Strażnicy Wiary Przyrod(zone)y Słowian – Zofia Stryjeńska (1891 – 1976) – Pogańscy Bogowie i styl harski jako styl polski

Zofia Stryjeńska – Pory Roku, Korowód Miesięcy – Światowa Wystawa w Paryżu 1925 (fragment)
 

Zofia Stryjeńska – Księżniczka polskiego malarstwa

Tak określano Zofię Stryjeńską z Lubańskich, najwybitniejszą artystkę Polski międzywojennej. Nie tylko malarstwo było jej domeną, ale wszystkie gałęzie sztuki użytkowej. Zasłużyła na miano najbardziej wszechstronnej i oryginalnej artystki w skali europejskiej. Łącząc Art. Deco z nurtem narodowym czerpiącym z folkloru, stworzyła własny, rozpoznawalny styl. Cieszyła się tak wielka popularnością w latach dwudziestych, że jej twórczość uważano za „znak firmowy” II Rzeczypospolitej. Ponadto zdobyła wiele prestiżowych nagród na wystawach międzynarodowych.
Urodziła się w Krakowie w 1891r, w rodzinie zamożnych handlowców. Już w dzieciństwie ujawniła się jej pasja do rysowania i fascynacja polskim folklorem. Chłopi w strojach ludowych zjeżdżający na krakowski targ posłużyli jej później za prototypy bogów słowiańskich i bohaterów baśni.

Zofia Stryjeńska – Prządka

Stryjeńska, jeszcze wówczas Lubańska, skończyła z wyróżnieniem Szkołę Sztuk Pięknych dla kobiet, po czym odbyła podróż po muzeach Austrii i Włoch, co wpłynęło na jej decyzje studiowania na wyższej uczelni europejskiej. Ponieważ nie przyjmowano wówczas kobiet, podjęła naukę na Akademii w Monachium w męskim przebraniu, podając się za swego brata. Zdemaskowana po roku przez kolegów, wróciła do Krakowa, gdzie weszła w środowisko cyganerii i rozpoczęła najbardziej płodny okres twórczy. Poślubiwszy Karola Stryjeńskiego, architekta i miłośnika Zakopanego, przeniosła się tam i rozszerzyła swą działalność twórczą o grafikę. Zakopane było miejscem, w którym kształtował się styl narodowy. Artystka tworzyła tempery, litografię, plakat, rysunek, ilustracje książkowe, tkaniny, scenografie i kostiumy teatralne. Jest autorką cyklu 16 litografii, realizowała także zamówienia państwowe, np. gobelin dla japońskiego cesarza Hiro – Hito. Jej główne dzieła to Cykl Bożków Słowiańskich, Pascha, Pastorałka, Tańce Polskie, 12 Miesięcy – prace wiejskie w cyklu rocznym, które przyniosły jej uznanie w Paryżu. W 1925 r Stryjeńska zdobyła najwyższe nagrody na międzynarodowej wystawie paryskiej w 4 kategoriach – za malarstwo, plakat, tkaniny i ilustracje, Diplome d’Honeur w dziale zabawkarskim oraz Krzyż Kawalerski Legii Honorowej.
Mimo wielkich sukcesów i popularności, osobiste życie artystki przysporzyło jej wiele cierpień i traumatycznych przeżyć, do czego przyczyniła się jej ekscentryczna, nadwrażliwa osobowość. Wątek prywatny można poznać w jej niedawno opublikowanych pamiętnikach. Moda na twórczość Stryjeńskiej już zaczęła wygasać w latach 30 tych. Z większych dzieł, wykonała polichromie kamienic warszawskiej Starówki. W 1945r wyemigrowała do Genewy, gdzie żyła aż do śmierci w 1976r. Po wojnie nadal tworzyła, np. wykonała polichromie do sali bankietowej transatlantyku „Batory”. Moda na twórczość Stryjeńskiej powróciła ostatnio wraz z modą na Art. Deco.

Zofia Stryjeńska – Korowód Miesięcy Słowiańskich – Lipiec, Sierpień

Zofia Stryjeńska – The princess of Polish painting

This is how Zofia Stryjeńska, born Lubańska, the most outstanding painter in the interwar period in Poland, came to be known as. She excelled not only in painting but in all branches of applied art and merited being called one of the most versatile and original artists in Europe. She combined art deco with Polish national trends taken from folklore creating her own recognizable style and enjoyed such great popularity in the 1920s that her art was considered the ‚trademark’ of the Second Republic of Poland. Quoting the words of a curator of one of her exhibitions it could be said that ‚she was the embodiment of Polish intelligentsia’s of the 1902’s taste’. Zofia Stryjeńska also won numerous prestigious prizes at international exhibitions.
Born in Kraków in 1891 to a family of wealthy merchants she showed a passion for drawing and fascination with Polish folklore in her early years. Peasants in folk costumes at the markets in Kraków served her later as the models for Slavic gods and heroes of myths and fairytales.
Zofia, then still Lubańska, graduated with honours from the Women’s Fine Arts School and travelled to Austria and Italy which persuaded her to study further at European schools. Since women were not admitted at that time to these schools, she disguised herself as a male and pretended to be her brother. And this is how she was admitted to the Fine Arts Academy in Munich. She was exposed after a year by her fellow students and returned to Kraków where she became part of the artistic bohemia of the city and the most prolific period in her time started. She married Karol Stryjeński, and architect and devotee of Zakopane, moved there, and added graphics to her artistic activity. She created tempera paintings, lithographies, posters, drawings, book illustrations, textiles, stage designs and costumes. After her divorce she spent the years 1919-1939, the period between the wars, in Warsaw where she frequented the famous ‚Ziemiańska’ café where Warsaw intellectuals gathered. She also belonged to the ‚Rhythm’ artistic group and was friendly with the ‚Skamander’ group of poets.

Zofia Stryjeńska – Korowód Miesięcy Słowiańskich (całość obrazu spod tytułu)

She was commissioned to do the polychromes on several buildings in the Old Town. One of them, at the corner of Świętojańska Street, survived the war and exists today. She also carried out other commissions, for example, a tapestry for the Japanese Emperor, Hiro- Hito, a gift from president Mościcki. She also decorated the trans-Atlantic ships Batory and Piłsudski. Her principal work includes the Slavic Deities cycle, Passover, Pastoral, Polish Dances, 12 Months – a rural series during the annual cycle – which were widely acknowledged in Paris. In 1925 Stryjeńska won several of the highest awards at the International Exhibition in Paris in 4 categories: painting, poster, textile and illustrations, the Diplome d’Honeur for toys and the Honorary League Knight’s Cross.
Despite her grand success and popularity, the artist’s personal life was fraught with suffering and traumatic experiences due to her eccentric and oversensitive personality. These personal matters can be found in her recently published journals. The fashion for Stryjeńska’s art work began to diminish in the 1930’s. She emigrated to Geneva in 1945 where she lived until her death in 1976. She continued to create after the war and became popular again with her work during the fashion of Art Deco.

A large exhibition of Zofia Stryjeńska’s work is currently on display at the Warsaw National Museum. It illustrates her artistic direction from childhood drawing books to the decorations for the Polish pavilion at the International Exhibition in Paris. While she was greatly acknowledged for her ‚high art’ she also won popularity among the masses as postcard and Wedel chocolate box designer. She was one of the very few artists in history who have managed to achieve such a wide popularity.

Marta Wierzbiańska

Zofia Stryjeńska – Miesiące Słowiańskie – Maj i Czerwiec (projekt)

Oto ciekawy wpis ze strony : znaleziska.wordpress.com/2008/12/

242. Czarodziejka Bożków Tworząca

28 grudzień 2008

O dobiegającej wkrótce końca wystawie prac Zofii Stryjeńskiej w krakowskim Muzeum Narodowym napisałem w Klechdach. Tutaj chciałbym dodać kilka zadziwiających (głównie mnie) ciekawostek z jej życia i niezwykle wielokierunkowej twórczej energii. Nauka i sztuka często splatają się w przedziwną symbiozę i tak mogło być właśnie w sztuce, która fascynowała Stryjeńską. W jej kompozycjach i pomysłach są echa pracy pionierów psychoanalizy, ale ich sny wyrażały się w inny sposób, podczas gdy artystka przetwarzała swoje sny i fantazje w orgiastyczne piruety kolorów i prostych linii i sprowadzała niewidzialne duchy folkloru, religii i baśni w naszą codzienną jawę. Może dlatego wpływowy znawca i krytyk sztuk pięknych i redaktor naczelny „Architecta” nazwał Stryjeńską „czarodziejką, której sztuka miała w sobie magiczne właściwości i legendarną wyobraźnię.” Archetyp Wielkiej Matki, Stryjeńska wcieliła w cykl wspaniałych litografii przedstawiających 16 bożków prasłowiańskich, większość z nich zrodzonych w jej snach na jawie. Pogoda, Lubin, Dydek, Radegast, Dziedzilia i Cyca. O tym słowiańskim Olimpie, T.Dobrowolski napisał w swej książce Nowoczesne Malarstwo Polskie, że „stworzony magicznie, dosłownie z niczego, przekonuje swoją artystyczną prawdziwością, narzucając na widza swą specyficzną rzeczywistość”. Właśnie ta „specyficzna rzeczywistość” w takich urzekających cyklach obrazów jak „Bajki Polskie”, Kolędy”, „Pastorałka” czy „Zmartwychwstanie” sugeruje przypływy snów i wizji z innych światów, które Stryjeńska potrafiła urzeczywistnić w polskiej jawie. Mój wpis oparłem na ciekawym artykule prof. Danuty Batorskiej w amerykańskim czasopiśmie Woman’s Art Journal pt „Zofia Stryjeńska. Princess of Polish Painting, który zawiera kilka obrazów artystki. Więcej do oglądania tutaj. Obraz “Styczeń-Luty” z cyklu Pory Roku (?)

Zofia Stryjeńska – Miesiące Słowiańskie – Marzec, Kwiecień (projekt)

33.Powrót Księżniczki Art Deco

„Wściekłymi rzutami pędzla, jak pękiem strzał, kładzie Stryjeńska broczące karminem bestie, liryzmem muślinowych siatek ściąga z firmamentu wszystkie cuda Zodiaku i ptaki rajskie o ogonach dzwoniących jak liry, linią jędrną, jak sznury skręcone, pęta opasłe cielska antycznych potworówAntoni Słonimski

Tworzyła piękno, bo miała dostęp do innych wymiarów bytu, a może przerzucała na papier (jej ulubiony materiał do malowania wodnymi farbami) swoje sny i fantazje. Za kilka dni (4 stycznia 2009) kończy się bogata wystawa całokształtu jej twórczości w Muzeum Narodowym w Krakowie,ale będę tam tylko duchem, bo mdłe ciało nie potrafi pokonać dystansu między Londynem i Krakowem. Zofia Stryjeńska zachwycała mnie swoim obrazami już gdy byłem młodym chłopakiem i to zauroczenie pozostało mi do dziś. Mój niedawny sen miał na mglistym drogowskazie wpół zatarty cel dalszych podróży pt „Wystawy Awangardy”,ale teraz wydaje mi się, że „awangarda” była tutaj luźno użytym opisem bardziej niezwykłych artystów, malarzy, poetów, pisarzy, do których powoli docieram pokrętnymi ścieżkami. Na Stryjeńską trafiłem via PAUza Akademicka, tygodnik Polskiej Akademii Umiejętności, gdzie zastępcą redaktora naczelnego jest Andrzej Kobos, mój dobry wirtualny znajomy od wielu lat. W eksplozywnej twórczości tej niezwykłej artystki (1891-1976) znalazło się miejsce na „malarstwo monumentalne, malarstwo sztalugowe, grafikę, sztukę książki i plakatu, projekty papierów wartościowych i reklam, scenografie teatralne i kostiumy, formy użytkowe, w tym zabawki, a nawet projekty architektoniczno-urbanistyczne. Artystka była także autorką scenariuszy teatralnych, bajek, książki na temat savoir-vivre’u oraz opracowań teoretycznych dotyczących malarstwa.” Będę teraz często zaglądał na jej „sny artystki” i może znajdę w nich jakieś ukryte znaczenia, niewidoczne dla tych, którzy tylko patrzą, ale wolą nie widzieć.

niedziela, 28 grudnia 2008, antrim

To wpis tego samego autora ze wspomnianej strony Klechdy

Zofia Stryjeńska – Wrzesień, Październik (projekt)

Stryjeńska, Zofia (1891-1974)

[To dziwna rozbieżność dat śmierci – powszechnie podawana jest data 1976, tej daty nie kwestionuje także wnuczka Zofii Stryjeńskiej. CB]

Slavic Gods In 1917, Zofia Stryjefiska created a lithograph cycle of 16 Bozkowie Slowianscy (Slavic Gods): Boh, Tryglaw, Pogoda, Swarog -z Radogoszczy, Warwas z Rugii, Lubin, Dydek, Lelum, Radegast, Weles, Kupala, Swiatowid, Perkun, Marzanna, Dziedzilia, and Cyca. There was, as Danuta Bardoska remids us, little information in either ancient chronicles or Polish literature on this pantheon of Slavic gods and these were imaginative creations on Styjenska’s part. She cites Tadeusz Dobrowolski’s statement „the Slavic Olympus, created magically and literally out of nothingness, convinces with its artisitc truthfulness and forces upon the viewer its specific reality.” The creation of this cycle brought wide recognition to Styjenska. Two of the 16 images are reproduced below.Clicking on either image links to their original site of their display.
Zofia Stryjeńska – Miesiące Słowiańskie – Styczeń, Luty

Zofia Stryjeńska

Z Wikipedii

Kamienica na Rynku Starego Miasta w Warszawie z pogańskimi freskami Zofii Stryjeńskiej z 1928 roku

Freski Zofii Stryjeńskiej z roku 1928 na Rynku Starego Miasta w Warszawie – Bogini Wąda-Wanda, Pani Rzek.

Z symbolicznego dzbana-źródła wypływa Wandua-Wądal (Wisła – podzielona początkowo na dwie strugi). Woda – Dawczyni Życia (symbolizowanego przez zieleń wieńca na jej głowie i obszycia sukni oraz bluzki). Postać stąpa po pagórach Beskidu – Baraniej Górze skąd tryskają źródła Wisły. Złote tło oznacza boskość – niebiańskość tej postaci. Widać wyraźnie harski-gorolski styl tego malarstwa pochodzącego z Har-Pątów (Khar-pat) od Har-Wątów (Chorwatów).

Zofia Stryjeńska, z Lubańskich (ur. 13 maja 1891 w Krakowie, zm. 1976 w Genewie) – polska malarka, grafik, ilustratorka, scenograf, reprezentantka art déco; żona Karola Stryjeńskiego.

Była najbardziej znaną polską artystką plastykiem dwudziestolecia międzywojennego.

Od dziecka dużo rysowała i malowała. Jako młoda dziewczyna została współpracowniczką pism ilustrowanych („Rola” i „Głosu Ludu”). W 1909 rozpoczęła naukę w szkole malarskiej dla kobiet Marii Niedzielskiej. Kurs ukończyła w 1911 z odznaczeniem za malarstwo i sztukę stosowaną. W 1910 wyjechała z ojcem w podróż przez Austro-Węgry do Włoch, podczas której zwiedziła galerie i muzea Wiednia i Wenecji.

1 października 1911 przebrana za chłopca, jako Tadeusz Grzymała rozpoczęła studia malarskie w Monachium (w tym czasie do tamtejszej akademii nie przyjmowano kobiet). Po roku rozpoznana przez kolegów opuściła Monachium i wróciła do Krakowa, gdzie podjęła intensywną twórczość malarską i literacką.

W maju 1913 na łamach „Czasu” krytyk sztuki Jerzy Warchałowski omówił obszernie dokonania Zofii Lubańskiej i tym samym wylansował młodą artystkę. W tym czasie weszła do środowiska inteligencji i cyganerii krakowskiej: poznała rodzinę Żeleńskich, Jachimeckich, Puszetów, Kossaków. Zaprzyjaźniła się z Magdaleną Samozwaniec i jej siostrą Marią Pawlikowską-Jasnorzewską.

4 listopada 1916 wzięła cichy ślub z architektem, miłośnikiem Zakopanego, Karolem Stryjeńskim. Miała z nim trójkę dzieci: córkę Magdę i bliźniaków Jacka i Jana.

Stryjeński wprowadził żonę w środowisko swoich przyjaciół, artystów i przedstawicieli świata literatury. Wtedy poznała m.in. Władysława Skoczylasa, Henryka Kunę, Żeromskiego, Reymonta, Witkacego, później kilku poetów „Skamandra”.

W latach 1921-1927 mieszkała w Zakopanem, gdzie jej mąż pracował jako dyrektor Szkoły Przemysłu Drzewnego. Okres ten, początkowo szczęśliwy i twórczo bardzo obfity, z biegiem lat przyniósł coraz to poważniejsze nieporozumienia z Karolem, a wreszcie otwarty konflikt, zakończony rozwodem w 1927.

Po rozwodzie przeniosła się do Warszawy, gdzie w 1929 poślubiła aktora Artura Sochę. I ten związek okazał się nieszczęśliwy: malarka zapracowywała się, by w okresie kryzysu ekonomicznego utrzymać siebie, dzieci i stroniącego od pracy męża. Po kilku latach rozwiodła się, by pod koniec lat 30. związać się jeszcze na krótko z architektem i bon vivantem Achillesem Brezą, a następnie ze znanym już wówczas podróżnikiem i pisarzem Arkadym Fiedlerem [1].

Zofia Stryjeńska -Żywioły, Woda i ogień

Połowa lat 30.

Był to okres, w którym zapomniano o artystce. Stryjeńska nie umiała i nie chciała zabiegać o uznanie. Nie przepadała za sanacją, nie związała się też z żadnym z nowo powstałych ugrupowań artystycznych ani politycznych. Doprowadzona brakiem pieniędzy do rozpaczy, sprzedała kilka obrazów lichwiarzom. Dopiero w 1938 otrzymała kilka zamówień z polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, m.in. na kilim dla cesarza Japonii Hirohito. Wzięła udział w dekoracji wnętrz polskich statków pasażerskich: „Batorego” i „Piłsudskiego”. Wykonała również dekorację sali w cukierni E. Wedla. Znowu też zaczęto kupować jej obrazy o tematyce słowiańskiej i historycznej.

Okupację artystka spędziła w Krakowie. Gdy na początku 1945 do miasta wkroczyli Rosjanie, Stryjeńska podjęła decyzję o wyjeździe z Polski [2]. Po długich perypetiach dotarła do Szwajcarii, gdzie była już jej córka, a później trafili też obaj synowie. Usiłowała wyjechać do USA: ubiegała się o pomoc Fundacji Kościuszkowskiej, jednak Rada Nadzorcza Fundacji odmówiła jej prośbom. Żyła w Genewie nadzwyczaj skromnie, z reguły odmawiając przyjęcia pomocy nawet swoim synom. Uczuciowo związana z Polską i polską kulturą, nie potrafiła się odnaleźć w obcym kraju. Zmarła w Genewie i pochowana została na cmentarzu Chenebourg w tym mieście.

Zofia Stryjeńska -Żywioły, Woda i Ogień

Twórczość plastyczna

Nazywana „księżniczką sztuki polskiej” (Mieczysław Grydzewski – „Wiadomości Literackie”), należała do ugrupowania artystycznego Rytm.

Z technik malarskich uprawiała głównie temperę, zajmowała ją też litografia, rysunek i plakat, projektowała zabawki, tkaniny dekoracyjne, była autorką ilustracji książkowych.

Do jej najbardziej znanych prac należą: Pastorałka, cykl Bożków słowiańskich i Pascha, ilustracje do Monachomachii Krasickiego, Pory roku, Kolędy, Cztery sakramenty oraz Tańce polskie.

Zofia Stryjeńska – Pory roku – Miesiące styczeń i Luty (fragment)

Wykonała dekorację polskiego pawilonu na Wystawie Światowej w Paryżu w 1925, która składała się z cyklu Dwunastu miesięcy (6 malowideł, po 2 miesiące na płótno), ukazującego prace wiejskie charakterystyczne dla poszczególnych miesięcy. Dzieło to przyniosło artystce sławę europejską i 5 nagród Wystawy światowej[3].

Serię obrazów przedstawiającą polskie tańce ludowe artystka namalowała w 1927.

Zofia Stryjeńska -Polskie tańce ludowe, 1927

Dzięki licznym pracom przedstawiającym bóstwa starosłowiańskie uważana za prekursorkę rodzimowierstwa słowiańskiego w Polsce – należy jednak zaznaczyć, że sama artystka zawsze uważała się za chrześcijankę (była z wychowania i z przekonania katoliczką, przy czym zmieniła na krótko wyznanie na ewangelickie, żeby rozwieść się i zawrzeć drugi związek małżeński) i jej fascynację wierzeniami pradawnych Słowian należy traktować jedynie jako artystyczną.

Zofia Stryjeńska – Bogowie Słowiańscy – Perun (Perkun, a więc może Perunic – syn Peruna)

 

[ten fragment wikipedycznych wywodów wypada mi zakwestionować, przynajmniej w części. Nie sposób negować związków Zofii Stryjeńskiej z Lubańskich z kościołem katolickim, ale należy powiedzieć, że były one dosyć luźne – o czym świadczy fakt, że pozwoliła sobie wziąć ślub więcej niż jeden raz i nawet zmienić wyznanie. Po drugie Zofia Stryjeńska poszła tropem Olgi Boznańskiej – przeszła przez szkołę w Monachium, podobnie jak ona, podobnie jak Alfons Mucha. Można powiedzieć, że była zafascynowana i zainspirowana mocno przez Stanisława Wyspiańskiego – ale na pewno nie tylko. Jej twórczość dziwnym trafem uderza w te same struny co dzieła Alfonsa Muchy, a poszukiwania dziwnie dublują kierunek działania Stanisława Szukalskiego. Zofia Stryjeńska żyjąc w Krakowie nie mogła po prostu nie stykać się z tymi artystami i kręgami umysłowymi, z których wywodzili się Strażniczy Wiary Przyrodzonej Słowian. Nie mogła się nie zetknąć więc z Szukalskim, który wystawiał obrazy wspólnie z Malczewskim, Laszczkiewiczem i Witkiewiczem. Nie mogła się nie stykać z historykami sztuki z Uniwersytetu – a więc i z Julianem II Pagaczewskim, nie mogła się nie stykać z Kapustami, Borzilami i innymi. Oprawa pawilonu polskiego na światowej wystawie w Paryżu jasno pokazuje korzenie artystki i jej ukryte związki z Kołem Czcicieli Światowida – tam przecież prezentuje cykl Pory Roku a w nim Miesiące. Po wojnie podobnie jak Stanisław Vincenz osiadła w Genewie – w Szwajcarii. A teraz najlepsze: Zofia Stryjeńska do samego wyjazdu w 1945 roku mieszkała w kamienicy przy ulicy Starowiślnej 89. W tym czasie w kamienicy tej mieszkał również drugi mąż mojej matki Marii Białczyńskiej-Bułat z Kapustów – Edward Bułat (w ogóle cała rodzina Bułatów mieszkała przy Starowiślnej 63). Ja sam nie poznałem już Zofii Stryjeńskiej – urodziłem się w 1952 roku, a do kamienicy przy Starowiślnej 89 wprowadziłem się w roku 1959, ale była osobą dobrze znaną mojemu ojczymowi i słabiej znaną matce. Niestety Ojczym z którym pozostawałem w nieustannym konflikcie – nie przekazał mi wielu informacji na temat czasów pomiędzy 1938 a 1945, a dziadek Władysław Białczyński, który bardzo wiele wiedział w sprawach Wiary Przyrody i który jak twierdzi matka – każdej niedzieli przed obiadem, zbierał całą rodzinę przy stole świątecznym na Przeskoku i wygłaszał pouczające słowiańskie przypowieści – zmarł w roku 1948.

Zofia Stryjeńska – Światowit

Zatem – choć nie mam na to dowodów w postaci zapisek, ani niczyich wspomnień (może je jeszcze skądś wydobędę) z owoców jej pracy zaliczam ją do tej samej grupy – także jako uczestniczkę grupy artystycznej Rytm – grupy twórców, dążących do odtworzenia wierzeń słowiańskich i słowiańskiego panteonu. Była artystką o nie mniejszym talencie niż Frida Khalo, ale jak zwykle Polska nie potrafiła jej należycie docenić, wydobyć i ukazać światu mimo, że świat sam ją odkrył w Paryżu. Tak jak Olgę Boznańską można uznać za pierwszą damę polskiego, a nawet europejskiego malarstwa tamtych czasów tak Zofia Stryjeńska była na pewno Księżniczką tego malarstwa, artystką o na pewno większym wkładzie w kształt malarstwa polskiego okresu Międzywojnia niż Witkacy, a także o wielkim wkładzie w kształt sztuki użytkowej, powojennej polskiej – bo ją podrabiano w socjalizmie, małpowano, wykorzystywano jej prace haniebnie i starano się wymazać jej nazwisko z kultury polskiej. Unikano jej z dwóch powodów – nie deklarowała się politycznie po puczu w latach 30-stych i nie przynależała do żadnej nowej grupy ideowo-twórczej tego okresu, uciekła z Polski w 1945 i nigdy nie wróciła. Nie popierano jej bo oddała się tematowi bóstw pogańskich i dlatego nie uhonorowano jej ani nie doceniono jej twórczości ani w II Rzeczpospolitej, ani w PRL, ani w III RP ( w III RP musiała czekać na pierwszą wystawę 19 lat!!!) – jakże jest podobna owa III RP do tego co rządzi Polską od jej III Rozbioru, pod wieloma względami niestety przypomina obecnie karykaturalny twór zwany Królestwem Polskim. Brak tożsamości – katastrofa.

 

Zofia Stryjeńska – choć nie była wprost wyznawczynią Świętowita – o dziwo była, bardziej niż wielu jego wyznawców, Strażniczką Wiary Przyrodzonej Słowian i wieszczką I Starosłowiańskiej Świątyni Światła Świata w Krakowie oraz była otwartą piewczynią Światowita i głosicielką Wiary Przyrodzonej Słowian. C.B.]

Zofia Stryjeńska – Trzygław (Czarnobóg)

Twórczość literacka

Stryjeńska chcąc wpajać swoim dzieciom zasady dobrego wychowania napisała pod pseudonimem Prof. Hilar podręcznik savoir vivre pt. Światowiec współczesny.

Ukazały się również pamiętniki artystki, Chleb prawie że powszedni.[4]

Mistrzyni pędzla sprawnie władała piórem, zwłaszcza jej osobiste zapiski cechuje swoboda języka i bogactwo słownictwa.

Zofia Stryjeńska – Światowit

Recepcja sztuki Stryjeńskiej

Wielką wystawę retrospektywną Zofii Stryjeńskiej, pierwszą po 1945 monograficzną prezentację prac artystki, zorganizowało w 2008 Muzeum Narodowe w Krakowie; w 2009 wystawę tę Muzeum Narodowe w Poznaniu. Od 15 maja wystawę w nowej aranżacji pokazuje Muzeum Narodowe w Warszawie.

Przypisy
  1. ↑ http://kobieta.gazeta.pl/wysokie-obcasy/1,53662,5957408,Twarze___Zofia_Stryjenska.html
  2. ↑ http://free.art.pl/podkowa.magazyn/nr44/stryjenska.htm
  3. Księżniczka polskiej sztuki, „Rzeczpospolita”, A20, 27 października 2008
  4. ↑ Z. Stryjeńska, Chleb prawie że powszedni, Gebethner i Ska, 1995
Zofia Stryjeńska – Swaróg

Zofia ekscentryczna księżniczka

Najsłynniejsza polska malarka dwudziestolecia międzywojennego. Dla sztuki Stryjeńska była gotowa na wiele. Nawet na wyrzeczenie się własnej płci.

Jesienią 1891 roku na Monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych pojawia się nowy uzdolniony student z Polski. Nazywa się Tadeusz Grzymała Lubański i pochodzi z Krakowa. Drobnej budowy, kędzierzawy młodzieniec chodzi na zajęcia przez cały rok i przez cały ten czas udaje mu się ukrywać zarówno przed profesorami, jak przed innymi studentami, że nie jest wcale tym, za kogo się podaje. Ale w końcu koledzy zaczynają coś podejrzewać.

Zofia Stryjeńska – Lubin czyli Kupała

Nielegalne studia
Nie wiadomo, co zdradza Lubańskiego i w jaki sposób koledzy odkrywają, że tak naprawdę nie jest on wcale ich kolegą, ale… koleżanką.
Wybucha skandal, bo na monachijskiej uczelni artystycznej mogą studiować jedynie mężczyźni. Nielegalna studentka Zofia Lubańska, nie czekając na dalszy rozwój wypadków, pakuje manatki i ucieka z Monachium, dokąd przygnała ją chęć studiowania malarstwa. Nie mogła podjąć studiów w rodzinnym mieście, bo krakowska Akademia – tak samo jak monachijska
– nie dawała kobietom takiej możliwości. Ale w Monachium nikt jej nie znał, Zofia mogła więc przynajmniej przez jakiś czas udawać chłopaka.
Dziś, kiedy kobietom wolno studiować na każdym kierunku, trudno sobie uzmysłowić, jak musiała się czuć młoda, pewna swych artystycznych zainteresowań i talentu dziewczyna, której ani tego talentu, ani zainteresowań nie pozwalano rozwijać.
Owszem, mogła skończyć Szkołę Sztuk Pięknych dla Kobiet Marii Niedzielskiej, nawet z wyróżnieniem, mogła już jako nastolatka współpracować z pismami ilustrowanymi: „Rola” i „Głos Ludu”, to było dopuszczalne, ale studia? Tymczasem 20-letnia Zofia wiedziała, że to właśnie malarstwo jest jej powołaniem. Czas pokazał, że się nie myliła.

Zofia Stryjeńska -Radogost

Kolory dzieciństwa
Urodziła się 13 maja 1891 roku jako pierwsze z sześciorga dzieci zamożnego krakowskiego mieszczanina Franciszka Lubańskiego. Ojciec prędko zauważył, że jego pierworodna zdradza talent plastyczny i starał się go nawet podsycać, namawiając ją do portretowania interesujących typów ludzkich. Ona sama wspominała potem, że na jej widzeniu świata zaważyło spędzone w Krakowie przełomu wieków dzieciństwo. Zapamiętała wyprawy na rynek i wrażenie, jakie robiły na niej stroje i twarze odwiedzających go wieśniaków. Te motywy znalazły potem odbicie w jej twórczości.
W 1912 roku Zofia wraca z Monachium do Krakowa. Czuje się malarką, a środowisko artystyczne uznaje jej talent. Rok później na łamach krakowskiego „Czasu” znany krytyk sztuki Jerzy Warchałowski odkrywa Lubańską jako artystkę.

Zofia Stryjeńska – Marzanna

Od tej chwili przez kilkanaście lat Zofia będzie fetowana jako jedna z najbardziej oryginalnych malarek dwudziestolecia międzywojennego. Będą ją naśladować, obwołają współtwórczynią art déco i nurtu narodowego w polskiej sztuce. Mieczysław Grydzewski, redaktor naczelny „Wiadomości Literackich”, nazwie ją księżniczką polskiego malarstwa. Dobra passa skończy się dopiero pod koniec lat 20., kiedy rozwiedziona i opuszczona przez większość przyjaciół artystka zamieszka w Warszawie. Znikną wtedy zamówienia, a malarka będzie wyprzedawała swoje ubrania, by mieć co jeść.

Zofia Stryjeńska – Dyngus

Na razie jednak Zofia ma 25 lat, a świat stoi u progu I wojny światowej. Gdy jej wybuch na nowo rozbudza narodowowyzwoleńcze nadzieje Polaków, artystka popiera ruch legionowy Piłsudskiego, maluje nawet ilustracje do pieśni legionowych, które zostają potem wydane na pocztówkach. Zofia wiąże się ze środowiskiem zakopiańsko-krakowskiej cyganerii, poznaje architekta Karola Stryjeńskiego. Wielka miłość, szybko i prawie potajemnie zawarte małżeństwo, potem liczne skandale i w końcu rozwód.
Początkowo Stryjeńscy wydają się bardzo dobraną parą. W 1918 roku rodzi im się córka Magdalena, cztery lata później bliźnięta Jan i Jacek. Na początku lat 20. mieszkają w Zakopanem, gdzie Karol obejmuje posadę dyrektora Szkoły Przemysłu Drzewnego. Zofia maluje w tym czasie swoje najlepsze dzieła.
To wtedy powstają cykle obrazów
„Bogowie słowiańscy” i „Tańce polskie”.

Zofia Stryjeńska – Projekt kąciny Witazjon


Podziwiana i lekceważona

Mają wszystko, ale nie układa im się najlepiej. Zofia czasem spragniona bliskości, czasem samotności, wciąż ucieka od męża, to do Krakowa, to do Warszawy. Związek nie jest dobrany również dlatego, że Stryjeńskiego trudno uznać za wzór małżeńskiej wierności. Popularny w towarzystwie, uwielbia się bawić i ma całe tuziny kochanek.
Zakopane aż huczy od plotek o jego romansach – a większość tych plotek jest prawdziwa. Zofia jest o męża niesłychanie zazdrosna (i trudno jej się dziwić), w ich domu wciąż wybuchają awantury. I o nich, i o krewkim temperamencie artystki także plotkuje całe Zakopane.
Na dodatek Stryjeński, choć też należy do cyganerii, nigdy nie zrozumie ekscentryzmu swej żony, zawsze będzie jednak wielbicielem jej sztuki. Gdy wygaśnie namiętność, mąż stanie się największym wrogiem Zofii. Dwukrotnie będzie usiłował – kompletnie bezpodstawnie – umieścić ją w zakładzie psychiatrycznym, a po rozwodzie odbierze dzieci.
Jednak gdy jeszcze są małżeństwem, to właśnie Karol niemal przymusza żonę do udziału w paryskiej Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w 1925 roku. Zofia wraca z niej z czterema głównymi nagrodami i orderem Legii Honorowej, ale ten sukces nie uratuje jej małżeństwa.
Mąż, który ceni jej sztukę, lekceważy ją samą, a sukces polskich artystów w Paryżu fetuje co prawda w ich gronie, ale bez udziału tej, która była największą triumfatorką wystawy. W końcu, po kolejnej kłótni, pozostawia ją samą i bez środków do życia w Paryżu, a z opresji ratują Zofię rodzice, przysyłając pieniądze na powrót do Polski.
W 1927 roku dochodzi do rozwodu. Malarka walczy o dzieci, ale ich opiekunką zostaje siostra męża, Joanna.

Zofia Stryjeńska – Górale z turoniem i Gwiazdą, Zapusty

Stracona szansa
Po rozstaniu z mężem Stryjeńska przeprowadza się do Warszawy. Rozpoczyna się najtrudniejszy okres jej życia. I zawodowego, i osobistego. Spragniona miłości Zofia wikła się bowiem w kolejne niedobrane związki. Jej drugim mężem jest niejaki Artur Socha, mierny aktor, najczęś- ciej bezrobotny i żyjący na jej koszt. To nieszczęśliwe małżeństwo trwa zaledwie kilka lat, a po rozwodzie Zofia wiąże się na krótko z pisarzem i podróżnikiem Arkadym Fiedlerem. Niestety, i ten związek nie kończy się szczęśliwie.
Lata 30. są dla artystki czasem samotności i ta samotność odbija się w jej sztuce, z której ona sama jest coraz bardziej niezadowolona. W pamiętnikach pisze o kłopotach twórczych i skarży się, że nawet gdy udaje jej się stworzyć coś dobrego i tak nie ma nikogo, z kim mogłaby się radością tworzenia dzielić.

Boh [czyli Bożyczek, więc albo ten z rodu Dażboga nazywany Bożycem -Bodnyjakiem, albo Ubożę-Boż nazywany też Stopanem lub Bożebogiem/Radogostem. CB]

Brak pieniędzy coraz bardziej daje się jej we znaki, czasem, żeby przeżyć, musi wyprzedawać własne ubrania. Omijają ją nagrody i publiczne zamówienia – nie potrafi o nie walczyć, a wśród sanacyjnych urzędników nie ma zbyt wielu przyjaciół.
Dopiero sam koniec lat 30. przynosi poprawę jej sytuacji. Nieoczekiwanie zaczynają spływać zamówienia na jej sztukę. Pracuje jako kostiumolog – projektuje między innymi piękne stroje do wystawianego w Teatrze Wielkim baletu „Harnasie” Szymanowskiego. Jako architekt wnętrz urządza warszawską cukiernię Wedla i reprezentacyjne sale pasażerskiego statku „Batory”. Jej dzieła znów stają się modne, a Ministerstwo Spraw Zagranicznych zamawia u artystki kilim, który ma być prezentem dla japońskiego cesarza Hiro Hito. Stryjeńska odżywa.
Na krótko, bo dobrą passę przerywa wybuch II wojny światowej. Właśnie wtedy, gdy jeden z jej obrazów zostaje wysłany na wystawę światową do Nowego Jorku. Zofia ma jechać razem z nim, ale wciąż ten wyjazd przekłada. I tak nadchodzi 1 września 1939 roku.

***
Pogoda [ale w wersji męskiej i z Kijkiem kosturem to raczej Pan Drogi nazywany Podagiem lub Podagą, jako że po Dagu-Dażbogu-Dewie-Dawsie urodzony. CB]

Wojnę przeżyła w Krakowie, dla zarobku imając się najrozmaitszych zajęć
– prowadziła między innymi biuro matrymonialne. W 1945 roku, po śmierci matki, zdecydowała się na emigrację
– wyjechała do Szwajcarii, gdzie wcześniej zamieszkały jej dzieci.
Motywy zaczerpnięte z jej obrazów powielano w PRL-u, gdzie tylko się dało. Na cepeliowskich pocztówkach, kubeczkach i papierkach od cukierków. Państwo zarabiało na jej sztuce, a ona sama przeżyła ostatnie lata życia w biedzie. Zmarła w 1976 roku w Genewie.

Zofia Stryjeńska – Harnasie

 

Piotr Łopuszański

Blask i nędza życia Zofii Stryjeńskiej


„Księżniczką polskiego malarstwa — czarodziejką — boginką słowiańską — nazywali recenzenci Zofię z Lubańskich Stryjeńską, wybitnie utalentowaną i popularną artystkę lat międzywojennych, obdarzoną również błyskotliwą inteligencją, poczuciem humoru i wdziękiem osobistym” — pisała Maria Grońska we wstępie do pamiętnika malarki.

„Księżniczka malarstwa polskiego” — tak nazwał Stryjeńską redaktor poczytnych „Wiadomości Literackich”, Mieczysław Grydzewski. „Boginka słowiańska” — to z kolei tytuł mojego artykułu o artystce sprzed 10 lat opublikowanego w „Życiu Warszawy”. Zofia, urodzona w 1891 roku, w latach międzywojennych współtworzyła wpływowe ugrupowanie artystów „Rytm” i była najwybitniejszą i najbardziej znaną polską malarką o indywidualnym, łatwo rozpoznawalnym stylu. Nagradzana na wystawach międzynarodowych (np. w Paryżu w 1925 roku) czy krajowych (na Powszechnej Wystawie krajowej w Poznaniu w 1929 roku otrzymała wielki medal złoty), w roku 1930 otrzymała Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski a sześć lat później Złoty Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury, w życiu prywatnym pozostawała osobą nieśmiałą, pełną kompleksów, wyniesionych z wychowania w mieszczańskim domu Lubańskich. Przez lata samotnie borykała się z biedą, niechęcią zawistnych. Jej życie pełne było dramatycznych zwrotów i nieustannej walki o przetrwanie.

Zofia Stryjeńska -dojrzała kobieta


Bohaterka skandali, oskarżana o ekscesy, po rozstaniu z mężem Karolem Stryjeńskim, żyła niczym pustelnica zawzięcie malując. Nie miała prawie nikogo, kto wsparłby ją, kto podniósł na duchu w zwątpieniu, kto poradziłby w życiowych kłopotach. Nieśmiałość nie pozwalała wyjść do ludzi, chociaż wiele osób ceniło jej ogromny talent i żywiołową osobowość. Do jej bliskich znajomych należał inny outsider okresu międzywojennego, Bolesław Leśmian, a Jan Lechoń był ojcem chrzestnym syna Zofii i Karola Stryjeńskich, Jacka.

Jako artystka oddziałała na polską sztukę lat 20. i 30. porównywalnie do modnego dziś Eugeniusza Zaka czy Władysława Skoczylasa. Współtworzyła przemiany estetyczne okresu międzywojennego i wywarła wówczas większy wpływ niż np. Witkacy. Była ceniona jako artystka i naśladowana przez innych. Należała do pokolenia, które wraz z odzyskaniem przez Polskę niepodległości doszło do głosu w malarstwie i grafice, tak jak Skamandryci w poezji. To pokolenie zaczęło swą drogę twórczą około 1910 roku i wtedy ukształtowało się artystycznie. Patronem pokolenia wówczas dojrzewającego był Bergson ze swoim witalizmem, Freud z psychoanalizą, Einstein z teorią względności, a w plastyce największy wpływ wywarł Cezanne, kubizm, oraz klasycyzm i nurt radykalny: abstrakcja. Z poezji i sztuk plastycznych pod wpływem nowych lektur i doznań zniknęły modernistyczne motywy dekadencji. Hasłami epoki stały się słowa: życie, odrodzenie, czyn, istnienie.

Zofia Stryjeńska – 1915, jeszcze szczęśliwa dziewczyna

Warto pamiętać, że na nową sztukę miały też wpływ wynalazki: kino, samochód, samolot, co widać w kubizmie i futuryzmie. Na przyspieszenie technologiczne odpowiedzią był zwrot do przeszłości, do tradycji. We Francji, Włoszech a potem i w Polsce pojawił się neoklasycyzm, przywołujący wartości i formy antyku. Zauważyć można było po grozie I wojny światowej pragnienie trwałych zasad i dążenie do harmonii.

W Polsce radość z odrodzenia państwa wiązała się też z tendencją do stworzenia sztuki rodzimej, opartej na folklorze. Już pod koniec XIX wieku Stanisław Witkiewicz próbował stworzyć styl zakopiański jako styl narodowy. W Dwudziestoleciu międzywojennym modna była nadal góralszczyzna, nie tylko rodem z Tatr, ale i Huculszczyzny. Produkowano kilimy huculskie, malarze upodobali sobie typy Hucułów i Hucułek jako modeli.

Klasycyzm i twórczo przekształcony folklor prezentowali twórcy stowarzyszenia „Rytm”, założonego w 1922 roku przez Eugeniusza Zaka, Wacława Borowskiego i Henryka Kunę. Zofia Stryjeńska należała do tego ugrupowania artystów i brała udział we wspólnych wystawach, począwszy od pierwszej w 1922 r. Gdy myślimy o malarstwie, rzeźbie, plakacie, grafice książkowej, sztuce stosowanej międzywojnia, to pierwsze skojarzenie wiąże się z dziełami rytmistów, m.in. Wittiga, Gronowskiego, Skoczylasa, Jastrzębowskiego. W tym gronie jedno z ważniejszych miejsc zajmowała Zofia Stryjeńska, uważana przez krytyków (Wallisa, Warchałowskiego, Tretera) za najwybitniejszą polską malarkę tego okresu.

Urodziła się 13 maja 1891 roku w zamożnym domu w Krakowie. Jej ojciec był prezesem Izby Handlowej. Posiadał sklep z rękawiczkami i kilka kamienic. Talent Zofii ujawnił się bardzo wcześnie. Jako dziecko żyła w świecie wyobraźni i dużo malowała. Ojciec zauważył jej uzdolnienie i podsuwał nawet do rysowania typy ludzkie na targu czy w sklepie. Jako młoda dziewczyna została współpracowniczką pism ilustrowanych: „Roli” i „Głosu Ludu”. Rozpoczęła też w roku 1909 naukę w szkole malarskiej dla kobiet Marii Niedzielskiej. Kurs ukończyła w 1911 roku z odznaczeniem za malarstwo i sztukę stosowaną. W 1910 roku wyjechała z ojcem w podróż przez Austro– Węgry do Włoch. Zwiedziła galerie i muzea Wiednia i Wenecji. Wtedy to zdecydowała się poświęcić się całkowicie sztuce. Wybrała studia malarskie w Monachium, mimo iż nie przyjmowano tam kobiet.

Zofia Stryjeńska – król Władysław Łokietek

Wyjechała 1 października 1911 roku przebrana za chłopca. Ścięła sobie włosy i podając się za swego brata rozpoczęła studia. W dokumentach akademii figurowała jako Tadeusz Grzymała (nazwisko wzięła od przydomka rodowego). Po roku studiów koledzy z Francji rozpoznali w „Tadeuszu” dziewczynę i chcieli to ujawnić. Zofia w popłochu wyjechała z Monachium, gdzie przeżyła swoją pierwszą miłość do rosyjskiego tancerza Sacharowa. Uczucie malarki zaowocowało cyklem rysunków, zatytułowanych „Romans”, w których przedstawiła siebie w postaci pastuszka.

W Krakowie ujawniła nowy talent: pisarski. Stworzyła cykl 18 „Bajek” opartych na motywach ludowych i historycznych, które sama przepisała pismem naśladującym stare druki i sama opatrzyła ilustracjami. Powstały wtedy opowieści „O Maćku Roztropku”, „O dwóch braciach Okpile i Biedzile”, legenda o kwiecie paproci, bajka o Panu Twardowskim i jego uczniu. Całość cyklu kupił znany mecenas sztuki, hrabia Edward Tyszkiewicz, za 3 tysiące koron. Niestety oryginalne plansze spaliły się na Wołyniu w czasie wojny.

Zofia Stryjeńska żywo interesowała się folklorem i historią. Wkrótce stworzyła cykl obrazów „Bogowie słowiańscy” i „Tańce polskie”. Znała doskonale polskie stroje ludowe, mitologię słowiańską. Interesowała się nawet odkryciami archeologicznymi.
Można tu zauważyć pokrewieństwo duchowe młodej malarki i poety, Bolesława Leśmiana, który w tym samym mniej więcej czasie pisał „Klechdy polskie” — cykl opowieści opartych na folklorze polskim i ruskim.
W maju 1913 na łamach „Czasu” (nr 207 i 209) krytyk sztuki Jerzy Warchałowski omówił dokonania Zofii Lubańskiej ogłosił, że pojawił się nowy, „fenomenalny” talent malarski. Trzy lata później zostanie jednym ze świadków ślubu artystki. Zofia weszła wówczas do środowiska inteligencji i cyganerii krakowskiej, poznała rodzinę Żeleńskich, Jachimeckich, Puszetów, Kossaków.

Magdalena Samozwaniec wspominała moment poznania artystki: kiedyś na Kossakówce ona i jej siostra Maria usłyszały dźwięki muzyki dobiegające z salonu na dole. Ktoś grał na fortepianie. Siostry zeszły i zobaczyły przy instrumencie obcą osobę, „zabawne stworzenie z murzyńską kręconą czupryną i wspaniałymi, ognistymi oczami”. Na pytanie, co tu robi, Zofia przedstawiła się i powiedziała: „Ten domek mi się spodobał, więc weszłam na werandę i gram sobie na fortepianie. Proszę mi nie przeszkadzać”. Zaprzyjaźniła się z poetką i jej siostrą od razu.

Zofia Stryjeńska – Przy watrze

Wcześniej Zofia zrobiła rodzicom niespodziankę. Nagle 1 kwietnia zniknęła z domu i przez tydzień nie dała znaku życia. Okazało się, że jest w Wiedniu. Pasja poznania dzieł sztuki oraz tworzenia własnych obrazów zmuszała ją do poszukiwań, nagłych wyjazdów. Żyła cygańskim życiem, często bez pieniędzy, ale robiła to, co chciała: malowała.

Gdy wybuchła I wojna światowa i wzrosły nadzieje na powstanie niepodległej Polski, Zofia jak wielu artystów i pisarzy poparła jednoznacznie ruch legionowy Józefa Piłsudskiego: wykonała ilustracje do pieśni legionowych, które wydano na pocztówkach. Zysk ze sprzedaży zasilił fundusz N.K.N.

W okresie wojny poznała architekta i społecznika, miłośnika Zakopanego, Karola Stryjeńskiego. Zofia poczuła, że spotkała bratnią duszę i zakochała się w nim bez pamięci. Wkrótce, 4 listopada 1916 roku, wzięła z nim cichy ślub. świadkami byli oprócz Warchałowskiego, jego przyjaciel, Wojciech Jastrzębowski, malarz i siostra Zofii Stefcia. Rodzice państwa młodych nie zostali zaproszeni na ten ślub.

Zofia Stryjeńska – W karczmie

Zofia w pamiętniku tak opisała okres narzeczeństwa: „A więc wspólne spacery, pierwszy pocałunek, jakieś białe róże od Karola, po czym noce westchnień przy księżycu, wreszcie data ślubu w sekrecie przed światem.”

Jak zapisał ojciec malarki, Franciszek Lubański, narzeczony Zofii „u nas rodziców nie czynił żadnych zabiegów o rękę córki…” Ślub był niemal potajemny, a małżeństwo dwojga artystów okazało się burzliwe. Hanna Ostrowska–Grabska, córka poetki Bronisławy Ostrowskiej, wspominała: „Oboje Stryjeńscy stanowili wielki kontrast. Zofia — trochę kanciasta, pospieszna, milkliwa, napięta, z wielką ciemną, jakby kędzierzawą czupryną, spadającą na oczy — i Karol, promieniejący urokiem, wdziękiem, o czarującym sposobie bycia”. Zofia była niska, szczupła i trochę dzika, on wysoki, ze strzechą słomianych włosów. Stryjeński lubił się bawić i flirtować, Zofia była typem samotniczym, unikała ludzi. „Nie mam śmiałości zwierzyć się Karolowi, że potrzebuję samotności, więc ułatwiam sobie rzecz w ten sposób, że znikam. Cichaczem jadę do Zakopanego, najmuję pokój w pensjonacie i (…) odwalam dwie barwne teki Kujawiaków”.
Inaczej tłumaczyła swoje ucieczki Marii Pawlikowskiej, zwanej Lilką: „Chcę, żeby mnie szukał (…), żeby się niepokoił, aby mnie przez to jeszcze bardziej kochał”. Nie był to najlepszy sposób na wzmocnienie uczuć mężowskich. Stryjeński najpierw się niepokoił, potem zaś odczuwał zniecierpliwienie.

Zofia Stryjeńska – Muzyka Podhala (winieta)

Zofia i Karol dochowali się trójki dzieci: córki Magdy i bliźniaków Jacka i Jana. Gdy miało się narodzić pierwsze dziecko, Zofia sądziła, że będzie to syn. „Zawsze pragnęłam mieć syna, który by wyśpiewywał poezję Słowiańszczyzny”. Mimo zaawansowanej ciąży malowała cykl bogów słowiańskich jako dekorację Baszty Senatorskiej na Wawelu. W pamiętniku zanotowała: „Moje siły fizyczne załamują się, poród niedaleki, ale będę mieć syna!” Okazało się, że urodziła córkę. „Lecznica. — Poród. — Rodzi się córka — jestem wściekła. Drwię z powinszowań, kwiatów i odwiedzin”.
W stosunku do córki Zofia była raczej obojętna, wobec młodszych bliźniaków — oddana i pełna miłości macierzyńskiej. Karol Stryjeński nie zwracał większej uwagi na swoje potomstwo, wysyłając je do rodziny, a później zostawiając Zofii troskę o dzieci i ich potrzeby.

W pierwszym okresie małżeństwa Karol Stryjeński był zauroczony bujną osobowością żony. Nazywał Zofię „czupiradełkiem”. Pomagał w dotarciu do publiczności wydając jej prace. Wprowadził żonę w środowisko swoich przyjaciół, artystów i osoby ze świata literatury. Wtedy poznała m.in. Skoczylasa, Kunę, Żeromskiego, Reymonta, Witkacego, później poetów Skamandra. Z początków związku z Karolem pochodzą najlepsze prace Stryjeńskiej, obrazy „Świt”, „Po burzy”, „Wykroty”, cit Po wichrze halnym”, a także świetne ilustracje do „Trenów” Kochanowskiego i „Monachomachii” Krasickiego. W tym okresie stworzyła cykl bogów słowiańskich: to była oryginalna wizja mitologii słowiańskiej z panteonem zapomnianych bóstw: Pogody, Swaroga, Dziedzilii.

Zofia Stryjeńska- Bolesław Wstydliwy

Wydawałoby się, że małżeństwo Zofii i Karola będzie szczęśliwe. Jednakże niezgodność charakterów okazała się zbyt duża. On mimo flegmatycznego usposobienia coraz gorzej znosił gwałtowność temperamentu żony, ona zadręczała się myślami o domniemanych zdradach męża. Teraz on coraz częściej uciekał w pracę, w życie towarzyskie — a był lubiany i miał niewątpliwy urok towarzyski. Bywał na całonocnych biesiadach suto zakrapianych, m.in. w towarzystwie Rafała Malczewskiego, Karola Szymanowskiego i Witkacego. Wreszcie — musiało do tego dojść — zaczął mieć romanse.

W latach 1921-1927 mieszkała w Zakopanem, gdzie jej mąż pracował jako dyrektor Szkoły Przemysłu Drzewnego. Ten okres, początkowo szczęśliwy i owocny twórczo, z biegiem lat przyniósł nieporozumienia z Karolem, wreszcie otwarty konflikt.
Zofia, mimo pozorów ognistego temperamentu, nie przepadała za fizyczną stroną miłości. Pragnęła bliskości, ciepła, miłych słów, czułości. Coraz częściej brakowało jej tego w małżeństwie. Była zazdrosna i to bardzo. Kiedyś pocięła mężowi frak, gdy wybierał się na spotkanie z kochanką.
Atrakcyjna fizycznie, pełna wdzięku, mogła podobać się mężczyznom. Nie zwracała na nich uwagi pochłonięta pracą. Nieśmiała w stosunku do ludzi, zamknięta w sobie, wierna Karolowi, nie była w stanie inaczej ułożyć sobie życia.
W 1922 weszła do stowarzyszenia artystów „Rytm”. Znalazła się wśród najbardziej cenionych malarzy. Brała udział w wystawach grupowych i indywidualnych. Wystawiała z powodzeniem w Paryżu, Londynie, Florencji, Wenecji, Pradze, Sztokholmie, Wiedniu, Amsterdamie.

Ilustrowała „Karmazynowy poemat” Lechonia, „Sonety miłosne” Ronsarda, „Sielanki” Szymonowica. Dziewczęta z „Sielanek” były pełne zmysłowości, Urszulka z „Trenów” wzruszająca. Najzabawniejsze były ilustracje do utworu Kazimierza Przerwy–Tetmajera „Jak baba diabła wyonacyła”. Forma, jaką posługiwała się artystka była nowoczesna, stylizowana, skrótowa i świetnie skomponowana. Można w jej dziełach dostrzec echo twórczości Mehoffera, Sichulskiego a także sztuki XX wieku: kubizmu i art deco. W jednym z wywiadów powiedziała, że najbardziej ceni Picassa i Deraina.
Znawcy chwalili jej prace. Karol Frycz w 1924 roku napisał: „W dziedzinie sztuki dekoracyjnej ma pani Stryjeńska więcej do powiedzenia niż ktokolwiek inny w Polsce”. Cenili ją m.in. Iwaszkiewicz, Sterling, Wallis.

Zofia Stryjeńska – Góral i góralka (czyli Harowie)

Konserwatywni krytycy zarzucali malarce, że z ironią traktuje świętości narodowe w cyklu bogów słowiańskich. Gdy Stryjeńska namalowała poczet Piastów ataki nasiliły się, bowiem artystka namalowała Kazimierza Wielkiego… z papierosem! Krytycy atakujący malarkę nie zwracali uwagi na same obrazy, na formę. Interesowała ich powierzchowna treść. Nie dostrzegli więc, że dzieła Stryjeńskiej są dobrze namalowane i pełne humoru.
Humor i barwny, dosadny język cechował artystkę od początku. Z wiekiem, gdy wydarzenia losowe zaciążyły nad artystką, stanie się ona smutna, zgorzkniała i z rzadka w wypowiedzi odnaleźć będzie można tę dawną Stryjeńską. W najlepszym okresie była osobą o wielkiej fantazji i pomysłowości językowej. Swego teścia, Tadeusza Stryjeńskiego, nazywała z racji jego apodyktyczności — Filipem Hiszpańskim. Jakieś nudne przyjęcie u Maurycego Potockiego, na które musiała pójść określiła dosadnie: „piła damasceńska i obżerando”.
Pod koniec lat 20. zbliżyła się do środowiska „Wiadomości Literackich”. Na łamach pisma Grydzewskiego publikowała artykuły o Witkacym, o sztuce aktorskiej. Interesowała się wieloma dziedzinami życia. Nie lubiła, gdy np. dziennikarze przeprowadzając z nią wywiad pytają tylko o malarstwo. Kiedyś jednemu z dziennikarzy oświadczyła: „Nie mówmy już o malarstwie. Ja tak nie lubię! To takie nudne. Każdy ze mną o tym chce mówić. A ja uwielbiam boks”. Dziennikarz zbaraniał. Ta scenka pokazuje, jak artystka próbowała wyłamać się z zaszufladkowania. Podobnie w latach 30. zarzucała sobie, że tworzy tylko na folklorystyczną nutę, nie umiejąc innych form. Nie cierpiała ograniczeń i samoograniczeń.

Zofia Stryjeńska – Zabawa

Z tego okresu pochodzi cykl „Młoda wieś polska”, która jest pochwałą młodości, życia, natury, wiejskiego życia. Postaci wiejskich dziewcząt i młodzieńców emanują radością życia, pięknem i zmysłowością. Rysunki z tego cyklu „Chłopczyk z fujarką” czy „Dziecko przy oknie” nawiązują do portretów dziecięcych Stanisława Wyspiańskiego.

Największym sukcesem artystycznym Zofii była Miedzynarodowa Wystawa Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu w 1925 roku. Stryjeńska otrzymała 4 Grand Prix za malarstwo ścienne, plakat, tkaninę i ilustrację książkową. Otrzymała wówczas także order Legii Honorowej. Podkreślano we Francji, że twórczość malarki jest na wskroś nowoczesna a zarazem oparta na tradycji polskiej, co dla Zachodu było interesujące. Stryjeńska nie powielała bowiem nowinek francuskich, tylko prezentowała własną wizję i własny, rozpoznawalny styl. Jej obrazy były afirmacją życia i natury, pełne optymizmu, witalności, barwności. Artystka akcentowała, rytm i linię, nie stroniła od dekoracyjnych szczegółów.

Jan Kleczyński na łamach tygodnika „Świat” (1925, nr 15) widział w prezentowanych w Paryżu dziełach „nieprzebrane bogactwo pomysłów, olśniewającą barwność, niesłychane jakieś życie w mocnym (…) rysunku…” Krytyk stwierdził, że fantazja malarki zbliża „tę wielką artystkę chyba tylko do Słowackiego i Norwida” — wielkich twórców poezji.
Ta wystawa była też wielkim triumfem sztuki polskiej. W sumie Polska zdobyła 36 razy Grand Prix (m.in. Henryk Kuna za rzeźbę „Rytm”), a na 250 wyróżnień Polacy otrzymali aż 169.
Paradoksalnie największy sukces artystyczny Zofii Stryjeńskiej łączył się z załamaniem psychicznym związanym w kryzysem małżeńskim. Mąż wyraźnie jej unikał i lekceważył w towarzystwie, stale przebywał też ze znajomymi. Posunął się nawet do tego, że rozpowiadał o żonie plotki. Gdy Zofia dążyła do zgody, on odrzucał myśl o ponownym zbliżeniu z żoną. Zofia w Paryżu została sama pogrążona w rozpaczy, gdy Karol z przyjaciółmi świętował sukces polskich artystów — także swej żony.

Dzieci dał na wychowanie swej siostrze, a z żoną zerwał kontakty. W zapiskach Zofii znajduje się takie zdanie: „Karol nie może już żyć ze mną”.
W 1927 roku Zofia znów poprosiła męża, by między nimi w niepamięć poszły urazy i by zaczęli od nowa życie rodzinne. 1 września Stryjeński pod pozorem zgody zaprosił Zofię do teatru. Gdy znalazła się w taksówce, kazał zawieźć żonę do znajomego lekarza. Okazało się, że zawiózł ją do kliniki psychiatrycznej i tam zostawił. Zofia przeżyła szok.

Stryjeńską zamknięto w pokoju bez klamek. Oto relacja artystki: „Milczenie. Serce umarło, otchłań — wstrząs moralny — dojrzałość. Siedzę na pryczy szpitalnej w wieczorowej toalecie (…) dziwny koszmar. (…) Kładą przymusowo do łóżka. (…) Spokojnie leżę z zaciśniętymi zębami, aby opanować się, ale drżę cała z trwogi wobec piekła dantejskiego, które wokół zieje otwartą paszczą”.
Prasa dowiedziała się o zajściu i następnego dnia donosiła: „Pani Zofia Stryjeńska przemocą wywieziona do sanatorium dla umysłowo chorych”, „Fakt powyższy wywołał w Zakopanem niesłychane oburzenie i zdumienie, albowiem pani Stryjeńska mimo pewnej ekscentryczności nie zdradzała żadnej choroby umysłowej”.
To zdarzenie było gwoździem do trumny małżeństwa. Sprawa trafiła do sądu, który orzekł, że umieszczenie malarki w zakładzie psychiatrycznym było niedopuszczalne. Obciążył kosztami jej tam pobytu Karola Stryjeńskiego.
Warto zaznaczyć, że Zofii nie przyszło do głowy zażądać odszkodowania, które przecież jej się należało. Ale taka właśnie była: niczego nie pragnęła dla siebie. Przez lata żyła bardzo skromnie, gdyż wszystkie dochody z obrazów dawała dzieciom, a sama pożyczała pieniądze od znajomych. Lektura jej notatek może czytelników nawet drażnić, bowiem stale wikłała się (zwłaszcza pod koniec lat 30. i po wojnie) w złe układy, tak poczynała, by stracić zamiast coś zyskać i w rezultacie jej wielki, niezaprzeczalny talent, rozmieniła się na drobne.

Zofia Stryjeńska – Harska dziewczyna (Bialochorwacka góralka)

Rozwiodła się z mężem, przeniosła do Warszawy. Tu związała się a w 1929 roku poślubiła aktora Artura Sochę. I ten związek był niedobry. Socha był chory wenerycznie. Ożenił się z malarką, aby żerować na niej. Brał po parę złotych i przesiadywał w kawiarni. Malarka zapracowywała się, żeby utrzymać jego, siebie i dzieci. Sama musiała borykać się z problemami dnia codziennego.

W 1928 roku Zofia Stryjeńska wspólnie z Władysławem Ostrowskim wykonała dekorację kamieniczek na Starym Mieście w Warszawie. Polichromia miała intensywne barwy i wnosiła czar zdobień sprzed wieków. Niestety dzieło malarki uległo zagładzie razem z warszawską Starówką, zniszczoną po Powstaniu Warszawskim przez hitlerowców.
Gdy nastał kryzys lat 30. obrazy przestały się sprzedawać. Zofia siedziała sama i głowiła się, jak związać koniec z końcem. cit Wstrętna, ohydna samotność — pisała. — Gęby ni do kogo otworzyć, nie ma z kim podzielić radości, gdy stworzy się coś dobrego. Nie ma z kim posmucić się, powzdychać. Nie ma z kim iść do kina”. To zapis z Nowego Roku, 1 stycznia 1934.
A w tym czasie Irena Krzywicka w entuzjastycznym felietonie o twórczości Stryjeńskiej, pisała: „Ach, jakże pani zazdroszczę, droga pani Zofio! (…) Jakże uprzywilejowany wśród artystów jest malarz! Może oderwać się cały od rzeczywistości, myśleć czystą sztuką, samą barwą, samą linią…”

Tymczasem rzeczywistość nie dawała o sobie zapomnieć. Malarkę nachodzili dłużnicy. Klientów na obrazy nie było, a jeśli już się ktoś znalazł, to kupował piękne obrazy za bezcen. Stryjeński już nie żył. Jedyną pociechę stanowiły dla Zofii jej dzieci. Podrosły, miały swoje sprawy. Cieszyła się, że może im pomóc. Pragnęła uchronić je przed tym, co ją samą spotkało.
Gdy Magda zakochała się w pewnym młodzieńcu, artystka skomentowała to w pamiętniku: „A więc poznała kogoś, kogoś niezmiernie kulturalnego i cudownie miłego, po prostu niezwykły typ, zupełnie inny od innych mężczyzn. (…) Dobrze znam takie psalmy nieboszczyka Salomona. Już widzę, że wymoczek z cyniczną facjatą i okiem wygotowanego łososia szykuje mi się na zięcia”. Czyż to nie pyszny styl? W prywatnych zapiskach Stryjeńska wyrasta na prawdziwą pisarkę. Nawiasem mówiąc „wymoczek” nie został jej zięciem.

Gdy Zofia przekonała się, że jej drugie małżeństwo jest fikcją, rozwiodła się z Sochą. Żyła niemal jak pustelnica. Z rzadka wychodziła do Ziemiańskiej, gdzie przy stoliku artystów siedziała koło Henryka Kuny (jeśli był w kraju), Bolesława Leśmiana i malarzy z kręgu dawnego „Rytmu”. Sporadyczne kontakty utrzymywała też z Tadeuszem Boyem–Żeleńskim, atakowanym zawzięcie za swoje antykościelne felietony, za książkę o Mickiewiczu, niemal za wszystko.

Czuła żal, że gdy mniej ważni artyści dostali nagrodę państwową, ona — tak znacząca w polskiej sztuce okresu II RP — nie otrzymała nic. Nasze państwo znane jest z tego, że lekceważy talenty a nagradza miernoty. Stryjeńska nie umiała i nie chciała zabiegać o uznanie. Nie należała też do koterii. Była daleko od rządów „pułkowników”. Jedyny znany fakt zainteresowania się organów państwa artystką, to zajęcie jej obrazów przez komornika na wystawie w Instytucie Propagandy Sztuki. Sprawa wywołała sensację. Nikomu jednak nie przyszło do głowy przyjść z pomocą Stryjeńskiej, żyjącej w nędzy. Doprowadzona brakiem pieniędzy do rozpaczy sprzedała kilka obrazów lichwiarzom.

Wreszcie spełniło się jej życzenie: otrzymała nagrodę, ale los z artystki zakpił, bo nagrodą był złoty wawrzyn Polskiej Akademii Literatury. Za odznakę należało zapłacić 30 złotych. Na odwrocie zawiadomienia o nagrodzie, napisała: „Akurat — jeszcze będę bulić”.
Zły los odwrócił się na krótko pod koniec lat 30. Stryjeńska otrzymała kilka zamówień z MSZ, m.in. na kilim dla cesarza Japonii Hiro–hito. Brała też udział w dekoracji wnętrz naszych słynnych statków pasażerskich: „Batorego” i „Piłsudskiego”. Wykonała też dekorację sali w cukierni Wedla. Znowu też zaczęto kupować jej obrazy o tematyce słowiańskiej i historycznej. W 1938 roku zrealizowała scenografie i projekty kostiumów do baletu Szymanowskiego „Harnasie”, zdobywając duże uznanie.

Zbliżająca się do czterdziestki malarka przeżyła wtedy gwałtowną fascynację pisarzem i podróżnikiem Arkadym Fiedlerem. Marzyła o namiętnej miłości, czekała na nią. Romans z Fiedlerem był krótki. Możliwe, że od niego zaraziła się chorobą weneryczną, która ujawniła się w czasie wojny.
Okupację spędziła w Krakowie, dlatego los oszczędził jej widoku zagłady domu i całego miasta, jak to dotknęło tysiące warszawiaków. Nadal rysowała, niestety powielając dawne pomysły. Sztuka była dla niej ucieczką od koszmaru wojny.

Zofia Stryjeńska – Rybak

Gdy do Krakowa wkroczyli Rosjanie, Zofia Stryjeńska podjęła decyzję o wyjeździe z Polski. Nie chciała żyć w komunistycznym kraju. Jednak bała się zmiany miejsca. Kilka razy oddawała kupione już bilety. Wreszcie wyjechała jednym z ostatnich pociągów. Po długich perypetiach dotarła do Szwajcarii, gdzie była już córka a potem trafili też synowie. Pozostała na Zachodzie. Mieszkała w Belgii, Francji i Szwajcarii. Usiłowała wyjechać do USA i ubiegała się o pomoc Fundacji Kościuszkowskiej. Niestety Rada Nadzorcza Fundacji odmówiła.
Odczuwała niepokój o los kraju. Nie umiała żyć na Zachodzie. Była uczuciowo związana z Polską i polską kulturą. „Jej dom — stracony — to była Polska” — napisał jej syn, Jan. Żyła w biedzie, chociaż syn Jan proponował, że kupi od niej jakiś obraz. Odmawiała. Miała ulubioną kawiarenkę Eaux–Vives w Genewie, gdzie piła kawę i czasem przyjmować gości.
W Polsce eksploatowano dorobek Zofii Stryjeńskiej, wydając na pocztówkach reprodukcje jej obrazów i nie płacąc artystce honorariów. Zmarła w zapomnieniu 30 lat temu. Badaczka życia i twórczości artystki, Maria Grońska podała, że stało się to w lutym 1974 roku. Encyklopedie i opracowania informują, że Stryjeńska umarła w 1976 roku. Jej grób znajduje się na cmentarzu Chenebourg w Genewie.

Dziś widać, jak wiele świeżości wprowadziła do polskiej sztuki. Jej obrazy tchną ogromną żywiołowością, radością istnienia. Barwy były często bardzo ostre i kontrastowo zestawiono — jak w sztuce ludowej. Na myśl przychodzą słowa Ireny Krzywickiej, która stwierdziła, że istotą malarstwa Zofii Stryjeńskiej jest „ruch, żywioł, ciała spęczniałe od krwi i mleka…” Dzieła artystki były też pełne ciepła i miłości, chociaż jej tak mało w swym życiu zaznała.

Nigdy dotąd dorobek Zofii Stryjeńskiej nie został zebrany – po raz pierwszy w retrospektywnej wystawie dokonało tego krakowskie Muzeum Narodowe. Z całego świata wypożyczono jej malarstwo, szkice, projekty wzornictwa. W sumie ponad pół tysiąca prac

Zofia Stryjeńska -Koncert Beriota

Rodzinne miasto Zofii Stryjeńskiej wystawiło jej w Muzeum Narodowym pomnik retrospektywę. Pokaz porywa energią jak ludowe wesele. Paradne stroje, pradawne rytuały, taneczne pozy.

Wystawa Stryjeńskiej to tornado. Aranżacja oddaje charakter bohaterki: jest intensywna i dynamiczna. Ponad pół tysiąca eksponatów, a to nie wszystko, co po artystce zostało – zdrowy rozsądek i dobry gust nakazały kuratorowi Światosławowi Lenartowiczowi eliminację zebranego materiału. I tak miałam poczucie, że kręcę się na karuzeli powtarzanych motywów. Bo Stryjeńska, choć niezwykle płodna, wirowała po tematycznym kręgu. Religia, mit, słowiańszczyzna, naród. Efektowne figuralne sceny, stylizowane na „nowoczesność” pojmowaną jako uproszczenie formy, płaskość sylwet i brak światłocienia. Te same układy powtarzane w wersji wielkich panneaux, wzorów na porcelanę, kostiumów teatralnych, zabawek, kartek pocztowych i graficznych tek. Znakomite prace projektanckie i płyciutkie, wyprane z prywatności kompozycje malarskie.

Zofia Stryjeńska – Postać alegoryczna, wystrój statku pasażerskiego Batory

Dla Francuzów – bomba

W epicentrum dzieła, które przyniosły bohaterce europejski rozgłos i pięć nagród na Światowej Wystawie w Paryżu w 1925 roku. Polski pawilon, jego architekturę i wystrój, uznano za arcydzieło nowoczesności, dobrego smaku oraz narodowej specyfiki. Trudno o lepszą promocję dla państwa podnoszącego się z rozbiorowego niebytu. Wyróżniono wtedy wszystko, co nosiło sygnaturę „Stryjeńska”: panneaux, zabawki, ilustracje, plakaty. Autorkę zaś udekorowano Legią Honorową.

Nasz paryski pawilon w 1925 roku zdobił cykl „Dwunastu miesięcy”. Malowidła – było ich sześć, po dwa miesiące na płótno – ukazywały wiejskie zajęcia typowe dla różnych sezonów. Dziś po tych pracach pozostała legenda, fotograficzna dokumentacja oraz… powycinane kawałki. Nie był to ze strony autorki gest destrukcji, lecz próba ratowania bodaj części kompozycji uszkodzonych w czasie II wojny.

Ocalałe fragmenty pozwalają się przyjrzeć, przeanalizować sposób pracy artystki. Niewątpliwie miała dryg do rysowania. Umiała syntetyzować formy, jednocześnie uwydatniając charaktery i typy postaci. Gorzej z kolorystyką, niezbyt udatnie zharmonizowaną. No i szwankowała wizja całości, gdy brała się za monumentalne kompozycje. Horror vacui: ornamentyka tak bogata, że oko się gubi; ani skrawka pustego tła; postaci przeładowane detalami.

Ale właśnie to cyzelowanie, „haftowanie” podobało się najszerszej publiczności. Udało się jej utrzymać na topie od sanacji do komunizmu; od odzyskania niepodległości do ponownego popadnięcia w zależność. Bo Stryjeńska nie wymagała od widza myślenia. Zdobiła, bawiła, tumaniła. Ku chwale odrodzonej ojczyzny i jej ludu.

Kraj odwdzięczył się jej przydomkiem: księżniczka sztuki polskiej. Wydawało się, że jej sława powinna przekładać się na zarobki. Nic bardziej mylnego. Całe życie z trudem wiązała koniec z końcem.

W dzieciństwie utożsamiałam ją z peerelowskim zdobnictwem. Wyskakiwała z pudełek czekoladek, pocztówek, okładek albumów ze zdjęciami. Potem zrozumiałam, że nie stało się tak z jej winy. Po prostu miała pecha inspirować się rodzimym folklorem.

Zofia Stryjeńska – Wianki, 1960

Szachy w rękawiczkach

Przegląd w krakowskim Muzeum Narodowym pozwolił mi spojrzeć na Stryjeńską z innej perspektywy. Zobaczyłam ją w całości. Dorobek zestawiłam z biografią. Zaskakujące wnioski: zmarnowany talent. Sława, która nie dawała satysfakcji. Nie pozwalała się rozwijać, poszukiwać nowych rozwiązań.

W krakowskim Muzeum Narodowym z trudem przychodzi znaleźć obiekty czułe, osobiste, przeżyte. Za takie uważam… szachy i zabawki. Rzeźbiarskie miniatury z drewna, niektóre ręcznie malowane przez autorkę. Urocze, z humorem, świadomie nawiązujące do odpustowego designu. Figurka Twardowskiego, zataczająca się jak pijana, bo osadzona na sprężynie. Smok (może wawelski?) kiwający łbem i ruszający ogonem. Skoczek, figura szachowa, w kształcie krakowskiego lajkonika.

W pewien sposób wzruszające są też projekty rękawiczek. Nie dość, że nowatorskie, łączące wygodę z modernistycznym wzornictwem (kompozycje złożone z różnych materii, jak kolaże; zgeometryzowane desenie – wpływ konstruktywizmu; nowoczesne, niby praktyczne kieszonki – dowód, że autorka śledziła trendy). Rękawiczki były dla Zofii również wspomnieniem domu rodzinnego. Była najstarsza z sześciorga potomstwa Franciszka Lubańskiego herbu Grzymała, prowadzącego warsztaty galanterii skórzanej i znanej krakowskiej persony. Niefortunne interesy wpędziły familię w biedę, a Zofię zmusiły do zarobkowania jeszcze za panieństwa. Potem przez całe życie szamotała się z niedoborami w kasie. Szybciej wydawała, niż zarabiała. W efekcie rozmieniała zdolności na drobne. Tu portrecik słodkiej płowowłosej dziewczynki, tam scenka z chłopskim tańcem, ówdzie ludowy strój. A wielka sztuka, choć chętnie żywi się dramatami, nie toleruje kompromisów.

Wystawa czynna do 4 stycznia 2009

Zofia Stryjeńska – Zbieranie jabłek

Przekleństwo bezdomnego życia

Zofia Stryjeńska (1891, Kraków – 1976, Genewa)

Jest rok 1911, 20-letnia Zosia w chłopięcym przebraniu i z paszportem brata zdaje na studia malarskie w Monachium zarezerwowane dla płci męskiej. Imponująca brawura i samodzielność. Ale w kontekście innych wydarzeń i kolejnych ucieczek panny Lubańskiej, potem pani Stryjeńskiej – symptom nerwicy. Jak to nieraz bywa, sztuka stała się dla niej antidotum na wieczny niepokój oraz osobiste niepowodzenia. Jej los to polska wersja artysty przeklętego. Tym bardziej dotkliwy, że dotyczył kobiety.

Trudno zliczyć jej przeprowadzki i podróże, raz podejmowane z konieczności, innym razem – z porywu fantazji. Brak własnego miejsca na ziemi doskwierał jej, lecz nie umiała stworzyć domu. Zresztą jej mężowie i partnerzy – też nie. Karol Stryjeński (byli małżeństwem od 1917 do 1927 r.), architekt, dusza kręgu zakopiańczyków, zdradzał Zofię bez skrupułów; ona się rewanżowała, kiedyś publicznie spoliczkowała kochankę męża. Z zemsty zamknął ją w psychiatryku. Po wyjściu wytoczyła mu za to proces i wygrała. Kłócili się też o dzieci (mieli córkę i synów bliźniaków). Nie lepszy okazał się Artur Socha, aktor filmowy i teatralny, jej drugi mąż (w latach 1929 – 1935), dla którego zmieniła wyznanie na ewangelickie. Zostawił jej „pamiątkę” – chorobę weneryczną. Mimo to nie poddawała się, przeżywała burzliwe romanse, m.in, z pięknym bon vivantem Achillesem Brezą i pisarzem Arkadym Fiedlerem.

W czasie wojny z biedy imała się różnych zajęć, nie tylko plastycznych – np. prowadziła biuro matrymonialne i sklep z obranymi ziemniakami. Po wyzwoleniu jej sytuacja wcale się nie poprawiła. Zarabiała grosze, powielając wypróbowane tematy; dla amerykańskiej Polonii sięgnęła po motywy religijne. Schorowana, mająca coraz większe kłopoty ze wzrokiem, w 1962 r. przeniosła się na stałe do Genewy. Tam zmarła. Na jej grobie stanął zakopiański krzyż.

Rzeczpospolita


Zofia Stryjeńska -Harnasie czyli nasi Harowie (har-nasie)


Twarze – Zofia Stryjeńska

Dorota Jarecka
2008-11-23, ostatnia aktualizacja 2008-11-24 13:19

‚Lecznica. – Poród. – Rodzi się córka – jestem wściekła. Drwię z powinszowań, kwiatów i odwiedzin. Rysuję doktorów, karmię z niechęcią dziecko’. To wpis do pamiętnika Zofii Stryjeńskiej z roku 1918. Wstrząsający zapis. Napisała to ta sama osoba, która na własnej skórze odczuła, czym jest brak równouprawnienia. Na zdjęciu z Akademii w Monachium siedzi wśród studentów w pracowni malarskiej. Chłopcy, przeważnie wąsaci, pewni siebie, zakładają ręce na piersiach, podpierają się pod boki i posyłają fotografowi zawadiackie uśmieszki. W tej grupie są dwie upokorzone osoby: Stryjeńska, wtedy jeszcze Lubańska, która wygląda jak wiejski chłopiec wśród paniczyków, i rozebrana do naga modelka. Obie patrzą spode łba, bez cienia uśmiechu. Zawstydzone i przestraszone, świadome żenady sytuacji. ‚Stefuś skończył konserwatorium i zaczął zarabiać muzyką, grając w orkiestrze i chórach kościelnych, Maryla i Janka zostały jeszcze w szkołach, a ja zgoliłam głowę do skóry i w ubraniu męskim Tadzia i za jego papierami pojechałam zapisać się do Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, gdyż uznawano wtedy tę uczelnię za najtrudniejszą i najlepszą. Maskarada moja była o tyle konieczna, że ani w Akademii monachijskiej, ani w ogóle na wyższych uczelniach kobiet wtedy nie przyjmowano’ – pisała Stryjeńska na temat wydarzeń roku 1911. Nie była to do końca prawda, np. Warszawska Szkoła Sztuk Pięknych przyjmowała w tym czasie kobiety, a w Krakowie istniała prywatna szkoła sztuki dla kobiet Marii Niedzielskiej, w której zresztą Stryjeńska przed wyjazdem do Monachium krótko się uczyła. A jednak swoim gestem wyprzedziła rewolucję w europejskiej edukacji po I wojnie światowej, kiedy kobiety bardziej masowo zaczęły zapisywać się na wyższe studia. Wyprzedziła też przemiany w ubiorze i wyglądzie zewnętrznym, które nastąpiły w latach 20., kiedy pojawił się styl ‚chłopczycy’. Zofia Stryjeńska, najsławniejsza polska malarka dwudziestolecia międzywojennego, żyła na przełomie dwóch światów. Pierwszy, dziewiętnastowieczny, odchodził właśnie w niebyt razem z niewolą narodową. Drugi, nowoczesny, właśnie nadchodził. To, co było w Zofii nowoczesne, to świadomość własnego talentu, dzika pewność, że nawet jej, kobiecie, należy się prawo do studiowania na uczelni artystycznej, którą uważa za najlepszą. To, co było w niej staroświeckie, to odrzucenie kobiecości. ‚Dla niej bycie kobietą to był jakiś błąd w castingu’ – pisze o niej w katalogu trwającej właśnie wystawy w Muzeum Narodowym w Krakowie Martine Jaques-Dalcroze Sokołowska – córka jej córki Magdaleny. – Matka nie chciała się zgodzić na wydanie pamiętnika babci – mówi Martine – dla niej było to zbyt bolesne. Wuj Jan Stryjeński zadecydował o ich opublikowaniu po śmierci mamy. Ja też zatrzymałam się w miejscu, w którym Zofia Stryjeńska mówi o porodzie. Kiedy zbliżała się wystawa retrospektywna babci, pomyślałam, że powinnam go przeczytać na nowo. Jest fascynujący.

Na sprzedaż

Zofia Stryjeńska jest dzisiaj mitem zastygniętym w kształt kujawiaka, oberka i mazurka. Jest w tym micie uśmiech, piękna kobieta i hasło ‚sukces’. Prace Stryjeńskiej od czasu do czasu pojawiają się na aukcjach. Tu jakiś obraz, tam talerz z nadrukiem według jej kompozycji, ówdzie teka litografii złożona z plansz przedstawiających np. polskie stroje ludowe. Na okładce jest dziewczynka o niebieskich oczach z warkoczami blond, na kartach chłopi w barwnych strojach. Wszyscy tańczą, nawet mężczyzna w stroju krakowskim ze snopkiem zboża pod pachą i sierpem w ręce. Już w dwudziestoleciu międzywojennym była mitem. Jak przed I wojną krakowskie mieszczaństwo musiało mieć na ścianach Jacka Malczewskiego, tak teraz mieszczaństwo warszawskie, które w latach 20. i 30. nadawało ton odrodzonej Polsce, musiało mieć Zofię Stryjeńską. Była znakiem firmowym II Rzeczypospolitej. Joanna Olczak-Ronikier, wnuczka słynnego warszawskiego wydawcy Jakuba Mortkowicza, wspomina np. ‚barwny fryz pod sufitem złożony z portretów Piastów Zofii Stryjeńskiej’ w domu swojej babki. W 1925 r. wzięła udział w Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu. Święciła tam triumfy – zgarnęła cztery medale Grand Prix, jej sześć dekoracyjnych panneaux przedstawiających pory roku zdobiło ściany polskiego pawilonu. Ale z punktu widzenia jej życia prywatnego ten mit nie był prawdą. Jej ‚Pamiętnik’ wydany w 1995 r., prawie 20 lat po jej śmierci (zmarła w Genewie w 1976 r.), odsłania nędzę tej samodzielnej, ale przez to skazanej na samotność kobiety, gonitwę za pieniędzmi, pościg za stabilizacją, która nigdy nie nadchodzi. Zmusza też, by zrewidować sielankowy obraz dwudziestolecia międzywojennego. Nie była to epoka łatwa dla artystów.

Jest też o Stryjeńskiej drugi mit – wariatki, kobiety szalonej. Do dzisiaj krążą anegdoty: o tym, jak goniła po Zakopanem męża Karola Stryjeńskiego opętana myślą o jego zdradach, jak potłukła szyby w jego mieszkaniu, i o tym, że kiedy urodziły się jej bliźniaki Janek i Jacek, by móc pracować, zamykała ich w szufladzie. A także o tym, jak na uroczystej kolacji, kiedy pani domu chwaliła się, że jedzą na talerzach z miśnieńskiej porcelany, Zofia przewróciła talerz z zupą do góry dnem i powiedziała: ‚Rzeczywiście!’. Kim więc była? ‚Półwariatką’, ‚czupiradłem’, jak o niej pisano, wśród zrównoważonych i świetnie uczesanych mężczyzn? Czy odwrotnie: kimś, kto widział rzeczywistość zbyt dobrze, zbyt realnie, by móc w niej wytrzymać?

Sensacja w Zakopanem

Relacje prasowe o zatrzymaniu Zofii Stryjeńskiej przez psychiatrów w Zakopanem 31 sierpnia 1927 r. przypominają znaną anegdotę Juliana Tuwima ‚Zbrodnia Hilarego Pęcikowskiego w oświetleniu pięciu pism warszawskich’ (1925). W skeczu Tuwima wypadek, w którym kierowca potrąca przechodnia, przedstawiony jest już to jako zemsta chadeków na lewicy, już to jako antysemicki wybryk szofera nacjonalisty, już to jako chytra pułapka zastawiona przez mniejszość żydowską na polskiego kierowcę. ‚Przegląd Wieczorny’: ‚Wczoraj w nocy do mieszkania znanej artystki, malarki p. Zofii Stryjeńskiej, przybyła nagle policja wraz z lekarzem i jako podejrzaną o obłęd wywiozła z Zakopanego, podobno do zamkniętego sanatorium’. ‚Kurier Czerwony’: ‚Do mieszkania artystki przybył lekarz zdrojowy dr Gabryszewski w towarzystwie przedstawicieli władz policyjnych. P. Stryjeńską siłą uprowadzono i wywieziono do sanatorium zamkniętego w Batowicach pod Krakowem. Opinia miejscowa zgodnie głosi, iż sprawcą porwania jest mąż artystki p. Karol Stryjeński, przeciw któremu wytoczyła ona proces rozwodowy. Porwanie i osadzenie w sanatorium ma – jak mówią – na celu wytworzenie opinii, iż p. Stryjeńska cierpi na obłęd. Gdyby fakt ten uznano, wówczas dzieci pp. Stryjeńskich pozostałyby przy ojcu’. ‚Kurier Warszawski’: ‚Według informacji zaczerpniętych u źródeł urzędowych w sprawie artystki malarki p. Zofii Stryjeńskiej, dowiadujemy się, że dnia 31 sierpnia p. Stryjeńska z powodu braku na miejscu w Zakopanem lekarzy specjalistów, wskutek porady przybyłego z Krakowa lekarza, wyjechała w towarzystwie tegoż lekarza do prywatnego sanatorium w Batowicach celem uzyskania porady u szeregu wybitnych lekarzy krakowskich. Wywiezienie p. Stryjeńskiej siłą za pośrednictwem organów policji nie miało miejsca i korespondenci dzienników, podający ten fakt, byli wprowadzeni w błąd przez bezpodstawne a tendencyjne, złośliwe plotki krążące po Zakopanem’. ‚Dwie parafie się kłócą’ – pisał dwa dni później Stanisław Ignacy Witkiewicz w liście do żony. ‚Sensacyjna sprawa Stryjeńskich podzieliła opinię publiczną na dwa obozy. Za Stryjeńskim część, m.in. Szymanowski, Wierzyński, Ferdynand Goetel, Nowaczyński i gros Zakopanego, za nią malarze, no i ja. Przykra mocna rzecz’ – zapisywał Juliusz Zborowski, dyrektor Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem. Karol Stryjeński miał silną pozycję w środowisku. Był dyrektorem Szkoły Przemysłu Drzewnego w Zakopanem, zwanej potem Szkołą Kenara, która odnowiła rzemiosło Podhala. Zbudował także w Zakopanem kilka domów mieszkalnych, schroniska, skocznię i mauzoleum Jana Kasprowicza. Jego ojciec Tadeusz Stryjeński był jednym z najważniejszych architektów Młodej Polski, miłość do zakopiańszczyzny Karol miał po nim. Ironią było to, że kilku z tych, którzy bronili Karola Stryjeńskiego i uwierzyli w szaleństwo Zofii, we wcześniejszym okresie małżeństwa Zofii z Karolem było także przyjaciółmi artystki. Po kilku dniach gazety doniosły, że lekarze z Krakowa, gdzie Stryjeńska się znalazła, jednak nie potwierdzili diagnozy lekarzy z Zakopanego. Okazało się też, że dr Gabryszewski, dobry znajomy Karola Stryjeńskiego, nie miał podstaw do zatrzymania Zofii. We wrześniu został zwolniony z posady, podobnie jak komisarz rządu dla gminy Zakopane, który odpowiadał za jej zatrzymanie. Zaraz potem Zofia Stryjeńska przeprowadziła rozwód z Karolem. Moralnie wygrała, straciła jednak dzieci. Córka Magda oraz bliźniacy pozostali przy rodzinie męża. Wychowywała je jego bezdzietna i niezamężna siostra Joanna Stryjeńska zwana Żancią. Stosunki między Zofią a Żancią do końca pozostały więcej niż chłodne, ale dzieci były do niej bardzo przywiązane. – Ciocia Żancia była pełna energii życiowej i serca – mówi Łukasz Stryjeński, mieszkający w Genewie syn Jacka. – Zastępowała im rodziców, którzy na co dzień się nimi nie zajmowali.

Zofia przegrała też towarzysko. Za Stryjeńską do końca ciągnęła się opinia osoby, która ma za sobą pobyt w ‚szpitalu wariatów’. Pytam wnuczkę Martine Jaques-Dalcroze Sokołowską, też mieszkającą w Genewie, czy babcia była przy zdrowych zmysłach. – Jak to powiedzieć – mówi Martine. – Było bardzo trudno z nią żyć, ale w ogóle trudno jest żyć z artystą. Była rozszarpywana przez dwa sprzeczne pragnienia – jedno to być z dziećmi, które kochała, drugie to pracować twórczo, usamodzielnić się, wreszcie zarabiać. Nie była szalona, była wewnętrznie rozdarta.

Na kłopoty w małżeństwie – szpital

W 1927 r. Karol nie pierwszy raz wsadził ją do szpitala. Był to środek, który stosował już wcześniej, kiedy nie potrafił sobie poradzić z kłopotami w małżeństwie.

Pobrali się w 1916 r., latem 1918 r. urodziła im się Magda. Rok później pojechali do Paryża, zostawiając dziecko pod opieką rodziny w Krakowie. W Paryżu żyła wtedy liczna polska kolonia artystyczna, z którą Stryjeńscy nawiązali kontakty. Poznawali muzea i francuską sztukę współczesną, ale żyli w polskim środowisku, Zofia nigdy nie nauczyła się dobrze francuskiego.

Wnuki urodzone i wychowane po wojnie w Szwajcarii wspominają, że dzieliła je od babci bariera językowa. Paryski wyjazd nie wróżył szczęśliwego i długiego pożycia. Po kilku tygodniach wybucha między nimi nieporozumienie. Zofia jest podejrzliwa, targa nią niepewność co do uczuć Karola. ‚Doszłam do podejrzenia, że Karola interesuje we mnie głównie talent’ – notuje w pamiętniku. Co robi, by to sprawdzić? ‚Pod wpływem tych gorzkich refleksji lecę do stołu, gdzie leżały między książkami i zaczętymi drzeworytami przywiezione do Paryża oryginały mych prac i szast! Szast! Szast – strzępy rozsypały się po całym pokoju’. Miała dobrą intuicję, Karol się obraził. A po jakimś czasie wyjechał do Polski, zostawiając ją bez grosza. Rodzice przysłali jej pieniądze na powrót do Krakowa. Sytuacja, jaką tam zastała, była tylko potwierdzeniem stanu separacji – córeczka mieszkała z ojcem, Zofia zamieszkała u rodziców. Kiedy zaczęła błagać męża, by do niej wrócił, Karol zgodził się i przebiegle zaproponował wspólne wyjście do teatru. Niestety, zamiast w teatrze Zofia znalazła się w klinice znanego krakowskiego psychiatry dr. Piltza. Z opresji znów wydobyli ją rodzice. Inaczej niż rodzina Karola Stryjeńskiego zdominowana przez ojca Tadeusza, zwanego przez Zofię z uwagi na jego cechy autorytarne ‚Filipem Hiszpańskim’, rodzina Zofii miała chyba więcej wyrozumiałości dla ludzkich potknięć. Posyłanie do szpitala nie było wówczas rzadkim sposobem rozwiązywania spraw rodzinnych. Kilkanaście lat wcześniej w podobny sposób zniewolona została pisarka Maria Komornicka. W 1907 r. zrzuciła kobiecy strój na zawsze. W akcie przemiany wewnętrznej stała się mężczyzną. Do szpitala dla umysłowo chorych posłała ją własna rodzina. Magdalena Samozwaniec we wspomnieniowej książce ‚Maria i Magdalena’ opowiada historię kuzyna swojej matki Stefana Rogozińskiego. Interesowały go dalekie kraje, więc wydawał na podróże sporo pieniędzy. Wsadzono go do szpitala ‚ze strachu, by nie roztrwonił całego majątku’.

Zofia Stryjeńska -zabawki

Karol, promieniujący urokiem

‚Karol Stryjeński był architektem, człowiekiem uroczym, pełnym wewnętrznego ognia o suchej, trochę indiańskiej twarzy’ – wspominała Irena Krzywicka, Zofii poświęcając epitet: ‚Utalentowana półwariatka’. Pisała Halina Ostrowska-Grabska, córka poetki Bronisławy Ostrowskiej: ‚Oboje stanowili wielki kontrast – Zofia trochę kanciasta, pospieszna, milkliwa, napięta, z wielką ciemną, jakby kędzierzawą czupryną spadającą na oczy o mocnym spojrzeniu. I Karol, promieniujący urokiem, wdziękiem, o czarującym sposobie bycia. Moje koleżanki z Akademii nagminnie się w nim kochały, co on przyjmował z pobłażliwym zrezygnowaniem’. Jaki scenariusz życiowy przewidział dla Zofii? ‚Zosia jest w Krakowie, wczoraj tam telefonowałem i była. Adres: Starowiślna 89, tam bywa codziennie. Wyjeżdżając stąd, mówiła, że jedzie do Warszawy, żeby sprzedać »Sielanki «, które zrobiła, i oddać Panu pieniądze, bo do Paryża robić nie myśli. Uważam jednak, że to tere-fere i łatwo będzie ją przerobić. Najlepiej zabrać ją, jak Pan będzie w Krakowie. Zwymyślać i obiecać większe honorarium’. Jest rok 1924, Stryjeński razem z Jerzym Warchałowskim, do którego list jest skierowany, montują polski sukces na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu. Warchałowski jest komisarzem ekspozycji w polskim pawilonie. Niebawem Polska zdobędzie tam kilka głównych nagród, a polski pawilon z ołtarzem w stylu podhalańskim wyrzeźbionym przez Jana Szczepkowskiego, z malowidłami Stryjeńskiej, z tancerzami i orkiestrą prosto z Zakopanego zrobi furorę. List do Warchałowskiego wydobyła z archiwum Joanna Sosnowska, która w pionierskiej książce o kobietach w polskiej sztuce przełomu XIX i XX wieku pierwsza odwróciła mit wspaniałego Stryjeńskiego i małej Zofii z Lubańskich, którą on wprowadza w świat sztuki, kształci i formuje. – Stryjeński był świetnym organizatorem i nauczycielem, ale w sztuce nie miał wielkich osiągnięć – mówi Sosnowska. – W tym związku ona była większym artystą. Według niej Karol wykorzystywał Zofię. ‚W tonie listu jest coś ze stręczycielstwa i handlowej transakcji’ – napisała. W pamiętniku Stryjeńskiej zachował się opis przygotowań do wystawy w Paryżu. To, co dla jej męża było problemem finansowym i organizacyjnym, dla niej miało wymiar egzystencjalnego dramatu. Wszystko rozgrywa się pod koniec lata w górach. Zofia dostaje od Warchałowskiego zaproszenie do Warszawy, by pracować nad panneaux do Paryża. Idzie na stację i kupuje bilety na pociąg. Już w drodze do domu chce się wycofać, zbyt drogie są jej dzieci, które musiałaby zostawić z niańką, a potem z ciotką w Krakowie. Wraca na stację, żeby oddać bilety. Kiedy jest w domu, znowu myśli o tym, że traci życiową szansę. I tak w kółko. Wreszcie decyduje się jechać. To był kluczowy moment w życiu Zofii. Decyzja, by pojechać do Warszawy i przygotowywać paryską wystawę, na zawsze oddzieliła ją od dzieci, już nigdy potem – wyjąwszy przełom lat 1938 i 1939, kiedy ściągnęła synów do Warszawy, gdzie wynajmowała mieszkanie z siostrą Janką – z nimi nie mieszkała, nie tworzyła ‚domu’. W 1927 r. Karol Stryjeński został profesorem Warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych, w 1930 r. był współzałożycielem Instytutu Propagandy Sztuki – galerii konkurencyjnej wobec Zachęty. Jak zapisała Zofia w pamiętniku, jeśli spotykali się w Warszawie, to przypadkiem, jak obcy. Zmarł w 1932 r. Podobno kiedyś w Zakopanem chciał pojedynkować się z Witkacym. Co było większym wariactwem: podrzeć swoje rysunki w przypływie rozpaczy, miotać się pomiędzy dziećmi a pracą czy wyzywać na pojedynek znajomego?

Zofia Stryjeńska -tkanina dekoracyjna

Boże, znikąd ratunku

Sądzi się, że Zofia Stryjeńska odniosła sukces w II Rzeczypospolitej, a zmierzch jej kariery nastąpił po wojnie. To nieprawda, prawdziwy upadek przeżyła w latach 30. ‚Wyrzekłam się wszystkiego dla swojej urojonej pieśni, ale jestem marnym muzykiem, którego posadzono do wspaniałego instrumentu. Niestety, nie umiem wydobyć z tej klawiatury więcej niż »Krakowiaczek ci ja «’. Jest połowa lat 30. Mieszka sama w Warszawie, w wynajętym pokoju, żyjąc z dnia na dzień. Jest w trakcie drugiego rozwodu. Małżeństwo z aktorem Arturem Sochą, za którego wyszła w 1929 r., rozsypało się. ‚Stryjeńska się powtarza’ – pisali krytycy. Albo: ‚Przytępiła się nasza wrażliwość na to olśniewające zjawisko’.

A przecież zaczęła tak wspaniale, z takim rozmachem. Pochodziła z Krakowa, miasta Wyspiańskiego, i wyobraźnia, w której mitologia słowiańska stapia się z mitem greckim, a secesja ze stylem ludowym, była jej bliska. Chodząc po rynku z ojcem, który miał sklep z wyrobami skórzanymi, od dzieciństwa patrzyła na chłopskie typy: ‚Tam, na Rynku krakowskim, zakiełkowały mi w myśli pierwsze zarysy postaci bogów słowiańskich i niejasne przeczucie wielkiej kiedyś rezurekcji Słowian, której przodownicą będzie Polska’. Stworzyła cykl ‚Polskie bajdy na tle opowieści ludowych’ na kilkunastu kartonach, gdzie własny tekst ozdobiła rysunkiem. Kiedy w 1912 r. pokazała je w krakowskim Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych, natychmiast zostały kupione. Zofia miała 21 lat. Jej ilustracje do kolęd, pieśni legionowych, obyczajów świątecznych już w okresie I wojny światowej były wydawane na pocztówkach.

Weszła do Warsztatów Krakowskich, grupy artystów, którzy programowo czerpali z tradycji ludowej. W 1917 r. stworzyła cykl ‚Pascha’, w którym Chrystus, apostołowie i trzy Marie to Polacy otoczeni przez żołnierzy w pruskich pikielhaubach.

W 1918 r. po raz pierwszy (będzie to powtarzać w różnych wariantach) namalowała na kartonach ‚Bożki słowiańskie’. Opierając się na legendach i skąpych historycznych przekazach, stworzyła własny panteon, puściła wodze fantazji: potężny Boh ma w ręce ślimaka, bogini płodności Cyca ma kilka rzędów piersi. Dodany kilka lat później Perkun wygląda tak, jakby strzelił w niego piorun. Wreszcie przychodzi rok 1921 i triumf wystawy w warszawskiej Zachęcie, gdzie wystawiła obraz ‚Łowy bogów’. ‚Wściekłymi rzutami pędzla, jak pękiem strzał, kładzie Stryjeńska broczące karminem bestie’ – pisał w entuzjastycznej recenzji Antoni Słonimski. Warszawa zakochała się w Stryjeńskiej. Sypały się zamówienia. Dla wydawnictwa Mortkowicza wykonała np. cykl ‚Piastowie’. Bawiła się stworzoną przez siebie konwencją. W jej poczcie królów polskich Kazimierz Wielki pali papierosa. W 1930 r. pobiła rekord – sprzedała obraz za 7 tys. zł. A potem w jej życiu coś nagle zaczęło się psuć. Obrazy się nie sprzedają. Zimą wyprzedaje letnie kostiumy, latem futra, wyzbywa się mebli, jeśli maluje, to farbami na kredyt, jeśli zjada obiad, to za pożyczone pieniądze. Frustracja sięga dna. Jej marzeniem jest zarobić tyle, by móc wynająć samodzielne mieszkanie i sprowadzić dzieci. To mrzonka, zdarzają się najwyżej wspólne wakacje. To, co jej się udaje, to chwilowe wydobycie się z długów, posłanie rodzinie pieniędzy do Krakowa, by znowu zatonąć. W 1935 r. jej wystawa w Instytucie Propagandy Sztuki zostaje zajęta przez komornika. Co się stało ze Stryjeńską? Przyczyn było kilka. Pod koniec lat 20. zaczął się kryzys, który odbił się też na sztuce. Druga była związana z wewnętrzną dynamiką jej sztuki. Zofia miała świadomość, że obniża loty: ‚Koloryt zaczyna być ordynarny, oświetlenie nie przeprowadzone, wszystko puszczone, smarowane, aby się pozbyć, figury na obrazach mi kostnieją. Zresztą już mnie nużą ciągle, w kółko tematy na zamówienia odstawiane. Boże, Boże, znikąd ratunku’. Ci, którzy ją znali, chcieli, by się powtarzała. Ci, którzy jej nie lubili, nic od niej nie chcieli.

Jej pamiętnik nie zawsze budzi tylko współczucie. ‚Muszę gonić za zarobkiem po Żydach i ministerstwach’ – skarży się. Jej koledzy z Warsztatów Krakowskich czy z grupy Rytm, z którą związała się w latach 20., wykładają na uczelniach artystycznych, pracują w rządowym Departamencie Sztuki, zostają dyrektorami. Kobiety bardzo rzadko wtedy otrzymywały uniwersyteckie katedry. Coś drgnie w jej życiu dopiero pod koniec lat 30. Starania, by otrzymać jakieś zamówienia państwowe, wreszcie kończą się sukcesem. Jej obraz ‚Uczta Wierzynka’ jedzie na wystawę światową w Nowym Jorku. Stryjeńska ma tam dotrzeć na początku września, ale przekłada wyjazd o dwa tygodnie, by dopilnować dzieci, które idą do szkoły. Wybucha wojna. Polska artystka Paulina Ołowska w tym roku na biennale w Berlinie pokazała wykonane przez siebie czarno-białe kopie obrazów Stryjeńskiej z lat 20. i 30., a także aranżację przestrzenną złożoną z oryginałów i kopii. – Kiedy przemalowywałam te obrazy, zobaczyłam, jak ona świetnie łapała formę, jak znakomicie potrafiła podejmować decyzje. W czerni i bieli to przypominało ‚Guernicę’. Ołowska broni Stryjeńskiej. – Czy Stryjeńska się powtarza? Oczywiście! Każdy wielki artysta się powtarza. Może chciała coś zgłębić, a może było to związane z jej sytuacją osobistą. Poza tym czy w powtarzaniu się jest coś złego? Myślenie o oryginalności jest dzisiaj passé. Uważam ją za bardzo dobrą, kreatywną malarkę, która osiągnęła bardzo wiele, a w bardziej sprzyjających okolicznościach osiągnęłaby jeszcze więcej. To, co robiła w scenografii, w sztuce użytkowej, potwierdzało jej wielkie możliwości. W latach 30. tworzyła świetne kostiumy do baletu ‚Harnasie’ Szymanowskiego, a w czasie wojny obmyślała Witezjon, świątynię słowiańską. To było coś niesamowitego, gdyby to powstało, to byłby polski Akropol.

Pled w lodówce

Martine Jaques-Dalcroze Sokołowska zapamiętała babcię, jak stoi przed witryną biura podróży w Genewie i patrzy na reklamę przedstawiającą palmy na tle błękitnego nieba. Zofia skłonność do ucieczki miała od młodości. Zdarzały się jej zniknięcia z domu, potem odzywała się do rodziców, najczęściej z Wiednia, żeby poprosić o pieniądze na powrót. Zaraz po ślubie uciekła też Karolowi – pojechała trochę ochłonąć do Zakopanego. Zresztą ślub miał charakter tajny, nie wiedział o nim prawie nikt z rodziny. Nigdy nie miała swojego mieszkania, większość życia spędziła w hotelach i wynajmowanych pokojach albo kątem u rodziny. Paradoksalnie najbardziej ustabilizowane życie rodzinne prowadziła w czasie wojny w Krakowie, przynajmniej była blisko dzieci i matki. Decyzję o emigracji podjęła, kiedy matka zmarła. Dzieci już wcześniej wyjechały za granicę. Jacek walczył we Francji, potem został internowany w Szwajcarii i po wojnie tam został. Wszyscy Stryjeńscy po szczególnie zasłużonym dla Szwajcarii przodku, wybitnym inżynierze, mieli prawo do szwajcarskiego paszportu. – Babcia – mówi Martine – podróżowała, była trochę w Paryżu, trochę w Genewie, trochę w Brukseli, gdzie mieszkała jej siostra Janina. Martine wspomina, że w jednopokojowym mieszkaniu w Genewie w lodówce trzymała pled. – Chyba dużo nie jadła. Szczupła i drobna, w oczach miała iskrę humoru. Nigdy nie wyglądała jak staruszka, nawet kiedy była stara. Na kręconych włosach miała zawsze ładny kapelusz. Elegancka, z pewną dozą ekstrawagancji, przypominała Coco Chanel. Spotykałyśmy się w kawiarni albo w domu, czasem z mamą widywałyśmy ją w kościele, ale wiedziałam, że wtedy nie wolno nam do babci podchodzić. Babcia spała na desce położonej na wannie. Martine nie wie dlaczego. Babcia mówiła coś o duchach. Martine pamięta też, że miała rękawy swetrów obcięte przy łokciach, a stolik w jej małym mieszkaniu pokryty był ołówkami, kredkami i farbami. W 1961 r. przeżyła kolejny wstrząs – śmierć ukochanego syna Jacka. Ciągle malowała słowiańskie obrzędy, ludowe zwyczaje i stroje, hoże dziewoje i pięknych młodzianów. Co tworzyła? Prawdę o życiu słowiańskiego ludu czy własny świat, w którym mogła jakoś przetrwać? To świat specyficzny, kobiety są pełne seksu, mężczyźni przeważnie mają jasne włosy i niebieskie oczy. ‚Tak pragnęłam – zapisała kiedyś – mieć w życiu syna z niebieskimi oczami, że to było leitmotivem moich przeżyć romantycznych. Znalazłam rasową formę fizyczną i zachwycającą królewską duszę: Karola. Tymczasem owocem tej miłości stała się córka z czarnymi oczami. Dziesięć stopni degradacji duchowej w dół’. ‚Zabawne stworzenie z murzyńską kręconą czupryną’ – pisały o niej przyjaciółki. Murzyńska czupryna w I połowie XX w. nie była ideałem kobiecego piękna. Być może jej sztuka to było nie tylko marzenie o słowiańszczyźnie, ale także wyzwolenie z własnej formy, z własnego ciała.

‚Plastyka wymaga skupienia. A ja chcę brać udział w ruchu, wrzasku, kameleoństwie póz, wyrazów i we wszystkich jarmarcznych szałach życia’. Może dziś robiłaby performance? – Wie pani – mówi Martine Jaques-Dalcroze Sokołowska – w pierwszej wersji tekstu o babci napisałam, że była wolna. Potem się zawahałam. Na pewno była niezależna, na pewno była odważna i miała wolność wewnętrzną, ale czy była wolna? Wykreśliłam to i cały czas o tym myślę.

Źródło: Wysokie Obcasy

Księżniczka z „Ziemiańskiej”

» Księżniczka z „Ziemiańskiej” Zamknij X

Malarstwo Zofii Stryjeńskiej można oglądać w Krakowie fot. Matriały prasowe

Dla większości Polaków jest postacią anonimową, choć jej twórczość nadała ton polskiej sztuce użytkowej minionego stulecia. W Muzeum Narodowym w Krakowie otwarto pierwszą od ponad pół wieku wystawę dzieł Zofii Stryjeńskiej, najpopularniejszej artystki II Rzeczpospolitej.

Dla większości Polaków jest postacią anonimową, choć jej twórczość nadała ton polskiej sztuce użytkowej minionego stulecia. W Muzeum Narodowym w Krakowie otwarto pierwszą od ponad pół wieku wystawę dzieł Zofii Stryjeńskiej, najpopularniejszej artystki II Rzeczpospolitej.

» Księżniczka z „Ziemiańskiej” Zamknij X

FR_IMG_0911 fot. Matriały prasowe

» Księżniczka z „Ziemiańskiej” Zamknij X

Fragment panneaux dekoracyjnych zdobiących pawilon polski na wystawie paryskiej w 1925 fot. Materiały prasowe

Zofia Stryjeńska – dla czytelniczek

„Bajki w obrazach” – tak podsuwał styl początkującej malarki jeden z krytyków. Trudno o trafniejszą ocenę. Prace Stryjeńskiej, zgromadzone na wystawie w jej rodzinnym mieście, zdają się zrodzone w dziecięcej wyobraźni. Przypominają ludowe wycinanki i malarstwo na szkle, a ich intensywna, „meksykańska” kolorystyka mogłaby się kojarzyć z Fridą Kahlo.

Biografia Polki była równie dramatyczna: dwa nieudane małżeństwa, pobyty w zakładach psychiatrycznych, permanentne kłopoty finansowe, choroba oczu zakończona ślepotą. Lecz jakby na przekór, jej sztuka jest optymistyczna i programowo pozbawiona ukrytych znaczeń. Dlatego trafiała do wszystkich. Amatorzy turpizmu i artystycznej awangardy nie mają czego szukać na krakowskiej wystawie.

Najważniejszymi punktami odniesienia dla twórczości Stryjeńskiej są: art-deco, obrazy Stanisława Wyspiańskiego i poszukiwanie tak zwanego stylu narodowego, do czego impuls dało odzyskanie niepodległości. Zgodne z młodopolską tradycją źródłem natchnienia dla artystów była wyidealizowana kultura wsi, zwłaszcza góralskiej. Formalne wykształcenie malarskie Stryjeńska zdobyła w monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych. Studiowała w męskim przebraniu, bo ta renomowana uczelnia nie przyjmowała jeszcze wtedy kobiet.

Młoda artystka w środowisku polityczno-kulturalnych elit odrodzonej Polski czuła się jak ryba w wodzie. Można ją było spotkać w Zakopanem i modnej w kręgach artystycznych warszawskiej kawiarni „Ziemiańska”. Urzędujący w tym lokalu Skamandryci uznali ją za swoją muzę, najbardziej zaprzyjaźniła się z Janem Lechoniem.

Największy międzynarodowy sukces „księżniczka polskiego malarstwa” odniosła na Wystawie Sztuk Dekoracyjnych w Paryżu w 1925 roku. Prace Stryjeńskiej, które zdobiły wnętrze polskiego pawilonu wyróżniono Grand Prix, i to w czterech kategoriach: malarstwa, plakatu, tkaniny oraz ilustracji książkowej. Ocalałe fragmenty można podziwiać na krakowskiej wystawę.

Stryjeńska była najpopularniejszą artystką międzywojnia. Dekorowała wnętrza transatlantyku m/s „Batory”, siedziby polskiego poselstwa w Bułgarii, ściany kamienic na rynku warszawskiej Starówki. Ilustrowała książki. Zajmowała się czymś, co dzisiaj nazywamy designem: projektowała zabawki, pocztówki, obligacje bankowe i przede wszystkim – teatralne dekoracje.

Przystępność tej sztuki mocno drażniła niektórych krytyków. „Sądząc z obrazów pani Stryjeńskiej, Polak przez cały rok głównie tańczy” – komentował jej wystawę jeden z recenzentów. W roku 1939 okazało się, że był to taniec na wulkanie. W powojennej rzeczywistości artystka nie umiała i nie chciała się odnaleźć. Wyjechała do Szwajcarii, gdzie mogła liczyć na pomoc rodziny. Tworzyła nadal, ale stać ją było już tylko na powielanie starych pomysłów.

Tymczasem w PRL ludowe motywy jej twórczości były naśladowane i masowo kopiowane. Stryjeńska stała się mimowolną patronką popieranej przez komunistów pseudoartystycznej Cepelii. Piersi do orderów wypinali jednak inni. Artystka, która wywarła bodaj największy wpływ na oblicze polskiej sztuki użytkowej XX wieku, nie dostała z tego tytułu ani złotówki. Zmarła w zapomnieniu, a jej dzieła wylądowały w muzealnych magazynach.

ZOFIA STRYJEŃSKA 1891–1976

Muzeum Narodowe w Krakowie, wystawa otwarta do 4 stycznia 2008

Wystawa w Monachium ze zbiorów Muzeum w Rapperswil, z którym Fundacja Turleja utrzymuje bardzo dobre stosunki i urzadzała tam także wystawy Kolekcji Toma Podla

Obrazy Zofii Stryjeńskiej, pochodzące ze zbiorόw Muzeum Polskiego w Rapperswilu (Szwajcaria), wystawiono w Galerii Polskiego Centrum Kultury w Monachium.


Otwarcia wystawy dokonała Konsul Ganeralna RP w Monachium Elżbieta Sobótka zaskakując licznie przybyłych miłośników malarstwa swoim – idealnie współgrającym z obrazami Zofii Stryjeńskiej – strojem łowickim. Anna Buchmann, dyrektor Muzeum Polskiego w Rapperswilu, opowiedziała o historii, zbiorach i planach dotyczących tej zasłużonej placówki. Wystąpili też przedstawiciele współorganizatorów wspierających projekt: Elżbieta Rogowska z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego odczytała – w dwóch językach – list ministra Bogdana Zdrojewskiego skierowany do uczestników wernisażu. Nie pozostała jej dłużna Isablelle Luber, z bawarskiego ministerstwa kultury, zbierając gromkie brawa za swoją dwujęzyczną, niemiecko-polską przemowę. Z twórczością Stryjeńskiej zapoznała zebranych wspólpracująca z rapperswilskim muzeum studentka historii sztuki, a nad całością czuwała, pełniąc jak zawsze rolę gospodyni, szefowa Centrum – Konsul ds. Kultury Grażyna Strzelecka.

Wystawę można zwiedzać do 15 listopada w godz. 14.00 – 17.00.

W sobotę 25 października, podczas corocznej Długiej Nocy Muzeów (Lange Nacht der Museen), Polskie Centrum Kultury zaprasza w godzinach 19.00 – 24.00 do zwiedzenia wystawy połączonej z dwoma wykładami Ewy Klaputh (godz. 20.00 i 22.00). Galeria mieści się przy Prinzregentenstr: 7.

Zofia Stryjeńska -Spotkanie z synem

Piotr Łopuszański

Blask i nędza życia Zofii Stryjeńskiej



„Księżniczka malarstwa polskiego” — tak nazwał Stryjeńską redaktor poczytnych „Wiadomości Literackich”, Mieczysław Grydzewski. „Boginka słowiańska” — to z kolei tytuł mojego artykułu o artystce sprzed 10 lat opublikowanego w „Życiu Warszawy”. Zofia, urodzona w 1891 roku, w latach międzywojennych współtworzyła wpływowe ugrupowanie artystów „Rytm” i była najwybitniejszą i najbardziej znaną polską malarką o indywidualnym, łatwo rozpoznawalnym stylu. Nagradzana na wystawach międzynarodowych (np. w Paryżu w 1925 roku) czy krajowych (na Powszechnej Wystawie krajowej w Poznaniu w 1929 roku otrzymała wielki medal złoty), w roku 1930 otrzymała Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski a sześć lat później Złoty Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury, w życiu prywatnym pozostawała osobą nieśmiałą, pełną kompleksów, wyniesionych z wychowania w mieszczańskim domu Lubańskich. Przez lata samotnie borykała się z biedą, niechęcią zawistnych. Jej życie pełne było dramatycznych zwrotów i nieustannej walki o przetrwanie.

Bohaterka skandali, oskarżana o ekscesy, po rozstaniu z mężem Karolem Stryjeńskim, żyła niczym pustelnica zawzięcie malując. Nie miała prawie nikogo, kto wsparłby ją, kto podniósł na duchu w zwątpieniu, kto poradziłby w życiowych kłopotach. Nieśmiałość nie pozwalała wyjść do ludzi, chociaż wiele osób ceniło jej ogromny talent i żywiołową osobowość. Do jej bliskich znajomych należał inny outsider okresu międzywojennego, Bolesław Leśmian, a Jan Lechoń był ojcem chrzestnym syna Zofii i Karola Stryjeńskich, Jacka.

Jako artystka oddziałała na polską sztukę lat 20. i 30. porównywalnie do modnego dziś Eugeniusza Zaka czy Władysława Skoczylasa. Współtworzyła przemiany estetyczne okresu międzywojennego i wywarła wówczas większy wpływ niż np. Witkacy. Była ceniona jako artystka i naśladowana przez innych. Należała do pokolenia, które wraz z odzyskaniem przez Polskę niepodległości doszło do głosu w malarstwie i grafice, tak jak Skamandryci w poezji. To pokolenie zaczęło swą drogę twórczą około 1910 roku i wtedy ukształtowało się artystycznie. Patronem pokolenia wówczas dojrzewającego był Bergson ze swoim witalizmem, Freud z psychoanalizą, Einstein z teorią względności, a w plastyce największy wpływ wywarł Cezanne, kubizm, oraz klasycyzm i nurt radykalny: abstrakcja. Z poezji i sztuk plastycznych pod wpływem nowych lektur i doznań zniknęły modernistyczne motywy dekadencji. Hasłami epoki stały się słowa: życie, odrodzenie, czyn, istnienie.

Warto pamiętać, że na nową sztukę miały też wpływ wynalazki: kino, samochód, samolot, co widać w kubizmie i futuryzmie. Na przyspieszenie technologiczne odpowiedzią był zwrot do przeszłości, do tradycji. We Francji, Włoszech a potem i w Polsce pojawił się neoklasycyzm, przywołujący wartości i formy antyku. Zauważyć można było po grozie I wojny światowej pragnienie trwałych zasad i dążenie do harmonii.

W Polsce radość z odrodzenia państwa wiązała się też z tendencją do stworzenia sztuki rodzimej, opartej na folklorze. Już pod koniec XIX wieku Stanisław Witkiewicz próbował stworzyć styl zakopiański jako styl narodowy. W Dwudziestoleciu międzywojennym modna była nadal góralszczyzna, nie tylko rodem z Tatr, ale i Huculszczyzny. Produkowano kilimy huculskie, malarze upodobali sobie typy Hucułów i Hucułek jako modeli.

Klasycyzm i twórczo przekształcony folklor prezentowali twórcy stowarzyszenia „Rytm”, założonego w 1922 roku przez Eugeniusza Zaka, Wacława Borowskiego i Henryka Kunę. Zofia Stryjeńska należała do tego ugrupowania artystów i brała udział we wspólnych wystawach, począwszy od pierwszej w 1922 r. Gdy myślimy o malarstwie, rzeźbie, plakacie, grafice książkowej, sztuce stosowanej międzywojnia, to pierwsze skojarzenie wiąże się z dziełami rytmistów, m.in. Wittiga, Gronowskiego, Skoczylasa, Jastrzębowskiego. W tym gronie jedno z ważniejszych miejsc zajmowała Zofia Stryjeńska, uważana przez krytyków (Wallisa, Warchałowskiego, Tretera) za najwybitniejszą polską malarkę tego okresu.

Urodziła się 13 maja 1891 roku w zamożnym domu w Krakowie. Jej ojciec był prezesem Izby Handlowej. Posiadał sklep z rękawiczkami i kilka kamienic. Talent Zofii ujawnił się bardzo wcześnie. Jako dziecko żyła w świecie wyobraźni i dużo malowała. Ojciec zauważył jej uzdolnienie i podsuwał nawet do rysowania typy ludzkie na targu czy w sklepie. Jako młoda dziewczyna została współpracowniczką pism ilustrowanych: „Roli” i „Głosu Ludu”. Rozpoczęła też w roku 1909 naukę w szkole malarskiej dla kobiet Marii Niedzielskiej. Kurs ukończyła w 1911 roku z odznaczeniem za malarstwo i sztukę stosowaną. W 1910 roku wyjechała z ojcem w podróż przez Austro– Węgry do Włoch. Zwiedziła galerie i muzea Wiednia i Wenecji. Wtedy to zdecydowała się poświęcić się całkowicie sztuce. Wybrała studia malarskie w Monachium, mimo iż nie przyjmowano tam kobiet.

Wyjechała 1 października 1911 roku przebrana za chłopca. Ścięła sobie włosy i podając się za swego brata rozpoczęła studia. W dokumentach akademii figurowała jako Tadeusz Grzymała (nazwisko wzięła od przydomka rodowego). Po roku studiów koledzy z Francji rozpoznali w „Tadeuszu” dziewczynę i chcieli to ujawnić. Zofia w popłochu wyjechała z Monachium, gdzie przeżyła swoją pierwszą miłość do rosyjskiego tancerza Sacharowa. Uczucie malarki zaowocowało cyklem rysunków, zatytułowanych „Romans”, w których przedstawiła siebie w postaci pastuszka.

W Krakowie ujawniła nowy talent: pisarski. Stworzyła cykl 18 „Bajek” opartych na motywach ludowych i historycznych, które sama przepisała pismem naśladującym stare druki i sama opatrzyła ilustracjami. Powstały wtedy opowieści „O Maćku Roztropku”, „O dwóch braciach Okpile i Biedzile”, legenda o kwiecie paproci, bajka o Panu Twardowskim i jego uczniu. Całość cyklu kupił znany mecenas sztuki, hrabia Edward Tyszkiewicz, za 3 tysiące koron. Niestety oryginalne plansze spaliły się na Wołyniu w czasie wojny.

Zofia Stryjeńska żywo interesowała się folklorem i historią. Wkrótce stworzyła cykl obrazów „Bogowie słowiańscy” i „Tańce polskie”. Znała doskonale polskie stroje ludowe, mitologię słowiańską. Interesowała się nawet odkryciami archeologicznymi.
Można tu zauważyć pokrewieństwo duchowe młodej malarki i poety, Bolesława Leśmiana, który w tym samym mniej więcej czasie pisał „Klechdy polskie” — cykl opowieści opartych na folklorze polskim i ruskim.
W maju 1913 na łamach „Czasu” (nr 207 i 209) krytyk sztuki Jerzy Warchałowski omówił dokonania Zofii Lubańskiej ogłosił, że pojawił się nowy, „fenomenalny” talent malarski. Trzy lata później zostanie jednym ze świadków ślubu artystki. Zofia weszła wówczas do środowiska inteligencji i cyganerii krakowskiej, poznała rodzinę Żeleńskich, Jachimeckich, Puszetów, Kossaków.

Magdalena Samozwaniec wspominała moment poznania artystki: kiedyś na Kossakówce ona i jej siostra Maria usłyszały dźwięki muzyki dobiegające z salonu na dole. Ktoś grał na fortepianie. Siostry zeszły i zobaczyły przy instrumencie obcą osobę, „zabawne stworzenie z murzyńską kręconą czupryną i wspaniałymi, ognistymi oczami”. Na pytanie, co tu robi, Zofia przedstawiła się i powiedziała: „Ten domek mi się spodobał, więc weszłam na werandę i gram sobie na fortepianie. Proszę mi nie przeszkadzać”. Zaprzyjaźniła się z poetką i jej siostrą od razu.

Wcześniej Zofia zrobiła rodzicom niespodziankę. Nagle 1 kwietnia zniknęła z domu i przez tydzień nie dała znaku życia. Okazało się, że jest w Wiedniu. Pasja poznania dzieł sztuki oraz tworzenia własnych obrazów zmuszała ją do poszukiwań, nagłych wyjazdów. Żyła cygańskim życiem, często bez pieniędzy, ale robiła to, co chciała: malowała.

Gdy wybuchła I wojna światowa i wzrosły nadzieje na powstanie niepodległej Polski, Zofia jak wielu artystów i pisarzy poparła jednoznacznie ruch legionowy Józefa Piłsudskiego: wykonała ilustracje do pieśni legionowych, które wydano na pocztówkach. Zysk ze sprzedaży zasilił fundusz N.K.N.

W okresie wojny poznała architekta i społecznika, miłośnika Zakopanego, Karola Stryjeńskiego. Zofia poczuła, że spotkała bratnią duszę i zakochała się w nim bez pamięci. Wkrótce, 4 listopada 1916 roku, wzięła z nim cichy ślub. świadkami byli oprócz Warchałowskiego, jego przyjaciel, Wojciech Jastrzębowski, malarz i siostra Zofii Stefcia. Rodzice państwa młodych nie zostali zaproszeni na ten ślub.
Zofia w pamiętniku tak opisała okres narzeczeństwa: „A więc wspólne spacery, pierwszy pocałunek, jakieś białe róże od Karola, po czym noce westchnień przy księżycu, wreszcie data ślubu w sekrecie przed światem.”

Jak zapisał ojciec malarki, Franciszek Lubański, narzeczony Zofii „u nas rodziców nie czynił żadnych zabiegów o rękę córki…” Ślub był niemal potajemny, a małżeństwo dwojga artystów okazało się burzliwe. Hanna Ostrowska–Grabska, córka poetki Bronisławy Ostrowskiej, wspominała: „Oboje Stryjeńscy stanowili wielki kontrast. Zofia — trochę kanciasta, pospieszna, milkliwa, napięta, z wielką ciemną, jakby kędzierzawą czupryną, spadającą na oczy — i Karol, promieniejący urokiem, wdziękiem, o czarującym sposobie bycia”. Zofia była niska, szczupła i trochę dzika, on wysoki, ze strzechą słomianych włosów. Stryjeński lubił się bawić i flirtować, Zofia była typem samotniczym, unikała ludzi. „Nie mam śmiałości zwierzyć się Karolowi, że potrzebuję samotności, więc ułatwiam sobie rzecz w ten sposób, że znikam. Cichaczem jadę do Zakopanego, najmuję pokój w pensjonacie i (…) odwalam dwie barwne teki Kujawiaków”.
Inaczej tłumaczyła swoje ucieczki Marii Pawlikowskiej, zwanej Lilką: „Chcę, żeby mnie szukał (…), żeby się niepokoił, aby mnie przez to jeszcze bardziej kochał”. Nie był to najlepszy sposób na wzmocnienie uczuć mężowskich. Stryjeński najpierw się niepokoił, potem zaś odczuwał zniecierpliwienie.

Zofia i Karol dochowali się trójki dzieci: córki Magdy i bliźniaków Jacka i Jana. Gdy miało się narodzić pierwsze dziecko, Zofia sądziła, że będzie to syn. „Zawsze pragnęłam mieć syna, który by wyśpiewywał poezję Słowiańszczyzny”. Mimo zaawansowanej ciąży malowała cykl bogów słowiańskich jako dekorację Baszty Senatorskiej na Wawelu. W pamiętniku zanotowała: „Moje siły fizyczne załamują się, poród niedaleki, ale będę mieć syna!” Okazało się, że urodziła córkę. „Lecznica. — Poród. — Rodzi się córka — jestem wściekła. Drwię z powinszowań, kwiatów i odwiedzin”.
W stosunku do córki Zofia była raczej obojętna, wobec młodszych bliźniaków — oddana i pełna miłości macierzyńskiej. Karol Stryjeński nie zwracał większej uwagi na swoje potomstwo, wysyłając je do rodziny, a później zostawiając Zofii troskę o dzieci i ich potrzeby.

W pierwszym okresie małżeństwa Karol Stryjeński był zauroczony bujną osobowością żony. Nazywał Zofię „czupiradełkiem”. Pomagał w dotarciu do publiczności wydając jej prace. Wprowadził żonę w środowisko swoich przyjaciół, artystów i osoby ze świata literatury. Wtedy poznała m.in. Skoczylasa, Kunę, Żeromskiego, Reymonta, Witkacego, później poetów Skamandra. Z początków związku z Karolem pochodzą najlepsze prace Stryjeńskiej, obrazy „Świt”, „Po burzy”, „Wykroty”, cit Po wichrze halnym”, a także świetne ilustracje do „Trenów” Kochanowskiego i „Monachomachii” Krasickiego. W tym okresie stworzyła cykl bogów słowiańskich: to była oryginalna wizja mitologii słowiańskiej z panteonem zapomnianych bóstw: Pogody, Swaroga, Dziedzilii.

Wydawałoby się, że małżeństwo Zofii i Karola będzie szczęśliwe. Jednakże niezgodność charakterów okazała się zbyt duża. On mimo flegmatycznego usposobienia coraz gorzej znosił gwałtowność temperamentu żony, ona zadręczała się myślami o domniemanych zdradach męża. Teraz on coraz częściej uciekał w pracę, w życie towarzyskie — a był lubiany i miał niewątpliwy urok towarzyski. Bywał na całonocnych biesiadach suto zakrapianych, m.in. w towarzystwie Rafała Malczewskiego, Karola Szymanowskiego i Witkacego. Wreszcie — musiało do tego dojść — zaczął mieć romanse.

W latach 1921-1927 mieszkała w Zakopanem, gdzie jej mąż pracował jako dyrektor Szkoły Przemysłu Drzewnego. Ten okres, początkowo szczęśliwy i owocny twórczo, z biegiem lat przyniósł nieporozumienia z Karolem, wreszcie otwarty konflikt.
Zofia, mimo pozorów ognistego temperamentu, nie przepadała za fizyczną stroną miłości. Pragnęła bliskości, ciepła, miłych słów, czułości. Coraz częściej brakowało jej tego w małżeństwie. Była zazdrosna i to bardzo. Kiedyś pocięła mężowi frak, gdy wybierał się na spotkanie z kochanką.
Atrakcyjna fizycznie, pełna wdzięku, mogła podobać się mężczyznom. Nie zwracała na nich uwagi pochłonięta pracą. Nieśmiała w stosunku do ludzi, zamknięta w sobie, wierna Karolowi, nie była w stanie inaczej ułożyć sobie życia.
W 1922 weszła do stowarzyszenia artystów „Rytm”. Znalazła się wśród najbardziej cenionych malarzy. Brała udział w wystawach grupowych i indywidualnych. Wystawiała z powodzeniem w Paryżu, Londynie, Florencji, Wenecji, Pradze, Sztokholmie, Wiedniu, Amsterdamie.

Ilustrowała „Karmazynowy poemat” Lechonia, „Sonety miłosne” Ronsarda, „Sielanki” Szymonowica. Dziewczęta z „Sielanek” były pełne zmysłowości, Urszulka z „Trenów” wzruszająca. Najzabawniejsze były ilustracje do utworu Kazimierza Przerwy–Tetmajera „Jak baba diabła wyonacyła”. Forma, jaką posługiwała się artystka była nowoczesna, stylizowana, skrótowa i świetnie skomponowana. Można w jej dziełach dostrzec echo twórczości Mehoffera, Sichulskiego a także sztuki XX wieku: kubizmu i art deco. W jednym z wywiadów powiedziała, że najbardziej ceni Picassa i Deraina.
Znawcy chwalili jej prace. Karol Frycz w 1924 roku napisał: „W dziedzinie sztuki dekoracyjnej ma pani Stryjeńska więcej do powiedzenia niż ktokolwiek inny w Polsce”. Cenili ją m.in. Iwaszkiewicz, Sterling, Wallis.

Konserwatywni krytycy zarzucali malarce, że z ironią traktuje świętości narodowe w cyklu bogów słowiańskich. Gdy Stryjeńska namalowała poczet Piastów ataki nasiliły się, bowiem artystka namalowała Kazimierza Wielkiego… z papierosem! Krytycy atakujący malarkę nie zwracali uwagi na same obrazy, na formę. Interesowała ich powierzchowna treść. Nie dostrzegli więc, że dzieła Stryjeńskiej są dobrze namalowane i pełne humoru.
Humor i barwny, dosadny język cechował artystkę od początku. Z wiekiem, gdy wydarzenia losowe zaciążyły nad artystką, stanie się ona smutna, zgorzkniała i z rzadka w wypowiedzi odnaleźć będzie można tę dawną Stryjeńską. W najlepszym okresie była osobą o wielkiej fantazji i pomysłowości językowej. Swego teścia, Tadeusza Stryjeńskiego, nazywała z racji jego apodyktyczności — Filipem Hiszpańskim. Jakieś nudne przyjęcie u Maurycego Potockiego, na które musiała pójść określiła dosadnie: „piła damasceńska i obżerando”.
Pod koniec lat 20. zbliżyła się do środowiska „Wiadomości Literackich”. Na łamach pisma Grydzewskiego publikowała artykuły o Witkacym, o sztuce aktorskiej. Interesowała się wieloma dziedzinami życia. Nie lubiła, gdy np. dziennikarze przeprowadzając z nią wywiad pytają tylko o malarstwo. Kiedyś jednemu z dziennikarzy oświadczyła: „Nie mówmy już o malarstwie. Ja tak nie lubię! To takie nudne. Każdy ze mną o tym chce mówić. A ja uwielbiam boks”. Dziennikarz zbaraniał. Ta scenka pokazuje, jak artystka próbowała wyłamać się z zaszufladkowania. Podobnie w latach 30. zarzucała sobie, że tworzy tylko na folklorystyczną nutę, nie umiejąc innych form. Nie cierpiała ograniczeń i samoograniczeń.

Z tego okresu pochodzi cykl „Młoda wieś polska”, która jest pochwałą młodości, życia, natury, wiejskiego życia. Postaci wiejskich dziewcząt i młodzieńców emanują radością życia, pięknem i zmysłowością. Rysunki z tego cyklu „Chłopczyk z fujarką” czy „Dziecko przy oknie” nawiązują do portretów dziecięcych Stanisława Wyspiańskiego.

Największym sukcesem artystycznym Zofii była Miedzynarodowa Wystawa Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu w 1925 roku. Stryjeńska otrzymała 4 Grand Prix za malarstwo ścienne, plakat, tkaninę i ilustrację książkową. Otrzymała wówczas także order Legii Honorowej. Podkreślano we Francji, że twórczość malarki jest na wskroś nowoczesna a zarazem oparta na tradycji polskiej, co dla Zachodu było interesujące. Stryjeńska nie powielała bowiem nowinek francuskich, tylko prezentowała własną wizję i własny, rozpoznawalny styl. Jej obrazy były afirmacją życia i natury, pełne optymizmu, witalności, barwności. Artystka akcentowała, rytm i linię, nie stroniła od dekoracyjnych szczegółów.

Jan Kleczyński na łamach tygodnika „Świat” (1925, nr 15) widział w prezentowanych w Paryżu dziełach „nieprzebrane bogactwo pomysłów, olśniewającą barwność, niesłychane jakieś życie w mocnym (…) rysunku…” Krytyk stwierdził, że fantazja malarki zbliża „tę wielką artystkę chyba tylko do Słowackiego i Norwida” — wielkich twórców poezji.
Ta wystawa była też wielkim triumfem sztuki polskiej. W sumie Polska zdobyła 36 razy Grand Prix (m.in. Henryk Kuna za rzeźbę „Rytm”), a na 250 wyróżnień Polacy otrzymali aż 169.
Paradoksalnie największy sukces artystyczny Zofii Stryjeńskiej łączył się z załamaniem psychicznym związanym w kryzysem małżeńskim. Mąż wyraźnie jej unikał i lekceważył w towarzystwie, stale przebywał też ze znajomymi. Posunął się nawet do tego, że rozpowiadał o żonie plotki. Gdy Zofia dążyła do zgody, on odrzucał myśl o ponownym zbliżeniu z żoną. Zofia w Paryżu została sama pogrążona w rozpaczy, gdy Karol z przyjaciółmi świętował sukces polskich artystów — także swej żony.

Dzieci dał na wychowanie swej siostrze, a z żoną zerwał kontakty. W zapiskach Zofii znajduje się takie zdanie: „Karol nie może już żyć ze mną”.
W 1927 roku Zofia znów poprosiła męża, by między nimi w niepamięć poszły urazy i by zaczęli od nowa życie rodzinne. 1 września Stryjeński pod pozorem zgody zaprosił Zofię do teatru. Gdy znalazła się w taksówce, kazał zawieźć żonę do znajomego lekarza. Okazało się, że zawiózł ją do kliniki psychiatrycznej i tam zostawił. Zofia przeżyła szok.

Stryjeńską zamknięto w pokoju bez klamek. Oto relacja artystki: „Milczenie. Serce umarło, otchłań — wstrząs moralny — dojrzałość. Siedzę na pryczy szpitalnej w wieczorowej toalecie (…) dziwny koszmar. (…) Kładą przymusowo do łóżka. (…) Spokojnie leżę z zaciśniętymi zębami, aby opanować się, ale drżę cała z trwogi wobec piekła dantejskiego, które wokół zieje otwartą paszczą”.
Prasa dowiedziała się o zajściu i następnego dnia donosiła: „Pani Zofia Stryjeńska przemocą wywieziona do sanatorium dla umysłowo chorych”, „Fakt powyższy wywołał w Zakopanem niesłychane oburzenie i zdumienie, albowiem pani Stryjeńska mimo pewnej ekscentryczności nie zdradzała żadnej choroby umysłowej”.
To zdarzenie było gwoździem do trumny małżeństwa. Sprawa trafiła do sądu, który orzekł, że umieszczenie malarki w zakładzie psychiatrycznym było niedopuszczalne. Obciążył kosztami jej tam pobytu Karola Stryjeńskiego.
Warto zaznaczyć, że Zofii nie przyszło do głowy zażądać odszkodowania, które przecież jej się należało. Ale taka właśnie była: niczego nie pragnęła dla siebie. Przez lata żyła bardzo skromnie, gdyż wszystkie dochody z obrazów dawała dzieciom, a sama pożyczała pieniądze od znajomych. Lektura jej notatek może czytelników nawet drażnić, bowiem stale wikłała się (zwłaszcza pod koniec lat 30. i po wojnie) w złe układy, tak poczynała, by stracić zamiast coś zyskać i w rezultacie jej wielki, niezaprzeczalny talent, rozmieniła się na drobne.

Rozwiodła się z mężem, przeniosła do Warszawy. Tu związała się a w 1929 roku poślubiła aktora Artura Sochę. I ten związek był niedobry. Socha był chory wenerycznie. Ożenił się z malarką, aby żerować na niej. Brał po parę złotych i przesiadywał w kawiarni. Malarka zapracowywała się, żeby utrzymać jego, siebie i dzieci. Sama musiała borykać się z problemami dnia codziennego.

W 1928 roku Zofia Stryjeńska wspólnie z Władysławem Ostrowskim wykonała dekorację kamieniczek na Starym Mieście w Warszawie. Polichromia miała intensywne barwy i wnosiła czar zdobień sprzed wieków. Niestety dzieło malarki uległo zagładzie razem z warszawską Starówką, zniszczoną po Powstaniu Warszawskim przez hitlerowców.
Gdy nastał kryzys lat 30. obrazy przestały się sprzedawać. Zofia siedziała sama i głowiła się, jak związać koniec z końcem. cit Wstrętna, ohydna samotność — pisała. — Gęby ni do kogo otworzyć, nie ma z kim podzielić radości, gdy stworzy się coś dobrego. Nie ma z kim posmucić się, powzdychać. Nie ma z kim iść do kina”. To zapis z Nowego Roku, 1 stycznia 1934.
A w tym czasie Irena Krzywicka w entuzjastycznym felietonie o twórczości Stryjeńskiej, pisała: „Ach, jakże pani zazdroszczę, droga pani Zofio! (…) Jakże uprzywilejowany wśród artystów jest malarz! Może oderwać się cały od rzeczywistości, myśleć czystą sztuką, samą barwą, samą linią…”

Tymczasem rzeczywistość nie dawała o sobie zapomnieć. Malarkę nachodzili dłużnicy. Klientów na obrazy nie było, a jeśli już się ktoś znalazł, to kupował piękne obrazy za bezcen. Stryjeński już nie żył. Jedyną pociechę stanowiły dla Zofii jej dzieci. Podrosły, miały swoje sprawy. Cieszyła się, że może im pomóc. Pragnęła uchronić je przed tym, co ją samą spotkało.
Gdy Magda zakochała się w pewnym młodzieńcu, artystka skomentowała to w pamiętniku: „A więc poznała kogoś, kogoś niezmiernie kulturalnego i cudownie miłego, po prostu niezwykły typ, zupełnie inny od innych mężczyzn. (…) Dobrze znam takie psalmy nieboszczyka Salomona. Już widzę, że wymoczek z cyniczną facjatą i okiem wygotowanego łososia szykuje mi się na zięcia”. Czyż to nie pyszny styl? W prywatnych zapiskach Stryjeńska wyrasta na prawdziwą pisarkę. Nawiasem mówiąc „wymoczek” nie został jej zięciem.

Gdy Zofia przekonała się, że jej drugie małżeństwo jest fikcją, rozwiodła się z Sochą. Żyła niemal jak pustelnica. Z rzadka wychodziła do Ziemiańskiej, gdzie przy stoliku artystów siedziała koło Henryka Kuny (jeśli był w kraju), Bolesława Leśmiana i malarzy z kręgu dawnego „Rytmu”. Sporadyczne kontakty utrzymywała też z Tadeuszem Boyem–Żeleńskim, atakowanym zawzięcie za swoje antykościelne felietony, za książkę o Mickiewiczu, niemal za wszystko.

Czuła żal, że gdy mniej ważni artyści dostali nagrodę państwową, ona — tak znacząca w polskiej sztuce okresu II RP — nie otrzymała nic. Nasze państwo znane jest z tego, że lekceważy talenty a nagradza miernoty. Stryjeńska nie umiała i nie chciała zabiegać o uznanie. Nie należała też do koterii. Była daleko od rządów „pułkowników”. Jedyny znany fakt zainteresowania się organów państwa artystką, to zajęcie jej obrazów przez komornika na wystawie w Instytucie Propagandy Sztuki. Sprawa wywołała sensację. Nikomu jednak nie przyszło do głowy przyjść z pomocą Stryjeńskiej, żyjącej w nędzy. Doprowadzona brakiem pieniędzy do rozpaczy sprzedała kilka obrazów lichwiarzom.

Wreszcie spełniło się jej życzenie: otrzymała nagrodę, ale los z artystki zakpił, bo nagrodą był złoty wawrzyn Polskiej Akademii Literatury. Za odznakę należało zapłacić 30 złotych. Na odwrocie zawiadomienia o nagrodzie, napisała: „Akurat — jeszcze będę bulić”.
Zły los odwrócił się na krótko pod koniec lat 30. Stryjeńska otrzymała kilka zamówień z MSZ, m.in. na kilim dla cesarza Japonii Hiro–hito. Brała też udział w dekoracji wnętrz naszych słynnych statków pasażerskich: „Batorego” i „Piłsudskiego”. Wykonała też dekorację sali w cukierni Wedla. Znowu też zaczęto kupować jej obrazy o tematyce słowiańskiej i historycznej. W 1938 roku zrealizowała scenografie i projekty kostiumów do baletu Szymanowskiego „Harnasie”, zdobywając duże uznanie.

Zbliżająca się do czterdziestki malarka przeżyła wtedy gwałtowną fascynację pisarzem i podróżnikiem Arkadym Fiedlerem. Marzyła o namiętnej miłości, czekała na nią. Romans z Fiedlerem był krótki. Możliwe, że od niego zaraziła się chorobą weneryczną, która ujawniła się w czasie wojny.
Okupację spędziła w Krakowie, dlatego los oszczędził jej widoku zagłady domu i całego miasta, jak to dotknęło tysiące warszawiaków. Nadal rysowała, niestety powielając dawne pomysły. Sztuka była dla niej ucieczką od koszmaru wojny.

Gdy do Krakowa wkroczyli Rosjanie, Zofia Stryjeńska podjęła decyzję o wyjeździe z Polski. Nie chciała żyć w komunistycznym kraju. Jednak bała się zmiany miejsca. Kilka razy oddawała kupione już bilety. Wreszcie wyjechała jednym z ostatnich pociągów. Po długich perypetiach dotarła do Szwajcarii, gdzie była już córka a potem trafili też synowie. Pozostała na Zachodzie. Mieszkała w Belgii, Francji i Szwajcarii. Usiłowała wyjechać do USA i ubiegała się o pomoc Fundacji Kościuszkowskiej. Niestety Rada Nadzorcza Fundacji odmówiła.
Odczuwała niepokój o los kraju. Nie umiała żyć na Zachodzie. Była uczuciowo związana z Polską i polską kulturą. „Jej dom — stracony — to była Polska” — napisał jej syn, Jan. Żyła w biedzie, chociaż syn Jan proponował, że kupi od niej jakiś obraz. Odmawiała. Miała ulubioną kawiarenkę Eaux–Vives w Genewie, gdzie piła kawę i czasem przyjmować gości.
W Polsce eksploatowano dorobek Zofii Stryjeńskiej, wydając na pocztówkach reprodukcje jej obrazów i nie płacąc artystce honorariów. Zmarła w zapomnieniu 30 lat temu. Badaczka życia i twórczości artystki, Maria Grońska podała, że stało się to w lutym 1974 roku. Encyklopedie i opracowania informują, że Stryjeńska umarła w 1976 roku. Jej grób znajduje się na cmentarzu Chenebourg w Genewie.

Dziś widać, jak wiele świeżości wprowadziła do polskiej sztuki. Jej obrazy tchną ogromną żywiołowością, radością istnienia. Barwy były często bardzo ostre i kontrastowo zestawiono — jak w sztuce ludowej. Na myśl przychodzą słowa Ireny Krzywickiej, która stwierdziła, że istotą malarstwa Zofii Stryjeńskiej jest „ruch, żywioł, ciała spęczniałe od krwi i mleka…” Dzieła artystki były też pełne ciepła i miłości, chociaż jej tak mało w swym życiu zaznała.

—› Litografie i ilustracje Zofii Stryjeńskiej

Nigdy dotąd dorobek Zofii Stryjeńskiej nie został zebrany – po raz pierwszy w retrospektywnej wystawie dokonało tego krakowskie Muzeum Narodowe. Z całego świata wypożyczono jej malarstwo, szkice, projekty wzornictwa. W sumie ponad pół tysiąca prac

źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Zofia Stryjeńska, Fragment panneaux dekoracyjnych zdobiących pawilon polski na wystawie paryskiej w 1925, Muzeum Narodowe w Warszawie

źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Zofia Stryjeńska, Żywioły Ogień i Woda dla poselstwa polskiego w Sofii, 1928, Muzeum Narodowe w Warszawie

źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Zofia Stryjeńska, Żywioły Ogień i Woda dla poselstwa polskiego w Sofii, 1928, Muzeum Narodowe w Warszawie

  • Świąteczne spotkanie z art deco

Rodzinne miasto Zofii Stryjeńskiej wystawiło jej w Muzeum Narodowym pomnik retrospektywę. Pokaz porywa energią jak ludowe wesele. Paradne stroje, pradawne rytuały, taneczne pozy.

Wystawa Stryjeńskiej to tornado. Aranżacja oddaje charakter bohaterki: jest intensywna i dynamiczna. Ponad pół tysiąca eksponatów, a to nie wszystko, co po artystce zostało – zdrowy rozsądek i dobry gust nakazały kuratorowi Światosławowi Lenartowiczowi eliminację zebranego materiału. I tak miałam poczucie, że kręcę się na karuzeli powtarzanych motywów. Bo Stryjeńska, choć niezwykle płodna, wirowała po tematycznym kręgu. Religia, mit, słowiańszczyzna, naród. Efektowne figuralne sceny, stylizowane na „nowoczesność” pojmowaną jako uproszczenie formy, płaskość sylwet i brak światłocienia. Te same układy powtarzane w wersji wielkich panneaux, wzorów na porcelanę, kostiumów teatralnych, zabawek, kartek pocztowych i graficznych tek. Znakomite prace projektanckie i płyciutkie, wyprane z prywatności kompozycje malarskie.

 

Podziel się!