Profesor Mirosław Matyja – „Polska semidemokracja” (część 3)
© copyright by Mirosław Matyja
„Polska semidemokracja”
Dylematy oddolnej demokracji w III Rzeczypospolitej
Część 2
Problemy polskiej demokracji
Legitymizacja władzy w Polsce[1]
Władza w Polsce jest zalegitymizowana na podstawie art. 7 Konstytucji RP, który nazwany został zasadami działania organów państwa, a brzmi on krótko i jednoznacznie: „Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”.
Cóż to jest jednak ta legitymizacja władzy? To nic innego jak uprawnienie rządzących do podejmowania wiążących decyzji, przy równoczesnej akceptacji rządzonych. Przynajmniej tak brzmi oficjalna definicja legitymizacji władzy.
A więc rządzący podejmują wiążące decyzje w imieniu wyborców i dla dobra społeczeństwa. Wysiłki rządzących mają na celu wywołanie i utrzymanie opinii, a nawet przekonania rządzonych, że istniejące instytucje polityczne w państwie są najbardziej odpowiednie i właściwe dla społeczeństwa. Oni decydują, ponieważ są reprezentantami Narodu i posiadają w swoich rękach tak zwaną władzę, czyli instrument dominacji, ale też i odpowiedzialności za całe społeczeństwo.
Nie mają więc łatwego zadania, ale sugerując się dobrem państwa, zdecydowali się na to wyzwanie.
Oczywiście udzielenie legitymizacji opiera się na kryterium dobrowolności, a więc wyklucza przemoc, manipulację i monopol mediów, jako źródła podporządkowania.
W państwach najbardziej rozpowszechnioną formą legitymacji władzy są oczywiście wolne wybory, co łączy się z przekonaniem, że źródłem władzy jest Naród, a więc rzeczywisty suweren.
W semidemokratycznej Polsce z tą legitymizacją jest trochę inaczej.
Zgodzimy się z tym, że każda konstytucja jest aktem posiadającym najwyższą moc prawną i jako tak zwana ustawa zasadnicza stoi ponad innymi ustawami. Stanowi prawo praw i obowiązków w sensie nadrzędności w stosunku do wszelkich ustaw i zarządzeń, bez odwoływania się do nich.
Wystarczy jednak przyjrzeć się na przykład rozdziałowi VII Konstytucji RP pod tytułem „Samorząd terytorialny” aby stwierdzić, że ta nadrzędna rola ustawy zasadniczej w sprawach dotyczących jednostek samorządowych w Polsce stoi pod dużym znakiem zapytania.
W wymienionym rozdziale VII, składającym się z 10 artykułów, występuje aż 10 odwołań do ustawy, a więc aktu prawnego ustalanego przez parlament, i mającego niższą rangę i niższą moc prawną, aniżeli zapisy konstytucyjne.
Tak więc Konstytucja powołuje się na ustawy, które jak powszechnie wiadomo, można uchwalać i zmieniać w aktualnym parlamencie praktycznie dowolnie. Nota bene, obecnie urzędujący posłowie uchwalili już kilkaset ustaw.
Już sam ten fakt świadczy o koniecznej potrzebie zmiany i uaktualnienia Konstytucji.
Paradoksem polskiego parlamentu jest jednak to, że dominują w nim ustabilizowane siły partyjne, które nie są zainteresowane w szczególny sposób nowelizacją Konstytucji, a już na pewno nie zmianą art. 7, który legitymizuje wszelkie ich poczynania.
Sejm jako najwyższy organ władzy publicznej, działa na podstawie i w granicach prawa, a więc w granicach ustaw, które sam uchwala.
Tak więc, ustawy górują nad Konstytucją, nad ustawami góruje partyjny parlament, który działa w imię artykułu 7. Posłowie nie muszą się zbytnio troszczyć o ich byt w najwyższym organie władzy państwowej, bowiem sprzyja im ordynacja wyborcza, która jest dla nich bardzo praktyczna, a która jest jednocześnie zasadniczą ustrojową wadą polskiego państwa. Ordynacja ta, pielęgnowana na rzecz elit politycznych, odbiera bowiem obywatelom bierne prawo wyborcze, zaś czynne prawo wyborcze stało się fikcją. Obywatele wybierają, ale tylko spośród kandydatów już wcześniej wybranych przez partyjne kierownictwa. Konkretnie chodzi tu o głosowanie na tak zwane partyjne listy wyborcze.
Tak właśnie funkcjonuje system, który nazywam polską semidemokracją, zdominowaną z jednej strony próbami wprowadzenia elementów w pełni demokratycznych, a z drugiej sposobem rządzenia kontrolowanym przez elity polityczno-partyjne. Cokolwiek by elity nie zrobiły, zawsze mogą powołać się na artykuł 7 polskiej ustawy zasadniczej, mającej ponoć stać ponad innymi ustawami.
Nowelizacja polskiej Konstytucji uwzględniająca powyższe rozważania jest nieodzowna, gdyż aktualna ustawa zasadnicza nie tylko nie pozwala, ale wręcz blokuje rzeczywistą partycypację obywateli w procesie decyzyjnym na szczeblu ogólnokrajowym i lokalnym. Ale kto ją zmieni? Konstytucyjnie rzecz biorąc, inicjatywa powinna wyjść od parlamentu, lecz nikt nie podcina sobie dobrowolnie gałęzi, na której siedzi.
“Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”[1]
Ustawa z 27 czerwca 1997 r. o partiach politycznych (Art. 1, ustęp 1) mówi, że „partia polityczna jest dobrowolną organizacją występującą pod określoną nazwą, stawiającą sobie za cel udział w życiu publicznym poprzez wywieranie metodami demokratycznymi wpływu na kształtowanie polityki państwa, lub sprawowanie władzy publicznej”.
Po przeczytaniu tej ustawy wiemy (?) co robi, a czego nie robi partia polityczna w Polsce.
Partie w systemach demokratycznych
W systemach demokratycznych funkcje partii politycznych postrzegane są jako siły/ugrupowania społeczne, które aktywnie mobilizują struktury społeczeństwa. Są zakorzenione w tradycji Narodu i jego historii, czyli wyrastają niejako z potrzeb i oczekiwań społecznych. To oczywiście przekłada się na wynik w walce politycznej. Wygrywająca wybory partia lub partie (w przypadku koalicji) otrzymuje legitymację społeczną do kierowania państwem. Oprócz tego partie polityczne spełniają funkcję aktora/podmiotu polityczno-instytucjonalnego, który bierze aktywny udział w życiu publicznym i kształtowaniu polityki państwa, i ma wpływ na kierunek jego rozwoju.
W systemie demokratycznym partie polityczne są więc pomostem łączącym państwo i jego obywateli.
Partie w systemach niedemokratycznych
W systemach niedemokratycznych rola partii politycznych ma charakter nakazowo – kierowniczy. Partie dążą do objęcia kontrolą wszelkich form aktywności społeczeństwa pod różnymi pozorami, powołując się w tym celu na demokratyczne zasady. Dominuje zjawisko fasadowości, stopniowo zacierają się różnice między sferą publiczną i prywatną. Kształtują się elity polityczne mające najczęściej poparcie w biznesie i jego grupach interesów. Partia obejmując władzę w państwie, przejmuje lub stara się przejąć, pełnię kontroli nad obywatelami, którymi próbuje manipulować i prowadzić politykę na zasadzie dziel i rządź. Legitymizacja poczynań rządzącej partii ma miejsce poprzez „demokratyczne” wybory, które w rzeczywistości nie mają nic wspólnego z demokracją (przykładem są wybory z tak zwanych list partyjnych).
Polska definicja partii politycznej
Spójrzmy ponownie na zapis w ustawie o partiach politycznych z 27.06.1997. Ciekawy jest szczególnie jej końcowy fragment mówiący o wpływie partii na kształtowanie polityki państwa, lub sprawowanie władzy publicznej. Wynika z tego, że według powyższej ustawy partia polityczna w Polsce spełnia jedną z dwóch funkcji:
– albo wpływa na kształtowanie polityki państwa, ale w jaki sposób, tego już ustawa nie definiuje konkretnie. Czytamy natomiast o udziale partii w życiu publicznym państwa
– albo sprawuje władzę w państwie.
Czy z tego wynika, że partia, która przejmuje władzę w państwie, zwolniona zostaje automatycznie z jej udziału w życiu publicznym? Zwycięska partia ma doniosły cel jakim jest sprawowanie władzy. Tak więc stwierdzamy per definitionem, że partia która wygrała wybory, zostaje ustawowo zwolniona z obowiązku jakiejkolwiek działalności publicznej i wywierania metodami demokratycznymi wpływu na kształtowanie polityki państwa.
Krótko mówiąc, partia taka ma wolną rękę w swoich działaniach i kieruje się jedynie statutem partii, który może kreować i interpretować dowolnie, a także tworzyć własną, partyjną politykę działania. W ten sposób kształtowana zostaje polityka państwa poprzez wspomniane sprawowanie władzy publicznej.
Przypomnijmy w tym kontekście czym jest władza, aby Czytelnik nie zasugerował się od razu, że władza to ludzie. Nie, władza to nie ludzie. Władza to nie jednostki, lecz proces wywierania przez jednostkę bądź grupę autentycznego wpływu na działania innych osób. W tym procesie dominacji zostaje ukierunkowane postępowanie z reguły szerokiej społeczności przez działania jednostek, lub wąskiej grupy osób. Władza jest więc narzucaniem woli jednym przez innych, niezależnie od tego, czy jest to zgodne z ich interesem i ich wolą. Według wyżej wymienionej ustawy, w Polsce zwycięska partia sprawuje władzę publiczną, czyli jej celem jest wywieranie wpływu na działania innych osób, aby zgodnie z polityką partyjną ukierunkować ich postępowanie. W kontekście państwa chodzi tu oczywiście o całe społeczeństwo, może tylko za wyjątkiem masy partyjnej i jej beneficjentów.
Szwajcarska definicja partii politycznej
Ustrój polityczny Szwajcarii zbudowany jest na instrumentach demokracji bezpośredniej i jest tak skonstruowany, że tak zwana władza, a więc proces dominacji, należy do suwerena, czyli do obywateli. Za pomocą weta obywatelskiego, inicjatywy ludowej i referendum, społeczeństwo kreuje prawo i ma ostateczny głos w ważnych sprawach na poziomie lokalnym i ogólnokrajowym.
W konstytucji szwajcarskiej definicja partii politycznych zapisana jest następująco: „Partie polityczne współdziałają w kształtowaniu poglądów i woli narodu” (art. 137).
Z powyższej definicji wynika, że partie polityczne w Szwajcarii nie mają na celu wywierania wpływu na politykę państwa, a już na pewno nie dążą do sprawowania władzy, czyli dominacji nad innymi. Są częścią systemu politycznego, ale nie dominującą, lecz uzupełniającą się i współdziałającą. Faktyczną władzę sprawuje społeczeństwo obywatelskie przy urnie.
Wnioski
Polska i Szwajcaria to dwa demokratyczne państwa, w obydwu funkcjonuje cały szereg partii politycznych od lewa do prawa. Ich definicje są jednak diametralnie odmienne, co skutkuje inną ich rolą w życiu publicznym państwa.
W Szwajcarii partie polityczne mają charakter drugoplanowy i służą społeczeństwu, oraz współdziałają w kształtowaniu woli Narodu, który jest suwerenem państwa.
W Polsce partie walczą o tak zwaną władzę, a zwycięska partia ma na celu kierowanie państwem zgodnie z wolą …. ustawy. Ustawa ta natomiast legitymizowana jest zapisem konstytucyjnym w art. 7, w którym czytamy, że „organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”.
Oczywiście organem władzy publicznej jest przede wszystkim rząd powołany przez rządzącą partię.
Mogłoby się wydawać, że autorzy ustawy o partiach politycznych z 1997 roku nie mieli zielonego pojecia o polityce. Przyglądając się bliżej treści tej ustawy należy jednak stwierdzić, że działali w sposób co najmniej wyrachowany. Ten zmanipulowany zapis daje rządzącej partii wręcz nieograniczone kompetencje władcze. Od tamtego czasu minęło ponad 20 lat, a ustawa jest nadal aktualna.
Nota bene, po co ta cała farsa? Odpowiedź jest jak zwykle ta sama – „aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej” (cyt. Edward Gierek).
Skąd wziąć „kieszonkowe”? O zadłużaniu państwa i o konstytucji[2]
Wyobraźmy sobie następującą sytuację. Rodzice przestają dawać dziecku kieszonkowe na jego wydatki. Wydaje im się, że w ten sposób oszczędzają w budżecie rodzinnym. Dziecko potrzebuje jednak pieniędzy na swoje drobne wydatki, abstrahując od tego, czy mają one sens, czy są sensu pozbawione. Dziecko zaczyna więc zadłużać się u kolegów, nie wiedząc, że za jego zaufanymi kolegami stoją inni koledzy. Rodzice są zadowoleni, dziecko również, ale tylko na tak zwaną krótką metę, bowiem prawa ekonomii, jak wiemy, są nieubłagane.
Podobną sytuację mamy w Polsce, a stworzona została ona nieprzemyślanym i nieudolnym zapisem w Konstytucji RP, którego inicjatorem był postkomunista, Aleksander Kwaśniewski.
Mowa tu o art. 220 ustęp 2, który mówi:
„Ustawa budżetowa nie może przewidywać pokrywania deficytu budżetowego przez zaciąganie zobowiązania w centralnym banku państwa”.
Powyższy zapis dobitnie zabrania finansowania deficytu budżetowego przez zadłużanie się polskiego państwa (rządu) w Narodowym Banku Polskim (NBP).
Na pierwszy rzut oka zapis ten wydaje się sensowny, nie budzący wątpliwości i z ekonomicznego punktu widzenia wręcz wzorcowy. Także dla innych państw.
Szczególnie ma to sens, gdy dochody państwa przewyższają wydatki i nie występuje tak zwana dziura budżetowa. A więc mowa tu o zdrowej i dobrze prosperującej gospodarce, która opiera się na odpowiedzialnych działaniach polityków. W polskich warunkach polityczno-ekonomicznych niestety tak nie jest. Dochody naszego państwa są notorycznie niższe od wydatków, co zresztą czytamy i słyszymy w mediach, nawet w tych głównego nurtu.
W tej sytuacji rząd polski nie mogąc ustawowo zadłużyć się we własnym banku narodowym , szuka innych możliwości zmniejszenia deficytu budżetowego. Czyli postępuje tak jak dziecko, które zgodnie z decyzją rodziców, pozbawione jest kieszonkowego, idzie więc do kolegów i prosi o pożyczkę. Rząd polski ma dwóch takich sprawdzonych kolegów, mianowicie Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW). Aby pokryć deficyt budżetowy należy tylko wydać obligacje, albo zaciągać kredyt w tych instytucjach. I rząd polski tak właśnie robi.
Oczywiście jest to poważny problem polityczno-ekonomiczny, a Polska miała już przykre doświadczenia w podobnej sytuacji, gdy najpierw Gierek, a potem Jaruzelski zadłużali kraj dokładnie w tych samych instytucjach. No cóż, powiedzą politycy, teraz są inne czasy, działamy ekonomicznie i mamy wolną gospodarkę rynkową. Problem polega jednak na tym, że prawa rynku pozostały… prawami rynku.
Kolejny problem związany jest z faktem, że nasi dobrzy koledzy, czyli Bank Światowy i MFW, nie działają sami. Oni mają za plecami innych kolegów, a ci nie są już tak sympatyczni i bezinteresowni. Są to potężne międzynarodowe kartele finansowe, które inwestują w zadłużonych krajach właśnie za pośrednictwem Banku Światowego i MFW.
Podobna sytuacja doprowadziła w Polsce na początku lat 90. XX wieku do wyprzedania przedsiębiorstw państwowych w Polsce po minimalnej wartości. To również dlatego w naszym kraju ponad 80% banków jest w rękach zagranicznych. Obecnie toczy się walka o kopalnie, odkrywki i lasy państwowe. Plan międzynarodowych karteli finansowych zawsze przebiega według tego samego schematu. Najpierw udostępniają kredyty, a kiedy gospodarka jest odpowiednio zadłużona, przystępują do realizacji planu uzależnienia ekonomicznego danego państwa. Polska nie jest tu bynajmniej przypadkiem odosobnionym.
Obecnie obsługa długu publicznego w Polsce to kwota ponad 40 miliardów złotych. Suma ta zawiera przede wszystkim odsetki od kredytów/obligacji, które rząd polski płaci bankom zagranicznym. Oczywiście, najprościej byłoby się nie zadłużać i prowadzić zdrową politykę polityczno-gospodarczą opartą na ogólnie uznanych zasadach ekonomicznych. Są państwa, które notorycznie wypracowują nadwyżki budżetowe. Do tych państw Polska jednak nie należy.
Wyjście z tej zagmatwanej, ale i bardzo niebezpiecznej sytuacji wydaje się bardzo proste. Należy wypracować mechanizmy, które pozwoliłyby pokryć deficyt budżetowy z banku narodowego. Zamiast płacić odsetki od kredytów, prościej byłoby pożyczać bezprocentowo z NBP. Przeciwnicy tej koncepcji oburzą się zapewne i powiedzą, że rząd polski ma ręce związane prawem unijnym. Zgoda, ale…. Rząd włoski też ma związane ręce prawem unijnym. Jak wiadomo, gospodarka Włoch należała w ostatnich latach do najwolniej rozwijających się w strefie euro. Zadłużenie państwa rosło, dochodząc w połowie 2018 roku do 2,3 bln euro czyli 133 proc. PKB. I nic nie wskazuje na zmianę tej tendencji. Czy rząd polski musi nagle obawiac sie prawa unijnego? Czy państwo polskie jest suwerenne?
Retoryczne pytania…
Założenie, że nasi politycy potrafiliby utrzymać w ryzach wydatki publiczne i nie zadłużać się w NBP w nieskończoność, jest praktycznie równa zeru. Dlatego ważny jest zapis konstytucyjny, który określałby wysokość zadłużenia w banku narodowym procentowo w stosunku do poziomu przyrostu PKB. W ten sposób można by uniknąć nadmiernego drukowania pieniędzy i związanej z tym inflacji.
Niewątpliwie, biorąc pod uwagę powyższe rozważania, nasuwa się kilka generalnych spostrzeżeń.
Po pierwsze, można by nawoływać do odpowiedzialności polityków za losy państwa i jego przyszłość i sugerować im, aby zaniechali zadłużania się, ale w ramach aktualnej konstelacji politycznej w Polsce nie ma to najmniejszego sensu.
Po drugie, obojętne o czym piszę w moich artykułach, zawsze dochodzę do tego samego wniosku – trzeba zmienić przestarzałą, postkomunistyczną konstytucję, a tym samym artykuł 220.
Po trzecie, nie należy zmieniać kolegów, ponieważ koledzy stojący za naszymi kolegami są zawsze ci sami, czyli w wypadku zaciągania obcego długu są to międzynarodowe kartele finansowe. Należałoby raczej zwrócić się do rodziców z prośbą o kieszonkowe, czyli polski rząd powinien pożyczać pieniądze na pokrycie dziury budżetowej od NBP, ale tylko do ściśle określonego w konstytucji pułapu.
Po czwarte, jak to jest, że wszyscy wiedzą o wyżej opisanej sytuacji, świadomie lub podświadomie, i nikt nic nie robi, aby wyjść z tego zaklętego kręgu? Odpowiedź jest prosta. Brakuje w Polsce skutecznych bezpośrednio-demokratycznych mechanizmów kontroli i podejmowania decyzji (inicjatywy obywatelskiej i wiążącego, bezprogowego referendum), które położyłyby kres zadłużaniu się, a tym samym wyprzedaży państwa polskiego.
Semidemokracja po polsku[3]
To, co w sferze polskiego życia społeczno-politycznego i konstrukcji państwa odróżnia nas od tradycyjnych, jednoznacznych i klasycznych demokracji państw zachodnich, to różnica w wartościach, postawach i zasadach, oraz schematach wykonywania władzy.
Semidemokratycznym systemem politycznym, nazywanym też mieszanym, określa się z reguły sposób rządzenia państwem, który zawiera zarówno elementy parlamentaryzmu jak i systemu prezydenckiego. Z czasem termin ten zaczęto używać dla określenia jakichkolwiek rządów mieszanych. Również w polskich realiach politycznych pojęcie semidemokracji (czyli połowicznej demokracji) można odnieść do panującego w kraju systemu sprawowania władzy. System ten jest z jednej strony zdominowany próbami wprowadzenia elementów w pełni demokratycznych bądź ich imitacji, a z drugiej strony sposobem rządzenia kontrolowanym przez elity polityczno-ekonomiczne.
Demokracja – ale jaka?
Nie da się ukryć, że demokracja jest ustrojem politycznym i formą sprawowania rządów, w których źródło władzy stanowi wola większości obywateli, którzy sprawują rządy bezpośrednio, lub za pośrednictwem ich przedstawicieli. W demokracji bezpośredniej obywatele oddolnie i aktywnie uczestniczą w podejmowaniu decyzji politycznych, natomiast w demokracji parlamentarnej władza polityczna sprawowana jest pośrednio poprzez wybieranych periodycznie przedstawicieli.
Ciekawe jest to, że nie istnieją ogólnie przyjęte kryteria uznawania danego państwa za demokratyczne. Stąd też występują duże różnice pomiędzy poszczególnymi formami demokracji. Kluczowym warunkiem dla idealnej formy demokracji przedstawicielskiej są wolne wybory, to znaczy dostępne w równym stopniu dla każdego obywatela i przeprowadzane według zrozumiałych reguł. Co więcej, wolność poglądów, wolność słowa i wolność prasy powinny być postrzegane jako podstawowe prawa umożliwiające obywatelom głosowanie zgodnie z własnymi przekonaniami. Demokracja w zależności od jej formy, może być stopniowana, to znaczy w danym ustroju politycznym faktyczny udział we władzy ogółu obywateli może być większy albo mniejszy.
Zgadza się również, że podstawową cechą demokracji jest zdolność jednostki do pełnego i nieskrępowanego uczestnictwa w życiu swojej społeczności. Biorąc pod uwagę znaczenie umowy społecznej i woli powszechnej dla demokracji, może być ona charakteryzowana jako forma, w której wszyscy uprawnieni obywatele mają równy głos w podejmowaniu decyzji wpływających na ich życie. Najlepszym przykładem jest szwajcarski system polityczny oparty na instrumentach demokracji bezpośredniej.
A jaka jest polska demokracja?
To, co w sferze polskiego życia społeczno-politycznego i konstrukcji państwa odróżnia nas od tradycyjnych, jednoznacznych i klasycznych demokracji państw zachodnich, to różnica w wartościach, postawach i zasadach, oraz schematach wykonywania władzy.
Elity w polskim systemie rządzenia
W dzisiejszej Polsce funkcjonuje dwusegmentowy, czyli dychotomiczny ustrój państwa, oparty w dużej mierze na biurokracji. Jego źródłem była ugoda pomiędzy przywódcami PRL i elitą Solidarności, której początkiem były obrady Okrągłego Stołu. W następstwie doszło do pierwszych demokratycznych wyborów w powojennej historii Polski, restrukturyzacji władzy ustawodawczej i wykonawczej (lecz nie sądowniczej), oraz dokonane zostały konieczne reformy gospodarcze. Równolegle wykształciły się elity polityczne stanowiące mieszankę starych i nowych elit, które przejęły stopniowo władzę w kraju.
Transformacja systemowa po roku 1989 i obalenie systemu komunistycznego doprowadziły więc do wykreowania na arenie politycznej elit, które sterując polityką i gospodarką państwa, przyczyniły się do powstania dwusegmentowego ustroju z elementami demokratycznymi.
Równolegle formułowały się nowe elity ekonomiczne, początkowo niezwiązane z władzą polityczną, lecz z nowymi instytucjami gospodarki rynkowej, opartymi na prywatnej własności i przedsiębiorczości, ale przede wszystkim na starych kontaktach. Do bogacenia się wykorzystywały one masowo proces prywatyzacji gospodarki polskiej.
W opisywanych zjawiskach elity intelektualne odgrywały istotną rolę tylko w początkowej fazie transformacji ustrojowej. Po spełnieniu swojej dziejowej misji rozpadły się i przekazały przewodnią rolę w społeczeństwie nowo wykreowanym elitom politycznym. Tylko niektórym intelektualistom udało się przeniknąć do elitarnej sfery biznesmenów lub polityków.
Opisany proces doprowadził do przewartościowania w społeczeństwie polskim, którego charakterystycznymi cechami są rozwój indywidualizmu jako stylu życia, oraz status ekonomiczny jednostek, który jest elementem kwalifikującym do przynależności elitarnej. Nastąpił stopniowy proces przenikania elit politycznych i ekonomicznych. Z biegiem czasu elity polityczne zmaterializowały swoje potrzeby i wartości, zaś nowe elity ekonomiczne zgłosiły pretensje do władzy i karier politycznych. Doszło więc i dochodzi do symbiozy interesów obydwu kategorii elitarnych grup społecznych. W ten sposób zrodziła się dwusegmentowość/dychotomia ustrojowa. Nie ma ona nic wspólnego z rzeczywistą demokracją, a więc systemem państwa sterowanym oddolnie przez jego obywateli, bądź to bezpośrednio, bądź to za pośrednictwem ich przedstawicieli, którymi elity z pewnością nie są.
Powstało tak zwane społeczeństwo równoległe, które można określić po prostu mianem „my i wy”.
Imitacja demokracji
Niewątpliwie państwo polskie posiada demokratyczne instytucje oraz procedury władz ustawodawczych i wykonawczych, łącznie z samorządem terytorialnym. Regularnie odbywają się wybory do sejmu i senatu, wszyscy obywatele mają zagwarantowane konstytucyjnie równe prawa. Z drugiej strony istnieje siatka spójnych elit polityczno-ekonomicznych, która de facto kieruje państwem w imię wyższych wartości. Nie są one niczym innym jak maksymalizacją ich własnego zysku. Jest to więc system oparty na półdemokratycznych, albo niepełnych demokratycznych filarach, który nazwałbym semidemokratyczną formą rządzenia państwem, lub nieudolną imitacją demokracji.
Nie ulega wątpliwości, że nie można tego systemu porównywać do świeżych demokracji lub półdemokracji, na przykład w państwach północnej Afryki. W krajach tych twory pseudo-demokratyczne skazane z góry na porażkę, są dopiero w fazie kształtowania się. Natomiast w Polsce semidemokracja ukształtowała się w ciągu ostatniego ćwierćwiecza i jest systemem już poniekąd wrośniętym w polskie społeczeństwo. Co gorsza, system ten został zaakceptowany przez to społeczeństwo, które ma zresztą niewielki wybór. Na pewno jest to lepsza imitacja demokracji niż tak zwana demokracja ludowa w okresie PRL, co jednak nie jest żadną pociechą, bowiem imitacja, jakakolwiek by nie była, pozostanie zawsze imitacją. Niemniej jednak istnieją znaczące podobieństwa łączące dzisiejszą semidemokrację w Polsce z demokracją ludową okresu 1944-1989. Podobnym zjawiskiem jest na przykład zajmowanie wszystkich wyższych stanowisk publicznych przez tak zwanych „swoich” ludzi, nie biorąc przy tym w ogóle pod uwagę umiejętności i kwalifikacji. Równie uderzające podobieństwo łączy style uprawianego w tych systemach tak zwanego dialogu między władzą i społeczeństwem, który z reguły sprowadza się do monologu rządzących elit. Elitarni politycy powołują się na domniemane uniwersalne prawa, czy to historyczne, ekonomiczne czy naturalne, których nie potrafią nawet zdefiniować. Podejmują przy tym chętnie hasło racji stanu, jak było w przypadku dziejowej misji wejścia Polski do UE czy do NATO. Racja stanu…. należałoby zapytać, czy polskie elity posiadają monopol na „rację“, a jeśli tak, to w przypadku jakiego „stanu”? W swoim czasie również Bierut, Gomułka, Gierek i Jaruzelski używali uniwersalnych wartości i racji stanu w celu utrzymania się przy władzy.
Polska forma demokracji jest więc specyficzną formą rządzenia państwem, stanowiącą zlepek elementów zbiurokratyzowanego instytucjonalizmu, wprowadzonego jako imitacja demokracji zachodnich z jednej strony, i wpływu elit politycznych i ekonomicznych z drugiej. Rodzi się tu zasadnicze pytanie – gdzie w tym kontekście należałoby umiejscowić szeroko rozumiane społeczeństwo polskie? W konkretnych uwarunkowaniach semidemokratycznych państwa polskiego odpowiedź na to pytanie wcale nie jest łatwa. Społeczeństwo jest jednak potrzebne, bo kim miałyby te elity rządzić?
[1]Artykuł ukazał sie na portalu Dziennik Narodowy, 30.11.2018r: http://dzienniknarodowy.pl/prof-matyja-obywatelowi-partia-polityczna/ oraz na portalu Obserwator Polityczny, 1.12.2018: https://obserwatorpolityczny.pl/?p=55994, (dostęp: 1.12.2018).
[2]Artykuł ukazał sie na portalu PAFERE 23.11.2018: https://www.pafere.org/2018/11/23/Artykuł y/skad-wziac-kieszonkowe/ (dostęp: 30.11.2018).
[3]Artykuł ukazał sie na portalu Dziennika Narodowego, 23.03.2018: http://dzienniknarodowy.pl/prof-matyja-semidemokracja-polsku/ (dostęp: 10.09.2018).
[1]Artykuł ukazał sie na portalu Dziennik Narodowy, 15.12.2018r: https://dzienniknarodowy.pl/prof-matyja-legitymizacja-wladzy-polsce/ (dostęp: 17.12.2018r.)
Książkę można nabyć: https://wgp.com.pl/
cdn