1. J. Zięba: Partie pozasejmowe – szansą na zmianę?; 2. J. Karwelis: Nieoczekiwany koniec historii; 3. Andromeda: Ukraińska gospodarka po roku wojny – ogromne wyzwania i drzemiący potencjał inwestycyjny; 4. Biełsat: Jasina: dialog z reżimem Łukaszenki możliwy, tylko na naszych zasadach

Partie pozasejmowe – szansą na zmianę?

Nie zapominamy o Białorusi i walce Białorusinów o wolność – u siebie na Białorusi, tutaj w Polsce i UE oraz na Ukrainie.

Wiemy już od Jerzego Zięby że partia Pawła Tanajno – PL!SP nie ma w programie słowa demokracja, natomiast na spotkaniu chętnych do tej inicjatywy, czy też członków tejże partii – jak rozumiem – postulat wpisania demokracji bezpośredniej do programu był wszechobecny. Sam Paweł Tanajno także deklaruje chęć wpisania demokracji bezpośredniej w program. Partia dr Bodnara Wspólnie dla Zdrowia ma ten punkt jako jeden za najważniejszych, tak samo Antypartia. Jest dla mnie oczywiste, że olbrzymie środowisko społeczne jakie powstało wokół kliniki dr Bodnara w czasie pandemii, a także środowisko StopNOP, czy środowiska zgromadzone wokół Polskiego Stowarzyszenia Niezależnych Lekarzy i Naukowców idą drogą demokracji bezpośredniej którą podąża pionier lider tego kierunku Wielkiej Zmiany Jerzy Zięba i cały Ruch Wolnych Ludzi łącznie z E-Parlamentem.  Słyszę również o podpisaniu porozumienia antysystemowych partii i ugrupowań pozasejmowych, w tym Wolnościowców w sprawie wspólnej listy wyborczej. Obóz Demokracji Bezpośredniej powiększa się więc. 

Co z Watahami Głosu Obywatelskiego, PJJ i Klubami Przyjaciół Wojciecha Gadowskiego, Świadomymi Konsumentami Marcina Bustowskiego – nie wiem.

1. J. Zięba: Partie pozasejmowe – szansą na zmianę?

https://tv.jerzyzieba.com/filmy/W12DNY7pla/ZWmnwxeq30k5l8gj1DrJNMgaPoB2vK

2. J. Karwelis: Nieoczekiwany koniec historii

No, pogadałem z T. i chyba w zrobimy książkę z „Dziennika zarazy”. Ale z tego, co mówił, to w księgarniach mamy do czynienia z przesytem tematem kowidowym. Kupcy mówią, że ludzie nie chcą już czytać o tym, chcą zapomnieć o temacie, którym ich męczono przez trzy lata. Mi się wydaje, że chcą jednak zapomnieć o tym, jak sami dali się zrobić w konia, bo nikt raczej nie chce, by roztrząsać to na łamach książki. Ja jednak myślę, że może nie jest aż tak źle, i to z kilku powodów.

Po pierwsze – są ludzie i ludziska. Wielu od początku zakwestionowało nową kowidową religię i trzyma wysoko gardę wolności do dziś. I obserwowali wielki proces nawrócenia, dokonany przez tych bardziej wierzących. Można to dowodnie prześledzić na głównym czynniku obiektywnie wskazującym co tam sobie lud naprawdę myślał o tym wszystkim. To poziom zaszczepienia. Wygląda na to, że na samym początku, przy największej presji szczepiennej, groźbach, prośbach i konkursach, dało się uwieść nie więcej niż połowę ludności. Dodajmy – polskiej, bo innym, w innych krajach poszło znacznie gorzej, czyli – z sanitarystycznego punktu widzenia – lepiej.

Połowa ludzi, to bardzo mało, zwłaszcza, że w tej zaszczepionej ukrywa się niewiadomy procent zaszczepienia „przez zlew”, co pokazuje, że to bardziej presja represji lub ograniczeń, nie zaś obawy przed kowidem, były powodem podjęcia decyzji szczepiennych. Ten procent właściwie się zmniejszał lawinowo, co doprowadziło do sytuacji, że praktycznie zostało tylko kilka procent ludzi, biorących to wszystko na serio. Sprawa się wydała głównie między trzecią a czwartą dawką. Od trzeciej minęło ponad pół roku do czwartej, a „nałókowcy” przekonywali, że odporność indukowana szczepionką nie trwa dłużej niż sześć miesięcy. A z drugiej strony system nie dość, że nie wyprodukował dawki czwartej, to nawet do tej nie za bardzo zachęcał. Czyli zostawił szczepionkowych ekstremistów w stanie wakcynologicznej bezradności. Chcieli nadążyć za oficjalną narracją, ale – jak to bywa zazwyczaj w źle skoordynowanych akcjach marketingowych – poszła akcja promocyjna, ale towaru nie dowieźli.

Oficjalnie mamy więc tak z 90% płaskoziemskich antyszczepionkowców, których jeszcze rok temu chciano izolować, pozbawiać pracy i wsadzać do więzień. A tu taka niespodzianka. Czyli odbyło się jak mówiłem – cały kowid dawno przestał być sprawą medyczną, stał się sprawą społeczno-propagandową. I tak jak wcześniej decyzje, a przynajmniej ich uzasadnienie, miały polor (dodajmy – fałszywej) nauki, tak teraz wszelkie decyzje władz zależą od stopnia społecznej akceptacji. Tak więc medyczną radę pogoniono, zaś decyzje podejmuje się dziś na poziomie marketingowym, dobrze przebadawszy opinię społeczną. A ta jest taka, jak widać po „popularności” szczepień. W końcu nawet władzuchna pękła, mówiąc, że uzyskaliśmy już odporność stadną na poziomie ok. 90%. To ważne oświadczenie, bo ściąga majty władzy w biały dzień. Skoro więc mamy 90-procentową odporność, to po kiego te maseczki w przychodniach i aptekach (w żadnej nie widziałem maseczkowicza), i po kiego te kolejne dawki, w dodatku proponowane osobom, które ich właśnie NIE POWINNY dostawać, czyli osobom o już i tak osłabionym systemie immunologicznym. Szczepionka go dewastuje, a więc po co go dodatkowo osłabiać? To tak jak z ledwie dychającym staruszkiem, któremu system (i panikarscy ortodoksi) zakładali jeszcze maseczkę na usta.

Druga sprawa jest jeszcze ciekawsza. Skoro mamy ponad 90% odpornego ludu, to skąd się wzięła ta odporność, hę? Policzmy – pierwsze dwie dawki wzięła tak z połowa Polaków (z zastrzeżeniem zlewu), to już wychodzi, że pozostałe 40%, co tę odporność mają, to nie nabyli jej w związku ze szczepieniem, tylko, no pany, jak? Może tak, medycyno, nabyliśmy to naturalnie jednak? Czyli dało się bez szczepień? No jasne, bo inaczej – gdyby okazało się, że przepowiednie akwizytorów szczepionkowych miały się spełnić – to ta połowa ludu sczezła by w męczarniach pod respiratorami, z zaszczepioną resztą kiwającą głową z politowaniem nad łożami śmierci nieszczepów. A tu nic takiego nie było. Idźmy dalej – następne dawki to katastrofa frekwencyjna, czyli – z punktu widzenia nauki – utrata odporności generowanej przez szczepionki. To, że ona się kończy w 6 miesięcy było najpierw zaskoczeniem dla widowni, ale okazało się, że jest świetnym wytłumaczeniem do kontynuowania szczepionkowego biznesu. Odporność spadała, mówiła Big Farma, i trzeba było ją „podnosić” kolejnymi dawkami. Potem zaczęto to uzasadniać „wariantowaniem” się wirusa, czyli kolejne szczepionki były na nowy wariant, ale zawsze o jeden do tyłu, a więc „działały” jak szczepionki na grypę, czyli w ogóle. Mamy więc z jednej strony nabytej odporności u 90% luda, zaś ta indukowana przez szczepionki zeszła do procent pięciu, bo tylu ludzi „odnowiło” sobie dawkę czwartą. A więc wychodzi, że 85% Polaków ma odporność NATURALNĄ. I całe szczęście, gdyż ta naturalna, na nieszczęście Big Farmy, i na szczęście dla Polaków, którzy to zrozumieli, trwa dłużej i sama się przystosowuje do wariantowania (dodajmy – testowego) kowida.

Ale zatoczyliśmy koło od książki poprzez szczepienia i pora wylądować, bo grozi nam „drugi krąg” i zejście „ze ścieżki i kursu”. Tak więc myślę sobie, że jednak wielu ludzi ma świadomość kowidowej ściemy, zaś z nich większość odpowiedziała negatywnie na oficjalną propagandę, jedynie podejmując decyzje sprzeciwu w różnych okresach. Rozłożonych w czasie, ale konsekwentnie idących ku odrzuceniu. To niezły zadatek inwestycyjny na wypadek nie tylko powrotu do innych pandemicznych pomysłów w wykonaniu władz, ale i – mam nadzieję – do lektury wydanego „Dziennika”. Ten jest, jak patrzę, bardzo obszerną i wieloaspektową analizą pandemii, która „nie jedno ma imię”. Można z niej wybrać wiele wątków i każdy z nich starczy na książkę. W końcu to 3.000 stron, 7,5 miliona znaków, setki wątków i tematów. Trzeba będzie samemu się skracać.

I tak sobie myślę, że najlepszy będzie wątek jak to poszło, że daliśmy się tak zrobić. Ja, prawdopodobnie, jak większość, na początku zawierzyłem oficjalnemu przekazowi, później zaczęły mnie nachodzić wątpliwości, które zacząłem weryfikować, aż wszystko ułożyło mi się w logiczny, acz śmiertelny układ. Wydaje mi się więc, że ta droga była drogą większości Polaków, którzy – jak starałem się dowieść na przykładzie klęski szczepień – doszli różnymi tempami i drogami jednak do prawdy. I może warto każdemu prześledzić te niezauważalne momenty, w Dzienniku rozpisane na dni, w których osmatycznie postępował i zamordyzm, ale i wiedza ludzi, na temat jego mechanizmów. W związku z tym lektura tych zapisów nie musi być od razu traumatyczna, skoro większość z potencjalnych czytelników będzie bardziej patrzeć jakimi sposobami chciano ich mamić, niż widzieć jak dali się zrobić. Bo w końcu zrobić się nie dali. I to może będzie główny przekaz książkowego wydania Dziennika.

Bo oprócz tego może być ciekawym zapisem przemiany świata, tym, czym miały być moje zapiski: próbą Dekameronu, czyli w końcu fragmentami z opowieści na kwarantannie w czasie zarazy, z których wynikała przemiana świata. Tu posiedzieliśmy trochę dłużej niż bohaterowie Boccaccia, ale i świat zmienił się o wiele bardziej i szybciej. Nie przeszliśmy bowiem płynnie z jednej epoki do drugiej. Przeszliśmy do świata, który, jak się jego demiurgom uda, zakończy w ogóle czasy występowania epok. I tak naprawdę, panie Fukuyama, będzie wyglądał „koniec historii”. Nieciekawie, co?

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

źródło: https://dziennikzarazy.pl/23-04-nieoczekiwany-koniec-historii/

3. Andromeda: Ukraińska gospodarka po roku wojny – ogromne wyzwania i drzemiący potencjał inwestycyjny

https://www.youtube.com/watch?v=GCx49H_wFOE

4. Biełsat: Jasina: dialog z reżimem Łukaszenki możliwy, tylko na naszych zasadach

https://www.youtube.com/watch?v=s7znnn85Jps

Podziel się!