się z jednego z takich lokalnych wodzów. Zresztą działo się wówczas tak w całej tej części Europy. Polscy Piastowie czy czescy Przemyślidzi to nic innego jak rody, które w pewnym momencie wybiły się pośród możnowładztwa, uzurpując sobie prawo do jedynowładztwa. Pozostałe rodziny, jeżeli miały szczęście, zdobywały sobie pozycję na dworze władcy.
A jeśli byli pechowcami?
Jeżeli zaś tego szczęścia im brakło, kończyli jak czescy Sławnikowice, będący konkurencją do tronu czeskiego. Cały ród został po prostu przez Przemyślidów wymordowany. Ocalało zaledwie kilku przedstawicieli, pośród nich między innymi św. Wojciech, który znalazł męczeńską śmierć w Prusach.
A wracając do Gryfitów, to kiedy pojawiają się oficjalnie na scenie dziejów?
Pierwszym, historycznie i pewnie poświadczonym przedstawicielem tej rodziny był Warcisław I, który zmarł około 1135 roku. To on wsławił się akcją chrystianizacyjną Pomorza, którą przeprowadził św. Otton z Bambergu, a którego to 1000-lecie pierwszej misji obchodziliśmy w zeszłym roku.
Czy chrystianizacja w dziejach Pomorza zmieniła dużo?
W zasadzie wszystko. Chociaż należy podkreślić, że misja św. Ottona była dopiero początkiem tych przemian. Zmiany zachodzące w mentalności i obyczajowości są niezwykle trudne do prześledzenia przez pryzmat źródeł historycznych. Na pewno jednak przyswajanie sobie nowinek tego typu było procesem długotrwałym i niekoniecznie o łagodnym przebiegu.
Najbardziej widocznym elementem tego procesu były chrześcijańskie świątynie. Czy ludność przeczuwała, że o to na ich oczach zaczyna się coś zupełnie nowego?
Oczywiście, kościoły i klasztory, były to najbardziej widowiskowe efekty przyjęcia chrześcijaństwa. Dla społeczeństwa nieznającego wcześniej architektury murowanej musiał być to pewien szok. Ale długotrwałe skutki przyjęcia nowej wiary zaowocowały w dużej mierze jeszcze czymś innym. Pojawił się bowiem nowy gracz na politycznej szachownicy Pomorza – biskup, który na początku krótko rezydował w Wolinie, a potem już do końca istnienia Kościoła katolickiego na Pomorzu w Kamieniu Pomorskim. Był on głową Kościoła pomorskiego. I tu kolejna niespodzianka – przez cały okres swojego istnienia był on zależny bezpośrednio od papieża, co było ewenementem na skalę Europy. Brak zależności od jakiegokolwiek metropolity powodowała, że kolejni biskupi kamieńscy bywali niezależnymi politykami, prowadzącymi działania nierzadko wymierzone nawet w książąt pomorskich. Owocowało to licznymi, zwłaszcza w XIV i XV wieku, konfliktami pomiędzy Kościołem a Gryfitami. Dochodziło nawet do starć zbrojnych. Dzięki dokumentom dotyczącym tych sporów dysponujemy informacjami na temat na przykład zamków.
A jak powinien wyglądać średniowieczny zamek? Czy to, jak sobie większość ludzi wyobraża, ceglana budowla otoczona fosą, przez którą wiódł zwodzony most?
Rzeczywiście taki wizerunek zamku utrwaliła w nas popkultura. Obiekty, o których pan wspominał, to warownie wznoszone w dużej mierze przez władców. Z naszego podwórka jako przykład może posłużyć Darłowo, wzniesione przez Bogusława V.
A co z zamkami wznoszonymi przez rycerstwo, a więc rezydencjami prywatnymi? Rycerze też budowali zamki?
Podobnie jak w całej zachodniej Europie zdecydowana większość obiektów obronnych swoje powstanie zawdzięcza właśnie rodom rycerskim. Ich forma jednak dość znacząco różniła się od typowego – według naszych wyobrażeń – zamku. Był to większy lub mniejszy kopiec ziemny otoczony fosą. Na takim nasypie stał budynek mieszkalno-obrony, często w formie kilkukondygnacyjnej wieży. I to jest typowy średniowieczny zamek na terenach od Anglii po wschodnią Polskę. Świadomość jednak o ich istnieniu jest zdecydowanie słabsza z tego powodu, że do naszych czasów generalnie zachowały się same kopce. Natomiast z powierzchni ziemi zniknęły zabudowania znajdujące się na nich.
To dlaczego przetrwały inne zamki?
Przyczyny mogły być różne. Natomiast generalnie można powiedzieć, że po tym jak straciły one swoje funkcje rezydencjonalne zostały zaadaptowane na różnorakie cele – więzienia, koszary, magazyny, budynki użyteczności publicznej. I tylko dlatego miały szansę przetrwać kolejne wieki. Natomiast zamki prywatne, które zaczęto opuszczać już pod koniec średniowiecza, nie zyskały nowego przeznaczenia. Zapewne w ciągu kilku – kilkunastu lat były rozbierane na budulec, a pozostałe elementy ulegały naturalnemu zniszczeniu.
A ile ich mogło być na Pomorzu Środkowym? Chyba każdemu, kto tym się na co dzień nie interesuje, wydaje się, że ten teren pod tym kątem jest niezwykle ubogi.
Kiedy zaczynałem badanie tego tematu, znanych było ich około 30. W tej chwili zebrałem katalog około 200 miejsc, gdzie znajdowały się średniowieczne prywatne zamki, które jeden z wielkich mistrzów krzyżackich nazwał wronimi gniazdami. We współpracy z szeregiem instytucji, jak Fundacja Relicta z Poznania, Muzeum Regionalne w Szczecinku, Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu czy Zamkiem Książąt Pomorskich Muzeum w Darłowie, ale przede wszystkim dzięki wsparciu członków Grupy Eksploracyjno-Poszukiwawczej „Parsęta” udało się szereg z nich poddać rozpoznaniu archeologicznemu.
Udało się znaleźć coś ciekawego?
Tak, kilkaset unikatowych przedmiotów. Między innymi okazy uzbrojenia, oporządzenia jeździeckiego, narzędzia, monety, fragmenty naczyń. Do wyjątkowych znalezisk należy zaś tłok pieczętny odkryty w Myślinie, a którym to rycerze z rodu Blankenburg pieczętowali swoje dokumenty.
Zanim porozmawiamy o ostatnim, rządowym dofinansowaniu waszej działalności chciałbym zapytać o te wcześniejsze, które od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego dostaliście w zeszłym roku. Co udało wam się za te pieniądze zrobić?
Rzeczywiście, poprze Fundację Relicta pozyskaliśmy środki w wysokości 45 tysięcy. Naszym zadaniem było jednak rozpoznanie bezpośredniego otoczenia siedzib rycerskich i odpowiedź na pytanie, czy wokół nich mogło rozwijać się jakieś zaplecze gospodarcze. W dwóch przypadkach udało nam się potwierdzić istnienie osad podzamkowych, w dwóch zaś nie. Może to świadczyć o tym, że miejsca te mogły pełnić różne funkcje, rozwijać się wielotorowo, pomimo że na pierwszy rzut oka wyglądają podobnie.
Wspominał pan, że ponad 200 zamków zniknęło z krajobrazu Pomorza. To jeszcze możemy sobie wyobrazić. Trudno zrozumieć jednak, jak mogło zniknąć całe średniowieczne miasto, czyli Sławoborze, na którego badanie dostaliście ostatnie dofinansowanie.
Jak to miejsce udało się panu odkryć?
Wszystko zaczęło się od krótkiej wzmianki, na jaką natrafiłem w monografii powiatu kołobrzeskiego wydanej w 1909 roku. Przy opisie Sławoborza zawarto informację, że było ono niegdyś miastem, a jego relikty widoczne były jeszcze w XIX wieku niedaleko obecnej wsi. Podzieliłem się tymi rewelacjami z Marcinem Krzepkowskim, moim serdecznym przyjacielem, szefem Fundacji Relicta, który zajmuje się zagadnieniem opuszczonych dawnych miast na terenie Polski. Dzięki analizie dawnych map oraz wykorzystaniu nowoczesnych technik zidentyfikował on miejsce położone 1,7 km na południowy zachód od kościoła w Sławoborzu, gdzie faktycznie znajdują się wały i fosy, otaczające przestrzeń kilku hektarów.
Z jakim odbiorem spotkało się to odkrycie?
Nasze odkrycie zostało bardzo ciepło przyjęte przez nadleśniczego Nadleśnictwa Świdwin Rafała Grzegorczyka oraz wójta gminy Sławoborza Marcina Książka. Zostało ono również dostrzeżone w branżowych mediach. W plebiscycie miesięcznika „Archeologia Żywa” zostało ono uznane za najważniejsze odkrycie roku 2020 w Polsce, a miesięcznik „National Geographic” umieścił je pośród 10 najważniejszych odkryć archeologicznych drugiej dekady XXI wieku. W 2020 i 2021 roku podjęliśmy wstępne rozpoznanie tego miejsca i dzięki zaangażowaniu pasjonatów z Grupy Eksploracyjno-Poszukiwawczej „Parsęta” pozyskaliśmy zabytki, które potwierdziły nam wcześniejsze podejrzenia.
Kiedy więc Sławoborze powstało i dlaczego je opuszczono?
Odpowiedź na to pierwsze pytanie jest znacznie trudniejsze. Leżało ono bowiem na granicy Pomorza i Nowej Marchii, na terenie, gdzie dodatkowo działali biskupi kamieńscy oraz kilka możnych rodów rycerskich. Teoretycznie każdy z nich mógł lokować miasto. Najbardziej jednak prawdopodobne jest jego powstanie w XIII wieku, kiedy to biskupi prowadzili szeroko zakrojoną akcję osadniczą. Powstały wówczas przecież Koszalin, Kołobrzeg czy Lipie w obecnym powiecie świdwińskim, które również utraciło później prawa miejskie. Natomiast o końcu istnienia miasta wiemy nieco więcej. Jego upadek łączy się z wojną trzydziestoletnią, która w latach 1618-1648 objęła znaczne obszary Europy. Zniszczenia powstałe w jej wyniku porównuje się do tych, które spowodowała II wojna światowa. Można uznać ten konflikt zbrojny za olbrzymią katastrofę w dziejach wielu państw, w tym również Pomorza. Wydaje się, że wówczas to Sławoborze się wyludniło i utraciło swoje znaczenie. Z czasem po prostu zabudowa zniknęła z powierzchni ziemi. Dzięki zaś temu, że ostatnie dziesięciolecia porastał ten teren las i nie był on użytkowany rolniczo, przetrwały wały i fosy.
Dostaliście dofinansowanie rządowe, a to umożliwia kontynuację badań. Jak będą one wyglądać?
Nasz projekt otrzymał dofinansowanie w wysokości 85 tysięcy 900 złotych, został też oceniony bardzo wysoko. Cieszy więc, że kwestie średniowiecznych zabytków Pomorza już drugi rok z rzędu zostały dostrzeżone przez decydentów. Za tę kwotę planujemy przede wszystkim zebrać wszystkie dane historyczne dotyczące tego miejsca – dokumenty, mapy, może nawet legendy. Przeprowadzimy również szeroko zakrojone badania nieinwazyjne, które bez konieczności wbicia łopaty pozwolą nam na sprawdzenie, co może kryć się pod ziemią. Przysłowiową jednak wisienką na torcie będą wykopaliska, dzięki którym pozyskamy materialne pozostałości po dawnych mieszkańcach dawnego miasta.
Badania kiedyś się skończą i co wtedy? Myślę, że jest tu duży potencjał stworzenia z tego miejsca turystycznej atrakcji. Czy są na to szanse?
Są i to, jak sądzę, niemałe. Bo naszym nadrzędnym celem nie są badania same w sobie. Powinny one, obok efektów poznawczych, zaowocować właśnie powstaniem skansenu archeologicznego. Miejsce to bowiem ma niezwykły potencjał – jest świetnie zachowane, położone w lesie, do którego prowadzi droga udostępniona przez nadleśnictwo do ruchu publicznego, nieopodal jednej z dwóch bram znajduje się nawet niewielki parking. Na początek niewielkim nakładem sił i środków można stworzyć dogodny dostęp do tego miejsca wraz z podstawowymi o nim informacjami. Poza tym leży ono przy jednej z tras, którą w wakacje poruszają się mieszkańcy Polski centralnej w drodze nad morze. Wystarczy zjechać dwa kilometry, aby móc pochodzić po terenie dawnego miasta.
Sławoborze może stać się w ciągu kilku lat najważniejszym zabytkiem archeologicznym w tej części Pomorza?
Jak najbardziej. Wszystko to, a przede wszystkim pozytywny klimat wokół tego miejsca oraz wsparcie ze strony samorządu i nadleśnictwa, powoduje, że Sławoborze ma naprawdę duże szanse na to, aby tak właśnie się stało.