Stanisław Pagaczewski; Pamiętnik z lipca i sierpnia 1944 – Rabunek i paniczna ucieczka Niemców oraz Volksdojczów ze stolicy GG – Krakau!

Zdecydowaliśmy z żoną o publikacji krótkiego fragmentu pamiętnika naszego Taty (dla mnie był ojcem bardziej niż mój własny ojciec, który mnie opuścił, kiedy miałem 7 lat), po to żeby przypomnieć w Rocznicę Powstania Warszawskiego młodym Polakom o tym czym była II Wojna Światowa, i jaki był prawdziwy rozmiar ludobójstwa i rabunku Polski przez Niemców. Czytając ten wojenny pamiętnik uświadamiamy sobie jak cienka była linia naszego własnego życia. Mogło nas nie być w ogóle na świecie! Mnie i Ciebie. Nas Polaków. I was także, Nasze Dzieci i Wnuki.

Niestety Niemcy uciekając w popłochu do końca próbowali zwerbować Polaków do walki przeciw Sowietom, a stosowali do tego celu groźby polegające nawet na rozstrzelaniu, jeśliby ktoś nie chciał kopać okopów na linii Krakowa. W tym czasie wywozili z miasta wszystko co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Nie muszę dodawać, że już na początku swojego pobytu ukradli co najlepsze kamienice i zajęli mieszkania ich właścicieli wysyłając ich często do Auschwitz. 

Tak się składa, że Stanisław Pagaczewski prowadził przez całe swoje życie codzienne zapiski z tego co się wydarzyło. Były to notatki bardzo osobiste, więc nigdy nie ujawnimy ich i nie wydamy drukiem. Można jednak opublikować wybrane ich fragmenty. I tak właśnie zdecydowaliśmy, jeśli idzie o koniec wojny i Paniczną Ucieczkę Panów Świata z okupowanego kraju.

Jestem zdania, że Polacy pokazali Niemcom olbrzymią moralną przewagę nad nimi. To, że Polacy nie dokonali masowej, idącej w miliony rzezi Niemców w finale i po II Wojnie Światowej, jest wystarczającym dowodem Wielkości Narodu Polskiego  i niezaprzeczalnym dowodem wyższości naszej Słowiańskiej KULTURY nad germańskim zwyrodniałym Antyczłowieczeństwem/Antyhumanizmem, WYROSŁYM W ZADZIWIAJĄCY SPOSÓB NA CHRZEŚCIJAŃSKIM PODŁOŻU.

To zwyrodnienie pokazywał zresztą cały Zachód grubo przed II Wojną Światową, rozpoczynając w XVII wieku podboje kolonialne świata i grabież na niespotykaną skalę oraz barbarzyńskie postępowanie wobec mieszkańców podbitych krajów i ludobójstwo miejscowej ludności połączone z jej chrystianizacją. Był to Zachód nie tylko germański: Wielka Brytania, Belgia, Holandia, Niemcy, Francja – ale także Włochy, Portugalia, Hiszpania oraz Wschód, czyli Rosja Imperialna przekształcona w Sowieckie Imperium Zła.  Od XVIII wieku w ten sam sposób Niemcy, Austria i Rosja „kolonizowały” Polskę. 

Myślę, że Atypolonizm jaki obserwujemy obecnie w wielu krajach (o niby wysokiej kulturze!) w Europie, a także w Rosji, jest wynikiem tej wielkiej lekcji moralnej i kulturalnej, jakiej udzieliła im Polska, i udziela nadal, stojąc zawsze po stronie słabszych i wyzyskiwanych.

PAMIĘTAJCIE MŁODZI POLACY ZAWSZE O TYM, CO NAM ZROBILI NIEMCY – NIGDY NIE MYŚLCIE O NICH EMOCJONALNIE, LECZ ZAWSZE Z ŻELAZNĄ LOGIKĄ I ŻELAZNĄ KONSEKWENCJĄ. TĘ SAMĄ MIARĘ STOSUJCIE TEŻ ZAWSZE DO ROSJI. ZWŁASZCZA DZISIAJ W ROCZNICĘ POWSTANIA WARSZAWSKIEGO, 1 SIERPNIA, W GODZINĘ „W” – 17.00 – 1944 – bądźcie tego świadomi.

WIECZNA SŁAWA I CHWAŁA WSZYSTKIM POLAKOM, KTÓRZY ODDALI ŻYCIE ABYŚMY MY MOGLI ŻYĆ W WOLNEJ POLSCE!

NIECH ŻYJE WOLNA POLSKA I NIECH NA WIEKI WIEKÓW TAKA POZOSTANIE – TAK NAM DOPOMÓŻ BÓG!

 

Przedstawiony tutaj fragment Pamiętników Stanisława Pagaczewskiego obejmujących lata 1935- 1984, jest kopalnią wiedzy na temat życia codziennego, zwłaszcza cenną gdy chodzi o czas niemieckiej okupacji Polski, ale także wiedzy o zdarzeniach historycznych, które w tej narracji pamiętnikarskiej stanowią nie główny wątek, lecz tło dla codzienności. Tło wspominane mimochodem, stanowiące przez to niesamowicie ekspresyjny kontrapunkt i wyznacznik perspektywy indywidualnej osoby w stosunku do toczącej się na jej oczach historii. 

Pamiętnik pokazuje życiową hierarchię młodego człowieka, który z jednej strony jest po prostu 28-letnim młodzieńcem starającym się w zaistniałych warunkach żyć „pełnią” życia, a z drugiej strony młodego człowieka który przecież ukrywa się w tym czasie przed Gestapo, poszukującym go w Ciężkowicach i okolicy, w związku uczestnictwem w Tajnym Nauczaniu. Pisałem już o Zasadzce w Dąbrach [Zdrada narodu – Bezkarność – Jaźń/Sumienie (Zasadzka w Dąbrach 1944 a Zasadzka Smoleńska 2010)]- to te same oddziały Armii Krajowej Ziemi Tarnowskiej, ta sama grupa, która organizowała owo tajne nauczanie w Ciężkowicach i okolicy. 

Warsztatowo, niejako technologicznie, każdemu początkującemu pisarzowi czy scenarzyście filmowemu, materiał ten pokazuje dobitnie, jaką rolę odgrywa w dramacie punkt widzenia narratora i jakie znaczenie dla ekspresji i dramaturgii zdarzeń ma sama forma narracji.

Zatem do dzieła:

 

Wtorek 25.VII.44

Byłem na poczcie od 8 – 10 g. ale ani mowy dostać połączenia. Ruch ogromny. Moc paczek i depesz. Urwanie głowy. Na ulicach można być łatwo rozjechanym na kawałki. Zarabiają stolarze i dorożkarze. Zatory samochodowe. Pakują się biura i urzędy. Dużo chodziłem po mieście. Kolumny samochodów wyładowane pakami, meblami, gratami ciągną na zachód ulicą Wybickiego, czyli „Reichstrasse”. Pachnie w powietrzu benzyna, nafta, guma, jakieś oleje etc etc.

Całe biura „stoją” na chodnikach – w paczkach, kufrach i workach. Wszystko się pakuje. Całe domy rozbrzmiewają stukiem młotków zabijających skrzynie.

x

Wieczorem pojechałem po Janusię do apteki. Spacerowaliśmy po mieście do ósmej oszołomieni nadzwyczajnym ruchem. Dosłownie aż się w głowie kręci. Czuję się jak po dwóch sporych kieliszkach.

Deszczu dziś nie było.

W nocy słychać bez ustanku warkot samochodów jadących na zachód.

Środa 26.VII

Już jest św. Anny. I do tej pory wcale nie było lipca. Był przed 17 dniami jeden dzień upalny w całym tego słowa znaczeniu. Od tego czasu zimno, szaro, – deszcz – słońce należy do rzadkości. Jak przypomina to taki chmurny lipiec 1939…

Dziś znów pogodowa dziura. Trochę słońca, trochę chmur – ni to ni owo. Owies na polu przed domem jaśnieje, okrywają go całe chmary wróbli. (naprzeciw kamienicy Olszowskich przy późniejszej powojennej ulicy Biernackiego było pole owsa – tam gdzie potem stanął urząd pocztowy i  telekomunikacyjny, wybudowany po wojnie. CB)

x

Po południu słońce, gorąco. Przez 2 godziny byłem zajęty zwożeniem węgla z Modrzejówki do domu. Sami go naważyliśmy, ja odwoziłem taczkami (dostaliśmy 3 metry).

Tymczasem Janusia ubrała się w sukienkę żółtą, którą sobie niedawno przerobiła. Do tego na szyi drewniane korale, które jej malowałem wilbrą na czerwono. Czerwony pasek, torebka i grzebyki w czarnych włosach – razem to było śliczne. Na nowo się w niej zakochałem – o ile można tak powiedzieć wobec faktu, ze kocham ją stale bez miary. Poszła na imieniny do Ani, ale jej nie zastała. Strasznie mi się w tym ubraniu podoba.

Czwartek. 27.VII – Gorąco, słońce. koło 11 g. wyszedłem z Januszem do miasta. Na Kop. (ul. Kopernika – CB) dowiedziałem się, że są konie od nas. Pognałem do stajni na ul. Lubicz i tam zastałem furmana. Dogadałem się  jechać z nim do Top. (Topola – miejscowość w Świętokrzyskiem gdzie Ojciec ukrywał się przed Niemcami w majątku hrabiny Tekli Konarskiej), a wrócić jutro kolejką. Gnam do tramwaju – jest 12-a, a mam być o 1 g. z powrotem. Ale tramwaj jedzie jak ślimak i staje co 25 metrów. Ulica zawalona strumieniami samochodów. Na ul. Lubicz chaos. Kolumny, kolumny. Ruch sakramencki. Widzi się oficerów formacji kozackich walczących po stronie Niemiec. Futrzane czapki, czerwone lampasy, rosyjskie twarze. Od ulicy Potockiego niekończące się szeregi samochodów. Pognałem pieszo, zlany potem. Wstąpiłem do Janusi, powiedziałem, że jadę. W domu przebrałem się i fiakrem złapanym na Karmelickiej – jadę na ul. Lub. (50 zł p.). Tymczasem tam ani myślą o drodze. Stanka jeszcze nie ma. Czekam 1 1/2 godziny. Upał, piję dużo wody, słońce smaży. Piszę list do Tekli i odmyślam się. Nie pojadę, bo to samo załatwię listownie. Wracam do domu wstępując znów do apteki. W domu siedzę półgoły na ganku i obieram ziemniaki na kolację. Potem idę po Janeczkę do apteki.

Piątek, 28.VII

Janusia ma dziś cały dzień. Po południu byłem u Karmelitanek, na ul. Kopernika i rozmawiałem z Przełożoną w sprawie obrazu Jadwigi ( o Jadwidze Pagaczewskiej pisaliśmy tutaj). Ciepło, pochmurno. Grozi deszcz. Tramwajem do domu. Byłem u Janusi w aptece. Wieczorem po Janusię do apteki. Ruch w dalszym ciągu ogromny.

Sobota 29.VII

Janusia odebrała dzisiaj 3-miesięczne pobory i tak jak wszyscy zwolnienie, ściślej mówiąc rozwiązanie stosunku służbowego.

W domu gonitwa z punktami  – Mama lata po mieście, aby kupić jakichś szmat na te punkty rozdane w ostatniej chwili punkty (= kartki/talony. CB). Przed sklepami duże ogonki. Szyby pękają od naporu. Sklepy świecą pustkami – towaru nie ma.

Piwa już nie wydają, mleka także [oczywiście tak piwo jak i mleko tylko dla Niemców]. Dużo już w mieście wojska. Zajmują kwatery.

Ewakuacja kobiet i dzieci dziś została zakończona. Wiele mieszkań opustoszało. W innych słychać stukanie młotów zabijających skrzynie. Wszędzie się ładują na wozy, samochody, platformy…Dorożkarze, bagażowi etc. robią kokosowe interesy. A szczególnie stolarze. Podobno za kosz płacą 1000 a za walizkę 2000 zł.  Na dworcu tłumy ludzi  i stosy bagaży. Byłem dziś ze Zbyszkiem we fabryce po przydziały…  Wróciłem tramwajem. Ścisk. Niemcy jeżdżą gromadnie w polskich wozach (w wagonach/tramwajach dla Polaków, bo inne były tramwaje/wagony tylko dla Niemców „nur für Deutsche”. CB) , stoją też w ogonkach przed sklepami.

….

Wtorek 1.VIII. 1944

=============

I już sierpień. Dzień szary, ponury. Raz deszcz – raz słońce. Od wczoraj mamy psa – rasowego szczeniaka (4 miesiące). Śpi w naszym pokoju. Miłe i wesołe stworzenie. Czarny, kudłaty, z cudownie białymi zębami i różowym języczkiem.

W „Gościu” (nr 77 z dnia 1. VIII 1944) jest taka odezwa:

Polacy! Mieszkańcy Krakowa. Bolszewizm grozi Wam. Wzywa się Was do służby dla dobra Waszej Ojczyzny i Waszego Miasta!

Przed bramami Krakowa winniście wznosić okopy i szańce oraz budować fortyfikacje. Niech każdy ruch łopatą przyczyni się do zabezpieczenia Waszej własnej przyszłości!

Będziecie pracować nie gdzieś, hen daleko od Waszych domów ale Tutaj, tuż pod miastem skąd widać sto jego wież, tu w Waszej Świętej Ojczyźnie, która Was wzywa do ofiar i pracy!

Zgłaszajcie się do służby w Urzędzie Pracy w Krakowie, ul . Lubelska 25, pokój 56. Informacja o warunkach pracy do przejrzenia w Urzędzie Pracy.

Kraków, koniec lipca 1944 r.

 Starosta Miejski – Komendant Miasta Krakowa

(Mój komentarz CB: SUKINSYNY!!! „Arbeit macht frei”?! – podpisano anonimowo tylko tytułem administracyjnym, bez imienia i nazwiska)

Podobne odezwy są rozplakatowane na kioskach. Wisi też zarządzenie dla Niemców, do 2 sierpnia muszą bezwarunkowo opuścić Kraków. Niemki f.w. Reichdeutsche, Volksdeutsche i Stammdeutsche razem z dziećmi. Mężowie są odpowiedzialni za wyjazd żon. Oczywiście ogromna większość wyjechała już w poprzednim tygodniu.

 

środa 2.VIII.

Pogoda mętna. Takie już obrzydliwe lato. W lipcu był jeden jedyny letni dzień. Takiego lata nie pamiętam w swoim życiu. Słońca jak na lekarstwo. Szaro, pochmurno – to lato 1944…

Na kioskach wiszą różne afisze nawołujące Polaków do zgłaszania się w celu budowania fortyfikacji – dla obrony ojczyzny, wiary i kultury. Wyprowadzanie się lokatorów (niemieckich. CB) wraz z meblami trwa w dalszym ciągu. Co chwila zajeżdżają samochody ciężarowe i zabierają całe stosy mebli. (po prostu kradną meble Polaków, których domy zajęli, a zajęli mieszkania i domy i wille najlepsze w mieście, najbogatsze, jak np. Willę Szyszko Bohusza zajął Hans Frank. CB).

Wieczorem z Janusią na spacerze. Mieliśmy ze sobą Kajtka i łaziliśmy nad rzeką. Ciepło. Tekla była w Krakowie, przywiozła moją walizkę i buty.

….

niedziela 6.VIII.

Śliczna pogoda bez chmurki. Razem o godzinie 8-mej na Modrzejówce. Potem cicho. Oboje smażymy się na frontowym balkonie. Nareszcie słońce – (choć chłodny wiaterek). Po obiedzie wyszliśmy na naszą plażę i tu siedzieliśmy do wieczora. Na mieście ogromne łapanki – baliśmy się o Władka (brat Janiny, Władysław Olszowski. CB), ale wrócił o 9tej. Natomiast Zbyszek (drugi brat Janiny. CB) telefonował, że w drodze do fabryki był zatrzymany pod mostem na Grzegórzeckiej – i stał 1/2 godziny zanim go puścili. Wieczorem miasto wygaszone – ale księżyc jasno świeci. Chłód. Gwiazdy.

 

Poniedziałek 7. VIII – Rano o 6.30 dostajemy wiadomość o złapaniu Zbyszka. Wracał do domu dwójką i zatrzymali go koło ul. Jabłonowskich. To było o 6 rano.  Wracał. Wiadomość przyniosła jakaś pani, którą Zb. o to prosił.

Łapanki są na mieście w dalszym ciągu. Jest ogłoszenie, że to na zakładników. Po domach również zbierają. Idzie na tysiące. Jednocześnie jest ogłoszenie NAKAZUJĄCE zgłoszenie się do robót fortyfikacyjnych wszystkich roczników od 1909 do 1928 – mężczyzn i kobiet (z wyjątkiem mężatek). Mają się zgłosić jutro o 6 rano na dworcu głównym w roboczych ubraniach, z łopatami, kto może etc. Jeszcze nie wiadomo czy i Janusi nie każą iść – nie dziś to jutro. Na razie to ją ratuje, że jest mężatką.

x

Prawdopodobnie była czynna artyleria polowa. Na niebie pękały pociski.

Pogoda piękna, gorąco – wspaniałe obłoki. O g. 13tej alarm prawdziwy. Myśliwce patrolują na różnych wysokościach.

Po 4-5 kwadransach alarm odwołano. Właśnie przez ten czas Janusia była w domu. Absolutnie nie możemy narzekać na brak emocji. Oczywiście mama i ojciec poruszają wszystkie możliwe sprężyny, aby się dowiedzieć czegoś o Zbyszku. Żeby mu choć posłać coś do jedzenia lub osobistej wygody. Do godziny 16-stej nic nie wiadomo gdzie jest. W Płaszowie go nie ma. To pewne. (Obecnie pamięć Obozu Płaszów została zawłaszczona przez Żydów jako miejsce ich wyłącznej kaźni, tymczasem wieziono tam i zabijano także Polaków. Marsze do Płaszowa coroczne są tylko żydowskie. CB).

Mama do późnego wieczora latała w tej sprawie. Jestem silnie przygnębiony losem naszego Zbyszka.

Wtorek 8.VIII. Cudowna wprost pogoda – słońce, ciepło – ale to nic człowieka nie cieszy. Jesteśmy wszyscy przygnębieni i pod denerwowani. Janusia do apteki, a ja z Wł. w domu robiliśmy porządki. Sprzątam, ścielę, myję łazienkę,. etc. Potem smażę się na balkonie i czytam Dąbrowskiej „Noce i dnie”.

Po południu Janusia ma wolne. Była u nas Zosia, miła dziewczyna. Piszę te słowa w pokoju Zugrbergera (przymusowego lokatora, niemieckiego oficera, który zajął część mieszkania Olszowskich w ich kamienicy. CB). Jesteśmy wściekli na Zbyszka za jego fajtłapstwo, bo nie skorzystał ze wspaniałej okazji powrotu do domu. Jak kto jest głupi to mu nikt na to nie poradzi.

Do robót ziemnych zgłosiło się podobno tak dużo ludzi, że wielu zawrócono do domu. Przyszło podobno kilka tysięcy ludzi. W związku z tym jest pewne odprężenie.

Odezwa do robót brzmi następująco:

 

x

Mamy nadzieję, że Zbyszka puszczą, bo już sporo ludzi z tej łapanki puścili. Wieczór, koło 23, zgasły światła… alarm (ale bez syren).

środa 10.VIII.  O godzinie 6tej pojechał Władek. Ciekawe jak mu się urlop uda.

O godzinie 7 przyszedł Zbyszek. Był jednak w Obozie Koncentracyjnym w Płaszowie. Głodny, niewyspany, zarośnięty. Powiedział kilka słów i zwalił się na łóżko spać. Spał jak kamień do godz. 16.

Ja dziś gospodaruję w domu; ugotowałem rosół z lanym ciastem, myłem naczynia, etc. (bo mama pojechała z Władkiem).

Po południu niesamowita nawałnica z ulewą, gradem i piorunami. Ponalewało do mieszkania.

Potem znów słońce, przyjemne powietrze. Jutro jadę kopać rowy.

Zbyszek opowiada nam szczegóły swojego aresztowania, życie w Płaszowie itd. Nic nie spał przez obie noce z powodu pcheł.

x

Dziś rano wyjechał do Reichu nasz sąsiad z zza ściany p. Klimesch. Nasi sublokatorzy są już również w Rzeszy.

[Pomijamy cały fragment na robotach przy fortyfikacjach pod Słomnikami, z wyjątkiem dnia 25. VIII. CB].

Piątek, 25. VIII. Pobudka o zwykłej porze, Chłodno rankiem. Jedziemy aż do samego Miechowa. A stąd 5 kilometrów pieszo w stronę Wolbromia. Tysiące ludzi sunie gościńcem. Sady pełne jabłek wyglądają po ich przejściu jak po przelocie szarańczy. Ślicznie się prezentują miastowi wobec wsi. Draństwo.

Słońce, pogoda. Na miejsce przyszliśmy o 11tej; Mam dziś kilof. kopiemy rów przeciwpancerny. Ja pracowałem może 30 minut. Dozór prawie żaden. Wąwóz zarośnięty sosnami, brzozami, bardzo kamienisty. Idę do dziewcząt w pole koniczyny i siedzę razem z nimi. Daleko, daleko, na wschodzie wznoszą się kolosalne kłęby dymu. Tak jakby się paliła nafta. Gdzieś coś musieli zbombardować – słychać było dalekie detonacje. W gorący, spokojny dzień letni wdarł się daleki powiew frontu.

Wojna.

Druga wojna światowa toczy się nadal. O 2.30 fajrant. Wrzuciłem kilof w pole ziemniaków. Taki mały sabotażyk… już go nie znajdą. Idziemy do Miechowa pieszo, jedziemy autem, furmanką, jak się da. Przed wyjazdem granda z przydziałem. Dopóki był przy tym żandarm niemiecki – wszystko szło doskonale. Gdy zaś szczegółowy rozdział otrzymanych produktów powierzono już Polakom zrobił się tak niesamowity bałagan, walka na kopniaki i pięści, że wściekły wycofałem się. 80 ludzi rzuciło się na tego biedaka który miał dokonać podziału. Zgnietli go całkiem, rozszarpali żywność, rozkradli ci co byli najbliżej. Jak stado zgłodniałych bestyj.

Bardzo , bardzo niewesołe myśli nasunęły mi się potem co do naszej państwowej przyszłości.

Nie stworzymy nigdy porządnego państwa bo brak nam elementarnych podstaw – dyscypliny, organizacji, uczciwości.

Banda jednym słowem. Przykre, ale prawdziwe.

I jeszcze:

Czwartek 5.X.

– Szaro. O 8.30 na Kapucyńskiej po urlop. Dostałem 3 dni – do 7 wł. Stamtąd tramwajem do Zosi. Kupiłem Janusi po….. za 390. W domu jem i jadę z Krakowa o 12.34 do Miechowa. W pociągu ścisk, oberwali mi mankiety od portek. W Miechowie o 14-stej. Do godziny 16stej czekam.

Warszawiacy. Straszne twarze. Płakać się chce na ich widok. Co za nędza.Ile w tych twarzach nieszczęścia. Daję na wagon sweter jednemu starszemu. Płacze z radości, że będzie mu ciepło. Opowiadają o Powstaniu. Straszna tragedia. Dzieci, kobiety – jedna ranna w głowę!

Dopiero o 8 w Topoli. Bardzo okropne. ZDZICZENIE!!! Rozmawiamy długo. Śpię w sypialni Tekli z młodym Pruszyńskim, synem Ksawerego.

Podziel się!