Zachodnia Słowiańszczyzna – 2000 lat Drang nach Osten

Zachodnia Słowiańszczyzna – 2000 lat Drang nach Osten

Przytaczamy poniżej fragment strony internetowej, która robi wiele dobrego dla odświeżenia Pamięci Polaków o tym o czym nigdy nie wolno nam zapominać. Przytaczamy ją nie po to żeby nienawidzić, lecz po to żeby każdy mógł LEPIEJ ZROZUMIEĆ.

Tu na początek bardzo ciekawa mapa słowiańskich nazw z Wendlandu:

Zainteresowanych całością materiałów i poznaniem tej problematyki głębiej odsyłamy na stronę Zbigniewa Hałata: http://www.halat.pl/drang_nach_osten.html#

DRANG NACH OSTEN

Byliśmy nad Łabą.
Uchylono nas za Odrę.
Przemoc już się i tam ciśnie, gdzie nigdy German, chyba wędrowny, stopy swojej nie postawił.
Nauczony klęskami swoimi Polak…może znowu powróci do owych wieków Tacyta, gdy między Germanami a Sarmaty wzajemna bojaźń była granicą.
Nie lękali się nas Germanowie, lecz ani my onych, mając w ręku równie ostre szable i skuteczniej pisząc żelazem dzierżaw zakresy, niżeli z cyrklem i tablicami.
ks. bp. Adam Naruszewicz (1733-1796)
Przedmowa do przekładu „Germanii” Tacyta


Pierwsze wtargnięcie Germanów na ziemie słowiańskie
nastąpiło już w pierwszym tysiącleciu przed n. Ch.
i rozpoczęło pochód Germanów na wschód
ten wieczny odtąd „Drang nach Osten”
Włodzimierz Dzwonkowski
w dziele „Prahistorja ziem polskich”
(Słowiańszczyzna pierwotna. Początki polskiej kultury i organizacji)
Warszawa 1918

W tym samym dziele mapa
SŁOWIAŃSZCZYZNA ZACHODNIA I GERMANIA,
a w niej zaznaczone czerwonymi punktami
zachodnie granice osadnictwa słowiańskiego:
Hamburg, rzeka Ilmenawa, Brunszwik, góry Harcu,
Fulda,Wuerzburg, rzeka Wernica
oraz zakreślony czerwoną linią ciągłą  Limes Sorabicus,
przeprowadzony w r. 808-808 przez Karola Wielkiego
(granica oddzielająca jego monarchię od Słowiańszczyzny zachodniej)

duży format powyższej mapy z ozdobna ramką (pdf)

 

Powiększenie: nazwy plemienne – Słowianie po granicę Jutlandii (Danii) – Wagrowie, Reganiccy nad Regnicą (dziś Regensburg) także w Bawarii, Berlin głęboko w ziemiach Słowiańskich, Postupim – dziś Poczdam


Powiększenie – granica zasięgu osadnictwa (linia przerywana), Słowianie sięgają nad Ren  (Grań), Radencę i Men (Mień), a także w Bawarii nad rzekę Lech, która tak się nazywa nie bez powodu. Starogród to dzisiejszy Salzburg.


Józef Kisielewski
„Ziemia gromadzi prochy”
Wydanie drugie, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań, 1939
fragment

(…)

Było tak: pomiędzy Polską a Niemcami na samym początku naszych dziejów znajdował się szeroki, pionowy pas ziemi, od Bałtyku aż na południe, który stanowił jakby przedpole; ścierały się na nim, zmagały i brały za łby wpływy tych dwóch państw. Granica Polski w wieku jedenastym kończyła się na Ziemi Lubuskiej (szmat ziemi, gdzie się schodzi Warta z Odrą), granica cesarstwa niemieckiego kończyła się na rzece Łabie. Między tymi dwoma granicami, w pośrodku były różne państewka słowiańskie: na południu Łużyczanie, na północy przy Bałtyku Weleci, czyli Lutycy, a w pośrodku właśnie owo przedpole.

Jeśli kto od Poznania pociągnie prostą linię na zachód, spotka naprzód miasta: Frankfurt, Lebus, Berlin z przedmieściem Kopenick, następnie Brandenburg, a w końcu Magdeburg. Polska stała fortecą w Lubuszu, Niemcy stały fortecą w Magdeburgu. W pośrodku były państwa mniejsze, buforowe, jakby dziś powiedzieli wyznawcy idei federacyjnej.
Etnograficznie rzecz biorąc, te drobne ludy należały do grupy lutyckiej, były jej najbardziej południową odnogą, jak Chyżanie naprzeciw wyspy Rugii byli skrzydłem najbardziej północnym.
Owe ludy południowe mieszkały w dorzeczach niewielkich rzek Sprewy i Hoboli, od których wzięły swoje nazwy – Sprewian i Hobolan (albo Stodoran). Rozmaite dokonywały się tu przemiany i ugrupowania. W czasach, które nas obchodzą, to znaczy, od końca panowania Mieszka I do wieku dwunastego układ stosunków tutejszych już się zarysował wyraźnie: bliżej Polski istniało państewko Sprewian, w którym władał książę Jaksa, ze stolicą w Kopaniku (należał do niej teren dzisiejszego Berlina), i drugie bliżej Niemiec państewko Przybysława, który stolicę swą posiadał na wyspie nazywającej się naprzód Branibor, później Brennaburg, lub Brandenburg. O Berlinie, oczywiście, żadnej wieści.
Jak się łatwo domyślić, księstewko bliższe Niemcom, braniborskie, stało pod wpływem niemieckim; księstewko Jaksy było szczerze przywiązane do Polski i ku niej ciążyło.
I teraz fakt w historii tych stron nie zwykłej wagi. Jak wiadomo, dia ekspansji ku wschodowi tworzyli cesarze niemieccy tak zwane marchie. Marchia Północna (czyli Stara Marchia – Altmark) leżała na lewym brzegu Łaby, akurat naprzeciw Braniboru. Od roku 1134 władał tą marchią Albrecht hrabia z Ballenstiidtu, dla obyczajów swych i zachowania Niedźwiedziem zwany. Ten Albrecht Niedźwiedź, jakby w przeczuciu, że stworzy całą rodową dynastię, zwaną w dziejach dynastią askańską, niesłychanie był łakomy ziemi i potęgi.
On to drogami bardzo zawiłymi zdołał księcia Przybysława nakłonić, aby księstwo Braniboru po swej śmierci zapisał jego synowi. Gdy Przybysław rychło umarł, Niedźwiedź sam zajął Branibor.
Aneksja nie poszła gładko. Wystąpił bowiem ze słusznymi pretensjami Jaksa z Kopaniku, najbliższy krewny Przybysława. Wszak po wszelkim prawie boskim i ludzkim jemu się ta ziemia należała, jemu ci ludzie, którzy mówili językiem jego ojczyzny. Jaksa zawinął się koło uzyskania posiłków z Polski i zdobył na Niemcach Branibor. Trzymał go przez czas jakiś, ale w końcu musiał ustąpić przed silą przeważającą.

Teraz rozpoczyna się najsmutniejszy okres historii polskiej, ten okres, który zadecydował o całym przyszłym kierunku rozwojowym Polski: okres podziałów po śmierci Krzywoustego, czyli po prostu okres kłótni i sporów, okres podziału państwa na partie, koterie i rozłamy. Ziemia Lubuska przypadła w udziale Piastom śląskim. Byli wśród nich ludzie dzielni i z otwartą głową, jak Henryk Pobożny, ale byli i inni. Syn tegoż Henryka, Bolesław Rogatka, zniemczony do gruntu, przy tym lekkomyślnik i hulaka, jedna znajpaskudniejszych postaci w galerii ówczesnych książąt, naprzód połowę Ziemi Lubuskiej oddał arcybiskupstwu magdeburskiemu (1249), potem pozbył się całego tego terenu na rzecz następców Albrechta. Ziemia Lubuska utracona została w roku 1251. Straty szły kolejno w górę Odry: naprzód Pomorze Zachodnie, później Ziemia Lubuska, jeszcze tylko Śląsk był przy Polsce. Ale i on już niedługo zostaje stracony. Im dalej od pierwszych Piastów, tym mniej rozumie się doniosłość linii Odry.
Albrecht Niedźwiedź wyszedł ze Starej Marchii, utworzonej na lewym brzegu Łaby, czyli na ziemiach słowiańskich zdobytych przez Karola Wielkiego. Gdy Askańczycy zagarnęli Branibor, z tej nowej zdobyczy oraz części Ziemi Lubuskiej utworzono nową redutę wypadową: Średnią Marchię. Wraz z postępem zaboru przesuwał się punkt ciężkości tego nowego organizmu państwowego, który oto rósł jako szósta, nowa dzielnica cesarstwa. Stolicą posiadłości Askańczyków był naprzód Magdeburg, następnie na wiele stuleci stał się nią Brandenburg, od którego poszła nazwa całej prowincji. I tak słowiańska nazwa Branibor zasiliła słownik niemiecki nowym przekręceniem. Nie pierwszy raz.

O Berlinie w dalszym ciągu nie słychać. W dokumentach nazwa ta pojawia się po raz pierwszy w roku 1244. Wobec czego rocznicę należałoby przesunąć o dobre lat kilka. A i wtedy nawet miałoby się do czynienia z rocznicą dosyć wątpliwą, było to bowiem wówczas miasto i małe i nic nie znaczące, w każdym razie nieprzydatne na jubileuszowy wzór.
Przesuwanie na wschód odbywało się pomału. Na razie potęgą był Brandenburg. O wielkiej karierze Berlina zdecydował kierunek, jaki się począł motać z dwóch miejsc środkowej Europy: z Brandenburgii ku Prusom krzyżackim i na odwrót. Oba te ogniska niemieckiego ducha w podobnych znajdowały się warunkach, obydwa żyły tymi samymi celami, obydwa tak samo, w sposób najplugawszy użyły imienia bożego dla oszustwa. Czy można się dziwić, iż powstał pomysł, że się z tych dwóch podobnych sobie kawałków ziemi wyciągną ręce i splotą jednym, jednoczącym uściskiem. Nie zaraz to nastąpiło, ale nastąpiło: urosła na tym cała potęga Prus, uratowała się niemczyzna, która z powodu systemu feudalnego popadła już w zupełne rozbicie, i dokonało się odcięcie Polski od morza. Wszystko za jednym zamachem.

1319 – wymierają Askańczycy;
1415 – władzę obejmują Hohenzollernowie (burgrabiowie z Norymbergi);
1510 – Albrecht Hohenzollern zostaje W. Mistrzem Zakonu;
1525 – sekularyzacja Zakonu;
1618 – połączenie Brandenburgii z Prusami (zatwierdza Zygmunt III Waza).

I jeszcze jedno: poniżyło Brandenburg, a wywyższyło Berlin. z którego bliżej i łatwiej podać rękę ku Prusom Wschodnim. Lecz mimo wszystko długo, bardzo długo zostaje ten Berlin miastem małym, cherlawym, byle jak stawianym. Zaczyna róść dopiero od Fryderyków, którzy zagnieździli się w Poczdamie. Odtąd dopiero znaczenie jego się gruntuje. W przeciągu lat dwustu pięćdziesięciu wydyma się i obrasta tą obszerną brzydotą, przeciw której wystąpił kanclerz Hitler.
Wiadomo więc dziś z całą pewnością, że data roku 1937 datą jubileuszową nie jest; nie jest nią również data 1944, lecz jakaś daleko późniejsza. W ogóle miasta na tym terenie to sprawa osobna. Trzeba ją postawić tak, jak się miała naprawdę, a nie tak, jakby się ją chciało w Niemczech dzisiejszych widzieć.
Zdobywaj ąc nowe ziemie Niemcy zakładali na nich miasta.
Z kilku powodów: ażeby mieć punkty zaczepienia w niechętnych stronach. ażeby stwarzać ośrodki życia dla kolonistów z głębi kraju sprowadzanych, ażeby w tych miastach tworzyć administrację kościelną, ażeby wreszcie przeciwstawić się swoim prawem handlowym prawom handlowym słowiańskim.
Bo i taka walka toczyła się na zdobytych terenach, oprócz politycznej i religijnej: biło się prawo z prawem. Prawo ‚magdeburskie z prawem słowiańskim. Trzeba to zaznaczyć: ziemie tutejsze, jak wszystkie zachodnie ziemie słowiańskie, były dostatnie, obfitujące w rozliczne dobro i bogactwo. Poza tym prowadziły ożywiony handel wymienny z szerokim światem. Jak wszędzie w Słowiańszczyźnie, były tu grody, a każdy gród miał obok siebie tak zwane „podgrodzie” (suburbium) przeznaczone właśnie na targi, na handel. Wszystko: organizacja rodowa, organizacja książęca i organizacja handlowa związane były razem, w jedną całość.
U Niemców inaczej. Niemcy zapożyczyli ustrój miejski, jak niemal wszystko, co przynosili, z tradycyj rzymskich (poprzez wpływy włosko-flandryjskie; Kolonia i Trewir to dawne obozy rzymskie), dodając trochę swojej feudalnej przymieszki. Było więc i osobne prawo dla miast, które w tych stronach państwa zwało się prawem magdeburskim. Dawało ono dużo przywilejów warstwie mieszczan, kupców i rzemieślników, którzy wyodrębniali się z ogółu ludności, posiadali własny samorząd i własne prawa.
W tych stronach było to prawo jeszcze jednym instrumentem politycznym. Występowało do walki z ładem zastanym. Opierając się na nim, zakładali Askańczycy na tutejszych terenach miasta: Spandawę, Przecław i Kolno (1237 – dziś Colln), która to ostatnia miejscowość dziś do granic wielkiego Berlina została włączona. Tym trybem Kiedyś i Berlin założony został.
W niedawnych jeszcze czasach głośno podtrzymywano opinię, że te wszystkie miasta, które za praniemieckie się uznaje, przez Niemców na pustkowiach zupełnych założone i wyhodowane zostały czyli że taka zasługa i takie dla cywilizacji znaczenie. Ale kilka dokładniejszych ostatnich odkryć wskazało, że we wszystkich nieomal wypadkach te rzekomo niemieckie nowości powstały na gruncie i w obrębie grodów oraz podgrodzi słowiańskich. Dość wskazać na Lubekę, pod której kamienną powłoką kryje się wspaniała słowiańska cywilizacja. Cywilizacja drewniana. Podobnie z Wołyniem [czyli Wolinem]. Zapadający się rynek tego za „urdeutsch” ogłoszonego miasteczka odkrył oczom wspaniałe miasto słowiańskie i poraził prawdą, że długo przedtem, nim ktokolwiek mową niemiecką tu zagadał – wielkie słowiańskie rozsiadło się miasto. Miasto i port.

Tak samo musiało być z miastami w Brandenburgii, tak samo, tylko o wiele później, z Berlinem. I nie wiadomo, czy warto tak te czasy z rozczuleniem wspominać. Obraz nie był znów tak bardzo rozgłosu godny. Te chude, szczupłe miasta były rzadkimi wyspami w wielkim słowiańskim morzu. Historia czyni jeszcze jeden błąd perspektywiczny, jak tyle innych: wspomina tylko o paru miastach, o kilku tysiącach kolonistów, a zapomina, a nic nie mówi o setkach tysięcy ludzi tych stron, którzy przecież nadawali przez stulecia charakter tutejszej ziemi i nadają jej ten charakter do dziś.

Nie, bynajmniej nie przesada!

Przed trzema laty przyjechała na kongres z Polski do Niemiec wycieczka polskich uczonych, mniejsza z tym, jakiej specjalności. Pewien sędziwy uczony niemiecki, tak sędziwy i tak prawego serca, że nie bał się żadnych prześladowań, w następujące powitalne-a najzupełniej prawdziwe i autentyczne odezwał się do Polaków słowa:
– Witajcie na ziemi, która jest ziemią waszych przodków. Witajcie wśród ludzi, którzy – kto wie – czy nie są tej samej, co wy krwi.
Ten stary pan wiedział, co mówi. Historia tych ziem od wieku  trzynastego do dziś dnia jest niczym innym, jak przerabianiem krwi słowiańskiej w krew niemiecką. Jeśli się w te sprawy głęboko i dobrze wmyślić, to można łatwo dojść do nowej a nagłej prawdy, że dzisiejsi mieszkańcy tych stron są w tej samej co najmniej mierze Słowianami, co Niemcami. Bo cóż nazwa?! Nazwa jest tylko przyodzieniem treści. A jeśli treść jest inna niż nazwa, jeśli. się z nią jawnie kłóci, cóż wart jest dźwięk?
W tym miejscu krótka dygresja, która jest równocześnie salutem i hołdem. Dziś jeszcze, w roku 1938, w roku Anschlussu i „obudzenia się wielkich Niemiec”, pięć kilometrów od Berlina, w Spreewaldzie wieśniacy mówią słowiańskim językiem. Można ustanowić rocznicę 700-lecia Berlina, ale można być bezradnym wobec takiej prawdy: że trwanie narodu jest długie i niezmożone mimo prześladowań i sposobów takich, na jakie umiały się zdobyć Prusy.
A niedaleko od Berlina, w Spreewaldzie są ludzie, którzy mówią jeszcze po słowiańsku! Warto zanotować ten fakt na wieczną rzeczy pamiątkę. Może się zdarzyć, że systemy germanizacji zostaną ulepszone i że za lat kilkanaście Spreewald czyli „Błota Szprewiańskie” zamilkną, zgnębione ostatecznie, ale ta wiadomość powinna zostać: w roku wyjścia niniejszej książki z druku – mowa słowiańska w najbliższej okolicy Berlina jeszcze do cna nie wygasła!

Ten szlak zresztą w miarę oddalania się ku południowi tężeje i wzmaga się. Bowiem kilkadziesiąt kilometrów od Berlina przybiera nazwę Dolnych i Górnych Łużyc. Mocno to skupiona wyspa słowiańska, która zachowała do dziś dnia swój obyczaj, swój strój, swoją mowę. Mowę, która jest słowo w słowo podobna do kaszubszczyzny, do języka polskiego. Zachowały swój język i odmienność słowiańską zwłaszcza Łużyce Górne o sporej ilości katolików. Protestanckie Łużyce Dolne łatwiej ulegają germanizacji.

Gdyśmy w sierpniu roku zeszłego jechali od Frankfurtu do Drezna, kusiło nas, aby zwiedzić Łużyce. Ale Łużyce akurat od owego sierpnia rozpoczynały swoją nową żałobę. Którą to z rzędu?! Znowu padł rozkaz: Zlikwidować ten żywy wyrzut sumienia! Roznieść Łużyce! Zamknęły się szkoły łużyckie, zanikły domy ludowe, stanęły maszyny drukarskie, zapełniły się więzienia; wielu Łużyczan poszło do obozów koncentracyjnych, z których nie wyszli do dziś.

Jest ich w Niemczech 200.000. Wydawałoby się, że państwo, które cały swój program oparło na pojęciu narodu, powinno mieć szacuneJ-: i ella tego narodu, który wykazał taką wytrwałość, takie bohaterstwo ducha. Ale znać, że liczą się tylko bohaterstwa liczebnych nilrodów. Swojego narodu. Cudzych narodów – nie!
Gdym opowiadał w Polsce o tych 200.000, ktoś podał profekt: wymienić za polskich Niemców, nie dać zginąć szczepowi, który jest korzeniom naszego narodu najbliższy. Projekt, który powinien pójść pod rozwagę. Mogliśmy przyjąć po wojnie pół miliona rosyjskich Żydów, czemu nie moglibyśmy przygarnąć Łużyczan?
Ale jakkolwiek jest, jakkolwiek będzie, na słowo Łużyce powinien bić apel, powinna padać komenda „baczność”.
Baczność! Prezentuj broń. Łużyce, lud, który za Chrobrego żył w granicach Polski, rozpoczął agonię.


.Siedem stuleci temu, może o tej samej godzinie zbliżał się pod wały słowiańskiego grodziszcza Berlina inny pochód: Karol Boromeus Mueller na łaciatej chabecie zjawiał się we własnej kupieckiej osobie, aby nędzne paciorki i świecidła wymienić na bogactwa słowiańskiej ziemi.
(…)

1. W czworoboku o granicach: płd. brzeg Bałtyku – linia prosta od ujścia Łaby przez Czeski Las ku Dunajowi – Dunaj – Wisła trwa od końca neolitu wielka kultura rolnicza – prarodzic Słowiańszczyzny. Tu w II okresie epoki brązowej wyłania się jako zwarta i jednolita całość wybitnie rolnicza kultura cmentarzysk popielnicowych typu łużyckiego, z której wywodzimy się wraz z resztą Słowian. 2. Już od młodszej epoki brązowej poczynając uderzają w nas od zachodu przybyłe ze Skandynawii ludy koczownicze. Tym samym szlakiem idzie później poprzez całe wieki napór niemiecki.

3. Niektóre z tych ludów przejściowo zajmują nasze ziemie, ale opuszczają je niebawem, znęcone widokiem łupów i wygodniejszego życia na terytorium rozpadającego się cesarstwa rzymskiego.

S T Ą D     W N I O S K I

1. Na ziemiach tych siedzimy z górą … cztery tysiące lat. Wyrośliśmy z kultury rolniczej, która przede wszystkim tworzy cywilizację, a nie z włóczęgi.
2. Ziemie te zraszają dwie rzeki: Odra i Wisła. Rzeki te są odwiecznie nasze.
3. Na ziemiach tych byliśmy, jesteśmy i będziemy.

Błyskawicznie spadł nalot niemczyzny (liczby ilustruja % Niemców)

Kartograficzne wydawnictwa niemieckie oraz niemiecka literatura polityczna wprowadziły ,pojęcie „Zwangsgrenzen” – granic wymuszonych. Z tysiąca kilometrów granicy polsko-niemieckiej na swoim wschodzie uznają Niemcy [w 1939r.] tylko kilkudziesięciokilometrowy odcinek między Kępnem a Lublińcem. Reszta to „Zwangsgrenzen”.

SPÓR O GRANICĘ autor: Wacław Boratyński, poległ w 1939r.

Inne fragmenty dzieła „Ziemia gromadzi prochy”
na stronie


Der Krieg würde bis
zur völligen Vernichtung Polens geführt
mit größter Brutalität und ohne Rücksichten.

Ansprache Hitlers
vor den Oberbefehlshabern der Wehrmacht
auf dem Obersalzberg 22. August 1939„Unsere Stärke ist unsere Schnelligkeit und unsere Brutalität. Dschingis Khan hat Millionen Frauen und Kinder in den Tod gejagt, bewußt und fröhlichen Herzens. Die Geschichte sieht in ihm nur den großen Staatengründer.  Was die schwache westeuropäische Zivilisation über mich behauptet, ist gleichgültig. Ich habe den Befehl gegeben – und ich lasse jeden füsilieren, der auch nur ein Wort der Kritik äußert – daß das Kriegsziel nicht im Erreichen von bestimmten Linien, sondern in der physischen Vernichtung des Gegners besteht.  So habe ich, einstweilen nur im Osten, meine Totenkopfverbände bereitgestellt mit dem Befehl, unbarmherzig und mitleidslos Mann, Weib und Kind polnischer Abstammung und Sprache in den Tod zu schicken. Nur so gewinnen wir den Lebensraum, den wir brauchen. Wer redet heute noch von der Vernichtung der Armenier?”
Hitler
na odprawie dowódców formacji Wehrmacht
Obersalzberg, 22. sierpnia 1939Naszą siłą jest nasza szybkość i brutalność.  Dżyngis Chan rzucił na śmierć miliony kobiet i dzieci świadomie i z lekkim sercem – historia widzi w nim tylko wielkiego założyciela państw. Nie ma znaczenia, co o mnie sądzi słaba cywilizacja zachodnioeuropejska. Wydałem rozkaz – i zastrzelę każdego, kto wyrazi choć jedno słowo krytyki – że celem wojny nie jest osiągnięcie jakiejś linii geograficznej, ale fizyczna eksterminacja  wrogów. Obecnie tylko na wschodzie umieściłem oddziały SS Totenkopf  (Z TRUPIĄ GŁÓWKĄ), dając im rozkaz nieugiętego i bezlitosnego zabijania kobiet i dzieci polskiego pochodzenia i polskiej mowy, bo tylko tą drogą zdobyć możemy potrzebną nam przestrzeń życiową.  Kto w naszych czasach jeszcze mówi o eksterminacji Ormian?
Hitler’s speech
to the WehrmachtCommanders-in-Chief,
at Obersalzberg, 22 August 1939. Our strength is our quickness and our brutality. Genghis Khan had millions of women and children hunted down and killed, deliberately and with a gay heart. History sees in him only the great founder of States.  What the weak Western European civilization alleges about me, does not matter. I have given the order – and will have everyone shot who utters but one word of criticism – that the aim of {translator: this} war does not consist in reaching certain {translator: geographical} lines, but in the enemies’ physical elimination. Thus, for the time being only in the east, I put ready my Death’s Head units, with the order to kill without pity or mercy all men, women, and children of the Polish race or language. Only thus will we gain the living space that we need. Who still talks nowadays of the extermination of the Armenians?

KL WARSCHAU


THE GERMAN KULTUR IN POLAND


Gustaf Kossinna
– według prof. Józefa Kostrzewskiego –
nacjonalista niemiecki,
gloryfikator prahistorycznej kultury germańskiej
i prekursor narodowego socjalizmu,
był wysoko ceniony w Niemczech, zwłaszcza po zwycięstwie wyborczym
Narodowosocjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec (NSDAP).
Od 1933 do 1936 roku pojawiły się
3 wydania książki Kossinny „Die deutsche Vorgeschichte”

Wydanie siódme z 1936 r. (Ryc. 1.)
poprzedza przedmowa (Ryc. 2.)
z obszerną wypowiedzią przewodniczącego
Narodowosocjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec
i kanclerza Rzeszy Niemieckiej Adolfa Hitlera (Ryc. 3.),
w której uznano zasługi Kossinny
dla uzasadnienia parcia Niemców na wschód.

Fałszerstwa interpretacyjne
znalezisk archeologicznych
w wykonaniu Kossinny ilustruje Ryc. 4.,
a  Ryc. 5.  jego oddanie
niemal zrealizowanej przez Niemców pod wodzą Hitlera
idei powrotu Germanów do ich ojczystych siedzib nad Wisłą (sic!).

Tekst i ryciny na stronie
PROFESOR JÓZEF KOSTRZEWSKI
NAJBARDZIEJ WYBITNY POLSKI ARCHEOLOG
ODKRYWCA PRASŁOWIAŃSKIEGO BISKUPINA
WZÓR PATRIOTY, SPOŁECZNIKA I NAUKOWCA

Józef Kostrzewski
„Z mego życia. Pamiętnik”, Ossolineum 1970

wybór fragmentów –


Historyczna nowa szkoła

Historyczna nowa szkoła
Swą metodę badań ścisłą,
Sprowadzoną hurtem z Niemiec,
Rozpowszechnia ponad Wisłą
I, nabywszy pogląd świeży,
Nowym łokciem dzieje mierzy.

(…)

I tak dalej… i tak dalej…
Coraz śmielsze wnioski przędzie
I, nicując dawne sądy,
Nie powstrzyma się w zapędzie,
Aż dowiedzie, że król Herod
Dobroczyńcą był dla sierot.

Adam Asnyk


Uzasadniane fałszywymi danymi  o zasięgu języka niemieckiego
rewindykacje terytorialne są dla Niemców
trwale przydatnym pretekstem napaści na państwa sąsiednie
w celu kradzieży cudzej własności, zwłaszcza ziemi
oraz czystek etniczych w formie ludobójstwa
dokonywanych w imię wyzwolenia Niemców spod urojonych prześladowań.

więcej:
THE STRUGGLES FOR POLAND, PART 4

Richard Suchenwirth, „Deutsche Geschichte”, Lipsk 1937

Ernst Frank, Sudetenland – Deutsches Land, Zgorzelec/Lipsk 1941

L’Illustration Paris, 2. lipca 1938r.

Felieton

29. czerwca 2007r.

Będąc zwykłymi ludźmi, nie umiemy przewidzieć przyszłości, nie za dobrze potrafimy zrozumieć znaczenia zdarzeń aktualnych, a o przeszłości wiemy tylko tyle, co powiedzą nam o niej inni.

Jeszcze gorzej bywa z oceną wypowiedzi i postępowania osób nawet nam bliskich, ale jednak odrębnych, a tym bardziej takich, których wprawdzie osobiście nie znamy, ale jesteśmy od nich zależni, W megaskali od decyzji osób aktualnie sprawujących władze zależy nie tylko teraźniejszość i bliska przyszłość milionów ludzi, lecz także losy narodu i państwa w nieodgadnionej perspektywie nadchodzących dziejów świata. Intencje każdego człowieka są zagadką i nigdy nie wiadomo, jak odnieść się do czyichś słów i czynów, dopóki po upływie wielu nieraz lat nie doczeka się ich odległych skutków. Długotrwałość procesów politycznych przekracza ludzkie możliwości obserwacji. Co to jest 60, 70, w najlepszym wypadku 80 lat świadomego życia, wobec zjawisk trwających po kilkaset i więcej lat. Możemy być świadkami tylko początkowego etapu jakiegoś ciągu zdarzeń. Dlatego rozsądek nakazuje korzystać z mądrości i doświadczenia, które zgromadziły nasze rodziny, a zwłaszcza rodzina rodzin, czyli w naród. Naród, jak każda rodzina, składa się z ludzi lojalnych i nielojalnych w stosunku do wyróżniającej tożsamości i wspólnoty interesów, gotowych do opowiedzenia się za wspólnym dobrem i obojętnych, a nawet wrogich, choćby deklarujących najszczersze oddanie wspólnocie. Żyjąc pod jednym niebem, jak pod jednym dachem, początkowo obcy sobie ludzie stają się z reguły coraz sobie bliżsi, lepiej się rozumieją, unikają zadrażnień, uzupełniają się, a w chwili zagrożenia nie wbijają obrońcom wspólnego domu noża w plecy, nie wysługują się wrogom, nie zagarniają mienia bohaterów, nie dopuszczają się zdrady. Kryterium lojalności musi być stale przywoływane w Polsce, której położenie i cechy charakteru rdzennych mieszkańców wręcz zapraszają obcych do korzystania z przyjaźni ziemi i ludzi.

Podczas drugiej wojny światowej zginął co piąty obywatel Polski, a co trzeci został dla Polski utracony. Gdyby nie druga wojna światowa, która odebrała Państwu Polskiemu 11 milionów 400 tysięcy obywateli, czyli 32,3%, w roku 2007 nasz kraj liczyłby o 27,5 miliona, czyli 41,7%, więcej obywateli niż obecne 38,5 miliona. Ostatnie wydarzenia polityczne wyraźnie dowodzą, że strata obywateli w żadnym razie nie ma znaczenia tylko historycznego, a jak najbardziej przekłada się na polityczno-gospodarczą teraźniejszość i najbliższą przyszłość. Należy często i wyraźnie powtarzać, że gdyby sojusz Niemiec, których spadkobiercą jest obecna Republika Federalna Niemiec i Sowietów, których następcą prawnym jest Federacja Rosyjska nie napadł na Polskę w 1939r., Polska liczyłaby obecnie 66 milionów ludzi. Cytowane z lubością w Polsce opinie polakożerczych środków masowego przekazu ukazujących się w Niemczech i innych krajach dziwnej koalicji propagandowej stwarzają wrażenie, że dla Europejczyków wypominanie Niemcom ich zbrodni wojennych jest przejawem polskiego nacjonalizmu. Nic bardziej fałszywego. Oto na stronach internetowy brytyjskiego dziennika Daily Mail w dniu 22. czerwca pojawił się sondaż opinii publicznej, w którym należało odpowiedzieć tak lub nie na pytanie redakcji: Czy Polska miała rację wypominając Niemcom nazistowską przeszłość? Dwóch na trzech biorących udział w sondażu Daily Mail odpowiedziało, że Polska miała rację wypominając Niemcom nazistowską przeszłość. Należy sądzić, że wynik sondażu byłby jeszcze bardziej miażdżący dla rzeczników czerpania korzyści z niedawnej eksterminacji ludności Polski, gdyby wszyscy Europejczycy wiedzieli, że część uciekinierów przed karą za  wywołanie wojny domaga się zwrotu pozostawionego za sobą mienia i w tym zakresie znajduje poparcie polityków Republiki Federalnej Niemiec zajmujących najwyższe stanowiska i w tym państwie i w strukturach europejskich. Czyli doktryną Niemiec usiłujących narzucić swoją wolę całemu kontynentowi jest praktyczny rewizjonizm i konstytucyjnie umocowane roszczenia terytorialne do 1/3 obszaru państwa sąsiedniego, czyli Polski. Dlaczego o tym Europejczycy nie wiedzą? Dlaczego ewidentne łamanie praw człowieka w Niemczech, w których nie wolno używać języka polskiego w rozmowie rodziców z dziećmi, jest zagłuszane socjalistycznym rykiem w Europarlamencie przypisujących nam wyimaginowane cechy i winy? Gdzie są ludzie wynagradzani za kreowanie wizerunku Polski i Polaków, a gdzie lojalność mniejszości niemieckiej w Polsce, która – bez wzajemności w Bundestagu – ma zapewnione dwa miejsca w Sejmie?

W związku z przypomnieniem Niemcom ich potwornej przeszłości, nawet w Polsce odezwały się szydercze głosy Polaków, że sięganie do doświadczeń drugiej wojny światowej jest równie kompromitujące, jak przypominanie złowieszczej roli Krzyżaków w naszej części Europy. No cóż. dla odparcia argumentacji świadomych i mimowolnych członków stronnictwa pruskiego warto jednak w kilku słowach przypomnieć wydarzenia sprzed niemal ośmiuset lat, których konsekwencje do dzisiaj, jak się okazuje, zagrażają Polakom zagładą. Na początku XIII wieku Hermann von Salza, wielki mistrz zakonu krzyżackiego, doszedł do wniosku, że pobyt w Palestynie jest zbyt niebezpieczny i zaczął szukać miejsca w Europie. Po krótkim pobycie na Węgrzech, skąd został wypędzony za nielojalność, w 1226r. Krzyżacy trafili na ziemię chełmińską zaproszeni przez Konrada Mazowieckiego namówionego przez Jadwigę, żonę Henryka Brodatego, a szwagierkę króla Węgier Andrzeja II, który to właśnie wypędził Krzyżaków za łamanie umów. Przyszła śląska święta nie wiedziała, że  następstwem jej rekomendacji, będzie sprowadzenie na Polaków i ludy nam najbliższe sprawców bezlitosnej grabieży, rozpasanego okrucieństwa,  mordowania kobiet i dzieci. Od roku 1308 do 1945, przez 637 lat Polacy masowo ginęli z rąk Krzyżaków i ich ideologicznych następców z łupieżcą Śląska Fryderykiem II, katem Polaków Bismarckiem i ludobójcą Hitlerem na czele. O tym na zachodzie Europy wielu słuchać nie chce. Widać wśród piewców tolerancji wykorzystywanej do propagandowych nagonek na Polskę nadal obowiązuje rasistowska zasada SLAVICA NON LEGUNTUR – pism słowiańskich nie czyta się.

dr Zbigniew Hałat

Podziel się!