Skompromitować Polskę, nawet za cenę rzetelności. O ataku dezinformacyjnym na Baltic Pipe (ANLIZA)
Za Baltic Pipe musieliśmy oddać Danii polskie terytorium, a pomimo to Polacy i tak będą jeszcze przez lata płacić frycowe Kopenhadze – taki przekaz płynie z artykułu Andrzeja Szczęśniaka, w którym nie pozostawia on suchej nitki na polsko-duńskim gazociągu. Postanowiliśmy zestawić go z rzeczywistością. Wynik tej konfrontacji jest dla autora miażdżący.
Manipulacją i propagandą – jak Kreml atakuje dywersyfikację dostaw gazu [KOMENTA…
Manipulacja
Swój atak na Baltic Pipe Andrzej Szczęśniak rozpoczyna uderzając w patriotyczne nuty: „Duńczycy wykorzystali naszą nieprzepartą chęć budowy Baltic Pipe (…). To 3,6 tysiąca kilometrów kwadratowych między polskim brzegiem a duńskim Bornholmem, z których oddaliśmy Duńczykom 80 procent powierzchni na ich wyłączną strefę ekonomiczną”.
Faktycznie, niedawno rozstrzygnięty na mocy polsko-duńskiego porozumienia spór terytorialny o tzw. „szarą strefę” na Bałtyku zakłada jej podział w takich właśnie proporcjach. Autor postanawia jednak nie zagłębiać się w szczegóły dotyczące tego sporu. Zrobimy to za niego
Zgodnie z Konwencją Narodów Zjednoczonych o prawie morza, rozgraniczenie wyłącznych stref ekonomicznych (WSE) powinno przebiegać w odległości 200 mil morskich od linii podstawowej (brzegowej).
W przypadku sporu polsko-duńskiego, odległość między liniami podstawowymi Polski i Danii wynosi jednak niespełna 60 mil morskich. W takiej sytuacji konieczne jest zawarcie umowy bilateralnej, która będzie „sprawiedliwym rozwiązaniem”. Konwencja nie precyzuje jednak tego na jakich zasadach powinna opierać się umowa.
W trwającym już ponad 40 lat sporze Polska strona rościła sobie prawa do wyznaczenia WSE sięgającej aż do duńskich wód terytorialnych u wybrzeży Bornholmu (12 mil morskich). Argumentowała to dłuższą linią brzegową i większym znaczeniem tego obszaru dla Polski.
Dania z kolei postulowała, że jedynym sprawiedliwym rozwiązaniem jest zastosowanie reguły tzw. ekwidystansu, czyli wykreślenie granic WSE Polski i Danii w równej odległości od linii podstawowych obu państw.
Ostatecznie zdecydowano się na powszechnie stosowaną regułę ekwidystansu. Skorygowano ją jednak nieznacznie na korzyść Polski.
Czy oznacza to, że Polska „oddała Danii 80% powierzchni”? Jest to jawna manipulacja, wskazująca na brak znajomości prawa międzynarodowego.
Po pierwsze WSE nie wchodzi w skład terytorium państwa. Po drugie, brak uregulowania statusu prawnego szarej strefy i spór z Kopenhagą oznaczał, że nie była to „polska” strefa, tylko obszar sporny, którego status nie był jasny. Z tego względu blokowane było powstanie nie tylko Baltic Pipe, ale także budowa farm wiatrowych na morzu.
Polskie roszczenia były nie do przyjęcia dla Duńczyków i rzeczywiście trudne do uznania za „sprawiedliwe” w świetle Konwencji. Jednakże postawienie wysoko poprzeczki negocjacyjnej pozwoliło ugrać dodatkowe terytoria ponad zastosowaną „linię mediany”.
Per saldo, wynik negocjacji w sprawie rozgraniczenia WSE jest dla Polski korzystny.
Ignorancja
Andrzej Szczęśniak pisze dalej: „przygotowana trasa rurociągu Baltic Pipe przebiega bowiem przez te właśnie tereny sporne z powodu celowego ominięcia wód niemieckich i wydłużenia przez to trasy rurociągu. Czyli najpierw sami planujemy dłuższy rurociąg, zwiększamy koszty, by być na musiku w negocjacjach z Duńczykami. I po to, by nie być <<zależnym>> od dostaw gazu od Rosji, a w kładzeniu rury od Niemców – płacimy frycowe Duńczykom”.
Tym razem autor wykazuje się nie tylko manipulacją, ale także brakiem wiedzy na temat Baltic Pipe.