Kazimierz Władysław Wóycicki (ur. 3 marca 1807 w Warszawie, zm. 2 sierpnia 1879), polski literat i wydawca, historyk Warszawy. Główny sprawca publikacji w Encyklopedii Orgelbranda haseł mitologii słowiańskiej Bronisława Trentowskiego, w wersji skopiowanej przez Joachima Szyca. Także zbieracz starożytnych podań słowiańskich, autor zapisu wielu opowieści zebranych pośród ludu. Założyciel pisma Kłos.
Kazimierz Władysław Wójcicki
WALIGÓRA I WYRWIDĄB
(fragment „Polskich baśni i legend”, wydawnictwo Nowa Era)
Żona jednego myśliwca, zbierając w lesie jagody, porodziła tam bliźnięta; a obadwa byli chłopcy, sama zaraz wnet umarła.
Niemowląt nie karmiła żadna z niewiast: jednego karmiła wilczyca, a drugiego niedźwiedzica. Którego wykarmiła wilczyca, ten się nazwał Waligóra; drugi Wyrwidąb się nazwał. Pierwszy siłą walił góry, drugi jakby kłosy zboża najtęższe wyrywał dęby.
Że się kochali wzajemnie, wyszli na wędrówkę, by obejść świat szeroki. Idą przez puszczę ciemną dzień jeden i drugi, w dniu się trzecim zatrzymali, bo drogę zaparła góra i skalista, i wysoka.
– Co my zrobim teraz, bracie? – Wyrwidąb smutnie zawoła.
– Nie troskaj się, bracie miły, ja tę górę precz odrzucę, by nam droga wolną była.
I podpiera ją plecami, i przewraca górę z trzaskiem; odsunął ją na pół mili. Poszli sobie zatem dalej.
Idą prosto, aż dąb wielki stoi na środku drogi; zatrzymuje ich w pochodzie. Wyrwidąb więc naprzód idzie, obejmuje go rękoma, wyrywa z całym korzeniem i rzuca na bliską rzekę.
Ale chociaż tacy mocni, nogi przecież utrudzili, więc pod lasem odpoczęli. Jeszcze sen nie skleił powiek, patrzą, aż mały człowieczek leci ku nim, lecz tak prędko, że ptak żaden ni zwierz żaden nie potrafiłby go zgonić.
Zdziwieni wstają na nogi, gdy on człeczek w ptasim locie zatrzymuje się przed nimi.
– Jak się macie, parobczaki?! – rzekł wesoło i radośnie – widzę, żeście utrudzeni, jeśli wola wasza będzie, w jednej chwili was zaniosę tam, gdzie jeno zażądacie.
Rozwinął piękny kobierzec.
– No, siadajcie społy ze mną!
Wyrwidąb więc z Waligórą usiedli wygodnie na dywanie. Człeczek klasnął, a kobierzec niesie ich, by ptak na skrzydłach.
– Zapewne was to dziwiło? – człeczek mały znowu rzeknie – żem tak prędko biegł po ziemi: widzicie, oto trzewiki, com dostał od czarownika; kiedy wdzieję, wtedy biegnę: co krok – to mila, co skoczę – to dwie.
Waligóra prosi tedy, Wyrwidąb łączy swe prośby, by dał po jednym trzewiku, bo chociaż są tacy mocni, jednak droga nogi trudzi. Poruszony prośbami podarował im trzewiki!
Gdy niemało ulecieli, zsadził ich pod wielkim miastem, a w tym mieście był smok wielki, który co dzień wiele ludzi zjadał. Król ogłosił: „Kto się znajdzie, że tego smoka zabije! – dwie mam córy, do wyboru; jednę oddam mu za żonę i po śmierci tron swój oddam”.
Stają więc bracia przed królem, oświadczają swą gotowość, że zabiją tego smoka. Pokazano im jaskinię, gdzie ten potwór zamieszkiwał. Idą śmiało; na pół drogi aż się mały człeczek zjawia.
– Jak się macie, przyjaciele! wiem, gdzie kres jest waszej drogi, lecz posłuchajcie mej rady: włóż każdy na nogę trzewik, bo smok jak wyskoczy nagle, nie da nawet machnąć ręką.
Posłuchali mądrej rady. Wyrwidąb stanął przed jamą, wzniósł z zamachem dąb ogromny, by jak tylko łeb ukaże, jednym ciosem smoka zgładził. Waligóra zaszedł z tylu i jaskinią z szczerej skały trzęsie jakby snopem żyta.
Smok wypada z jamy nagle, a Wyrwidąb przestraszony, zapomniawszy i o kłodzie, co ją trzymał w obu rękach, szczęściem, że wdział dany trzewik, bo uskoczył na dwie mile. Smok go nie mogąc dogonić, obrócił się na Waligórę; ten w przestrachu skałę podniósł i z zamachem silnie rzucił, a głaz, świszcząc, padł na ziemię i przycisnął ogon smoka. Waligóra, choć tak mocny, w tył uskoczył na dwie mile i zobaczył brata swego.
– Idźmy teraz, bracie, razem, smok się z miejsca nie poruszy, ty go uderz kłodą dębu, a ja go przywalę górą.
Idą wprzód więcej śmiało, jeden w ręku niesie górę, a drugi dębem wywija. Zawył smok jak stado wilków, widząc obu przeciwników: chciał się rzucić, lecz daremnie, ogon ciężki głaz przyciska. Wyrwidąb uderza silnie i rozgniata łeb na miazgę, a brat jego rzuca górą i zakrywa całe ścierwo.
Król już czekał; przyjął obu i dał im po jednej córze; a kiedy niedługo umarł, królestwem się podzielili i szczęśliwie sobie żyli.
Z Wiki
Biografia
Był synem Jana (1764-1840), przybocznego lekarza króla Stanisława Augusta Poniatowskiego (król zmarł na jego rękach) i Zofii z Zienkiewiczów. Pierwsze nauki pobierał u pijarów, w latach 1826-1827 studiował na wydziale chemicznym Szkoły Przygotowawczej do Instytutu Politechnicznego w Warszawie; uczęszczał także na kursy prawa i literatury w Uniwersytecie Warszawskim, poświęcając czas wolny od nauki na podróże po kraju, zbieranie i zgłębianie literatury ludowej. Nie ukończył formalnych studiów wyższych, już w 1827 rozpoczynając pracę dziennikarską (w „Dzienniku Warszawskim”).
Wziął udział w konkursie ogłoszonym przez Warszawskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk na „rozprawę o zwyczajach, obyczajach, podaniach i pieśniach i przysłowiach ludowych” (1828); zgromadził bogaty materiał, ale ostatecznie konkurs anulowano – praca Wójcickiego była jedyną zgłoszoną. W 1830, wykorzystując swoje badania, ogłosił 3-tomowe Przysłowia narodowe.
Uczestniczył jako żołnierz w powstaniu listopadowym; wydał w tym czasie Pamiętnik Kilińskiego a także śpiewniki patriotyczne. Po upadku powstania schronił się w Prusach Wschodnich, potem osiadł w Galicji. W 1834 powrócił do Królestwa Polskiego, był krótko więziony, następnie pracował jako dzierżawca dóbr ziemskich. Po poniesieniu dużych strat w efekcie wylewu Wisły osiadł na stałe w Warszawie w 1845. Utrzymanie zapewniał sobie dochodami z posad rządowych – głównego archiwisty i bibliotekarza Senatu, następnie dyrektora Drukarni Komisji Rządowej Sprawiedliwości i redaktora „Dziennika Praw”. Zajęcia te pozostawiały mu sporo czasu, który pożytkował na pracę wydawniczą i literacką.
Twórczość literacka
Był członkiem redakcji (potem redaktorem naczelnym) „Biblioteki Warszawskiej”, inicjatorem wydawania czasopisma „Kłosy”, redaktorem i autorem wielu haseł w Encyklopedii powszechnej Orgelbranda. Wydawał znane pisma zbiorowe – Album warszawskie i Album literackie. Najbardziej znanymi dziełami Wójcickiego były:
- Kurpie, powieść historyczna
- Klechdy starożytne, podania i powieści ludu polskiego i Rusi
- Pamiętnik dziecka Warszawy
- Warszawa i jej społeczność w początku naszego stulecia
- Cmentarz Powązkowski pod Warszawą
Był – wraz z żoną Anną z Magnuszewskich – aktywnym uczestnikiem życia towarzyskiego Warszawy. Spotkał się z życzliwością warszawskiego środowiska literackiego, kiedy w 1861 po konflikcie z margrabią Wielopolskim utracił posady rządowe i źródła dochodu. Literaci ofiarowali Wójcickiemu Księgę zbiorową, wydaną bezpłatnie przez drukarzy i sprzedawaną przez księgarzy bez marży w kilku tysiącach egzemplarzy. Wydarzenie to było rzadkim przykładem solidarności środowiska literackiego w Królestwie Kongresowym. Wkrótce pisarz odzyskał równowagę finansową dzięki stanowisku prezesa Komitetu Właścicieli Listów Zastawnych przy Towarzystwie Kredytowym Ziemskim.
W jego salonie spotykali się przedstawiciele środowisk kulturalnych, literackich i naukowych. Spotkania te Paulina Wilkońska, autorka pamiętników obejmujących lata 40. XIX wieku, wspomina następująco:
Wszyscy literaci, ktokolwiek by co napisał, znakomici, znani i nieznani – wszyscy najpierwej w progi pana Kazimierza przychodzą. |
15 maja 1876 obchodził jubileusz 50-lecia działalności literackiej.
Zmarł w 1879. Został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim.
Prace
Oprócz licznych prac rozproszonych po rozmaitych czasopismach i wydawnictwach zbiorowych warszawskich, krakowskich, lwowskich, wileńskich i poznańskich, wydał oddzielnie:
- Gawędy i obrazy
- Zarysy domowe
- Przysłowia Narodowe (3 t., Warszawa, 1830)
- Pamiętniki Jana Kilińskiego (Warszawa, 1830)
- Pieśni ojczyste (1830)
- Guślarz Gwardii Honorowej (1830)
- Kurpie, powieść historyczna (2 t. Lwów, 1834)
- Pieśni ludu Białochrobatów, Mazurów i Rusi z nad Bugu (2 t., Warszawa, 1836)
- Klechdy starożytne, podania i powieści ludu polskiego i Rusi (2 t., Warszawa, 1837, 2 wyd. z ilustracjami, 1876);
- Starożytne przypowieści z XV, XVI i XVII wieku (1836)
- Stare gawędy i obrazy (4 t. 1840)
- Teatr starożytny w Polsce (2 t., 1840)
- Zarysy domowe (4 t., 1842)
- Bibljoteka starożytnych pisarzów polskich (6 t., 1843-1844)
- Obrazy starodawne (2 tomy, 1843)
- Historja literatury polskiej w zarysach (4 t., 1845, 2 wyd., 1860)
- Domowe powiastki i wizerunki (2 t., 1846)
- Pamiętniki do panowania Zygmunta III, Władysława IV i Jana Kazimierza (2 t., 1846)
- Statuta polskie króla Kazimierza, w Wiślicy ułożone (1847)
- Jan Stefan Wydżga i jego pamiętnik (1852)
- Życiorysy znakomitych ludzi (2 t., 1850)
- Latopisiec, albo kronika Joachima Jerlicza (3 t., Petersburg, 1853)
- Domowe powieści (2 t., Mohylew, 1853)
- Cmentarz Powązkowski pod Warszawą (3 t., Warszawa, 1855-1857, reprint 1970)
- Archiwum domowe (1856)
- Mazowieckie powiastki (1858)
- Silva Rerum, Staropolskie powieści (2 t., Wilno, 1862)
- Amerykanin (Poznań, 1839)
- Szkice historyczne (Kraków, 1869)
- Niewiasta polska w początkach bieżącego stulecia (Warszawa, 1875)
- prace zbiorowe Album Warszawskie (1845) i Album literackie (2 t., 1848-1849)
- szereg obrazów pamiętnikowej formy z życia towarzystwa warszawskiego przed 1820 r., jak:
- Ostatni klasyk (Warszawa, 1872)
- Kawa literacka w Warszawie (1873)
- Fryderyk hrabia Skarbek (1873)
- Pamiętniki dziecka Warszawy i inne wspomnienia warszawskie
- Warszawa i jej społeczność w początkach naszego stulecia (1875)
- Z rodzinnej zagrody (1877)
- Pokój dziadunia (1878)
- Społeczność Warszawy w początkach naszego stulecia, 1800 do 1830 (1878)
- Literatura polska w zarysach dla młodzieży (1879) i in.
Cmentarz powązkowski autorstwa Kazimierza Władysława Wóycickiego z roku 1855
Bibliografia
- Stanisław Szenic, Cmentarz Powązkowski 1851-1890, Warszawa 1981
Kazimierz Władysław Wójcicki – Twardowski
Twardowski był szlachcicem po mieczu i kądzieli. Chciał wynaleźć środek na nieśmiertelność. Wyjechał więc z Krakowa, gdzie leczył ludzi, na Pogórze. Tutaj przywołał diabła i własną krwią podpisał cyrograf podsunięty przez biesa. Wśród wielu warunków wypisanych w umowie jeden był najważniejszy: dopóki Twardowski nie znajdzie się w Rzymie, diabeł nie ma prawa do jego ciała i duszy.
Na mocy tej umowy szlachcic rozkazał diabłu jako swemu słudze, aby całe srebro z Polski zgromadził e jednym miejscu – w Olkuszu. Tak powstało sławna kopalnia srebra w Olkuszu. Następnie bies miał do Pieskowej Skały przynieść wysoką skałę i postawić ją na dół najcieńszym końcem. Skała stoi do tej pory i zwie się Skałą Sokolą.
Diabeł spełniał wszystkie zachcianki Twardowskiego: szlachcic jeździł na malowanym koniu, latał w powietrzu bez skrzydeł, podróżował na kogucie, który był szybszy niż rumak, pływał pod prąd po Wiśle bez żagla i wioseł, szkłem zapalał wioski odległe o sto mil.
Zdarzyło się, że Twardowskiemu spodobała się panna chowająca robaka w butelce. Ten mógł zostać jej mężem, kto odgadnie, jaki to owad. Twardowski przebrał się w łachmany i odwiedziwszy pannę, odgadł, iż uwięzionym owadem jest pszczoła. Wkrótce też ożenił się. Jego żona w glinianym domku na rynku sprzedawała garnki i misy. Twardowski często przebierał się za bogatego pana z licznym dworem i kazał czeladzi tłuc towary żony dla zabawy.
Pewnego razu szlachcic znalazł się bez narzędzi czarnoksięskich w lesie. Tu dopadł go diabeł i zażądał od niego, aby natychmiast udał się do Rzymu. Czarnoksiężnik rozgniewał się i mocą swego zaklęcia zmusił biesa do ucieczki. Ten ze złości rzucił sosnę w stronę Twardowskiego i pogruchotał mu nogę. Od tego czasu szlachcic był kulawy.
W końcu diabeł zdenerwował się, że tak długo musi czekać na duszę Twardowskiego i obmyślił podstęp. Przybrał postać dworzanina i udał się do czarnoksiężnika z prośbą, by pośpieszył do jego chorego pana. Podstęp polegał na tym, że rzekomo chory człowiek znajdował się w sąsiedniej wiosce w karczmie „Rzym”, o czym oczywiście Twardowski nie wiedział. Kiedy znaleźli się na miejscu przeznaczenia, w pomieszczeniu, do którego zaprowadził go niby-dworzanin znajdowało się wiele ptactwa, głownie kruki i sowy. Twardowski zorientował się, że to pułapka. Porwał więc na ręce niewinne dziecko, próbował w ten sposób ocalić własną skórę. Diabeł wtedy przypomniał mu, że przecież ręczył słowem szlacheckim w umowie między nimi.
Czarnoksiężnik zawstydził się i odłożył niemowlę do kołyski. W jednej chwili bies porwał go i wylecieli przez komin. Podczas lotu Twardowski obserwował ziemię i smutno mu było, że musi opuścić wszystko, co pokochał. W tym momencie przypomniała mu się kantyczka, jeszcze z lat dziecinnych. Zaczął śpiewać pieśń nabożną. W pewnym momencie zauważył, że już się nie wznosi i gdzieś zniknął diabeł i jego świta. Sam wisiał w powietrzu i za karę miał tam pozostać do końca świata. Podobno do dziś widać go w świetle księżyca.