Obudziłem się wczoraj o czwartej w nocy a w uszach grzmiały mi wciąż i odbijały się donośnym echem, jak koszmarna czkawka, słowa, które przetoczyły się przez ekrany wszystkich polskich telewizji i zdania, które przeczytałem przez ostatnie dwa dni we wszystkich możliwych polskojęzycznych portalach.
Obudziłem się z krzykiem – wiem to, bo mój pies BOLO, był cały zjeżony i próbował mnie reanimować ciepłym, wilgotnym językiem. Czegoż to nie powiedziano, czegóż nie napisano, któż to nie zabrał głosu na temat tego nieszczęsnego mebla. Walnęły na nas lawiny słów wytoczonych niczym brudna piana z ust „autorytetów”, niczym sterta śmieci, żeby już nie powiedzieć inaczej, ostrzej. Toczono wspominki, nadawano na wszystkich kanałach filmy, chwalono się i poklepywano, zarzucano nas tysiącami obrazów z tego wiekopomnego momentu historycznego.
Zastanawiałem się jak ja oceniam to wydarzenie i co miałbym powiedzieć na jego temat ludziom, Polakom, w 25 rocznicę. MILCZAŁEM. Nic nie przychodziło mi do głowy. Zwłaszcza, że Okrągły stół odmieniano na tysiące sposobów i „rzucano” ten „model” jako „koło ratunkowe” w stronę Ukrainy. Przywoływano Ukrainę i stawiano Polskę i Pinokia za wzór, a tamtejszą prawdziwą rewolucję rozlaną po ulicach Kijowa ukazywano w jak najgorszym świetle.
Żeby się uspokoić i jednak jeszcze trochę pospać postanowiłem poczytać książkę dla dzieci. Pod ręką leżały „Nowe przygody Baltazara Gąbki i jego Kompanii”. Trochę mnie zaniepokoił podtytuł – Tom 1 -„Na tropie Czarnej Dziury”. No tak pomyślałem, przecież żyjemy w Czarnej Dziurze, w polskojęzycznej wersji Matrixa, więc co mnie dziwi w tym potoku informatycznym i ogłupiającym słowotoku na temat Okrągłego Stołu?
Książka otwarła się sama na stronie 408! Przez chwilę nie mogłem uwierzyć w to co czytam, ale po chwili dotarło do mnie, że już na temat Okrągłego Stołu i tego co o nim myślę napisałem Wam dawno, wszystko, wszystko tam, w tej książce na ten temat JEST! Napisałem to Wam i Waszym dzieciom, czyli Nam i Naszym dzieciom, i ich dzieciom, i wszystkim nadchodzącym pokoleniom Ludzi Myślących i Wolnych Ludzi, wszystkim kolejnym pokoleniom Polaków. Zawarłem tam, jak sądzę, esencję tego co 99% Polaków czuje i wie na temat Okrągłego Stołu, czego Polacy są pewni!!!
Pozwólcie zatem, że nie napiszę tutaj o Okrągłym Stole nic nowego, tylko zacytuję z tej Bajki dla Dzieci, zwłaszcza że w mojej książce Okrągły Stół powiązał się automatycznie z „Wyprawą na Kijów” i Ukrainą.
Scena Okrągłego Stołu zaczyna się pod sam koniec rozdziału 20 – „Wielki Zlot GUILTów – Zielone Nieporozumienie” – GUILTy to G-nomy U-topii I L-obby T-echnologicznego – czyli źli, mali ludzie, pomocnicy Sił Ciemności na Ziemi, ludzie winni (guilty) zła jakie czynią. „Zielone Nieporozumienie”, czyli o tym jak „zielone”, niedojrzałe społeczeństwo dało się nabrać na „porozumienie”.
Następny jest rozdział o znamiennym tytule „Porozumienie i Wyprawa na Kijów” i tam sprawa Okrągłego Stołu znajduje swoje rozwinięcie oraz finał. Posłuchajcie więc:
Punktualnie o jedenastej zaczęły przybywać do pałacu prezydenckiego Guilty. Limuzyny zajeżdżały jedna po drugiej.
Pierwszy zajechał ten Guilt, który wymyślił, że wystarczy powiedzieć, że coś jest zrobione, a wszyscy uwierzą, że jest zrobione. Tego przywitały bardzo marne brawa.
Potem pojawił się paradnym pojazdem Guilt, który wymyślił taki podatek od czerstwych bułek, które piekarze rozdawali głodnym biedakom, że piekarnie zamknięto a oni sami poszli z torbami. Ten dostał tyle gwizdów ile bułek poszło przez niego na śmietniki.
Następnie zajechała limuzyna z bardzo mądrą ekspertką, która kazała posłać do szkoły pięciolatków. Tę wygwizdano, a najgłośniej gwizdały pięciolatki.
Potem pojawił się elegancki pojazd z tymi trzema, co wymyślili czarną marchew, proste jak kij banany i gigantyczną brukselkę. Ludzie się na ich widok bardzo zdziwili, ale nic nie mówili.
Dalej zjawił się specjalista od skracania kolejek u lekarza, który doprowadził do tego, że kolejki te miały długość równika. Ochroniarze musieli go osłaniać ze wszystkich stron parasolami, bo wszedłby do pałacu całkiem pomidorowy.
Następny przyjechał generał, który chcąc dostać order Białej Gwiazdy ogłosił teorię, że najlepiej wygrywa się wojnę nie posiadając nie tylko własnej armii, ale nawet jednej armaty. Ten też zamiast gwiazdy dostał gwizdy.
Wreszcie zjawili się spece od łatania czarnych dziur w budżecie, a raczej od przepychania tych dziur z kieszeni do kieszeni. Ci musieli dojechać limuzyną pod same drzwi, bo inaczej nigdy by z niej nie wyszli.
Wielkim czerwonym kabrioletem przybyła też specjalistka, która chciała wszystkim skrócić czas pracy przy podwyższonej płacy. Udało jej się niestety, po kilku poprawkach u krawcowej, skrócić tylko własną spódnicę.
Pojawiło się też dwóch specjalistów od kręcenia lodów wielkich jak góry lodowe i naukowiec, który udowodnił, że dwa dodać dwa jest pięć, a Polska powinna leżeć na biegunie północnym, żeby nikomu nie przeszkadzała.
Po nim, rzecz niesłychana, odkrytym kabrioletem zajechało dwoje ekspertów z Krakowa. Pani Wu i Pan Wu. Była to wyjątkowo dobrana para, on deweloper, ona adwokat. Znano ich tylko w pewnych kręgach, gdzie zasłynęli tym, iż udało im się otruć i wyciąć 500 letni dąb na krakowskim Łobzowie. Drzewo, które własnoręcznie zasadził król Kazimierz Wielki, dla swojej ukochanej Esterki! To był rzeczywiście mistrzowski wyczyn, bo drzewo to znajdowało się na liście narodowych pomników przyrody. Ludzie zrobili na ich widok tylko wielkie oczy, bo dzisiaj pierwszy raz ich na nie widzieli.
Ostatni zjawił się zaś największy spec. O ten to był! Mówiono o nim, że jest wiceszefem Najbardziej Oświeconej Rady. To on wymyślił, że jest więcej prawd niż jedna, a każda następna prawda jest bardziej prawdziwa od poprzedniej. Po nim już musiał przyjechać Marszałek Zmora, bo od widoku jeszcze większej liczby takich ekspertów pękłoby szkło nawet w obiektywie telewizji Nic Poza Tym. Mówię wam! Jak bum, cyk, cyk! Pękło by!
Dzisiaj oni wszyscy okazali się specjalistami od zieleni miejskiej i wiejskiej oraz od ochrony środowiska. Tak jakoś był zrobiony ten okrągły stół, że po jednej jego stronie miał zasiąść Samborek i Pan Prezydent, a po drugiej Marszałek Zmora, Leszek Chytrusek, eksperci rządowi, doradcy Pana Prezydenta, specjaliści od energii, spece od atomów, członkowie Najbardziej Oświeconej Rady i bóg wie kto jeszcze. Tak się też składało, że większość tych co się mieli przy stole pojawić była kiedyś, lub jeszcze teraz członkami Najbardziej Oświeconej Rady albo koncernu KOP do P.
Nie dziwiło to wcale zgromadzonego tłumu, bo ludziska od dawien dawna przywykli, że ci eksperci stale pokazują się na ekranach, a codziennie są specami od innej sprawy.
Za pięć dwunasta pod pałac podjechał samochód, z którego wysiadł Samborek. Był ubrany w obszerny, zielony, błyszczący płaszcz czarnoksięski. Ten samochód powitała niesamowita wrzawa i wiwaty. Rozległy się okrzyki:
– Nie dajcie się wykiwać! Samborek! Samborek! Nie dajcie się!
– A pan popiera Zielonych? – zapytał reporter radia Tra-Ta-Tam osobnika przebranego za Smoka, który musiał być tym samym, co to go wszyscy znali z cyrku Maestra Tomatto vel Pomidorro.
– O tak. Jak wszyscy w naszym cyrku! – powiedział z przekonaniem Smok Wawelski Bis – Popieram Zielonych. Jeszcze jak! Sam jestem zielony od stóp do łbów! – i wskazał na swoją szmaragdową, łuskowatą skórę.
Samborek zniknął w drzwiach pałacu. Pan Prezydent był u siebie w domu, czyli w środku. Gdyby jednak przyjechał dzisiaj jakąś limuzyną, też zebrałby gromkie oklaski za swoje niedawne wystąpienia w obronie puszczy.
I tak rozpoczęły się negocjacje.
Rozdział 21 – Porozumienie i Wyprawa na Kijów
Oprócz Paragrafu Trzynaście ciekawy był też Paragraf Trzydzieści Trzy. Mówił o tym, że rząd rozważy do roku 2033 możliwość likwidacji wszystkich elektrowni atomowych w Polsce. Było to o tyle interesujące, że jak do tej pory nie zbudowano w Krainie Bociana ani jednej takiej elektrowni. Zielona Sowa po przeczytaniu go rzekła:
– To jak z tym profesorem ze stolicy, co napisał w liście do swojego biednego brata ze wsi : „Za to, żeście mi dawali na studia, przesłałbym 200 złotych pomocy, ale już niestety zakleiłem kopertę”.
Samborek był z Zieloną Sową onlajn (on-line – mam nadzieję, że wiecie dzieci, o co chodzi), więc z trudem powstrzymał się od śmiechu. Taki atak wesołości byłby nie na miejscu, gdyż właśnie bardzo poważną przemowę wygłaszał ekspert z Krakowa, pan Wu. Twierdził, że dla zdrowia lasów połowę z nich należy wyciąć i przerobić na parkiety, a drugą połowę zaszczepić na ptasią grypę. Powiedział też, że dla szczęścia zwierząt dwie trzecie zwierzostanu należy przemienić w eleganckie futra, a jedną trzecią eksportować na Madagaskar. Podobno to on, z panią Wu, załatwiał pieczątki pod zgodą na wycinkę dębów w mazursko-litewskiej puszczy! Ci dwoje musieli mieć naprawdę wysoko postawionych znajomych. Dzisiaj pan Wu występował tu jako kto inny, pod innym nazwiskiem, czy ksywką, zdaje się, że jako pan Muu. Ksywka to taki pseudonim, coś jak nick, wiecie dzieci, no nie?!
Samborek od początku rozmów unikał jak ognia tematu Paragrafu Trzydzieści Trzy, gdyż był to temat rzeka, czyli bez końca. Zauważył też, że kilku ekspertów koncentruje się nieustannie na Paragrafie Dwadzieścia Dwa.
Paragraf Dwadzieścia Dwa już w połowie dwudziestego wieku stosowano w amerykańskiej armii z myślą, jakby tu coś żołnierzom dać, a jednocześnie nie dawać. Zainteresowanych wielką karierą tego paragrafu i zasadą jego działania odsyłamy do innej książki[1]. Tu stwierdzamy jedynie, że wyglądało na to, iż ten właśnie paragraf wybrano na atraktant tych rozmów. Jak pamiętacie, atraktant to wabik. Na ten paragraf próbowano zwabić Zielonych, żeby o niczym innym nie myśleli i nie mówili. Wokół niego toczyła się większość rozmów. Jedni eksperci prześcigali się w dowodzeniu, że należy go zlikwidować, bo nic Zielonym nie daje, inni zapalczywie zaprzeczali twierdząc, że on właśnie jest po to, żeby Zieloni dostali jak najwięcej.
Nie będziemy tutaj opisywać tych nudnych przepychanek i walki o każde słowo, żeby umowa stała się umową, a nie jedynie, kilkuset stronicami śmiecia. Być może te sprawy bardzo interesują dorosłych, ale rozdział ten, z punktu widzenia dzieci, zaczął się wystarczająco nieciekawie i jeśli jeszcze chwilę tak się potoczy, to wyrzucą tę książkę do kosza. Byłaby to duża strata, bo najfajniejsze jest zakończenie. Dosyć więc tej prawniczej nudy. Dla tych, którzy czują w sobie prawniczą żyłkę, albo lubią się bawić skreślaniem lub wstawianiem do umów różnych dziwnych słówek i znaczków, mamy tutaj miłą atrakcję. Oto jak wyglądał paragraf:
§
oraz Paragraf Trzynaście, Paragraf Dwadzieścia Dwa i Paragraf Trzydzieści Trzy:
§13, § 22, § 33
Jeśli to was nie zadowala, to popatrzcie sobie jeszcze jak wygląda sławetna gwiazdka, tak chętnie używana przez oszustów na całym świecie:
*
A teraz już wracamy do naprawdę fajnych i ciekawych rzeczy, jakie się w czasie rozmów Zielonego Stołu wydarzyły. Samborek z Sową przyszykowali w związku z Paragrafem Trzynaście prawdziwą niespodziankę dla Marszałka Zmory.
– Paragraf Trzynaście punkt Trzynasty. Tutaj jest gwiazdka. A gdzie treść do tej gwiazdki? – zapytał w pewnym momencie Samborek
Marszałek Zmora spojrzał skonsternowany na Leszka Chytruska a Leszek Chytrusek jeszcze bardziej zdziwiony wgapił się w Marszałka.
– Przecież miał tego nie zauważyć! – szepnął wściekle Marszałek, zasłaniając usta ręką.
– Treść , treść… zaraz… – jąkał się Leszek Chytrusek
– Nie wie pan, panie redaktorze? To ja panu powiem. Jest na odwrocie trzysta trzydziestej trzeciej strony, ostatniej, tej, na której mamy złożyć podpisy! Na jej odwrocie, tam gdzie nikt nie zagląda!
Przez salę przebiegł szmer.
– Co? Niemożliwe! – stwierdził pewnym tonem Leszek Chytrusek
– A jednak możliwe! Treść tej gwiazdki powinna być na stronie, na której jest punkt, do którego się ona odnosi. Zgadza się?
– No tak, ale to niemożliwe, żeby jej nie było na swoim miejscu! – upierał się głupio Chytrusek.
Pan Prezydent był oburzony odkrywszy, że Samborek mówi prawdę.
– Panie Chytrusek – rzucił wściekle – ugoda zaczyna się choćby od tego, że potrafimy się przyznać do własnych błędów!
– Tak, w istocie… Jednakowoż, panie Prezydencie.. Pan pozwoli… – jąkał się redaktor – Więc, co?… Prze-no-sim-my?… Niepotrzebnie pytam?… Tak, jasne! – Leszek Chytrusek pacnął się w czoło – Co też ja, przepraszam, panie Prezydencie! Przepraszam państwa. Przenosimy gwiazdkę, oczywiście!
Obrócił się gwałtownie do Marszałka i spanikowany wycedził szeptem – To nie on! To prawdziwy Samborek. To ten mały spryciarz Latające Skrzydło. Poznaję go!
– Ale po czym?!
– Jest sto razy mądrzejszy od tamtego. Co robimy?
– Poprośmy o przerwę obiadową!
– Dopiero co się skończyła.
– Wiec ja zemdleję i będzie przerwa na kawę.- Co powiedziawszy Marszałek osunął się z fotela na alabastrową posadzkę i zrobił się straszny rwetes.
Smok Wawelski przybył do cyrku niezauważony. Wszyscy paparazzi tak się skoncentrowali na nudnych paragrafach, że zapomnieli o bożym świecie. Strasznie chciało mu się pić, więc powędrował do lodówki, podczas gdy cała Kompania siedziała przed telewizorem, za plecami Zielonej Sowy. Sowa właśnie instruowała onlajn Samborka, co i gdzie ma podpisać. Ponieważ Smok nie znalazł coli, tylko pustą butelkę, nabrał sobie wody z kranu i wypiwszy duszkiem trzy kufle, przywędrował z czwartym do głównego namiotu. W samą porę, bo właśnie Marszałek spadł z krzesła i było na co popatrzeć. W rezultacie tego efektownego upadku wszyscy pokłócili się ze wszystkimi. Pan Prezydent musiał ich przez kolejne trzy godziny namawiać, żeby zgodzili się usiąść znowu przy jednym stole. Pogodzili się wreszcie i usiedli o dwudziestej, chociaż nadal ten gość, który wymyślił, gdzie przenieść Polskę, żeby nie stała innym kością w gardle, za nic nie chciał podać ręki temu generałowi, co nie miał nawet jednej armaty, gdyż ją swego czasu sprzedał Marszałkowi Zmorze. (Pamiętacie, że widzieliśmy ją w akcji?)
Dalej działy się już same nudne rzeczy, na które ani Smok, ani Czarny Bolo, ani Mądrodudek nie mogli patrzeć. Zatem Smok z Czarnym Bolem ucięli sobie drzemkę, a Mądrodudek podłączył się do kontaktu.
Prawie o północy obudziły Smoka okrzyki i rwetes w namiocie.
– Jest! Nareszcie, nareszcie! Jest! – krzyczał rozemocjonowany Bartolini i przekłuwał rożnoszpadą wszystkie futbolówki, jakie mu się nawinęły.
– Co, kto wygrał?! Polska czy Ukraina?! – dopytywał się kompletnie zdezorientowany Smok.
Zielona Sowa rozłączyła się z Samborkiem i zdjęła słuchawki.
– No, moja rola skończona – powiedziała – Mogę się zbierać do domu. Czekają tam na mnie moje trzy koty.
– Masz, Sowo, kotki? – zdziwił się doktor Koyot – Bardzo lubię koty. My z Pufcią mamy ich znacznie więcej. Trzydzieści trzy, ale nie domowe, tylko dzikie. To nasi przyjaciele. Żałuję, że nie poznałem twoich. Może jeszcze będzie okazja?
Patrzyli, jak na ekranie telewizora Samborek podpisuje wiekopomne Porozumienie Zielonego Stołu. Punktualnie o północy, jako ostatni, Pan Prezydent złożył na dokumencie podpis. Miało się to stać w przyszłości powodem niekończących się kłótni, czy porozumienie należy nazywać Porozumieniem 29 Czerwca, czy też Porozumieniem 30 Czerwca. Tym, którzy się o to kłócili, nigdy nie chciało się dokładnie przeczytać wszystkich trzystu trzydziestu trzech stron tego dokumentu. Gdyby to zrobili, wiedzieliby, że jest tam tyciusieńka gwiazdeczka, mikroskopijna, taka malizna, jak musza kupka, na odwrocie ostatniej strony. Musza kupka, która odsyła do szczegółów zawartych w WWW – Wykazie Warunków Wykonania, czyli do wszystkich diabłów.
Niestety nasi bohaterowie także, jak już się nie raz przekonaliśmy, nie byli supermenami i supergirlami, ani superglinami, więc czasami popełniali błędy. Zarówno Zielona Sowa jak i Samborek, a także Profesor Gąbka wzięli tę gwiazdeczkę właśnie za odchód owada. Na żądanie Samborka przeniesiono więc oczywiście dużą gwiazdkę na właściwą stronę, tam gdzie znajdował się Paragraf Trzynaście. Ale tej tyciej, tyciutkiej gwiazdeczki w gwiazdce nie usunięto. Była tam, taki tyci błąd, ale wielbłąd, czyli byk jak wół. Była więc działała!
Był to olbrzymi sukces Marszałka Zmory, wielkie oszustwo Don Pedra i klęska wszystkich, którzy myśleli, że podpisano wiekopomne porozumienie. Nieświadome tego tłumy wiwatowały przed pałacem Prezydenckim, telewizja nadawała podniosłe melodie a wiele osób na ekranach wygadywało różne napuszone dyrdymały.
Na koniec Samborka spotkało bardzo miłe zaskoczenie. Pan Prezydent poprosił go do swojego prywatnego apartamentu na rozmowę w cztery oczy. Tam wyciągnął zza pazuchy małe, wybijane atłasem puzderko, a z niego złoty sygnet z inicjałami i wielkim jak wole oko rubinem.
– Jestem dumny, że poznałem tak wspaniałego, młodego obywatela naszego kraju! – powiedział uroczyście Pan Prezydent – Proponuję ci przyjaźń, dzielny Grzegorzu Samborze. Na jej dowód przyjmij ten sygnet. Kiedy będziesz w potrzebie, wystarczy, że okażesz go komukolwiek z mojej rodziny, a on nie odmówi ci pomocy. To klejnot rodzinny, który zawsze przynosił nam szczęście, więc nie zgub go! – To powiedziawszy, wręczył Samborkowi podarunek.
– Dziękuję, Panie Prezydencie. Przyrzekam, że będę go pilnował! – powiedział wzruszony Samborek –Co prawda mieszkam tylko z mamą, ale jestem pewien, że gdyby Pan Prezydent miał kłopoty, także nie odmówiłaby pomocy! Mama, na ile tylko może, pomaga każdemu kto jest w potrzebie.
Uścisnęli sobie ręce i rozstali się. Samborek obiecał, że będzie na uroczystym obiedzie przed wylotem do Kijowa i że polecą razem prezydenckim samolotem.
Kiedy Marszałek Zmora żegnany wiwatami odjeżdżał czarną limuzyną spod Pałacu Prezydenckiego, pękał wprost z dumy. Tego jeszcze nie było! Zrobić balona z kilku naiwniaków przy pomocy gwiazdki, to normalka. Zrobić balona nawet z kilkuset naiwniaków, którym się sprzeda wczasy w pięciogwiazdkowym hotelu na Rodos, a wylądują w pięciogniazdkowej przyczepie kampingowej na rodeo w Pacanowie, to duży sukces. Ale zrobić balona z całego narodu?! Tego jeszcze nie było! Tego nie dokonał nikt na świecie! Tym samym Marszałek udowodnił, że jest lepszy w te klocki od pradziadka i prapradziadka razem wziętych. Było pewne, że przejdzie do historii! Kroniki będą go długo wspominać, jako tego jedynego, który zbił majątek na muszej kupie. Pokazał też, że nie bez powodu wielu nazywa go Łotrem Spod Ciemnej Gwiazdy. Ci ludzie nie mieli pojęcia, że mówiąc tak o nim, trafiają w samo sedno, czyli w dziesiątkę. Był Łotrem Spod Ciemnej Gwiazdki.
Na pocieszenie wszystkim niepocieszonym takim zakończeniem negocjacji powiem, że na szczęście o tym, czy jakieś porozumienie podpisane w ich imieniu i dla ich dobra jest rzeczywiście ważne, mogą zadecydować w ostateczności prości obywatele, czyli my wszyscy. Wystarczy zebrać milion podpisów, a Sejm ogłosi referendum w tej sprawie. Potem jeszcze ten milion ludzi i kilka milionów innych powinno pójść do głosowania, i zgodnie powiedzieć NIE!, (jeżeli chcą, żeby cokolwiek się zmieniło). Proste?! No, niestety nie takie proste, jak mi się napisało.
Manewr z gwiazdką w gwiazdce ma jednak też, jak mawia Don Pedro, drugą stronę. Z gwiazdką w gwiazdce jest dokładnie tak jak z ruską babą. Z każdej baby wyskakuje kolejna baba, jeszcze mniejsza i jeszcze groźniejsza. Otóż są takie gwiazdki na świecie, które stają się niesłychanie groźne. Tym groźniejsze, im bardziej się pomniejszają. Jak są już całkiem tyciusieńkie, robią Wielkie BUM! Taka gwiazdka może zabić własnych twórców. Zwłaszcza, jeżeli się próbuje przy niej coś majstrować. Lepiej jej nie tykać. To z takich właśnie gwiazdek po Wielkim Bum, robi się w kosmosie Czarna Dziura. Ta gwiazdka była z tego gatunku. Don Pedro bardzo dobrze o tym wiedział.
Ale przecież jest też Pan Prezydent. Istniała więc i wciąż istnieje trzecia możliwość. Taka, że on sam na koniec tej historii odkryje, jak go haniebnie oszukano i nie daruje tym, co to zrobili. On, jako najważniejsza osoba w państwie, mógł postawić weto z bardzo ważnych powodów. Mógł też, nawet jeśli podpisał już jakiś dokument, zakwestionować jego podejrzane punkty i tak załatwić sprawę, że całe porozumienie zostałoby unieważnione przez Najwyższy Sąd. Pod warunkiem, że okazałby się Okej!
Myślicie, że Pan Prezydent okaże się Okej?! Ja w to wierzę.
Nikt nie podejrzewał oszustwa, więc wszyscy byli zadowoleni, bo i bardzo się cieszyli, a nawet byli z siebie dumni. Niektórzy balowali do białego rana.
[1] Powieść „Paragraf 22” (ang. Catch 22) – powieść amerykańskiego pisarza Josepha Hellera, wydana w USA w 1961 roku i przetłumaczona oraz wydana w Polsce w 1975 roku przez PIW.
Jednakże książka kończy się dla nas Polaków tak:
Kwiat Paproci w finale Euro 2012 (naprawdę – w Euro Grand Finale!) – czyni cuda!
Jeśli mylę się w ocenie Okrągłego Stołu, niech ktoś wyprowadzi mnie z błędu!
A swoją drogą chciałoby się zawyć myśląc o tym co się dzieje na Ukrainie i o tym co się dzieje obecnie także w Bośni, a o czym jakoś pop-propaganda polskojęzyczna milczy – „Dziwny jest ten Świat!”
Bośnia płonie niczym Ukraina
Już trzeci dzień w Tuzli, w Bośni i Hercegowinie, trwaj zamieszki. Manifestanci żądają m.in. wypłaty zaległych wynagrodzeń. Wczoraj policja użyła gazu łzawiącego, są dziesiątki rannych. Bośniacy zapewniają, że nie zakończą protestów, a wręcz je nasilą jeśli władze nie wypełnią ich roszczeń. Polskie media milczą o Bośni.
Protesty – jak podkreśla agencja Reuter – są odbiciem rozczarowania społeczeństwa jałowymi sporami i aferami politycznymi, które doprowadziły do paraliżu władz i zastoju gospodarczego w Bośni. Stan taki trwa praktycznie od zakończenia w 1995 wojny w byłej Jugosławii. Tuzla, położona na północy Bośni, była kiedyś jednym z największych ośrodków przemysłowych w tym kraju. W ostatnich latach boleśnie odczuła zamykanie prywatyzowanych fabryk. Większość demonstrujących w Tuzli to dawni pracownicy tych zakładów. Przyłączyli się do nich także bezrobotni i młodzież.
Zamieszki w Bośni trwają od trzech dni. Zaczęło się w Tuzli, potem protestujący wyszli również na ulice w Zenicy, Bihaciu i stolicy kraju Sarajewie.
Na ulicach Tuzli manifestuje kilka, a niektóre źródła podają, że kilkanaście tysięcy ludzi. Powodem protestów są nadużycia rządu przy prywatyzacji, wstrzymanie wypłat pensji robotnikom, ponad 44 procentowe bezrobocie i bezczynność władz. Demonstranci wczoraj rzucali kamieniami, jajkami, petardami i racami w budynek władz lokalnych. Młodzież wdała się w bójki z policjantami. Wybito setki szyb w witrynach sklepów i podpalano śmietniki. Policja użyła gazu łzawiącego, by rozproszyć protest. Lokalny szpital poinformował, że pomocy medycznej udzielono około 45 rannym, w tym 30 policjantom.
więcej: http://malgorzatapietkun.wordpress.com/2014/02/07/bosnia-plonie-niczym-ukraina/
Sarajewo w ogniu – 8 luty 2014!!!
Płoną budynki rządowe w Sarajewie. Protestujący szturmują budynek prezydenta Bośni. Protesty nasilają się. Dziś rano pisałam o zapomnianej przez media Bośni, gdzie od trzech dni wrze, gdzie tłum domaga się od rządu wyjaśnień w sprawie bandyckich prywatyzacji państwowych fabryk, 44 procentowego bezrobocia, bezczynności władzy i wstrzymanych wypłat wynagrodzeń. Do robotników dołączali sukcesywnie bezrobotni i studenci.…
http://malgorzatapietkun.wordpress.com/2014/02/07/sarajewo-w-ogniu/
Chleba i Igrzysk?!!!!
Wesołe tańce pod sierpem i młotem. Komunistyczna idylla na otwarciu olimpiady
Radośni pionierzy, eleganckie samochody, szykowna młodzież, a nad nimi wielki czerwony sierp i młot – tak okres sowieckiego komunizmu przedstawiono w spektaklu towarzyszącym otwarciu olimpiady w Soczi.
Dwuipółgodzinny spektakl na otwarcie igrzysk prezentował historię Rosji w pigułce. „To będzie wizytówka Rosji, podróż w głąb jej historii, od średniowiecza, poprzez carat aż po XX w.” – zapowiadał na kilka godzin przed ceremonią jej producent Konstantin Ernst.
Jak przedstawiono narodziny i funkcjonowanie rosyjskiego komunizmu – najbardziej krwawego ustroju w historii świata?