Leonardo Di Caprio upomina się o pamięć Stanisława Szukalskiego

Przedruk z Tygodnika Solidarność  artykułu Grzegorza Eberhardta(grudzień 2010)

Coraz więcej i to pozytywnie można przeczytać o Stanisławie Szukalskim i jego sztuce. tutaj przedruk – szkoda, że późno ale lepiej niż wcale. No i jeszcze trochę trzeba będzie popracować nad akceptacją JEGO POSTACI. Zwracam uwagę, że tzw „udany epizod polski ” wiąże się w wypadku Stanisława Szukalskiego ze Szczepem Rogate Serce w Krakowie oraz z Wiciarzami w Katowicach i na Górnym Śląsku. O Związku Wici pisałem już  na tym blogu. Artykuł ten znajduje się w dziale Strażnicy Wiary Słowian. Ktoś napisał gdzieś na jakimś forum, że Krak syn Ludoli to kicz a Szukalski był takim pisarzem jak większość rzeźbiarzy. To kompletne nieporozumienie i nie zrozumienie. Szukalski był wielkim erudytą i niezłym pisarzem, a jego teoria zermatyzmu zyskuje dzisiaj wsparcie ze strony genetyki – bo Wyspę Wielkanocną zasiedliła ludność o Haplogrupie Q – przodkowie nie tylko Indian Ameryki Południowej , ale i Ariów z R1a1 – Słowian i R1b1b2 – Celtów. Polecam tekst pana Słowińskiego na naszym blogu na temat wykładni Wiary Rodzimej zawartej przez Szukalskiego właśnie w Kraku synu Ludoli.

CB

Medal Katyński – Zermatystyczna postać Goryla Antyhumana i zamordowana Polska

Jeden z najpopularniejszych aktorów hollywoodzkich upomina się o polskiego artystę

Stanisław Szukalski – dziadek DiCaprio

 

Grzegorz Eberhardt

Kilka tygodni temu, w magazynie „Kawa”, ukazał się wywiad z Leonardem DiCaprio, w którym aktor informuje o swym polskim „dziadku”, Stanisławie Szukalskim. Zapomnianym rzeźbiarzu – jak twierdzi gwiazdor – ale także malarzu i teoretyku, autorze oryginalnej teorii językowej o nazwie zarmatyzm. Niestety, aktor ma rację; nazwisko Szukalskiego jest obce większości Polaków.

Szukalski pochodził z rodziny nomadów. Pierwsze dziecko małżeństwa Szukalskich przychodzi na świat w Rio de Janeiro, w roku 1891. Drugie, Stanisław, rodzi się w roku 1893, w Warcie, w czasie krótkiej próby znalezienia przez rodzinę miejsca w kraju. Próba nie udaje się, po roku ojciec wyrusza do Afryki Południowej. Dionizy Szukalski ma bardzo dobry fach w ręku, jest kowalem. Ale też i tzw. złotą rączką. Praktycznie wykonuje pracę mechanika. W Afryce pracuje na kolei, dużo zarabia. Sielankę afrykańską zakłóca wojna burska. W roku 1902 musi wracać do kraju. Kupuje w Gidlach (k. Radomska) kilka mórg ziemi, dom, zakłada stawy rybne. Stanisław kończy szkołę powszechną, chodzi do szkoły Fabjaniego w Radomsku. Uczniem nie jest rewelacyjnym, natomiast od dziecka wyraźny jest jego talent plastyczny – rzeźbi w drewnie, kamieniu.

Chicago, Kraków, Chicago

Ojciec nie wytrzymał długo na jednym miejscu. W 1903 wyrusza do Chicago, wkrótce ściąga tam rodzinę. Dionizy nie był tuzinkową postacią, w Chicago projektuje (i wykonuje) urządzenia przydatne w nurkowaniu, łowieniu ryb. Siostrzeniec Szukalskiego, Roman Romanowicz, wypytywany dziś o rodzinę, wspomina gruby notes zapisany przez ojca przyszłego rzeźbiarza. Było w nim wiele instrukcji, przepisów, tzw. praktycznych porad. Np. jak obliczyć wagę świni bez użycia wagi; zmierzyć długość, obwód, pomnożyć, podzielić… Romanowicz sprawdził tę metodę w czasie wojny, zgodziła się, z dokładnością do 2 kg.
Stanisław, mając zaledwie 13 lat zostaje przyjęty do Chicago Art. Institute. Po trzech latach, po bardzo wysoko ocenionej pracy egzaminacyjnej, staje się studentem krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. I to studentem od razu zauważonym. Po roku otrzymuje pierwszą nagrodę za rzeźbę. Równie znany staje się także z powodu swej buntowniczej postawy, przesadnie otwartego – jak ocenia otoczenie, zwłaszcza kadra akademicka – wypowiadania swych myśli. W efekcie zostaje zawieszony w prawach studenta. Ratuje go Jacek Malczewski, przyjmując do swej pracowni.
Jesienią 1912 roku w krakowskim Pałacu Sztuki ma miejsce pierwsza indywidualna wystawa Stanisława Szukalskiego. W następnym roku jego prace wystawiane są wraz z dziełami Witkiewicza, Malczewskiego. W tym samym roku powraca do Chicago, do rodziny ale i na studia w Chicago Art. Institute. Nawiązuje bliskie kontakty z miejscową, ważną w życiu kulturalnym Stanów Zjednoczonych, bohemą artystyczną. I tutaj szybko staje się znany ze swego – delikatnie mówiąc – niewyparzonego języka. Ale też i oryginalnych, z miejsca docenionych rzeźb.
Śmierć ojca w roku 1914 diametralnie zmienia kondycję materialną rzeźbiarza. Musi wspomagać się m.in. pracą w rzeźniach miejskich. Nie traci jednak kontaktu z poznanym wcześniej środowiskiem. Jego pracom towarzyszą wielce pochlebne recenzje prasowe. Nie daje mu to pieniędzy, daje uznanie. I to chyba dobra atmosfera dla artysty – pomimo częstego towarzystwa głodu czas ten należy w jego życiu do bardzo płodnego. Rodzą się bodaj najważniejsze w jego dorobku rzeźby. Choć jednocześnie potrafią to być dni, w których, jak wspominał po latach: „cztery razy mdlałem z głodu. Jadłem papier, surowe ziemniaki”.
W tym czasie – w roku 1917 – otrzymuje od Rabindranatha Tagorego propozycję założenia w Indiach akademii sztuk pięknych. Do wyjazdu jednak nie dochodzi. Trwa wojna, Wielka Brytania nie daje artyście wizy. Poznaje wtedy głośnego architekta Franka L. Wrighte’a, który proponuje mu wykonanie dekoracji rzeźbiarskich do jego projektu. Nie dogadują się artystycznie. Wszak takie kontakty, zamówienia nobilitują go. Magazyn „Vanity Fair” w roku 1921, twierdzi, iż Szukalski jest w rzeźbiarstwie tym, kim Dante i Edgar Allan Poe w literaturze. To nie daje mu jednak godnego życia materialnego.
Sytuacja poprawia się z chwilą zawarcia związku małżeńskiego z młodą malarką, córką bogatych mieszczan chicagowskich. W tym roku też wychodzi jego pierwsza monografia. Lata tego związku to kontynuacja dobrej passy twórczej artysty. Szukalski, wbrew opinii wielu przesadnie życzliwych rzeźbiarzowi komentatorów, nie separuje się od pieniędzy teściów. To za te pieniądze młodzi są w stanie pojechać do Europy, mieszkać w Paryżu, Warszawie, Krakowie. A nawet kupić atrakcyjny dom w Kazimierzu Dolnym, na tzw. Albrechtówce. Szukalski, będąc z gruntu niechętny sprzedawaniu swych dzieł, sam z siebie nie mógł zdobyć apanaży niezbędnych na takie życie, oczywista jest tu więc rola pieniędzy żony. I, doprawdy, nie ma w tym nic złego. W roku 1923, roku zawarcia związku, wyjeżdżają do Polski, już niepodległej.

Szczep Szukalszczyków

Niepodległej nie do końca – jak szybko oceni artysta. Póki co Szukalski otwiera swą wystawę w warszawskiej Zachęcie. Rzeźby, szczególnie one, wywołują zachwyty, ale i potępienie. Obydwa te stany, jak zawsze w przypadku jego twórczości, są bardzo gorące, emocjonalne. W tym samym, 1925 roku Szukalski wygrywa wileński konkurs na projekt rzeźby Adama Mickiewicza. Ta wygrana staje się pretekstem do bodaj największego skandalu artystycznego w międzywojennej Polsce, a także gorącej, ważnej dysputy dotyczącej sztuki, przez kilka lat krążącej po naszej prasie. W efekcie nacisków tzw. opinii publicznej jego projekt nie zostaje zrealizowany. Po kilku kolejnych podejściach konkursowych ostatecznie wygrywa projekt Henryka Kuny. I ten projekt, zresztą, nie został zrealizowany.
Szukalski bierze udział w kilku konkursach, często wyróżniany nie potrafi dogadać się z wykonawcami, jak było np. w konkursie na monetę polską. Artysta nie dopuszcza najmniejszych odstępstw od swego projektu.
W 1928 roku, w krakowskim Pałacu Sztuki Szukalski ma kolejną wystawę. Przy okazji wygłasza przemówienie krytyczne wobec polskiego środowiska artystycznego. Oczywiście, powoduje to reakcję atakowanych. Wkrótce artysta realizuje jedną ze swych ważniejszych koncepcji – założenie niezależnej szkoły artystycznej. Nazywa się Szczepem Szukalszczyków Herbu Rogate Serce, a także „Twórcownią”. Szczep wydaje czasopismo „Krak”. Tezą przewodnią działań, wystąpień publicystycznych grupy jest przywrócenie polskości sztuki. Póki co, kraj widziany jest jako państwo pozbawione niepodległości artystycznej, okupowane – głównie – przez Francję, jej sztukę. I jej „agentów”; począwszy od Boya, skończywszy na poszczególnych marszandach sztuki, krytykach itd., itp.
Za szczególnie niebezpieczne, dla sztuki polskiej, Szukalski uważa istnienie Akademii Sztuk Pięknych. Za osobę, na którą można liczyć w walce z tą sytuacją, uważa Józefa Piłsudskiego. Artysta twierdzi, iż najwyższa już pora na uprawianie polskiej sztuki, a nie sztuki w Polsce. Szukalski nie jest osamotniony w swej ocenie stanu rzeczy. Do „Twórcowni” przystępują młodzi ludzie, rezygnując z nauki, tytułów uzyskiwanych w Akademii. Także wielu artystów przyłącza się do jego opinii. Gdy krakowskie Towarzystwo Sztuk Pięknych odmawia im sali wystawowej znajdują ją w Towarzystwie Rolniczym. Przez sale wystawowe przechodzą niespotykane tam wcześniej tłumy.
Artystą zainteresował się także urzędnik wyższego niewątpliwie stopnia, bo wojewoda. Dokładnie – śląski, Michał Grażyński. Wojewoda jest jednym z gorętszych polskich patriotów. Zdecydowany przeciwnik Niemiec, w roku 1926 obsadzony przez Piłsudskiego na stolcu katowickim, powoli, ale skutecznie ruguje Niemców z poważniejszych stanowisk. Będzie konsekwentny w swych działaniach aż do września ’39 roku. Przez jednych ceniony, przez innych krytykowany. W każdym przypadku, równie gorąco jak Szukalski.


Wystawa, czyli skandal

Epizod śląski w życiu Szukalskiego należy uznać za szczególnie istotny. Ciekawy, bo konkretny. Także w możliwości zaistnienia artystycznego jaką postawiono – wreszcie – przed rzeźbiarzem. Po raz pierwszy dostał tę możliwość od Grażyńskiego w roku 1929.
Jak pisze Barbara Szczypka-Gwiazda („O sztuce Górnego Śląska i przyległych ziem małopolskich”, Katowice, 1993): „władze wojewódzkie zamierzały wznieść w Katowicach pomnik symbolizujący powstańcze walki o wolność Śląska i jego prawa należenia do Polski”.
Propozycję zaprojektowania i wykonania takiej rzeźby złożono Szukalskiemu. Proponowano też artyście założenie szkoły rzeźbiarskiej. Propozycje te zostają przyjęte entuzjastycznie. Niestety, artysta, niespodziewanie… wyjeżdża do USA.
Za Oceanem nie wiedzie mu się dobrze. Rozwodzi się, po jakimś czasie poślubia b. guwernantkę swojego dziecka. Znowu powraca bieda, głód… Nie zapominają o nim jego Szczepowcy prowadzący swą działalność w kraju. Chcą go ściągnąć. W tych dążeniach wspomaga ich popularny wówczas publicysta Aleksander Janta Połczyński. Działania te finalizują się w roku 1936 oficjalnym zaproszeniem artysty do kraju. Minister skarbu, Ignacy Matuszewski opłaca koszty podróży oraz przewozu jego dzieł do kraju. A Szczepowcy organizują w warszawskim IPS-ie wielką wystawę dzieł Mistrza, także i swoich.
Wystawa ta otwarta z głośnym szumem szybko przeradza się w gigantyczny skandal. Już sama treść katalogu towarzyszącego wystawie wywołuje oburzenie. Osoby wymieniane są tam z nazwiska a tytułowane np. „biologicznymi wypłucznikami”. Dostaje się i wyższym, urzędniczym sferom. Od Zamku po Departament Kultury. A recenzentów Szukalski nazywa po prostu kastą pasożytniczą. Artysta głosi potrzebę zaistnienia ojczyzny ludzi inicjatywy twórczej. W przeciwieństwie do kraju „obojętnych instytucji i ruchliwych kanalii”. Itd., itp.
Jednocześnie, zostaje rzucony projekt budowy – w Smoczej Jamie na Wawelu – panteonu dla Marszałka (tzw. duchtyni). Rysunki tego projektu wystawione są na wystawie. Oryginalnym apelem, jak na rok 1936, jest wezwanie zawarte w tymże katalogu do: „oddania wszystkich innych funduszów pomnikowo-architektonicznych na dozbrojenie armii”. Jak oceni po latach Janta Połczyński, to ten apel wywołał szczególną wściekłość środowiska. O, tak! Nie ma nic gorszego jak odebranie kasy! Szczególnie tej państwowej, najbardziej otwartej (przy odpowiednim osobistym zaistnieniu w układzie). Wystawę zamknięto, podobno z polecenia „wyższych czynników”. Szukalski instaluje się na dłużej w Krakowie, składa prośbę o zgodę na otwarcie szkoły. Otrzymuje ją po dwóch latach. Odmowną.

Zbawcze orły

Ratuje go Śląsk, tamtejszy wojewoda nie zapomniał o tym dziwnym, pyskatym choć genialnym rzeźbiarzu. Grażyński składa u niego konkretne zamówienia. Np. na wykucie orła na nowym budynku Urzędu w Katowicach. Wkrótce dochodzą dwa następne orły na frontonie Muzeum Etnograficznego. I co najważniejsze, zostaje zamówiony u niego pomnik Chrobrego. Jak widać, Grażyński ostro, zdecydowanie polonizował swe „księstwo”. Szukalski ze swymi koncepcjami był mu autentycznie przydatny. Chrobrego – wysokiego na trzy piętra – rzeźbił w jednej z sal politechniki warszawskiej. Nie skończył, Hitler był szybszy. Rzeźbiarz o mało nie zginął w trakcie wrześniowych nalotów. Bomba zmiażdżyła pomnik, przywalając swym gruzem artystę.
Niemcy już w pierwszych tygodniach swej okupacji dobrali się do jego rzeźb przechowywanych w gmachu śląskiego urzędu wojewódzkiego; większość porozbijali, przetopili. Wiele rzeźb wyrzucono na złom, wiele też zostało rozkradzionych przez Polaków, o czym świadczy m.in. coraz to pojawiające się na rynku sztuki – do dnia dzisiejszego! – podobno ostatecznie już zagubione dzieło. Jemu samemu udało się wydostać w roku 1939 do USA – bądź co bądź był obywatelem także i amerykańskim. Wracał do tej swej drugiej ojczyzny z pustymi rękami. Nigdy też już nie wrócił w pełni do swej weny twórczej rzeźbiarskiej, plastycznej.

Językoznawca

Od roku 1940 jego umysł, talent ogarnęła nowa idea. Jej poświęci większość swego czasu. W największym skrócie mówiąc – Szukalski stał się językoznawcą. Po latach badanie swe nazwie zermatyzmem. Google podają: „Szukalski był przekonany, że dawniej wszyscy ludzie mówili wspólnym językiem zbliżonym do polskiego (…) Opracował też słownik «Macimowy» – prajęzyka, od którego miałyby wywodzić się wszystkie języki świata”.
Studia te prowadził aż do śmierci. Dziś zawierają się w ponad 40 tęgich tomach. Wiele z zawartych w nich kart to precyzyjne, piórkiem robione szkice artefaktów, plus tysiące gęsto zapisanych stron. Prace te – póki co – nie doczekały się rzetelnego, starannego potraktowania przez świat nauki.
Artysta na bieżące życie dorabia portretami, zresztą doskonałymi, oryginalnymi. Niepowtarzalnymi. Sporadycznie zatrudnia się w hollywoodzkich studiach filmowych, projektuje dekoracje. Ma do nich niedaleko, mieszkając w Los Angeles. Daleko jednak, zważywszy jego charakter i ambicje.
Poecie wystarczy kawałek papieru, ołówek. Kompozytorowi papier nutowy. Więcej kosztuje warsztat malarza. Natomiast rzeźba wymaga już ogromnych środków pieniężnych. Od 1939 roku Szukalski był w stanie pracować już głównie tylko w gipsie. Sytuacji nie ratowało i to, że gips ten był efektem jego osobistej, b. trwałej receptury; gips dalej pozostawał gipsem. Szukalskiego nie było stać na dokonywanie pełnowymiarowych odlewów. Powstawały więc jedynie gipsowe projekty rzeźb. Poświęca je m.in. Katyniowi, Jałcie, ale i Kopernikowi, Mickiewiczowi. Znane ze zdjęć zaskakują przy bezpośrednim kontakcie skromnością swych rozmiarów. Na fotografiach sprawiają wrażenie monumentów… Bo i faktycznie są monumentalne – w sensie swej istoty, swego ducha. Niestety ostatnią możliwość wykonania pełnej rzeźby los dał artyście w 1939 roku.
Strata poniesiona w 1939 roku nigdy nie zostanie przez niego zaakceptowana. Coraz częściej zaczyna obwiniać za nią Polaków. A trzeba przyznać, iż i w USA ma z nimi nie najmilsze przygody. Np. jedna z pozornie miłych mu osób wypożycza na wystawę przeznaczoną stuleciu śmierci Mickiewicza, rzeźbę poświęconą zdradzie jałtańskiej („Jaltantal”). Po piętnastu latach upominania się o nią i dowiaduje się, jakoby rzeźba spłonęła w pożarze. Rzeźbiarz nie wierzy w to, ponieważ, jak zapewnia, gips, z którego była wykonana rzeźba, nasycony m.in. płynnym szkłem, po prostu, nie pali się… Nie wróciły także liczne rysunki przesłane na tę samą wystawę.
W listach pisanych do przyjaciół (np. z kręgu szczepowców, jak M. Konarski, S. Gliwa), o swej niechęci wobec Polaków, pisze wręcz obsesyjnie, namolnie. Intensywność, z jaką uprawia krytykę Polaków przypomina atmosferę, ba, wściekłość niewątpliwego mistrza literatury jakim jest Ferdynand Celine. Szczególnie podobnie to brzmi w powieści tak rozliczeniowej jak „Z zamku do zamku”. Szukalski w swej goryczy dopuszcza się wobec krajan najcięższych podejrzeń, oskarżeń.

Czarna owca sztuki

A jak go widzą Amerykanie…? Znany dziennikarz, scenarzysta filmowy, Ben Hecht, pisze o nim: „Szukalski w duszy własnej był krajem, który zwie się Polską (…) takim on był – patriotą, szowinistą i kochankiem Polski, oślepłym z tęsknoty za nią jak ryba za wodą. Żadne inne dzieje, zagadnienia albo ludzie nie istniały dla niego prócz tych, które dotyczyły Polski”. Pisze tak w autobiografii w rozdziale zatytułowanym „Największy żyjący artysta”. Mówi on o Szukalskim. W tymże rozdziale, dodaje o Stachu z Warty, iż jest „najsławniejszym nie znanym geniuszem w Stanach Zjednoczonych, najbardziej wychwalanym, i osławionym artystą z gatunku «czarnych owiec sztuki», jaki kiedykolwiek przymierał głodem na strychu”. I w każdym z powyżej zacytowanych stwierdzeń ma rację. Niestety!
Przyjaciel Ben Hechta, Burton Rascoe – dziennikarz, krytyk – porównywał Szukalskiego z Leonardem da Vinci. Mało jako rysownika, także i jako teoretyka, badacza naukowego.

DiCaprio, czyli opiekunowie

Bliskość Szukalskiego z rodziną DiCaprio nie jest wymysłem dziennikarskim. Siostrzeniec rzeźbiarza, Roman Romanowicz, przebywając u wuja w roku 1980, często spotykał u niego Georga i jego sześcioletniego synka. Mieszkali zresztą niedaleko siebie. Ojciec przyszłego gwiazdora – sam grafik, autor komiksów, scenograf – od lat przyjaźnił się z polskim artystą, pomagał mu, a czasami wręcz się nim opiekował. Wraz z innym Amerykaninem bliskim rzeźbiarzowi, Glennem Breyem, oraz jego żoną Leną Zwalve. Przyjaciele amerykańscy już w roku 1980 doprowadzili do edycji albumu „A Troughful of Pearls. Behold!!! The Protong”. Zawierał on przegląd prac Szukalskiego od roku 1912, ale prezentował także jego teorię lingwistyczną. W 1982 wydany zostaje album „Inner Portraits”. W 1989 roku, a więc już po śmierci artysty, wznawiają „Behold!!! The Protong”. Album wydany w 2000 roku, „Struggle the Art of Szukalski”, opatrzony jest wstępem autorstwa Leonarda i George’a DiCapriów. Ojciec i syn byli też sponsorami potężnej wystawy jego prac mającej miejsce na przełomie 2000 i 2001 roku w Laguna Museum w Kalifornii.
Rola rodziny DiCapriów w przypominaniu postaci Szukalskiego, jego talentu, jest nie do przecenienia. Leonardo wielekroć publicznie przywoływał nazwisko swego polskiego „dziadka”, jako postaci inspirującej go w roli Dowsena w „Titanicu”. Aktualnie, jak wynika z przywołanego na wstępie wywiadu, przygotowuje się do realizacji biograficznego filmu poświęconego Szukalskiemu. Byłby to najskuteczniejszy z możliwych sposobów upowszechnienia dzieła polskiego artysty.
Ambasadorem Szukalskiego w kraju jest, nieraz tu przywoływany, Roman Romanowicz. Nad dziełem stryja pracuje od ponad trzydziestu lat. Niby detektyw poszukuje jego prac, z licznymi zresztą sukcesami. Jednocześnie kataloguje, dokumentuje. Kilka lat temu nagrał na płyty CD fotografie rzeźb, rysunków i rozesłał do stu polskich instytucji; muzeów, instytutów sztuki. Przypomniał osobom odpowiedzialnym za propagowanie sztuki istnienie tego artysty. Wiedzą swoją wspiera naukowców. Tak więc, w miarę swoich sił i środków materialnych, pilnuje interesów artysty w kraju. Bo i na tym polega rola ambasadora!
Szukalski zmarł 19 maja 1987 roku, w miejscowości Burbank, w stanie Kalifornia. Cztery dni wcześniej odwiedził go w domu Leonidas Dudarew-Ossetyński: „Pokazywał mi obrazy, które właśnie oprawia, bo szykuje się wielka wystawa. Liczył nawet, że po wystawie znajdzie się ktoś, kto mu zafunduje pracownię, «bo rzeźbiarz musi mieć światło z góry»”.

Podziel się!