Strażniczka Wiary Przyrodzonej Słowian i Bałtów – Maria Rodziewiczówna (1864-1944 SSŚŚŚ Wilno – Warszawa) i jej „Dewajtis”

Strażniczka Wiary Przyrodzonej Słowian i Bałtów – Maria Rodziewiczówna

MRWystarczy popatrzeć jak nosiła się Maria Rodziewiczówna żeby obalić fałsz falangistycznych twierdzeń portalu wpolityce.pl, że była ona wierną katoliczką

Piszę dzisiaj o postaci Marii Rodziewiczówny, chociaż miałem zamiar poświęcić jej artykuł w rocznicę jej urodzin 3 lutego 2016. Jednakże właśnie teraz obserwujemy bezczelne próby przywłaszczenia sobie tej wybitnej patriotycznej pisarki, wyznawczyni buddyzmu, teozofii, wyznawczyni wiary przyrodzonej Słowian i członkini loży masońskiej przez katolickie, falangistyczne media fałszujące historię. Pisałem już wam o tym jak Jezuici z Akademii Ignatianum w Krakowie próbowali nas namówić na rocznicowe obchody i festiwal twórczości Stanisława Pagaczewskiego oraz ustanowienie Nagrody Literackiej dla autorów Polskiej Bajki pod szyldem kościoła katolickiego w roku 2016, czyli w 100. rocznicę urodzin Stanisława Pagaczewskiego. Dawno nie spotkałem się z tak bezczelną próbą przywłaszczenia postaci, która była zgoła antykościelna, postępowa, skierowana na walkę o wolność człowieka i przeciwna jakiejkolwiek formie ideowego zniewolenia jednostki ludzkiej. To samo czyni się z Marią Rodziewiczówną w tekście portalu wpolityce.pl : http://wpolityce.pl/historia/270938-rocznica-smierci-marii-rodziewiczowny-mowila-ze-sa-dwie-potegi-ktorym-trzeba-oddac-wszystko-a-w-zamian-nie-brac-nic-to-bog-i-ojczyzna-komunisci-bali-sie-jej-powiesci

Dodam że w Międzywojniu bali się jej także panicznie klechowie katoliccy.

dewajtis-b-iext7867354

Oczywiście pani publicystka Marzena Nykiel, pilna uczennica Braciszków z towarzystwa Jezusowego sprytnie zamyka oczy na kilka znaczących faktów, jak na przykład uczestnictwo Marii w kole teozoficznym a więc okultystycznym i ezoterycznym, czyli heretyckim, jej związek wieloletni z przyjaciółką, w którym pełniła rolę „męskiego partnera”, jak i całą wymowę twórczości Marii Rodziewiczównej. Nic to, że tytułowy Dewajtis to święty dąb, nic to że główny bohater tej powieści Marek Czertwan, zwany poganinem modli się pod nim i otrzymuje od niego moce, nic to że inny bohater tej powieści, współzamieszkujący z naszym POGANINEM, posiadający menażerię zwierzęcą stary oficer Powstania Styczniowego jest zwany przez wioskę czarownikiem. Nie przeszkadza autorce, że bohater modli się pod świętym dębem Dewajtisem pogańskim zwyczajem nad kurhanami Prapolaków, którzy oddali życie za swoją rodzimą wiarę, że modli się przy kamiennym ołtarzu pogańskiej bogini Aleksoty! Dla niej to wszystko są przejawy katolicyzmu i pieśń o „katolickim wychowaniu” Polaków, które zaleca Rodziewiczówna tysiącom Polek rozkochanych w tejże postaci literackiej. Mógłbym tutaj dodać kilkadziesiąt innych opowiastek pogańskich, które zawarła Rodziewiczówna w swoich książkach, jak choćby ta z Dewajtisa, o dziewczynie która została podwodną małżonką Króla Węża, co tylko pod wodą miał postać księcia przecudnej piękności, któremu ona rodzi „wodnicze” dzieci, a którego jej bracia, bogobojni acz zazdrośni katolicy, zabijają, gdy odwiedza ona rodzinny dom.

Pani Nykiel zapewne powiedziałaby że autorka powieści nie miała pojęcia o prawdziwym pogaństwie i prawdziwie pogańskim charakterze wsi Białoruskiej w początkach XX wieku. Już samo imię bogini w tej powieści świadczyło by dla niej, że Rodziewiczówna wyssała tę postać z zabrudzonego inkaustem palca. Ale niestety tak się składa, że ta postać jest bardzo dobrze znana pogaństwu litewskiemu. Na Litwie twierdzi się, że jest to jedna z dwóch bogiń miłości. Pierwszą i największą jest Milda – u nas odpowiada jej Dziewanna-Krasa. Druga mniejsza, jak u nas Krasatina (znana Czechom jako Czerwona Pani), nosi imię Aleksoty właśnie. Posiada też Aleksota swoją świętą górę pod Kownem (dzisiaj dzielnica Kowna – Aleksota).

Bóstwo to było znane filozofowi oraz masonowi Bronisławowi Trentowskiemu, przywódcy masonów europejskich. To bóstwo, Aleksota zwało się inaczej Halu-Alu (wymienia je Trentowski), lub Ałła. Według mnie znane było Słowianom jako Chała – Bóstwo Wiatru i Burzy, czyli inaczej Perperuna lub mniejszy duch pomocniczy pędzący chmury deszczowe przy gwałtownym wietrze – Chałła-Ałła-Halu-Alija. Nie wyklucza to wcale, że mogła uchodzić wśród Bałtów za boginię gwałtownych uczuć miłosnych i żądz, bo burza i chmury gnane wiatrem symbolizują również gwałtowne uczucia miłosne i żądze.

Przypominam, że i Rodziewiczówna była masonką – co pewnie jest 100% katolicką tradycją według pani Nykiel.

Marek Czertwan, bohater Dewajtisa  w swoim imieniu i nazwisku ma zawarte aż trzy słowa dla każdego poganina bardzo znaczące: Marek Czert Wan. Również Stanisław Pagaczewski wydał w PRLu zbiór opowiadań pod tytułem „Nocne Marki”. Marki to są małe Mory, duchy pomocnicze Mora i Marzanny oraz Zmory, które nachodzą ludzi nocą, przynosząc im nocne majaki, kosz-mary, czyli odmianę losu jaką daje Pani Choroby Zmora, gorączkę, zwyczajną chorobę lub okrutną zarazę. Czert i czerta to także pojęcia święte, pogańskiej wiary: Czert to inaczej Czur, czyli Czort, duch pomocniczy Chorsa-Horosa – Księżyca – Pana Weny i Tajemnicy, Pana Taj. Czerta – to Taja zapisana świętą liczbą, a więc cyfra magiczna/mogtyczna. Wan to słowo pokrewne do weni – zapachu, także woni (np. kadzidła) i weny – górnolotnego, niebiańskiego natchnienia. Wan – to święty las, czyli Gaj Pogański, a także słup ze świętego drzewa poświęconego bóstwu i przedstawiający boga – stąd pochodzi słowo palwan (znane w sanskrycie, a przez klechów zamienione w pogardliwe określenie „bałwan” – figura ze śniegu lub bóstwo pogańskie zobrazowane na drewnianym słupie). Wan i Wanowie to znane starożytnym Germanom pojęcia wyższe ze świata Słowian, oznaczające święty Las Boski i Bogów tego Lasu, czyli  Świętego Gaju. Słowo Dewajtis powinno być pani katoliczce Nykiel znane, bo to jest imię wprost bóstwa litewskiego Diewsa – Pana Nieba, któremu były poświęcane dęby (wymienia je ultrakatolik polskiego pochodzenia, germański uczony z Berlina Aleksander Bruckner – którego zasługą jest zdemolowanie panteonu bogów słowiańskich oraz wprowadzenie w obieg Słownika Etymologicznego Języka Polskiego, w którym wszystkie polskie słowa pochodzą z łaciny lub z niemieckiego).

Nie będę przytaczał więcej przykładów ani z Dewajtisa, ani z innych książek Rodziewiczówny, bo nie ma to żadnego sensu.  Lewacy biorą Rodziewiczówną na sztandary bo była emancypantką – i słusznie.

Była też wolnym człowiekiem, wolnomularką i wolnomyślicielką. Niektórych ludzi bardzo dziwi, że przywołuję wolnomularzy czyli masonów, jako dobroczyńców Wiary Przyrodzonej Słowian. Czynię tak bo takie są fakty, oni popierali wszystkich odstępców od kościoła chrześcijańskiego i dbali o postęp oraz kulturę. Niektórzy oglądacze NTV byli też oburzeni, że w swoim przemówieniu na temat Słowiańskich Korzeni jako Filara Wielkiej Zmiany w Polsce przywołałem postacie znane mi z Krakowa i przyjazne mi jako młodemu twórcy takie jak Szymborska, Lem, Mrożek, artyści Piwnicy pod Baranami czy pisarze kręgu buntu lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku do którego to kręgu sam się zaliczam, tacy jak Kornhauser czy Barańczak, czy Zagajewski.  Mówię to i piszę, bo taka jest prawda – Sława Polskim masonom gdyż pomogli przetrwać Wierze Przyrodzonej Słowian w okresie II Inkwizycji Rozumu czyli Kontrreformacji, a także Sława Templariuszom, Braciom Polskim i Czeskim, bo i oni pomogli przetrwać Wierze Rodzimej w okresie I Inkwizycji Rozumu, czyli w Średniowieczu i w Odrodzeniu. Nie znaczy to wcale, że popieram tajne działania i zakulisowe rządy światem.

img.php

My mamy w swoich szeregach Marię Rodziewiczówną z tego powodu, że z wielką dbałością zapisała wiele wątków z Wiary Przyrodzonej Słowian i Bałtów oraz że dała świadectwo w swojej twórczości, iż pogaństwo kwitło na ziemiach polskich jeszcze w XX wieku, słabo zaledwie przyprószone cienką pierzynką mroźnego katolicyzmu.

Cenimy ją również za to, że dała dowody niezbite, iż nie trzeba być katolikiem żeby być wspaniałym Polakiem, patriotą, wielkim umysłem, niezależnym duchowo Słowianinem, ba – m0żna nawet być lesbijką i masonką, i nic się na swoim patriotyzmie nie traci.  Powiedziałbym nawet, że opierając się na starożytnych, pogańskich korzeniach Słowiańszczyzny zyskuje się taką właśnie zatwardziałość w patriotyzmie, płynącą z WIEDY i WIEDZY o starożytnych polskich korzeniach sarmackich i scytyjskich, jaką prezentowała Rodziewiczówna, dużo bardziej głęboką i pewną niż patriotyzm oparty o judeochrześcijańskie wytyczne z Watykanu.      

 

Zawłaszcza się Rodziewiczówną, próbuje się zawłaszczyć Pagaczewskiego i to samo próbuje się zrobić obecnie ze Zbigniewem Herbertem (Gazeta Polska Codziennie i portal Niezalezna.pl) przypisując jego twórczość do ortodoksyjnego katolicyzmu tylko dlatego, że w jego poezji występuje bóg. Twórczość Herberta jest jednak pełna wątków mistycznych świadczących o tym, że autor ten nie przynależy duchowo do wiernych kościoła katolickiego, jest raczej otwartym heretykiem, ezoterykiem, okultystą, duchowym poganinem, zdecydowanym przedstawicielem środowiska ludzi wolnego ducha, wolnomyślicieli, Wolnych Ludzi.

Tymczasem żyją jeszcze prawdziwi, ortodoksyjni toruńsko-rydzykowscy katolicy w Polsce, którzy wiedzą dobrze czym Kochanowski, Konopnicka, Reymont, Wyspiański czy Rodziewiczówna (albo nawet twórcy Konstytucji 3 Maja) pachną – no czym pachną ? Siarką , oczywiście. Cytuję:

„Uważajmy na Kołłątaja – w poszukiwaniu polskich wzorców osobowych”

Poszukując wzorców osobowych w naszej historii trzeba bardzo uważać. Tylu już i tak intensywnie ją zakłamywało, że można się pogubić. Tylu naszych wielkich w różny sposób zbłądziło.

Rozmawiałem kiedyś z dobrą polską katoliczka, która wciąż powoływała się na Konopnicka. Gdy zwróciłem jej uwagę na to, ze Konopnickiej odmówiono pogrzebu katolickiego, bo całe życie walczyła z Kościołem, była zaszokowana. Nie wiedziała.

Mało kto wie, że np. Rodziewiczówna, ulubienica narodowców, była buddystka (ten buddyzm widać np. w „Lecie leśnych ludzi”) a Reymont był wyznawcą i praktykiem spirytyzmu (kontaktował się ze zmarłym synem).

Najwięcej problemów mamy z Konstytucja 3 maja i ludźmi, którzy ją przygotowali. Wielu dobrych Polaków nie ma świadomości, że w tej konstytucji nie pojawiło się słowo Kościół i że to ignorowanie jego istnienia nie było przypadkowe”…

Ten, wspominany powyżej  buddyzm Rodziewiczówny nie był niczym innym jak Wiarą Przyrodzoną, ukrytą pod takim fatałaszkiem, jaki się w tamtych czasach w sam raz nadawał do tego, żeby się od ciebie odczepiła natrętna gawiedź katolicka.

Powiem tylko tyle i aż tyle: Koledzy z wpolityce.pl nie pierwszy raz przyłapujemy was na ordynarnym krętactwie i kłamstwach. Już raz zrobiliśmy to przy okazji, kiedy kościół katolicki usunął z Góry Ślęży figurę Świętowita umieszczoną tam przez członków Starosłowiańskiej Świątyni Światła Świata i innych przedstawicieli Wolnych Ludzi. Mam dla was dobrą radę. Nie kłamcie, bo prawdziwy pogański bóg Wiary Przyrodzonej kłamstwa nie znosi i nie wybacza, nie daje żadnego rozgrzeszenia, tylko daje kłamcom dokładnie to na co zasługują. Po drugie odczepcie się – delikatnie mówiąc , bośmy ludzie wysokiej kultury – od różnych postaci wielkich Polaków, które próbujecie bezczelnie zawłaszczać. Rozumiem, że Czarny Piotruś z Watykanu niedługo przyjmie w szeregi kościoła nie tylko rozwodników, ale także małżeństwa homoseksualne, żeby ratować „pogłowie wiernych owieczek” w statystykach, które się wam walą, ale czy naprawdę brak katolikom własnych rozlicznych świętych i błogosławionych, żebyście musieli ich podkradać lewicy albo Rodzimowiercom Polskim?

Tyle tytułem wstępu CB

 

brkohrus03-10Maria Rodziewiczówna

Maria Rodziewiczówna w Wikipedii

https://pl.wikipedia.org/wiki/Maria_Rodziewicz%C3%B3wna

Maria Rodziewiczówna pseudonim „Žmogus”[1], „Mario”, „Weryho” (ur. 3 lutego 1864 albo 30 stycznia 1864 w majątku Pieniuha(biał. (tar.)) na Grodzieńszczyźnie, zm. 16 listopada 1944 na folwarku Leonów koło Żelaznej pod Skierniewicami) – polska pisarka, członkini Warszawskiego Towarzystwa Teozoficznego i Warszawskiego Stowarzyszenia Ziemianek[3].

Dzieciństwo i młodość

Pochodziła z rodziny ziemiańskiej. Była córką Henryka Rodziewicza herbu Łuk i Amelii z Kurzenieckich. Rodzice Marii za pomoc udzieloną powstańcom styczniowym (przechowywanie broni) zostali skazani na konfiskatę rodzinnego majątku Pieniuha w Wołkowyskiem i zesłanie na Syberię. Matce będącej wówczas w ciąży z Marią, zezwolono na urodzenie dziecka i późniejszy o kilka miesięcy wyjazd opłaconym przez nią powozem. Dzieci Rodziewiczów podczas pobytu rodziców na zesłaniu zostały oddane pod opiekę różnym krewnym. Marią zaopiekowali się początkowo dziadkowie Kurzenieccy w majątku Zamosze koło Janowa, a po ich niedługiej śmierci zajęła się nią przyjaciółka i daleka krewna matki – Maria Skirmunttowa (w Korzeniowie na Pińszczyźnie).

W 1871 w wyniku amnestii wrócili z zesłania rodzice Marii. Mogli wówczas osiąść tylko poza obrębem ziem zwanych przez Rosjan „zabranymi”, czyli nie na terenie Grodzieńszczyzny, gdzie Rodziewiczowie mieli krewnych. Osiedlili się w Warszawie, gdzie znajdowali się w bardzo ciężkiej sytuacji materialnej (ojciec pracował jako rządca kamienicy, matka przez pewien czas w fabryce papierosów). Sytuacja rodziny poprawiła się nieco, kiedy daleki krewny Ksawery Pusłowski uczynił ojca Marii administratorem swoich nieruchomości. Prawdziwa poprawa nastąpiła jednak w 1875, gdy Henryk Rodziewicz odziedziczył po swym bezdzietnym bracie Teodorze majątek Hruszowa na Polesiu (1533 ha). Nie był to majątek należący od dawna do rodziny (pradziadek Rodziewiczówny kupił go od Suworowa).

Już w czasie pobytu w Warszawie Rodziewiczówna zaczęła uczęszczać na pensję pani Kuczyńskiej. W końcu 1876 w związku z poprawą sytuacji materialnej rodziny została umieszczona na pensji w Jazłowcu u sióstr niepokalanek, gdzie przełożoną była Marcelina Darowska (beatyfikowana przez Jana Pawła II), zwana przez Marię „Mateczką”. Tam przebywała do ferii 1879, kiedy z powodu choroby ojca i braku pieniędzy na dalsze kształcenie musiała wrócić do rodziny (ukończyła naukę na piątej lub szóstej klasie). Pobyt na pensji w Jazłowcu, gdzie dziewczęta w religijnej, ale i patriotycznej atmosferze przygotowywano przede wszystkim do przyszłej roli żony i matki, wywarł duży wpływ na Rodziewiczównę. Tutaj miały także powstać jej pierwsze utwory (najprawdopodobniej Kwiat lotosu).

Zarząd majątkiem Hruszowa

W 1881 umarł ojciec Rodziewiczówny. Po jego śmierci zaczęła stopniowo przejmować kontrolę nad majątkiem aż do 1887, gdy przejęła go formalnie (wraz z obciążeniem w postaci długów ojca i stryja, a także koniecznością spłaty rodzeństwa). Obcięła krótko włosy (za zezwoleniem matki) i w krótkiej spódnicy i męskim żakiecie zajęła się zarządzaniem Hruszową, która nie przynosiła jednak większych dochodów (przy dużym areale na ziemię uprawną przypadała najwyżej jedna trzecia).

W 1882 r. Maria Rodziewiczówna zadebiutowała drukując pod pseudonimem Mario w 3 i 4 numerze „Dziennika Anonsowego” dwie nowelki Gamę uczuć i Z dzienniczka reportera. Pod tym samym pseudonimem opublikowała w 1884 w redagowanym przez Marię Konopnicką „Świcie” nieco obszerniejsze opowiadanie Jazon Bobrowski, a w 1885 humoreskę Farsa panny Heni. Debiutem powieściowym Rodziewiczówny był Straszny dziadunio, którym wygrała w 1886 konkurs ogłoszony przez „Świt”. Powieść opublikowano w odcinkach.

Stosunki dworu z miejscowymi prawosławnymi chłopami białoruskimi układały się różnie. W 1890 za „czynne zełżenie'” (pobicie) pastucha z Antopola groziło pisarce nawet dwa tygodnie aresztu (sprawę załatwiono w końcu polubownie wypłacając powodowi pięć rubli). W grudniu 1900 podpalono jej zabudowania jednego z folwarków (spalenie stodoły, młocarni i obory z pięćdziesięcioma sztukami bydła). Dwór w Hruszowej promieniował jednak na okolicę ogólnym szerzeniem kultury, a okoliczni chłopi znajdowali tutaj pomoc medyczną. W 1937 z okazji 50-lecia władania Hruszową (i 50-lecia pracy literackiej) miejscowi chłopi podarowali Rodziewiczównie album z dedykacją: Sprawiedliwej Pani i Matce za 50 lat wspólnej pracy, kupili dzwony do jej kaplicy i za darmo zwieźli cegłę na budowany przez Rodziewiczównę w Antopolu kościół katolicki.

Czas do I wojny światowej pisarka spędzała zasadniczo w swym majątku w towarzystwie dwóch dalekich kuzynek, a zarazem przyjaciółek i opiekunek: Jadwigi Skirmunttówny bądź Heleny Weychertówny. Jedynie zimą wyjeżdżała na 2-3 miesiące do Warszawy. Odbyła też kilka podróży zagranicznych: do Rzymu (za 500 rubli uzyskanych jako nagrodę za Dewajtis), 2-3-krotnie do południowej Francji (Riwiera), przynajmniej raz do Monachium, do Szwecji i Norwegii.

W 1905 rozpoczęła aktywną działalność społeczną (napięcia społeczne, obraz robotniczej nędzy miał wywrzeć na niej ogromne wrażenie). W 1906 założyła tajne stowarzyszenie kobiece Unia. Przyczyniła się też do założenia w Warszawie sklepu spożywczego i sklepu zajmującego się sprzedażą wyrobów ludowych, a także świetlicy na terenie powiatu kobryńskiego.

I wojna światowa

Wybuch I wojny zastał Rodziewiczównę w Warszawie. Wzięła udział w organizacji szpitala wojskowego, pomagała także w organizowaniu tanich kuchni dla inteligencji i bratniej pomocy akademickiej. W 1915 wróciła na pewien czas do Hruszowej, podejmując tam opiekę nad uciekinierami, których usiłowała zatrzymać. W latach 1919–1920 inicjowała szereg poczynań społecznych w okolicy Hruszowej założenie kółka rolniczego, budowę łaźni parowej, odbudowę chederu w Antopolu. W okresie wojny polsko-bolszewickiej znalazła się w Warszawie, gdzie pełniła obowiązki sekretarki w Komitecie Głównym PCK oraz została mianowana komendantką Kobiecego Komitetu Ochotniczej Odsieczy Lwowa na miasto Warszawę. Po zakończeniu działań wojennych wróciła do Hruszowej.

Okres międzywojenny

W okresie międzywojennym próbowała nadal prowadzić działalność oświatową i społeczną (m.in. zorganizowała Dom Polski w Antopolu, sfinansowała również budowę piętra w kobryńskim Gimnazjum Państwowym własnego imienia). Polityka rządowa na kresach budziła jednak jej dezaprobatę. Utrzymanie polskości na tych ziemiach wiązała ideowo z rolą wielkiej własności ziemskiej i Kościoła. Władze zażądały od niej tymczasem oddania części majątku (150 ha) na potrzeby osadnictwa, do czego doszły jeszcze osobiste zatargi ze starostą z Kobrynia. Stała się protektorką i współzałożycielką Związku Szlachty Zagrodowej.

Rodziewiczówna miała niechętny stosunek do Żydów, których uważała za wyzyskiwaczy (lichwa) przyczyniających się do nędzy poleskiej wsi i kłopotów finansowych miejscowych ziemian. Znalazło to odbicie w jej utworach, gdzie zawsze można znaleźć przykład złego Żyda.

W 1937 roku została zaproszona do władz Obozu Zjednoczenia Narodowego. Zaproszenie przyjęła, ale w 1938, protestując przeciw poczynaniom rady naczelnej OZN, z organizacji tej wystąpiła[4].

II wojna światowa

Grób Marii Rodziewiczówny na Powązkach

Wybuch II wojny światowej zastał ją w Hruszowej. Została z niej wysiedlona w październiku 1939 (majątek przejął komitet miejscowej ludności). Na fałszywych papierach przekroczyła Bug i wraz ze Skirmunttówną dostała się do obozu przejściowego w Łodzi, skąd uratowała je rodzina przyjaciół (Mazarakich). W 1940 wyjechała do Warszawy, gdzie spędziła ostatnie lata życia w bardzo ciężkich warunkach materialnych (wspomagana przez przyjaciół). Stykała się z konspiracją, zwłaszcza z Armią Krajową. W czasie powstania warszawskiego sędziwa już pisarka przechodziła bądź była przenoszona do kilku różnych domów, otaczana opieką przez przyjaciół, PCK i powstańców.

Wyszła z Warszawy po kapitulacji, kilka tygodni spędzając w Milanówku, następnie udając się do Żelaznej – majątku Aleksandra Mazarakiego. Umieszczona w pobliskiej leśniczówce (w Leonowie), umarła po przebyciu zapalenia płuc w połowie listopada 1944. Pochowano ją w Żelaznej.

11 listopada 1948 zwłoki Marii Rodziewiczówny przeniesiono do Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach.

Tematy twórczości

W swojej twórczości szczególnie poruszała temat cywilizacyjnego oddziaływania kultury polskiej na Kresach Wschodnich, w tym religijność, patriotyzm, tradycję i kult przyrody ojczystej.

Odznaczenia i nagrody

2 maja 1924 roku prezydent Polski odznaczył pisarkę Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski[5]. W 1935 została odznaczona Złotym Wawrzynem Akademickim Polskiej Akademii Literatury[6], odmówiła przyjęcia tego odznaczenia ministerialnego. W 1937 roku, za zasługi na polu literatury prezydent odznaczył M. Rodziewicz Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski[7][8].

W roku 1934 otrzymała nagrodę literacką im. Elizy Orzeszkowej.

Twórczość

  • Straszny dziadunio (1887, przekład czeski 1891)
  • Dewajtis (1889, przekład niem. 1894, litewski I – 1890, serbski – 1896, angielski – 1901, francuski – 1904, węgierski – 1912, czeski – 1921 i słowacki – 1933)
  • Kwiat lotosu (1889)
  • Szary proch (1889)
  • Ona (1890, przekład niem. 1892)
  • Błękitni (1890, przekład czeski 1895)
  • Nowele (1890: Między ustami a brzegiem pucharu i Farsa panny Heni)
  • Nowele (1890, nowele: Jazon Bobrowski, Pierwsza kula, Nad program, Historia o białym wole, Filantrop)
  • Obrazki (1891, nowele: Złota dola, Na wigilią, W noc grudniową, Znachor, Myśl, Południca)
  • Hrywda (1891)
  • Czarny bóg (1892, powieść z życia nihilistów)
  • Anima vilis (1893)
  • Lew w sieci (1893); następne wydania już pt. Jaskółczym szlakiem
  • Pożary i zgliszcza (1893)
  • Na fali (1894)
  • Z głuszy (1895, nowele: Noc, Z tamtej strony, Czarna woda, Młyn Archipa, Na starej choinie, Wpisany do heroldii, Zachód, Pro memoria, Piaski, Szwed, Rozdroże, Posłaniec, Zagony, Czajki)
  • Jerychonka (1895)
  • Na wyżynach (1896)
  • Klejnot (1897)
  • Kądziel (1899)
  • Barcikowscy (1900)
  • Magnat (1900)
  • Nieoswojone ptaki (1901)
  • Wrzos (1903); zekranizowano w 1938 film pod tym tytułem
  • Macierz (1903)
  • Światła (1904, wyd. 2 uzupełnione ok. 1929 r.; nowele: Światła, Na tokach, Skręt, Wydaleni, Pięć koron, Skrzypek, Surma, Drwal, Siódmy syn, Tajemniczy medalik, Wrażenia i przeżycia – Lato 1915)
  • Czahary (1905)
  • Ragnarök (1906)
  • Joan VIII, 1−12 (1906)
  • Byli i będą (1908)
  • Rupiecie (1908, nowele: Rupiecie, Triumfator, Kamienie, Tutejszy, Tak zwani «Głupi», Ciotka, Lamus, Jan Borucki, Bajka o głupim Marcinie, Hryc, Bagno, «Wołowy czerep», Dobra służba)
  • Jaskółczym szlakiem (1910); pierwsze wydanie z 1893 r. ukazało się pod tytułem Lew w sieci
  • Kamienie. Ciotka. Wpisany do heroldii (1910)
  • Atma (1911)
  • Barbara Trzyźnianka (1914)
  • Czarny chleb (1914, nowele: Złota dola, Na Wigilię, W noc grudniową, Znachor, Myśl, Południca, Czarny chleb, Jezioro, Kolega Szoll, Pierścień, Starzec, Pierwsza kula, Jedna noga)
  • Lato leśnych ludzi (1920)
  • Niedobitowski z granicznego bastionu (1926, nowele: Niedobitowski z granicznego bastionu, Tydzień u Niedobitowskich, Niedobitowscy płacą, Sprawa jednorurki nr 3080, Przekroczenie obowiązujących ustaw, Obywatel Kuźma Suprunik, § 4, Czterech małych Mystkowskich, Jutrznia, Świętek)
  • Florian z Wielkiej Hłuszy (1929); w 1938 ekranizacja filmowa powieści pt. „Florian”.
  • Gniazdo Białozora (1931); ostatnia wydana powieść pisarki
  • Ryngraf
  • Złota dola
  • Pleśń

Ekranizacje

 Z tym tematem związana jest kategoria: Filmowe adaptacje utworów Marii Rodziewiczówny.

  1. Odznaczenia w dniu Święta Niepodległości. „Gazeta Lwowska”, s. 3, Nr 258 z 13 listopada 1937.

Bibliografia

Prace poświęcone Rodziewiczównie i jej twórczości (wybór):

  • Cecylia Walewska: Maria Rodziewiczówna. Twórczość, życie, czyn. Szkic syntetyczny. W dniach jubileuszowych czterdziestolecia pracy pisarskiej i działalności społecznej autorki. Warszawa: 13 III 1927 r..
  • Anna Zahorska: Maria Rodziewiczówna i jej dzieła. Poznań: 1931.
  • Kazimierz Czachowski: Maria Rodziewiczówna na tle swoich powieści. Poznań: 1935.
  • Kurzyna M., Maria Rodziewiczówna 1863-1944, w: Obraz literatury polskiej XIX i XX wieku, seria V, Literatura okresu Młodej Polski, t. 3, Kraków 1973
  • Anna Martuszewska: Jak szumi Dewajtis? Studia o powieściach Marii Rodziewiczówny. Kraków: 1989.
  • Skirmunttówna J., Dwadzieścia pięć lat wspomnień o Marii Rodziewiczównie, rkps Ossolineum nr 14052 II

Linki zewnętrzne

 c3959a78-8e63-47ac-883e-2bb22874114e.fileMaria Rodziewiczówna

Czego nas uczy Maria Rodziewiczówna

 Gabriel Maciejewski – blog literacki: http://coryllus.pl/?p=129
cze 082011

 

Tekst ten jest fragmentem książki „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie”.

Żywy jest u nas w Polsce zwyczaj traktowania poważnie pisarzy infantylnych, kokietów, frustratów i propagandystów oraz dezawuowania pisarzy poważnych, opowiadających o sprawach dla Polaków kluczowych i najważniejszych. Do tych pierwszych zaliczam Witolda Gombrowicza a do drugich Marię Rodziewiczównę. Wynika to wprost z dziecinnej chęci odwrócenia działań losu i zaklęcia go za pomocą formuł z dziedziny estetyki i teorii literatury. Wynika to głupawej wiary w to, że literaturę da się oderwać od języka, od historii kraju i ludzi w nim mieszkających. Nie da się, a to z tego powodu, że po polsku można pisać jedynie dla Polaków. Polacy zaś są jacy są i zmienić się ich póki co nie udało, choć różni próbowali. Dobra literatura, jeśli zastosujemy to obłąkane kryterium, to taka która wpisuje się w światowe trendy i nurty. Kłopot jednak w tym, że żadnych nurtów i trendów nie ma, są tylko doraźnie produkowane artykuły w prasie, które potem urastają do rangi przełomów, programów i polemik.

Jak kiedyś dziennikarze przyszli do Picassa, żeby im opowiedział o kubizmie to wywalił wszystkich za drzwi krzycząc, że on o żadnym kubizmie nic nie słyszał i żeby szli do diabła. Dobrze to także przećwiczył na własnej skórze Witold Gombrowicz kiedy założył się z Jeleńskim, że da popis surrealizmu w paryskiej restauracji w czasie awangardowej dyskusji o sztuce jakimiś mędrkami z samego paryskiego Olimpu. Jak powiedział tak zrobił. Przy tych wszystkich beszamelach sobie siedzieli, kiedy panicz Witold wstał i jakby nigdy nic zaczął zdejmować spodnie. Tak w ramach artystycznego happeningu. I co? I nic, faceci z nim siedzący nawet nie zwrócili na to uwagi, ich burżujskie wychowania kazało im nie widzieć tego wspaniałego przedstawienia. Siedzieli i spokojnie rozmawiali o tym co było na stole. Prowokacja się nie udała. Utrudniło to wielce życie Witoldowi Gombrowiczowi w Paryżu, bo uznano go za kabotyna, który niczego nie rozumie i bawi się tylko miast – jak oni – oszukiwać i brać za to pieniądze.

W Polsce oczywiście byłoby to samo, Gombrowicz zdejmujący spodnie w restauracji wzbudziłby niesmak Artura Sandauera i zainteresowanie milicji, zaś wielbiący go studenci musieliby zweryfikować swoje o nim opinie, bo oczekiwali wszak poważnego pisarza, a nie błazna. Całe szczęście Gombrowicz nie żyje już od 41 lat i można go wielbić bez strachu, że się gdzieś nagle pojawi bez gaci.

Maria Rodziewiczówna zaś jest pisarką całkowicie zapomnianą, jej książek nikt nie wydaje już od kilku lat, warto je więc gromadzić, bo może przyjść taki moment, że za całą ochronę przez złem zostanie nam tylko ona i książeczka do nabożeństwa. Niedługo zaś jakieś cwaniaki zaczną wykupywać jej książki z bibliotek i lub odbierać je za darmo by nie zawalały miejsca na półkach przeznaczonych pod harlequiny. Potem sprzedadzą je w skupie makulatury, a pieniążki przepiją. Nie ma tutaj miejsca na to, bym przypominał cały życiorys Marii Rodziewiczówny, powiem tylko, że ta święta kobieta przeżyła klęskę wszystkich swoich marzeń, widziała zaprzepaszczenie całej wielowiekowej pracy swoich przodków i triumf wrogów. Kiedy umierała na folwarku pod Skierniewicami, cudem ocalona z płonącej Warszawy, nie przypuszczała zapewne, że Polska, taka jaką znała, Polska szlachecka, katolicka i tradycyjna ma przed sobą jakąś przyszłość. Myślę, że Maria Rodziewiczówna umarła z poczuciem klęski totalnej.

Klęską było dla niej odzyskanie niepodległości w 1918 roku, bo niepodległość ta budowana była przez dziesięć z górą lat kosztem klasy, z której się wywodziła. Klasy, która ocaliła Polskę i tradycję w swoich domach i w swoich sercach. Nowa Polska, kraj socjalistów i endeków rościła sobie prawo do tego sukcesu. Grabski z Daszyńskim uważali za pełnoprawnych obywateli nowej Polski tych jedynie, którzy mogli stać się klientami nowej klasy urzędniczej, bez względu na narodowość, wyznanie i zasługi. W czasie kiedy odbierano herby i parcelowano majątki pod osadnictwo wojskowe nie zapewniając osadnikom nic prócz nędznego kredytu, Maria Rodziewiczówa z własnych, wyszarpywanych ziemi ciężką pracą pieniędzy budowała świetlice wiejskie, odbudowywała żydowski heder i pomagała prawosławnym chłopom. Ci sami chłopi spluwali potem za nią, kiedy odwróciła się plecami, bo była wszak dziedziczką i panią. Tak samo zachowywali się polscy urzędnicy, którym zdawało się, że polityka i historia stanęły w miejscu i teraz będzie już sprawiedliwie i pięknie, jeśli tylko uda się im rozprawić z tymi anachronicznymi i niedzisiejszymi ziemianami. Przez połowę życia II Rzeczpospolitej państwo zajmowało się systematycznym ograbianiem swoich najwierniejszych i najlepszych obywateli, kokietując jednocześnie tych wszystkich, którzy z tego państwa czerpali niezasłużone zyski lub wręcz je zwalczali dążąc do oderwania kresów od Polski.

Maria Rodziewiczówna pisała o tym książki, pisała także książki o pracy i ziemi. Czyli dwóch najważniejszych dla niej sprawach. My jednak nie czytamy dziś jej książek, bo ktoś nam kiedyś powiedział, że są anachroniczne, napisane słabo i bez polotu. Tak jakby Żeromski – czołowy społecznik – w rzeczywistości oszust i hochsztapler literacki – pisał z polotem. Myślę, że komuna tak łatwo poradziła sobie z Polską i Polakami po II wojnie światowej, bo połowę roboty odwaliły za nią przedwojenne rządy, które zajmowały się wydawaniem setek kilogramów ustaw przez zamachem majowym. Ustaw wymierzonych w klasę posiadającą, która w każdym innym kraju i systemie byłaby chroniona i wspomagana.

Po II wojnie i w czasie okupacji niemieckiej także, nie było tak naprawdę komu się postawić, nie było nikogo kto mógłby mieć jeszcze jakieś wpływy wśród ludzi i byłby naturalnym, znanym i szanowanym przywódcą, lokalnym liderem. Przypomnę tylko, że syn ministra Grabskiego napisał po wojnie księgę pod tytułem „300 miast wróciło do Polski”. Mój Boże! 300 miast! A ile odpadło?

Proza Marii Rodziewiczówny jest prozą poważną, to znaczy taką, która opowiada o rzeczach dla człowieka i jego życia najważniejszych, o podstawach bytu. Jest to proza, która nie kłamie i po jej przeczytaniu nie poczujemy się jak idioci zaopatrzeni w zestaw szkolnych mądrości, których wysłano w wielki świat, gdzie nikt tych mądrości nie szanuje i nie zna, bo ludzie robią tam tylko biznes. Do tego zaś sprowadza się to co dziś uważane jest za naszą tradycję. Zresztą, niedługo już tego. Niedługo ktoś się połapie, że czytanie książek jest w ogóle niepotrzebne i można z nich zrezygnować, żeby dzieciom w głowie nie mącić.

Rodziewiczówna budzi niechęć także z innego powodu. Ona uprawia jeden właściwie wielki temat – opowiada o relacjach człowieka z jego własnością. I to własnością nie byle jaką, własnością która została odziedziczona, która ma wszystkie atrybuty świętości i jest bardzo wymagająca. A co może obchodzić wymagająca własność jakąś gromadę gołodupców i złodziei? Nic proszę Państwa. Nic, zupełnie. Opowieści takie mogą jedynie przeszkadzać i mącić kładziony do głów obraz dziejów jako triumfującego postępu, który walczy z reakcją i wstecznictwem. Czyni to zaś za pomocą skrytobójców, o których się milczy i awangardowych artystów, o których mówi się bardzo wiele.

Cała właściwie lansowana mocno literatura zajmuje się wyłącznie odwracaniem uwagi od tego – najważniejszego w mojej ocenie tematu – od człowieka i jego własności. Zamiast tego mamy Dostojewskiego, który ma jakieś stosunki z samym sobą, albo z nieletnimi, mamy jakichś durniów co wadzą się z Bogiem, bo to się szalenie podoba tym, co stoją na czele sił postępu i oświecenia. Nie mamy tylko nic o tym co dla każdego indywidualnie i dla wszystkich razem jest najważniejsze – o posiadaniu i obowiązkach zeń wynikających.

O tym mówić nie można, a jak ktoś próbuje to znaczy, że jest słabym pisarzem, złym artystą, niedobrym człowiekiem i w ogóle nie zasługuje na to by młodzież się nim zajmowała. Wychowanie zaś młodzieży to drugi ważny temat w prozie Rodziewiczównej. I to także zadecydowało o jej przemilczaniu i zapomnieniu. Cóż ona tam bowiem pisze? Cóż robią ci młodzi ludzie w jej książkach? Otóż oni podejmują się zadań, które dziś byłby udziałem jakichś mocno doświadczonych specjalistów po amerykańskich uniwersytetach, ekonomistów, wojskowych logistyków i handlowców po najbardziej renomowanych szkołach MBA. I robią to jedynie w oparciu o doświadczenie, wyniesioną z domu tradycję, wdrożoną od dzieciństwa dyscyplinę pracy i siłę. Tak właśnie – siłę. Wszystko bowiem co tam jest w tych książkach ma w sobie siłę. I to także musi być niesłychanie denerwujące dla propagatorów infantylnej słabości i awangard wszelakich. I niech mi nikt nie mówi, że to co piszę to wymysły. Miast Rodziewiczównej mamy dziś Tokarczuk, kompletną grafomankę, która nie pisze książek o ziemi, tradycji, pracy i sile. Jej książki noszą tytuły sugerujące coś zgoła innego – „Bieguni”, „Podróż ludzi księgi” i są od początku do końca jednym wielkim zaprzeczeniem tego wszystkiego o czym pisała i czym żyła Rodziewiczówna.

Nie zawrócimy Wisły kijem i nie uratujemy już nic z tej pięknej twórczości, nie ma się co łudzić. Nie dajmy się jednak chociaż wpuszczać w takie gęste maliny jak te sadzone przez Tokarczukową, nie dajmy sobie wmówić, że człowiek może żyć w powietrzu i powietrzem. To ponure złudzenie.

– See more at: http://coryllus.pl/?p=129#sthash.at0m0QJH.dpuf

 Rodziewicz_wna1942Maria Rodziewiczówna

 

Rocznica śmierci Marii Rodziewiczówny (6 listopada) Mówiła, że „są dwie potęgi, którym trzeba oddać wszystko, a w zamian nie brać nic – to Bóg i Ojczyzna”.

 

Jej nazwisko miało zostać wymazane z narodowej pamięci. Władza ludowa dołożyła wszelkich starań, by jej osoba i twórczość oddana Wierze Przyrodzonej Słowian i teozofii (Helena Bławatska, Mikołaj Roerich), umiłowaniu przyrody polskiej i białoruskiej, tradycji wierzeń słowiańskich oraz krzewieniu głębokiego umiłowania Polski i rozwijaniu patriotyzmu zostały raz na zawsze zapomniane. Kościół katolicki widział ją jako emancypantkę, kobietę nowoczesną, która ani minuty nie poświęcała na siedzenie w kruchcie, także więc pracowicie zniechęcał swoich wiernych do poświęcenia uwagi jej twórczości i działalności społecznej. Zrozumienie i poparcie znajdowała wśród światłych socjalistów i masonów. Maria Rodziewiczówna nie była hołubiona także przez II Rzeczpospolitą, gdzie po krótkim kilkumiesięcznym flircie z Organizacją Narodową wystąpiła z szeregów tego na wskroś falangistycznego, katolickiego związku. Zmarła 6 listopada 1944 r. w Żelaznej pod Skierniewicami. Nie doczekała Wolnej Polski, ale na szczęście też nie musiała egzystować w PRLu, który nienawidził jej twórczości przesiąkniętej pierwiastkiem boskim. III RP znajdująca się pod wpływem kosmopolityzmu „europejskiego” i ponowoczesności także nie promowała twórczości Rodziewiczównej, starając się ją sprowadzić do roli trzeciorzędnej pisarki tworzącej kicz literacki w okresie międzywojennym.

Kilka znaczących cytatów

Henryk Sienkiewicz w liście wysłanym Rodziewiczównie na jubileusz 25-lecia pracy twórczej, w 1911 r., pisał:

Tyś zrozumiała, że mimo chmur, które rozciągają się nad Twoją ukochaną ziemią, mimo cierpień, mimo głazów, które gniotą pierś polską, naród wyciąga ręce do życia, więc krzepiłaś w nim siły życiowe. Słowa Twe były zawsze słowami otuchy i jakby echem drogiej nam pieśni Legionów… Służba Twoja była zawsze wierna Ojczyźnie, a zarazem jasna i przeźrocza jak ruczaj litewski.

Polska Ludowa wycofała jej książki z bibliotek, nie wpuściła na listę lektur. Pozwolono na wydawanie tylko tych książek, które nie budziły tęsknoty za patriotyczną miłością do Ojczyzny. Przesłanie Rodziewiczówny nie straciło na aktualności. Jej „Dewajtis”, „Byli i będą”, „Dwie Rady”, „Macierz”, „Florian z Wielkiej Hłuszy”, „Lato leśnych ludzi” i wiele innych pokazują wielkość polskiego narodu i uczą jak ważne jest pielęgnowanie polskich tradycji. Wśród najważniejszych przykazań, jakie pozostawiła Polakom była obrona polskiej ziemi. „nie puść, pazurami, zębami dzierż” – mówi ustami bohatera „Byli i będą”.

Rodziewiczówna była kobietą o męskim typie urody, noszącą krótkie włosy i marynarki. Przez ostatnie 25 lat życia mieszkała ze swoją przyjaciółką Jadwigą Skirmunttówną, której I wojna światowa pokrzyżowała plany w zakupie własnego folwarku. Obie były niezamężne.

„Ogólny prąd emancypacji ogarnia od dawna świat. Była emancypacja Murzynów, chłopów, teraz kolej na kobiety. Nie potępiono Murzynów i chłopów, nie trzeba potępiać kobiet. Niech nie będzie niewoli, niech każdy ma drogę otwartą. Ale myli się ten, kto sądzi, że zmiana prawa zmienia postać rzeczy. Będzie triumf, gdy nie litera prawa, ale człowiek sam się wyemancypuje. Ale na to nie trzeba wiele gadania, pisania, narad i debat – na to trzeba każdemu siebie tylko pilnować. Nie chcą kobiety szyć i zajmować się spiżarnią, dzieci niańczyć i dom prowadzić. To wszystko im za małe, za niskie, za marne, to im ubliża, to niewola. Ale żadna zastanawiać się nie chce, czy te obowiązki umie, pojmuje, czy je dobrze spełnia. Nie ma małych prac – są tylko marni pracownicy. Żeby kobiety zrozumiały, jak źle spełniają swe obowiązki, żeby zrozumiały, jak wielkie są i trudne, wtedy byłyby dopiero emancypowane.

A matki, które chowają córki, czego ich uczą? Niczego? Czy dziewczyna wie, jakie ją obowiązki czekają, czy jest do nich przygotowana? Nic a nic! A przecież na jej głowie jest dom cały… ład, jest mąż i dzieci… Kobieta zamężna musi znać się i na pedagogii, i na higienie, na rachunkowości, na chemii. Musi często być sędzią w swym małym światku i spowiednikiem młodych serc i dyplomatą w stosunkach z mężem i światem… żeby najpilniej i najgorliwiej pracowała, nieraz rady nie da. A wzwyż wszystkiego, słabości jej, dał Pan Bóg siłę kochania. Nie romanse jakieś, ani poezje, ale kochanie. Ona powinna umieć kochać i kochania uczyć. Kochanie Boga i ziemi, i obowiązków, i cierpień i bliźnich. Jeśli kobieta to zrozumie i spełni to wszystko – wtedy także nazwę ją emancypantką

– pisze w „Kądzieli”.

W 1938 r. w liście do uczennic z liceum, którego była absolwentką, pisała:

Pilnujcie się i nie dajcie się wciągnąć w hasła głupie lub wrogie, bo szkoda was, pierwsze pokolenie urodzone w wolnej Ojczyźnie. I pilnujcie się przed wadami narodu – przez czas niewoli nie ubyło, a przybyło, niestety, tyle chwastu spod zaboru wrażego

— ostrzegała.

Jej powieści rozchwytywane były „na pniu”. Naród ją kochał, czerpał siłę z jej twórczości i żywo o niej pamiętał.

Na koniec najtrudniejsze czyli prawda o Rodziewiczównej jako masonce i kilka słów prawdy o masonerii i jej roli w dziejach Polski

Cytat:
Dlaczego słowo mason ma zabarwienie negatywne , a przecież twórcy państwa amerykańskiego czy organizatorzy Rewolucji Francuskiej to masoni w Polsce to twórcy konstytucji 3 Maja czy kadra oficerska Legionów Dąbrowskiego .

Nie tylko Legiony Dąbrowskiego, nie tylko Legiony Piłsudskiego… nie tylko…

Grupę pierwszych szesnastu żołnierzy Polski Podziemnej, pierwszą zbrojną strukturę antyhitlerowskiej i antystalinowskiej konspiracji, tworzyli właśnie legioniści i piłsudczycy – przede wszystkim wolnomularze rytu mieszanego oraz teozofowie.

Być może numerolodzy dostrzegą w liczbie członków grupy jakiś znak. Omen. Bo walka zakończy się – po pięciu z górą latach – pojmaniem właśnie szesnastu, a przecież rozpoczęła ją także szesnastka. Racjonaliści uznają zapewne jednak tę zbieżność za zwykły przypadek, za nieco dziwną analogię, bo żadne nazwisko nie pojawia się na obydwu listach.

Generał Michał Tokarzewski-Karaszewicz sporządził spis pierwszych żołnierzy Polski Podziemnej. Nie Armii Krajowej, nie Związku Walki Zbrojnej i nawet nie Służby Zwycięstwu Polski; powstająca 27 września 1939 roku organizacja jeszcze nie miała nazwy. Statut dla tworzącej się struktury oraz jej nazwę wymyślił Tokarzewski kilka dni później.

„Szesnastka z IX. 1939. mjr Ant. (oni) Sanojca, sz. (ef) I O. (ddziału), kpt. Em. (il) Kumor, sz. (ef) legaliz. (acji), mjr. (Wacław) Berka sz. II O, mjr. Fr. (anciszek) Niepokólczycki, sz. (ef) sap. (erów), mjr. (Tadeusz) Kruk-Strzelecki, sz. (ef) prop. (agandy), mjr. Srebrzyński (? Józef) sz. (ef) łącz. (ności), mjr. (Augustyn) Stasiak, mjr. dypl. (Edmund) Michalski (O (dszedł), mjr. (Michał Lipscey-) Steiner, kptn. (Edward) Froe (h) lich, kptn. (Leon) Chędzyński sz. żand. (armerii), kptn. (Ludwik) Cyrkler (O (dszedł)), ppr. Rysz. (ard) Krzywicki (Szymon), Karasiówna Jan. (ina), Krzyżanowska Hal. (ina), ja.”
Na drugiej stroniczce stawiając znak „plus”, dodał jeszcze Tokarzewski do wymienionych następujące nazwiska:
„(Stefan) Starzyński, (Mieczysław) Niedziałkowski, (Kazimierz) Pużak, (Stefan) Korboński (potym Maciej Rataj), (Leon) Nowodworski, (Mieczysław) Michałowski” – osoby, które pierwsze wzięły udział w organizowaniu cywilnych władz Podziemnego Państwa.

Czwórka ze słynnej szesnastki –
gen. Michał Tokarzewski
mjr Tadeusz Kruk-Strzelecki
i obydwie kobiety (Janina Karasiówna i Halina Krzyżanowska)
była masonami, teozofami i wyznawcami Kościoła Liberalnokatolickiego.

Halina Krzyżanowska była pierwszym skarbnikiem organizacji (Szef sztabu obrony Warszawy płk Tadeusz Tomaszewski podaje: „Pamiętam, jak do mego schronu (w podziemiach PKO) major Kruk-Strzelecki znosi walizę z milionem czy dwoma milionami złotych”. Pieczę nad tymi pieniędzmi, otrzymanymi od Rómmla i Starzyńskiego na działalność konspiracyjną, Tokarzewski przekazał Halinie Krzyżanowskiej.)
Przez całą okupację jej powierzać będzie mjr Janina Karasiówna przeprowadzanie najtajniejszych misji (pierwsza kurierka SZP do Wilna, Antonina Płońska, mówiła iż kontakt na senatora Władysława Kamińskiego otrzymała od Karasiówny właśnie poprzez teozofki wileńskie).
Po wojnie Krzyżanowska aż do początku lat pięćdziesiątych pozostała w konspiracji. W ośrodku wolnomularzy i teozofów w Mężeninie nad Bugiem dała schronienie podziemnej radiostacji. Do samej śmierci utrzymywała z generałem tajną korespondencję. Powojenne grypsy sporządzane na pasmach lnu, wszywane były w ubrania kurierów i przewożone na Zachód. Dziś stanowią źródło informacji o antykomunistycznej działalności teozofów i wolnomularzy w Bierutowej Polsce.

Druga z kobiet, mjr Janina Karasiówna, była szefem łączności konspiracyjnej SZP, ZWZ i AK. Pełniła służbę na niebezpiecznym odcinku; dowodziła łączniczkami od trzeciej dekady września 1939 roku aż po ostatni dzień Powstania Warszawskiego. Jako jedyna kobieta wchodziła w skład Komendy Głównej AK.
Po oswobodzeniu z oflagu i zakończeniu wojny wyjechała do Londynu; tam, wraz z Tokarzewskim, działała przez jakiś czas w konspiracji na kraj, w ruchu kombatanckim oraz w loży masońskiej (gdzie osiągnęła 30 stopień wtajemniczenia) i w kręgu teozoficznym. W 1948 r. wyjechała do światowej centrali Towarzystwa Teozoficznego w indyjskim Adyarze pod Madrasem. Wkrótce, 25 października, podczas kąpieli utonęła w rzece porwana przez prąd, gdy niespodzianie podniesiono zaporę.

Sam Tokarzewski (najmłodszy generał II RP, twórca – z upoważnienia Rydza-Śmigłego – pierwszej organizacji konspiracyjnej, zastępca dowódcy Armii Polskiej – gen. Andersa) po wojnie pracował m.in. jako robotnik w fabryce sprzętu radiowego i nocny stróż. W jednym z rządów emigracyjnych objął w 1954 r. tekę ministra obrony narodowej.

Kiedy umarł (w Casablance – 1964 r.), w kieszeniach jego ubrań bliscy znaleźli opisane saszetki: z ziarnem pszenicy z Lubelszczyzny, źdźbłem trawy z Mężenina, kamykiem z królewskich grobów na Wawelu, kadzidłem z Jerozolimy…

Pogrzeb generała odbył się na londyńskim cmentarzu Brompton bez żałobnych egzekwii, a nawet bez oficjalnego udziału duchowieństwa. Tokarzewski był:

  • po pierwsze – masonem. I to najwyższego, 33 stopnia wtajemniczenia. Wielkim marszałkiem Areopagu Narodowego Federacji Polskiej Zakonu Wszechświatowego Zjednoczonego (Mieszanego) Wolnomularstwa Prawo Człowieka;
  • po drugie – jednym ze współzałożycieli Polskiego Towarzystwa Teozoficznego. We władzach tej organizacji zasiadał zarówno w Polsce, jak i na uchodźstwie;
  • po trzecie – kapłanem/biskupem Kościoła Liberalnokatolickiego (odłam obrządku starokatolickiego, nieuznający papieża i przez niego nieuznawany, propagujący wiarę w reinkarnację i utożsamiający Matkę Boską z Wielką Macierzą religii antycznych). Wyświęcony w 1926 r. przez holenderskiego biskupa Jamesa Ingalla Wedwooda, do końca życia sprawował msze święte oraz odprawiał inne nabożeństwa w liberalnym obrządku.

W 1992 roku jego prochy spoczęły na warszawskich Powązkach.

Czy generał, szef Biura Personalnego Ministerstwa Spraw Wojskowych mógł wierzyć w wędrówkę dusz i „poszukiwać ezoterycznej prawdy”? Jak to możliwe, że doktryna będąca zlepkiem wierzeń hinduskich i buddyzmu, nazywana przez Mirceę Eliadego „wstrętną hybrydą duchową”, zdołała zagnieździć się wśród elit politycznych Europy, Indii i II Rzeczypospolitej?

Hm… od Bławatskiej chyba trzeba zacząć…

Bławatska wraz z grupą przyjaciół z kręgu spirytystów założyła w 1875 roku Towarzystwo Teozoficzne. Badano w nim, komentowano i podawano do wierzenia teogonię egipską (bardzo wówczas modną), buddyjską ideę transmigracji, a przede wszystkim – indyjskie systemy religijne. Członkowie Towarzystwa przenieśli się nawet na pewien czas do Indii, gdzie nabyli niewielką posiadłość w Adyarze niedaleko Madrasu, która stała się z czasem centrum ruchu. Mimo krytyki działalności Bławatskiej ruch teozoficzny zyskiwał zwolenników, szczególnie za sprawą Annie Besant, następczyni Bławatskiej.
Ruch teozoficzny okazał się znaczący dla losów Indii. Początek działalności Besant zbiegł się z obecnością w Londynie grupy młodych Hindusów studiujących na angielskich uniwersytetach. Wśród nich znalazł się Mohandas Gandhi, adept prawa, który tak pisał: „Pod koniec drugiego roku mojego pobytu w Anglii spotkałem dwóch teozofów, którzy przedstawili mnie pani Besant. Przeczytałem też Klucz do teozofii, który zachęcił mnie do studiowania książek o hinduizmie i otworzył mi oczy na fałszywość tezy forowanej przez misjonarzy, jakoby hinduizm był pełen zabobonów”.
Besant i Gandhi stali się apostołami odrodzenia hinduizmu.

Inaczej potoczyły się losy teozofów w Europie; swój rozwój i wpływy zawdzięczali sojuszowi z wolnomularstwem, a ściślej – jego niezbyt ortodoksyjną gałęzią Le Droit Humain (Prawo Człowieka). Elita ruchu teozoficznego od początku usiłowała nawiązać ścisłe związki z wolnomularstwem. Na przeszkodzie stanęła jednak konstytucja doktora Andersona, uważanego za prawodawcę masonów wszystkich obrządków, która w artykule III mówi: „Niewolnicy, kobiety ani ludzie niemoralni i niehonorowi nie mogą być przyjęci do loży, lecz jedynie mężczyźni cieszący się dobrą opinią”. A wśród teozofów kobiety dominowały zarówno liczebnie, jak i intelektualnie. Tymczasem pod koniec dziewiętnastego wieku ruch emancypacyjny czynił poważne postępy i wydawało się, że jest niemożliwe, aby przynajmniej niektórzy wolnomularze nie zrewidowali swoich poglądów. Pierwszym z nich był francuski senator Georges Martin, który po konflikcie z Wielką Lożą Symboliczną Szkocką, której był członkiem, udzielił wtajemniczenia pierwszym trzynastu kobietom. Uroczystość odbyła się w marcu 1893 roku w paryskim salonie Marii de Vienne, założycielki Towarzystwa Karmienia Piersią Macierzyńską. Po przyjęciu jeszcze kilkunastu adeptek Martin utworzył Wielką Lożę Symboliczną Szkocką Mieszaną „Prawo Człowieka”. Rok 1902 był niewątpliwie przełomowy dla nowego obrządku.

Annie Besant, dowiedziawszy się o możliwości przyjmowania kobiet do wolnomularstwa, przybyła do Paryża wraz z sześcioma osobami. Wszystkim nadano pierwsze trzy stopnie. Po powrocie do Anglii założyli pierwszy warsztat obrządku mieszanego (Co – Masonery), który zyskał dużą popularność wśród tamtejszych teozofów. Za ich pośrednictwem rozpowszechnił się także w koloniach Imperium Brytyjskiego i w Ameryce Południowej. Besant osobiście założyła wpływową później lożę w Amsterdamie. W Stanach Zjednoczonych zaś Co – Masonery tworzyli głównie nowi imigranci z Europy, mający utrudniony dostęp do tradycyjnych lóż zdominowanych przez Anglosasów. Na ziemiach polskich pierwsze kółka zwolenników Bławatskiej i Besant powstały dopiero w 1905 roku, i to wyraźnie z inspiracji teozofów rosyjskich. Sekretarzem pierwszej loży teozoficznej Alba został dyrektor Szkoły Sztuk Pięknych Kazimierz Strabowski. Wśród osób zainteresowanych wschodnim synkretyzmem byli m.inn: Eliza Orzeszkowa, Tadeusz Miciński i Maria Rodziewiczówna. Obok nich znalazła się grupa wpływowych kobiet ze sfer mieszczańskich, inteligenckich, a nawet arystokracji.

Pierwsza wojna światowa znacznie ograniczyła działalność teozofów; wielu z nich zajęło się działalnością niepodległościową.
W II Rzeczypospolitej teozofia i związane z nią kręgi masonerii uzyskały wręcz idealne warunki rozwoju. Wanda Dynowska, sekretarz Polskiego Towarzystwa Teozoficznego, i generał Michał Tokarzewski-Karaszewicz chcieli utworzyć w Polsce wolnomularstwo mieszane, skupiające teozofów. Dynowska poinformowała o tym Józefa Piłsudskiego, który – wedle jej późniejszej relacji – „zainteresował się bardzo, wypytywał o wszystko, zastanawiał się długo, wreszcie powiedział, iż widzi nasze motywy, zgadza się z nimi, pozwala i zachęca, bylebym go zawsze o rozwoju prac informowała”. Z takim poparciem teozofka wyjechała do Anglii, gdzie – wraz ze swoim towarzyszem z organizacji Tadeuszem Bibro – przystąpiła do loży obrządku mieszanego. Po powrocie do kraju utworzyła pierwsze kółko przekształcone wkrótce w lożę Orzeł Biały. Niebawem ruch zasiliła grupa oficerów-piłsudczyków zobowiązanych przez marszałka do wycofania się z masonerii innych rytów. Sam Piłsudski, według relacji Dynowskiej, bardzo interesował się nową formacją, wypytywał o członków i chciał być informowany o pracach.

W dniach 10 i 11 grudnia 1932 roku odbyło się pod przewodnictwem Wielkiego Kanclerza, Haliny Krzyżanowskiej Zgromadzenie Narodowe Zakonu w Polsce, które uchwaliło „na chwałę Wielkiego Budowniczego Świata, dla ludzkości wszystkiej udoskonalenia i w służbie Ojczyzny naszej, oraz Narodu Polskiego” statut Federacji.
W podjętej uchwale określony został cel Federacji:

„Chcemy wzrastać i stawać się w społeczności naszego narodu i całej Polskiej Rzeczypospolitej kamieniem węgielnym Prawdy, Mądrości, Twórczego Czynu i służenia wszystkiemu co żyje; aby Ziemia ta w Wielkiej Rodzinie Narodów żyć chciała i mogła, jak wolni z wolnymi, równi z równymi, w przykładzie urzeczywistniania braterskiej swojej Miłości do wszystkiego, dając świadectwo Prawdzie o Jedności Życia.
/../
Zakon posiada swój system moralności, ukryty w alegoriach i przedstawiony w symbolach. Celem tego systemu jest dążenie, aby indywidualne osiągnięcia Jedynej Prawdy przejawiać w czynie zespołowego życia w szczupłym początkowo gronie Braci Zakonnych”.

Faktem jest jednak, że do polskiej federacji, oprócz teozofów, należeli również członkowie nie związani z tym ruchem. Choć przyznać trzeba, że loże Prawo Człowieka były ważnym miejscem propagowania idei Bławatskiej. Towarzystwo Teozoficzne, którego pierwszoplanową postacią po przewrocie majowym stał się generał Tokarzewski, liczyło blisko 600 członków i regularnie wydawało periodyk Przegląd Teozoficzny.

Być może to właśnie za sprawą Tokarzewskiego-Karaszewicza organizacja poparła rządy Piłsudskiego. Powoływanie się teozofów na wielką trójcę romantyczną, w szczególności na Słowackiego i jego Króla Ducha, współgrało z nastrojami elity piłsudczyków, deklaracje w rodzaju „wypowiedzieliśmy walkę wszystkiemu, co w Polsce małością jest i kłamstwem”, były zgodne z hasłami moralnej sanacji.
Najpoważniejsze wpływy polityczne zdobyła loża Św. Graal, w której Bratem Czcigodnym przez kilka kadencji był właśnie generał Tokarzewski. Należał do niej również porucznik Zaćwilichowski, najbliższy współpracownik Kazimierza Bartla w czasach, gdy ten był premierem. Pod koniec lat dwudziestych erygowano lożę Św. Michała Archanioła, do której należeli głównie wojskowi: komandor Bernard Miller, generał Pasłowski i Tadeusz Marceli Casperi-Chraszczewski z gabinetu wojskowego prezydenta. Teozofowie przywiązywali dużą wagę do zagadnień pedagogicznych, stąd też inna loża, Radosna Przyszłość, skupiająca siostry i braci zainteresowanych tymi problemami. Choć Janusz Korczak, lekarz i opiekun sierot, należał do loży Gwiazda Morza.

Przedmiotem dyskusji na zebraniach nierytualnych były m.in. tematy dotyczące specjalnych celów danej loży, problemy społeczne, sprawy pokoju, Polski i polityki europejskiej. Każdego roku odbywały się w Warszawie Walne Zgromadzenia Braci od stopnia mistrza wzwyż, na których omawiane były bieżące sprawy zgodnie z ustalonym porządkiem dziennym. Odbyły się również dwa Zgromadzenia Nadzwyczajnej: pierwsze – dla powołania Polskiej Federacji, drugie – dla przyjęcia statutu Polskiej Federacji i wybrania kandydatów na Urząd Namiestnika Polskiej Federacji.

Co roku, w końcu czerwca, organizowane były zjazdy w Mężeninie. Przyjeżdżali na nie Bracia należący do różnych lóż, którym praca zawodowa na to pozwalała. W dużej sali dworu w Mężeninie odbywały się zebrania rytualne, przeważnie pod egidą loży „Orła Białego”. Dwór został zakupiony przez Spółdzielnię dla prowadzenia kolonii letnich. Założycielami Spółdzielni było kilku członków Zakonu i kilku członków Polskiego Towarzystwa Teozoficznego. Jedna z członkiń Zakonu wystarała się o dotacje na kupno dworu, a następnie na przerobienie go, w celu uzyskania bardziej dogodnego położenia pokoi i nadbudowania piętra. Dwór był usytuowany wśród lasów i polan, w otoczeniu dworu rosło kilka starych dębów, będących pod ochroną jako pomniki przyrody i starych lip.

D. Bargiełowski w poświęconej Tokarzewskiemu monografii „Po trzykroć pierwszy” pisze, iż okoliczni chłopi szeptali, że pod wodzą generała odbywały się nocne pochody ze świecami, w których brały udział tajemnicze postaci w długich białych szatach.
Podobno Tokarzewski nosił pierścień z wielkim ametystem (namagnesowany przez A. Besant), który rzekomo dawał do ucałowania.
T. Dołęga-Mostowicz („Kariera Nikodema Dyzmy”) opisując dziwaczny rytuał w Borowie, inspirował się ponoć działalnością generała w Mężeninie.
A (dziennikarz) Wiesław Wohnout mówił, że „baby leciały na niego jak szafy na trzech nogach”…

W Mężeninie oprócz zebrań rytualnych odbywały się na pięknie położonej polanie pod sosnami zebrania nierytualne wolnomularzy stopnia nie niżej mistrza, na których omawiano rożne sprawy natury społecznej i ideowej, jak np. droga Polski.

W 1938 r. władze państwowe zamierzały wydać dekret o likwidacji organizacji o charakterze tajnym, w tym – masońskich. Gdy wiadomość o tym zamiarze dotarła do Polskiej Federacji Wszechświatowego Zjednoczonego Wolnomularstwa kierownictwo podjęło uchwałę o samolikwidacji Zakonu.

Na podstawie: A. Janecki, Wł. Bocheński, A. Łukawska, L. Chajn.

Ja dopiszę tutaj jedynie, że w tekście podkreślonym na czerwono, że nie należy używać określenia „racjonaliści”, a wyłącznie materialiści. To materializm, w odróżnieniu od teizmu i teozofii jest poglądem irracjonalnym, o tym już dzisiaj wiadomo. CB.

 

 

Góra Bogini Aleksoty w Kownie

KaunasAleksotasBridge

Widok na Kowno z Góry Aleksoty

Sin título

Dąb Dewajtis w Hruszowej

70329822

skanowanie0004-22

Rodziewiczówna lesbijka, wyznawczyni wiary przyrody i buddystka

http://zientek.blog.pl/2014/05/11/o-tej-ktora-szla-po-slonecznej-stronie-zycia-szkic-o-marii-rodziewiczownie/

W Hruszowej Maria żyła zawsze otoczona kobietami – przez długie lata była z nią matka, siostra, przyjeżdżające z wizytami kuzynki, a w końcu także przyjaciółki, z którymi Rodziewiczówna mieszkała pod jednym dachem. Brak jest wiarygodnych źródeł, które poświadczałyby intymny charakter tych związków. Jednak sam wygląd pisarki oraz bliskie związki z kobietami nasuwają przypuszczenia o jej orientacji. Współcześni posługując się aktualną terminologią dla związków lesbijskich widzą Rodziewiczównę jako typ zdecydowanie męski (butch w odróżnieniu od femme). To jednak tylko spekulacje, często podważane przez kręgi prawicowe, kultywujące mit Kresów, z którymi tak silnie związana była Rodziewiczówna.

Jedną z kobiet, które przez kilka lat mieszkały w Hruszowej była Helena Weychert, która razem z pisarką działała w Stowarzyszeniu Ziemianek. Rodziewiczówna była też silnie związana ze swoją kuzynką – Jadwigą Skirmunttówną, młodszą od pisarki o jedenaście lat, subtelną blondynką. To Jadwiga towarzyszyła pisarce w jej trwających przez kilka lat (od 1911 r.) wyprawach do puszczy, kiedy trzy kobiety na trzy letnie miesiące uciekały od świata i żyły w odosobnieniu w leśnej chatce, jaką kazała zbudować Rodziewiczówna. Z Hruszowej przywożono im niezbędne produkty, zostawiając je w umówionym miejscu w lesie, tak aby kobiety nie miały żadnego kontaktu z kimś „z zewnątrz”. Trzy samotne panie w środku puszczy, odseparowane od świata, wtopione w przyrodę – podobny pomysł w pierwszych latach XX wieku wymagał odwagi i fantazji!

Wiodły w puszczy „pierwotne” życie, które zostało później opisane w jednej z najsłynniejszych książek Rodziewiczówny pt. „Lato leśnych ludzi”. Szkoda, że pisarka nie odważyła się opisać prawdziwych, kobiecych postaci które przeżywały leśne przygody – bohaterami książki uczyniła mężczyzn: Rosomak to Maria Rodziewiczówna, Żuraw – Jadwiga Skirmunttówna, zaś Pantera Maria Jastrzębska.

Słynna chata została rozebrana w 1919 roku, kiedy samotne przebywanie w puszczy stało się zbyt niebezpieczne. Domek przeniesiony został na teren Hruszowej i służył gościom.

dz_07-2011_49

Autentyczna chata leśnych ludzi

Książka „Lato leśnych ludzi”, nazywana czasami „biblią puszczy” albo „polską Księgą Dżungli” ukazała się w 1920 roku i zyskała ogromną popularność. Dla harcerzy stała się pozycją obowiązkową, dzisiaj powiedzielibyśmy – kultową. Przed wybuchem II wojny wznawiano ją siedmiokrotnie w dużych nakładach! Pamiętam, że sama czytałam tę książkę mając siedemnaście lat, będąc zagorzałą wegetarianką i zwolenniczką natury – rozbudzałam w sobie marzenia o życiu z dala od cywilizacji, w mistycznym związku z przyrodą… Znajdujący coraz więcej zwolenników styl życia eko powinien wykorzystać marketingowo potencjał „Lata leśnych ludzi”. Skoro „Walden” Thoreau jest wciąż czytany na świecie, cieszmy się, że mamy Rodziewiczównę.

Dodam, iż w sieci znalazłam informacje, iż panu Dariuszowi Morsztynowi udało się odnaleźć miejsce, w którym stała chatka opisana w książce. Obecnie w „Republice Ściborskiej” (ekologiczne „państwo” na Mazurach) ma powstać replika chaty leśnych ludzi wyposażona w tradycyjny sprzęt i eksponaty, a zarazem będąca muzeum Marii Rodziewiczówny.

„Lato leśnych ludzi” to także książka, w której odnaleźć można echa fascynacji Rodziewiczówny buddyzmem. W liście do syna Maria Konopnicka w 1910 roku pisała: „Jest Rodziewiczówna, ale nie mieszka w Nicei, tylko Monte Carlo. Dwa razy przyjeżdżała już mnie odwiedzić. Zupełnie teraz przejęta buddyzmem – i to jako wyznawczyni gorąca. I ja odnoszę się do buddyzmu sympatycznie, ale jako do systemu filozoficznego. […] Ona zaś jako do religii. Należy do warszawskiej loży buddystów […] Niedawno właśnie odprawiała buddyjski post. […] Z tej gorliwej klerykałki – co się zrobiło. Co prawda to też klerykałka, tylko buddyjska”.
Jak widać, autorka „Wrzosu” nie była więc typową, zagorzałą katoliczką, przynajmniej w pewnym okresie życia…

więcej:

http://zientek.blog.pl/2014/05/11/o-tej-ktora-szla-po-slonecznej-stronie-zycia-szkic-o-marii-rodziewiczownie/

PL_Maria_Rodziewiczówna_-_Lato_leśnych_ludzi.djvu

Lato Leśnych Ludzi – najpiękniejsza w historii Polski powieść o przyrodzie

http://www.rodziewicz.waw.pl/lato-lesnych-ludzi

W tej zakładce zamieszczane bedą skany okładki najpiękniejszej w historii naszego kraju powieści o przyrodzie zwaną  „polską Księgą Dźungli ” – Lato Leśnych Ludzi.

Proszę o przysyłanie skanów okładek z podaniem:

wydawnictwa, roku wydania i autora ilustracji (okładki) . Dziękuję

PL_Maria_Rodziewiczówna_-_Lato_leśnych_ludzi.djvu5

Podziel się!

    © Czesław Białczyński