DOM WYSPIAŃSKIEGO, CZYLI WYZWANIE
Elżbieta Baniewicz pisze po obchodach “Roku Stanisława Wyspiańskiego” – w roku 2007 (zmarł 1907)
“Twórczość” luty 2008
Setna rocznica śmierci Stanisława Wyspiańskiego zmobilizowała, co zrozumiałe, przede wszystkim krakowskie instytucje: muzea, teatry oraz Uniwersytet i Akademię Sztuk Pięknych, gdzie odbyły się sesje naukowe: “Żywioły wyobraźni Stanisława Wyspiańskiego (8-9 listopada 2007) i “Stanisław Wyspiański. W labiryncie świata, myśli i sztuki” (14-17 listopada 2007). Muzeum Narodowe, depozytariusz najcenniejszych prac, pozyskanych jeszcze za życia artysty (projekty witraży do katedry wawelskiej), później od wdowy po nim (kartony do witraży dla kościoła Franciszkanów, dla katedry lwowskiej, pastele, rysunki, duża biblioteka) zorganizowało multimedialną wystawę-eksperyment “Stanisława Wyspiańskiego Teatr Ogromny, której celem jest pokazanie Wyspiańskiego jako artysty renesansowego z racji talentów w wielu dziedzinach, którym właściwy sens nadawała wizja ujmująca życie współczesne w mityczny porządek sztuki.
Teatr był dla Wyspiańskiego nie tylko instytucją użyteczności publicznej, lecz także – po młodopolsku – świątynią, Gontyną Sztuki. Teatrem był dla artysty także cały Kraków, ze szczególnym uwzględnieniem Wawelu, gdzie chciał wystawiać Hamleta i antyczne tragedie. Ale nie tylko. Projektował przebudowę całego wzgórza. Zamek Jagiellonów i Kaplica Zygmuntowska za jego życia były w ruinie, stacjonowały tam zaborcze wojska; przez cały wiek dziewiętnasty Wawel przemieniał się w cmentarz, ale także w muzeum tajne, nielegalne, dokumentujące w pamięci byt narodowy. Był Wyspiański “niewolnikiem myśli wielkiej”, pragnął wyburzyć z wawelskiego wzgórza budynki austriackich koszar i zbudować tam polski Akropol. Umieścić najważniejsze instytucje państwowe, sejm i senat, zwoływane w niepodległej Polsce zawsze poza Krakowem, Akademię Umiejętności skupiającą największe umysły narodu i zaprojektowany na wzór greckiego amfiteatru Teatr Narodowy. Wawel wedle jego wizji miałby stać się polską Walhallą (niemiecka istnieje w Regensburgu pod Ratyzboną), czyli
“miejscem, które skupia w sobie całą przeszłość narodu, ujawnia jego historyczne powołanie, powołanie to zaś przenosi w wieczność. Tym samym implikuje wspaniałą – i niedaleką już – przyszłość”
(jak pisze Jan Błoński w książce Wyspiański wielokrotnie). Poeta scala wszystkie sensy budowli wawelskich, w tym kilku zburzonych kościołów, łączy znaczenia i nadaje im wymiar wielkiego projektu: Polska Niepodległa.
Wizję przebudowy wawelskiego wzgórza artysta zaledwie naszkicował, a architekt Ekielski jej poszczególne elementy fachowo rozrysował. Na wystawie-widowisku w Muzeum Narodowym można ją zobaczyć jako film animowany, komputerową rekonstrukcję. Uzupełniono ją wyświetlanymi na ekranach fragmentami Nocy Listopadowej Andrzeja Wajdy, Akropolis Jerzego Grotowskiego, rozmów Wyspiańskiego z Żeromskim z 1905 roku nagranych przez Jerzego Trelę, by widz mógł, oglądając wielkie projekty witraży o tematyce religijnej i historycznej, połączyć je w wyobraźni z dziełami dramatycznymi Wyspiańskiego, czyli odczuć wielość talentów artysty i wielkość jego narodowo-artystycznej wizji.
W Kamienicy Szołajskich przy Szczepańskiej, gdzie mieści się muzeum poety, została pokazana wystawa “Sami złożycie stos… Pogrzeb Wyspiańskiego”, rekonstruująca na podstawie zachowanych fotografii i opisów (nakręcony wówczas film zaginął) ostatnią drogę poety z kościoła Franciszkanów na Skałkę.
W teatrach także zarządzono pospolite ruszenie pod nazwą Festiwal Stanisława Wyspiańskiego, organizowany przez Szkołę Teatralną pod kierownictwem Jacka Popiela. Przez cały listopad pokazywano inscenizacje sztuk powstałe w Krakowie i w innych teatrach kraju. W programie znalazły się cztery Wesela (Ryszarda Peryta z Łodzi, Anny Augustynowicz ze Szczecina, Michała Zadary z krakowskiego Teatru STU, Marka Chodaczyńskiego z Unii Teatru Niemożliwego w Warszawie), Albośmy to jacy, tacy… Piotra Cieplaka z warszawskiego Teatru Powszechnego, także inspirowane Weselem, trzy Klątwy (Anny Polony z krakowskiej PWST, Pawła Passiniego z Opola i Barbary Wysockiej ze Starego Teatru), dwa przedstawienia Sędziów (Jerzego Grzegorzewskiego z Teatru Narodowego i Marii Spiss ze Starego Teatru) oraz Wyzwolenie Mikołaja Grabowskiego, także ze Starego Teatru. Odbył się też koncert “Zaduszki-Wyspiański” w reżyserii Krzysztofa Orzechowskiego w Teatrze im. Słowackiego, złożony z fragmentów utworów i listów Wyspiańskiego oraz piosenek do jego tekstów.
Włożono w ten festiwal ogrom wysiłku organizacyjnego, ale trudno powiedzieć, by strawa duchowa była sycąca. Główną nagrodę zdobyło Wesele Anny Augustynowicz, chyba za pomysł. Polegał on na tym, by pokazać Wesele bez koloru, jak kiedyś pokazywano je bez muzyki. Wszyscy zostali ubrani na czarno, co w pierwszej chwili zaskakuje i wydaje się interesujące jako sposób na formę, przypominającą estetykę studenckiego teatru Pleonasmus z lat siedemdziesiątych. Po kilkunastu minutach wiadomo, że to nie interpretacja, tylko pomysł-wytrych, którym niestety tego skomplikowanego utworu otworzyć się nie da. Jego forma w sposób wyrafinowany łączy konwersacyjną sztukę salonową, seans psychoanalityczny badający podświadomość jednostki i zbiorowości, satyrę obyczajową, gorzką publicystykę i baśń wreszcie. Efekt jest taki, przynajmniej w moim odczuciu, że wizja nie sprostała fonii. Tekst mówiony jest dość schematycznie, co skutkuje brakiem ról, czyli napięć emocjonalnych pomiędzy postaciami. Zostaje w pamięci tylko Czepiec i zadziorna, pełna temperamentu Panna Młoda, niestety cały czas w tandetnej stylonowej halce i “zrobiona ekstrawaganckim kostiumem” Rachela (pod białym koronkowym szalem nosi spodnie z kieszeniami na udach i kamizelkę na gołe ciało).
Stanisław Wyspiański – Witraż – kościół o.o. Franciszkanów
Słuchając po raz nie wiem który tego tekstu, coraz wyraźniej rozumiemy jego genialność, mimo młodopolskiej maniery czujemy jego szlachetny, przejmujący ton. W tym czterogodzinnym przedstawieniu został on zagubiony wśród choreograficznych układów, aktorstwa polegającego na mówieniu postaci nie do siebie, lecz do widowni, co pewnie miało unaocznić naszą egzystencjalną pustkę, wzajemne niezrozumienie. Drugi akt, ze zjawami, zaczyna się fałszywie, bo od kabaretowej rozmowy Marysi i jej zmarłego narzeczonego. Widownia śmieje się z trupiego mrozu, czyli nie rozumie, że to pierwsze spotkanie z podświadomością bohaterów, bynajmniej nie śmieszne. I dalej też niewiele wynika z przypiętych białych skrzydeł Rycerza, skoro za chwilę czarne skrzydła założą wszyscy uczestnicy weselnej uczty. Nie wiem, czemu Rycerz i Wernyhora grani są przez kobiety, a Stańczyk przez tego samego aktora, co Widmo. Może jestem niesprawiedliwa, ale im dłużej oglądałam to przedstawienie, tym intensywniej myślałam o Weselu Grzegorzewskiego, które po tylu latach zachwyca mnogością sensów i znaczeń. Czuje się w nim nasze tu i teraz, bezrozumnie plątanie się w kole zatęchłych narodowych niemożności, ale i to, że wyrasta ono poza wszystkim innym ze swej epoki i, nie na końcu, z malarstwa Jacka Malczewskiego (Błędne koło, Melancholia). Malarstwa bardzo literackiego, pełnego postaci-symboli i przedmiotów-symboli ułożonych w wykreowane przez malarza sceny, z ironią i autoironią komentujące naszą narodowa mitologię, lub takie, gdy malarz mówi o Polsce serio, jak Wyspiański – ze smutkiem i nadzieją.
Podobnie niedoścignieni pozostali Sędziowie tego reżysera, spektakl sprzed wielu lat, a wciąż grany. Poruszający głęboko w swej warstwie metafizycznej prawdą przeżycia aktorskiego: wadzący się z Bogiem Samuel Jerzego Treli i Joas, genialne dziecko, które umiera za winy ojca i brata, Doroty Segdy. Spektakl fascynujący sposobem, w jakim wykreowana wyobraźnią reżysera rzeczywistość omija banał naturalizmu.
Sędziowie przygotowani przez młodą absolwentkę reżyserii, Marię Spiss, która dokonała adaptacji tekstu i wystawiła “małą” tragedię Wyspiańskiego tak, jakby stała się wczoraj, to droga odwrotna i znamienna. Nie ma tu zderzenia świata chasydzkiego i chrześcijańskiego, odczuwanego przez autora jako codzienne doświadczenie. Dom Samuela i jego synów to czarna pusta przestrzeń, przez którą przebiegają biało-czerwone taśmy, jakimi policja zabezpiecza miejsce zdarzenia. Nikt z bohaterów nie nosi znaków przynależności do diaspory. To zwykli, współcześni ludzie, mijani na ulicy.
Ten zabieg ma jednak swoją cenę: bohaterowie zredukowani zostają do rangi pospolitych przestępców, którzy omijają sprawiedliwość za pomocą łapówki. To ludzie, których Bóg opuścił albo którzy nigdy go nie potrzebowali. Interpretację tę umacnia postać Joasa (Piotr Cyrwus), człowieka dorosłego, a nie jak to jest w tekście i tradycji – dziecka. Nie ma więc lamentu Samuela nad śmiercią synka, tego wielkiego rachunku sumienia wobec niebios, które zesłały karę na przekór paragrafom ludzkiej sprawiedliwości. Jedyną postacią wykraczającą poza przedstawiony porządek jest Jewdoha w znakomitym wykonaniu Aldony Grochal. Zanim zginie z ręki Natana (Błażej Peszek), wysłucha z kamiennym spokojem jego rozmowy z Samuelem (Zbigniew Ruciński) o wyjeździe do Ameryki, która oznacza dla niej zdradę i poniżenie. Ważniejsze, że zdąży go błagać o śmierć; niczego innego po zabiciu ich dziecka nie pragnie. Zbrodnię, której nic nie zmyje, chce odkupić śmiercią, bo choć jest tylko sługą na łasce panów, nie wyzbyła się moralnego odruchu.
Podobnemu zabiegowi uwspółcześnienia Barbara Wysocka poddała Klątwę. W sali muzeum ustawiono rzędy krzeseł dla widowni, pozostawiając pod ścianą vis-à-vis wejścia pustą przestrzeń. Z boku na ławce chłopiec gra na akordeonie, w głębi na materacu śpiąca para, mężczyzna w średnim wieku pod filarem, na ekranie, umieszczonym w lewym kącie, przesuwają się fotografie sennej wioski na przemian z informacjami o zbrodni. Akcja zaczyna się niemrawo, młodzi ludzie, podobni do tych na widowni, uprawiają słowne przepychanki. Do chłopaka z akordeonem podchodzi dziewczyna z pretensją, że nie chce się z nią ożenić. Młodzi wstają z materaca, ona zakłada dżinsy i koszulkę, on komżę. Po chwili do Księdza podbiega Kaśka i prosi o chrzest dziecka. On odmawia, bo urodzone w grzechu, bez ślubu. Mężczyzna spod filaru dopowiada, że Ksiądz ma z Młodą dwoje dzieci i żyje w grzechu jeszcze większym. Z niewielu słów wyłania się obraz wiejskiej społeczności, która widzi grzech księdza, jego dostatek i swoją biedę. Dochodzi do starcia Młodej i Kaśki, rozegranego jak podwórkowa kłótnia z szarpaniem za włosy i wyzwiskami. Zwyciężczyni pojawia się z wózkiem i małą dziewczynką. Z Księdzem stanowią kochającą się rodzinę. Ale ich szczęście nie będzie trwało długo. Na wieś spada klęska suszy – to kara za grzech Księdza. Krąg niemej agresji zacieśnia się wokół Księdza i Młodej, która opowiada o bolesnej i krzywdzącej wizycie jego Matki; dla niej jest grzesznicą. Młoda w pewnym momencie przynosi drabinę i wspinając się na nią, mówi o wysłaniu dzieci na stos. Tylko ogień może odkupić jej winę. Gdy wraca do wioski, zostaje przez jej mieszkańców ukamienowana jako czarownica, która spaliła księżowskie dzieci.
Stanisław Wyspiański – Witraż – kościół o.o. Franciszkanów
Młodzi aktorzy wracają niejako do pierwotnego zdarzenia – wiadomo, że Wyspiański napisał Klatwę po przeczytaniu w gazecie sądowej notatki o zbrodni w Gręboszowie pod Tarnowem – i analizują jego mechanizm, który, niestety, działa i dziś, choć niekoniecznie w odniesieniu do księdza i jego kobiety, gdyż zaniechanie celibatu spowszedniało. Metoda zaszczuwania odmieńców pozostała niezmienna, słowa nietolerancji, potępienia nadal działają jak kamienie. Nie tylko na prowincji; ten sposób myślenia, polegający na wykluczaniu obcych nosi się w sobie bez względu na adres.
Oba przedstawienia młodych reżyserek, grane jednego wieczoru, podkreślają współczesność Sędziów i Klątwy konwencją reportażu, relacji, ale tym samym odbierają im wymiar tragedii antycznych. Czy świadczy to o zaniku poczucia tragiczności w dzisiejszym świecie, czy bardziej o tym, że młodzi kochają w teatrze samą prawdę, której gwarantem ma być neonaturalizm?
Telewizja publiczna poświęciła Stanisławowi Wyspiańskiemu w ostatnich dniach listopada sporo miejsca, głównie w kanale Kultura. Można było zobaczyć Wyzwolenie i Sędziów w reżyserii Konrada Swinarskiego, Sędziów Grzegorzewskiego, filmy o pracach plastycznych autora Akropolis i miejscach Krakowa z nim związanych. Trudno tego nie pochwalić. Tak jak trudno nie docenić nowej wersji Wyzwolenia w reżyserii Macieja Prusa. Trwająca nieco ponad godzinę adaptacja zawierała główne sensy dramatu, rozegranego konsekwentnie w formie teatralnej próby. Zdjęcia kręcono w modnej wytwórni wódek Koneser na Pradze, która z powodzeniem tworzy surową przestrzeń sali teatralnej. Walorem spektaklu była niewątpliwie obsada. Piotr Adamczyk jako Konrad pokazał dojrzałe aktorstwo, jego zmagania z Polską współczesną wypadły przekonująco, choć kojarzyły się raczej z sytuacją polityczną sprzed kilku miesięcy, gdy słowa patriotyzm, bohaterstwo, przeszłość zostały zawłaszczone przez polityków do spektaklu narodowej tromtadracji, od którego Poeta chciał wyzwolić rodaków. Temu służyła gwałtowna rozprawa z Geniuszem (dobry Olgierd Łukaszewicz), który spętał nasze myślenie filozofią ofiary, narodu wybranego, czekającego na cud. Gustaw Holoubek słowami Starego Aktora – “mój ojciec był bohater, a my jesteśmy nic” – potrafił wyrazić wiele goryczy, zwłaszcza gdy pamięta się o jego niepowtarzalnym dorobku w rolach romantycznych i współczesnych. Maja Komorowska jako Muza była bardzo powściągliwa w wyrażaniu afektów gwiazdy, co tym bardziej podkreślało jej uczestnictwo w próbie tworzenia nowego dramatu narodowego. Pozostali aktorzy – Grzegorz Małecki, Ireneusz Czop, Mariusz Bonaszewski, Henryk Talar – sprostali postaciom występującym i w części Polska Współczesna, i w tej będącej dyskusją z Maskami. Nad wszystkim czuwał Jerzy Trela jako reżyser, jak zawsze oszczędny w gestach i mimice. Ale nie sposób było nie pamiętać o jego wielkich rolach Konrada z Dziadów i Wyzwolenia.
Tę ostatnią rolę mogliśmy obejrzeć dwa dni później raz jeszcze i przekonać się, że choć upłynęło ponad trzydzieści lat od premiery spektaklu Konrada Swinarskiego i ponad dwadzieścia od jego telewizyjnej rejestracji, zupełnie się nie zestarzał. Przeciwnie, można było naocznie stwierdzić, że nikt lepszego Wyzwolenia nie zrobił. Nikt precyzyjniej nie pokazał warstw teatralności, z jakich się ono składa (sytuacja próby na pustej scenie ich nie wyczerpuje). Przecież cała sekwencja Polski Współczesnej, którą dla Konrada inscenizują aktorzy, to wielki teatr narodowych gestów i póz, idei wciąż będących szczytnymi hasłami, ale nie sprawdzonych w czynie, czyli w życiu. Oto przy trumnie św. Stanisława stoi Muza i dyryguje narodowym przedsięwzięciem, czyli ucztą polskiej szlachty. Zastawione srebrem stoły uginają się od jadła i napitków, spożywanych przez Hołyszów i Karmazynów, Biskupów i Prymasa. Jedz, pij i popuszczaj pasa oraz kłaniaj się lepiej urodzonemu, bierz, gdy możni dają. Saskie obyczaje w pełnej krasie i przepychu nie zmieniają się przez pokolenia; towarzyszy, a raczej przypatruje się tym wystawnym ucztom lud w wiejskich sukmanach, powstańcy kościuszkowscy w rogatywkach, jeźdźcy z husarskimi skrzydłami, Piotr Skarga tudzież harfiarka-kusicielka. Dla nich Hołysz (Jerzy Radziwiłowicz) z Karmazynem (Wiktor Sadecki) odgrywają swe pańskie dusery, odsłaniając przy okazji tępe umysły i skarlałe dusze.
Stanisław Wyspiański – Witraż – kościół o.o. Franciszkanów
To oni przedzierzgną się w inteligentów Młodej Polski, przyswoją modne idee i jako Maski będą rozmawiać z Konradem. A raczej dręczyć jego umysł ideologiami, hasłami, a nade wszystko sarmackim myśleniem, którego nie ukryją ani współczesne stroje generalskie, zakonne, biskupie, ani modne filisterskie cylindry, ani nawet artystowskie peleryny. Konrad próbuje się ze swą myślą o Polsce przebić przez ten bełkot. Daremnie. Rzecznicy frazesu, zwłaszcza narodowego, uczynią go szalonym: w pewnym momencie Pielęgniarze-Maski wwożą szpitalne łóżko i zakładają Konradowi kaftan bezpieczeństwa, później podłączają do kroplówki. To, co mówi, musi być oznaką pomieszania zmysłów, więcej, demaskując puste hasła i sprzedajne interesy, staje się niebezpieczny, groźny, musi więc być odizolowany od społeczeństwa. Szaleństwo Konrada jest jego normalnością, należy do tych, co więcej cierpią, bo więcej czują. Dlatego jego czysta myśl o Polsce wolnej, narodzie niepodległym, sztuce szlachetnej nie może być zrozumiana.
Jerzy Trela jako Konrad mówi piękny wiersz (“chcę żeby w piękny letni dzień zżęto przede mną zboża łan”) sam na scenie. W samotności prawdziwe łzy na młodej twarzy aktora świadczą, jak głęboką, a zarazem liryczną sprawą może być prawdziwa miłość ojczyzny.
Napisałam, że nikt nie dotarł do tak wielu warstw Wyzwolnia, jak Swinarski, ale naprawdę pokazali je aktorzy. Każdy z nich gra po kilka ról jednocześnie: aktora na próbie w krakowskim Teatrze Słowackiego (Wyspiański chciał być tu dyrektorem), postać w widowisku Polska Współczesna, niektórzy są w nim widzami, czyli ludem, inni panami w rolach z komedii narodowej, którzy w akcie rozmowy z Maskami zagrają jedną lub kilka z nich, by powrócić do roli “prywatnego” aktora, po próbie opuszczającego teatr. Wszyscy aktorzy w tym Wyzwoleniu bardzo dokładnie akcentują, jaką w danym momencie postać grają i jak ją traktują (ironicznie, pobłażliwie). Ponieważ co chwilę zmieniają postacie, co chwilę przechodzą z jednego, by się tak wyrazić, wierzchołka roli na drugi, w każdym demonstrując swój prywatny ogląd sprawy. Bardzo to trudne, ale daje efekty olśniewające. Przedstawienie staje się nie tylko wielowarstwowe, lecz także w niezwykły sposób zmienia się w migotliwy strumień życia otaczającego Konrada, jego pamięć i wyobraźnię. Swinarski czytał dramat poprzez biografię autora, swoją, aktorów, by zrozumieć go także na planie ludzkiej egzystencji. Aktorzy w jego spektaklach ujawniali nie tyle swoją prywatność, choć tę także, ile własne rozumienie świata. Na tej płaszczyźnie odnaleźli głęboko szlachetny ton, prawdziwe zrozumienie sprawy Konrada, który jest w dużym stopniu alter ego autora. Sprawy, która uruchamia lepszą stronę człowieka, bo jest także jego sprawą jako obywatela i artysty. Piszę to wszystko z nadzieją, że Dom Wyspiańskiego, którego solidne fundamenty wzniósł w Narodowym Jerzy Grzegorzewski swoimi wybitnymi realizacjami, nadal będzie budowany przez artystów, którzy porzucą spetryfikowane formy jego dramatów, młodopolskie właściwości języka, dziś anachroniczne. Ale nadal będą zmagać się z pytaniami – o Życie, Polskę, Sztukę – jednego z największych artystów teatru. Pytania te bowiem nie uległy przedawnieniu.
Elżbieta Baniewicz
© by “Twórczość” 2008
Stanisław Wyspiański – Portret Wandy Siemaszkowej jako Panny Młodej w Weselu
Otagowano z:Stanisław Wyspiański, Strażnicy Wiary Przyrodzoney,