Trzydzieści lat temu, 7 czerwca 1984 roku, było pięknie. Pachniały akacje, w powietrzu fruwały białe kłaczki z kwitnących topoli, a my z bratem szliśmy do szpitala na ulicy Kopernika odebrać rzeczy Taty. Umarł w taki słoneczny, gorący dzień u progu lata, nigdy już nie miał pojechać na południe, w ukochane przez siebie strony, żeby „kark Turbacza poklepać kudłaty”, już nie miał powąchać roztartej w dłoniach mięty, pachnącej wakacjami. Dla nas też zamknęła się pewna epoka – w tym dniu zostaliśmy bezpowrotnie osieroceni. Między nami a kresem życia nie stał już nikt i nikt się nami już nie opiekował. Wszyscy troje byliśmy całkiem dorośli, ze swoimi rodzinami i dziećmi, ale zrobiło się tak strasznie, nieodwracalnie pusto.
Przez kilka następnych dni, równie gorących i słonecznych, miałam graniczące z pewnością wrażenie, że Tata jeszcze gdzieś blisko jest, że jeszcze nie całkiem nas opuścił. Pamiętam moment, w którym poczułam, że ostatecznie odszedł… Tamten czas jest tak żywy w mojej pamięci, jakby to było wczoraj. Trudno uwierzyć, że minęło trzydzieści lat.
Trudno też uwierzyć, że w Krakowie, w którym Tata się urodził, żył, tworzył i w końcu umarł, nie ma po Nim śladu. Pamiętają tylko najbliżsi i grupa wiernych fanów Profesora Gąbki i jego drużyny. Wyrosły już trzy pokolenia miłośników przygód Smoka Wawelskiego, kucharza Bartoliniego, podstępnego Don Pedra i wielu innych postaci zaludniających karty powieści, jednak rodzinne miasto Taty nie znalazło dla niego miejsca. Powstają tysiące nowych ulic, ale żadna z nich nie nosi imienia Stanisława Pagaczewskiego. Tata pochodził ze starego krakowskiego rodu, jego pradziadek Maciej był profesorem Gimnazjum św. Jacka, dziadek Julian radcą miejskim, ojciec, też Julian, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wydawać by się mogło, że to powinno wystarczyć, aby miasto chciało upamiętnić swoich obywateli i wiernych mieszkańców, ale pewnie nie jestem obiektywna i przeceniam znaczenie mojej rodziny…
Życie toczy się dalej. Lata mijają coraz szybciej, ale my wciąż pamiętamy. Czasem wracam do nielicznych wierszy Taty i nie potrafię ich czytać bez łez w oczach.
„znów czuję chłód twej wody na bosych stopach
znów szumisz dniom moim męskim
spłukujesz z nich biały kurz wędrówek
Olszaniczko
rzeko mojego dzieciństwa
wzruszająca zawsze i wierna
bądź moim Styksem
Charona z łodzią nam nie trzeba
przejdę nie maczając kolan
tylko czy tam
też będą
nagrzane słońcem łąki?” *
Są, wiem to na pewno. Siedzicie tam z Mamą i czekacie na nas. Pachnie schnące siano i mięta, z dolin podnosi się wieczorny chłód. Olszaniczka wciąż płynie przez Uherce z Twojej młodości. To Twój raj, lepszego nie byłby w stanie Bóg dla Ciebie wymyślić. Poczekajcie jeszcze trochę. Jesteśmy już coraz bliżej.
Anna Pagaczewska-Białczyńska
* wiersz „Olszaniczka” z tomiku „Krople głogu”
Wspomnienie z Polskiego Radia:
Wspomnienie w Gazecie Wyborczej
Chcę poinformować wszystkich, że z inicjatywy Radnego Rady Dzielnicy III w dniu 13 czerwca 2014 zapadła decyzja o zgłoszeniu w lipcu na sesję Rady, o nazwanie jednej z ulic Krakowa – najlepiej naszej dzielnicy Prądnik Czerwony – imieniem Stanisława Pagaczewskiego.
CB
5 comments