Mariusz Agnosiewicz o Międzymorzu wspieranym przez Chiny

Mariusz Agnosiewicz o Międzymorzu wspieranym przez Chiny

16plus1

Chiny i Polska – państwa środka Azji i Europy

http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9986/

Wiele osób komentujących koncepcję Międzymorza uważa to za mrzonkę sprzed wieku, podczas kiedy dziś może ona być bardziej realna niż w okresie II RP — ze względu na zainteresowanie dwóch kluczowych mocarstw: USA i Chin. Choć Amerykanie i Chińczycy od kilku lat podnoszą konieczność budowy silnego bloku państw Europy Środkowej z różnych przyczyn, jednak faktem jest, że na obu kluczowych geopolitycznie kierunkach dostrzega się potrzebę wzmocnienia Europy Środkowej. Przed wojną Międzymorze wspierała jedynie Francja, która nie była wówczas najważniejszym graczem na arenie międzynarodowej.

 

KOCIOŁ ŚRODKOWOEUROPEJSKI

Jeśli zaś idzie o wewnętrzne podziały i różnice w samej Europie Środkowej, to dziś są one znacznie mniejsze niż przed wojną. Wprawdzie między Polakami i Ukraińcami nie było wówczas Wołynia czy Akcji Wisła, lecz antypolski nacjonalizm na Ukrainie był wówczas żywszy aniżeli dziś. Poza tym na Litwie świeża i bolesna była sprawa aneksji Litwy Środkowej, z Czechami mocno nas dzielił konflikt o Śląsk Cieszyński. Traktat z Trianon z 1922 odebrał Węgrom 2/3 terytorium i dostęp do morza, skłócając je ze wszystkimi sąsiadami dookoła. W ramach Grupy Wyszehradzkiej, która jest historycznym integratorem i liderem Europy Środkowej, każdy był skłócony z każdym dookoła, co projekt Intermarium czyniło polityczną fikcją, w najlepszym zaś razie futurologią.

Dziś sytuacja w Europie Środkowej jest zgoła inna.

Grupa Wyszehradzka jest coraz solidniej zintegrowana i mówi jednym głosem w coraz większej liczbie spraw strategicznych (m.in. w sprawie imigrantów, Nord Stream). Dziś z obu stolic Grupy zabrzmiały mocne głosy na rzecz Polski: czeski prezydent Zeman powiedział: „Polski rząd nie powinien podlegać moralizatorstwu UE, która powinna wreszcie skupić na swoim podstawowym zadaniu, czyli na ochronie zewnętrznych granic Unii”, z kolei węgierski premier Orban w czasie święta narodowego Węgier powiedział: „Tak jak podczas naszej tysiącletniej wspólnej historii również teraz stoimy przy waszym boku w walce, którą toczycie o wolność i niezależność waszej ojczyzny. Wraz z wami mówimy Brukseli: więcej szacunku dla Polaków!”

Również od wschodu sytuacja jest lepsza niż za Piłsudskiego. Według badań socjologicznych wśród zagranicznych sympatii Ukraińców, Polska uplasowała się na pierwszym miejscu. Nawet jeśli uznamy, że badanie realizowane było na zachodzie Ukrainy, to i w Donbasie mamy propolskie gesty, jak choćby upamiętnienie ofiar rzezi wołyńskiej.

Na Litwie mamy problem z dużą mniejszością polską, która nie ma pełnej swobody narodowej. Nie powinniśmy jednak na to patrzeć jako wyraz generalnej niechęci do Polski, lecz przez pryzmat samoobrony kulturowej małego narodu. Dokładnie tak tę sprawę przedstawia prezydent Litwy, Dalia Grybauskaite, która podkreśla, że: „Litwa jest małym krajem i musi bronić swego języka i kultury”. Z drugiej jednak strony zauważa, że: „Stosunki polsko-litewskie są owiane mitami, usiłuje się im nadać negatywny wydźwięk, ale w rzeczywistości nasza współpraca jest bardzo owocna”. To niezwykle ważna uwaga, gdyż zdaje się ona wskazywać, że Litwa rozumie, że jest sztucznie skłócana z Polską. Widać to także w Polsce: choć Polacy na Litwie nie mają swobody ekspresji narodowej, to przecież analogicznie jest w Niemczech, gdzie mimo umowy o przyjaźni uparcie podtrzymuje się do dziś moc dekretu Goeringa z 1940, który odebrał Polakom status mniejszości narodowej — a mimo tego problemu niemieckiego się niemal nie podnosi, natomiast problemem litewskim jesteśmy przez media od lat bombardowani. Czyżby efekt zdominowania polskich mediów przez kapitał niemiecki?

Polacy w Niemczech traktowani są rażąco niesymetrycznie. Mniejszość niemiecka w Polsce otrzymuje corocznie z budżetu państwa 90 mln zł oraz cieszy się licznymi przywilejami, m.in. ma zagwarantowaną reprezentację w Sejmie bez żadnego progu wyborczego. Mniejszośc polska w Niemczech, która liczy obecnie ok. 2 mln osób, z których wielu mieszka tam od pokoleń, nie ma nawet statusu mniejszości narodowej. Dostają od państwa niemieckiego jedynie 1,2 mln zł rocznie (1% tego, co płaci biedne państwo polskie na Niemców w Polsce). Władze niemieckie utrudniają starania Polaków o możliwość nauczania języka polskiego jako ojczystego w niemieckich szkołach. Wydatki na jedno dziecko polskie w Niemczech wynoszą 4 euro podczas gdy w Polsce wydatki na jedno dziecko niemieckie to aż 350 euro!

Litwa to mały naród, w którym 200-300 tys. Polaków stanowi aż 6,5% mieszkańców. W porównaniu do Niemiec, Litwa ma znacznie więcej powodów (nie tylko demograficznych, ale i historycznych), by obawiać się nazbyt swobodnego rozwoju mniejszości polskiej, która zwłaszcza, gdyby zaczęła być finansowana przez znacznie silniejsze państwo polskie, mogłaby ekspandować znacznie dynamiczniej niż ludność litewska. Niemcy nie mają odwagi przyznania Polakom swobody narodowej, choć Polacy stanowią tam jedynie 2,5% a ich państwo jest znacznie bogatsze niż Polska. Dlaczego krajowe media milczą o tym, że postępowanie Niemiec wobec mniejszości polskiej, jest bardziej skandaliczne i kuriozalne niż postępowanie Litwy wobec tamtejszych Polaków?

Być może jednak nie powinniśmy odbierać tego w kategoriach afrontu, lecz właśnie jako obawy przed siłą kulturową mniejszości polskiej, której obawia się nie tylko mała Litwa, ale i wielkie Niemcy.

Nawet na Białorusi sytuacja jest lepsza. W Niemczech, przy 2 mln Polaków, liczba dzieci uczących się w szkołach społecznych języka polskiego wynosiła 4 tys. w 2011 (w roku szkolnym 2006/2007 — 6 tys.). Na Białorusi, gdzie liczba Polaków szacowana jest od 300 tys. do 1,2 mln, polskiego uczy się 12 tys. dzieci.

Na tej demonizowanej Litwie w 2014 Polak został ministrem energetyki. Litewsko-polsko-ukaińska brygada wojskowa, która ma stacjonować w Lublinie, też jest raczej dowodem na możliwości rozwoju współpracy między naszymi narodami.

Generalnie uznać należy, że podziały w Europie Środkowej, mimo że istnieją, są jednak bez porównania mniejsze niż w okresie, kiedy swoją koncepcję Intermarium wysuwał Piłsudski.

AMERYKAŃSKA KONCEPCJA MILITARNEGO INTERMARIUM

Jeszcze ważniejsze jest wsparcie ze strony USA i Chin. W zasadzie być może to właśnie dzięki nim powróciła ta koncepcja.

Najpierw zaproponowali to Amerykanie. W 2009 ukazała się książka „Następne 100 lat” Georga Friedmana, dyrektora agencji Stratfor, określanej „cieniem CIA”. Autor zaproponował utworzenie przez Polskę sojuszu środkowoeuropejskiego bardzo silnie związanego ze Stanami Zjednoczonymi. Narzekał jednocześnie, że USA zależą od Polski bardziej niż dostrzegają to sami Amerykanie.

Ów sojusz miałby być przedmurzem NATO przed rosyjskim zagrożeniem, a w zasadzie rosyjsko-niemieckim. W związku z przeniesieniem aktywności amerykańskiej na Pacyfik i konflikt z Chinami, wzmocniony blok środkowoeuropejski stanowiłby tamę dla ekspansji rosyjskiej oraz dla sojuszu rosyjsko-niemieckiego. Wyrazem tego projektu była decyzja, która zapadła 12 maja 2011 na spotkaniu V4 o utworzeniu Wyszechradzkiej Grupy Bojowej pod dowództwem polskim, do której poza członkami V4 weszliby także Ukraińcy. Polska formuje zatem regionalne grupy bojowe, obejmujące Litwę, Ukrainę, Słowację, Czechy i Węgry.

4 czerwca 2014 Obama zapowiedział w czasie szczytu NATO w Warszawie wzmocnienie środkowoeuropejskiego sojuszu ze Stanami, lecz jak dotąd niewiele za tym poszło. Za kilka miesięcy odbędzie się w Warszawie kolejny szczyt NATO, który będzie ostatecznym sprawdzianem dla koncepcji Międzymorza formowanego jako sojusz wojskowy pod patronatem USA. Coraz więcej wskazuje na to, że będzie to weryfikacja negatywna. Być może zresztą ze strony USA cała ta koncepcja była jedynie grą na szachowanie Rosji, by ją finalnie kupić w amerykańskim konflikcie z Chinami. Wydaje się bowiem, że Rosja jest niezwykle istotna dla powodzenia amerykańskiej batalii przeciwko Chinom. Być może zatem USA naciskało na Rosję poprzez wschodnią Europę i jednocześnie od strony Turcji.

CHIŃSKA KONCEPCJA GOSPODARCZEGO MIĘDZYMORZA

W tekście „Polska, Rosja i wiatr historii” przedstawiłem taki scenariusz w którym po zawarciu antychińskiego sojuszu USA z Rosją, Polska automatycznie staje się sojusznikiem Rosji, jako wasal (czy mówiąc inaczej: junior partner) USA. Teoretycznie, nawet w ramach sojuszu z Rosją, USA nadal mają interes w istnieniu strefy buforowej między Rosją a Niemcami. W praktyce jednak może to przybrać postać podziału stref wpływów: USA wzmacniają poprzez TTIP kontrolę nad Unią Europejską, zaś Rosja wzmacnia kontrolę nad Ukrainą i Białorusią, przez zostawienie jej wolnej ręki na tym obszarze. Taki układ i dla Rosji i dla USA może być zadowalający. W takim układzie Polska nie tylko musi zrezygnować z koncepcji wzmocnienia siły Europy Środkowej w ramach Unii, ale i zostałaby jeszcze bardziej speryferyzowana. Nie tylko oznaczałoby to scementowanie wpływów gospodarczych Niemiec, ale i wzmocnienie wpływów amerykańskich korporacji.

Obecne napięcia na linii Polska-USA wydają się potwierdzać taki właśnie scenariusz. Jedynie naiwni mogą snuć bajki o tym, że aktualne połajanki ze strony amerykańskiej mają cokolwiek wspólnego z troską o braterską demokrację w Polsce. USA popiera najkrwawszych dyktatorów na całym świecie, jeśli tylko są im użyteczni. Aktualnie ma miejsce podobny konflikt konstytucyjny w Wenezueli i USA wspierają tam stronę łamiącą konstytucję, gdyż jest ona korzystniejsza dla USA. Obecny rząd deklarował dość wyraźnie swą użyteczność dla USA, np. poprzez otwarte poparcie kontrowersyjnej w całej Unii umowy TTIP. A mimo tego jest obecnie strofowany. Może to być jasny prognostyk, że USA nie ma już potrzeby dalszego szachowania Rosji. A Rosja właśnie wycofuje swe wojska z Syrii, oznajmiając, że zadania zostały wykonane. Wybór na prezydenta USA błogosławionego przez popów Trumpa może przypieczętować ten wielki zwrot.

I w tej sytuacji może się zaktualizować drugi wielki promotor Międzymorza: Chiny, które w przeciwieństwie do USA od kilku lat wspierają ten kierunek na poziomie instytucjonalnym i państwowym. W ujęciu chińskim koncepcja ta nosi nazwę 16+1 i obejmuje 16 krajów Europy Środkowej.

W przeciwieństwie do koncepcji amerykańskiej, która projektowała Międzymorze jako sojusz militarny, Chiny projektują Międzymorze jako sojusz gospodarczy.

Równolegle Chiny wspierają wschodnie Międzymorze jako sojusz kresów Rosji — Ukrainy i Białorusi. Jest tutaj bardzo mocny interes chiński: Chiny mają interes wzmocnienia Europy Środkowej jako swego sojusznika, który byłby chińskim oknem do Unii oraz logistycznym centrum Nowego Jedwabnego Szlaku na Europę. Chiny mają też interes zbudowania pod swoim patronatem małego Międzymorza Ukrainy i Białorusi, gdyż ułatwiają one drożność Jedwabnego Szlaku na wypadek gdyby Rosja sprzymierzyła się ze Stanami.

Polska leży w samym środku geograficznej Europy, i dlatego jest idealnym celem dla głównego huba logistycznego Nowego Jedwabnego Szlaku na Europę. Stąd nieprzypadkowo projekt 16+1 został zawiązany na pierwszym spotkaniu Europy Środkowej z Chinami w Warszawie w 2012 roku.

Wprawdzie Chiny budują swój sojusz osobno dla Europy Środkowej (16+1) i osobno dla Europy Wschodniej (Ukraina i Białoruś), lecz charakter tego projektu może doprowadzić do naturalnego zrośnięcia się Międzymorza Europy Środkowej z Międzymorzem Europy Wschodniej — analogicznie jak swego czasu zrosło się Królestwo Polskie z Wielkim Księstwem Litewskim.

Oczywiście nie nastąpi to ani za rok ani za kilka lat, lecz bardziej długofalowo. Chiny swoje strategie polityczne nie budują tak jak demokracje liberalne — na długość jednej kadencji, góra na kilkanaście lat, lecz na dekady.

Czy polskie władze kierunek chiński taktują jako realny? Prawdopodobnie tak, o czym świadczyło nadanie bardzo wysokiej rangi czwartemu szczytowi CEE-Chiny, który odbył się tym razem w Pekinie. Na taki kierunek polityki polskiej może wskazywać także ostra rekacja polska na reprymendy ze strony amerykańskiej. Macierewicz użył argumentu historycznego, twierdząc, że młoda demokracja amerykańska nie powinna uczyć Polski demokracji. Chyba nikt jeszcze w polskiej dyplomacji w ostatnim ćwierćwieczu nie zagrał tak ostro wobec USA, nie licząc „robienia laski Amerykanom” Radosława Sikorskiego, które wszelako autor sformułował w okolicznościach mniej oficjalnych. W późniejszej rozmowie na antenie TVP Info szef MON jeszcze wzmocnił ten przekaz, twierdząc, że Ameryka tak naprawdę nigdy nie była obrońcą demokracji, Rosja zaś może ewoluować w kierunku chrześcijańskim.

Tylko perspektywa sojuszu z Chinami mogłaby pozwolić na tego rodzaju grę. Chiny to obecnie jedyne państwo, które ma potencjał, by wesprzeć Polskę, gdyby instytucje finansowe postanowiły wykoleić polską gospodarkę czy w razie wycofywania się zachodnich inwestorów.

KULTURA JAKO POLSKI SOFT POWER

Z drugiej zaś strony Sebastian Pitoń wskazał, że dla Chin istotny może być również potencjał kulturowy kraju: „Chinom zależy na istnieniu Międzymorza, które by rozdzieliło Rosję i Niemcy. Chiny bowiem od ponad 2 tysięcy lat są najeżdżane z północnego wschodu, i chciałyby mieć tak skonstruowany system polityczny w Europie, żeby im nie powstał Rosyjsko-Niemiecki Gigant. I to jest prawdziwe paliwo tej koncepcji. Chiny patrzą na świat ze znacznie szerszej perspektywy historycznej. I z tej perspektywy Polska, Wegry, czy Czechy to jednak potęgi. Chiny zawsze za główny swój oręż uważały kulturę, jako ten czynnik, który prędzej czy później zwycięży, jeśli jest silny. Dlatego Polska, Czechy i Węgry to jednak giganci. I na ich sojuszu, który jest naturalny, można zbudować potęgę, która zapewniałaby harmonię w Europie.”

Kultura ma dla Chin zupełnie fundamentalne znaczenie. Nie jest przypadkiem, że prezydent Duda w Szanghaju, czyli „chińskim Wall Street”, został powitany piosenką ludową „Szła dzieweczka do laseczka” w wykonaniu chińskiej orkiestry symfonicznej. Chińczycy kochają Chopina (prawie co piąty finalista konkursu chopinowskiego pochodził ostatnio z Chin), w Szanghaju postawili mu pomnik, a jednak polskiego prezydenta witają polską piosenką ludową, która pokazuje, że zainteresowanie Chin Polską jest daleko nie powierzchowne. Że interesują ich fundamenty naszej kultury, a nie jedynie jej najjaśniejsze gwiazdy. [ 1 ]

Warto o tym pamiętać, że Polska nigdy nie była potęgą gospodarczą, była natomiast w okresie pierwszej Rzeczypospolitej niekwestionowaną potęgą kulturową, której dziedzictwo i wpływ na myślicieli zachodnich do dziś nie zostało gruntownie i całościowo opisane. Kultura i nauka to dla Polski powinny być wymiary najbardziej strategiczne ze strategicznych.

Siła kultury polskiej w zasadzie nigdy nie została przerwana. Warto tutaj podkreślić, że PRL był mizerny jedynie gospodarczo, lecz kulturalnie bynajmniej! Jak pisał Jakub Wojas: „Był to czas siermiężnego socjalizmu, ale też okres, kiedy aby poczytać „Przekrój”, który rzeczywiście był polskim „Paris Match”, intelektualiści ze wszystkich krajów tzw. demokracji ludowej specjalnie uczyli się języka polskiego. Polska była swego rodzaju oknem na świat, a jej kultura stała naprawdę na wysokim poziomie. Z jednej strony byliśmy pasem transmisyjnym dla nowinek z Zachodu, z drugiej sami je adoptowaliśmy i przerabialiśmy na swoją modłę, dodając unikalną formę.”

Myliłby się ten, kto by sądził, że polska kultura tak wypadała jedynie na tle kultury wschodniej. Wystarczy tylko wskazać znaczenie polskiej szkoły filmowej, która ukształtowała czołowego reżysera Hollywood, Martina Scorsese, który w 2013 powiedział: „Nie umiem wytłumaczyć, jak wielki wpływ miało Wasze kino — panowie Wajda, Polański, Skolimowski, cała grupa tego czasu — na moją twórczość filmową. I ma do dziś, bo gdy robię film zazwyczaj łapię się na tym, że pokazuję aktorom czy operatorom właśnie polskie filmy.” Od 2014 w USA i Kanadzie realizuje projekt „Martin Scorsese Presents: Masterpieces of Polish Cinema”.

więcej:http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9986/

 

Podziel się!