Tomirysa i Czaropanowie – KORONA: Tan Swadźby, Wesele i Ból (fragmenty)
© by Czesław Białczyński
Tan Swadźby i Wesele
*
W Starowieku materię sukni stanowiły prawdziwe liście lipy lub dębu zlepiane mogtowijną niecią Mokoszych pająków. Tego rana oblubienica, która miała stać się żoną króla włożyła suknię ze złotych liści w kształcie tych lipowych, z głębokim dekoltem i cienkimi ramiączkami, długą do samych stóp, które w trakcie obrzędu miały pozostać bose. Na lewym udzie miała przewiązaną czerwoną wstążkę Kryszenia z kokardą uplecioną na węźle Dziewanny. Wstążka i kokarda w trakcie obrządku ślubnego zmieniały węzły i barwy. Dawniej pod wpływem magii działo się to samoczynnie. W miejsce tego Dziewanninego pojawiał się węzeł bogini Łady, a w miejsce barw tynu Kryszeni, ciemnowiśniowa barwa tynu Ładów – Panów Porządku Rzeczy, Ładności, Zakładzin i Założeń. Dzisiaj panna młoda będzie musiała sama wymienić wstążkę, na tę od Łady – Rządczyni Rzeczy, Pani Pokładzin i Ślubowań, Swadźby.
Magowie, żercy, rodowolitki, rzekaczki, nawojki i wojki Mazońskie oraz wierni, tego ranka, wszyscy ubrali uroczyste harskie czapki z wysokim szpicem, lub harnaśki z płaskim denkiem na rozszerzającym się ku górze otoku. Wielu z nich miało przyczepione do szerokich zdobnych pasów i ręczników gałązki dymieniczego ziela, dziurawca i werbeny przeplecione kłosami żyta. W pałacu od rana palono też kadzidła ze sproszkowanego głozna i miry z ziołami bylicy, wanilii, macierzanki i lebiodki. Kobiety idące w orszaku wpięły we włosy kwiaty rumianku, pachnących grochów, lub szypszyny. W pochodzie za orszakiem niesiono bukiety z witwy i iwy przeplecione kwitnącymi makami i ich zielono-brązowymi pałkami oraz miętą.
…
Pieczono dzika królewskiego w całości, ale bez głowy. Odciąwszy łeb z olbrzymimi ciosami wpierw patroszono zwierzę, nacierano solą i czosnkiem, i zanurzano w zalewie z kurkumą, zielem majeranku i gałązkami rozmarynu. Pławiło się w niej przez trzy dni. Potem przypiekano je nad ogniem z cedrowych bali. Potężne cielsko wielkości wołu kładziono następnie na kamienną misę, którą zamykano ciężką pokrywą, żeby zatrzymać w pieczeni ziołowe wonie i warzono na małym płomieniu. Przez kilka godzin zawołani kucharze, co jakiś czas (starannie odliczony co do wikła) dolewali do potrawy miarki żywej wody ze świętych źródeł Sakodawy i pędzlowali odyńca jego własnymi sokami. Później wykładano misę na grubo gotowaną kwaśną kapustą, z kminem i ziarnami korzennika. Na takim posłaniu kładziono upieczonego dzika, a w rogach misy dosypywano uwarzonej kaszy. Przez długi czas potrawa dochodziła jeszcze wolno na żarze żgliska, łącząc w sobie wszystkie smaki.
Odciętą, głowę dzika oprawiano z najwyższą znajomością rzemiosła tak, aby po wsze czasy zachowała w sobie świeżość życia. Używano do tego celu ochry, miry i sproszkowanego złota, którym nacierano starannie dzicze futro, włos po włosie. W oczodoły wsadzono mu dwa wielkie rubiny.
…
W tej chwili wniesiono do głównej weselnej komnaty upieczonego dzika. Sześciu ludzi masywnej postury dźwigało kamienną kolibę mieszczącą jego olbrzymie cielsko. Znad misy unosiły się obłoki pary, nasączając powietrze wonią potrawy. Przyozdobiony świeżymi liśćmi rabarbaru o karminowych łodygach królewski odyniec, samym zapachem wywoływał naturalną radość uczestników uczty. Ułożona na żelaznym stelażu głowa wyglądała rzeczywiście jak żywa. Niósł ją postępujący na czele orszaku mistrz weselny. Przy każdym kroku stelaż kołysał się, a rubinowe oczy zwierza iskrząc w błyskach kagańców wpatrywały się w biesiadników. Zdawało się, że królewski dzik ze zdziwieniem rozgląda się po tym niezwykłym dla siebie otoczeniu. W jego rozwartej paszczy lśniło jasną zielenią wielkie jabłko świeżo zerwane z jabłoni w królewskich ogrodach. Tomirysa była pewna, choć Kusyk nie potrafił tego potwierdzić, że ta jabłoń jest bliźniaczką Złotej Jabłoni z Doliny Spora i Szyszaków. Tamta miała moc mogtyczną o wielkiej potędze. To od niej rozpoczął się spór i nienawiść ślężańskiej księżniczki Ludmiły ku Tomirysie, która pchnęła ją do zdrady.
Czy w tej siostrzanej jabłoni tli się jeszcze jakakolwiek magiczna siła, czy też to jabłko w pysku zwierza jest już wyłącznie czystym symbolem? – pomyślała.
Parującą misę złożono po środku olbrzymiego biesiadnego stołu z cedrowych bali. Siedzącym w swobodnych pozach wokół gościom policzki poczerwieniały z podniecenia. Ozłoconą głowę dzika skierowaną w stronę biesiadników umieszczono na kolumnie u stóp tronów pary małżonków. Orzysz, jeden z najstarszych wróżów spośród rodowolitów, podniósł się powoli ze swego siedziska ujmując w dłonie obrzędowy srebrzysty sztylet i trójwidelec z wyrzeźbionymi na głowniach swastykami. Stanął w rozkroku, twarzą wprost do zgromadzonych i szybkim ruchem skrzyżował srebra nad swoją głową. Jego gest powitał gwar i oklaski gości weselnych, po czym zapadła cisza.
W skupieniu wysłuchano formuł Orzysza wychwalających szlachetność królewskiego zwierza, oddających hołd jego dzielności oraz odwadze myśliwych, którzy go pokonali. Na koniec poprosił Bogów Boru o wybaczenie dokonanego świętokradztwa. Wszak Puszczę pozbawiono jej dzikiego króla. Prosił też o wybaczenie bogów tynu Matki Ziemi, a boginię Wondę o zdjęcie wieczystej karoduny, jaka groziła zabójcom zwierzęcia. Było ono rzeczywistym uosobieniem Żywiołów Ziemi i Wody. Obrzęd zakończyło zapalenie świec i kadzideł oraz skropienie odyńca i biesiadników żywą wodą.
– Niech Wody Rzeki Rzek, Pętlicy Żywicy co z Niw boskich spływa w Nawie, odnowią twój żywot Królu Puszczy! Niech Pani Przeznaczenia i Wyroków Mokosz, Wielka Łada Białoboga i sam Rod-Switok Światło Świata, przydzielą twoje Trzy Dusze do Nowego, Czystego Ciała! – zawołał, a wielki sztylet obrzędowy i trójwidelec ułożył na ukos na wysokości piersi.
Ten znak zakończenia czynności wierzeniowych przez rodowolitę przywitały znów wiwaty i radosne śmiechy. W jednej chwili odrodził się na nowo weselny rwetes i wrzawa.
…
Gdy Orzysz pochylił się już by wbić święte narzędzia w ciało dzika, Tomirysa nagle poderwała się ze swego tronu. Początkowo nie zwrócono na to uwagi w podnieceniu i gwarze uczty, lecz kiedy zbliżyła się do mistrza kładąc mu rękę na ramieniu na znak, aby się powstrzymał, wszyscy zamarli w zdumieniu. Czymś niesłychanym było, aby młoda żona bez zezwolenia swego świeżo poślubionego małżonka, odeszła gdziekolwiek od jego boku. Jeszcze bardziej sprzeczne z nową dworską etykietą było przerywanie przez kogokolwiek obrzędu mistrzowi ceremoniału ślubnego, nie do pomyślenia zaś żeby zrobiła to kobieta!
Wielu od dawna nie podobało się jak Kusyk traktuje swoją narzeczoną. Raz po raz łamał utarte w Sakanie sakodawijskie zwyczaje. Pozwalał tej rozkapryszonej pannie na zachowania, które kobietom nie uchodziły, a obecnie uważano je powszechnie na dworze za karygodne wybryki. Oburzało to nie tylko Starszych z Rady Królewskiej, ale i wielmożnych panów, asanów, waściów, zwłaszcza kniaziów i kniaginie pochodzące z nowej klasy władców Sakodawii. Także wielu gości weselnych z Mahadewy i od Parnów Kirusa Wielkiego miało za złe, że Kusyk tak szybko odprawił pozostałe dwie kandydatki do królewskiego tronu. Do końca mącili oni i naciskali żeby to dziesięcioletnia Irdasziduna, córka Kirusa z Pątdragony, albo Koszala Dewa II, córka Szrenika z Rajgóry, władcy Mahadewy, zasiadły na tym kluczowym obecnie tronie Królestwa SIS. Wielu uważało też, że Tomirysa nie zasługuje by być królową, gdyż jest nieułożoną i źle wychowaną prostaczką. W najlepszym razie wcieleniem starej szkoły archaicznego już obyczaju dającego zbytnią swobodę kobietom. Według nich nie opanowała ona nawet podstaw dworskiej etykiety, nie mówiąc już o niezbędnych atrybutach godności i postawy królewskiej. Teraz czyn Tomirysy spotkał się z niemal jawnym niezadowoleniem owych, niechętnych jej, dworskich kręgów. Potępienie wyrażane było urywanymi okrzykami matron, ostentacyjnymi westchnieniami rodowolitów oraz posykiwaniami niektórych magów i radców.
Tomirysa nie zwracała jednak uwagi na to zamieszanie. Pochyliła się ku kolumnie, sięgnęła po złotą głowę odyńca i uniosła ją wraz ze stelażem z brązu na wysokość piersi. Zachowanie świeżo upieczonej królowej, dla której Skrzysty Odyniec stał się w tej chwili zabawką, groziło wielką międzyplemienną awanturą, a może i wojną, bowiem wśród gości wciąż pozostawał król Szrenik, jego druga żona Gelona z Lichawii i trzecia żona Lena, księżniczka Mudry. Byli wciąż na sali goście z Pątdragony, dziewosłębowie i ich żony, rajfury córki Kirusa. Byli knagowie i magowie tacy jak Kubas Yaklinta reprezentujący Zgromadzenie Gromad Kapłów i liczni przedstawiciele książęcych rodów Sistanu! Zaległa napięta cisza, spodziewano się natychmiastowej reakcji króla Kusyka.
Tymczasem Tomirysa wzniosła dziczą głowę wysoko, ponad własną koronę, co wywołało znów kolejne okrzyki zgrozy wśród zgromadzonych. Ze zdziwieniem patrzyli jak młoda królowa, wykonuje pierwsze gesty i kroki Tanu Żurawia, w którym kierowany jej dłońmi Skrzysty Odyniec stał się zamiast małżonka nowym oblubieńcem. Nie tylko wtajemniczeni rodowolici i góryci rozpoznali bez trudu ten tan, Tan Śmierci i Odrodzenia. Cóż jednak miał znaczyć Tan Żurawia z Obciętą Głową Dzika, zamiast królewskiego małżonka? Tan Żurawia i Dzika z Królową i Koroną Sistanu?! To rozumieli już tylko najgłębiej wtajemniczeni kapłowie i kołbiele.
– Świętokradztwo! – odważył się krzyknąć jakiś przywódca gromady górytów z Arkajamy usadowiony w ciemnym zakamarku sali.
– Tak! – zawtórował mu któryś z guślarzy znad Okoszy.
– Tak! – podtrzymywały to stwierdzenie coraz liczniejsze żeńskie i męskie głosy czcigodnych gości i wtajemniczonych – Hańba!!!
– Świętokradztwo! – wykrzyczał powstając z siedziska czerwony ze złości mag Kubas Yaklinta – Umowy nie zostały opieczętowane nocą poślubną! Można je cofnąć!
– Zerwać to! Zerwać!!! – natychmiast zawtórował mu rozczarowany całym tym ślubem i weselem król Szrenik. Jako ojciec niedoszłej królowej całej Starej Koliby, bo ziemie Sokodawii, Sakany i Bujanii Bałchaskiej marzył on połączyć tym małżeństwem ze swoimi dobrami Mahadewy, Rajgóry, Lichawii, Koszanu i Mudry, czuł się po prostu oszukany. Jakby mało było Kusykowi oszustwa jakiego się dopuścił, najwyraźniej nie zamierzał zapobiec teraz obrzydliwemu łamaniu dworskich obyczajów i religijnych reguł zabraniających kobietom uprawiania magii. Świętokradczy wybryk mazogąckiej księżniczki wyglądał jak prowokacja wobec całego obozu nowych porządków, wprowadzającego w Sokodawie, jak dotąd udanie, zwyczaje dworu Kirusa II Wielkiego i tamtejsze stosunki społeczne w państwie! Cóż to miało znaczyć?! Powrót do matriarchatu?! Znów miałyby rządzić kobiety?! Czas Mazonek to przeszłość! Skończył się bezpowrotnie i chyba wszyscy powinni sobie zdawać z tego sprawę?! Król Kusyk jednak milczał, nie zerwał się płonąc słusznym gniewem! Siedział nieporuszony!
Myśl moja i czucie zamarły, gdy to się wydarzyło. Nie spodziewałem się tak zdecydowanego okazania całemu dworowi i władcom okolicznych krajów, co zamierza uczynić w najbliższej przyszłości nowa królowa Wądów, Lechitów, Harów, Istów, Burów, Budynów, Nurów, Serbomazów i Sokołotów: Saków, Dawanów, Miodewów, Mazów, Gotów, Dahów.
– Zerwać! – powtórzyło kilka żon starych radców zawsze gotowych poprzeć swych mężów.
Powietrze w wielkiej sali weselnej zrobiło się nagle ciężkie. Jakby nagromadzone przez ostatnie dni przykre napięcie miało się rozładować niczym piorun. Zdawało się, że zaraz wybuchnie powszechna wrzawa i padną pod adresem króla żądania bardzo złowrogie dla jego świeżo poślubionej małżonki. Ktoś mógłby na przykład krzyknąć „ukamienować”! A gdyby ten okrzyk podjęli pozostali zgromadzeni członkowie rady, kapłani, magowie i czcigodni starcy, Kusyk znalazłby się w bardzo trudnym położeniu. Aby nie stracić w oczach poddanych musiałby albo podzielić ich święty gniew, albo wyciąć w pień całą swoją radę, najlepiej od razu, na miejscu.
Tomirysa nie zrażona nałożyła stelaż z głową odyńca na swoje ramiona! Zadziwiająco dobrze do tego się nadał, jakby był robiony na miarę. Dzik wznosił się teraz nad ślubnym Wieńcem i nad Koroną, na kształt ochronnego kaptura lub hełmu. Konstrukcja ta jako żywo przypominała archaiczne, dawno już zapomniane Złote Czapy wędyjskich władców znad Wielkiej Wisły-Wądalu, albo władców lęgijskich znad Białej Łaby-Łabędy! Dziczy Hełm pełnił teraz rolę zwieńczenia Korony, lśniąc złotem i przewiercając tłum gości weselnych błyskami rubinów. Magiczne wejrzenie rubinowych oczu, rabytowe, jakby z głębin studni czasu, nie z tego świata lecz wprost z krańców starożytnej nieskończoności, z Głębi Jedyności, z samej Sławi przypomniało nagle zebranym niedawne jeszcze odczucia lęku i zachwytu, jaki wywoływała prawdziwa mogtowija. Dwa mieniące się ogniem łuczyw, białe łuki ciosów odyńca wzniosły się ku Niebu. Zielone jabłko wypadło jednak przy całej tej operacji z pyska dzika i potoczyło się przez stół. Owoc przykuł wzrok zgromadzonych, którzy śledzili w napięciu nie czy jabłko spadnie, lecz kiedy się to stanie. Potoczyło się niespodziewanie w kierunku Okrasa. Magia wszak nie działała już na Ziemi?! A jednak zdawało się, że jabłko skręciło ku niemu. Zatrzymał je pewnym ruchem na samej krawędzi stołu i podniósł do góry.
Tomirysa nakazała krótkim gestem Undynie, by ta podeszła blisko ku niej z łuczywem. Gdy światło pochodni oświetliło ją jako główną osobę w tej zadziwiającej scenie, rozerwała gwałtownie dekolt swej sukni obnażając się przed tłumem niemal do pasa. Obróciła się lewym bokiem. Oczom zebranych ukazały się wypalone pod lewą piersią święte znaki. Jak je nazwała niegdyś ślężańska, lachska, lęgijska księżniczka Ludmiła, piętna, a w istocie pieczęcie wielkich starych świątyń Matki Ziemi! Pierś Tomirysy falowała gwałtownie. Zaległa śmiertelna cisza, a ludzie bezwiednie pochylili głowy, wpierw by nie urazić władcy, tym iż widzą jego żonę bezwstydnie obnażoną, lecz zaraz potem schyliły się także karki najzatwardzialszych wrogów księżniczki od Mazogątów… gdy rozpoznali owe znaki. Oto nie ulegało wątpliwości że stoi przed nimi Najwyższa Istota jaką nosi Święta Ziemia. Sam Kusyk bezwiednie uniósł się z tronu, nie widział jej dotąd wszak nagiej, to dopiero miało się spełnić po uczcie! Złoty pył z sierści dzika osypał się na szyję, ramiona i pierś królowej. Wyglądała niczym złoty posąg ze Świątyni Karaimskiej, lecz była żywa.
– Od tej chwili – rzuciła władczą mową – Jestem panią i sługą tych, którzy zechcą mi służyć! Zechcą bym im panowała. Wszyscy inni niech opuszczą ten dwór! Niech noga ich nigdy nie stanie na świętej ziemi Starej Koliby, Ziemicy Saków, Miodewów, Dawanów, Bujanów, Bajanów i Mazogątów.
Nie wymieniła Bałchów ani Parnów, lecz wymieniła Miodewów i Bajanów nad ziemiami których Sakowie nie panowali. Wysłannicy z dworu Kirusa Wielkiego dobrze to sobie mieli zapamiętać, jako znak sprzeciwu i zarzewie sporu z Pątdragoną-Pasargadą.
– Kto chce wystąpić przeciw królowej, ten występuje przeciw mnie! – rzucił wstając gwałtownie Kusyk. Majestatycznie podszedł do małżonki, a jego prawica oparła się na głowni czarnej szybły.
Trwała napełniona trwogą chwila. Przedłużała się ona w nieskończoność podczas, gdy królewska para rozświetlana pochodnią dzierżoną przez Undynę zdawała się rosnąć, wręcz unosić nad zebranymi, jak para olbrzymów na podusze skrzystego, latającego dywanu. Jakby wróciło to co niegdyś było. Lecz złudzenie chwili trwało krótko i prysło wraz z kolejnymi słowami królowej. Przebłysk odchodzącej na wieki mocy?
– Od teraz inne tutaj będą panować zwyczaje – powiedziała dobitnie Tomirysa – Życie będzie proste i skromne, a ludzie będą znowu równi sobie! Jak każą Prawa Przyrodzone!
Kusyk okrył Tomirysę własnym płaszczem i ujął delikatnie pod ramię, na znak że przychyla się, że podtrzymuje jej słowa, że są jednością. Sam nie wiedział dlaczego to czyni. Dlaczego tak łatwo rezygnuje z dotychczasowego stylu tutejszego życia, z władzy jaką posiadł uprawiając przemoc i podstęp oraz oszustwa.
Pierwszy poruszył się Okras, który z wzrokiem wbitym w posadzkę podszedł do pary królewskiej. Ukląkłszy przed władcą podał mu zielone królewskie jabłko. Było nieskalane zetknięciem z ziemią, było nadal święte. Król puścił głownię szybły i podjął je.
Król i nowa królowa Sakodawy wrócili na swoje trony. Nikt nie zaprotestował, nawet Szrenik, który widząc boskie znaki na ciele oblubienicy Kusyka pojął, że to był nieunikniony wybór, wybór z namaszczenia, a nie z kaprysu władcy Saków. Z podwyższenia Tomirysa ostatni raz tego wieczoru przemówiła do zgromadzonych:
– Mistrzu! Czyń swoją powinność, dziel święty pokarm weselny między gości!
-Wiwat! Wiwat! – rzucił Kubas Yaklinta, jako pierwszy wznosząc kielich do góry.
– Wiwat! – podchwycili inni stukając się kielichami i wychylając je do dna. Także król Mahadewy, Rajgrodu, Koszanii, Lichawy i Mudry spełnił ten toast. Nikt nie zwrócił uwagi, że Pasargadczycy nie przyłączyli się do wiwatów.
Gdy sztylet i widelec mistrza ceremonii zanurzyły się w świętym ciele dzika salę znów zalał gwar, a wesele potoczyło się dalej wartko przy dźwiękach gędźby najbieglejszych grajków z całej Sakany. Głowa Dzika spoczęła po prawicy tronu króla Kusyka.
*
Ból
Niczym jest ból jaki do tej pory znałam, wierzaj mi, w porównaniu z tym co czuję teraz. Niczym jest udręczenie ciała jakiego doświadczyłam w Jaskini Lęgu, czy przechodząc przez kolejne wtajemniczenia! Bogowie! O bogowie wysocy! Bogowie Zimni!!! Bogowie którzyście mnie opuścili, dlaczego mi to czynicie?!!!
Nieludzkie wycie wyrwało się z jej piersi. Teraz, teraz dopiero rozumiem – pomyślała wijąc się z bólu w duchowej i cielesnej męczarni. Teraz rozumiem.
Krzyczała nieprzerwanie, krzyczała tak głośno, aby zedrzeć struny głosowe, by wypluć krtań i raz na zawsze oniemieć!
Jej syn, jej dziecię umiłowane, najsłodszy owoc jej życia, cała przyszłość, wszystkie otwarte ścieżki, jej Pierworodny nie żył! Odszedł! Zabito go! Była tego pewna. Zabito go, bo on sam nigdy nie odebrałby sobie życia. Wiedział jak ona, jego matka, kocha go nad wszystko, nad siebie samą i świat cały, nad boga najwyższego i Nieskończoną Świadomość, choć to było czyste bluźnierstwo! Wiedział, że czyniąc to wbiłby sztylet w jej serce! Odszedłby pohańbiony, odszedłby na wieczną ziemską zduszną tułaczkę, na drogę demonów, pochylnię która wiedzie tylko w głąb ciemności jego samego i pohańbiony tym czynem ród królewski Saków! Zabito go!!!
– Zamordowano Swargospisę!!! – wrzasnęła z całych sił, a jej potężny głos zatrząsnął wszystkimi przedmiotami w pałacu, dotarł do najdalszych piwnic i lochów, do najciemniejszych zakamarków, poruszył w nich pył i rozwibrował kamienne ściany, które przyjęły ten niesłychany ból na siebie. Cały pałac został w mgnieniu wypełniony jej bólem. Przed oczami stanęła jej Matka Przełożona, Matka Krysta z całym jej bólem po śmierci syna, bólem który towarzyszył jej do samej śmierci, a może i po niej.
– Śmierć! Śmierć twoim wrogom i mordercom Swargospiso! Śmierć twoim trucicielom Kusyku! Śmierć! Śmierrrrćććć!!! Śmieeeerć.
Wtedy spojrzała w wejście do komnaty i zobaczyła, że stoi tam Borodar! Podbiegła do niego i objęła zatapiając całkowicie w swoich ramionach.
-Teraz rozumiem co czułeś – wyszeptała – teraz dopiero rozumiem. Twoja Modraszka i waszych pięcioro dzieci, tam pod Iskonem – szloch wstrząsnął jej ramionami.
A Borodar nie odważył się poruszyć chociaż chciał utulić żal królowej. Bał się jednak dotknąć tej świętej osoby. On był za mały by tykać Nosicielkę Korony, był za mały ze swoim bólem by równać się z bólem całego królestwa, całego Królestwa SIS!