Georgij Gurdżijew, Bractwo Zorzy (Sarmung), Orion , Piramidy, Wijnyks/Feniks i Boże Narodzenie (Odcięta Noga Byka część 5)

Georgij Gurdżijew, Bractwo Zorzy (Sarmung), Orion , Piramidy, Wijnyks/Feniks
Syriusz-Pas-Oriona-Hyady-Plejady55

Linia biała przez Prima Hiad – do podstawy Plejad (Electra-Merope), Linia żółta do Dyszla Plejad (Atlas) przez Nozdrza Byka.

Przytaczam całe trzy rozdziały z książki ADRIANA G. GILBERTA „MAGOWIE. TRZEJ KRÓLOWIE NAUCZYCIELAMI JEZUSA” nie po to żeby powielać bzdurne i całkowicie nieprawdziwe podanie o istnieniu Mojżesza i Jezusa z Nazaretu oraz o jego świętości, a tym bardziej boskości, lecz po to by pokazać głębokie ezoteryczne zakorzenienie wiedzy Georgija Gurdżijewa oraz prawdę o Bractwie Zorzy – Sarmoung/Sarmung. Ważne w tym tekście jest wszystko to co nie odnosi się do legendy Jezusa czy Mojżesza bezpośrednio, lecz to co jest w niej zawarte w kontekście naszej wiedzy współczesnej, która powoduje że widzimy te postacie we właściwym świetle, chociażby sprowadzając je do ludzkiego wymiaru, a tym bardziej kiedy podstawiamy pod całą opowieść jezusową, wiedzę na temat Nieba Gwieździstego i tego co owa baśń wigilijna symbolizuje. Myślę, że czytając ten tekst możemy z pożytkiem dla własnej wiedy dotrzeć do korzeni wielu spraw, które nas obecnie interesują i są ważne dla naszego dochodzenia do prawdy. Dla nas szczególnie istotny jest rozdział 6 i 7 tej książki.

 Czy można przestać być maszyną?

Jego naukami interesowali się Peter Brook i Jerzy Grotowski. – Człowiek nie żyje naprawdę, ale reaguje jak automat, do którego wrzuca się monety – twierdził. – Musi się z tego stanu wyzwolić. O Georgiju Gurdżijewie, ćwierć Greku, ćwierć Rosjaninie,  pół Armeńczyku, mistyku i badaczu wschodnich tradycji religijnych pisze Roman Pawłowski


 Artykuł archiwalny; Gazeta Wyborcza

http://sufizm.republika.pl/Czy_mozna_przestac_byc_maszyna.htm

Wiosną 1915 roku w Moskwie, w oddalonej od centrum kawiarni, spotkało się dwóch mężczyzn. Młodszy miał trzydzieści parę lat i wygląd rosyjskiego inteligenta. Starszy dobiegał pięćdziesiątki, jego rysy zdradzały orientalne pochodzenie – gdyby zdjął swoje czarne palto oraz melonik i założył biały burnus z pozłacanym turbanem, nie różniłby się od indyjskiego radży lub arabskiego szejka. W hałaśliwej kafejce, wśród drobnych handlarzy i pośredników wyglądał na kogoś, kto nieumiejętnie ukrywa swoje prawdziwe pochodzenie. Silny kaukaski akcent, z jakim mówił po rosyjsku, jeszcze bardziej wzmacniał poczucie obcości.

Młodszy mężczyzna nazywał się Piotr Demianowicz Uspienski i był dziennikarzem oraz podróżnikiem. Przed rokiem wrócił z długiej wyprawy do Egiptu, Cejlonu i Indii. Poszukiwał tam starożytnych szkół, w których przechowała się tajemna wiedza o „cudownym”, jak na własny użytek nazywał ukrytą stronę ludzkiej egzystencji. Jednak wielomiesięczna podróż nie przybliżyła go ani na chwilę do wyjaśnienia dręczących go pytań i po powrocie do Europy znalazł się w tym samym punkcie, w jakim rozpoczął swoje poszukiwania.

Starszym był Georgij Iwanowicz Gurdżijew, pół Grek, pół Armeńczyk urodzony na Kaukazie, mistyk i badacz wschodnich tradycji religijnych. Na poszukiwania, które jego rozmówca dopiero rozpoczął, on sam poświęcił 25 lat życia. Nie było takiego zakamarka Azji Środkowej i Bliskiego Wschodu, którego by nie odwiedził lub choćby nie znał ze słyszenia. Był w świętych miastach muzułmanów – Mekce i Medynie – i w prawosławnych klasztorach na świętej górze Athos. Studiował tańce wirujących derwiszów w Turcji i ćwiczenia religijne sufijskich mnichów z pustyni Gobi. W północnych Himalajach spędził trzy miesiące w klasztorze tajemnego Bractwa Sarmung, gdzie poznał święte tańce przekazywane z pokolenia na pokolenie od tysięcy lat.

Po wielu perypetiach w 1912 roku przyjechał do Rosji, aby zebrać grupę uczniów i przekazać im zdobytą na Wschodzie wiedzę. Od jakiegoś czasu prowadził w Moskwie wykłady i pokazy eksperymentów z pogranicza psychologii i hipnozy. Finansował je z ogromnego majątku, którego dorobił się na handlu w Azji Środkowej. Chciał otworzyć w Moskwie ośrodek, w którym mógłby wcielić w praktykę swą wiedzę. Do realizacji planów brakowało mu tylko jednego – ucznia, który przełożyłby jego idee na język pojęć zrozumiały dla ludzi Zachodu.

Uspienski nie wiedział jeszcze, że to on ma być osobą, która przekaże system Gurdżijewa światu, i że już dawno został wybrany. Był w Moskwie przejazdem. O swoim rozmówcy wiedział tylko tyle, że praktykuje z uczniami tańce Wschodu i prowadzi okultystyczne eksperymenty. „Głos Moskwy” doniósł niedawno o przygotowywanym przez Greka spektaklu „Walka magów”, którego akcja miała toczyć się w Indiach i przedstawiać „pełen obraz wschodniej magii, łącznie z cudami fakirów i świętymi tańcami”.

Do tych rewelacji Uspienski odnosił się sceptycznie. Gdyby nie namowy jednego z moskiewskich uczniów Gurdżijewa, nigdy nie przyszedłby na spotkanie z kaukaskim mistrzem, w którym widział hochsztaplera, jednego z wielu, którzy działali w Rosji ogarniętej modą na wirujące stoliki i okultyzm.

Teraz pili kawę i rozmawiali o Indiach, ezoteryzmie i szkołach jogi. Podejrzliwy Rosjanin starał się rozgryźć tajemnicę swego rozmówcy. Wykorzystując chwilę milczenia, zagadnął Gurdżijewa o to, gdzie nauczył się świętych tańców i poznał tajemnice ezoteryczne.

– Kiedy pojechałeś do Indii, o twojej podróży i o twoich celach pisano w gazetach. Poleciłem wtedy moim uczniom, żeby przeczytali twoje książki, określili, kim jesteś, i ustalili na tej postawie to, co będziesz w stanie znaleźć. Wiedzieliśmy więc, co znajdziesz, kiedy ty jeszcze byłeś w drodze – odrzekł Gurdżijew.

Ten, którego Uspienski brał za szarlatana, wiedział więc o nim wszystko. Znał jego prace, co więcej, dawał do zrozumienia, że zna również odpowiedzi na wiele pytań, których wyjaśnienia szukał bezskutecznie na Bliskim Wschodzie! Zaintrygowany Rosjanin umówił się nazajutrz na kolejne spotkanie w tej samej kawiarni. Dzień później znów się spotkali i tak było do końca krótkiego pobytu Uspienskiego w Moskwie. Kiedy tydzień później dziennikarz wracał nocnym pociągiem do Petersburga, miał przeczucie, że zaczyna się nowy etap w jego życiu. Po latach wspominał: „Zadawałem sobie pytanie, czy rzeczywiście znalazłem to, czego szukałem. Nie byłem jeszcze niczego pewien ani nie byłem w stanie niczego sformułować. Ale miałem poczucie zmiany i byłem przekonany, że teraz wszystko potoczy się inaczej”.

Zjawisko Gurdżijew

34 lata później w Nowym Jorku ukazała się książka, która miała odmienić życie wielu ludzi na Zachodzie. Zatytułowana była „Fragmenty nieznanego nauczania. W poszukiwaniu cudownego”. Opowiadała o wieloletnich spotkaniach autora Piotra Demianowicza Uspienskiego z niejakim G. – Grekiem z Kaukazu i mistrzem duchowym.

Ponieważ pisma samego Gurdżijewa były długo nieznane poza kręgiem jego uczniów (ostatni tom wyszedł dopiero w latach 70.), to właśnie książka Uspienskiego stała się pomostem pomiędzy wiedzą zdobytą przez kaukaskiego badacza podczas wieloletnich wypraw do Azji a zachodnią cywilizacją, która w pierwszej połowie 20. wieku wyczerpała swoją energię duchową i potrzebowała zastrzyku nowej myśli. System filozoficzny, który opisano w książce, a zwłaszcza wskazówki praktyczne na temat pracy nad sobą stały się po II wojnie światowej przedmiotem studiów tysięcy ludzi, wśród których znaleźli się artyści tej miary co Peter Brook i Jerzy Grotowski. Adeptem systemu Gurdżijewa był Lincoln Kirstein, szef pierwszej szkoły baletu w Ameryce, współpracownik George’a Balanchine’a i założyciel New York City Ballet. Płytę z muzyką Gurdżijewa nagrał jazzman Keith Jarret.

Dzisiaj zjawisko Gurdżijew to kilkadziesiąt ośrodków rozrzuconych po całym świecie – od Buenos Aires po Chabarowsk. To szkoły tańca i pracy nad sobą jego imienia. W samych Stanach Zjednoczonych liczbę kontynuatorów Uspienskiego i Gurdżijewa ocenia się na pięć tysięcy. Istnieją specjalne listy dyskusyjne w internecie, na których wymieniają oni doświadczenia i komentują pisma obu mistyków. Na specjalnych farmach w Kalifornii i stanie Nowy Jork naśladowcy mistrza G. łączą pracę nad rozwojem duchowym z pracą fizyczną. Aby się tam dostać, trzeba przejść wielostopniowe eliminacje. Chętnych jest ciągle więcej niż miejsc.

W ostatnich dziesięciu latach wiedza o Gurdżijewie dotarła także do Polski. Na początku lat 90. ukazało się polskie tłumaczenie książki Uspienskiego, a następnie przekład na poły mitycznej autobiografii Gurdżijewa „Spotkania z wybitnymi ludźmi”. W listopadzie już po raz drugi wrocławski Ośrodek Grotowskiego zorganizował sesję poświęconą Gurdżijewowi, na którą przyjechał m.in. Peter Brook. Reżyser od końca lat 40. jest w kontakcie z bezpośrednimi uczniami Gurdżijewa, w latach 70. nakręcił w Afganistanie film według „Spotkań”, który był prezentowany we Wrocławiu. Razem z innymi znawcami idei Gurdżijewa Brook przez dwa dni pracował z grupą polskich studentów. Na jego zajęcia nie można było się dopchać.

Na czym polega magnetyzm Gurdżijewa? Co przyciąga do niego prominentnych artystów i absolwentów najlepszych amerykańskich uczelni? Czym mistrz G. wyróżnia się z tłumu proroków i mesjaszy, których książki wypełniają półki w księgarniach z napisem „New Age”?

Colin Wilson, filozof i autor encyklopedii ezoteryzmu „Przewodnik po możliwościach”, twierdzi, że jego siła polegała na logicznej i psychologicznej przenikliwości umysłu. W odróżnieniu od innych proroków nowej ery Gurdżijew nigdy nie wymagał od swych uczniów wiary. To, czego ich uczył, było naukową metodą poznania samego siebie. Oczekiwał od swoich zwolenników, że sami zdecydują, czy jest ona prawdziwa, czy nie, polegając na praktyce, a nie na wierze. Nie uczynił więc przedmiotem studiów ani Boga, ani Absolutu, lecz świadomość samego człowieka. Nie oczekiwał również porzucenia dotychczasowego życia, jak czynili i czynią przywódcy licznych sekt. Przeciwnie, chciał, aby dotychczasowe życie stało się dla uczniów materiałem do pracy.

Ty iść za wysoko

Najważniejszym i najczęściej powtarzanym postulatem Gurdżijewa było „Pamiętać siebie”. Prosił uczniów, by obserwowali swoje reakcje i szukali rzadkich chwil, gdy ciało, umysł i uczucia stapiają się w jedno „ja”. G. uważał bowiem, że człowiek składa się z wielu „ja”, z których żadne nie jest prawdziwą świadomością. Jego myśli, uczucia, dokonania są niczym więcej jak mechanicznymi reakcjami na wewnętrzne i zewnętrzne impulsy. Człowiek jest maszyną – twierdził – nie żyje naprawdę, ale reaguje jak automat, do którego wrzuca się monety. Przebudzenie ze snu i przemianę maszyny w prawdziwą świadomość uczynił głównym celem swoich poszukiwań.

„Czy możliwe jest zaprzestać bycia maszyną?” – pytał go Uspienski podczas pamiętnego spotkania w Moskwie. „Istnieje taka możliwość, ale do tego konieczna jest przede wszystkim znajomość maszyny” – odpowiadał Gurdżijew. Lepszemu poznaniu „maszyny” miały służyć różne ćwiczenia psychofizyczne, które dawał swoim uczniom. Ich osnową był rodzaj gimnastyki pochodzący – jak twierdził – z tajemnych i odległych klasztorów Azji Środkowej i Bliskiego Wschodu.

Jedno z najbardziej znanych ćwiczeń polegało na poruszaniu różnymi częściami ciała w innym tempie, powiedzmy: głowa na trzy czwarte, ręce na cztery czwarte, a nogi w jeszcze innym rytmie. Wiele uwagi G. poświęcał koncentracji. Potrafił w środku nocy pojawić się w sypialni swoich uczniów i cicho strzelić palcami: na ten znak wszyscy mieli wyskoczyć z łóżek i w przeciągu sekund stanąć w skomplikowanych pozycjach. Jeden z jego uczniów Louis Pauwels wspomina ćwiczenie polegające na uświadomieniu sobie prawego ramienia w dokładnie określonym momencie dnia i utrzymaniu tej świadomości tak długo, jak to było możliwe. „To mogło się wydać śmieszne, ale oczywiście nie nam” – komentował po latach. Tu już nie chodziło o wzmocnienie koncentracji, ale o całkowite oddzielenie się od tego, co potocznie nazywamy osobowością.

  1. wierzył, że ukryta świadomość człowieka budzi się w momentach ekstremalnych. Sam przeżył w dzieciństwie taką chwilę, kiedy wyzwał przyjaciela na niezwykły pojedynek. Obaj mieli udać się na pobliski poligon podczas artyleryjskiego ostrzału. Gurdżijew wyszedł z tego bez szwanku, jego rywal został ranny. Wspomnienie niezwykłego stanu w włos od śmierci, w którym znalazł się wtedy, towarzyszyło mu przez całe życie.

Swoich uczniów nie posyłał rzecz jasna pod kule armatnie, ale stwarzał im równie ekstremalne warunki. Jak relacjonuje jego uczennica Anna Bancroft, adepci Instytutu Harmonijnego Rozwoju Człowieka, który Gurdżijew prowadził w latach 20. w Prieure we Francji, zajmowali się ciężką fizyczną pracą, budowali drogi, rąbali drzewa, wznosili budynki, zmieniali bieg strumieni, zakładali ogrody i trawniki, zajmowali się zwierzętami. W nocy G. nie pozwalał na odpoczynek, ale uczył skomplikowanych tańców, które miały na celu uruchomienie całego ciała, jego ośrodków intelektualnych, emocjonalnych i fizycznych. Każdy ruch musiał być opanowany co do sekundy, a tancerz musiał być przygotowany na najbardziej niezwykłą prace mięśni.

„To niesamowite skupienie – pisze Bancroft – sprawiało wrażenie, jakby tancerze byli zahipnotyzowani. Nie tylko musieli opanować wymyślne, skomplikowane ruchy, lecz przede wszystkim zachować świadomość każdego z trzech ośrodków i pewność doskonałej i świadomej koordynacji. Przypominało to gesty zmarłych i twarze bez wyrazu podobne do zombi.

Oprócz ciężkiej pracy i lekcji tańca na uczniów G. czekały nieprzewidziane spięcia i konflikty. Mistrz organizował na przykład wyjazd w podróż, aby w ostatniej chwili wszystko odwołać. Jeśli już udało się wyruszyć, mylił drogi lub zapominał, dokąd mieli jechać, i winę zrzucał na swoich uczniów. Celowo popierał irytujące lub kłótliwe osoby. Wprowadził nawet system donosów, który do reszty podzielił całą społeczność ośrodka.

Mieszkańcy Prieure byli jednak zafascynowani swoim mistrzem i wykonywali z poświęceniem jego wszystkie polecenia. Katherine Mansfield, pochodząca z Nowej Zelandii pisarka, przystała do grupy mimo zaawansowanej gruźlicy. Chociaż ciężka praca musiała być zabójcza dla jej organizmu, pozostała w Prieure aż do swojej śmierci, co sprowadziło później na Gurdżijewa szereg oskarżeń.

Czy była to religia? W sensie liturgii – nie. W sensie dogmatu – również nie. Ale jako droga doskonalenia człowieka, system Gurdżijewa niewątpliwie mógł być alternatywą dla religii. „Postawa Gurdżijewa nie jest religijna. Jest w niej coś religijnego, ale nie na pokaz” – mówił o tym aspekcie pracy Gurdżijewa Jerzy Grotowski w wywiadzie udzielonym na początku lat 90. I przytaczał słynną odpowiedź mistrza G. na pytanie jednego z uczniów: „Ale co z Bogiem?” „You go too high” – „Ty iść za wysoko” – miał odpowiedzieć Gurdżijew swoim łamanym angielskim.

Żywot nieświęty

Życie Gurdżijewa nigdy nie stało się przedmiotem analiz i komentarzy jego uczniów, i to jeszcze jedna różnica, jaka dzieli go od wielu innych mistrzów duchowych i proroków, szczególnie tych wywodzących się z chrześcijaństwa. Jeśli mierzyć religie tendencją do kultu jednostki – piszą amerykańscy religioznawcy George Baker i Walter Driscoll – to ruch Gurdżijewa jest na samym dole skali.

Życie G. nie było zresztą specjalnym wzorem do naśladowania. Jego autobiografia „Spotkania z wybitnymi ludźmi”, wydana pośmiertnie w 1949 roku i obejmująca pierwsze i najmniej znane trzydzieści kilka lat jego życia, przypomina raczej „Baśnie tysiąca i jednej nocy” niż żywoty świętych. Wypełniają ją opisy nieprawdopodobnych przygód i oszustw, których dopuszczał się w młodości, aby sfinansować swoje zakrojone na wielką skalę poszukiwania. G. opisuje na przykład, jak w Armenii brał łapówki od lokalnych władz za załatwienie dostępu do kolei, znał bowiem przebieg nowej linii, pracując jako tłumacz przy jej wytyczaniu. W Taszkiencie występował jako pomocnik rzekomego fakira. W Samarkandzie łapał wróble, strzygł je, farbował na żółto i wciskał naiwnym jako amerykańskie kanarki.

Jeśli dodamy, że przygotowując się do napisania biografii, zużył cały zapas kalwadosu i armaniaku zgromadzony w piwnicach starej posiadłości Prieuré w Francji, gdzie w latach 20. mieszkał i pracował, stanie się jasne, że G. nie należał do tych świątobliwych mężów, których treścią życia było wyłącznie umartwianie się. Jego portret, który wyłania się ze „Spotkań”, jest niejednoznaczny. Z jednej strony widać w nim poszukiwacza prawdy próbującego wyjaśnić takie fenomeny, jak przepowiadanie przyszłości czy cudowne przypadki uzdrowień, z drugiej bezwzględnego, sprytnego handlowca, który bogaci się kosztem ludzkiej niewiedzy i naiwności. Oba wcielenia walczą w nim niczym doktor Jekyll i mister Hyde.

Po części na jego charakter wpłynął burzliwy czas, w którym się urodził – przełom lat 60. i 70. XIX wieku. Życie Gurdżijewa przypadło na czas trzech wielkich wojen. Pierwszą była wojna rosyjsko-turecka, która w młodym wieku zmusiła go do opuszczenia domu w Aleksandropolu nad granicą turecką (obecnie Giumri w Armenii) i wyruszenia na wędrówkę trwającą przez większą część życia. Druga, czyli I wojna światowa i rewolucja bolszewicka, pokrzyżowały mu plany założenia w Rosji Instytutu Harmonijnego Rozwoju Człowieka, w którym chciał wykładać swój system. Trzecią wojnę przetrwał w Paryżu, otoczony grupą wiernych uczniów.

Aby przeżyć i kontynuować własne poszukiwania, Gurdżijew musiał wykształcić w sobie nadzwyczajne umiejętności. W czasie ucieczki z ogarniętej rewolucją Rosji miał na utrzymaniu przeszło 200 ludzi, członków swojej rodziny i uczniów. I nie mógł, niestety, liczyć – jak Mojżesz – na mannę z nieba. Musiał wyciągać pieniądze oraz żywność raczej spod ziemi, co szło mu całkiem nieźle. O jego sprycie świadczy pozwolenie na broń, które zdobył u władz wojskowych. Z jednej strony kartki podpisał się bolszewicki komisarz, a z drugiej oficer armii Denikina!

Drugim czynnikiem, który go ukształtował, była wielokulturowość. Od dzieciństwa wzrastał w prawdziwym tyglu kultur i religii. Jego matka była Ormianką, ojciec pół Grekiem, pół Rosjaninem. Kaukaz w tamtej epoce zamieszkiwała piorunująca mieszanka narodowości, od Ormian, Azerów, Gruzinów, przez Tatarów, Turków, po Rosjan i Żydów. On sam chodził najpierw do greckiej, a później do rosyjskiej szkoły.

Tereny dawnej Persji, od których rozpoczął swoje podróże, były miejscem tradycyjnej tolerancji religijnej. Obok siebie żyli i działali manichejczycy, zoroastrzy, chrześcijanie prawosławni i nestorianie, taiości, jezydzi zwani czcicielami diabła, buddyści oraz muzułmanie. Atmosfera tolerancji sprzyjała otwarciu się na inne religie i poszukiwaniom duchowym. Dlatego Gurdżijew, kształcony początkowo na prawosławnego księdza, mógł tak łatwo nawiązać kontakt z wyznawcami innych religii, a nawet z zamkniętymi grupami, takimi jak bractwo Sarmung.

W swojej autobiografii wspomina wiele takich spotkań, wymagających przecież nie tylko znajomości języka czy kultury, ale przede wszystkim zaufania. Mnisi powierzają mu tajemnice swoich klasztorów, derwisze uczą go swoich tańców, kapłani pokazują święte tańce. Jedynie w drodze do najważniejszego z odwiedzanych klasztorów, ukrytego w Himalajach, przewodnicy nakładają mu kaptur na głowę, aby nie zorientował się, gdzie się znajduje, ale możliwe, że to on sam nie chce zdradzić przed czytelnikiem powierzonej mu tajemnicy.

Mistyk i handlowiec

O umiejętnościach i uporze Gurdżijewa świadczy fakt, że w czasach niesprzyjających zajmowaniu się badaniami religijnymi potrafił wywalczyć dla siebie i swoich przyjaciół przestrzeń wolności. Fundamentem tej wolności była niezależność finansowa. O źródłach, z których czerpał pieniądze, krążyły legendy: mówiono, że otrzymywał je od ośrodka okultystycznego w Indiach, że Instytut Harmonijnego Rozwoju Człowieka był utrzymywany przez organizacje Czarnych Magów albo przez legendarnego gruzińskiego księcia Muchrańskiego, że G. posiadał tajemnice kamienia filozoficznego, za pomocą którego produkował złoto, a nawet, że otrzymywał dotację od bolszewików.

W rzeczywistości był po prostu genialnym handlowcem, który to talent nie należy przecież do rzadkości na Wschodzie. Potrafił zbić majątek na wszystkim, od dywanów i antyków, przez maszyny do pisania, aż po zepsute śledzie. W Taszkiencie i Krasnowodzku skupował stare, niemodne gorsety, skracał je według najnowszej mody paryskiej i sprzedawał za grube pieniądze tym samym sklepom, w których je za bezcen wcześniej otrzymał. Kiedy w Konstantynopolu zabrakło mu gotówki, zatrudnił się jako nurek wyławiający monety wrzucane do wody przez pasażerów parowców. Innym razem czyścił buty, przyciągając klientów muzyką z fonografu Edisona ukrytego pod krzesłem.

Zarobione pieniądze przeznaczał na wyprawy, na które wyruszał razem z grupą przyjaciół. Nazywali siebie Towarzystwem Poszukiwaczy Prawdy, jednoczyła ich bowiem ciekawość zjawisk nadprzyrodzonych i chęć studiowania różnych religii. Do Towarzystwa należeli m.in. pewien rosyjski książę, archeolog, geolog, inżynier i Polka z Wołynia. W pojedynkę lub parami wyruszali na wędrówki po Azji Środkowej i Bliskim Wschodzie, odwiedzając klasztory, ośrodki medytacji i szkoły ezoteryczne. Zachowały się przekazy o czterech takich wyprawach: do Turkiestanu, Tabrizu i Bagdadu, na Syberię, pustynię Gobi i przez Pamir do Indii. Podczas ostatniej ekspedycji grupa rozwiązała się. Kiedy 15 lat później Uspienski pytał Gurdżijewa, co stało się z jej członkami, mistrz odpowiedział: „Niektórzy umarli, niektórzy pracują, inni odeszli w odosobnienie”.

O tym, co działo się pomiędzy ostatnią wyprawą a przyjazdem G. do Moskwy, niewiele wiadomo. Podobno przebywał w Tybecie, badacz jego biografii James Moore twierdzi nawet, że G. był wychowawcą dalajlamy. Podobno był rosyjskim szpiegiem. Podobno na dwa lata związał się z jedną z grup sufickich (czyli wywodzących się mistycznego odłamu islamu) w Azji Środkowej. Około 1907 r. pojawił się w Taszkiencie i znów zajął się interesami, lecz na nieporównanie większa skalę. Otwierał sklepy, restauracje i kina, a następnie sprzedawał po rozkręceniu, robił interesy w rolnictwie, organizował transporty bydła, wydobywał ropę i zajmował się połowem ryb.

Kiedy w 1912 r. zlikwidował interesy i przyjechał do Moskwy, miał na koncie milion rubli i był właścicielem kolekcji dywanów i porcelany. Był to ogromny majątek – pensja wyższego urzędnika wynosiła wtedy od 40 do 50 rubli. Będąc całkowicie niezależnym, rozpoczął intensywne przygotowania do otwarcia własnego Instytutu. Kiedy spotkał Uspienskiego, wszystko było gotowe; sprowadzone z zagranicy meble i instrumenty czekały na rozpakowanie.

Plany pokrzyżował wybuch wojny. G. opuścił Moskwę i udał się na Kaukaz, by tam przeczekać zawieruchę. Osiedlił się w Jessentuki koło Mineralnych Wód. W ślad za nim udali się jego uczniowie. Ale kiedy rejon Mineralnych Wód znalazł się w centrum działań wojennych, praca znów została przerwana. Gurdżijew wpadł wtedy na genialny pomysł: wystarał się u władz o pozwolenie na wyprawę naukową i pod pretekstem badań archeologicznych wyprowadził swych kilkudziesięciu studentów z niebezpiecznego terenu w góry Kaukazu.

O jego zdolnościach organizacyjnych świadczy fakt, że otrzymał u bolszewików dwa wagony kolejowe, choć w tamtych czasach graniczyło to z cudem. Załadował do nich swoich ludzi, konie, muły i wyposażenie. A kiedy tory się skończyły, ruszył na piechotę i przez góry dotarł latem 1918 r. do Soczi nad Morzem Czarnym.

Rok później razem z grupą uczniów znalazł się w Tbilisi, gdzie otworzył swój pierwszy Instytut Harmonijnego Rozwoju Człowieka i po raz pierwszy zademonstrował publicznie święte tańce, które przygotowała jego bliska współpracowniczka Jeanne de Salzmann. Wkrótce jednak i tu pogarszające się warunki przerwały pracę i zmusiły grupę do emigracji – najpierw do Konstantynopola, a później do Europy.

  1. rozważał początkowo przeniesienie się do Niemiec, później chciał osiąść w Londynie (w Wielkiej Brytanii pracował już jego najlepszy uczeń Uspienski, który odszedł z grupy po ucieczce z Rosji). W końcu jednak kupił posiadłość Prieure w Fontainbleau we Francji, która na 12 lat stała się jego bazą. Wznowił tam działalność swojego Instytutu i po roku w paryskim Theatre de Champs-Elysees zaprezentował pierwsze efekty swej pracy – pokaz tańców sakralnych.

Tańce sakralne

Do tej prezentacji przygotowywali się intensywnie ponad miesiąc. Wnętrze teatru zostało zmienione we wschodni dziedziniec wyściełany perskimi dywanami. W powietrzu unosił się zapach perskich pachnideł, z fontann tryskał szampan, a studenci częstowali publiczność wschodnimi przysmakami. Entuzjazm, jaki wzbudził paryski występ, zachęcił Gurdżijewa do wyjazdu z wykładami i pokazami do Ameryki. Tam również wzbudził olbrzymie zainteresowanie.

Zwłaszcza pokaz w Nowym Jorku stał się głośny z powodu nieoczekiwanego wydarzenia. Jednym z elementów pokazu miała być demonstracja ćwiczenia, zwanego „ist”, w którym wszyscy uczniowie na słowo lub gest mistrza w jednej chwili zatrzymywali się i zamierali. Tym razem jednak Gurdżijew nie dał żadnego znaku i rozpędzeni tancerze jeden po drugim spadali ze sceny na podłogę, jeden na drugiego, z rękami i nogami powykręcanymi na wszystkie strony. Leżeli tam spokojnie, dopóki G. nie dał znaku, że przedstawienie jest skończone, Kiedy okazało się, że nikomu nic się nie stało, publiczność oszalała. Wkrótce powołano w Nowym Jorku oddział Instytutu, którym kierował Alfred R. Orage, znany psycholog.

Mimo rozgłosu ruch zainicjowany przez Gurdżijewa trudno było nazwać popularnym. Ciągle towarzyszyła mu ta sama grupa, z którą pracował jeszcze w Tbilisi: jego żona Julia Ostrowska, malarz Alexander de Salzmann i jego żona Jeanne, choreograf, kompozytor Thomas de Hartmann, współautor muzyki do świętych tańców, i jego żona Olga, której G. w późniejszym okresie dyktował po rosyjsku swoje prace. Pierwszego francuskiego ucznia Gurdżijew dorobił się dopiero po dziesięciu latach działalności. Był nim pisarz z grupy surrealistów René Daumal, przyjaciel Antoine’a Artuada.

Kryzys przyszedł w połowie lat 20. Gurdżijew, który nauczył się prowadzić samochód w wieku pięćdziesięciu paru lat, omal nie zginął w wypadku samochodowym i tylko swoim nadzwyczajnym umiejętnościom zawdzięczał wyzdrowienie. Nie potrafił jednak uzdrowić swojej żony, która zmarła na raka w 1926 r. Po jej śmierci zamknął Instytut i poświęcił się całkowicie pisaniu. Do kłopotów osobistych doszły finansowe – jego umiejętności handlowe nie bardzo sprawdzały się na Zachodzie, głównie z powodu nieznajomości języka. Reszty dokonał kryzys ekonomiczny i w połowie lat 30. G. musiał oddać posiadłość za długi i przenieść się do Paryża.

Między 1934 r. a wybuchem wojny w jego biografii znów jest tajemnicza przerwa; podobno podróżował do Azji. Na początku lat 40. znów pracuje ze swoimi uczniami w mieszkaniu w Paryżu. Spotykają się codziennie około pierwszej po południu. Zaczynają od czytania pism mistrza, co trwa około godziny. Później następuje ceremonialny posiłek, po którym goście opuszczają Gurdżijewa, aby wrócić przed dziesiątą na następne czytanie i dyskusję. Wieczór kończył zazwyczaj koncert mistrza, który grał na harmonium. Goście wychodzili o wpół do trzeciej nad ranem.

Mimo trudnych warunków okupacyjnych Gurdżijewowi udaje się utrzymać wysoki poziom życia. Kupuje zawsze drogie potrawy, słodycze, wino i dodatki. Sklepikarzom tłumaczy, że odziedziczył po jednym z uczniów pole naftowe w Teksasie.

Po śmierci Uspienskiego jego żona Sonia wbrew woli męża przyciąga jego uczniów do Gurdżijewa. Ostatnie dwa lata życia kaukaski mistyk spędza, pracując intensywnie z uczniami. Kilka dni przed śmiercią przekazuje kierowanie grupą Jeanne de Salzmann, która staje się jego główną spadkobierczynią. Umiera 29 października 1949 r.

Od wina do arki Noego

Nazwisko Gurdżijew przez wiele lat było znane jedynie wtajemniczonym. Swoją pierwsza książkę, wydaną przed wojną w Paryżu, kaukaski nauczyciel kazał wycofać z księgarń i zniszczyć. Pierwsza część jego trzytomowych pism „Wszystko i o wszystkim” wyszła dopiero po jego śmierci w 1950 r. Następne uczniowie zdecydowali się ujawnić dopiero w latach 60. i 70. Drukowali je w małych wydawnictwach albo wręcz nakładem własnym.

Wiedza o Gurdżijewie i jego ideach rozchodziła się głównie drogą ustnego przekazu. Uczniowie, z którymi pracował w Rosji, Francji i USA, zakładali własne grupy i przekazywali następnym wiedzę zdobytą od źródła. Kontrolę nad tym procesem objęła założona w latach 50. Fundacja Gurdżijewowska z siedzibami w Londynie, Nowym Jorku i Paryżu.

Na wzór francuskiego Instytutu w Stanach Zjednoczonych od lat 60. powstawały ośrodki, w których zwolennicy Gurdżijewa mieszkali, pracowali i praktykowali jego metodę. Jeden z nich znajduje się w Kalifornii i słynie z produkcji świetnego wina, inny, założony ponad 30 lat temu w stanie Nowy, Jork specjalizuje się w rękodziele. Można tam kupić m.in. misterny model arki Noego, z kompletem zwierząt uratowanych przed Potopem. Cena – 1050 dolarów.

Ośrodki pobierają zwykle niewielkie opłaty za naukę, płaci się również za utrzymanie. Pamięć o handlowych talentach mistrza nie słabnie. Jeden z japońskich ośrodków w swojej reklamie internetowej pisze, że nie odmawia wstępu ludziom, którzy nie mają pieniędzy, ale ostrzega jednocześnie – ci, którzy są słabi w codziennym życiu, są również słabi w „pracy”. Mimo to kandydatów nie brakuje.

Gdyby jednak naukami Gurdżijewa nie zainteresowali się znani artyści teatru – Peter Brook i Jerzy Grotowski – jego oddziaływanie nie byłoby dzisiaj tak silne. Pierwszy w 1949 r. poznał uczennicę Gurdżijewa, Amerykankę Jane Heap, która wprowadziła go do jednej z grup. Wpływ, jaki idee kaukaskiego mistrza miały na brytyjskiego reżysera, był mało znany aż do 1978 r., kiedy Brook zrealizował film na podstawie „Spotkań z wybitnymi ludźmi”. Zdjęcia powstawały w Afganistanie, a pracę kontrolowała Jeanne de Salzmann, powierniczka ostatniej woli Gurdzijewa. W finale filmu znalazł się zapis archiwalnych tańców, które przygotowywała w Paryżu w latach 40.

Ale dopiero w swojej autobiografii „Threads of time”, wydanej w latach 90., Brook otwarcie przyznał, jak wielkie znaczenie miał dla jego pracy Gurdżijew. W latach 60. odbył nawet z żoną i przyjaciółmi podróż do Afganistanu śladami Gurdżijewa. Idee kaukaskiego mistrza przyświecały poszukiwaniom międzykulturowym, które prowadził z międzynarodowym zespołem aktorskim od lat 70. Jego słynne przedstawienie „Konferencja ptaków” z tego okresu było oparte na tekstach sufickich, do których sięgał także G. Kontakt ze wschodnią tradycją popchnął go w końcu w stronę „Mahabharaty”, jego najważniejszej pracy, w której dotykał tych samych egzystencjalnych pytań, które stawiał Gurdżijew.

Z Grotowskim było inaczej. Żyjąc po drugiej stronie „żelaznej kurtyny”, był odcięty od wiadomości o Gurdżijewie (nazwisko mistyka było na indeksie cenzury). Dopiero w latach 70. przeczytał książkę Uspienskiego i odkrył, że podąża podobną drogą. W tym czasie odszedł już od tradycyjnych przedstawień i pracował nad projektem Teatr Źródeł, który przypominał poszukiwania prowadzone przez Gurdżijewa sto lat wcześniej, lecz obejmujące cały świat. Gurdżijew interesował się starymi tańcami, Grotowski badał stare pieśni wibracyjne i z nich uczynił materiał swojej późniejszej pracy. Obaj traktowali sztukę podobnie – nie jako cel sam w sobie, lecz jako wehikuł przenoszący człowieka do innych stanów świadomości. Różnica polegała na tym, że Gurdżijew zanurzał swoją pracę w życiu codziennym, gdy tymczasem Grotowski izolował swoich aktorów, tworząc zamknięte, klasztorne grupy. Kierunek był jednak ten sam.

Analogia między panami G., jak ich nazywał teoretyk teatru Richard Schechner, stała się jeszcze bardziej wyraźna w ostatnich latach Grotowskiego. „Akcja” – widowisko oparte na pieśniach wibracyjnych z Karaibów, nad którym pracował ze swoimi aktorami w Pontederze – była odpowiednikiem baletu „Walka Magów”, który dla Gurdżijewa miał być podsumowaniem jego pracy. Balet w końcu nigdy nie powstał, „Akcję” zobaczyli wyselekcjonowani widzowie w kilku krajach. Grotowski poszedł więc o krok dalej od Gurdżijewa – stworzył dzieło, które było zarazem dziełem sztuki i wehikułem czy też windą ku Absolutowi.

Bez względu na to, na ile polski artysta wzorował się na Gurdżijewie, a na ile pracował niezależnie od jego idei, cel ich pracy był ten sam. Nie chodziło już o tworzenie spektakli ani o ćwiczenia rozwijające takie czy inne umiejętności aktorów, lecz o stworzenie alternatywy dla religii – pozbawionej dogmatu i liturgii drogi do Absolutu. I chociaż Grotowski maskował swoją pracę, zapuszczając szereg zasłon i wprowadzając w błąd wszystkich łącznie z aktorami, quasi-religijny charakter pracy twórcy Laboratorium w kontekście jego powinowactw z Gurdżijewem nie ulega wątpliwości.

Europejska ignorancja

Czy Gurdżijew przybliżył człowieka Zachodu do prawdziwego poznania? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, efekty pracy są znane bowiem tylko wąskim grupom naśladowców, którzy nie zabiegają o rozgłos. Na pewno przybliżył człowieka Zachodu do prawdziwego poznania Azji. Kiedy wodzi się palcem po mapie, śledząc jego podróże i mając w pamięci ich opisy, Azja otwiera się przed nami jak księga.

„Nikt w Europie nie zna ani nie ma żadnego pojęcia o Azji – pisał Gurdżijew w „Spotkaniach z wybitnymi ludźmi”. „Większość Europejczyków i Amerykanów sądzi, że to jakiś wielki kontynent graniczący z Europą, zamieszkany przez niecywilizowane lub w najlepszym wypadku na wpół cywilizowane skupiska ludzi, którzy znaleźli się tam przypadkowo i zaczęli dziczeć. Ich pojęcie na temat wielkości Azji jest mgliste, zawsze gotowi są porównywać ją z krajami europejskimi, nie zdając sobie sprawy, że kontynent azjatycki pomieściłby niejedną Europę i że zamieszkują go narodowości, o których nie tylko Europejczycy, ale nawet sami Azjaci nigdy nie słyszeli. Ponadto wśród tych „dzikusów” niektóre nauki, na przykład medycyna, astrologia, nauki przyrodnicze itd. osiągnęły poziom doskonałości, na który cywilizacja europejska wzniesie się być może dopiero za kilkaset lat”.

Te gorzkie słowa o ignorancji Europejczyków, którzy mierzą świat własną miarą, pozostały do dziś aktualne. Dzisiaj, kiedy tereny, z których wywodzi się nauka Gurdżijewa, ogarnął płomień wojny i zniszczenia, kiedy w gruzy wali się licząca tysiące lat kultura i tradycja, a na zgliszczach grasują religijni szaleńcy, potrzeba zrozumienia, o której mówił przez całe życie mistrz z Kaukazu, staje się jeszcze bardziej pilna niż przed 50 laty.

Strona ta pochodzi z internetowych stron Gazety Wyborczej.
Artykuł archiwalny (24-05-2002 15:04)
Autor: Pan Roman Pawłowski

 

gurdjieff2

Jacek Sieradzan

Georgij Gurdżijew, czyli wyjście poza szaleństwo automatyzmu codzienności
Fragment ksiażki ‚Od kultu do zbrodni. Ekscentryzm i szaleństwo w religiach XX wieku’, Wyd. KOS 2006

 

 

Fragment książki „Od kultu do zbrodni. Ekscentryzm i szaleństwo w religiach XX wieku”, Wydawnictwo KOS, Katowice 2006. W „Tarace” publikowany za zgodą Autora i Wydawcy. Fragment niniejszy zamieściło także wrocławskie czasopismo literackie „Rita Baum”

 

Georgij Gurdżijew (1866-1949)→131 – dla jednych „mistyk i okultysta”→132, dla innych prekursor New Age – to pierwszy działający na Zachodzie nauczyciel wschodnich doktryn ezoterycznych→135. W opinii A. Rawlinsona Gurdżijew jest do dzisiaj „prawdopodobnie najbardziej wpływowym” wschodnim nauczycielem duchowym→134. Nie sposób nie zgodzić się z Claudio Naranjo, który powiedział, że „miejsce Gurdżijewa w świecie duchowych nauk i nauczycieli jest tajemnicze, intrygujące i z pewnością bardzo znaczące”→135. Wyznawca jego idei, znakomity brytyjski reżyser Peter Brook, nazwał go „najbardziej bezpośrednim, najbardziej przekonywującym i najbardziej całościowym reprezentantem naszych czasów”→136. Philip Mairet, wydawca „New English Weekly” i znawca Junga, napisał o systemie Gurdżijewa: „Żadnego systemu gnostyckiej soteriologii filozoficznej, jaki został opublikowany w świecie współczesnym, nie da się porównać z nim pod względem mocy i intelektualnej artykulacji”→137. W opinii Henry’ego Millera Gurdżijew był „wieczną niespodzianką (…) najbardziej niezwykłym człowiekiem, którego nazywano Mistrzem, Guru,

 

→131 Odnośnie wątpliwości co do daty urodzin Gurdżijewa, zob. Kulczyk 2003:237. W ślad za najlepszą biografią Gurdżijewa (Moore 1993), rok 1866 uznaje się obecnie za najpewniejszą datę jego przyjścia na świat.

→132 Shepard 1984:563. Sam Gurdżijew gardził zawodowymi okultystami, spirytystami, uzdrowicielami i jasnowidzami; byli dla niego tylko szarlatanami (Uspieński 1991:352). Uspieński pisał: „Sama idea ezoteryzmu, idea wtajemniczenia, w większości wypadków dociera do ludzi poprzez pseudoezoteryczne systemy i szkoły” (s. 454).

→133 Co do tego zgadzają się zarówno uczeni (Rawlinson 1998:282), jak i praktykujący, w tym Radźniś (Rajneesh 1977c.-2.11.23).

→134 Rawlinson 1998:282.

→135 C. Naranjo w przedmowie do: K.R. Speeth, The Gurdjieff Work, J.P. Tarcher, Los Angeles 1989, s. ix, cyt. w: Feuerstein 1992:59.

→136 Moore 1993:1.

→137 Tamże, s. 41.

Nauczycielem, każdym, tylko nie Świętym. (…) Czasami wzbijał się na wzniosłe wyżyny”→138. Wielki architekt Frank Lloyd Wright, którego Gurdżijew nazwał kiedyś „idiotą”, publicznie powiedział, że był on „największym człowiekiem świata”→139.

Georgij (lub Giorgios bądź Georgiades) Iwanowicz Gurdżijew urodził się w greckiej dzielnicy Aleksandropola (obecnie Gumri), tureckiego miasta, które w 1877 roku Rosja zdobyła podczas wojny z Turkami. Był najstarszym z pięciorga dzieci; miał brata i dwie siostry→140. Matka była Ormianką, a ojciec pół-Grekiem, pół-Rosjaninem. Ojciec był ludowym bardem, skarbnicą miejscowej tradycji ustnej. Wszystkim zainteresowanym opowiadał legendy o Nasruddinie, baśnie z 1001 nocy i śpiewał pieśni. Na małym Georgiju wywarły one głębokie wrażenie./ Gdy w 1873 roku stado ojca Gurdżijewa padło ofiarą zarazy, sprzedał wszystko, co dało się spieniężyć, i kupił tartak z warsztatem stolarskim. Babcia poradziła małemu Georgijowi, żeby albo uczył się w szkole, albo robił coś, czego nie robi nikt inny. Gurdżijew, przynajmniej podczas jej pogrzebu, wybrał drugi wariant: śpiewał wesołe piosenki i skakał na skakance wokół jej grobu. W 1878 roku przeprowadził się wraz z rodziną do Karsu. Ponieważ poziom miejscowych szkół greckich i ormiańskich był bardzo niski (uczono w nich głównie podstaw katechizmu), Gurdżijewa uczyli zaprzyjaźnieni guwernerzy jego ojca oraz diakoni prawosławni. Ponadto w szpitalu wojskowym uczył się anatomii i fizjologii. Był bardzo zdolny: potrafił naprawić zegarek, zamek i różne maszyny i urządzenia. Już jako dziecko poznał kilka języków: poza ojczystym ormiańskim i dialektem turecko-tatarskim, jakim mówiono w jego okolicy, uczył się także greckiego, rosyjskiego i tureckiego→141.

Od dzieciństwa otaczała go atmosfera cudowności: Jego młode lata upłynęły w atmosferze bajek, legend i tradycji. Wkoło niego »cudowne« było niezaprzeczalnym faktem”→142. Jako 8-11-letni chłopiec był świadkiem przepowiadania przyszłości w stanie ekstatyczno-transowym i wskrzeszenia.

 

→138 Cyt. bez podania źródła w: Shirley 2004:6.

→139 Storr 1997:39-40.

→140 Shirley 2004:44.

→141 Utrzymywał, jakoby znał 18 języków, ale angielskim i rosyjskim władał słabo (Storr 1997:23).

→142 Uspieński 1991:51.

Widział, jak chłopiec Jezydów nie był w stanie wyjść poza nakreślony na ziemi magiczny krąg→143. Obserwował cudowne wyleczenia paralityka przy grobie świętego oraz dziewczynki umierającej na gruźlicę, która wyzdrowiała po wypiciu wywaru z owoców dzikiej róży, co zaleciła jej we śnie Maryja. Był też świadkiem niespodziewanego pojawienia się deszczu pod wpływem procesji niosącej ikonę i modlitw zebranych. Spirytyzmem zainteresował się w 1881 roku po śmierci ukochanej siostry. Podczas seansów stolik stukaniem odpowiadał na pytania zebranych. Gurdżijew często spotykał jasnowidzów i innych ludzi dysponujących niezwykłymi mocami. „Wszystko to już w bardzo młodym wieku wytworzyło w nim skłonność ku temu, co tajemnicze, niezrozumiałe i magiczne”→144. Nie dziwił się, gdy wróżka przepowiedziała mu, że zostanie postrzelony i że przepowiednia ta się sprawdziła. Czytał wszystkie książki o naukach tajemnych, jakie tylko wpadły mu w ręce.

Przeszkodą było to, że kiedy chodziło o pieniądze, zasady etyczne przestawały mieć dla niego znaczenie. W Karsie kradł papierosy i inne rzeczy pozostające na wyposażeniu wojska i sprzedawał je na czarnym rynku. Później zapewniał, że naiwnym sprzedawał jako amerykańskie kanarki – wróble pomalowane na żółto→145. Jako pierwszy w okolicy upowszechniał za opłatą do posłuchania nagrane na fonografie melodie. Wziął udział w oryginalnym pojedynku o dziewczynę: podczas ćwiczeń na poligonie wraz z drugim pojedynkowiczem kryli się w lejach powstałych po wybuchach pocisków, czekając na śmierć. Po tym doświadczeniu miał przestać odczuwać przywiązanie do życia. W 1883 roku udał się do Tyfiisu, gdzie krótko pracował jako palacz w lokomotywie. Jednocześnie – pod wpływem nauk seminarzystów – trzy miesiące spędził w klasztorze. Odbył pielgrzymkę do kilku świętych miejsc na Zakaukaziu, w tym do miasta Eczmiadzyn. Przyjaźnił się z alumnem S. Pogossianem i sam zamierzał zostać kapłanem.

W życiu Gurdżijewa droga księdza i mistyka splatały się z drogą rewolucjonisty. Jak sam mówił: „Było mi wszystko jedno, jak dojdę do celu – czy na grzbiecie diabła, czy na ramieniu księdza”→146. Zdaniem Uspieńskiego

 

→143 Shirley 2004:59-61.

→144 Uspieński 1991:51.

→145 Bancroft 1987:65.

→146 Cyt. w: Kulczyk 2003:244.

jego podróże miały „jeden określony cel (…) poszukiwanie poznania oraz ludzi, którzy posiadali to poznanie”→147; jednak nie sposób zweryfikować, czy faktycznie przebywał w tym, czy innym miejscu, o którym wspominał, czy była to tylko jego autokreacja→148.

Latem 1885 roku odwiedził Konstantynopol, gdzie spotkał Ekima Beja. Ponadto był uczniem derwiszów z zakonów mewlewi i bektaszytów. W 1886 roku wraz z Pogossianem w ruinach klasztoru w Ani, dawnej stolicy Bagratydów, miał znaleźć zwoje pergaminów. W jednym z nich natrafił na wzmiankę o bractwie Sarmung, które miało powstać w Babilonii około 2500 roku p.n.e. Odtąd odnalezienie go stało się jednym z głównych celów Gurdżijewa. W 1887 roku jako kurier armeńskich protekcjonistów wyruszył wespół z Pogossianem do Kurdystanu, a potem do Egiptu. W Kairze poznał dwóch innych poszukiwaczy duchowych: księcia Jurija Lubowieckiego i profesora Skłydłowa. W latach 1888-1889 przebywał w Tebach (szukając świadectw Egiptu przeddynastycznego), Abisynii, Sudanie, a potem w Mekce, Medynie i Babilonie. Wędrował w wielu przebraniach, podając się za Życia, Turka, Rosjanina, kaukaskiego Tatara, Mongoła albo tantrycznego buddystę→149. Swoje podróże po krajach Wschodu opisał w Spotkaniach z wybitymi ludźmi.

Od 1890 do 1893 roku mieszkał w Szwajcarii jako poseł Armeńskiej Socjalistycznej Partii Rewolucyjnej, a następnie osiedlił się w Rzymie. Od 1895 roku wokół niego zawiązała się grupa około 15 osób, którą źródła określają mianem Towarzystwa Poszukiwaczy Prawdy lub po prostu Poszukiwaczami Prawdy→150. W 1896 roku wyruszył na Kretę jako agent helleńskiego towarzystwa spartańskiego, chcąc odnaleźć ślady bractwa Imastun. Został postrzelony i wywieziony do Jerozolimy. Wraz z innymi Poszukiwaczami Prawdy przez Turkiestan dotarł do Tabrizu i Bagdadu, a później na Syberię. W 1898 roku przemierzyli pustynię Gobi w poszukiwaniu ukrytego miasta, które, jak wierzyli, kryje tajemną wiedzę zaginionej cywilizacji.

 

→147 Uspieński 1991: 51.

→148 Tamże, s. 52.

→149 Shirley 2004:74-76.

→150 Wśród nich mieli się znajdować archeolog, astronom, inżynierowie, górnik, muzycy i filolodzy. Mieli oni przemierzać Azję Centralną i prowadzić badania starych budowli i zwyczajów ludzi oraz przeprowadzać eksperymenty. Informacje na temat istnienia tej grupy nie znajdują jednak potwierdzenia w źródłach niezależnych od Gurdżijewa. Jej istnienie jest prawdopodobnie jeszcze jedną stworzoną przez niego legendą, ponieważ nigdy nie poda! nazwiska ani jednego z owych Poszukiwaczy (Storr 1997:24-25).

Gurdżijew utrzymywał, że w 1898 roku znalazł klasztor bractwa Sarmung, ale ponieważ nikomu nie zdradził miejsca jego lokalizacji, może to być kolejna legenda stworzona na własny użytek→151. W tymże roku 1898 znalazł się w klasztorze buddyzmu tybetańskiego w Bucharze, gdzie otrzymał pewne nauki tajemne, w tym przekaz świętych tańców→152. /

W rok później, przebrany za derwisza, studiował w Baku perską magię. Poznany w drodze były zakonnik Giovanni miał jego i Skrydłowa wprowadzić do ekumenicznego klasztoru, w którym zwolennicy różnych religii mieli służyć „Bogu Prawdy”→153. W 1900 roku poprzez Pamir dotarł do Indii, gdzie praktykował jogiczną kontrolę oddechu i poszukiwał miejsc, o których istnieniu dowiedział się z prac Bławackiej, by w końcu stwierdzić, że one nie istnieją→154. W tymże roku 1900 grono Poszukiwaczy miało ulec rozwiązaniu. W 1901 roku został przedstawiony carowi Mikołajowi II. Wtedy miał zostać jego agentem. Wkrótce potem (w przebraniu) prawdopodobnie znalazł się w Tybecie. Tam miał otrzymać pewne nauki od łamów njingmy, zostać poborcą podatków dla Dalajlamy (!), poślubić Tybetankę, a nawet spłodzić dwoje dzieci. W 1902 roku został ranny podczas porachunków między klanami na skraju pustyni Taklamakan. Złożył przyrzeczenie wyrzeczenia się stosowania hipnotyzmu i zwierzęcego magnetyzmu, z wyjątkiem pracy dla dobra innych. W latach 1903-1904 ponownie przebywał w Tybecie.

 

→151 Shirley (2004:88—89) podał wersję, wedle której Gurdżijewowi i jego współtowarzyszowi Sołowiowowi zawiązano oczy i po długiej podróży konno przez góry Turkiestanu obaj dotarli do klasztoru. Wg Storra (1997:24) jego zwolennicy uważali opowieści o bractwie Sarmung za alegorię. Zdaniem Shirleya (2004:89) był to stworzony, na podstawie wizyt w wielu klasztorach, model klasztoru doskonałego, który przyjął za model dla swojej szkoły.

→152 Kroków tego tańca nauczają do dzisiaj Instytuty Gurdżijewa w Londynie i Brighton.

→153 Shirley 2004:97.

→154 Tamże, s. 83.

Chory na puchlinę wodną, postanowił wrócić do Aleksandropola. Zimą roku 1904 znowu wyruszył na Wschód, jednak ponownie został postrzelony. W latach 1905-1907 miał przebywać w nieznanej bliżej wspólnocie sufi. Potem osiadł w Taszkiencie i zajął się handlem. Dorobił się na handlu śledziami, gorsetami (przerabiał stare i niemodne na nowe i modne), antykami, dywanami, porcelaną, bydłem i ropą naftową. Sprzedawał też i kupował sklepy, kina i restauracje. Pieniądze przeznaczał na wyprawy w poszukiwaniu nauk ezoterycznych→155.

Początki jego kariery jako nauczyciela sięgają lat 1909-1912, kiedy to, mieszkając w Taszkiencie, pracował jako zawodowy hipnotyzer, lecząc ludzi. W 1911 roku→156 zyskał rozgłos jako cudotwórca i znawca problemów o rzeczach niewyjaśnionych. W 1912 roku, już jako człowiek bardzo bogaty→157, przybył do Moskwy i zaczął gromadzić wokół siebie zwolenników. Ożenił się z Polką Julią Ostrowską (1889-1926)→158. Jego pierwszym uczniem w Moskwie był kompozytor Włodzimierz Pohl, późniejszy następca Rachmaninowa na stanowisku dyrektora moskiewskiego Instytutu Muzycznego. Do innych należeli: rzeźbiarz Sergiusz Merkurow, późniejszy autor pomników Lenina i Stalina, psychiatra Leon Stjoernval oraz muzyk i kompozytor Thomas de Hartmann (?-1949). Pierwszym zachodnim uczniem Gurdżijewa był Anglik Paul Dukes, nauczyciel muzyki w Petersburgu, a zarazem agent wywiadu brytyjskiego. W 1914 roku nadzorował wydanie swoich wykładów pt. Przebłyski prawdy i do wybuchu rewolucji w lutym 1917 roku wygłaszał wykłady w zamkniętym kręgu około 30 osób, tworzących małą szkołę ezoteryczną, którą nazwał Instytutem Harmonijnego Rozwoju Człowieka.

Po wybuchu rewolucji lutowej 1917 roku przybył do Aleksandropola. W czerwcu 1917 roku poprowadził w Jessentuki na Kaukazie intensywny 6-tygodniowy kurs dla swoich 13 uczniów. Jednym z elementów zalecanych przez niego ćwiczeń ruchowych było zatrzymanie się na komendę

 

→155 Bancroft 1987:65.

→156 Ten rok podał Needleman (1992:371).

→157 Miał dysponować majątkiem wartości miliona rubli, przy przeciętnej rocznej pensji urzędnika od 500 do 600 rubli (Pawłowski 2003:19).

→158 Pytany o nią, Gurdżijew raz odpowiadał, że jest hrabianką i towarzyszką carycy, przy innej okazji mówił, że niegdyś była kobietą upadłą, a przy jeszcze innej, że jest „starą duszą”, która wielokrotnie się wcielała. Sam w Petersburgu podawał się za księcia Ozaya (Shirley 2004:109).

„stop” w miejscu z tym samym wyrazem twarzy, jaki się miało w momencie usłyszenia komendy. Jeśli ktoś nie był w stanie trwać w bezruchu, musiał upaść na ziemię. Według niego ćwiczenie to umożliwia zerwanie ze starymi nawykami i automatyzmami oraz nowe widzenie i odczuwanie świata→159. W drugim kursie w Jessentuki w marcu 1918 roku wzięło udział 40 osób. Tym razem Gurdżijew zademonstrował taniec derwiszów→160, uczył ćwiczeń oddechowych i gimnastyki. Prawdopodobnie najbardziej uciążliwym ćwiczeniem było chodzenie z 50-kilogramowymi plecakami nocą w górach, co miało na celu trening uwaźności→161.

Za zgodą władz bolszewickich w sierpniu 1918 roku opuścił Jessentuki wraz z uczniami, których przedstawił jako członków naukowej ekspedycji poszukiwaczy złota. Na przełomie roku 1918 i 1919 z żoną i przyjaciółmi przez Soczi dotarł do Tbilisi. Latem 1919 roku dał w operze w Tbilisi pokaz świętych tańców i nauczał swego systemu pod auspicjami gruzińskich mienszewików. W Gruzji w kręgu jego uczniów znalazła się tancerka Joannę de Salzmann (1889-1990). 2 jej pomocą zaczął nauczać tańca i rytmiki. We wrześniu 1919 roku w Tyflisie reaktywował Instytut Harmonijnego Rozwoju Człowieka. W kwietniu 1920 roku, po klęsce mienszewików, wraz z 30 uczniami wyruszył z Baku przez Batumi do Konstantynopola. W czerwcu po raz kolejny reanimował swój Instytut. Wraz z P.D. Uspieńskim i T. de Hartmannem pisał balet Walka Magów i poznawał rytuały derwiszów mewlewi. Tam też poznał Johna Godolphina Bennetta, szefa tureckiej sekcji wywiadu brytyjskiego, który (w 1920 roku, trzy lata po upadku caratu!) uważał Gurdżijewa za „niebezpiecznego agenta rosyjskiego”→162. Po poznaniu go zmienił zdanie i stał się jego uczniem, a wkrótce potem oddanym zwolennikiem. Wskutek małego zainteresowania jego naukami w grudniu roku 1920 wyjechał na zaproszenie J. Delacroze’a

 

→159 Gurdjieff 1984:155-158. Dokładny opis tej praktyki, która ma pochodzić od sufi (Shirley 2004:178), zawarł Nott (1990:12-13).

→160 Zdaniem Abdula-Hamida Gurdżijew wprawdzie poznał pewne kroki świętych tańców sufi od derwisza Bahy, ale nie zrozumiał ich we właściwy sposób i w związku z tym nie mógł ich poprawnie nauczać. Wypowiedź cyt. w: M. Burke, Among the Derwishes, Octagon Press, London 1973, s. 110. Sam Gurdżijew mówił, że często obserwował święty taniec „w kilku starożytnych świątyniach” i że kilka z nich wykorzystał następnie w swoim balecie Walka Magów (Gurdjieff 1984:31).

→161 Shirley 2004:195.

→162 Kulczyk 2003:253.

do założonego przez niego instytutu w Hellerau koło Drezna. Następnie – na zaproszenie żony magnata prasowego Lady Rothermere – przybył do Londynu. W sierpniu 1921 roku znalazł się w Berlinie, gdzie w listopadzie w podarowanych mu przez braci Dohrn budynkach po raz kolejny reaktywował swój Instytut. W lutym 1922 roku na odczycie Gurdżijewa w Londynie pojawił się Alfred R. Orage (1873-1934), redaktor naczelny wpływowego czasopisma literackiego „New Times”, który został jego uczniem, a potem przedstawicielem w USA. Niestety, plany Gurdżijewa związane z nauczaniem w Anglii się nie spełniły. Mimo poparcia swoich angielskich przyjaciół, władze nie udzieliły mu prawa stałego pobytu z powodu raportu o jego antybrytyjskiej działalności w Tybecie. Tragedią Gurdżijewa było to, że nie mógł nauczać w Anglii, gdzie jego nauki cieszyły się znacznym zainteresowaniem, natomiast osiadł we Francji, gdzie zainteresowanie nimi było więcej niż skromne. Po wymówieniu mu budynków w Berlinie, w lipcu 1922 roku przybył do Francji.

Więcej:

http://www.taraka.pl/georgij_gurdzijew_wyjscie_poza

 

 

ADRIAN G. GILBERT

MAGOWIE. TRZEJ KRÓLOWIE NAUCZYCIELAMI JEZUSA

[Przekład: Kamil Omar Kuraszkiewicz, Wydawnictwo Amber 1997, Tytuł oryginału: „Magi. The quest for a secret tradition” 1996]

http://rs.maszyna.pl/~boberov/Kippin/345-Magowie,%20trzej%20kr%C3%B3lowie/456-05.htm

Rozdział 5
Tajemnica Oriona

Minęło zaledwie kilka miesięcy od ukazania się mojej nowej edycji Corpus Hermeticum, kiedy akurat byłem u mojego wydawcy i pomagałem rozwiązywać jakieś problemy z systemem komputerowym. Nagle zabrzęczał telefon ku mojemu zaskoczeniu – okazało się, że jest do mnie. W pierwszej chwili pomyślałem, że dzwoni moja żona, bo któż jeszcze mógł wiedzieć, że akurat tego dnia będę w Ashgrove. Jednak moje obawy dotyczące problemów z samochodem czy innych kłopotów wymagających telefonu w środku dnia zostały rozwiane, kiedy usłyszałem nie znany męski głos po drugiej stronie.

Moim rozmówcą okazał się Robert Bauval, z pochodzenia pół-Belg, półaleksandryjczyk, inżynier, wypędzony z Egiptu w czasie jednej z czystek Nasera i obecnie mieszkający w Anglii. Jak się okazało, od dłuższego czasu szukał we wszystkich sklepach Corpus Hermetica w tłumaczeniu Scotta i wszędzie słyszał, że jest nieosiągalne. Następnie, tydzień czy dwa zanim do mnie zadzwonił, miał okazję odwiedzać staroświeckich bukinistów w Oksfordzie. Ku własnemu zaskoczeniu jeden z nich odkrył, że ma na mikrofiszach moje nowe wydanie. Bauval natychmiast zamówił dwie kopie – jedną dla przyjaciela – i otrzymał je kilka dni później. W czasze nasze rozmowy wytłumaczył, że zatelefonował, ponieważ zaintrygował go mój wstęp, zawierający wzmianki o powiązaniach aleksandryjskiej szkoły Hermesa Trismegistosa z budowniczymi piramid z czasów IV dynastii. To było głównym obszarem jego zainteresowań. Napisał – jeszcze nie opublikowaną – książkę na ten temat. Rozmawialiśmy chyba przez półtorej godziny, poruszając najróżniejsze tematy: od dzieł Frances Yeates po bitwę pod piramidami, religię ozyriańską, astronomię i gwiazdozbiór Oriona. Zapytał mnie, czy chciałbym przejrzeć jego książkę i kilka dni później otrzymałem ją pocztą.

Dalekosiężne wnioski wynikające z pracy zdradzały niezwykłość umysłu jej autora. Przywykłem już do oglądania dziwnych rękopisów i czasem wręcz wydawało mi się, że świat zaludniają wyłącznie ekscentrycy, płodzący najbardziej zwariowane teorie w błędnym przekonaniu, że zawsze znajdą wydawcę, który zechce je wydrukować. Jednak ten autor, nawet jeśli się mylił, na pewno nie był wariatem, To, co miał do powiedzenia na temat piramid – chociaż całkowicie sprzeczne z konserwatywną nauką – było logiczne i poparte dogłębnymi badaniami, które musiały trwać długie lata. Mimo że książka była nieco rozwlekła i napisana zbyt akademickim stylem, aby móc ją zaprezentować szerszemu gronu czytelników, byłem przekonany, że da się z niej zrobić przynajmniej jeden potencjalny bestseler. Postanowiliśmy się spotkać i tydzień czy dwa później znalazłem się na progu domu Roberta Bauvala.

Okazał się on człowiekiem po czterdziestce, chudym, o powierzchowności południowca. Dużo podróżował, mieszkał i pracował w Afryce i na Bliskim Wschodzie, brał udział w kilku spośród największych przedsięwzięć budowlanych naszego stulecia. Jego egipskie pochodzenie w połączeniu z praktyczną znajomością problemów budownictwa doprowadziło go do zajęcia się teoriami na temat budowy piramid w Giza. Uważał, że niesłychana precyzja ich wykonania stoi w sprzeczności z powszechnie przyjętą akademicką opinią, według której były po prostu grobami potężnych faraonów. Patrząc okiem budowniczego, widział, że w ich położeniu i wymiarach jest coś więcej, niż gdyby były tylko grobowcami; zostały wzniesione według jakiegoś schematu. Na czym ten schemat polegał i dlaczego właśnie taki wybrano – na pierwszy rzut oka nie było jasne, ale Bauval był zdecydowany się dowiedzieć, teraz już całkowicie przekonany, że musi być w tym zawarta jakaś niezwykle ważna tajemnica.

Początkowo traktował swoje zainteresowanie piramidami jako hobby, ale stopniowo, z upływem lat, pochłaniało go coraz bardziej. Udało mu się złożyć olbrzymią układankę, z której wynikało, że piramidy IV dynastii w Giza zostały wzniesione jako odzwierciedlenie na Ziemi gwiazd, które dzisiaj nazywamy Pasem Oriona. Co więcej, także inne piramidy, zbudowane mniej więcej w tym samym czasie, przedstawiały inne, sąsiednie gwiazdy, swoją rzekę zaś – Nil, Egipcjanie uważali za ziemski odpowiednik Mlecznej Drogi. Była to zupełnie zaskakująca koncepcja, którą większość naukowców z miejsca odrzucała. Jednak Bauval mógł poprzeć swoje wnioski innymi danymi, popierającymi tę nową gwiezdną teorię. Znalazł wiele wzmianek w Tekstach Piramid, najstarszym na świecie zbiorze pism religijnych, stwierdzających, że zmarły faraon miał się po śmierci odrodzić jako gwiazdy w Orionie. Liczne przedstawienia Oriona można zobaczyć na ścianach późniejszych grobowców i na piramidonach; egiptolodzy już dawno ustalili, że owa konstelacja była łączona z Ozyrysem, bogiem zmarłych. Jakby nie dość było tego, jest jeszcze sprawa tak zwanych „szybów wentylacyjnych” w Wielkiej Piramidzie, z których jeden – jak odkryto w 1964 roku – jest wycelowany w punkt kulminacji pasa Oriona 1 w czasach, kiedy budowano piramidy. Wszystko to musiało być czymś więcej niż tylko przypadkiem i wskazywało, że należy jeszcze raz dokładnie przemyśleć wszystko, co dotyczy gwiezdnej religii Egipcjan.

Siedząc w kuchni Roberta, byłem bombardowany faktami, rysunkami i datami, bez chwili przerwy na złapanie oddechu. Po tak intensywnej dyskusji aż rozbolała mnie głowa, kiedy sześć godzin później wracałem do domu. To, co miał do powiedzenia, było tak niezwykłe i tak ważne, że musiało zostać opublikowane – byłem o tym przekonany. Czułem też, jak czasem bywa w takich sytuacjach, że o naszym spotkaniu zdecydowało przeznaczenie. Był jak bomba z uruchomionym zapalnikiem, zawierająca krytyczną masę uranu – mógł eksplodować w każdej chwili. Wiedziałem, że moim obowiązkiem jest zadbać o to, by wybuch przebiegał w sposób kontrolowany. Obaj chcieliśmy, aby o tych rewelacjach usłyszało jak najwięcej ludzi.

W następnych tygodniach ściśle współpracowaliśmy nad tym projektem. Postanowiliśmy napisać wspólnie książkę zatytułowaną The Orion Mystery (wydanie polskie: Piramidy – brama do gwiazd) i opublikować ją w wydawnictwie Solos Press. Jednak los przygotował nam niespodziankę: zostały odkryte nie znane dotąd drzwi wewnątrz samej Wielkiej Piramidy 2. Przekonano nas, że lepiej będzie, jeśli powierzymy naszą książkę jakiemuś większemu wydawnictwu. Ta decyzja okazała się słuszna, ponieważ po wyświetleniu przez telewizję BBC filmu dokumentalnego The Great Pyramid – Gateway to the Stars i zaledwie kilka miesięcy po naszej pierwszej rozmowie telefonicznej The Orion Mystery znalazła się na pierwszej pozycji brytyjskich list bestsellerów

Harran i magowie

Podczas pisania The Orion Mystery, a właściwie od samego początku naszej znajomości, Robert i ja często dyskutowaliśmy na temat magów. Obydwaj wierzyliśmy, że gwiazda opisywana przez Mateusza w jego Ewangelii nie mogła być supernową. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że chodzi o Syriusza, najjaśniejszą gwiazdę na niebie, która była czczona na całym Bliskim Wschodzie, a którą Egipcjanie łączyli z narodzinami królów. Mateusz napisał swoją Ewangelię jedno pokolenie po wydarzeniach, o których opowiada, i raczej nie adresował jej do Żydów. Chciał przekonać Egipcjan, Greków, Syryjczyków i innych, że jego Mesjasz, Jezus opisywany w Ewangelii, nie jest jedynie żydowskim prorokiem, ale uniwersalnym zbawcą. Potrzebował czegoś, co uzasadni to twierdzenie, i stąd skojarzenie Mesjasza z Syriuszem, gwiazdą Izydy i Horusa. Egipcjanie opierali swój syriuszowy kalendarz na ruchach gwiazdy, którą nazywali Spdt, co przez Greków zostało przejęte jako Sothis. Gwiazda ta była związana z najpopularniejszą boginią, Izydą, i jej synem Horusem, który według legendy został w cudowny sposób poczęty z nasienia jej zmarłego męża Ozyrysa. Egipcjanie wierzyli, że wszyscy ich faraonowie za życia byli wcieleniami Horusa. Po śmierci przechodzili szereg rytuałów, w tym mumifikację, które miały ich przekształcić w Ozyrysa. Wówczas mogli wstąpić do nieba i stać się gwiazdą w konstelacji Oriona. W jednym z etapów rytuału pogrzebowego Izyda musiała „dać życie” nowemu Horusowi. To wymagało odprawienia dalszych ceremonii, dotyczących gwiazdy Sothis i – w co obaj wierzyliśmy – Wielkiej Piramidy.

Wizerunek Izydy jako matki był bardzo popularny w starożytnym Egipcie. Dla każdego, kto zagłębił się w ten temat, jest jasne, że obraz Izydy, owdowiałej matki boskiego dziecięcia, Horusa, przeszedł do chrześcijańskiej ikonografii jako Madonna z Dzieciątkiem. Zachowały się niezliczone figurki przedstawiające Izydę z młodym Horusem, ssącym jej pierś lub też – w bardziej ezoterycznej pozycji – siedzącym na jej kolanach z jednym palcem na ustach, w geście wyrażającym dochowanie tajemnicy [Figurki te przedstawiają Horusa jako dziecko z palcem w ustach – zjawisko ssania palca przez dzieci jest dość powszechne i nikt nie dopatruje się w tym głębszej symboliki (przypisy opatrzone gwiazdkami pochodzą od tłumacza).]. Z nadejściem chrześcijaństwa Izyda, bogini matka, otaczana czcią nie tylko w Egipcie, ale w całym cesarstwie rzymskim, stała się Marią, Królową Nieba. Jej tytuł stella maris, „gwiazda morza”, nawiązuje do początków jej kultu. „Morzem”, o którym mowa, nie jest Morze Śródziemne, ale ocean w górze, czyli niebo. „Gwiazdą morza” był i jest Syriusz, najjaśniejsza gwiazda naszego nieba, przez tysiąclecia uważana za gwiazdę Izydy. Maria nawet odziedziczyła błękitny płaszcz Izydy.

Pomysł, że magowie śledzili ruchy Syriusza, nie jest wynalazkiem Mateusza. W Mezopotamii niebo generalnie jest jasne i karawany zwykle podróżują nocą. Mieszkańcy Bliskiego Wschodu byli doskonałymi astronomami, a w okolicach świąt Bożego Narodzenia Syriusz wschodził mniej więcej równo z zachodem słońca i zachodził tuż przed świtem. Dla każdego, kto znał się na nawigacji i znał ruchy Syriusza, ta gwiazda rzeczywiście była doskonałym przewodnikiem. Wiedząc o tych powiązaniach, religijnych i nawigacyjnych, nietrudno dostrzec, że opowieść Mateusza o gwieździe prowadzącej Magów może się łączyć z Egiptem. Pozostaje jednak pytanie, czy historia przekazana przez Mateusza opierała się na prawdziwych wydarzeniach. Czy naprawdę magowie ze Wschodu, jak to widzimy na milionach świątecznych pocztówek, odwiedzili stajenkę w Betlejem? Jestem przekonany, że tak i że byli oni wysłannikami tajemnej szkoły działającej w Mezopotamii i Persji. Jednak pierwszego dowodu należy szukać nie w Palestynie ani w Mezopotamii, lecz w Egipcie; kraju, z którego Mojżesz niegdyś wyprowadził swój lud i z którym – według mnie – magowie również byli związani.

Świątynia Feniksa

W marcu 1993 roku Robert i ja, wraz z moją żoną Dee, wybraliśmy się do Egiptu, żeby przeprowadzić ostatnie badania i zebrać ilustracje do naszej książki. Wówczas mieliśmy okazję odwiedzić Heliopolis, obecnie przedmieście Kairu, ale tysiące lat temu duchowe serce Egiptu [Egipcjanie nie wytworzyli spójnego systemu teologicznego – Heliopolis było centrum jednego z takich systemów; równie ważnymi ośrodkami były Memfis, Teby czy Hermopolis.]. Heliopolis, zwane Junu (biblijne On), było poświęcone Atumowi, Ojcu Bogów. Chociaż sam był – podobnie jak chrześcijański Bóg Ojciec – niewidzialnym stwórcą, zwykle oddawano mu cześć jako AtumowiRe, zachodzącemu słońcu. Heliopolis zostało wzniesione na szczycie wzgórza i, jako siedziba Ojca Bogów, miało dla Egipcjan takie samo znaczenie, jak później dla Izraelitów góra Synaj. W starożytności na heliopolitańskim wzgórzu stało wiele świątyń, reprezentujących szkoły i kulty, popularne w różnych czasach. Jednak najważniejszą z nich, a także głównym obiektem naszych zainteresowań, była świątynia samego Atuma. Tutaj, w prawdopodobnie najstarszym świętym miejscu Egiptu, stał niegdyś kamienny filar poświęcony Ojcu Bogów. Według egipskiej mitologii, właśnie od tego miejsca Atum rozpoczął stwarzanie świata, a filar – być może mający podobne konotacje, jak kamienny.ołtarz wzniesiony później przez hebrajskiego patriarchę Jakuba –miał przedstawiać jego fallus. W tej samej świątyni przechowywano przedrriiot zwany kamieniem Benben. Spoczywał on na szczycie filaru i albo był wypolerowany, albo pokryty złotem, tak że błyszczał w słońcu. W The Oraon Mystery Robert i ja prześledziliśmy wskazówki, pozwalające łączyć heliopolitański Benben z powszechnym w Egipcie i na Bliskim Wschodzie kultem meteorytów. Ku mojemu zmartwieniu, archeologiczny charakter książki nie pozwolił prześledzić łączących się z nim bardziej ezoterycznych idei. W pewnym momencie w epoce piramid (około 2700-2180 p.n.e.) Benben zaginął. Robert Bauval był przekonany, że kamień znalazł się w Wielkiej Piramidzie, ukryty tam przez faraona Chufu, który bał się o jego bezpieczeństwo albo po prostu chciał na wieki zachować jego moc dla siebie. Czy tak było naprawdę – może nigdy się nie dowiemy, ale odkrycie w 1993 roku zapieczętowanego wejścia do tajemnej komory, każe poważnie traktować tę hipotezę.

Wzniesienie wielkich piramid w Giza i Dahszur przez władców IV dynastii: Snofru, Chufu, Chafre i Menkaure, było ogromnym przedsięwzięciem – niewiele mniejszym niż stworzenie nieba ponad ziemią. Wydobycie, obrobienie i ułożenie milionów ton wapienia w tych budowlach wymagało zarówno bogactwa, jak i cierpliwości ludzi. Wydaje się, że po śmierci Menkaure doszło do jakiejś rewolucji i władza przeszła w ręce kolejnej dynastii faraonów, z których trzej byli – jak mówiono – trojaczkami zrodzonymi przez kapłankę z Heliopolis. Władcy V dynastii zadowalali się budowaniem o wiele mniej szych piramid niż ich przodkowie – dzisiaj zostały z nich tylko góry gruzu. Unis, ostatni władca tej dynastii, wzniósł swoją piramidę na starej królewskiej nekropoli w Saqqara, w pobliżu grobowca króla III dynastii, Dżesera – tego, który zapoczątkował wszystko swoją rewolucyjną piramidą schodkową. Piramida Unisa różni się od wszystkich swoich poprzedniczek, ponieważ kapłani postanowili ozdobić wewnętrzne ściany jej komory grobowej hieroglifami. Te Teksty Piramid, jak się je nazywa, są najstarszym zbiorem pism religijnych na świecie. Dostarczają nam wiele informacji na temat kultu władców i ich wiary w to, że po śmierci będą wędrować do gwiazd.

Po śmierci Unisa władza znowu przeszła w inne ręce na początku VI dynastii. Również ci nowi władcy budowali piramidy w Saqqara i większość z nich zawiera teksty hieroglificzne. Jak się wydaje, pod koniec VI dynastii, około 2180 roku p.n.e., Egiptem wstrząsnęła rewolucja. Nagle skończył się Złoty Wiek budowniczych piramid i cywilizacja egipska pogrążyła się w chaosie. Piramidy, świątynie i groby były rabowane, a kraj wszedł w „ciemne wieki”, zwane przez historyków Pierwszym Okresem Przejściowym. W tych czasach zamieszek faraonowie i dynastie przychodzili i odchodzili, lecz bardzo mało potrafmy o nich powiedzieć. Później, około 1900 roku p.n.e., z nadejściem XII dynastii w Egipcie nastąpiło coś w rodzaju odrodzenia. Jeden z władców tej dynastii, Senuseret I (z grecka nazywany Sezostrisem I), zajął się odbudową świątyni Atuina w Heliopolis; to, co dzisiaj możemy oglądać, jest w głównej mierze właśnie jego dziełem.

Po śmierci ostatniego króla XII dynastii, około 1786 roku p.n.e., dla Egiptu nadeszły kolejne ciemne wieki. Jak się wydaje, tym razem przyczyną nie była wewnętrzna rewolta, lecz raczej inwazja tajemniczego ludu, zwanego „Królami-Pasterzami” lub „Ludami Morza” [Autor myli tutaj dwie różne grupy ludności: Hyksosi, czyli „Władcy Obcych Ziem” (Manethon nazywa ich Królami-Pasterzami) władali Egiptemjako XV i XVI dynastia przez około stu, a nie dwustu, jak podaje autor, lat (ok. 1674-1567 p.n.e – wg Cambridge Anciem History). Niegdyś przypuszczano, że dokonali najazdu na Egipt, obecnie jednak uważa się, że znaleźli się w Egipcie w drodze powolnej infiltracji. Ludy Morza natomiast pojawiają się w Egipcie na początku okresu ramessydzkiego, czyli około trzystu lat później. Atakowali wprawdzie Egipt, ale nie udało im się go opanować.], który panował nad krajem przez prawie dwieście lat. Wiele dysku towano na temat tego, kim byli i skąd pochodzili. Sądząc z zachowanych reliefów, niemal na pewno byli ludem semickim, wywodzącym się z Syrii i południowo-wschodniej Turcji. Z biblijnego punktu widzenia to bardzo interesujące, ponieważ jeśli jest choć ziarno prawdy w opowieści o wędrówce Abrahama i późniejszym osiedleniu się Izraelitów w Egipcie, to wydarzenia te usiały mieć miejsce właśnie w tych czasach. I rzeczywiście – zgadza się to z chronologią Mateusza. Na początku swojej Ewangelii podaje on genealogię Józefa, przybranego ojca Jezusa i dodaje:

 

Zatem wszystkich pokoleń było: od Abrahama do Dawida – czternaście; od Dawida do niewoli babilońskiej – również czternaście i od niewoli babilońskiej do Chrystusa – także czternaście 3.

 

Skoro wiemy, że upadek Jerozolimy i wygnanie Żydów do Babilonu miały miejsce w roku 586 p.n.e. i że Jezus prawdopodobnie urodził się w 7 roku p.n.e., prosta matematyka wskazuje, że dla Mateusza jedno pokolenie oznacza około czterdziestu lat [Długość trwania jednego pokolenia oznacza czas między narodzinami kolejnych pokoleń. W dzisiejszych czasach, w Europie, przyjmuje się, że trwa 20-30 lat. Należy pamiętać, że w starożytności ludzie żyli krócej niż obecnie (człowiek czterdziestoletni był już w podeszłym wieku), wcześniej też mieli dzieci. Przyjęcie czterdziestu lat dla jednego pokolenia jest więc nonsensem, nawet w dzisiejszych standardach.]. Odliczając od narodzenia Jezusa 42 pokolenia wstecz, otrzymujemy datę 1684 jako początek generacji Abrahama. Odpowiada to Drugiemu Okresowi Przejściowemu w Egipcie – mniej więcej czasom inwazji Hyksosów.

W okresie hyksoskim Egipt był rządzony przez cudzoziemskich władców i właśnie jeden z nich mógł być tym, z którym spotkał się Abram (Abraham) i któremu przedstawił swoją żonę Saraj jako swoją siostrę:

 

Kiedy zaś nastał głód w tym kraju, Abram udał się do Egiptu, aby się tam zatrzymać jako przybysz, gdyż w kraju był wielki głód. A gdy się już zbliżał do Egiptu, rzekł do swojej żony Saraj: Wiem, że jesteś piękną kobietą. Gdy więc zobaczą cię Egipcjanie, powiedzą: To jest jego żona, i zabiją mnie, a ciebie zostawią przy życiu. Mów więc, że jesteś moją siostrą, aby mi się dobrze wiodło ze względu na ciebie i abym dzięki tobie pozostał przy życiu.

Gdy Abraham przybył do Egiptu, zobaczyli Egipcjanie, że ta kobieta była bardzo piękna. A gdy ujrzeli ją dworzanie faraona, wychwalali ją wobec faraona, i zabrano tę kobietę do pałacu faraona. Ze względu na nią wyświadczał Abrahamowi dobrodziejstwa, tak że miał owce, bydło, osły, niewolników i niewolnice, oślice i wielbłądy.

Lecz Pan dotknął faraona i jego dom ciężkimi plagami z powodu Saraj, żony Abrama. Wezwał więc faraon Abrama i rzekł: czemuś mi to uczynił? Dlaczego nie oznajmiłeś mi, że ona jest żoną twoją? Dlaczego powiedziałeś: ona jest siostrą moją, tak że wziąłem ją sobie za żonę? A teraz, tu jest żona twoja, weź ją i odejdź. Potem rozkazał faraon ludziom swoim, aby odprowadzili go wraz z żoną jego i wszystkim, co do niego należało 4.

 

Ta historia, prawdopodobnie apokryficzna, przedstawia w zdecydowanie lepszym świetle Egipcjan niż Abrahama, który nie tylko tchórzliwie chował się za spódnicą żony, ale w dodatku zajmował się czymś w rodzaju stręczycielstwa. Józef, prawnuk Abrahama, wypada o wiele lepiej. Według opowieści biblijnej, sprowadzony do Egiptu jako niewolnik, zostaje wyniesiony do rangi rządcy całego kraju, kiedy poprawnie interpretuje sny faraona. Nawet dzisiaj w Egipcie panuje przekonanie, że to on zbudował kanał Bahr Jusuf, łączący Nil z jeziorem Moeris (Bukat Qarun) i umożliwiający nawadnianie rozległych terenów uprawnych w oazie Fajum. Aby umocnić swoją pozycję wysokiego dygnitarza, Józef poślubił córkę arcykapłana z On (Heliopolis), która niemal na pewno pochodziła z rodziny królewskiej.

 

Faraon, ustanawiając Józefa rządcą całego Egiptu, rzekł do niego: „Ja jestem faraonem, ale bez twojej zgody nikt nie ośmieli się czegokolwiek przedsięwziąć w całym kraju egipskim”, i nadał Józefowi imię Safnat Paneach. Dał mu też za żonę Asenat, córkę kapłana z On, imieniem Poti-Fera 5.

 

Asenat później urodziła Józefowi dwóch synów: Manassesa i Efraima, którzy mimo że byli w połowie Egipcjanami – otrzymali specjalne błogosławieństwo od swojego dziadka, Jakuba (Izraela). Przyjął ich do rodziny jak równych swoim synom, z których najstarszy, Ruben, zgrzeszył śpiąc z konkubiną ojca.

 

Gdy powiedziano Jakubowi: „Syn twój, Józef, przyszedł do ciebie”, Izrael, z wysiłkiem usiadłszy na łożu, rzekł do Józefa: „Bóg Wszechmogący ukazał mi się w Luz, w kraju Kanaan, i błogosławiąc mi powiedział do mnie: Ja uczynię cię płodnym i dam ci tak liczne potomstwo, że rozrośniesz się w wielki naród. Daję też ten oto kraj przyszłemu potomstwu twojemu na własność na zawsze. A zatem dwaj twoi synowie, którzy ci się urodzili w Egipcie, zanim przybyłem do ciebie, do Egiptu, moimi są: Efraim i Manasses będą mi jak Ruben i Symeon” 6.

 

Jakub opłakał przed Józefem śmierć swojej ukochanej żony Racheli w drodze do Betlejem.

 

Ja bowiem, gdy wracałem z Paddan-Aram 7, utraciłem Rachelę w Kanaanie, w drodze, kiedy pozostawała mi jeszcze pewna przestrzeń, aby dojść do Efrata, i musiałem ją pochować tam, w drodze do Efrata, czyli Betlejem 8.

 

Najwyraźniej piękna Rachela, dla której ręki Jakub poświęcił czternaście lat życia, pracując dla wuja w Hamanie, umarła rodząc przyrodniego brata Józefa, Beniamina. Był on najmłodszym z synów Izraela i to właśnie jego wykorzystał Józef do swojego podstępu. Własne srebro ukrył w należącym do Beniamina worku ze zbożem, tak jakby ten je ukradł, żeby bracia musieli wrócić, kiedy wykryją kradzież egipscy strażnicy. Jak się wydaje, Józef chciał w ten sposób sprawdzić, czy bracia, którzy go wcześniej sprzedali w niewolę, opuszczą też Beniamina. Okazało się, że nie – a nawet Juda, który niegdyś sprzedał Józefa za dwadzieścia sztuk srebra, zaproponował, że pójdzie do więzienia zamiast chłopca. Tak więc zostali z radością przyjęci przez Józefa, a później nagrodzeni przez samego faraona posiadłościami w Egipcie.

Spacerując po tym, co zostało ze Świątyni Feniksa z olbrzymim obeliskiem Senusereta I, zastanawiałem się, co musiał wiedzieć o niej Józef. Wyobrażałem sobie, jak dyskutuje na temat legendy o feniksie ze swoim teściem, który jako arcykapłan nosił tytuł „Największego z Widzących”. Jako rządca całego Egiptu, człowiek, bez którego pozwolenia nikt nie mógł „podnieść ręki ani nogi w całym Egipcie”, Józef mógł być odpowiedzialny za sanktuaria takie jak świątynia feniksa. Mógł oglądać lśniący obelisk i bez wątpienia umiał wyjaśnić jego symbolikę.

Hyksosi mieszkali głównie w Delcie i tylko nominalnie sprawowali kontrolę nad Górnym Egiptem. Stopniowo rdzenni Egipcjanie umacniali się wokół Teb (dzisiejszy Luksor) i ruch niepodległościowy rósł w silę. Koniec epoki Hyksosów nadszedł około 1567 roku p.n.e., kiedy zostali oni ostatecznie pokonani przez tę nową potęgę – narodziło się Nowe Państwo. Wydaje się, że po tej klęsce niedobitki Hyksosów, a może również Izraelici popadli w niewolę.

W czasach Nowego Państwa Egipt stal się największym mocarstwem świata za panowania wojowniczego faraona Thotmesa III. Toczył on wojny z sąsiadami, prowadząc armię aż do Karkemisz nad Eufratem, i włączył w granice Egiptu rozlegle obszary Bliskiego Wschodu, między innymi Palestynę. Chociaż stolica Egiptu została przeniesiona z Memfis na południe, do Teb, okręg świątynny w Heliopolis znowu przeżywał dni chwały. Świętując swoje zwycięstwa, w podziękowaniu dla słonecznego boga Atuma-Re, Thotmes ustawił w świątyni co najmniej cztery obeliski. Największy z nich, a zarazem najwyższy jaki kiedykolwiek ustawiono – mierzący ponad trzydzieści dwa metry – został zabrany przez Rzymian na rozkaz Konstantyna Wielkiego i do dzisiaj stoi na placu Świętego Jana na Lateranie. Drugi z obelisków Thotmesa III zostal w 390 roku n.e. przewieziony do Konstantynopola przez bizantyjskiego cesarza Teodozjusza i na marmurowej bazie ustawiony w hipodromie. Stoi tam do dzisiejszego dnia, chociaż baza – w przeciwieństwie do doskonale zachowanego obelisku – jest silnie zerodowana. Dwa pozostałe, błędnie nazywane Iglami Kleopatry, zabrał Oktawian August, by nimi ozdobić świątynię Caesareum w Aleksandrii. Pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku zostały one przewiezione do Londynu i Nowego Jorku, i ustawione na nadbrzeżu Tamizy i w Central Parku.

Pod wieloma względami Nowe Państwo było okresem największej świetności Egiptu. Pozostały po nim bezcenne malowidła Doliny Królów i Królowych, potężne świątynie Luksoru i Karnaku, nie wspominając już o grobowcu młodzieńczego króla – Tutanchamona. Ramzes II wznosił swoje gigantyczne posągi w całym kraju jeden z nich, dzisiaj przewrócony, stanął w stolicy Starego Państwa, Memfis. Jeden z obelisków, które ustawił przed świątynią Amona w Luksorze, znajduje się obecnie w centrum Paryża, w miejscu gdzie niegdyś stała gilotyna. Jeśli były też jakieś jego obeliski w Heliopolis – dawno nie został po nich żaden ślad. Obecnie obelisk Senusereta I ze Średniego Państwa stoi samotnie, tak jak przed czasami Nowego Państwa.

Egipskie kroniki nie mówią, kiedy Mojżesz i Izraelici przeszli przez Morze Czerwone. Jednak jeśli – za Mateuszem – przyjmiemy czterdzieści lat jako czas trwania jednego pokolenia i założymy, że Naasson, syn Aminadaba, jest tą samą osobą co Naszon, szwagier Aarona 9, będziemy mogli stwierdzić, że Wyjście z Egiptu miało miejsce osiem pokoleń, czyli około 320 lat po czasach Abrahama. Daje nam to rok 1364 p.n.e., czyli okres panowania XVIII dynastii.

Exodus mógł się wydarzyć, w co wierzy wielu ludzi, w niespokojnych czasach, które nastąpiły po śmierci słynnego faraona Echnatona. Przeniósł on stolicę Egiptu z Teb do nowego miasta, Achetaton (dzisiejsze Tell al-Amarna) i ustanowił monoteistyczny kult dysku słonecznego, zwanego Atonem, w miejsce dawnych kultów wielu bogów. Eksperyment nie powiódł się i jego następca, Tutanchamon, musiał przenieść stolicę z powrotem do Teb i przywrócić dawną religię. Umarl jeszcze jako chłopiec; po nim zasiadł na tronie najpierw generał imieniem Horemheb, a następnie jeden z największych władców starożytnego Egiptu, Seti I [W znacznym skrócie: między Tutanchamonem a Horemhebem panował przez około pięciu lat Ai, po Horemhebie wstąpił na tron Ramzes I (panował około dwóch lat), którego następcą byk Seti I.]. Wspaniale dekorowany grobowiec Seti I w Dolinie Królów, obecnie w znacznym stopniu zniszczony, zalicza się do najwybitniejszych osiągnięć artystycznych wszech czasów. Sklepienia dekorowane wizerunkami gwiazdozbiorów, na przykład w postaci hipopotamiej bogini Tauret, dowodzą, że gwiezdna religia Starego Państwa była ciągle żywa – tysiąc lat po zbudowaniu piramid. Starożytna mądrość Egiptu nie została zapomniana.

Biblijna opowieść o Mojżeszu w sitowiu, poprzedzająca Wyjście z Egiptu, przypomina historię o Horusie, synu Izydy, który również ukrywał się w papirusowych zaroślach delty Nilu przed złym wujem, Sethem. W przypadku Mojżesza prześladowcą był faraon – okrutny tyran, podobnie jak Seth – który nakazał wymordować wszystkich nowo narodzonych żydowskich chłopców. Aby obejść to zarządzenie, matka Mojżesza ukryta go w łódeczce wśród trzcin porastających brzegi Nilu.

 

Pewien człowiek z pokolenia Lewiego przyszedł, aby wziąć za żonę jedną z kobiet z tegoż pokolenia. Ta kobieta poczęła i urodziła syna, a widząc, że jest piękny, ukrywała go przez trzy miesiące. A nie mogąc ukrywać go dłużej, wzięła skrzynkę z papirusu, powlekła ją żywicą i smołą, i włożywszy w nią dziecko, umieściła w sitowiu na brzegu rzeki. Siostra zaś jego stała z dala, aby widzieć, co się z nim stanie. A córka faraona zeszła ku rzece, aby się wykąpać, a jej służące przechadzały się nad brzegiem rzeki. Gdy spostrzegła skrzynkę pośród sitowia, posłała służącą, aby ją przyniosła. A otworzywszy ją, zobaczyła dziecko: był to płaczący chłopczyk. Ulitowała się nad nim mówiąc: „Jest on spośród dzieci Hebrajczyków”. Jego siostra rzekła wtedy do córki faraona: „Chcesz, a pójdę zawołać ci karmicielkę spośród kobiet Hebrajczyków, która by wykarmiła ci to dziecko?” „Idź” – powiedziała jej córka faraona. Poszła więc wówczas dziewczyna zawołać matkę dziecka. Córka faraona tak jej powiedziała: „Weź to dziecko i wykarm je dla mnie, a ja dam ci za to zapłatę”. Wówczas kobieta zabrała dziecko i wykarmiła je. Gdy chłopiec podrósł, zaprowadziła je do córki faraona, i był dla niej jak syn. Dała mu imię Mojżesz mówiąc: „Bo wydobyłam go z wody” 10.

 

Córka faraona opiekowała się Mojżeszem, podobnie jak Izyda Horusem, dopóki nie dorósł na tyle, by zająć miejsce w społeczeństwie i przywrócić prawa wśród swojego ludu. Jak się wydaje, opowieść biblijna zwraca uwagę, że Mojżesz jest w pewnym sensie uprawomocnionym przez Boga faraonem. Również on, podobnie jak Horus syn Izydy, musiał znosić ukrycie wśród sitowia, zanim mógł w imię Boże zmierzyć się z faraonem i zdobyć wolność dla swojego plemienia.

Jak wie każdy, kto czytał Biblię, wolność trwała krótko. W ciągu kilku wieków Izrael przebył drogę od silnego państwa narodowego do rozłamu na północne królestwo dziesięciu plemion ze stolicą w Samarii i południowe, plemion Beniamina i Judy, skoncentrowanych wokół Jerozolimy. Te małe państewka, ściśnięte między potęgami z jednej strony Egiptu, z drugiej – najpierw Asyrii, a później Babilonu, nie mogły przetrwać długo. Dziesięć plemion Izraela, które tworzyły królestwo Samaru, zostały wzięte do niewoli przez Asyryjczyków i przetransportowane do Azji:

 

Król asyryjski najechał cały kraj, przyszedł pod Samarię i oblegał ją przez trzy lata. W dziewiątym roku panowania Ozeasza 11 król asyryjski zdobył Samarię i zabrał Izraelitów w niewolę do Asyrii, i przesiedlił ich do Chalach, nad Chabor – rzekę Gozanu i do miast Medów 12.

 

Miasta Medów znajdowały się na południe od Morza Kaspijskiego, na dzisiejszym terenie północno-zachodniego Iranu. Gozan był o wiele bliżej z punktu widzenia Izraelitów – leżał w północnej Mezopotamii, nad dopływem Eufratu, Chaburem. Dziesięć „zaginionych plemion” Izraela, między innymi potomków Efraima i Manassesa, synów Józefa, od tego momentu znika ze stronic Biblii, chociaż ich los został wyjaśniony w Pierwszej Księdze Kronik:

 

Bóg Izraela pobudził ducha Pula, króla asyryjskiego, ducha Tiglat-Pilesera, króla asyryjskiego, i uprowadził do niewoli Rubenitów, Gadytów oraz połowę pokolenia Manassesa. Przyprowadził on ich do Chalach, Chabor, Hara i do rzeki Gozan, gdzie przebywają do dnia dzisiejszego 13.

 

Według konkordancji Younga Hara może oznaczać Harran, starożytne miasto, w którym został pochowany ojciec Abrahama, leżące nad rzeką Balich – innym dopływem Eufratu, i również wówczas należące do imperium asyryjskiego:

„Hara (…) miejsce zupełnie nieznane, jeśli nie zidentyfikujemy go z Hamanem, miastem w Mezopotamii, do którego przybył z Ur Abraham. Starożytni nazywali Harran Carrhae. Tak więc możemy stwierdzić, że część Izraelitów wypędzonych przez Pula i Tiglat-Pilesara osiedliła się w Harranie nad Balichem, podczas gdy większość została doprowadzona do Chabor 14.

 

Dokładnego położenia Chalach i Chabor nie znamy, chociaż można przypuszczać, że ta pierwsza nazwa odpowiada nie przebadanemu dotychczas wzgórzu zwanemu Gla u zbiegu rzek Chabur i Dżerudżer. Miasto Chabor mogło leżeć w pobliżu dzisiejszego Nusajbin.

Po zaginięciu dziesiątki plemion północnego Izraela Biblia koncentruje się na losach ich południowych braci, potomków plemion Judy i Beniamina, których określa mianem Żydów. Chociaż niektórych spośród nich uprowadzili już Asyryjczycy, ostatecznie zostali usunięci z Jerozolimy dopiero w 586 roku p.n.e. przez Babilończyków, którzy zburzyli Świątynię i spalili ją wraz z resztą miasta. Niemal wszystkich ludzi, poza najuboższymi, którzy zostali, „aby uprawiali winorośl i byli mężami”, przesiedlono do Babilonu. To jednak nie koniec historii. Ci, którzy pozostali, wzniecili wojnę domową. Wbrew ostrzeżeniom proroka Jeremiasza, pozostali przy życiu postanowili uciec przed zemstą Babilończyków do Egiptu. Nie trzeba chyba mówić, że nie byli tam bezpieczni, gdyż właśnie Egipt był następnym celem Nabuchodonozora. Wśród straszliwych proroctw Jeremiasza dotyczących Żydów jedno mówiło o świątyni w Heliopolis:

 

Podłoży ogień pod domy bóstw egipskich, spali je lub wywiezie; oczyści z robactwa Egipt, jak oczyszcza pasterz z wszy swoje szaty, i wyjdzie z niego bezpiecznie. Połamie też stele Domu Słońca, który się znajduje w kraju egipskim, a domy bóstw egipskich zniszczy ogniem 15.

 

Wydaje się, że babilońska inwazja na Egipt miała miejsce około 580 roku p.n.e. Czy rzeczywiście świątynia Atuma została splądrowana – nie wiemy, ale wydaje się to bardzo prawdopodobne.

W roku 539 p.n.e. Babilon uległ zjednoczonym silom Persów i Medów, dowodzonym przez Cyrusa Wielkiego. Został on upamiętniony jako ten król, który uwolnił Żydów z niewoli babilońskiej, pozwolił im wrócić do ojczyzny i odbudować jerozolimską Świątynię. Do 525 roku p.n.e. Persowie władali już większością Azji, w tym dużą częścią Anatolii, i rozglądali się za nową zdobyczą na zachodzie. Z pomocą fenickich i greckich kupców syn Cyrusa, Kambyzes, zdobył Egipt. Gdyby zadowolił się jedynie złupieniem kraju i ściąganiem trybutu, prawdopodobnie Egipcjanie znieśliby jego władzę, jako nie gorszą od innych najeźdźców. Popelnił jednak błąd, mordując świętego byka Apisa w Memfis.

Egipcjanie pozwalali tym bykom żyć w luksusie. Wierzyli, że są wcieleniami Ozyrysa; po śmierci balsamowali je i grzebali w gigantycznych sarkofagach w Serapeum – olbrzymiej podziemnej nekropoli w Saqqara. Dla Persów był to tylko zabobon i prawdopodobnie Kambyzes chciał podkreślić, że teraz on jest panem kraju i może robić, co mu się podoba. Jednak, jak mówiono, z powodu tego przestępstwa został przeklęty i Egipcjan nie zdziwiło, że wkrótce oszalał i popełnił samobójstwo.

Pierwsze imperium perskie mimo swojej potęgi nie trwało długo. Wiosną 334 roku p.n.e. Aleksander Wielki, z liczącą trzydzieści do czterdziestu tysięcy ludzi armią, zaatakował Azję Mniejszą. W Gordium, stolicy Frygii, rozwiązał słynny węzeł, rozcinając go mieczem. W ciągu następnego roku przekroczył góry Taurus i pokonał Persów w pobliżu miasta Issos. Maszerując przez Syrię i Fenicję, dotarł do Egiptu w 332 roku p.n.e. W przeciwieństwie do Kambyzesa darzył szacunkiem egip ską religię, a nawet sam chciał zostać uznany za syna boga. Wierzył w opowieść swojej matki, Olimpias, że został poczęty za sprawą Zeusa, którego Grecy utożsa miali z egipskim Amonem. Zachowywał się więc w Egipcie bardzo przykładnie, składając ofiary bogom w Memfis i odbywając słynną pielgrzymkę do sanktuarium Amona w oazie Siwa.

Śmierć Aleksandra w Babilonie, w wieku zaledwie trzydziestu trzech lat, prze rwała najbardziej błyskotliwą karierę militarną w dziejach. Możemy jedynie przypuszczać, jakie byłyby dalsze losy samego Aleksandra i całego świata, gdyby żył dłużej. Olbrzymie imperium, rozciągające się od wybrzeży Morza Śródziemnego po północne Indie, rozpadło się. Podzielili je między siebie generałowie Aleksandra: Egipt przypadł Ptolemeuszowi, który założył własną dynastię w nowej stolicy, Alek sandru. Jego potomkowie ze zmiennym szczęściem władali Egiptem przez następne trzysta lat. Palestynę i Syrię objął Seleukos, inny z wodzów Aleksandra, i również założył dynatię: Seleukidów. Następnie, w 30 roku p.n.e., Oktawian August, który miał zostać pierwszym cesarzem Rzymu, po morskiej bitwie pod Akcjom najechał Egipt. Kleopatra, ostatnia z rodu Ptolemeuszy, popełniła samobójstwo, jej kochanek Marek Antoniusz zabił się własnym mieczem. Długa linia faraonów, zaczynająca się odpierwszej dynastii, około 3100 roku p.n.e., dobiegła końca. Egipt nie odzyskał już niepodległości – stał się jedną z prowincji cesarstwa rzymskiego, zarządzaną przez gubernatora. Nie znaczy to, że Rzymianie odnosili się wrogo do świetnej przeszłości kraju. Przeciwnie – pozwalali Egipcjanom nadal czcić starych bogów, a zwłaszcza Serapisa (późną wersję Ozyrysa) i jego małżonkę Izydę. Bóstwa te były tak popularne, że znalazły wielu wyznawców wśród samych Rzymian, a ich kult rozprzestrzenił się po całym imperium. Wkrótce świątynie Izydy stanęły w miejscach tak odległych od Egiptu, jak Kolonia czy Paryż. t

Żydom tymczasem udało się przejściowo zrzucić cudzoziemskie jarzmo. Pod wodzą Machabeusza, Judy ben Matatiasza, wzniecili powstanie przeciwko seleukidzkiemu władcy, Antiochowi IV Naraził się on Żydom obalając ich prawa, zakazując obrzezania i ustanawiając w ich świątyniach inne formy kultu. Ale największą zbrodnią było złożenie ofiary ze świni na Najwyższym Ołtarzu, co wielu uznało za „ohydę ziejącą pustką”, przepowiedzianą przez proroka Daniela:

 

Wystąpią przeciw niemu 16 kittejskie [cypryjskie] okręty; popadnie w rozterkę i zawróci, pełen gniewu przeciw świętemu przymierzu. I znów zwróci uwagę na tych, co opuścili święte przymierze. Wojsko jego wystąpi, by zbezcześcić świątynię – twierdzę, wstrzymają stałą ofiarę i uczynią tam ohydę ziejącą pustką 17.

 

Żydowska wojna o niepodległość trwała całe pokolenie; ostatecznie seleukidzki garnizon został usunięty z Jerozolimy w 141 roku p.n.e. Machabeusze, czy też Hasmoneusze,jak ich nazywano, próbowali połączyć funkcję kapłańską z dziedziczną władzą królewską, co udało im się tylko częściowo. Chociaż podbili niemal cały obszar, na którym niegdyś leżały królestwa Judy i Izraela, a także tereny na wschód od rzeki Jordan i Morza Martwego, napotkali silny opór ze strony faryzeuszy, którzy Sprzeciwiali się ich aspiracjom do godności arcykapłańskiej. Taka sytuacja doprowadziła w końcu do upadku Hasmoneuszy i przejęcia władzy przez partię Antypatra, przeciwnika Jana Hyrkana II 18.

Od tego momentu losy Judei były nierozerwalnie złączone z cesarstwem rzymskim. Po śmierci Antypatra jego synowie, Herod i Fazael, zostali mianowani władcami przez Marka Antoniusza, który tym samym usunął Hyrkana. Zmiana dynasto została zatwierdzona przez senat rzymski w 40 roku p.n.e., kiedy Heroda mianowano królem Judei. Uprawomocnił on swoją władzę – przynajmniej we własnych oczach – poślubiając, jako drugą żonę, księżniczkę Mariam, ostatnią z rodu Hasmoneuszy. Jej brat, Arystobulos, został arcykapłanem, ale z obawy, że stanie się zbyt popularny, Herod skazał go na śmierć w 35 roku p.n.e. .

Oktawian ratyfikował jeszcze raz tytuł Heroda w 31 roku p.n.e., po bitwie pod Akcjom. Herod mógł teraz rozprawić się z Hyrkanem, ufając w poparcie Rzymu. Jednak poddani nienawidzili i bali się go, uważając za cudzoziemskiego uzurpatora. Nie ufając nikomu zamordował Mariam i dwóch synów, których mu urodziła. Nawet na łożu śmierci nie czuł się bezpieczny – odkrywszy, że Jego własny syn Antypater spiskuje przeciw niemu, skazał go na śmierć i sam umarł pięć dni później.

Skoro poznaliśmy w skrócie historię jednego z mających najgorszą sławę dyktatorów, nie powinno nas dziwić, że Święta Rodzina uznała za konieczne uciec z Judei. Było oczywiste, że jeśli Herod dowie się o narodzinach dziecka, które ma jakiekolwiek prawa do tronu, natychmiast każe je zgładzić.

Herod był w Egipcie i odwiedził Kleopatrę, kiedy udawał się do Rzymu, aby otrzymać potwierdzenie swojej władzy. Pewnie me popłynął w górę Nilu do Heliopolis, ale gdyby to zrobił, z pewnością wywarłoby na mm wrażenie, podobnie jak na Kambyzesie, dziwne piękno heliopolitańskich obelisków, zagadkowych igieł słonecznego boga.

Heliopolis i Drzewo Dziewicy

Kiedy dajechaliśmy do Heliopolis, weszliśmy przez bramę do małego parku jedynej pozostałości po dawnym okręgu świątynnym. Od znajdujących się tuż obok pól i bloków oddziela go ohydna druciana siatka. Sama świątynia, a w każdym razie to, co z niej zostało, wygląda raczej na pusty basen – doskonale mogłem sobie wyobrazić, jak wyglądałby wypełniony wodą, z szumiącą pośrodku fontanną. Trudno uwierzyć, że niegdyś stała tu jedna z najważniejszych świątyń Egiptu. Ale to było pięć tysięcy lat temu – w tak długim czasie wiele mogło się wydarzyć. Przed nami, nad świątynią, wznosił się wielki obelisk. Tabliczka informowała nas, że ustawił go w roku 1940 p.n.e. Senuseret I. Dzisiaj stoi samotnie – niemy świadek dawnej wielkości Junu – ale niegdyś otaczał go las innych obelisków t wspaniałe budowle. .

Początkowo nasza podróż do Heliopolis zapowiadała się nieciekawie, ale nieoczekiwanie odkryliśmy coś, co sprawiło, że stała się bardzo ważna w kontekście opowieści o magach: chrześcijański kościół zwany Matarijja.

Egipt jako jeden z pierwszych krajów na świecie przyjął chrześcijaństwo. Kosmo polityczne społeczeństwo Aleksandrii, gdzie Grecy spotykali się z Żydami, Syryjczy kami i Rzymianami, stanowiło doskonały grunt dla nowej wiary. Kiedy – na rozkaz Konstantyna Wielkiego – chrześcijaństwo stało się religią państwową cesarstwa rzym skiego, w Aleksandrii byk już jeden z głównych patriarchatów. Po zamknięciu pogańskich świątyń władza Kościoła jeszcze się wzmocniła. Jego dominująca pozycja w Egipcie nie miała jednak trwać długo. W 640 roku n.e. muzułmańska armia Arabów pod wodzą Amra najechała kraj. W lipcu pokonali Bizantyjczyków pod Heliopolis i zaczęli oblegać twierdzę Babilon, która miała stać się zaczątkiem przyszłego Kairu. W piątek, 6 kwietnia 641 roku garnizon poddał się i Amr mógł ruszyć na północ, do Aleksandrii. Patriarcha Pkauchios, który być może nawet skrycie wyznawał islam, zdradziecko poddał miasto. Tak więc w ciągu zaledwie roku, przy minimalnym oporze, jedna z najbogatszych prowincji cesarstwa rzymskiego była stracona dla chrześcijaństwa. W bardzo krótkim czasie, czy to przez napływ nowej ludności, czy w wyniku zmiany religii, dominującą część mieszkańców Egiptu zaczęli stanowić muzułmanie. Chrześcijanie stali się zanikającą mniejszością.

Kilka dni przed wizytą w Heliopolis odwiedziliśmy grecką katedrę ortodoksyjną i tak zwany Wiszący Kościół oraz kościół Świętego Jerzego, stojący w miejscu dawnego egipskiego Babilonu. Kościoły były wspaniałe, ale z przerażeniem zobaczyliśmy, że cmentarze stały się ostatnio celem wandali i rabusiów. Wiele grobów, niektóre zupełnie nowe, splądrowano w poszukiwaniu kosztowności, rozrzucając przy okazji kości zmarłych. Oczywiście wiedzieliśmy, że groby były rabowane w Egipcie jeszcze przed pierwszymi faraonami, mimo to szokował nas widok współczesnych grobów, na których niekiedy jeszcze były portrety zmarłych, potraktowanych w ten sposób. Na widok porozrzucanych krzyży i bielejących kości popadliśmy w zadumę. Zdaliśmy sobie sprawę, jak słaba jest cywilizacja, że nędza może popchnąć ludzi do skrajnych, aspołecznych zachowań.

Jednak mnie bardziej interesował los żywych niż zmarłych – i właśnie to zainteresowanie było główną przyczyną, dla której tu dotarłem. (Mateusz mówił nam, że po wizycie magów anioł przykazał Józefowi we śnie, żeby ukrył swoją młodą żonę i dziecko przed Herodem.) Byłem pewien, że koptyjscy chrześcijanie znają pewne sekrety dotyczące początków chrześcijaństwa i jego związków z dawnym Egiptem. Nie wiedziałem, o co dokładnie mogło chodzić, ale byłem przekonany, że tajemnica łączyła się z historią ucieczki do Egiptu.

 

A gdy oni [magowie] odeszli, oto anioł Pański ukazał się we śnie Józefowi i rzekł: Wstań, weź dziecię oraz matkę jego i uchodź do Egiptu, a bądź tam, dopóki ci nie powiem, albowiem Herod będzie poszukiwał dziecięcia, aby je zgładzić. Wstał więc i wziął dziecię oraz matkę jego w nocy, i udał się do Egiptu. I przebywał tam aż do śmierci Heroda, aby się spełniło, co powiedział Pan przez proroka, mówiącego: z Egiptu wezwałem syna mego 19.

 

Jak można się spodziewać, dla egipskich chrześcijan jest to jedna z najpopularniejszych opowieści Nowego Testamentu, a w kościele Świętego Jerzego widzieliśmy malowidła upamiętniające to wydarzenie. Chociaż na temat ucieczki do Egiptu niewiadomo nic więcej, warto zauważyć, że jest to jedyna wzmianka w Ewangelii o tym, że Jezus kiedykolwiek opuścił Ziemię Świętą – Egipcjanie bardzo są z tego dumni. Rozmawiając z księdzem w katedrze dowiedzieliśmy się, że według miejscowych legend Święta Rodzina po przybyciu do Egiptu zatrzymała się w Heliopolis, zanim wyruszyła na południe, do Asjut, gdzie mieszkali przez wiele lat. Kościół Matarijja stoi w miejscu, gdzie się zatrzymali.

Zaciekawiło nas to na tyle, że postanowiliśmy – o ile los pozwoli – zobaczyć ten kościół Od obelisku Senusereta cofnęliśmy się do centrum dalekiego przedmieścia Kairu. Wielu spośród dzisiejszych mieszkańców Heliopolis to chrześcijańscy Koptowie, którzy – podobnie jak Grecy i Ormianie – mają opinię dobrych handlowców. Może dlatego sklepy i domy miały tu inny klimat niż w innych częściach Kairu. Dawały się też zauważyć silniejsze niż gdzie indziej wpływy francuskie, splendor belle epoque, tak że w Heliopolis czuliśmy się bardziej jak w Marsylii niż w Egipcie. Tutaj, w sercu tej dobrze prosperującej społeczności, znaleźliśmy to, czego szukaliśmy kościół Matarijja. Przechodząc przez bramę stanęliśmy przed małym, pomalowanym na żółto budynkiem, stojącym w spokojnym ogrodzie z kaktusami, palmami i innymi egzotycznymi roślinami, oddzielającymi kościół od zgiełku panującego na zewnątrz. Sam budynek liczył sobie około stu lat i został postawiony przez Francuzów. Łacińska inskrypcja nad podwójnymi drzwiami głosiła: SANCTAE FAMILIAE IN AEGYPTO EXSULI. Wewnątrz ściany dekorowało sześć dużych malowideł, opowiadających dzieje ucieczki. Pierwsze z nich, na lewo, najbliżej wejścia, było opatrzone podpisem: Massacre des Innocents. Ilustrowało fragment z Ewangelii Mateusza:

 

Wtedy Herod, widząc, że mędrcy go zawiedli, rozgniewał się bardzo, wydał rozkaz, aby pozabijać wszystkie dzieci w Betlejemie i w całej jego okolicy, od dwóch lat i młodsze, według czasu, o którym się dokładnie dowiedział od mędrców. Wówczas spełniło się, co powiedziano przez Jeremiasza, proroka, mówiącego: Słyszało się głos w Rama, płacz i żałosną skargę. Rachel opłakuje dzieci swoje i nie daje się pocieszyć, bo ich nie ma 20.

 

Obraz przedstawiał brutalnych żołnierzy, wykonujących rozkazy Heroda, i matki mordowanych dzieci płaczące z rozpaczy. Rachela, ukochana żona Jakuba, jest w pewnym sensie patronką Betlejem, ponieważ tam umarła w czasie porodu. Opłakuje ona śmierć niewinnych dzieci, zwłaszcza z plemienia Beniamina, jej młodszego syna, które stanowiło połowę narodu żydowskiego, nazwanego od imienia Judy. Z ezoterycznego punktu widzenia jest pierwowzorem Marii, jako że jej pierworodny syn Józef został zdradziecko sprzedany Izmaelitom przez Judę, za dwadzieścia sztuk srebra. Później, jak podaje Ewangelia, Jezus został podobnie zdradzony przez innego „Judę” – Judasza Iskariotę – za trzydzieści srebrników. Jak się wydaje, właśnie to jest przyczyną lamentu Racheli i dlatego wspomina o niej Mateusz.

Drugie malowidło przedstawia Józefa z Marią na osobnych łóżkach w kamiennej piwnicy. Anioł budzi Józefa i mówi, że musi uciekać do Egiptu. Wizerunek robi wielkie wrażenie, zwłaszcza postać anioła. Został namalowany tak delikatnie, niemal jak duch, że można zobaczyć ścianę, przed którą stoi. Trzecie malowidło, ostatnie z dotyczących wydarzeń w Judei, wyobraża Józefa prowadzącego Marię z Dzieciątkiem na grzbiecie osce. Za nimi widać mury Betlejem, przed nimi – rozległą pustynię, którą muszą pokonać, by dotrzeć do Egiptu.

Przejście przez nawę prawdopodobnie symbolizuje przejście przez Synaj, ponieważ następne malowidło po prawej stronie, najbliżej ołtarza ukazuje Świętą Rodzinę odpoczywającą nad Nilem. Maria siedzi na jednym z szeregu sfinksów, wokół jej nóg gromadzą się ptaki. Dyskretnie karmi Jezusa, w oddali zaś Józef poi osła na brzegu Nilu. Wydaje się, że sfinksy przedstawiają tajemnice Egiptu, starożytnego już przed narodzeniem Abrahama. Być może, ezoteryczne znaczenie malowidle jest takie, że Egipt stanowił zarówno miejsce odpoczynku, jak i źródło pożywienia dla młodego Mesjasza, i że jego matka, podobnie jak tysiące lat wcześniej Izyda, może znaleźć tu sanktuarium i dla siebie, i dla swojego nowo narodzonego dziecka.

Następny wizerunek łączy się z miejscową legendą i jest – przynajmniej dla kościoła Matarijja – najważniejszy ze wszystkich. W pobliżu kościoła, na małym dziedzińcu rośnie stara sykomora, obecnie popodpierana żerdziami, gdyż inaczej nie byłaby już w stanie unieść ciężaru swoich czcigodnych gałęzi. Bylem już przy tym drzewie, zanim wszedłem do kościoła, ale – ponieważ nie znalem arabskiego – nie moglem dowiedzieć się o nim nic od strażnika, który pozwolił mi zrobić parę zdjęć. Wskazał tylko kamienne koryto z wodą. Jak później odkryłem, wszystko to było bardzo ważne, ponieważ według legendy Maria i Józef odpoczywali pod tym wtaśnie drzewem. Całą historię opowiada gnostyczny apokryf, po raz pierwszy przetłumaczony i opublikowany przez Henry’ego Sike’a w 1697 roku:

 

Wówczas przybyli do tego drzewa sykomorowego, które jest nazywane Matarea; I w Matarea Pan Jezus sprawił, że wytrysnęło źródło, w którym święta Maria wyprała swój płaszcz. I balsam powstał, czy też wyrósł, w tym kraju, z potu, który spadł z Pana Jezusa 21.

 

Najwyraźniej stary strażnik chciał dać mi do zrozumienia, że koryto z wodą było tym samym, w którym Maria prała swój płaszcz. Związek między Matarijja a źródłem nie jest wynalazkiem autorów Ewangelii. Stara arabska nazwa Heliopolis, Ain al-Szams, co znaczy „źródło słońca”, prawdopodobnie wywodzi się od legendy o Jezusie, który sprawił, że w mieście słońca wytrysnęło źródełko.

„Zaginione Księgi Biblii” dodają nieco więcej szczegółów do opowieści o drzewie:

 

Cheminitius, który usłyszał to od Piotra Męczennika, biskupa Aleksandrii w trzecim wieku, mówi, że miejsce w Egipcie, gdzie przebywał na wygnaniu Chrystus, jest teraz nazywane Malarce, około dziesięciu mil od Kairu; i że tamtejsi ludzie stale palą lampę na pamiątkę tego; i że jest tam ogród drzew dających balsam, które Chrystus zasadził, kiedy był chłopcem 22.

 

Drzewo na malowidle w kościele jest niezwykle podobne do tego, które można dzisiaj oglądać – Józef stoi, a Maria siedzi w jego cieniu. Wyglądają na odprężonych, pewnie dlatego że ich długa podróż dobiegała końca i czuli się bezpieczni. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ta historia ma jakieś głębsze ezoteryczne znaczenie, skrywające się pod skojarzeniem Jezusa z uzdrawiającym balsamem, prawdopodobnie wykonanym z żywicy takiej sykomory. W czasach przedchrześcijańskich sykomora była poświęcona bogini Hathor, często przedstawianej jako krowa skrywająca się między gałęziami drzewa. Podobnie jak Nut, matka Ozyrysa, Hathor była boginią nieba. Każdego dnia rodziła syna, imieniem Ihi, identyfikowanego ze wschodzącym stońcem.

 

Jest jeszcze inna legenda, o Bogini Matce, prawdopodobnie ignorowanej w czasach Starego Państwa, ale pojawiającej się w Tekstach Sarkofagów […]. Niebiański ocean wyobrażano sobie jako „wielki wylew” – czczony w wielu miejscach jako krowa, której usiany gwiazdami brzuch tworzył niebo […]. Hathor jest obliczem nieba, głębią i panią, która mieszka w grocie na końcu świata. Jej synem jest Ihi, dziecko wyłaniające się ze swej matki każdego dnia o świcie, jako nowe słońce […].

Ihi jest dzieckiem światła, symbolem pierwszego pojawienia się w swojej świeżości i potędze [… ]. Różowa poświata na porannym niebie, czy to pierwszego, czy każdego następnego dnia, jest krwią Hathor lub Izydy – te imiona były używane wymiennie – rodzącej syna 23.

 

Mitologiczne związki między Marią – matką żywego Jezusa a Hathor – matką wschodzącego słońca, obu mieszkającymi w grocie lub pod sykomorą, przypadły do gustu egipskim gnostykom. Ale może drzewo Marii jest symbolem zawierającym jakieś przesłanie, jeszcze bardziej ezoteryczne?

 

456-wb04

 

W całej Biblii drzewa symbolizują rodziny, między innymi pierwszą dynastię królów Izraela. Drzewo genealogiczne wyrasta z Jessego, ojca króla Dawida. Zostało symbolicznie ścięte, kiedy Jerozolima uległa Babilończykom, a synów ostatniego króla Judy, Zedekiasza, zabito w jego obecności, zanim został oślepiony i w łańcuchach zabrany do Babilonu. Izajasz przekazał mesjanistyczne proroctwo, mówiące, że drzewo odrośnie z pędu, wyrastającego z jego korzeni:

 

I wyrośnie różdżka z drzewa Jessego, a pęd z jego korzeni wyda owoc. I spocznie na nim Duch Pana; Duch mądrości i rozumu, Duch rady i mocy, Duch poznania i bojaźni Pana […]. I stanie się w owym dniu, że narody będą szukać korzenia Jessego, który załopocze jako sztandar ludów; a miejsce jego pobytu będzie sławne 24.

 

Chrześcijanie zawsze uważali, że to proroctwo mówi o Jezusie, ponieważ Jesse jest jednym z przodków Józefa, wymienionych na początku Ewangelii Mateusza. Do tego proroctwa i jego pozytywnego przesłania dla nieżydowskich narodów odwołuje się święty Paweł w swoim Liście do Rzymian 25. Czy jest możliwe, że drzewo Marii symbolizuje królewski ród Dawida i przeznaczenie Jezusa – pędu z jego korzeni? To było jedno wytłumaczenie, ale nie usatysfakcjonowało mnie całkowicie. Gdyby miejscowość Matarijja leżała w pobliżu Jerozolimy, symboliczna uwaga o Jezusie jako o potomku króla Dawida miałaby więcej sensu. Wydawało mi się, że drzewo genealogiczne, o które tutaj chodziło, biorąc pod uwagę starożytną symbolikę sykomory, było o wiele starsze i związane z Egiptem. Wyraźnie wydawały się na to wskazywać wzmianki o Racheli. Innymi słowy, nie było to drzewo Jessego, ale jego przodka Józefa, patriarchy w barwnym płaszczu. Moim zdaniem przesłanie Drzewa Marii było takie, że przybywając do Heliopolis Jezus zetknął się z czymś niezwykle starożytnym, powstałym na długo przed narodzeniem Mojżesza – i miało mu to wyjść na dobre.

Szóste, ostatnie malowidło przybliża nam nieco te heliopolitańskie powiązania. Przedstawia Marię z dzieciątkiem, wjeżdżającą do starożytnego miasta – scena ta jest w pewnym sensie poprzedniczką późniejszego fatalnego wjazdu Jezusa do Jerozolimy w Niedzielę Palmową. Z boku malowidła widzimy liczne kolumny: jedna z nich jest przewrócona i nie ma kapitelu; może się to odnosić do wydarzeń opisanych w niekanonicznych Ewangeliach, gdzie przybycie Jezusa do Egiptu sprawiło, że idole runęły, co symbolizuje koniec jednej epoki – świata starożytnego, którego Egipt był kolebką – i początek następnej, ery chrześcijańskiej. W tle obrazu znajduje się celujący w niebo samotny obelisk Senusereta I.

Patrząc na to malowidło, coraz bardziej przekonywałem się, że chrześcijaństwo, jakie znamy, jest silnie związane z tajemnymi tradycjami starożytnego świata, a zwłaszcza Egiptu. Jak i dlaczego do tego doszło, nie było dla mnie do końca jasne, ale bez wątpienia ma to coś wspólnego z pobytem tam Izraelitów, przed exodusem Mojżesza. Zacząłem sobie zdawać sprawę, że jeśli mam rozwiązać tę zagadkę, muszę zrozumieć mitologię Starego Testamentu i znaczenie symbolu obelisku.

Perska inwazja w 525 roku p.n.e., oprócz zabicia Apisa, miała o wiele poważniejsze konsekwencje: włączyła Egipt do ogromnego imperium obejmującego większą część Bliskiego Wschodu i otworzyła go dla cudzoziemskich podróżników. Jednym z nich był grecki historyk Herodot, który około 450 roku p.n.e. odwiedził Świątynię Feniksa. Rozmawiał tam z kapłanami, którzy opowiedzieli mu o swoich legendach dotyczących ptaka benu. Egipski feniks, w postaci szarej czapli, był często wyobrażany na papirusach w towarzystwie Ozyrysa, boga zmarłych, którego – jak mówiono – był duszą. Prawdopodobnie dla Egipcjan odgrywał rolę nieco podobną do europejskiego bociana. Według kapłanów był rzadkim gościem – pojawiał się raz na pięćset lat. Przybywał z Arabii i przynosił ciało swojego ojca, zalepione w kuli mirry, które następnie spalał w świątyni.

Etymologicznie słowo benu wydaje się mieć związek z semickim rdzeniem ben, oznaczającym „syn”. Ponieważ Nu, albo Nut [Autor myli tutaj dwa nie mające ze sobą nic wspólnego bóstwa: Nu (lub Nun, bóstwo męskie), uosobienie praoceanu, z którego – według mitologii heliopolitańskiej – na początku świata wyłonił się Atum i stworzył bóstwa powietrza i wilgoci, Szu i Tefnut, oraz Nut, boginię nieba, córkę Szu i Tefnut, a więc wnuczkę Atuma. Egipska nazwa bnw pochodzi od słowa bn, oznaczającego gatunek ptaka i nie ma nic wspólnego ze słowem „syn”, które po egipsku brzmiało sa. Należy też zwrócić uwagę, że legenda o feniksie, jaką znamy z czasów greckich, nie pojawia się we wcześniejszych mitach egipskich.], była staroegipską boginią nieba, a antropomorficzne bóstwa, Ozyrys, Izyda, Seth i Neftyda, były jej dziećmi, więc benu może oznaczać „syn Nut”. Byłoby to określenie Ozyrysa. Jednak, według egiptologa R.T. Rundle Clarka, benu jest nie tylko ściśle związany z Ozyrysem jako uosobienie jego duszy, ale też jest „słowem Boga” – logos. Jego wizyta w świątyni w Heliopolis rozpoczyna nową epokę w dziejach świata, wyznacza więc tym samym rytm czasu. W pewnym sensie benu jest posłańcem niebios.

 

Feniks więc ucieleśnia pierwotny Logos, słowo, czy też deklarację przeznaczenia, które pośredniczy między boskim umysłem a tym, co zostało stworzone […].

Pod wszystkimi egipskimi wierzeniami skrywa się przekonanie, że czas tworzą powtarzające się cykle, wyznaczone przez bogów: dzień, dekada, miesiąc, rok – a nawet dłuższe okresy, trzydziestu, czterystu czy tysiąca sześciuset lat, wyznaczone przez układ Słońca, Księżyca, gwiazd i wylewy Nilu. W pewnym sensie, kiedy feniks wydał pierwszy krzyk, zapoczątkował te cykle, tak więc jest patronem podziału czasu, a jego świątynia w Heliopolis stała się ośrodkiem, w którym ustalano kalendarz 26.

 

Kamień benben, który niegdyś stał w świątyni feniksa, symbolizował „jajo” a może nawet uważano, że był jajem. Ponieważ piramidony, czyli zwieńczenia piramid, również określano mianem benben, Robert uznał, że są symbolicznie związane z prawdziwym kamieniem benben z Heliopolis. Ponieważ także ostre, piramidalne szczyty obelisków nazywano benbenet – wydaje się, że kształt piramidy ma o wiele szerszą symbolikę. W religii egipskiej zajmuje miejsce podobne do krzyża w chrześcijaństwie. Podobnie jak krzyż reprezentował śmierć i zmartwychwstanie, boskie słowo, wcielenie zbawiciela i narodziny nowej ery [Zarówno piramida, jak i obelisk były w Egipcie wyłączie symbolami solarnymi, nawiązują kształtem do promieni słonecznych, przenikających przez chmury – tylko w takim sensie można je ewentualnie uznać za „symbole śmierci i zmartwychwstania”. Natomiast nie były symbolami „boskiego słowa, wcielenia zbawiciela i narodzin nowej ery”!]. Jeśli Jezus rzeczywiście przybył do Heliopolis, jak wierzą Egipcjanie, było to nie tylko spełnienie proroctwa Żydów, oczekujących, że ich Mesjasz narodzi się w Betlejem, ale również proroctwa Egipcjan [Narodziny Jezusa nie mogły być spełnieniem proroctwa Egipcjan, jako że nic takiego nie istniało. W religii egipskiej (o ile w ogóle można mówić o egipskiej „religii” – raczej o zbiorze przeplatających się, a niekiedy nawet sprzecznych wierzeń) nie ma żadnej wzmianki o Mesjaszu czy zbawicielu.].

Wróciliśmy do hotelu. Nasza podróż do Egiptu była owocna i wierzyliśmy, że The Orion Mystery, kiedy już się ukaże, odniesie sukces. Ale ja bylem już myślami daleko od Egiptu – w Mezopotamii. Ciągle tkwiła mi w pamięci historia o tym, jak Gurdjieff znalazł gdzieś w Kurdystanie swoją mapę „przedpotopowego Egiptu”, która doprowadziła go ostatecznie do spotkania z tajemnym bractwem. Zaczynałem przypuszczać, że to bractwo mogło mieć jakiś związek z magami z Ewangelii Mateusza. Pragnąc rozwikłać tę tajemnicę, przekopałem moją bibliotekę w poszukiwaniu dalszych wskazówek. W końcu stało się jasne, że jest tylko jedna droga: muszę sam pójść śladami Gurdjieffa i Bennetta. Jak się później okazało – przygoda ta miała bardzo interesujące powiązania.

Rozdział 6

W poszukiwaniu tajemnego bractwa

Praca nad „projektem Orion” była ekscytująca, ale przede wszystkim zmuszała mnie do myślenia o Egipcie t piramidach. Pomysł, że układ piramid mógł stanowić gigantyczną mapę nieba, był czymś niezwykłym i w pierwszej chwili trudnym do zrozumienia. Ale wierzyłem, że wnioski Roberta są słuszne, przynajmniej w ogólnych zarysach. Właśnie wtedy przypomniałem sobie, że wiele lat wcześniej czytałem w Meetings with Remarkable Men o tym, jak Gurdjieff wczasie swoich podróży odkrył mapę „przedpotopowego Egiptu”. Zastanawiałem się, czy i on wpadł na istnienie związków z Orionem. Czy znalazł starożytny, tajemniczy dokument rozwiązujący tajemnicę Oriona? Jeśli tak, to skąd pochodziła ta mapa i gdzie ją odkrył? Zaintrygowany postanowiłem dokładniej zbadać sprawę i jeszcze raz dokładnie przeczytać opis tego fragmentu jego podróży.

Niemal natychmiast stało się dla mnie jasne, że chociaż wyraźnie opisał trasę, wcale niełatwo ją prześledzić, jak się to w pierwszej chwili wydawało. Zapewnienia Bennetta, że tajemnicza dolina Izrumin 1 to dolina Szajch Adi, wydawały się podejrzane. Poza tym, według opowieści o podróży Gurdjieffa zawartej w Meetings, nigdy właściwie nie dotarł on do Izrumin; poszukiwania klasztoru, który miał się tam znajdować, zostaly przerwane przez wypadek Pogossiana. Jestem przekonany, że jeśli Gurdjieff chciałby wskazać na jezydów jako na źródło wiadomości o Sarmoung, jak wierzył Bennett, zrobiłby to w bardziej jednoznaczny sposób. Tymczasem większość tego, co a nich mówi, jest niepewne, wskazuje, że mieli do czynienia z czymś w rodzaju prymitywnego voodoo, nad którym nie umieli zapanować 2. Chociaż Gurdjieff badał religię jezydów, przeczuwałem, że nie oni byli źródłem jego wiedzy i że dzisiejsi jezydzi nie byli strażnikami tradycji, która go interesowała.

Również prowadzone przez Bennetta poszukiwania dziedziców Sarmoung wśród sufickich stowarzyszeń środkowej Azji – moim zdaniem – chybiły celu. Raczej nie ma wątpliwości, że Gurdjieff odwiedził sufickie tekke, gdzie poznał nie tylko techniki oddychania, ale także święte tańce. Sprowadził je na Zachód, oświadczając, że pochodzą ze środkowoazjatyckich klasztorów derwiszów. Jego pisma wydają się też wskazywać na takie miejsca jak Bucham, Balch i Samarkanda jako źródła wiedzy tajemnej. Jednak miałem przeczucie, że sufizm, chociaż niewątpliwie jego tradycje sięgają daleko w przeszłość, rozwinął się z innych idei. Moim zdaniem nic nie świadczyło o tym, że zakony sufickie są potomkami czy dziedzicami Bractwa Sarmoung. Widziałem raczej bliższe związki łączące Bractwo z Egiptem i piramidami niż z Baktrią i pokrytymi błękitną glazurą łukami Mongołów. Byłem pewien, że Gurdjieff znalazł większość swoich pomysłów o wiele bliżej, niż przypuszczał Bennett.

Zdobyłem odpowiednio dokładną mapę Bliskiego Wschodu i porównując ją z opisami, Gurdjieffa w Meetings, próbowałem prześledzić trasę jego wędrówki. Podejrzewałem, że Bennett potraktował plany podróży Gurdjieffa jako opis drogi, którą on rzeczywiście przebył – ta pomyłka doprowadziła go do Szajch Adi. Logika wskazuje, że należało prześledzić nie plan podróży, ale trasę, którą Gurdjieff naprawdę przeszedł.

 

456-wb05

Od razu prostuję Hiady to Oczy i Nozdrza Byka (Prima Hyad – to czub pyska, jego nozdrza więc to Dahszur, a jakaś piramida będąca Syriuszem powinna znajdować się na południe od Gizy. Natomiast przez Oko – Aldebarana ma prowadzic linia nie do Plejad ale do Sol 2 według Herschela, jednego z trzech Słońc Solar Trinity CB)

hershel4

Tak mogła wyglądać mapa „przedpotopowego Egiptu”, którą znalazł Gurdjieff. Siedem piramid z czasów IV dynastii odzwierciedla układ gwiazd Oriona i Hiad

 

Gurdjieff pisze, że w dwa miesiące po przejściu rzeki Araks dotarł do miasta Z. Bennett zidentyfikował je – słusznie, jak sądzę – jako Zacho w irackim Kurdystanie. Miasto to leży w pobliżu granic tureckiej i syryjskiej, nad jednym z dopływów Tygrysu. Następnie przeszedł jakąś przełęcz „w kierunku Syrii”. W owej przełęczy miał dojść do wodospadu K, zanim zwrócił się w kierunku Kurdystanu. Kiedy patrzyłem na mapę, wydało mi się dziwne, że mówił o zwróceniu się w stronę Kurdystanu, skoro właśnie w nim był. Tak więc droga w stronę Syrii nie miała sensu, jeśli jego celem byłby, jak przypuszczał Bennett, Mosul. To miasto leży o wiele dalej w dół Tygrysu i – co najważniejsze – w kierunku przeciwnym do Syrii. Wydawało mi się, że kierował się gdzieś na północny wschód od Zacho, w stronę miasta Cizre. Właśnie w tej okolicy, według współczesnej mapy wschodniej Turcji, na Tygrysie znajdowała się tama, tworząc wielkie, porozgałęziane jezioro w dolinach. Nie znalazłem żadnych wzmianek o wodospadach na tym terenie, ale ponieważ Tygrys przepływa tam przez liczne głębokie rozpadliny, jakiś wodospad mógł się znajdować powyżej Cizre, zanim zbudowano tamę. Według mojej mapy na południowy wschód od Zacho znajduje się miasto, noszące nazwę Çukurça, na brytyjskiej mapie nazwane Kirkuk. Jeśli Cizre zapisano jako Kizre, to mogłoby ono być tym miastem, w którym Gurdjieff zmienił kierunek podróży.

Następnym wydarzeniem było ukąszenie jego przyjaciela przez jadowitego pająka. Nie wiemy, kiedy się to wydarzyło, ale Gurdjieff napisał, że właśnie wtedy przerwał poszukiwania doliny Izrumin i natychmiast ruszył do miasta N, gdzie zatrzymał się w domu ormiańskiego księdza. Tam właśnie znalazł mapę „przedpotopowego Egiptu”. Z mojej mapy wynikało, że musi chodzić o Nusajbin, starożytne miasto nad jednym z dopływów Chaburu. Przy tym Nusajbin leży dokładnie na wschód od Cizre (lub Kizre). Jeśli Gurdjieff wyruszyłby z Zacho na północ, wzdłuż Tygrysu, mógłby dotrzeć dotrzeć do wodospadu powyżej Cizre i tam skręcić na wschód, do Nusajbin. Zgadzało się to z planami podróży, a co najważniejsze, oznaczało, iż Gurdjieff nigdy nie dotarł do Mosulu czy Szajch Adi, jak przypuszczał Bennett.

Zacząłem podejrzewać, że identyfikacja „Nivssi” z Niniwą, a tym samym z Mosulem, była wskazówką, mającą zmylić przypadkowych poszukiwaczy. Nigdzie nie wspomniano, żeby Mosul czy Niniwa kiedykolwiek był nazywany Nivssi, a ponieważ leży na terenie irackiego Kurdystanu, nie mogłem tam pojechać i sprawdzić wszystkiego na miejscu. Udało mi się natomiast dowiedzieć, że Nusajbin niegdyś nazywano Nisibis i że niegdyś znajdowała się tam słynna akademia. Zawdzięczała ona swoje znaczenie, jeśli nie wręcz założenie, pewnemu wydarzeniu, które miało miejsce w 449 roku n.e., w odległym zaledwie o sto dziewięćdziesiąt kilometrów mieście Edessa 3. Wówczas w Kościele wschodnim trwała wielka debata na temat boskiej natury Jezusa Chrystusa. Ścierały się dwie szkoły: diofizyci i monofizyci 4. Przedstawiciele pierwszej utrzymywali – mówiąc w wielkim skrócie – że Jezus urodził się człowiekiem i połączył się z Bogiem. Najbardziej zagorzałym zwolennikiem takiego poglądu był Nestoriusz (zmarł około 451 roku n.e.), syryjski eklezjasta, patriarcha Konstantynopola w latach 428-431 n.e. Monofizyci natomiast uważali, że Jezus urodził się jako Bóg, że jego natura była identyczna z boską, że zawsze był i zawsze będzie Bogiem. Obecnie taka właśnie jest oficjalna doktryna Kościoła ortodoksyjnego, diofizyci zaś zostali uznani za heretyków. Ciągle jednak działali w ukryciu, nawet kiedy Nestoriusz, jako heretyk, został wygnany do Górnego Egiptu.

W połowie V wieku w Edessie, jednej z najważniejszych diecezji starożytnego świata, działały trzy szkoły teologiczne: ormiańska, syryjska i perska. Tę ostatnią uważano za jedną z największych, nie tylko w samej Edessie, ale na całym świecie. Nie cieszyła się jednak sympatią miejscowego biskupa, Cyrusa, z powodu swoich nestoriańskich nauk. Za jego namową w roku 489 cesarz Zenon zamknął szkołę i wypędził nauczycieli. Wielu z nich uciekło przez granicę na tereny ówczesnej Persji i osiedliło się w Nisibis, zakładając tamtejszą szkołę teologiczną lub tylko przyczyniając się do ożywienia jej działalności. Ponieważ w Nisibis w II wieku działała także jedna z najważniejszych w okolicy wspólnot żydowskich, uznałem za więcej niż prawdopodobne, że tu właśnie było Nivssi Gurdjieffa i że jego zaginiona dolina musi znajdować się gdzieś w pobliżu.

Wszystko to zaczynało się sensownie układać. W północnej Mezopotamii, zaledwie czterdzieści kilometrów na południe od Edessy znajdowało się starożytne miasto Harran, w którym niegdyś przebywał patriarcha Abraham i gdzie – według Biblii – został pochowany jego ojciec Terach. Było to również miasto, w którym przechowano Hermetica przez okres ciemnych wieków Europy, aż do najazdu Dżyngis-chana w XIII wieku. Jeśli Gurdjieff rzeczywiście znalazł mapę „przedpotopowego Egiptu” w domu księdza w Nisibis, prawdopodobnie miało to jakiś związek z perską szkołą teologiczną, która przeniosła się tutaj w 489 roku. Szkoła ta wywodziła się z Edessy i niemal na pewno utrzymywała kontakty z teologami z Harranu. Wniosek wydawał się oczywisty: jeśli miałem szukać śladów Bractwa Sarmoung Gurdjieffa, to region na północ od Syrii był doskonałym punktem startu.

 

456-wb06

Wtajemniczonym chcę zwrócić uwagę, że to jest teren w kórym między innymi rozgrywają sie wydarzenia historyczne Słowiańskiej Baji: „Mitologia Słowian – Księga Ruty”, jak również „Tomirysa i Czaropanowie – Świątynia Dziewięciu Kręgów”

Jednak coś jeszcze przykuło moją uwagę i to również zamierzałem zbadać. Zaginione królestwo Kommageny, które leżało na północ od Edessy. Wiedziałem, że znajduje się tam ciekawy zabytek, wzniesiony tuż przed czasami Jezusa; jak przypuszczałem, mógł się w jakiś sposób wiązać ze sprawą magów. Nie wiedziałem, na czym mogły polegać te powiązania, ale wydawało mi się, że ten monument, swojego rodzaju turecka piramida, skrywa jakiś sekret, zasługujący na zbadanie. Podejrzewałem też, że jest związany z Bractwem Sarmoung, chociaż na razie i tego związku nie potrafiłem bliżej określić. Ponieważ Nusajbin, Harran oraz Kommagena leżą na terenie dzisiejszej Turcji, można się do nich stosunkowo łatwo dostać – w przeciwieństwie do Iraku – i zbadać. Należało więc pojechać i zobaczyć.

Kommagena, zaginione królestwo

Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że magowie z Ewangelii Mateusza mieli coś wspólnego z Egiptem. Ciągle jednak nie znałem odpowiedzi na pytanie: skąd przybyli? Przypuszczenie, że byli Persami, niewiele wyjaśniało, ponieważ w czasach Jezusa cała Mezopotamia i większa część Anatolii należały – przynajmniej nominalnie do imperium partyjskiego, a tym samym do „Persji”. Magowie nie musieli przybywać z samej Partii, żeby ich uważano za Persów. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że przybyli z samej Mezopotamii, że byli – używając określenia Bennetta – „babilońskimi magami”.Związki z Abrahamem i z tradycją hermetyczną wydają się wskazywać na Harran jako miejsce, z którego mogli wyruszyć – postanowiłem więc tam pojechać. Ale były też inne, równie prawdopodobne miejsca.

Nie wierzyłem, by magowie okazali się ortodoksyjnymi perskimi kapłanami, ponieważ w I wieku p.n.e. religia zaratustriańska byka w stanie upadku. Mogli jednak być przedstawicielami tajnej szkoły, powiązanej z innymi kultami, jak na przykład z dominującym we wschodniej Anatolii i Mezopotamii mitraizmem. Ponieważ wiedziałem bardzo mało o tej religii, zacząłem studiować jej historię. Szybko zrozumiałem, jak wiele działo się w dolinach obu rzek, zwłaszcza Eufratu, w czasach Chrystusa; wszystko to wymagało dokładniejszego zbadania. Ku mojemu zaskoczeniu odkryłem, że Mezopotamia ciągle jeszcze nie była w tym czasie częścią imperium rzymskiego i że rozwijało się tam wiele interesujących gwiezdnych kultów. Jednym z najważniejszych, już choćby dlatego, że mało znanym, był kult królów Kommageny, małego państewka nad górnym Eufratem. Czy Kommagena mogła być miejscem, z którego pochodzili magowie? Postanowiłem to sprawdzić.

Kommagena, mimo że często padała ofiarą obcych najazdów, była bardzo starym państwem, a jej cywilizacja była starsza niż asyryjska. Kutmuhi (albo Kummuhu), jak ją nazywali Asyryjczycy, po raz pierwszy została podbita prawdopodobnie przez Adadnirari I (około 1300 roku p.n.e.) i pozostawała państwem wasalnym aż do upadku Asyrii w 612 roku p.n.e. Asyryjczycy – co potwierdza Biblia – byli okrutnymi imperialistami. Zawsze prowadzili wojny z sąsiadami, od których ściągali wielkie trybuty w zamian za pokój. Około 1100 roku p.n.e., na początku panowania Tiglatpi lezara I, Kutmuhi wzięło udział w rewolcie, zainicjowanej przez kraj Muszki (biblijny Meszech). Została ona okrutnie stłumiona przez asyryjskiego króla, który upamiętnił swoje zwycięstwo na glinianej pryzmie, przechowywanej obecnie w Muzeum Brytyjskim:

 

Na początku mojego panowania dwadzieścia tysięcy ludzi z kraju Muszki i ich pięciu królów […] ufali w swoją potęgę i zeszli, i zajęli kraj Kutmuhi. Przy pomocy Aszura 5, mojego pana, zebrałem rydwany i wojska. Walczyłem z ich dwudziestoma tysiącami wojowników i pięcioma królami w kraju Kutmuhi i pokonałem ich. Rozrzucałem ciała ich wojowników czasie straszliwej bitwy jak (bóg) burzy. Sprawiłem, że ich krew spływała dolinami i ze szczytów gór. Obcinałem im głowy i usypywałem przed ich miastami jak kopce zboża. Zabrałem łupy, ich dobra, ich majątek, w niezmierzonej ilości. Zabrałem sześć tysięcy [ludzi], resztkę ich wojsk, które uciekły przed moją bronią i rzuciły mi się do stóp, i policzyłem ich jako mieszkańców mojego kraju 6.

 

Najwyraźniej ludność Kommageny nie padła ofiarą przypadkowych prześladowań, lecz aktywnie brała udział w rewolucji, ponieważ Tiglatpilezar, rozprawiwszy się z Muszki, zajął się jej ukaraniem.

 

Wówczas wyruszyłem przeciwko krajowi Kutmuhi, który był nielojalny i nie płacił trybutu i podatków Aszurowi, mojemu panu. Podbiłem kraj Kutmuhi jak długi i szeroki. Zabrałem łupy, dobra i majątek. Spaliłem ogniem miasta, spustoszyłem je i zniszczyłem. Reszta ludności Kutmuhi, która uciekła przed moją bronią, przeszła do kraju Szeresze [miasto w okolicy dzisiejszego Dijarbakir], który jest na drugim brzegu Tygrysu, i uczyniła z tego miasta twierdzę. Zebrałem wozy i wojowników, i przez skaliste góry, na trudnych do przejścia ścieżkach, torowałem sobie drogę czekanami z brązu, i umożliwiłem przejście moim wojskom i rydwanom. Przekroczyłem Tygrys i zdobyłem miasto Szeresze, ich twierdzę. Rozproszyłem ich wojowników wśród wzgórz […] i sprawiłem, że ich krew popłynęła w Tygrysie i ze szczytów gór 7.

 

Dzisiaj Tiglatpilzar, podobnie jak większość asyryjskich władców, zostałby uznany za zbrodniarza wojennego. Czytając jego przechwałki dotyczące kampanii w Kommagenie i gdzie indziej, przypominałem sobie ostatnie telewizyjne doniesienia o kurdyjskich wieśniakach, wypędzanych w góry ze swoich wiosek przez władcę współczesnej Asyrii, Saddama Husajna. „Historia zbrodni” ciągle się powtarza. Wojna prowadzona przez Tiglatpilezara musiała zastraszyć Kommagenę, ponieważ odtąd zawsze pojawia się w asyryjskich kronikach wśród krajów płacących podatki. Interesujący zapis dotyczy trybutu zapłaconego Salmanasarowi III (około 857 roku p.n.e.); znajduje się on na „inskrypcji monolitycznej”, wyrytej na steli z Kurch – miasta położonego około trzydziestu kilometrów na południe od Dijarbakir. Dzisiaj można ją zobaczyć w Muzeum Brytyjskim.

 

Katazilu od Kummuhu – dwadzieścia min srebra, trzysta cedrowych belek, otrzymywałem każdego roku (od niego) 8.

 

Wraz z upadkiem asyryjskiej stolicy, Niniwy, w 612 roku p.n.e., Kommagena najprawdopodobniej przeszła początkowo pod panowanie Babilonu, a później, po zwycięstwie Cyrusa – Persji. Dalsza historia Kommageny, którą już dobrze znałem, jest jednym z najdziwniejszych przyczynków do dziejów Bliskiego Wschodu. W roku 334 p.n.e. Aleksander Wielki, jeszcze jako król Macedonii, przekroczył Hellespont i zaatakował Azję Mniejszą. W Gordium, starożytnej stolicy Frygii, udał się do świątyni Zeusa, gdzie przechowywano dziwny wóz. Według legendy Zeus miał niegdyś, za pośrednictwem wyroczni, poradzić Frygijczykom, by wybrali na swojego króla pierwszego człowieka, który wjedzie do świątyni na takim właśnie wozie. Szczęśliwcem okazał się wieśniak imieniem Gordion – rzeczywiście został królem, a jego pojazd zabrano do świątyni. Wóz był szczególny, ponieważ jego części zostały połączone kunsztownym węzłem z dereniowego łyka. Późniejsze proroctwo mówiło, że ten, kto będzie umiał rozwiązać ten węzeł, zapanuje nad całą Azją. Z pewnością wielu podejmowało daremne próby, ale historia nie odnotowali ich imion. Dopiero Aleksander nie tracił czasu na rozsupłanie skomplikowanego węzła, lecz po prostu przeciął go mieczem. Później, zgodnie z przepowiednią, rzeczywiście został władcą Azji; podbił Egipt, Persję, a nawet dotarł do Indii. Mimo że umarł w 323 roku, w wieku zaledwie trzydziestu trzech lat i imperium rozpadło się, jego podboje wywarły ogromny wpływ na dalszy rozwój całego regionu.

Po śmierci Aleksandra państwo zostało podzielone między jego generałów: Ptolemeusz objął Egipt, Antygon większą część Azji Mniejszej, Seleukos zaś Babilonię, Persję i północno-wschodnie Indie. W wyniku późniejszych wojen Seleukosowi przypadła również Syria, co dało mu dostęp do Morza Śródziemnego. Dynastia Seleukidów władała Syrią, Babilonią i zachodnią częścią Persji jeszcze przez wiele stuleci, zanim uległa naporowi Rzymu z zachodu i Partii ze wschodu. Sam Seleukos założył na wybrzeżu, w pobliżu Issos, gdzie Aleksander pokonał Dariusza, nowe miasto – Antiochię – nazwane tak na cześć jego ojca Antiocha. Miasto było stolicą Syrii i centrum kultury hellenistycznej na tym obszarze długo po tym, jak upadły imperia Babilonii i Persji.

Północne państwo Antygona nagle rozpadło się, częściowo z powodu wewnętrznych konfliktów, częściowo w wyniku najazdu Galów. Powstały na jego gruzach małe państewka, jedynie nominalnie zależne od królów Macedonii, Persji lub Asyrii. Najważniejsze z nich to Pont – na terenie Kapadocji, położonej na wschód od rzeki Halys i na południe od Morza Czarnego, Galacja, zajmująca większość dawnej Frygii, i miasto-państwo nad brzegiem morza, Pergamon. Przez wiele następnych wieków ta część świata była politycznie bardzo niestabilna, dopóki Pompejusz nie zaprowadził w niej pax romana.

Taka sytuacja miała jednak zalety. Upadek potęgi Seleukidów dał Kommagenie możliwość uzyskania niepodległości, po raz pierwszy od asyryjskiej inwazji sprzed wielu wieków. Na początku III wieku p.n.e. król imieniem Samos stworzył podwaliny potęgi Kommageny i zbudował stolicę, zwaną Samosata. Jego syn Arsames przeniósł stolicę nad Nymphaeus, jeden z dopływów Eufratu – w miejsce bardziej dogodne do obrony, nazwane Arsameia ad Nymphaeum. Arsames, podobnie jak jego ojciec, był jeszcze wasalem Seleukidów, ale w 162 roku p.n.e. jego wnuk Ptolemeusz ogłosił niepodległość Kommageny. Syn Ptolemeusza, Samos II, podpisał pokój z Seleukidami, którego jednym z warunków było to, że jego syn i następca, Mitrydates [Mitrydates I Kallinikos] poślubi Laodike, córkę syryjskiego króla Antiocha VIII. Najwidoczniej to małżeństwo było szczęśliwe, a jego owocem był najsłynniejszy król Kommageny, Antioch I Epifanes, który wstąpił na tron prawdopodobnie przed 69 rokiem p.n.e.

Antioch traktował swoją religię, która byka zhellenizowaną formą zaratustrianizmu, bardzo poważnie. Na szczęście pozostawił po sobie wiele greckich inskrypcji, tak że wiemy dość dużo o kulcie, który propagował. Królowie Kommageny, być może w celu uprawomocnienia swojej władzy nad wielonarodowym społeczeństwem, ogłosili się potomkami zarówno greckich, jak i perskich rodów królewskich. Również ich wierzenia były synkretyczne i można w nich znaleźć bóstwa i greckie, i perskie. Religia ta miała wyraźnie astronomiczny charakter, jako że bogowie uosabiali Słońce, Księżyc i planety. Antioch wzniósł wiele budowli – najważniejsza z nich, a dzisiaj wielka turystyczna atrakcja – to jego mauzoleum na Górze Nemroda (Nimrud Dag). Po raz pierwszy było badane przez niemiecką ekipę w 1883 roku, kiedy zostało przypadkowo odkryte. Ten zabytek zamierzałem właśnie zobaczyć.

Przygoda w kraju Kummuhu

W kwietniu moja żona Dee i ja mieliśmy okazję odwiedzić północną Mezopotamię, gdzie – jak zaczynałem podejrzewać – mogła znajdować się siedziba tajemniczych magów z ewangelicznych opowieści. Przelot do zachodniej Turcji był i łatwy, i tani, ale dotarcie na południowy wschód kraju okazało się trudniejsze. Nigdy nie było to proste, a teraz jeszcze dodatkowo sprawę komplikowała trudna sytuacja polityczna. Zaledwie kilka tygodni wcześniej, jak się dowiedzieliśmy, lotnictwo tureckie zbombardowało kurdyjskie wioski wokół Cizre – czyli tereny leżące niedaleko na wschód od miejsca, do którego mieliśmy się udać. Życzliwi Turcy, dla których podróż gdziekolwiek na wschód od Ankary niewiele różniła się od podróży do Mongolii, wielokrotnie ostrzegali nas przed wyjazdem w tamte strony. Nie lekceważąc ich ostrzeżeń i zdając sobie sprawę, że wyjazd poza obszary zwyczajowo przeznaczone dla turystów wiąże się z pewnym ryzykiem, postanowiliśmy jednak nie zniechęcać się łatwo. Ale to nie był jedyny problem. Ponieważ nie wyruszaliśmy zorganizowaną grupą turystyczną, musieliśmy sami znaleźć środek transportu. Nie mieliśmy dużo czasu, więc zdecydowaliśmy – mimo że tureckie autobusy są tanie i dobre – lecieć samolotem. Dowiedzieliśmy się, że kilka razy w tygodniu są loty do Urfy, miasta położonego blisko Harranu, i zarezerwowaliśmy bilety. Nie mieliśmy pojęcia, jak wielką przygodą okaże się ta wycieczka.

Kurdowie, którzy stanowią większą część mieszkańców pohadniowo-wschodniej Turcji, są prostymi, miłymi ludźmi. Na nieszczęście zostali pominięci w traktatach podpisanych między aliantami a Turcją po pierwszej wojnie światowej. Po podziale ziem imperium osmańskiego tereny, na których mieszkali, przypadły Turcji, Syrii, Iranowi i Irakowi. Dzisiaj kurdyjski region północnego Iraku ma częściową autonomię, która przetrwa, dopóki amerykańskie, brytyjskie i francuskie samoloty będą patrolować jego niebo. Bombardowanie kurdyjskich wiosek przez tureckie samoloty ma rzekomo na celu ukaranie kurdyjskich terrorystów, chociaż całemu światu przypomina raczej rozbijanie orzecha za pomocą młota pneumatycznego. W niepewnej atmosferze, jaka panowała w północnej Mezopotamii po wojnie w zatoce, nikt nie widział szans na utrzymanie status quo.

Znając sytuację, obawialiśmy się trochę wyprawy na tereny, które telewizja przedstawiała jako strefę wojny. Kiedy samolot wylądował, kilku ludzi, wyglądających na tajniaków, porozpinało kurtki, pokazując kabury pistoletów. Wyjęli broń i zajęli się pobieraniem cła za przewożoną bezcłową whisky. Ponieważ nikt nawet nie mrugnął okiem, uznaliśmy to za powszechny tutaj zwyczaj, który tylko utwierdził nas w przekonaniu, że znajdujemy się na terenie, gdzie broń stanowi prawo. Jednak martwiliśmy się niepotrzebnie. Wszyscy, których spotykaliśmy, Turcy i Kurdowie byli bardzo przyjaźnie nastawieni do cudzoziemców. Kiedy dotarliśmy do Urfy, starożytnej Edessy, wstrząsnęło nami odkrycie, jak bardzo zacofana jest ta część Turcji. Większość kobiet ciągle nosiła tradycyjne stroje i zasłony na twarzach. Wielu mężczyzn chodziło w workowatych spodniach i luźno zawiązanych turbanach, chociaż często towarzyszyły temu kolorowe kamizelki i kurtki w europejskim stylu.

Autobusem z lotniska dojechaliśmy do centrum miasta. Urfa, czy też raczej Sanli Urfa, jak się obecnie nazywa 9, jest dziwnym połączeniem średniowiecznego centrum i podmiejskich bloków z lat sześćdziesiątych. Ulica za ulicą mijaliśmy walące się domy. Z okien autobusu widzieliśmy kafejki zapełnione ludźmi załatwiającymi interesy lub po prostu spędzającymi tam wolny czas. Na bazarze – według naszego przewodnika największym poza Stambułem – nie było turystycznych pamiątek, lecz produkty najpotrzebniejsze do życia: żywność, przyprawy, naczynia i odzież. Urządzenia sanitarne były bardzo prymitywne: kiedy wysiedliśmy z autobusu, uderzył rias w nozdrza smród kanałów. Urfa tętniła życiem. Ludzie wokół nas mówili po turecku, arabsku, kurdyjsku i w dziesiątkach innych języków, których nie potrafiliśmy rozpoznać. Wszyscy patrzyli na nas z zaciekawieniem, jakbyśmy byli przybyszami z innej planety, jako że Europejczycy rzadko pojawiali się w tej części kraju i byliśmy dla nich taką samą ciekawostką jak oni dla nas. Nie mieliśmy czasu, żeby zobaczyć dużo więcej, ponieważ chcieliśmy jak najszybciej dostać się do Adiyaman, a stamtąd do Kahta, bramy zaginionego królestwa Kommageny.

Znaleźliśmy dolmus – minibus, taksówkę spotykanąm całym Bliskim Wschodzie – i wkrótce jechaliśmy przez mezopotamską prowincję. Pustynia otaczająca Sanli Urfę ustąpiła miejsca zielonym pastwiskom, kiedy dotarliśmy do podnóży gór Antytaurusu. Na wielu szczytach znajdowały się ruiny zamków, prawdopodobnie dawnych twierdz krzyżowców, pochodzących z czasów, kiedy na tym obszarze toczyły się walki między chrześcijaństwem a islamem. Obecnie okolica była spokojna; rolnicy, wśród nich wiele kobiet w jasnych strojach, zajmowali się uprawą swoich pól tytoniu, bawełny, zboża i warzyw. Mężczyzn można było zobaczyć głównie w traktorach, dzieci zaś pilnowały stadek kóz i owiec, zupełnie jak w Biblii. Niebawem przekroczyliśmy Eufrat, który przez wiele stuleci był granicą między cesarstwem rzymskim a ziemiami rządzonymi przez Persów.

 

456-wb07

Rzeka Eufrat czyli Nieuwrat/Niewrat/Newrata i Góra Niemroda oraz Harran

Wrażenie, że w tym kraju nic się nie dzieje, jest mylące. Często napotykaliśmy zupełnie nowe znaki, wskazujące drogę do najnowszego cudu Turcji: tamy Maturka. Ta ogromna budowla, która spiętrzyła i rozprowadzała po polach wody potężnego Eufratu, zrobiłaby wrażenie nawet na samym Tiglatpilezarze. Niestety, powstanie wielkiego sztucznego jeziora, mimo wszystkich dobrodziejstw, sprawiło też, że liczne osady znalazły się pod wodą – między innymi dawna stolica Kommageny, Samosata. Mieliśmy jedynie nadzieję, że korzyści, jakie stąd wynikły dla tutejszych ludzi i przyrody, rekompensowały tę stratę i że spiętrzenie wód tak potężnej rzeki nie stworzy problemów ludziom mieszkającym w jej dolnym biegu.

Adiyaman okazał się zaniedbanym miastem położonym wśród złocistych trzcin. Niedawne odkrycie w okolicy ropy naftowej wywołało ekonomiczny boom – prawdopodobnie krótkotrwały. Trudno byto ukryć fakt, że przemysł turystyczny, który poprzednio utrzymywał te tereny, zupełnie zaniknął z powodu szumu, jako powstał w związku z problemami kurdyjskimi. Jedyną zaletą takiej sytuacji było to, że stosunkowo łatwo udało nam się znaleźć pokój w jedynym przyzwoitym hotelu w mieście. Następnego ranka w czasie śniadania sympatyczny handlowiec zaproponował nam podwiezienie do Kahta, punktu wypadowego dla wycieczek po Parku Narodowym Kommagena. Wkrótce obijaliśmy się w ciężarówce jadącej w kierunku Góry Nemroda, najwyższego szczytu Kommageny i celu naszej podróży.

Nasz przewodnik i właściciel hotelu, mówiący łamaną angielszczyzną Kurd, potwierdził nasze przypuszczenia co do braku turystów. Byłbardzo zmartwiony faktem, że zapaleńcy z PKK (Partii Robotników Kurdystanu) wzięli niedawno wielu cudzoziemskich zakładników, najwyraźniej po to by zemścić się na rządzie w Ankarze za doprowadzenie do upadku przynoszącej spore dochody turystyki. Turyści nie pojawiali się już niemal zupełnie, wobec czego hotel był pusty, a jego właściciel na skraju bankructwa. Nic więc dziwnego, że chętnie zgodził się zorganizować nam wycieczkę po okolicznych zabytkach, wynajmując do tego celu minibus. Po opuszczeniu Kahta jechaliśmy pod górę przez wiele godzin wiejskimi drogami, mijając dzieci i kurczaki, zanim w końcu dotarliśmy do podnóża gór. Stanęliśmy przed potężnym, białym wapiennym szczytem, pod którym spoczywały doczesne szczątki Antiocha Epifanesa I, najważniejszego z królów Kommageny.

Przypominający piramidę tumulus jest jednym z najsłynniejszych zabytków Turcji: często mówi się o nim jako 0 ósmym cudzie starożytnego świata. Został wzniesiony na Górze Nemroda, najwyższym szczycie w okolicy. Powstal z kamieni wielkości pięści, usypanych w wielki stos. Wspinaczka górską ścieżką do tumulusu zajęła nam około piętnastu minut, a kiedy już dotarliśmy na miejsce, zabrakło nam tchu. Ujrzeliśmy widok wstrząsający: wszędzie jak okiem sięgnąć otaczały nas skaliste szczyty. Ale nie przyjechaliśmy tu, by podziwiać krajobrazy, lecz coś innego: dziwny zespół kolosalnych posągów, które od ponad dwóch tysiącleci strzegą tych gór, codziennie oglądając wschody i zachody słońca.

Kiedy obeszliśmy narożnik i weszliśmy na wschodnią terasę, stanęliśmy przed pierwszą ich grupą: rzędem kolosów bez głów. Centralną postacią wśród pięciu siedzących bóstw był Zeus, ojciec greckiego panteonu, którego Antioch porównał z Ormuzdem. Byk ogromny – stojąc u jego stóp, mimo że mam ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, nie sięgałem nawet jego kolan. Obok Zeusa, po lewej stronie, siedziała jedyna w tej grupie bogini. Niegdyś przypuszczano, że jest to bogini losu, zwana przez Greków Tyche, a przez Persów Aszi, obecnie jednak uważa się ją raczej za personifikację żyznej ziemi Kommageny. Obok niej znajduje się Apollo-Helios, noszący frygijską czapkę, jako bóg światła identyfikowany z Mitrą z perskiego panteonu. Po prawej stronie Zeusa-Ormuzda umieszczono młodzieńczy posąg samego Antiocha. Chociaż jest nieco mniejszy niż jego wspaniali towarzysze, Antioch bez wątpienia wierzył, że po śmierci – jeśli nie wręcz za życia – zasiądzie po prawicy swojego Ojca. Całkiem na prawo stoi posąg Heraklesa, który – sądząc z ilości jego przedstawień – był ulubionym bogiem Kommageny. Został zidentyfikowany z perskim bogiem zwycięstwa imieniem Verethragna (Artagnes). Piątkę bóstw z każdej strony flankowała para heraldycznych zwierząt królów Kommageny: orzeł i lew.

Przed posągami rozciąga się duża skalna półka. Na jej wschodnim końcu stoi niska platforma ze schodami – kwadratowa, o boku długości trzynaście i pół metra. Chociaż wygląda jak lądowisko dla śmigłowców – i nawet niekiedy może do tego jest używana – według naszego przewodnika była zaratustriańskim ołtarzem ognia. Po północnej i południowej stronie półki wykuto w liniach mniej więcej prostopadłych do rzędu kolosów zagłębienia, w których były niegdyś umieszczone płyty dekorowane reliefami. Kilka z nich leży jeszcze w pobliżu: wizerunki perskich i greckich dostojników, przodków Antiocha. Inne reliefy przedstawiały „uściśnięcie ręki”, ulubioną scenę królów Kommageny, mającą podkreślić, w jak zażyłych stosunkach pozostawali ze swoimi bogami.

Wschodnia terasa robiła wstrząsające wrażenie, zwiększone jeszcze przez piramidę kamieni, piętrzącą się za posągami, i wspaniałe widoki ze wszystkich stron. Ten obraz królewskiego majestatu był jednak dopiero początkiem. Idąc ścieżką wzdłuż północnej strony tumulusu, dotarliśmy do zachodniej terasy. Znajdowała się tu taka sama grupa siedzących posągów, otoczonych reliefami z wizerunkami przodków Antiocha i jego samego, wymieniającego z bogami uścisk dłoni. Daje się tu jednak zauważyć kilka istotnych różnic: nie ma ołtarza ognia, a posągi, chociaż niewiele mniejsze niż po wschodniej stronie, są ustawione w nieco innym porządku. Było na tej terasie jeszcze coś interesującego i zupełnie wyjątkowego: astrologiczny fryz wyobrażający gwiazdozbiór Lwa. Oglądałem go po raz pierwszy, co było wielkim przeżyciem, chociaż już wcześniej o nim czytałem. Badał go szczegółowo słynny archeoastronom, Otto Neugebauer, który ustalił, że fryz nie tylko przedstawia Lwa, ale też jest horoskopem.

Mimo że zaczął się już maj, było bardzo zimno i po tej stronie tumulusu śnieg leżał jeszcze w zagłębieniach gruntu. Oprócz nas nie było w pobliżu nikogo i panowała zupełna cisza, jedynie wiatr gwizdał w pęknięciach posągów. W jakiś sposób potęga posągów przemówiła do nas, ale wywołała uczucia inne, niż można by oczekiwać. Nie widzieliśmy w Antiochu zimnego, okrutnego megalomana, mimo że umieszczenie swojego posągu po prawicy Zeusa wskazywało na pewną próżność. Koszt stworzenia tak imponującego pomnika, w przeliczeniu na pracę ludzi, musiał być ogromny i można jedynie podziwiać wysiłek włożony w wydobycie i wniesienie na górę wielkich kamiennych bloków, potrzebnych do wykucia posągów. Ale praca nad usypaniem tumulusu, mającego pięćdziesiąt metrów wysokości, a więc niewiele mniejszego niż piramida Menkaure 10, została wykonana dobrowolnie. Mogłem sobie wyobrazić zespoły robotników wydobywających bloki z wapiennych klifów i rozbijających je na mniejsze, bardziej poręczne fragmenty. Nie kończąca się procesja ludzi, niosących te kamienie w koszach na głowach, wolno wspinała się w górę, aby złożyć swój ładunek na rosnącym stopniowo tumulusie. Jeśli miał on być miejscem ostatniego spoczynku Antiocha, jak uważa większość archeologów, to wzniesienie go z małych kamieni było dobrym pomysłem. Jak dotąd nie udało się znaleźć komory grobowej – wydaje się, że bez rozebrania całego wzgórza nikomu się to nie uda. W przeciwieństwie do faraonów, którzy powierzyli swoje ciała starannie wykonanym piramidom, Antioch do dzisiaj spoczywa w spokoju pod swoim tumulusem z małych kamieni.

Według inskrypcji, wyrytej z tyłu posągów, zbudował swoje mauzoleum w konkretnym celu. Nie miało ono służyć jedynie jako grobowiec, ale też jako miejsce, w którym mógł gromadzić swój lud na religijnych ceremoniach, związanych z urodzinami czy koronacją. Zdając sobie sprawę z potęgi symbolu, zbudował swojąświątynię na miejscowym odpowiedniku Olimpu. Tutaj najwyraźniej oddawano cześć bóstwom planet i świętowano misteria świtu i zachodu słońca. W najwyższym miejscu królestwa, symbolicznie leżącym najbliżej niebios, bogowie mogli spotykać się z ludźmi. Podejrzewałem jednak, że ta budowla była czymś więcej niż tylko wspaniałym grobowcem o olimpijskiej symbolice. Jej dziwna atmosfera przypominała egipskie piramidy. Czy cały kompleks, podobnie jak Giza, mógł być tym, co Gurdjieff określał mianem „legominizmu”? Krótko mówiąc, czy mógł zawierać jakieś przesłanie z przeszłości? Wiele wskazywało, że tak właśnie mogło być – chociażby ów dziwny Lwi Horoskop. Postanowiłem zająć się tą sprawą po powrocie do domu.

Po zejściu z Góry Nemroda tą samą drogą, którą weszliśmy, udaliśmy się do innego ważnego sanktuarium Kommageny, Eski Kale (stara forteca). Prawdopodobnie było ono niegdyś duchową stolicą Kommageny, jako łatwiej dostępne niż Arsameia ad Nymphaeum. W przeciwieństwie do Góry Nemroda mogło też być odwiedzane przez cały rok. Idąc wąską ścieżką wzdłuż skalnego zbocza, oglądaliśmy wspaniałe krajobrazy – tym razem dolinę rzeki Nymphaeus. Niedaleko zobaczyliśmy rozbity relief, przedstawiający Antiocha wymieniającego uścisk ręki z bóstwem, w którym rozpoznano Apolla-Mitrę. Jeszcze wyżej znajduje się grota, którą archeolodzy uważają za grobowiec jego ojca, Mitrydatesa I. Sama grota jest raczej mało interesująca, może z wyjątkiem biegnącego w dół ślepego korytarza o nieznanym przeznaczeniu. U wylotu jaskini leżą fragmenty reliefu, przedstawiającego ojca i syna, być może również ściskających sobie ręce.

Ruszyliśmy dalej w górę, do najważniejszego i najlepiej zachowanego sanktuarium na wzgórzu. Tutaj znajduje się inny relief z przedstawieniem królów Kommageny, ściskających rękę Heraklesa. Podobnie jak na reliefach na Górze Nemroda, Herakles został wyobrażony jako potężny, nagi i brodaty mężczyzna z grubą pałką w lewej ręce. W pobliżu reliefu można zobaczyć na skale grecką inskrypcję – najdłuższą w Azji Mniejszej. Wyjaśnia ona, że Antioch wzniósł tę budowlę dla uczczenia pamięci swojego ojca, Mitrydatesa, i zarządził odprawianie tu co miesiąc ceremonii na jego cześć. Pod inskrypcją znajduje się wejście do jeszcze jednego ślepego kory_ tarza wykutego w zboczu. Tunel ten, oczyszczony przez niemieckich archeologów między 1953 a 1956 rokiem, ma sto trzydzieści osiem metrów długości i jest nachylony pod kątem trzydziestu pięciu stopni. Jeśli Niemcy mieli nadzieję, że na jego końcu znajdą grób Mitrydatesa, urządzony w stylu egipskim, doznali rozczarowania. Przeznaczenie szybu do dzisiaj pozostaje zagadką, nikt nie wie, do czego mógł służyć; hipoteza, że nie został dokończony, a miał służyć jako droga ucieczki z leżącej wyżej twierdzy na wypadek oblężenia, została odrzucona i uważa się raczej, że pełnił funkcję rytualną. Szukałem w szybie jakichś wskazówek, lecz nie znalazłem nic. Ale pamiętałem, że tak zwane kanały wentylacyjne w Wielkiej Piramidzie również miały rytualne znaczenie, polegające na tym, iż były wycelowane w kierunku pewnych gwiazd. Przyszło mi do głowy, że mogło tak być również w przypadku Arsamei.

Zeszliśmy w dół, do samochodu. Krajobraz wokół miał jakiś magiczne piękno i wyobraziliśmy sobie Mitrydatesa, Laodike i Antiocha, pędzących przyjemne życie w tym otoczeniu. Zdziwiło nas, jak mało jest tu drzew. Jeśli dzisiaj władcy Kommageny mieliby płacić Asyrii trybut w postaci trzystu belek, mieliby trudności z ich znalezieniem. Zniszczenie lasów miało poważne konsekwencje – podobnie jak w innych częściach świata. Nawet nad rzekami rosną dziś głównie krzewy, a i z nich gałęzie są regularnie obcinane na zimowy pokarm dla kóz. To, co mogliśmy oglądać, kontrastowało z pozostawionym przez Bennetta opisem doliny Szajch Adi, gdzie widział on jeszcze w latach pięćdziesiątych drzewa, uznawane przez jezydów za święte. Nie wolno było ich ścinać, wyrosły więc rozłożyste, dostarczały cienia i upiększały dolinę.

Opuściliśmy górzystą okolicę, dotarliśmy do mostu nad potokiem Cendere, dopływem rzeki Nymphaeus. Ta niezwykła budowla, o długości stu dwudziestu i wysokości siedmiu metrów, została wzniesiona na rozkaz rzymskiego cesarza Septymiusza Sewera (193-211 n.e.). Na każdym z krańców mostu stała para filarów. Były one dedykowane samemu cesarzowi, jego żonie, Julii Donnie, i ich dwu synom Karakalli i Gecie. Po śmierci Septymiusza Sewera w czasie zażartych walk o tron Karakana zamordował Getę. W konsekwencji kolumna poświęcona temu ostatniemu została obalona i dzisiaj zostały tylko trzy. Most stanowił jeszcze jeden przykład na to, jak często ręka w rękę idą próżność, architektura i polityka.

Odwiedziliśmy jeszcze jeden ciekawy tumulus, uważany przez niektórych badaczy za miejsce pochówku królowych. Inni sądzą, że był on używany do ceremonii religijnych w zimie, kiedy miejsca położone w górach były niedostępne. Niezależnie od tego, do czego służył, robi wielkie wrażenie, mimo że przy swoich trzydziestu pięciu metrach wysokości jest niższy od tumulusu na Górze Nemroda. Nie ma tu siedzących posągów bóstw, lecz zespół kolumn, które pierwotnie stały po trzy z południowej, południowo-wschodniej i północno-zachodniej stronie wzgórza. Do dzisiaj stoją tylko cztery kolumny; na szczycie jednej z nich znajduje się figura orła (od którego wzięła się turecka nazwa tego miejsca – Karacus, co znaczy „czarny tak”), na drugiej pozbawiony głowy posąg lwa, na innej zaś scena „uścisku ręki”, prawdopodobnie przedstawiająca królową z jednym z bóstw. Niestety nie wiadomo, jakie było rytualne znaczenie tego monumentu.

Dotarliśmy do Kahta; dzień zbliżał się ku końcowi i chcieliśmy jeszcze wrócić przed nocą do Urfy. Ciemne chmury pokryły niebo i w czasie podróży z Adiyaman mogliśmy poznać całą potęgę mezopotamskiej burzy. Błyskawice przecinały niebo, a deszcz lał strumieniami. Zupełnie niezła wcześniej droga wyglądała tak, jakby woda przerwała tamę Maturka. Główna ulica Urfy, Bulwar Maturka, zamieniła się w rwącą rzekę. To nie był dobry omen dla dalszego ciągu naszej podróży. Zmarznięci i przemoczeni dotarliśmy w końcu do hotelu „Haman”.

W nocy nagle poczułem się bardzo źle. Nie wiem, czy powodem był świeży chleb z pobliskiej piekarni, lodowata źródlana woda, którą piliśmy w połowie drogi na Górę Nemroda, czy też w hotelu zjadłem coś nieświeżego. Co gorsza zostawiliśmy naszą torbę z lekarstwami w hotelu w Fethiye, gdzie mieliśmy się zatrzymać w drodze powrotnej. Był piątkowy wieczór i wszystkie sklepy, również aptekę, właśnie zamykano. Popędziliśmy tam i desperacko próbowałem wyjaśnić, o co mi chodzi, a sprzedawca – równie zdesperowany – próbował mnie zrozumieć. Bariera językowa okazała się trudna do pokonania; dostaliśmy w końcu tabletki na niestrawność i butelkę aspiryny. Ponieważ mam cukrzycę, sytuacja stawała się naprawdę niewesoła. Było ze mną coraz gorzej, a lot do Ankary mieliśmy dopiero w następny czwartek. Nie było mowy nie tylko o podróży do Harranu, ale nawet o rozejrzeniu się po okolicy Urfy.

Wieczorem, po trzech nocach spędzonych w łóżku, wpadłem w dziwny stan. Widziałem dziwne sceny: wspaniałe pałace, kościoły i zamki. Spotkałem człowieka, który wyglądał na mnicha. Zaprowadził mnie po spiralnych schodach, aby pokazać mi cuda Edessy – zupełnie zapomniałem, że tak właśnie nazywała się w starożytności Urfa. Schody, balustrady i wszystko wokół zdobiły filigranowe rzeźby, inkrustowane masą perłową. Zupełnie jak Kiosk Bagdadzki, najpiękniejszy z pawilonów sułtana w pałacu Topkapi, tylko większe i bardziej bogato zdobione. Taka – wyjaśnił ,,mnich” – była niegdyś Edessa, miasto, którego wspaniałość wzbudzała zazdrość całego świata.

Zaczynałem rozumieć, że tutaj, pod zakurzonymi ulicami, skrywa się tajemnica, której poszukuję. Sekret mógł ujrzeć światło dzienne. Jednak tym razem nie miałem go poznać; ta wyprawa była przeznaczona na Kommagenę. „Mnich” powiedział, że teraz bramy Edessy są dla mnie zamknięte, ale jeśli wrócę w następnym roku, lepiej przygotowany, będę mógł znaleźć to, czego szukam. Kiedy się ocknąłem, byłem zlany potem, ale gorączka minęła. Czułem się jak Parsifal, który, zobaczywszy Graala, zapomniał zadać właściwe pytanie i stracił możliwość zdobycia magicznego pucharu. Jak miałem się później dowiedzieć, porównanie z historią Graala było niezwykle trafne.

Następnego dnia czułem się już doskonale. Mogłem zjeść śniadanie, mój pierwszy posiłek od trzech dni. Nie mieliśmy czasu, żeby zobaczyć słynne stawy Abrahama, zamek, bazar, zrujnowany kościół Świętego Jana i inne cuda starożytnej Edessy. Jak powiedział „mnich”, bramy Edessy zamknęły się dla mnie tym razem. Nie wiedząc o tym, znaleźliśmy się w jednym z najniezwyklejszych miast na ziemi, a kiedy już zdaliśmy sobie z tego sprawę – było za późno. Ale wiedziałem, że podobnie jak Galahad otrzymał drugą szansę, tak i ja będę mógł wrócić do Urfy. Następnym razem będę lepiej przygotowany i zadam strażnikowi bram właściwe pytania: czym jest to miasto i kto jest jego strażnikiem? Najpierw jednak należało rozwiązać zagadkę Kommageny i dziwnej religii Antiocha. Nie wiedziałem, jaka będzie odpowiedź, ale miałem przeczucie czegoś niezwykłego.

Rozdział 7

Lew Kommageny

Po powrocie z Urfy czekało mnie sporo pracy. W czasie pobytu w Kommagenie kupiliśmy dwa małe przewodniki – moje jedyne angielsko języczne źródła informacji o Antiochu i jego dziwnych budowlach. Wspominały one o pionierskich badaniach Ottona Neugebauera nad Lwim Horoskopem. Spotkałem się już wcześniej z jego nazwiskiem, w czasie pracy nad The Orion Mystery: przez wiele lat współpracowałl na uniwersytecie Browna na Rhode Island z Richardem Parkerem. Obaj byli uważani za specjalistów od egipskiej astronomii. Właśnie oni po raz pierwszy ustalili, że antropomorficzna postać Sahu, którą można zobaczyć na sklepieniach egipskich grobowców i zwieńczeniach piramid, przedstawia gwiazdozbiór Oriona 1. Bardzo interesowało mnie więc, co mają do powiedzenia na temat Kommageny. NajIepszym źródłem tego rodzaju informacji wydawało mi się Muzeum Brytyjskie, tak więc kilka tygodni później udałem się do Dzialu Zabytków Zachodnioazjatyckich. Skierowano mnie do jednego z asystentów, pani Dominique Collon. Dokładnie wiedziala, o co mi chodzi, i uprzejmie obiecała kopię artykułu Neugebauera (tym razem napisanego razem z innym kolegą, H.B. van Hoesenem), pod tytułem Greek Hot^oscopes (Greckie horoskopy), a także bibliografię na temat Kommageny.

Materiał, który dostałem, był niezwykły. Neugebauer i van Hoesen dokładnie przeanalizowali układ gwiazd na steli lwa z mauzoleum Antiocha, tworzący swego rodzaju horoskop, i skojarzyli go z 62 rokiem p.n.e. Na ciele lwa zostały umieszczone gwiazdy, co wskazuje, że chodzi tu o gwiazdozbiór Lwa. Neugebauer był tego pewien i zestawił dane z dzielem Eratostenesa, Katasterismi:

 

Nie ulega wątpliwości, że lew wyobraża gwiazdozbiór Lwa, ponieważ dziewiętnaście gwiazd przedstawionych na ciele lwa i w jego pobliżu zgadza się z położeniem dziewiętnastu gwiazd przypisanych tej konstelacji w tak zwanych Katasterismi Eratostenesa 2.

 

Związek z Eratostenesem (około 276-194 p.n.e.) był bardzo interesujący. Największym osiągnięciem tego genialnego naukowca i pisarza z Aleksandrii było obliczenie obwodu Ziemi. Wiedząc, że w dniu letniego przesilenia promienie słoneczne w Asuanie – na Zwrotniku Raka – padają dokładnie pionowo, nie rzucając cienia, zmierzył kąt padania promieni słonecznych w południe tego samego dnia w Aleksandrii. Ponieważ wiedział też, że odległość między Aleksandrią a Asuanem wynosi pięć tysięcy stadiów, mógł obliczyć, że ta odległość odpowiada jednej pięćdziesiątej wielkiego okręgu wokół Ziemi, który musiał więc mieć długość dwustu pięćdziesięciu tysięcy stadiów 3. Później zweryfikował obliczenia, otrzymując wynik dwustu pięćdziesięciu dwóch tysięcy stadiów. Sugestia Neugebauera, że układ gwiazd na postaci lwa zgadza się z atlasem gwiazd Eratostenesa, wskazywała, iż ten, kto je wykuł, znał tę książkę – co nie jest nieprawdopodobne, skoro królowie Kommageny powoływali się na greckich przodków. Później miałem odkryć, że tak było niemal na pewno i że fakt ten miał zaskakujące konsekwencje.

Neugebauer i van Hoesen zajęli się następnie trzema większymi i staranniej wykonanymi gwiazdami nad grzbietem lwa. Na reliefie zostały one opatrzone opisem, identyfikującym je jako Jowisza, Merkurego i Marsa (w takiej kolejności, patrząc od głowy lwa). Pod głową lwa, zawieszony na jego szyi znajduje się półksiężyc. Autorzy uznali to za najważniejszy element, ponieważ o ile lwa i gwiazdy można by wyjaśnić jako po prostu symbole władzy królewskiej lub boskiej opieki, to półksiężyc nie ma żadnego związku ze znakiem Lwa. Jego obecność świadczy, że mamy tu do czynienia z horoskopem – trzy planety i Księżyc znajdują się w znaku Lwa. Tego rodzaju układ ciał niebieskich nie zachodził tak często, jak można by przypuszczać. Jowisz porusza się bardzo wolno – jego cykl wynosi dwadzieścia lat, co oznacza, że tylko raz na dwadzieścia lat mógł znajdować się w znaku Lwa. Merkury przechodzi przez niego co roku, ale już wolniejszy od niego Mars – raz na dwa lata i przebywa w nim przez mniej więcej dwa miesiące. Księżyc natomiast przebywa cały cykl zodiakalny w ciągu dwudziestu dziewięciu i pół dnia, a więc w znaku Lwa znajduje się zaledwie przez dwa i pół dnia. Biorąc pod uwagę te dane, Neugebauer i van Hoesen prześledzili układ ciał niebieskich w przeszłości nad Kommageną i zaproponowali pięć dat, w których obraz nieba pasował do kamiennego horoskopu. Były to:

a) -108, 15 lipca;

b) -97, 16 lipca;

c) -61, 7 lipca;

d) -61, 4 sierpnia;

e) -48, 13 lipca 4.

Ponieważ Lwi Horoskop nie wymienia Słońca, Wenus i Saturna, warianty a), d) i e) można wykluczyć. Zostają nam daty: 16 lipca 98 roku p.n.e. i 7 lipca 62 roku p.n.e. A skoro horoskop – jak się uważa – ma być w jakiś sposób związany z koronacjąAntiocha, możemy też wykluczyć rok 98 jako zbyt wczesny. Pozostaje nam więc wariant c), czyli 7 lipca 62 roku p.n.e.

Ustalenie, czego właściwie ta data dotyczy, nie jest proste. Dokumenty historyczne mówią, że Antioch był królem Kommageny już w 69 roku p.n.e., kiedy musiał się poddać rzymskiemu generałowi, Lukullusowi. Jeśli Lwi Horoskop miał wskazywać dzień jego koronacji, to musiało chodzić o koronację powtórną. Na poparcie tej tezy autorzy przytaczają fakt, że po przeprowadzonej przez Pompejusza reorganizacji Wschodu władza Antiocha została potwierdzona przez Rzymian, którzy pozwolili mu zachować swoje małe królestwo jako państwo buforowe. Właśnie do tego wydarzenia ma się odwoływać Lwi Horoskop.

Czytając ich argumenty i sprawdzając je za pomocą komputerowego programu symulacyjnego Skyglobe, musiałem przyznać, że prawdopodobnie mieli rację, jeśli idzie o rok 62; moim zdaniem jednak lepszą datą byłby 6 lipca, kiedy Księżyc znajdował się pod „głową” lwa, a nie siódmy, kiedy znajdował się w połowie postaci lwa. Trudno było mi tylko uwierzyć, że Antioch świętował ingerencję Rzymian w wewnętrzne sprawy Kommageny. A już tym mniej, że chciał rozgłaszać, iż w istocie zawdzięczał tron – na którym już wielu lat zasiadał – Pompejuszowi. Byłem przekonany, że mauzoleum Antiocha miało o wiele większe znaczenie i że zawierało jakiś rodzaj ezoterycznego przesłania – sekret zapisany w kamieniu. Ponieważ pierwszym miejscem, w którym należało tego przesłania szukać, były – jak mi się wydawało – posągi, wróciłem do przewodników i moich filmów wideo, żeby sprawdzić, czy nie uda mi się tam znaleźć jakichś wskazówek.

Policzyłem posągi na zachodniej terasie; było ich pięć (nie licząc lwów i orłów), wyobrażały Zeusa-Ormuzda, Aresa-Herkulesa-Artagnesa, Apolla-Heliosa-Mitrę-Hermesa, Kommagenę i samego Antiocha. Pierwsze dwa oczywiście odpowiadały Jowiszowi i Marsowi, ale z trzecim coś było nie w porządku. Gdyby Antioch połączył tylko Apolla z Heliosem i Mitrą, miałoby to sens – wszyscy trzej byli bogami światła, kojarzonego ze Słońcem. Ale Hermes tu nie pasował. W greckiej mitologii był bogiem dróg, pisma, matematyki i medycyny. Jego planetą było nie Słońce, lecz Merkury (noszący jego łacińskie imię). Zadałem sobie pytanie, dlaczego Antioch popełnił tak oczywisty błąd. Dlaczego pomylił Hermesa z bogiem Słońca, jakimkolwiek imieniem go określić? Kolejny problem stanowiła bogini Kommagena. Czy była ona po prostu personifikacją kraju, czy i ją należało łączyć z jakimś ciałem niebieskim? Jeśli tak, to wchodziła w grę dwójka kandydatów: Wenus i Księżyc. Ponieważ w Lwim Horoskopie Księżyc został przedstawiony, a Wenus nie, uważałem, że właśnie jego należy łączyć z Kommageną. Miało to sens, ponieważ w mitologiach Księżyc jest niemal zawsze łączony z żeńskim aspektem życia, a także z wodą. Sam widziałem, że Kommagena jest krajem zdominowanym przez rzeki latem spokojne i leniwe, wezbrane i rwące w innych porach roku. Topnienie śniegów w Antytaurusie w połączeniu z ulewnymi deszczami sprawiało, że wylewał nie tylko Eufrat, ale i jego mniejsze dopływy. Nic więc dziwnego, że ludność czciła księżyc i starała się ułagodzić jego gniew, kiedy miał jeden ze swoich gorszych nastrojów.

 

456-wb08

Na dole mamy Procjona – Małego Psa Oriona, który pomaga mu w polowaniu na Byka i odgryza jego Gwiezdną Nogę – Wołosożary/Plejady

Układ ciał niebieskich 6 lipca 62 roku p.n.e., widziany z Arsamei

 

Skoro udało się ustalić, że posąg Kommageny jest personifikacją Księżyca, stało się jasne, że posąg Antiocha, a nie Apolla-Mitry, musi reprezentować Merkurego. Prawdopodobnie to właśnie było ezoteryczną tajemnicą posągów: symbolizowały ciała niebieskie, a po dołączeniu do nich Słońca, odpowiadały tym, które przedstawiono na Lwim Horoskopie. Aby to potwierdzić, postanowiłem przyjrzeć się kolejności, w jakiej zostały ustawione posągi. Kolejność ta była inna na wschodniej i zachodniej terasie, a ponieważ posągi obecnie nie mają już głów, nie ma zgody wśród specjalistów, jaka dokładnie była ich kolejność. Według Akgurkala i wielu innych naukowców kolejność posągów na zachodniej terasie (patrząc od przodu) byka następująca: Apollo, Kommagena, Zeus, Antioch i Herakles. Patrząc z tyłu, czyli z perspektywy tumulusu, pod którym został pochowany Antioch, była to kolejność Słońca, Księżyca i planet 6 lipca 62 roku p.n.e. Pozostawało jednak pytanie: dlaczego wybrak właśnie ten dzień i co on oznaczał? Miałem nadzieję, że znajdę jakąś wskazówkę, czym kierował się Antioch budując swoje mauzoleum, w tekstach, które po sobie zostawił. Postanowiłem przyjrzeć się im dokładniej.

 

456-wb09

Widok z góry zachodniej terasy mauzoleum Antiocha Epifanesa I, króla Kommageny. Odpowiednik daty 6 lipca 62 p.n.e.

 

Pisma dla nowej ery

Jesteśmy w o tyle szczęśliwej sytuacji, że Antioch – podobnie jak egipscy faraonowie, z którymi można by go porównać – zostawił nam wiele inskrypcji. Najważniejsze z nich są wyryte z tyłu kolosów na Górze Nemroda i zostały przetłumaczone w 1883 roku przez dwóch tureckich uczonych: Osmana Hamdi Beja, dyrektora Muzeum Osmańskiego, i Osgana Efendi z Wydziału Sztuk Pięknych. Z owych tekstów wynika, że Antioch był nie tylko tyranem, ale też głęboko religijnym człowiekiem, który uważał, że pozostaje pod opieką bogów. Napisał:

 

Zawsze wierzyłem, że pobożność jest nie tylko najbezpieczniejszą spośród wszystkich cnót, ale też najprzyjemniejszą dla śmiertelników; to właśnie pobożność daje szczęście potęgi i sprawia, że jest godna zazdrości. Przez całe moje życie widziano mój szacunek dla bogów, była to najlepsza gwarancja mojej władzy i największa przyjemność dla mojego serca.

 

Po dalszych, jeszcze bardziej pobożnych słowach Antioch wyjaśnia, czego chce dokonać, wznosząc to mauzoleum.

 

Tak więc dowodzę moich intencji wznosząc – blisko niebiańskich tronów, na fundamentach, których czas nie może zniszczyć – ten grób; w nim moje ciało, postarzałe wśród błogosławieństw, będzie spało wiecznym snem oddzielone od pobożnej duszy, która uleci do niebiańskich regionów Jowisza-Ormuzda.

Postanowiłem poświęcić to miejsce i wznieść siedzibę dla wszystkich bogów nic tylko po to, by zbudować dla moich przodków pomniki, które tu widzicie, ale też by pobożni ludzie, oddani wyższym duchom, mieli zawsze przed oczami to miejsce jako dowód mojej pobożności i żeby doświadczali tych samych uczuć. Właśnie dlatego ustawiłem te posągi o kształtach bogów, które tu widzicie: Jowisza-Ormuzda, Apolla-Mitry-Heliosa-Hermesa, Artagnesa-Herkulcsa-Aresa i mojej ojczyzny, żyznej Kommageny […].

 

Następnie wyjaśnił, że ustanowił specjalne urzędy kapłańskie „w perskich strojach”, aby były składane ofiary, i nadał im na wieki ziemie, żeby zapłacić za służbę. Dalej ustanawia nowe święta, które mają być ad aeternam uroczyście obchodzone: 16 adynaios, czyli dzień jego urodzin, i 10 loos – dzień koronacji. Edykt ten został zapisany na piedestale posągu Zeusa w mauzoleum:

Przeznaczyłem więc dzień moich urodzin, który przypada szesnastego dnia miesiąca adynaios, i dzień mojej koronacji, dziesiąty miesiąca loos, na pobożne uroczystości ku czci wielkich bogów, którzy zawsze prowadzili mnie w czasie mojego szczęśliwego panowania i byli jedyną przyczyną pomyślności, jaką cieszyło się moje królestwo. Zarządziwszy składanie obfitych ofiar i przeznaczywszy te dwa dni na doroczne święta, wydzieliłem ze wszystkich wydatków mojego państwa środki na spotkania, święta i ofiary, i zarządziłem, by miasta obchodziły święta w najbliższych świątyniach, najbardziej dla nich dogodnych. Co się tyczy reszty roku, postanowiłem, że kapłani będą czcić szesnasty i dziesiąty dzień każdego miesiąca jako rocznice moich urodzin i koronacji.

 

Neugebauer i van Hoesen ustalili, że właśnie dziesiąty dzień miesiąca loos został przedstawiony na Lwim Horoskopie i że ten dzień symbolizowały siedzące posągi na zachodniej terasie. Doszli do tego wniosku zakładając, że kalendarz używany przez Antiocha był taki sam, jak ten, którego używano później w rzymskiej części Azji – miesiąc adynaios wypadał w nim na przełomie grudnia i stycznia, loos zaś w środku lata:

 

Na koniec zostaje kwestia kalendarza. Wiemy, że musi chodzić o lato, ponieważ kiedy Merkury znajduje się w znaku Lwa, również Słońce musi być w tym znaku lub blisko niego. Z drugiej strony wiemy, że Antioch urodził się szesnastego dnia miesiąca adynaios, a jego koronacja miała miejsce dziesiątego dnia miesiąca loos. Jak zauważył Puchstein, horoskop nie mógł dotyczyć dnia urodzin, ponieważ adynaios w rzymskim kalendarzu prowincji azjatyckiej (wybrzeża zachodniej Turcji) odpowiada mniej więcej grudniowi […]. Należy przyjąć, że horoskop dotyczy 10 loos, daty koronacji, ponieważ loos z grubsza odpowiada lipcowi, a na to wskazuje horoskop.

 

Zgadzałem się z tym, że zachodnia terasa z symboliczną datą 6 lipca 62 roku p.n.e., zapisaną w układzie posągów i na lwie, odpowiada lipcowej dacie według naszego kalendarza, jednak ich argumenty nie usatysfakcjonowały mnie. Sprawdziłem, co ma na ten temat do powiedzenia Encyclopaedia Britannica, i znalazłem bardzo ciekawe informacje na temat kalendarzy:

 

W późniejszych czasach bardzo ważny był kalendarz macedoński, pierwotnie składający się z dwunastu księżycowych miesięcy, noszących nazwy: dios, apellaios, audynaios, peritios, dystros, xanthikos, artemisios, daisios, panemos, loios, gorpiaios, hyerberetaios. Około początku naszej ery kalendarz ten, powszechnie używany w Azji Mniejszej i Syrii, został zreformowany według juliańskiego.

 

Skoro Kommagena nie była częścią cesarstwa rzymskiego aż do 17 roku n.e. i nie była nawet państwem wasalnym Rzymu aż do reformy Pompejusza w 62 roku p.n.e., to kalendarz używany przez Antiocha ciągle jeszcze powinien być księżycowy. Ponieważ dwanaście księżycowych miesięcy, z których każdy liczy dwadzieścia dziewięć i pół dnia, daje w sumie 354 dni, rok księżycowy jest krótszy od słonecznego o jedenaście i jedną czwartą dnia. To oznacza, że początek każdego miesiąca, w stosunku do roku słonecznego, co roku przypadał o jedenaście i jedną czwartą dnia wcześniej. Tak więc uwagę Puchsteina na temat miesiąca adynaios można zupełnie zignorować. Wcale nie musiał on przypadać w grudniu, ale – podobnie jak muzułmański ramadan i z tego samego co on powodu – mógł zaczynać się kiedykolwiek, zależnie od tego, który rok weźmiemy pod uwagę.

Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, byłem przekonany, że cokolwiek reprezentowała zachodnia terasa, wschodnia musi być związana z urodzinami Antiocha. Układ posągów jest tu inny niż na zachodniej, chociaż w grę wchodzą ciągle te same planety. Patrząc od lewej do prawej, były ustawione w następującej kolejności: Apollo, Kommagena, Zeus, Antioch i Herkules. Podejrzewałem, że urodziny Antiocha mogły mieć miejsce w okolicach daty b) Neugebauera, czyli 16 lipca 98 roku p.n.e. Po odrzuceniu blędnego przekonania, że miesiąc adynaios musiał wypadać w środku zimy, było to całkiem możliwe. Wiemy, że Antioch był królem (prawdopodobnie już od jakiegoś czasu) w 69 roku p.n.e. Wiemy też, że umarl jako stary człowiek między 35 a 31 rokiem p.n.e. Mógł więc urodzić się w 98 roku p.n.e.

Za pomocą programu Skyglobe jeszcze raz cofnąłem się w czasie. Okazało się, że najlepiej pasuje nie 16, lecz 13 lipca. Właśnie tego dnia planety znajdowały się we właściwej kolejności, patrząc od strony tumulusu. Jeszcze bardziej zaskakujący był horoskop na ten dzień: każdy mógłby być z niego dumny. Antioch mial w tym dniu to, co astrologowie określają mianem „stellium”: Słońce w koniunkcji z Marsem i Jowiszem w znaku Raka, ale w gwiazdozbiorze Lwa 5. Zaledwie jedenaście stopni przed tą grupą były Księżyc i Merkury, w koniunkcji w Raku 6. Jest to – jak wie każdy astrolog – niezwykle potężny horoskop, wskazujący osobowość obdarzoną wielką charyzmą, jasnym umysłem i miłością ojczyzny, chociaż z pewną skłonnością do próżności. Na ile możemy stwierdzić z tak odleglej perspektywy czasu, stanowi to doskonały opis charakteru Antiocha. Brakuje w jego horoskopie Wenus i Saturna. Być może, znajdowały się one poniżej linii horyzontu, kiedy się rodził, ponieważ astrologowie tamtych czasów zazwyczaj ignorowali planety, które jeszcze nie wzeszły w momencie układania horoskopu. Jako że Saturn zachodził około 7.15 rano, a Wenus wschodziła dopiero około 8.30, to – jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z jego horoskopem – Antioch mógł się urodzić właśnie między 7.17 a 8.30. Wszystko to wyśmienicie zgadzało się z układem posągów na wschodniej terasie mauzoleum.

 

456-wb10

Widok z góry wschodniej terasy mauzoleum Antiocha Epifanesa I, króla Kommageny. Odpowiednik daty 12 lipca 98 p.n.e.

 

Mogłoby się to wydawać wytworem fantazji, gdyby nie coś jeszcze. Być może, jego „oficjalne” urodziny, 16 dnia miesiąca adynaios, tak dla niego ważne, nie były dniem jego faktycznych narodzin, ale datą z wyboru, podobnie jak „oficjalne” urodziny królowej angielskiej w czerwcu. W tym samym dniu obchodził urodziny jego ojciec, Mitrydates, więc prawdopodobnie był to jakiś rodzaj „dnia królewskich urodzin”. Wynika to jasno z długiej inskrypcji w kanionie koło Arsamei, wyliczającej szczegółowo powinności kapłanów.

 

[…] sporządziłem posągi dawnych ludzi, moich przodków ze strony ojca, także mój własny, zbliżone do naturalnych rozmiarów, za zgodą bogów. Sprowadziłem kapłanów i siostry, żeby zobaczyli te wspaniałe dzieła. Później powiedziałem, że dzień składania ofiar bóstwom, dzień spotkań wiernych i dzień urodzin mojego ojca i moich mają przypadać w tym samym dniu miesiąca i że dzień ten ma być obchodzony jako publiczne święto.

 

Wracając do komputera, zauważyłem coś bardzo dziwnego. Jeśli przyjmiemy, że Antioch naprawdę urodził się 13 lipca (co jest zgodne z układem posągów), wydarzyło się to w czasie nowiu Księżyca. A jeśli posługujemy się kalendarzem księżycowym, nie mógł to być szesnasty dzień miesiąca, gdyż ten dzień przypadałby tuż po pełni. Lecz jeśli odliczymy szesnaście dni, do dwudziestego dziewiątego lipca, to nie tylko Księżyc znajdzie się na właściwym miejscu, ale też Słońce wejdzie w koniunkcję z sercem Lwa, Regulusem. Czy urodziny Antiocha, 13 lipca 98 roku p.n.e., mogły według jego kalendarza wypadać pierwszego dnia miesiąca adynaios, tak że druga data, jego „oficjalne” urodziny, przypadała na szesnasty dzień tego miesiąca?

 

456-wb11

Horoskop Antiocha Epifanesa I, króla Kommageny, na podstawie kompozycji wschodniej terasy

 

Nie mogłem odpowiedzieć na to pytanie aż do naszej następnej wyprawy do Kommageny, w październiku 1995 roku 7. Naszym celem było tym razem zbadanie dziwnego szybu w Wysokim Kanionie koło Arsamei. Ponieważ w czasie pierwszej wizyty nie wiedzieliśmy o jego istnieniu i nie przypuszczaliśmy, jakie może mieć znaczenie, nie zabraliśmy kompasu. Po powrocie do domu odkryłem, że szyb jest nachylony pod kątem trzydziestu pięciu stopni, spróbowałem więc za pomocą komputera sprawdzić, jaki punkt na niebie mógł wskazywać. Założyłem, że jest skierowany na południe, podobnie jak szyby Wielkiej Piramidy. Ku naszemu zaskoczeniu wydawało się, że szyb wskazuje punkt kulminacji Syriusza w interesującej nas epoce. Byliśmy podekscytowani i nie mogliśmy się doczekać powrotu do Arsamet, żeby sprawdzić tę hipotezę. Rzeczywistość jednak okazała się nie tak prosta. Szyb nie był skierowany na południe, lecz dokładnie na zachód. Trzeba było zrezygnować z orientacji na Syriusza. Mimo wszystko był przynajmniej jeden dzień w roku, kiedy promienie słoneczne padały równolegle do szybu, oświetlając jego dno. Nieco zmartwiony obaleniem tak obiecującej hipotezy, postanowiłem sprawdzić, na co naprawdę jest zorientowany szyb. Jeszcze raz uruchomiłem program Skyglobe, tym razem ustawia jąc kursor pod kątem trzydziestu pięciu stopni i w kierunku zachodnim. Patrzyłem, jak niebo stopniowo się obraca, żeby zobaczyć, kiedy słońce oświetli dno szybu. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że taka sytuacja ma miejsce 29 lipca, czyli dokładnie w tym dniu, w którym – jak założyłem – Antioch ustanowił swoje (i swojego ojca) „oficjalne” urodziny. W tym dniu Słońce wchodziło w koniunkcję z najjaśniejszą gwiazdą Lwa, Regulusem – „Małym Królem” – i po południu oświetlało szyb. To zbyt dużo, by mogło być przypadkowe. Musiało chodzić o „królewskie urodziny” 16 adynaios.

 

456-wb12

Orientacja szybu w Arsamei na Regulusa w dniu „oficjalnych” urodzin królów Kommageny, 29 lipca

 

Odkrycie to, chociaż ekscytujące, nie było końcem całej historii. Śledząc przebieg dnia od popołudnia, kiedy następowało zrównanie słońca z szybem, do wschodu słońca, odkryłem następną niespodziankę. W tym samym dniu miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie, doskonale znane Egipcjanom: heliakalne wzejście Syriusza, czyli dzień, w którym Syriusz pojawiał się na niebie po raz pierwszy po siedemdziesięciu dniach, kiedy był niewidoczny. Ten dzień rozpoczynał egipski rok i był związany z narodzinami Horusa, słonecznego króla. Wynikało stąd, że Antioch, wykuwając ślepo zakończony szyb, wcale nie myślał o drodze ucieczki z twierdzy w Arsamei ani o grobowcu dla swego ojca Mitrydatesa, ale tworzył nowy kalendarz. Połączył początek roku kommageńskiego, który dotychczas był oparty na ruchach księżyca, z cyklem Syriusza, od dawna przyjętym przez Egipcjan jako podstawa ich kalendarza. Dla prostych ludzi, nie wtajemniczonych w misteria, wszystko to oznaczało tylko przesunięcie urodzin króla i uhonorowanie bogów. W rzeczywistości jednak była to nie tylko ezoteryczna astrologia, ale początek niezwykle ważnej reformy kalendarza.

***

Patrząc teraz na mauzoleum Antiocha, zacząłem widzieć je w innym świetle. Wszystko w nim – chociaż oczywiście czas odcisnął swoje piętno – miało jakieś znaczenie. Już dawno ustalono, że szeregi postaci, wykute na stelach po północnej i południowej stronie obu teras, przedstawiają przodków Antiocha. Według F. Karla Dórnera, który zajmował się nimi przez wiele lat, te po „stronie ojca” przedstawiają linię perską, wywodzącą się od Dariusza I (około 522-486 p.n.e.), poprzez takich królów jak Kserkses i Rodoguna. Linia „żeńska” jest grecka i zaczyna się od Aleksandra Wielkiego, przez Seleukosa I Nikatora (który był synem innego Antiocha, generała w armii Filipa, ojca Aleksandra Wielkiego), dynastię Seleukidów, ojca Antiocha, Mitrydatesa Kallinikosa, którego matka Laodike była córką seleukidzkiego króla Antiocha VIII. Fryz kończy się przedstawieniem samego Antiocha. Miał rację, kiedy napisał w Arsamei:

 

[…] sporządziłem posągi dawnych ludzi, moich przodków ze strony ojca, a także mój własny, zbliżone do naturalnych rozmiarów, za zgodą bogów.

 

Wydaje się, że rzuca to pewne światło na dziwne, heraldyczne figury lwa i orła, stojące w parach po obu stronach siedzących bogów. Prawdopodobnie lwy reprezentują linię perską, a orły grecką. Być może, mafią też bardziej ezoteryczne znaczenie i lew symbolizuje gwiazdę Regulus, orzeł zaś Syriusza, pomiędzy którymi rodzi się nowy król.

Istnienie głębokiego szybu do obserwacji słońca w konkretnym dniu popiera przypuszczenie Neugebauera i van Hoesena, że Lwi Horoskop został oparty na ilustracji Eratostenesa. Wydaje się prawdopodobne, że Antioch wiedział o jego eksperymencie ze studnią w Asuanie i zaadaptował ten pomysł do swojej własnej szerokości geograficznej konstruując szyb, który mógł spełniać taką samą funkcję. Pomazania z Aleksandrią, a także przyjęcie przez niego daty, kojarzonej w Egipcie z narodzinami Horusa, może sugerować, że wiedział o istnieniu tradycji hermetyczne, a może nawet był w nią wtajemniczony.

 

456-wb13

Bez trudu możemy tutaj wykreślić interesującą nas Linię Syriusz – Pas Oriona – Prima Hyad i dalej do niewidzialnych tu Plejad/Wołosożarów

Wschodnia część nieba w dniu „oficjalnych” urodzin królów-lwów z Kommageny

 

Dalsze dowody na to można znaleźć w stelach z „uściskiem ręki”. Mogą one przedstawiać koniunkcje planet, ale bardziej prawdopodobna jest hermetyczna interpretacja, oparta na idei duszy zstępującej na ziemię przez sfery bogów i otrzymującej dary od każdego z nich. Według pism hermetycznych, miały one zostać zwrócone po śmierci. Dexosis, czyli uścisk ręki, który Antioch wymienia z każdym z bogów towarzyszących jego narodzinom, czyli z planetami, które znajdowały się wówczas nad horyzontem, oznacza, że pozdrawia ich i zwraca im dary. Tę doktrynę doskonale wykłada Poimandres:

 

„Wspaniale nauczyłeś mnie o wszystkim – powiedziałem – tak jak tego pragnąłem. Ale powiedz mi jeszcze o drodze, po której wstępują ludzie; powiedz mi, jak powinienem dojść do Życia”. Poimandres odpowiedział: „Kiedy umrze twoje materialne ciało, musisz pozwolić, aby się zmieniło i widzialnej formy, którą miałeś, nie będzie już można oglądać. Swojego żywotnego ducha oddasz atmosferze i nie będzie go już w tobie; zmysły twojego ciała wrócą tam, skąd pochodzą, stając się częściami świata i w nowych połączeniach przystąpią do nowej pracy. Po tym człowiek wstępuje do góry, poprzez strukturę niebios. Pierwszej strefie niebios (Księżyca) oddaje siłę, która powoduje wzrastanie, i tę, która powoduje zanikanie; drugiej strefie (Merkurego) złe knowania; trzeciej (Wenus) pożądanie, które zwodzi człowieka; czwartej strefie (Słońca) wyniosłą arogancję; piątej strefie (Marsa) bezbożną brawurę i bezmyślną wściekłość; szóstej strefie (Jowisza) dążenie do potęgi; siódmej zaś strefie (Saturna) oszustwo, które czyha, by ranić. Później, pozbywszy się wszystkiego, czym obciążyły go struktury niebios, wstępuje do ósmej stery, dysponując tylko własną mocą 8.

 

Wstąpiwszy po drabinie kryształowych sfer do najwyższego nieba, Antioch mógł wejść na Olimp, symbolizowany przez jego biały tumulus. Olimp znajdował się ponad sferami planetarnymi; jak wyjaśniają Hermetica: „Jest siedem wędrujących gwiazd, które krążą wokół Olimpu, a wśród nich odnawia się nieskończony Czas 9”. Budując swój tumulus nad siedzącymi bóstwami, Antioch ogłosił światu, że zamierza wznieść się ponad kryształowe sfery i wejść na sam Olimp, symbolizujący najwyższe niebo, ponad planetarnymi światami. Nie był megalomanem, który ustawił kolosy z pychy, ale raczej wtajemniczonym który przekazał posłanie. Jak egipscy faraonowie, uczynił swój grób księgą, którą będą czytać przyszłe pokolenia.

Bohater Świata

Opuszczając tumulus na Górze Nemroda, skierowaliśmy naszą uwagę na najważniejsze stanowisko archeologiczne Kommageny, Arsameię. Czekały nas tu nowe niespodzianki. Najbardziej charakterystyczną cechą tego, co niegdyś musiało być kompleksem budowli otaczających wylot szybu, był doskonale zachowany relief przedstawiający króla Kommageny, Antiocha lub Mitrydatesa, wymieniającego uścisk dłoni z Heraklesem (lub Herkulesem – łacińska wersja jego imienia jest bardziej popularna). Chociaż w mauzoleum Herakles – jak się wydaje – jest związany z Marsem, a „uścisk ręki” symbolizuje przejście duszy po śmierci przez kryształowe sfery, czułem, że jest w tym ukryta jakaś większa tajemnica. Jeśli kult królów Kommageny był chociaż trochę podobny do kultu Mitry, to powinien mieć siedem etapów wtajemniczenia. Oczywiście najściślejsze grono najwyżej wtajemniczonych, do jakiego należał sam Antioch, znało najgłębsze sekrety, niedostępne dla ogółu społeczeństwa. Jedna z najbardziej ezoterycznych nauk hermetycznych dotyczyła boga Heraklesa, którego można było wszędzie tu zobaczyć w scenach „uścisku ręki”. Wprawdzie można go porównać z Aresem, bogiem wojny, ale Herakles – wielki wojownik – miał bardziej złożoną osobowość. Był jednym z najpopularniejszych greckich herosów, rodzajem Supermana, a jego kult stał się popularny w całym imperium macedońskim. Podejrzewając, że w jego legendzie może kryć się coś więcej, niż widać na pierwszy rzut oka, postanowiłem przyjrzeć się dokładniej temu mitowi.

 

456-wb14

Diagram przedstawiający tradycyjne sfery planetarne, sfery zodiaku i wyższych niebios

Dziewięć Kręgów Czasu i Dwanaście Mocy

 

Herakles, podobnie jak wielu innych herosów, był boskim bliźniakiem. Jego ojcem miał być Zeus, który uwiódł Alkmene, żonę króla Tirynsu 10 Amfitriona, przybierając postać jej męża. Alkmene urodziła bliźnięta: Ifiklesa, który był śmiertelnym synem Amfitriona, i syna Zeusa – Heraklesa. Na nieszczęście – tego ostatniego, niewierność Zeusa nie przeszła nie zauważona na Olimpie; żona Zeusa – bogini Hera wpadła w gniew i znienawidziła młodego herosa. Kiedy dzieci miały osiem miesięcy, wysłała dwa jadowite węże do ich kołyski. Ifikles zobaczył je pierwszy i rozpłakał się, ale Herakles, już wtedy nieustraszony, wziął po jednym w każdą rączkę i zadusił. Słysząc płacz, Amfitrion i Alkmene przybiegli do pokoju i zobaczyli małego Heraklesa z wężami w rękach – wówczas zrozumieli, że jest on synem Zeusa.

Chociaż Herakles był obdarzony nadludzką siłą, jego życie miało przebieg tragiczny. Najpierw poślubił Megarę, córkę Kreona, króla Teb. Kreon umarł, kiedy Herakles był daleko od domu, a jego tron zagarnął Eubejczyk imieniem Lykos. Zamierzał właśnie zamordować Megarę i jej trzech synów, prawowitych dziedziców tronu, kiedy nieoczekiwanie wrócił do miasta Herakles. Szybko rozprawił się z uzurpatorem, ale później, w ataku szaleństwa wywołanym przez Herę, własnoręcznie zabił synów i ich matkę, która próbowała go powstrzymać. Kiedy zasięgnął rady wyroczni delfickiej, usłyszał, że aby oczyścić się ze zbrodni, musi udać się do Tirynsu i wypełnić nawet najcięższe zadania, jakie wyznaczy mu jego najzagorzalszy wróg, król Argos, Erysteusz. Ten nakazał mu wykonać szereg najcięższych i najbardziej niebezpiecznych, którym Herkules – jak miał nadzieję – nie będzie mógł podołać. Było to słynne dwanaście prac Heraklesa: 1) zabicie lwa nemejskiego, 2) zgładzenie hydry lernejskiej, 3) schwytanie łani kerynejskiej, 4) upolowanie dzika erymantejskiego, 5) wytępienie ptaków stymfalijskich, 6) oczyszczenie stajni Augiasza, 7) ujarzmienie byka kreteńskiego, 8) uprowadzenie żywiących się ludzkim mięsem klaczy Diomedesa, 9) zdobycie pasa Hippolity, królowej Amazonek, 10) uprowadzenie wołów Geryona, 11) przyniesienie złotych jabłek z ogrodu Hesperyd oraz 12) porwanie Cerbera, trzygłowego psa z piekieł.

Oczywiście Herakles wykonał wszystkie te zadania, podobnie jak wiele innych, i mógł odejść wolny. Ożenił się po raz drugi, tym razem z pięknością imieniem Dejanira. Kiedy pewnego dnia próbował ją porwać centaur Nessos, Herakles zabił go strzałą zatrutą krwią hydry lernejskiej. To miało stać się przyczyną jego zagłady, ponieważ umierający centaur poradził Dejanirze, by zachowała jego – teraz zatrutą – krew jako afrodyzjak. Tak właśnie, w tajemnicy przed Heraklesem, uczyniła. Później, kiedy obawiała się, że traci jego uczucia na rzecz Joli, którą Herakles pokonał w zawodach łuczniczych, nasączyła jego koszulę krwią centaura. Kiedy Herakles włożył koszulę, wżarła się w jego ciało; próbując ją zdjąć w agonii, zerwał razem ze skórą. Dejanira zrozumiała, że centaur ją oszukał, i powiesiła się z rozpaczy. Herakles, znając swoje przeznaczenie, przygotował dla siebie zawczasu stos pogrzebowy. Kiedy jego ciało spłonęło, został zabrany na Olimp, gdzie otrzymał nieśmiertelność i pojednał się z Herą. Zeus, dumny z syna, nazwał jego imieniem jeden z gwiazdozbiorów.

Tak w dużym skrócie przedstawia się mit o Heraklesie; kiedy się nad nim zastanowiłem, pewne rzeczy stały się dla mnie oczywiste. Było jasne, że dwanaście prac Heraklesa było w jakiś sposób związane z ruchem słońca wokół dwunastu znaków zodiaku. Niektóre z zadań kojarzyły się natychmiast ze znakami. Zabicie lwa nemejskiego było oczywistym nawiązaniem do przejścia Słońca przez konstelację Lwa 11. Byk kreteński musiał być gwiazdozbiorem Byka, Hippolita zaś, królowa Amazonek – Panną. Podobnie hydra o trującej krwi musiała być Skorpionem, a centaur – Strzelcem. Kolejność znaków niezupełnie zgadzała się z kolejnością prac, ale byłem przekonany, że cały cykl przedstawiał rok.

Narodziny i śmierć Heraklesa wyobrażały przesilenia. On i Ifikles byli bliźniętami, tylko jeden z nich był nieśmiertelny. Było to wyraźne odwołanie do Bliźniąt, czyli Dioskurów, z których tylko Polluks (albo Polideukes) był nieśmiertelny, chociaż później dzielił tę cechę z Kastorem. W czasach Greków letnie przesilenie miało miejsce, gdy Słońce znajdowało się w znaku Bliźniąt 12. Natomiast zimowe przesilenie – gdy Słońce przechodziło z Koziorożca do Strzelca 13. Tak więc centaur „zabijał” Słońce w ostatnim dniu przed jego odrodzeniem pierwszego dnia następnego cyklu.

Wszystkie te powiązania wskazywały, że Herakles za życia nie był bóstwem kojarzonym z Marsem, lecz ze Słońcem. Był łączony z narodzinami i śmiercią światła, z rocznym cyklem i dwunastoma znakami. Zauważyłem też wyraźne podobieństwa między nim a perskim Mitrą. Obaj byli półbogami zesłanymi na ziemię, obydwaj mieli wykonać niezwykle trudne zadania i obydwaj urodzili się w dniu przesilenia 14. Na związek Mirty z astrologią wskazują liczne sceny, w których zabija on niebiańskiego byka. W przedstawieniach tych bóg stoi z prawą nogą wyciągniętą do przodu, drugą opiera na karku zwierzęcia, przygniatając prawą nogę byka do ziemi. Lewą ręką trzyma nieszczęsne stworzenie za nozdrza i wbija mu w kark trzymany w prawej sztylet. Krew, spływającą z rany w boku byka, jest zlizywana przez psa. Z boku podpełza także wąż, a skorpion atakuje ciężkie jądra byka.

Dziesiątki posągów przedstawiających to raczej ponure wydarzenie znaleziono w całej Europie; szczególnie piękny przykład jest obecnie wystawiony w galerii sztuki rzymskiej w Muzeum Brytyjskim. W niektórych wersjach tej sceny znajdujemy dwie małe figurki akolitów, stojących za bykiem. Jeden z nich pomaga Mitrze przytrzymać zwierzę. Na steli, obecnie znajdującej się w paryskim Luwrze, scenie patronuje bóg słońca, Helios, i bogini księżyca, Selene. Najwyraźniej cieszą się oni ze składanej ofiary, ponieważ po drugiej stronie steli możemy zobaczyć, że Helios obdarza mocą Mitrę, który w ten sposób może zapanować nad wężem, symbolem niższej natury człowieka. Sceny te odnoszą się widocznie do pewnych sekretów kultu i muszą być związane z jakimś aspektem inicjacji. Każdy jednak może zauważyć, że nad tą sceną Mitra został przedstawiony obok Heliosa i, podobnie jak bóg słońca, ma długą laskę w zgiętej lewej ręce.

Astrologiczna symbolika tej sceny jest całkowicie zrozumiała. Byk niebios to oczywiście konstelacja Byka. Skorpion, który atakuje symbol jego potęgi, to Skorpion, znak przeciwległy do Byka, ponieważ tak jak Byk symbolizuje wiosnę, czas płodności i narodzin, tak Skorpion – jesień, śmierć i zanik mocy natury. Dwaj pomocnicy to oczywiście Bliźnięta, znajdujący się w zodiaku tuż obok Byka. Zostaje jeszcze sam Mitra i pies. Mitra, jak się wydaje, jest nie tylko światłem słonecznym, ale też gwiazdozbiorem Oriona. Jego pies to towarzysz Oriona, Mały Pies, którego najjaśniejsza gwiazda Syriusz w tradycji zaratustriańskiej symbolizuje oświecenie.

Porównanie Mitry z Orionem pozwala wyciągnąć wnioski na temat tego, jaką konstelację należy wiązać z Heraklesem 15. W scenie „uścisku ręki” z Arsamei król (Antioch lub Mitrydates) trzyma w zgiętej ręce długą laskę, podobnie jak Mitra na steli z Luwru. Jest ubrany w swój najbardzej uroczysty strój: nosi wspaniałą koronę z pięcioma piórami, przypominającymi promienie słoneczne, kamizelkę ozdobioną deseniem z rombów i gwiazd oraz tunikę, spiętą między nogami rodzajem ściągacza przymocowanego do pasa, aby odsłonić spodnie. Na prawym udzie ma miecz z po chwą ozdobioną pięcioma głowami lwów – być może symbolizującymi jego oficjalne urodziny w Lwie, piątym znaku zodiaku.

Cała symbolika tego przedstawienia wydaje się wskazywać, że król został po równany do boga słońca. Król – podobnie jak Mitra – został obdarzony słoneczną potęgą. Podobnie jak egipscy faraonowie, był „synem słońca”. Dlaczego w takim razie wymienia uścisk ręki z Heraklesem, którego można zidentyfikować z Mitrą i Orionem? Jeszcze raz wróciłem do programu Skyglobe i przyjrzałem się temu miejscu na niebie, na które wskazywał szyb. Wiedziałem już, że zachodziła tam koniunkcja Słońca z Regulusem, ale chciałem zobaczyć, na jakie jeszcze ciała niebieskie może wskazywać szyb w dniu, kiedy był oświetlony przez Słońce 16. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że jest to ten dzień, kiedy Słońce znajduje się dokładnie nad wyciągniętą prawą ręką Oriona. Tak więc wówczas Słońce dosłownie „ściskało rękę” Oriona, czyli Mitry-Heraklesa. Takie musiało być prawdziwe znaczenie płaskorzeźby i w ten sposób uzyskałem trzecią datę: 26 maja.

 

456-wb15

Słońce „wymieniające uścisk ręki z Orionem” w linii wskazywanej przez szyb, 26 maja 62 roku p.n.e

 

Skoro monument został wzniesiony na cześć ojca Antiocha, Mitrydatesa, i jeśli 29 lipca był dniem „oficjalnych” urodzin, to 26 maja musiał być „oficjalnym dniem śmierci”. W starożytnym Egipcie faraon był za życia uważany za żywe wcielenie boga słońca. Byk Horusem, synem Słońca. W Kommagenie król rodził się oficjalnie jako Apollo-Mitra, grecko-perski odpowiednik Horusa. Po śmierci doczesne szczątki faraona były mumifikowane i poddawane wielu różnorodnym rytuałom, aby umożliwić j ego duszy połączenie z bogiem zmarłych, Ozyrysem, który – jak wierzono – przebywał w konstelacji Oriona. Wszystko to jasno wynika zarówno z Księgi Umarłych, jak i z architektury piramid, które prawdopodobnie służyły w czasach Starego Państwa jako swego rodzaju pasy startowe dla duszy 17. Powiązania między szybem w Arsamei a Orionem wydają się wskazywać na istnienie podobnej doktryny. Królowie Kommageny, podobnie jak staroegipscy faraonowie, chcieli po śmierci przenieść się do gwiazd Oriona. Być może, szyb we wzgórzach Kommageny miał służyć, podobnie jak południowy szyb wentylacyjny Komory Króla w Wielkiej Piramidzie w Giza, jako rodzaj „działa” do „wystrzelenia” duszy Mitrydatesa I w niebo, gdzie mógł „uścisnąć rękę” Heraklesa i połączyć się z nim w jego niebiańskim domu – w Orionie.

Prawdopodobnie właśnie to lub coś podobnego miał na myśli Antioch; pewnie również on został „załadowany do działa”, kiedy nadszedł jego czas, a ciało zabrano na Górę Nemroda, by je pochować w mauzoleum. Jeśli tak, to i jego Olimpu, podobnie jak egipskiego „nieba”,zwanego Duat, należy szukać w tej części nieba, gdzie znajduje się Orion. Jak egipski faraon, zbudował piramidę dla swoich doczesnych szczątków i miał nadzieję, że dostanie się do nieba, gdzie złączy się z Zeusem-Ormuzdem. Na wschodnim krańcu budowli grobowej został umieszczony horoskop jego narodzin, na cześć bogów, którzy mu patronowali. Wspaniałych przodków Antiocha wyobrażono, jak stoją obok niego – bez wątpienia miał nadzieję, że tak właśnie będzie po śmierci. Po zachodniej stronie pozdrawia bogów, być może z wdzięczności za błogosławieństwo dla jego panowania. 6 lipca 62 roku p.n.e. (10 loos) prawdopodobnie wziął udział w czymś w rodzaju ceremonii koronacyjnej – ta data została zapisana w Lwim Horoskopie. W przeciwieństwie do Neugebauera byłem zdania, że ta data nie musi być związana z potwierdzeniem jego władzy przez Pompejusza. Bardziej prawdopodobne, że chodziło o jakiś rodzaj inicjacji, związanej z ezoteryczną stroną jego religii. Co ważne – właśnie wówczas po raz pierwszy od dnia jego narodzin planety, czyli bogowie, którzy im patronowali, ponownie „zebrali się na radzie” w królewskiej części nieba-gwiazdozbiorze Lwa. I znowu jego przodkowie oddawali hołd, ustawiając się w rzędzie obok niego.

Centralny punkt całego monumentu stanowi tumulus, wyobrażający Olimp, najwyższe miejsce niebios, stojące ponad planetami niższych sfer. Gdzieś wewnątrz tego wzgórza z potłuczonego wapienia został pochowany Antioch. Ale najprawdopodobniej zostały tu złożone tylko jego kości 18.

Pamiętając, co Bennett napisał o Bractwie Sarman i że jego nazwa wskazuje, iż było „główną skarbnicą tradycji”, przekazywanej z pokolenia na pokolenie przez „wtajemniczone osoby”, przekonałem się, że Antioch doskonale pasował do tego opisu. Co więcej, uważał się za potomka królów perskich i rzeczywiście pochodził z „dostojnej rodziny, czy rasy”, będącej w posiadaniu ważnego „dziedzictwa”, a mianowicie „odwiecznej filozofii”. Patrząc na Lwi Horoskop, wskazujący datę 6 lipca 62 roku p.n.e., znalazłem coś jeszcze, co wydawało się potwierdzać związki między Kom magmą a Bractwem Sarmoung Gurdjieffa. Właśnie w tym dniu Słońce, znajdujące się w środku konstelacji Raka, było dokładnie poniżej grupy gwiazd, znanych jako Ul. Ponieważ słowo Sarmaty (Sarmoung w ormiańskim dialekcie Gurdjieffa) może oznaczać zarówno „tych, którzy przechowują doktrynę Zaratustry” jak i „pszczołę” w języku staroperskim, było dla mnie jasne, że w 62 roku p.n.e. „ulem” – miejscem, gdzie zbierają się pszczoły – była Kommagena.

Jak się wydaje, 6 lipca owego roku grupa „mędrców”, czy też magów, zebrała się na dworze Antiocha w Kommagenie. Mieli dużo spraw do omówienia, między innymi poważne zagrożenie dla religii zaratustriańskiej, jakim była ekspansja Rzy mu na terenach Anatolii i Mezopotamii. W zebraniu uczestniczyli prawdopodobnie władcy sąsiednich terytoriów i oczywiście sam Antioch. On, jak przypuszczam, został wybrany przywódcą bractwa, które musiało przypominać loże masońskie. Właśnie tego wydarzenia, a nie „potwierdzenia” jego władzy przez Pompejusza, dotyczy Lwi Horoskop. Powierzono mu przechowanie tradycji zaratustriańskiej, przez wskazanie jej związków z greckim i rzymskim panteonem. Nadał więc bogom podwójne imiona, greckie i perskie, i stworzył dziwną, synkretyczną państwową religię Kommageny. Miał nadzieję, że w ten sposób Rzymianie, nawet jeśli podbiją Kommagenę, pozwolą ludziom wyznawać religię, która nie będzie dla nich zupełnie obca. I rzeczywiście, Rzymianieprzyjęli ją, z pewnymi modyfikacjami; jako mitraizm rozprzestrzeniła się ona w całym imperium, docierając aż do Brytanii i Germanii. Trudno powiedzieć, na ile rozumieli jej ezoteryczne znaczenie, ale bez wątpienia dała moralną siłę rzymskim legionistom i przygotowała grunt pod późniejsze objawienie chrześcijaństwa.

Nie wiadomo, czy Antioch przewidział taki rozwój wydarzeń. Zostawił jednak przesłanie – „legominizm”, jak nazwałby to Gurdjieff – w postaci swoich budowli. Chciał nam prawdopodobnie powiedzieć, że był hermetycznym uczonym, który przez całe życie starał się być dobrym władcą. Jego słowa brzmią jak epitafium:

 

Niech wszyscy, i ci, którzy próbują dokonywać religijnych dzieł, patrzą w twarz bogów, naśladując szczęśliwe natury wiernych; niech mają dobre życie.

 

Czytając te słowa i widząc to, co zostało ze szczęśliwego królestwa Antiocha, można jedynie czuć respekt przed tym człowiekiem, który umarł zaledwie trzydzieści lat przed narodzeniem Jezusa. Ponad wszelką wątpliwość on sam był magiem i być może właśnie z małego królestwa Komageny pochodził jeden z magów Mateusza.

Skoro już odkryłem coś, co – jak wierzyłem – było przynajmniej częścią tajemnic Kommageny, mogłem wrócić do Urfy, czyli Edessy. Nawet nie podejrzewałem, jakie zadziwiające tajemnice tam na mnie czekają.

Tyle na razie na gorąco, bez komentarza. cdn.

 

Porozmawiajmy TV: Farah Yurdozu – O pochodzeniu Turków z Mu, Mickiewiczu, Reptilianach i korzeniach ludzkości w Syriuszu (Odcięta Noga Byka część 6)

Podziel się!