Ks. Prof. dr hab. Włodzimierz Sedlak – „Bioelektronika” i „Homo electronicus”
Życie jest światłem
W koncepcji naukowej Księdza Profesora Sedlaka życie ma cechy elektromagnetyczne, podobnie jak świadomość. Istnieje Homo electronicus, a elementarnym pratworzywem jest dynamiczna bioplazma – piąty stan materii przynależny tylko żywym istotom. Poglądy te zawarł w książce „Bioelektronika” i „Homo electronicus”
Wszystko musi mieć początek
Od autora
Przed lekturą tej książki należy zapomnieć o szkolnych wiadomościach z biologii, a także pozbyć się dotychczasowych wyobrażeń o człowieku. Jak pisałby książkę o człowieku fizjolog? Oczywiście w swoim języku. Lecz gdyby chciał tłumaczyć najszczytniejsze wzloty psychiki kryteriami fizjologicznymi, spotkałby się ze zdecydowanym oporem przeciw degradacji człowieka do zwierzęcia. Nie próbujmy zatem przekładać fizjologii na humanistyczne wartości.
Autor podejmuje podwójne ryzyko – wprowadza niekonwencjonalne pojęcie człowieka, wynikające z bioelektroniki, i dokonuje próby przełożenia „człowieka elektronicznego” na wartości humanistyczne. Natomiast podczas czytania nie należy przekładać bioelektroniki na biochemię czy fizjologię i potem – jeszcze na humanistykę. Lepiej od początku myśleć w kategoriach bioelektronicznych, inaczej nie uchwyci się sensu, podobnie jak nie chwyta się sensu podczas przekładania obcojęzycznego tekstu przy słabej znajomości języka. Książka ta nie jest elementarzem bioelektroniki; musiałaby wtedy mieć zupełnie inny profil i nie mogłaby w żaden sposób sięgać aż do nowej interpretacji człowieka. Byłoby to zbyt przedwczesne. Dalsze podawanie alfabetu bioelektroniki, po dziesięciu latach pracy w tym kierunku, nie wydaje się ani konieczne, ani celowe. Wystarczy stwierdzenie, że według autora – życie ma dwie strony, biochemiczną i bioelektroniczną, jak moneta reszkę i orła, lecz jedną tylko wartość.
Zastosowanie pojęć bioelektroniki do antropologii jest zapewne pierwszą tego rodzaju próbą na świecie i dlatego musi być przedsięwzięciem w tym samym stopniu odważnym, co kontrowersyjnym. Należy przyjąć książkę jako wyraz owej próby ze wszystkimi tego konsekwencjami: może ona być awangardowa, dyskusyjna i niezupełnie udana, miejscami niespójna, a przy tym – zupełnie brak kompetentnych do jej całkowitej oceny. W każdym razie nie jest fantastyką naukową.
Autor dał elektronicznej wizji człowieka nazwę Homo electranicus. Traktuje ją ze względów dla siebie zrozumiałych jako rzeczywistość, zdając sobie sprawę z kontrowersyjności problemu. Niekontrowersyjne bywają tylko podręczniki, które przekazują obiegowe wiadomości naukowe. Skoro wybiera się profil niepodręcznikowy ryzykuje się tym samym wszystkie okoliczności towarzyszące. Walka miewa dwa rozstrzygnięcia – zwycięstwo lub przegraną. W nauce nie bywa inaczej.
WSZYSTKO MUSI MIEĆ POCZĄTEK…
Początek ma zarówno każdy problem, jak i każde jego rozwiązanie. „Siekankę” prawdy przyrodniczej przyrządza się od, czasów humanizmu – a zwłaszcza w wiekach XIX i XX – na tych samych zasadach analitycznych. Metody analizy natomiast, dzięki postępom myśli technicznej, zmieniają się w kierunku zwiększania stopnia pulweryzacji przedmiotu badań. Analiza chemiczna łącznie z wariantami chromatograficznymi i spektroskopowymi osiągnęła obecnie niebywałą precyzję. Poznajemy życie w pikowymiarach, sięgniemy niedługo cząstek elementarnych, z których jest zbudowana materia życia. Jego energetykę zresztą jesteśmy skłonni lokować już w polach grawitacyjnych, neutrinowych, by nie wspomnieć o takich energetycznych bytach, jak siły psi, na które, jak dotychczas, nie mają zamiaru dać swego placet fizycy – ci kustosze energii i masy.
Wydaje się, że tajemnica życia tkwi właśnie w mikrorozmiarze, dlatego tak uporczywie, od czasów Leeuwenhoeka, twórcy ulepszonego mikroskopu, zmniejszamy wymiary badanego przedmiotu metodami mikroskopii – poprzez stosowanie immersji, wynalezienie ultramikroskopu elektronowego, a na drodze chemicznej – poprzez postępującą precyzję analityczną. Powstaje tedy niebezpieczeństwo poznania wszystkich składowych przy niemożności zrekonstruowania całości tak, aby nie tylko geometrycznie przystawała w elementach, ale i sprawnie funkcjonowała.
Co twórczego może wnieść w poznanie życia dalsza jego atomizacja proponowana przez bioelektronikę? Przecież wiedzie ona tylko do jeszcze większego roztarcia całości życia. Jaki jest w ogóle jej sens, skoro brakuje nam raczej integracji? Sięganie w strefę kwantową, gdzie nie rozróżnia się już fali od cząstki, położenia od pędu, masy od energii, nawet życia od nieżycia, staje się podrożą w świat doskonałego pudru życia, w której palcami badałoby się subtelność zgranulowania, doznając co najwyżej satysfakcji dojścia do granic możliwości.
Wszak uprawiając bioelektronikę trzeba minąć rozmiary biologii molekularnej, nawet poziom reakcji chemicznych i zejść jeszcze niżej, gdzie wszelkie mianowanie przedmiotów jest już niedopuszczalne, obowiązuje bowiem statystyczne prawo zbioru. W sobie anonimowego. Co to może dać człowiekowi? Czy sproszkowanie wymiaru potrafi wyjaśnić jego złożoność i skalę możliwości? Raczej brak nam wciąż szerokiej integracji człowieczeństwa, gdyż człowiek chyba nie może stanowić sumy własnych dzieł już dokonanych i nie wykluczonych w przyszłości, ani tym bardziej sumy elementów składających się na łączną masę około 70 kilogramów.
Na razie człowieka oceniamy na podstawie jego zdolności produkcyjnej we wszelkich dziedzinach od technicznej poprzez artystyczną do intelektualnej. Z tego behawioru człowieka pragniemy odtworzyć jego wnętrze, jego działającą treść. Kaskadowy spadek badawczych metod w coraz mniejszy rozmiar analizowanego fragmentu człowieka nie prowadzi ani do poznania życia, o którym, wydaje nam się, bardzo wiele wiemy, prócz jednej rzeczy – czym ono jest, ani do poznania psychiki, która przecież stanowi gatunkowy wyznacznik człowieczeństwa wyrażony słowem sapiens. Jest on niemniej jednak energetyczny i wymykający się skutecznie próbom zdefiniowania.
Paradoksalność sytuacji jest tu podwójnie rzeczywista, a tym samym propozycja jeszcze jednego zejścia, do kwantowych podstaw, nawet na kimś pozbawionym zbytniej wyobraźni robi wrażenie likwidowania powodzi wodą. Rekonstrukcja człowieka z kwantowych fundamentów może być dziełem przyrody, ale wydaje się mało prawdopodobna jako udane przedsięwzięcie u jej badacza, mimo zaaplikowania bioelektroniki.
A jednak? Tyle już nieudanych prób podejmowano dla poznania człowieka i nauka się nadal rozwija, czemu więc nie zaryzykować jeszcze jednej, która ostatecznie nie jest władna nauce zaszkodzić. A to już bardzo dużo. Niezależnie od stopnia absurdalności przenoszenia pojęć kwantowych do złożoności człowieka, może warto i tę próbę podjąć. Człowiek jest godzien intelektualnych zabiegów, by całe jego piękno i urok jego głębi wydobyć oraz poznać. Jest ta bezsprzecznie pierwsza na świecie próba stworzenia „elektronicznej antropologii”. Zabieg wydaje się uzasadniony o tyle, że w interpretacji życia od strony elektronicznej, a nie tylko chemicznej, trudno wyeliminować biologiczną składową człowieka. Przy okazji powstaje zaraz pytanie, czy psychikę można również objąć bioelektroniczną interpretacją. Załóżmy że tak. Wtedy można będzie zaproponować nowe pojęcie robocze – Homo electronicus.
Dlaczego właśnie ten człowiek – o najniższej jakości, zubożony treściowo do ostatecznych granic?
Zatrzymajmy się na chwilę przy określeniach stawianych obok słowa „człowiek”. Zaczął bodaj Arystoteles, mianując go zwierzęciem społecznym. Potem powstał Homo ridens, Homo oeconomicus, Homo paradoxalis i duma wszystkich, określenie, które zresztą weszło do nauki ustalającej ambitny status człowieka między ssakami – Homo sapiens. Różnica gatunkowa podkreślona przymiotnikiem sapiens położyła się jak cięcie brzytwą między człowiekiem i resztą zwierząt, której to granicy zwierzęta z szacunku i niemożności nie przekraczają, z człowiekiem zaś bywa różnie. Graniczny rów usiłowano wprawdzie zasypać w okresie rozwoju darwinizmu, dopatrując się daleko idących szczegółów włączających właśnie człowieka do zoologii, na przekór idealizującym filozofom, teologom i bajkopisarzom, ale były to już wtórne procesy likwidowania zbyt ostro postawionych granic między królem zwierząt a podwładnymi.
Mimo wszystko sapiens tkwi jako wyznacznik gatunkowy obok Homo. Czy nowy przymiotnik electronicus może cokolwiek zmienić, poza tym, że wnosi dozę humoru i wolność określania bez ostatecznych rozwiązań? Jak gdyby człowiek zawsze musiał mieć najwięcej kłopotu z sobą i władną naturą, jak gdyby szaradzista stawał zawsze wobec nierozwiązanej zagadki – czym jest, on sam. Już wymienione i inne możliwe określenia człowieka mówią, co on potrafi, co może, na co go ewentualnie jeszcze stać. Tylko owo wielkie sapiens, które weszło do biologii człowieka, oddzielając go od reszty ssaków, nie jest prozaicznym dodatkiem, a na wskroś ludzkim dziełem. Najlepiej przejawia się to w identyfikowaniu człowieka kopalnego. Jeśli używał ognia i narzędzi, a tym bardziej wyrażał swe przekonania kultowe – był sapiens, człowiekiem.
Homo electronicus nie roztacza tego typu możliwości, raczej odsłania nieco swej natury – czym jest. Byłoby nawet nęcące to samozdemaskowanie człowieka, jego przedarcie się do kwantów własnej natury. Tak głęboko nie sięgano nigdy w jego historii. Aby jednak dotrzeć do suteren natury, gdzie drzemie w półśnie mało jeszcze rozpoznany electronicus, konieczne jest wniknięcie głębiej, niż to czynią biologia molekularna i biochemia.
Przecież obserwując (znowu behawior) dzieła człowieka z najnowszymi włącznie, mimo woli stawia się pytanie: jeśli produkty są tak złażone, to jaki konglomerat konstrukcji i funkcji musi stanowić ich twórca? A maże jest to błędne pytanie? Nie tak dawno, kiedy dyskutowano nad zagadkowym Procesem technologicznym starożytnego hutnictwa w Górach Świętokrzyskich, ujawnił się problem nie rozwiązany w dzisiejszej metalurgii. W jaki sposób analfabeta – być może celtycki i późniejszy, z okresu wpływów rzymskich potrafił otrzymać niskowęglową stal w jednostopniowym procesie wytopu, skoro dzisiejsza metalurgia nie może się obyć bez dwustopniowego etapu surówki i jej odwęglania? Przecież trudno przypuszczać, że wiedza prymitywnego hutnika była większa niż współczesnych specjalistów z tytułami docentów. Może zbyt wysoko poszukujemy rozwiązań, a one leżą właśnie bardzo nisko, na poziomie prymitywnych wiadomości, którymi dysponował tamten człowiek?
Może zagadka człowieka leży nie w jego złożoności, a właśnie w prostocie podstaw, prostocie tak wielkiej, że nawet nikt jej nie podejrzewa. Przyroda lubi wielkie dzieła dokonywać zwykłymi sposobami. Naszą uczoność mierzymy stopniem złożoności i trudności. A może piana prawdy przyrodniczej, ubijana coraz bardziej złożonymi przyrządami, staje się tak skomplikowana, że przyszłe pokolenia będą musiały tę prawdę sztucznie upraszczać, śmiejąc się z niedorozwiniętych przodków z epoki neolitu nauki XX wieku? Niewykluczone, że w przyszłości powstanie konieczność symplifikacji prawdy przyrodniczej, której obecna złożoność jest tylko następstwem zawiłych dróg, które prowadziły do jej poznania.
A jeśli ten nie znany bliżej stan kwantowy z całą nieoznaczonością heisenbergowską jest… Czym jest? Podstawą człowieka? A jeśli w zgłębianiu natury człowieka obowiązuje to samo prawo, co w przeprawie przez rzekę? Będąc wciąganym przez wir do dna, należy tam iść, by się od dna odbić – inaczej się nie wypłynie. Kwantowej pulweryzacji człowieka nie dokonuje się dla samej zabawy ucierania go na subtelny puder. To jedynie taktyczne posunięcie (nazywane w nauce metodycznym zabiegiem). Bez poznania kwantowego dna i bez odbicia od niego jest niemożliwe wzniesienie się, by człowieka zobaczyć z góry, w innej perspektywie, i nareszcie pojąć go lepiej niż dotychczas. Zejście do najniższego poziomu jest tu jedynie koniecznością wpadnięcia na właściwy tor integracji, by nie błąkać się po biologii człowieka.
Historyczny rozwój nauki o życiu miał niewłaściwy start: od makrorozmiaru, a więc od morfologii i anatomii, poprzez histologię do cytologii i biologii molekularnej. Obok tego powstał drugi szereg poznawszy, tym razem funkcjonalny: od fizjologii do biochemii. Przecież nie tak powstawało życie. Odwrotnie. Poznawanie życia zaczęło się od wyidealizowania pojęć o człowieku. W miarę postępu nauk biologicznych wypadało oskubywać z antropomorficznej otoczki nasze wyobrażenie życia, co prawda nie bez bólu i oporów. Po zdecydowanym wrzuceniu przez darwinizm człowieka do naczelnych przychodzi nam to już łatwiej. Godzimy się na molekularne uwarunkowania pamięci i odchyleń od normy psychicznej. Zezwalamy już na ostateczne odarcie naszych wyobrażeń ze wszystkiego, co ludzkie i wzniosłe, schodząc w bezduszny kwantowy świat bioelektroniki, i to w dodatku z intencją poszukiwania integracji sproszkowanych wyników analitycznych, uzyskiwanych w biologii.
Bioelektronika znajduje się w pozycji taktycznej. To nie jest sztuka dla naukowej sztuki. To zadanie, a więc metoda poznawania życia, przede wszystkim – człowieka. Homo electronicus nie został bowiem wydumany, lecz wymodelowany według empirycznych faktów, niejako wydobyty z kwantowego dna.
Jeśli tak, to w porządku, powie sceptyk.., i dalej będzie wątpił. Tymczasem chodzi o pierwszą zapewne sondę w kwantową naturę człowieka, dlatego nieoczekiwana nazwa gatunkowa – Homo electronicus. Może zjawiska bioelektroniczne okażą się przejawem kolejnego behawioru, tym razem – podstawowego? Gdyby nawet tak było, „rozdrabnianie” człowieka musi ujawnić nowe strony jego natury. Czym jest właściwie nauka, jeśli nie sumą niewiadomych? Początki życia – nieznane. Pięć miliardów lat później powstał z tego życia człowiek. Jego początki – znowu nieznane. Najgłębsze początki chrześcijaństwa nieznane i dziesięć wieków później, przyjęcie chrześcijaństwa przez Słowian nad Wartą i Wisłą – znowu nieznane. Nie potrafimy wiernie odtworzyć budowy pierwszych hominidów, natomiast doskonale znamy budowę oka trylobita żyjącego w kambrze dolnym, a więc pięćset milionów lat wcześniej. Co za paradoksy! Niedługo odtworzymy zapisaną w skamieniałościach informację wizualną o trylobicie. A człowiek?
Bywa smutny, smutkiem nierozwiązanej zagadki. Ale czy rzemiosło nauki może uniknąć operowania niewiadomymi? A może to wszystko, co w nauce robimy, jest tylko rzutem wirującego bąka naszej zdolności poznawczej na przyrodę, który daje najbardziej groteskowe sprzężenie niewiadomej z niewiadomą? Nie daje żadnej pewności, lecz jedynie możliwość statystycznego określenia stopnia prawdopodobieństwa trafnego rozpoznania przyrody.
Gdzieś powinna się znaleźć taśma z zapisanym szyfrem człowieczeństwa, o ile nie pocięły jej na strzępy specjalistyczne nożyce nauk biologicznych. Ale nawet wtedy, gdy uchwycimy jej pierwszy człon, czy uda się zrekonstruować istotną treść człowieka? A może tym początkiem szczęśliwej nici Ariadny będzie Homo electronicus?
więcej u źródła: http://www.sm.fki.pl/Sedlak/x_sedlak.php?nr=1