Polska poetycka wizja Słowiańskiej Baji
Do tej pory na tym blogu nie publikowaliśmy w zasadzie wierszy. Powoli przychodzi czas aby to zmienić – z kilku powodów. Najważniejszy jest taki że zbliżamy się do zaprezentowania dwóch wielkich postaci Strażników Wiary Słowiańskiej Przyrodzonej (Rodzimej): Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego – a przy tym nie obejdzie się bez prezentacji obszernej Króla Ducha, czy chociażby Wielkiego Monologu z Dziadów – i to z omówieniem pod nieco innym kątem niż się to zwykło czynić. Już zaprezentowaliśmy wyimki w opracowaniu T. S. Marskiego, które służyły ilustracji idei Jednej Słowiańszczyzny i ciągłości historycznej owego ethosu od głębokiej, wręcz biblijnej Epoki Mitologicznej.
Zaczynamy od Kazimiery Iłłakowiczówny, bo to dramatyczna postać, a także osoba która po dwakroć otarła się o Strażników Wiary Przyrodzonej i związki z nimi wywarły wyraźny wpływ na jej twórczość , na sposób myślenia, na całą wyobraźnię. Na początku kształtowana była przez ojca i matkę – a obie te osoby były związane z kolei ze swoimi rodzicami – ojcem Kazimiery był Klemens Zan, syn Tomasza Zana – z Promienistych – bliskiego przyjaciela Adama Mickiewicza, a więc Tomasz Zan był jej dziadkiem, a jego syn znajdował się w kręgu Promienistych i przez lata nasiąkał nie tylko atmosferą patriotyczno powstańczą, ale przede wszystkim atmosferą romantyczną, klimatem i duchem odtworzenia Wiary Przyrodzonej Słowiańskiej i Panslawizmu. Na nieszczęście straciła oboje rodziców bardzo wcześnie, ale niewątpliwie także jej późniejsza opiekunka podlegała tym samym wpływom. W roku 1910 znalazła się w Krakowie i przez 4 lata studiów polonistycznych i anglistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim, obracania się w środowisku literackim i artystycznym owej wspaniałej epoki miała po raz drugi bliską styczność i serdeczne związki z tutejszymi Strażnikami Wiary.
Te lata właśnie i kontakty zaowocowały jej postawą feministyczną, artykułami późniejszymi w feministycznym piśmie Bluszcz i aktywnym udziałem w międzywojennym ruchu wyzwolenia Kobiet. To że brała udział w tak światłych przedsięwzięciach – które KK wciąż dzisiaj zdaje się kwestionować (równouprawnienie kobiet jest w Kościele Katolickim pustą deklaracją) wcale nie oznacza że była „wrogiem Boga” wręcz odwrotnie była zawsze aktywną Boską Bojowniczką – tyle że innego Boga wyznawała.
Jej pogańska poezja jest przesiąknięta, duchem i wyobraźnią romantyczną, nawiązuje do poezji Adama Mickiewicza, a niekiedy naśladuje (kontynuuje i twórczo rozwija) lub parafrazuje język jego ballad.
Pisze się o niej że w drugiej połowie życia, po klęsce II Wojny Światowej, z wielkiego wroga Boga stała się Jego piewczynią. Nie jest to prawda, bo w swoich wierszach zawsze czciła Najwyższego, Nieskończonego, Światło Świata we wszystkich jego niezliczonych ziemskich emanacjach. To wielkie uwielbienie Przyrody trwa w niej do samego końca i nie trzeba być koniecznie poetą by zrozumieć jak czuła świat. Kazimiera Iłłakowiczówna nigdy, także w młodości, nie była „przeciwniczką Boga” – jak się ją opisuje – była tylko wrogiem Katolicyzmu, zaściankowego, który nie pozwolił jej rodzicom być ze sobą, który odebrał jej szczęśliwe dzieciństwo, który pochłonął jej matkę wykluczając ze wspólnoty ludzkiej w związku z realizacją jej życiowej miłości.Taka wiara katolicka rzecz jasna nie ma nic wspólnego z humanizmem, rozumieniem potrzeb człowieka, rozumieniem praw Przyrody i Świata, czy z wybaczeniem, które obłudnie i cynicznie głosi z ambon, o którym naucza, które poświadcza Pismem, ale którego w sobie „z ducha, z istoty” nie nosi i nie zawiera.
Żyła 95 lat i jest moim zdaniem jedną z „cichych” ofiar komunizmu, który ją bezlitośnie sekował, nie publikował jej poezji, a raczej publikował tak rzadko, jakby nie chciano, żeby przestała się czuć poetką, pierwszą Wielką Wieszczką Polskiej Literatury (niedoszłą z Ich Łaski), tylko po to żeby jej uświadomić ile kosztuje bycie niezależnym od tego upodlającego Systemu
– To miało jej nieustannie uświadamiać, że Jej Wielki Talent i Jej Życie będzie zmarnowane w mniejszym czy większym stopniu. Jestem przekonany, że jest ona także ofiarą Stanu Wojennego – ponieważ wiele starszych osób po wypowiedzeniu Wojny Społeczeństwu Polskiemu przez polskiego zdrajcę Jaruzelskiego w 1981 roku, zmarło właśnie wtedy, albo niedługo potem, utraciwszy całkowicie nadzieję na Wolną Polskę i motywację do dalszego życia [vide Stanisław Pagaczewski, Jalu Kurek i wielu innych].
Biogram ze słownika Juliana Krzyżanowskiego
Kazimiera Iłłakowiczówna, urodzona 19 VII 1892 roku w Wilnie, zmarła 16 II 1983 roku w Poznaniu, poetka i tłumaczka. Wcześnie osierocona, kształciła się w domu, przez pewien czas na pensji w Warszawie, w latach 1908-1909 w Oxfordzie w kolegium dla cudzoziemek. Po złożeniu egzaminów maturalnych w Petersburgu, studiowała w latach 1910-1914 filologię polską i angielską na UJ. Debiutowała w 1905 w „Tygodniku Ilustrowanym” (wiersz „Jabłonie”), w 1911 ogłosiła pierwszy zbiór poezji pt.: „Ikarowe loty”. W 1915-1917 pełniła służbę sanitariuszki w armii rosyjskiej, od 1918 w Warszawie, pracowała w MSZ, w 1926 skierowana do MSW, była m.in. sekretarką Józefa Piłsudskiego, w 1936 roku powróciła do pracy w MSZ. W 1939 roku ewakuowana do Rumunii, okres wojny spędziła w Siedmiogrodzie, w 1947 roku wróciła do kraju i osiadła w Poznaniu. Wydała m.in. zbiór wierszy: „Kolędy polskiej biedy” (1917), „Trzy struny” (1917), „Śmierć Feniksa” (1922), „Lekkomyślne serce” (1959), ‘Szeptem” (1966). Uhonorowana wieloma nagrodami (m.in. PEN Clubu w 1954 za działalność przekładową, czy państwową nagrodą literacką I st. (1976), w 1981 roku otrzymała tytuł doktora honoris causa UAM w Poznaniu.
Zróżnicowana gatunkowo literatura Iłłakowiczówny – osobista, refleksyjna, krajobrazowa, okolicznościowo-publicystyczna – zajmuje we współczesnej poezji polskiej miejsce odrębne, łącząc swobodnie pewne elementy tradycji, przede wszystkim romantycznej i modernistycznej z nowatorskim rozbijaniem form tradycyjnych, widocznym np. w stosowaniu prozaizmów, elementów lirycznej anegdoty, ironicznego dowcipu, wprowadzeniu konkretnych obserwacji psychologicznych i obyczajowych. Zbliżona pod tym względem do poezji Skamandrytów, różni się od niej jednak silniejszą nutą tradycyjnej nastrojowości i obecnością pierwiastków religijnych, przejawiającej się np. w parafrazach motywów biblijnych, ewangelicznych, franciszkańskich, kolędowych. Poezję Iłłakowiczówny cechuje przy tym dużą rozmaitość i oryginalność form wersyfikacyjnych, a także swoisty rodzaj stylizacji prymitywizująco-naiwnej, odwołującej się do wyobrażeń ludowych, średniowiecznych i dziecięcych.
(źródło: Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny. Pod redakcją Juliana Krzyżanowskiego, od 1976 roku Czesława Hernasa. Warszawa 1984.)
Pani Iłła z Gajowej |
Była nawróconą na wiarę „osobistą nieprzyjaciółką Pana Boga”. Uznana za pierwszą damę polskiej poezji, sama mówiła, że woli prozę. Większość swego życia spędziła w niewielkim pokoju, a doktorat honoris causa przyjęła na korytarzu swojego mieszkania. 25 lat temu odeszła na zawsze. Kazimiera Iłłakowiczówna.
Ulica Gajowa w Poznaniu. Zaledwie kilkadziesiąt metrów od najruchliwszego w mieście ronda Kaponiera, a panuje tu zadziwiający spokój i cisza. Tylko raz po raz, niezmiennie od kilkudziesięciu lat, słychać tu charakterystyczny zgrzyt tramwaju i przestawianej zwrotnicy. To stara zajezdnia, do której prowadzi torowisko ułożone wśród granitowej kostki brukowej. Naprzeciwko, pod numerem czwartym na Gajowej wznosi się stylowa, secesyjna kamienica zbudowana przez Niemców u schyłku zaborów.
W mieszkaniu numer osiem, na drugim piętrze, znajduje się niewielki, niespełna trzydziestometrowy pokój, w który musiała pomieścić się sypialnia, pracownia, salon i toaleta Kazimiery Iłłakowiczówny. Tutaj słynna poetka przeżyła ponad 35 lat. Dziś mieszkanie to, będące oddziałem Biblioteki Raczyńskich, można zwiedzać. W niemal nienaruszonym stanie przetrwało ćwierć wieku od śmierci poetki.
Trudny życiorys
Do Poznania dostała się przypadkiem, szukając po wojnie schronienia, którego odmówiły jej w Warszawie komunistyczne władze. Czyż nie miała jednak „szczęścia”, że nie spotkał jej jeszcze gorszy los? Od lat 20. była bowiem znana nie tylko jako pierwsza w historii polskiej dyplomacji kobieta, będąca dyplomowanym urzędnikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ale przede wszystkim jako jedna z najbliższych współpracownic marszałka Piłsudskiego. W latach 40. mogło to brzmieć jak wyrok… Iłłakowiczówna pewnie i to by zniosła, bo życie jej nie rozpieszczało, na każdym kroku komplikując los, któremu z niezwykłą klasą i godnością, do ostatnich dni, stawiała czoła…
Już ustalenie samej daty narodzin przyszłej poetki nastręcza sporo trudności. Na ogół podaje się lata 1892 i 1893. Jednak jest prawie pewne, że Kazimiera urodziła się 6 sierpnia 1888 roku w Wilnie, a późniejsza data – rok 1892 – jest zapisana w metryce chrztu, jako moment udzielenia tego sakramentu. Kolejnych niejasności przez dziesięciolecia przysparzały nazwiska rodziców Kazimiery. Ona sama przez kilkanaście pierwszych lat swojego życia była przekonana, że jest córką Jakuba Iłłakowicza i jego żony Żeni. Prawda była jednak znacznie bardziej zagmatwana, a jeszcze sto lat temu – trudna do przyjęcia. Kazimiera poznała ją jako młoda panna, będąca na pensji. Jakub Iłłakowicz był naprawdę wujem Kazimiery, bratem jej matki.
[Moja drobna uwaga – Pięcioletnie dziecko dobrze pamięta swoją matkę i ojca, co więcej już dawno w tym wieku jest człowiekiem ukształtowanym, który wziął z domu to co mu w nim dano – wyobrażenie o świecie, język, baśnie, rozwinięte zdolności, ukształtowany charakter, i całą poezję życia. Pisanie, że brała wujka za ojca to nadużycie, dla celów, dla mnie niejasnych. Zwróćcie uwagę na ten drobny fakt iż jeszcze w piątym roku życia Kazimiera Iłłakowiczówna nie była ochrzczona – stało się to dopiero po śmierci jej matki – w chwili i czasie kiedy nie mogła wyrazić własnej woli. To brednia że nie znała matki i ojca, że dopiero jako dorosła dowiedziała się jak to było. Mało tego wyniosła z domu cześć dla innego Boga niż ten katolicki i nigdy nie przestała go czcić. Pamiętajmy też cały czas, że miała siostrę Barbarę, dokąd żyła wychowywała je obie matka, a w intrydze, której cele były raczej merkantylne i praktyczne (jak dziedziczenie majątku) uczestniczyła i jedna i druga rodzina: Iłłakowiczowie i Zanowie. C.B.]
Matka, Barbara Iłłakowiczówna, była guwernantką i prywatną nauczycielką języków. Jako panna pokochała z wzajemnością żonatego mężczyznę, jednego z najbardziej wziętych w Wilnie adwokatów – Klemensa Zana. Był on synem słynnego „Promienistego”, polskiego poety i przyjaciela Adama Mickiewicza – Tomasza Zana. Związek biologicznych rodziców Kazimiery Iłłakowiczówny był tragiczny. Ukrywana przed otoczeniem prawda mogłaby przyczynić się do „śmierci społecznej” matki Kazimiery – Barbary, panny z dwiema córkami, które miała z żonatym mężczyzną. Klemens Zan był jednak człowiekiem honoru, a poza tym szczerze kochał Barbarę Iłłakowiczównę. Chciał uznać obie nieślubne córki, a w przyszłości poślubić Barbarę. Niestety, w 1889 roku, gdy Kazimiera była zaledwie rocznym oseskiem, Klemens został zamordowany przez płatnego zabójcę w pociągu, na tle spraw, jakimi zajmował się jako adwokat. Cztery lata później zmarła na suchoty Barbara, matka Kazimiery. Z dnia na dzień, zaledwie pięcioletnie dziecko zostało samo na świecie. Za rodziców uznali się wspomniani krewni. Nie zajmowali się oni Kazimierą. Biegała zabiedzona samopas po gospodarstwie. Dowiedziała się o tym miejscowa ziemianka, hrabina Zofia Buynowa z książąt Plater-Zyberków. Nie mając własnych dzieci, bez wahania przygarnęła zaniedbane kilkuletnie dziecko. Pod niezwykle kochającym sercem hrabiny, która z czasem stała się niemal prawdziwą matką, Kazimiera dorastała, stając się dystyngowaną damą o nienagannych manierach, solidnym wykształceniu i coraz rozleglejszych kontaktach.
Naukowa epopeja
Jej edukację znaczyły kolejne znakomicie zaliczone semestry, kursy i uczelnie – gimnazjum w Dźwińsku, matura w Petersburgu, słynna pensja Cecylii Platterówny w Warszawie, Oksford, Fryburg, Genewa i Londyn. W latach 1910-1914 potwierdziła swoje zagraniczne wykształcenie, zdobywając na Uniwersytecie Jagiellońskim absolutorium w zakresie anglistyki i polonistyki. W trakcie krakowskich studiów zmarła hrabina Buynowa, która ukochała Kazimierę niczym własną córkę. Kazimiera z czasem poświęci tej „matce z wyboru” swe najpiękniejsze, najbardziej sentymentalne wiersze.
Lata I wojny światowej Kazimiera spędza na froncie rosyjskim jako siostra miłosierdzia. – Za swoją ofiarną pracę, pomoc rannym i chorym otrzymała nawet Order Jerzego i Anny. W mieszkaniu na Gajowej do dziś przechowywana jest opaska siostry miłosierdzia z dalekiego frontu I wojny światowej. Po wojnie Kazimiera Iłłakowiczówna szybko znajduje zatrudnienie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych odrodzonej Rzeczypospolitej. Po siedmiu latach, jako pierwsza kobieta, będąca dyplomowanym urzędnikiem MSZ, cieszy się już takim zaufaniem, że zostaje osobistym sekretarzem samego marszałka Piłsudskiego. – Sama nigdy nie życzyła, aby mówić, że była „sekretarką Marszałka” – opowiada Elżbieta Andrzejewska. Sekretarki są od odbierania telefonów i podawania kawy – dodawała. Pracę u boku Marszałka, który miał do Iłłakowiczówny pełne zaufanie i upoważnił ją do podpisywania wielu pism w jego imieniu, zakończyła wraz z jego śmiercią w 1935 roku. Jednak aż do 1938 roku odwiedziła kilkadziesiąt miejsc w Europie z wykładem o Marszałku. Wydała też tom wierszy o nim pod tytułem „Ścieżka obok drogi”.
Wojenna nauka języków
We wrześniu 1939 roku Iłłakowiczówna wraz z całym personelem Ministerstwa Spraw Zagranicznych ewakuuje się do Rumunii. Spędza tam całą wojnę. Podczas gdy wielu urzędników przedostaje się do Szwajcarii, Francji czy do Londynu, o Iłłakowiczównie zapomniano. Skazana na pobyt w Rumunii, nie pozostaje jednak bezczynna. Zatrudnia się jako guwernantka w rodzinie lekarza, profesora Tataru, gubernatora Klużu. Uczy się nie tylko rumuńskiego, ale poznaje też – po wkroczeniu wojsk węgierskich – jeszcze trudniejszy język Węgrów. W 1942 roku paszport dyplomatyczny Iłłakowiczówny traci formalną ważność. Przed 1939 rokiem, zapewne nie spodziewając się tak długiego przebiegu wojny, nie zadbała o wyrobienie dłużej ważnego paszportu. Przez pięć lat stara się bezskutecznie o ważny dokument. – Dla niej wojna trwała więc o dwa lata dłużej. Dopiero w 1947 roku, m.in. dzięki staraniom Juliana Tuwima, udało się Iłłakowiczównie wrócić do Warszawy. Formalnie była nadal pracownikiem MSZ, tyle że urlopowanym. Po powrocie do stolicy podjęła więc starania o przywrócenie do pracy. Spotkała się z odmową. Po raz kolejny w swym życiu została zupełnie sama. Przedwojenne, rozległe mieszkanie spłonęło doszczętnie, oszczędności przepadły, znajomości nagle stopniały albo okazały się nieskuteczne. Komunistyczna stolica zatrzasnęła przed nią drzwi.
W Poznaniu „na wygnaniu”
Wyruszyła więc w podróż po zagruzowanym, powojennym kraju, który wkrótce zmienił nazwę na Polska Rzeczpospolita Ludowa i w którym imię Józefa Piłsudskiego można było wymawiać najwyżej szeptem. Zatrzymała się na chwilę w Poznaniu na przełomie 1947 i 1948 roku i… została tu na ponad 36 lat swego dalszego życia. Początkowo mieszkała w hotelu „Continental”. Przeglądając poranną gazetę, odnalazła ogłoszenie o wolnym pokoju w mieszkaniu nr 8 przy ul. Gajowej. Przyszła i tak już została. Stała się jednym z najbardziej barwnych mieszkańców powojennego Poznania. Żyła skromnie, wręcz ubogo w niewielkim pokoju. Tu przyjmowała gości, wśród nich Jarosława Iwaszkiewicza, Pawła Hertza, Wojciecha Bąka, Marię Dąbrowską. Przybywali do niej dziennikarze, literaturoznawcy, poloniści, studenci. Wszystkich podejmowała z klasą przedwojennej arystokracji, nieco ekscentrycznej, nietolerującej spóźnień, coraz powszechniejszego chamstwa, mającej swe zabawne niekiedy przyzwyczajenia. Na Gajowej powstało wiele jej tłumaczeń Wolfganga Goethego, Heinricha Heinego, Friedricha Dürrenmata, Sándora Petöfiego, Emily Dickinson….
[Całość artykułu w Przewodniku katolickim z lipca 2008 roku]
Żeby nie być gołosłownym przytaczam inny artykuł, który zupełnie przypadkiem mówi o siostrze Kazimiery – Barbarze i całej intrydze Klemensa i Barbary oraz o ich wielkiej wzajemnej miłości. Artykuł ten wyjaśnia też kim była hrabina dla Kazimiery i jak duża była jej wiedza ziołolecznicza i homeopatyczna.Ta wiedza – zapewniam was – nie była przypadkowa. Nie dowiemy się z tego tekstu wprost jaka była atmosfera w domach które wzięły udział w mistyfikacji, lecz możemy się domyślić bez specjalnych konsultacji co mogą myśleć ludzie , którzy nie mogą normalnie wychowywać swojego potomstwa i legalnie przekazać mu swego majątku. Jakie kształtowały się relacje między rodzicami a dziećmi, i między obiema siostrami? – Dopóki matka żyła wszystko szło dobrze, mimo że Klemens Zan został zamordowany. Dopiero śmierć matki, rozbitej po utracie Klemensa, i mocno schorowanej, skomplikowała tok rzeczy.Wiemy, że dopiero po śmierci Barbary Iłłakowicz Kazimiera została ochrzczona, a brat Barbary w ogóle nie wywiązywał się ze swoich obowiązków „chrzestnego” wobec Kazimiery. Starsza siostra – Basia znalazła się wtedy w rodzinie Wołków.
Iwona Arabas
Zioła w polskich dworkach – z rodzinnego archiwum państwa Walewskich
Oddając do druku książkę „Apteczki domowe w polskich dworach szlacheckich” byłam przekonana, że wykorzystałam wszystkie możliwości udokumentowania tematu. Jednak w pamiętniku Barbary Zan-Czerwijowskiej odkryłam nieznany mi do tej pory wątek lecznictwa domowego, jakim była również homeopatia.
Źródeł szukałam w wielu archiwach i bibliotekach, próbując odnaleźć nie tylko zapisy recept i sposobów leczenia, ale również informacje o roli kobiet pełniących obowiązki „panien apteczkowych”. W Archiwum Polskiej Akademii Nauk natrafiłam na list Barbary Czerwijowskiej do prof. Piotra Bańkowskiego z 1974 r., opisujący opiekę zdrowotną okolic Jeżewa na początku XX w.: „Jak wszyscy dawni ziemianie, nauczyła się od matki leczyć różne najpospolitsze schorzenia i opatrywać rany. Dawniej nie było w okolicy szpitala ani lekarza, poważnie chorzy musieli jechać po ratunek aż do Białegostoku (…). Lżej chorzy szukali pomocy u znachorów lub pozostawali na łasce boskiej. Kobiety i dzieci z najbliższych wsi nauczyły się przychodzić do Stefy, ona leczyła ziołami i najprostszymi środkami lekarskiej pomocy, a w poważniejszych przypadkach odsyłała do lekarzy. Miało to ogromne znaczenie zwłaszcza podczas zamieszek i wojny. Ilu dzieciom wiejskim uratowała w ten sposób życie, ilu rannych i skaleczonych uchroniła przed amputacją, niepodobna wyliczyć”.
Z dokumentów wynikało, że autorką listu jest siostra Kazimiery Iłłakowiczówny.
Pamiętnik Barbary
Tajemniczą historię rodzinną poznałam przypadkiem podczas spotkania wigilijnego w Polskim Towarzystwie Farmaceutycznym. Okazało się, że Ewa* i Władysław** Walewscy są spokrewnieni z Kazimierą Iłłakowiczówną i Barbarą Zan-Czerwijowską.
Jako najbliżsi spadkobiercy posiadają pamiętnik Barbary. Dzięki niemu mogłam uzupełnić wiedzę o lekach stosowanych w polskich dworach szlacheckich.
W tej całej historii ważne jest wyjaśnienie pokrewieństwa występujących w niej osób. Matka autorki pamiętnika –Barbara Iłłakowiczówna – urodziła dwie nieślubne córki: Barbarę i Kazimierę. Ojcem dziewczynek był znany wileński adwokat Klemens Zan (najmłodszy syn „promienistego” Tomasza Zana). Tych dwoje łączyła wielka, romantyczna miłość. Barbara i Klemens chcieli zabezpieczyć swoje córki i wraz z rodziną obmyślili mistyfikację, która w przyszłości miała umożliwić dziewczynkom kształcenie i funkcjonowanie w społeczeństwie odsuwającym na margines dzieci z nieformalnych związków. Rodzice dziewczynek zostali w metrykach umieszczeni jako rodzice chrzestni. Oficjalnymi rodzicami małej Basi zostali Barbara i Gustaw Wołkowie, a Kazimiery brat matki Jakub Iłłakowicz z żoną Eugenią. Wujostwo nie zajmowało się Kazimierą i ta – w wyniku interwencji – została oddana na wychowanie Zofii Buynowej z domu Plater-Zyberkówny.
W pamiętniku udostępnionym mi przez państwa Walewskich Barbara Zan-Czerwijowska pisała: „Ten fałsz w naszych metrykach, a w rezultacie potrzeba podwójnej gry w życiu, odbiły się z czasem boleśnie na naszych wzajemnych stosunkach. Rodzice nasi nie przeczuwali pewnie takich skutków swej mistyfikacji. Obmyślili ją wszak dla naszego dobra. W tamtych czasach dzieci nieślubne były prawnie niezmiernie upośledzone. Nie dziedziczyły po rodzicach nawet stanu szlacheckiego, a przez to samo traciły prawo do średniego i wyższego wykształcenia w szkołach rządowych (…)”.
Dzięki udostępnionemu pamiętnikowi udało mi się wyjaśnić kim była „Stefa” opisywana w cytowanej korespondencji. Otóż była nią Stefania Karpowiczówna, założycielka i fundatorka Szkoły Rolniczej w Krzyżewie koło Łap: „czczona i kochana przez ludność wsi, znana i szanowana w całej Białostocczyźnie”.
Homeopatia w apteczkach dworskich
W pamiętniku odnalazłam jeszcze inne fascynujące informacje dotyczące stosowania w dworkach homeopatii: „Pani Zofia Buynowa, mieszkała w majątku Stanisławów na Łotwie pod Dyneburgiem w ówczesnej guberni Witebskiej. (…) Jak wszystkie właścicielki dworów (…) pani Buynowa musiała zająć się leczeniem okolicznych włościan. Służba sanitarna nie docierała wówczas na wieś, do lekarza trzeba było jechać daleko. Wiejskie kobiety z drobną dziatwą udawały się chętnie po radę do dworu.
Pani Buynowa leczyła homeopatią. (Ten system leczenia był rozpow-szechniony na Łotwie – przyp. autorki). W oznaczonym dniu tygodnia rano zgłaszali się do dworu pacjenci z najróżniejszymi dolegliwościami. Każdy otrzymywał odpowiednie lekarstwo. W wolnych chwilach pani Buynowa studiowała gruby podręcznik homeopatii i zdobyła już wielkie doświadczenie w tej dziedzinie. Minimalne dozy poszczególnych specyfików, nawet w razie mylnej diagnozy czy jakiegoś innego błędu, nie przynosiły chorym szkody. Przekonałam się sama w okresie kilkoletniej praktyki, że w wielu lżejszych wypadkach działały zbawiennie. Do pomyślnego wyniku leczenia przyczyniały się też zdrowe rady z zakresu higieny, prawie całkiem nie znanej w kurnych wiejskich chatach.
W jadalnym pokoju w niskiej szafce z jasnego drewna mieściła się apteczka homeopatyczna. Stało tam we wzorowym porządku mnóstwo małych flaszeczek z etykietkami zawierające różne tynktury. W szufladkach małe szklane tubki z cukrowymi granulkami i proszkami do nasycania ich potrzebnym lekiem. Papier pocięty w drobne prostokąty do zawijania przygotowanych granulek i proszków. Po rozpoznaniu choroby pani Buynowa zapisywała nazwiska chorych – obok zalecony lek. Taką listę otrzymywałyśmy my jako domorosłe aptekarki. Wówczas przyrządzałyśmy zamówione porcje leków, układałyśmy je w osobnych opakowaniach z nazwiskiem każdego pacjenta. Pani Buynowa osobiście wręczała każdemu przeznaczony dla niego lek, objaśniając ile razy dziennie i w jaki sposób należy zażywać (…)”.
Jestem niezmiernie wdzięczna państwu Walewskim za umożliwienie mi przeczytania fragmentów pamiętnika Barbary Zan-Czerwijowskiej i odkrycia nieznanego do tej pory wątku lecznictwa domowego, jakim była również homeopatia.
Przypisy
- dr n. farm. Ewa Walewska, studia ukończyła na Wydziale Farmaceutycznym Uniwersytetu Lubelskiego w 1949 r. Od 1954 r. do emerytury pracowała w Zakładzie Farmakognozji AM w Warszawie.
** mgr farm. Władysław Walewski, był inspektorem Centrali Aptek Społecznych, a później zawodowym oficerem – szefem zaopatrzenia medycznego w Szefostwie Służby Zdrowia WP (1974-1988).
kierownik Muzeum Farmacji im. mgr Antoniny Leśniewskiej,
Oddział Muzeum Historycznego m.st. Warszawy
♦
WIERSZE POGAŃSKIE
Jednym z przykładów błędnych interpretacji wierszy Kazimiery Iłłakowiczówny może być wiersz Kain i Abel, który uważa się za ilustrację Jej wiary. Nie jest on ilustracją żadnej wiary autorki, nie jest opowiedzeniem się po stronie chrześcijaństwa czy przeciw niemu, jest tylko zwykłym ludzkim zadawaniem pytań o sens bytu – nic więcej. Nie ulega jednak wątpliwości, że prowadziła ona przez cały czas swoistą „wojnę” z Kościołem, wojnę z której zrezygnowała po II Wojnie Światowej gdyż miała świadomość, że jest on jedyną niezależną instytucją w Polsce.
Kain i Abel
Było nas dwóch braci na pustym globie:
Kain i Abel.
Jeden baranki pasał, drugi na roli robił,
jeden był mocny, drugi – słaby.
Było nas dwóch braci i dwie różne miłości
do Boga Stwórcy:
jeden baranki mu składał zarżnięte,
drugi – pszenicę, kukurydzę i miętę,
słodkie ogórki.
Było nas dwóch braci, któryś z nich pozazdrościł
– Abel? Kain?
pokłóciliśmy się u ofiarnych ołtarzy,
słaby silnego zabił… To się powtarza…
I nie wiem dalej.
Ale są wiersze w których Autorka stawia sprawę jasno i jednoznacznie – Jej bóg nie jest Bogiem Dobrym – On nie rozróżnia dobra i zła. Co to za wiara? Niech każdy odpowie sam sobie….
BÓG JEST WSZĘDZIE
Nie można tego obejść: Bóg jest wszędzie,
w każdym dziwnym i strasznym obrzędzie.
Wywołuje go nie tylko modlitw kadzidlanych kwiat,
ale szubienice, i topór, i kat.
Bóg jest w sędzi, który sądzi krzywo,
i w świadku, co przysięga na prawdę fałszywie,
nie może nie być. I to mnie przestrasza.
Bo jeśli – w świętym Piotrze, to także – w Judaszu;
jeśli w Żydzie, zamęczonym niewinnie przez Niemców,
to także w Niemcach tych ?… I tak się kręcę
od prawdy do nieprawdy, od kary do zbrodni,
w każdej cząsteczce – Boga odnajdując co dnia.
I chce mi się wyciągnąć ręce nad człowiekiem
i winnym, i niewinnym, i małym, i wielkim,
i krzyczeć wielkim głosem błagalną przestrogę,
aby sądząc człowieka nie męczono Boga.
♦
Obiecywało serce, że pęknie.
Nie pękło.
Groziło życie, że zwiędnie,
– nie zwiędło.
Gdzież to się wszystko podziało
i czy było prawdziwe ?
W poezji skamieniało,
jest żywe.
♦
Pan mój i Bóg mój
samotny i pełen chwały,
a człek w czasie, w sieci przyczyn i skutków
wpatrzony w wieczności zalew.
Do pełnego morza – któż wie,
ile rzek podobnych się wlewa…
W chwale Pan mój i Bóg mój…
A ja na lutni, tak owszem – na lutni
w czasie, nad wodą śpiewam.
♦
Wydobyć z niebytu jak żyjątko z piasku,
stłumić ciemnością, oślepić blaskiem,
zamknąć w czasie, dać cel bezkresny…
Z tym człowiek sobie ma radzić. Taki jest.
♦
Ten Job – nie wiedzieć, kto zacz: koczownik, może nawet Beduin ?!
po ciężkiej próbie, jako mocarz wstał z ruin:
nowych miał stąd mrowie,
żon i synów nie zliczy najbieglejszy człowiek,
a z przyjaciół i sług
pułk wystawić mógł.
Tak tedy, jak za dawnej jego wspaniałości,
każdy mu kadził, każdy zazdrościł.
On jednak, zapytywany, kto mu jest najmilszy,
chwiał głowę, uśmiechał się i milczał.
A ręką, która dawno odwykła od pracy,
łeb Burka kudłatego głaskał i obracał,
kundal, co kości teraz najtłustsze ogryza,
wtedy zaś samotnemu ropne rany lizał.
♦
SĄDY ŚWIATOWIDA
BOGUNKA DZIECKO ZAMIENIŁA WE WSI
CUDZE ZABRAŁA, SWOJE PORZUCIŁA.
LEŻY BOGINIAK W KOLEBECZCE CHŁOPSKIEJ,
NOS MA PERKATY, OCZY W ŻÓŁTE KROPKI.
SKWIERCZY ODMIENIEC, SKRZYPI I SEPLENI…
BOGUNKA OBMYWA DZIECKO W STRUMIENIU.
JODŁA ZWISA NAD NIĄ, BRZOZA SZUMI,
PUSZCZA PODGLĄDA, SŁUCHA I ROZUMIE.
DZIWI SIĘ WILGA, SROKA Z DZIWU SKRZECZY,
SKĄD U BOGUNKI DZIECKO CZŁOWIECZE!
WYLAZŁ TOPIELEC, WIKLINĄ SIĘ OKRYŁ,
POMÓGŁ BOGUNCE PRAĆ PIELUSZKI MOKRE.
PTAK PTAKOM, DRZEWO DRZEWU WSZYSTKO WYDA.
DOSZŁA WIEŚĆ W PUSZCZY GŁĄB DO ŚWIATOWIDA.
WYRWAŁ SIĘ Z ZIEMI, ZAKOŁYSAŁ LĄDEM,
I W WODĘ WSTĄPIŁ, ABY PŁYNĄĆ Z PRĄDEM.
OTO POŚPIESZA, OTO SIĘ ZAMIERZYŁ,
GŁUPSTWO DARUJE , LECZ W ZBRODNIĘ UDERZY,
PUSTOTĘ SKARCI, ZŁO WYPALI GROZĄ,
BO JEGO – PRAWO I WOLA I ROZUM
ŚWIERKI MU KADZĄ ŻYWICY KADZIDŁEM,
LECĄCE KRUKI OCIENIAJĄ SKRZYDŁEM,
LESZCZYN I JEŻYN GĄSZCZ, MALIN I KALIN
KLĘCZY, WPATRZONY JAK GO NIOSĄ FALE.
A WIERNA WODA WIE, O JAKIEJ CHWILI
BOŻYCA W TONI NA LĄD WYCHYLIĆ,
TAK ABY MOCNY I GROŹNY I MĄDRY
MÓGŁ NAD BOGUNKĄ SPRAWOWAĆ SWE SĄDY.
Licho
Nie trzeba mnie wyganiać, nie trzeba mnie odpychać!
Obejmę jabłoń za szyję, zacznę z jabłonią usychać,
zapłaczę nad agrestem, przejdę się malinami,
będą skurczone liście, jagody z czarnymi plamami.
Nie trzeba mnie wyganiać! Szparagi wyginą suche,
do grząd cienistych truskawek namówię ciotkę ropuchę.
W stajni rozplotę włosy, zakręcę znów do góry,
i przyjdą z ziem indyjskich olbrzymie rogate szczury.
Trzeba mnie wziąć do domu, przy stole dębowym posadzić,
trzeba mnie długo pieścić, po zimnych stopach gładzić,
a kiedy sen mnie zmoże albo zaleję się łzami
– długo po czole miedzianym ciepłymi wodzić ustami.
Wrzosy
Miałam wtedy ciebie ,ciebie i jesień :
szłyśmy po wrzosach ,po wrzosach w lesie;
plątały się gałązeczki wrzosu ,
wpadały pszczoły z brzękiem we włosy,
wpadały z gwizdem ,wypadały z sykiem
płowe gorące ,straszne i dzikie !
Bądźcie wy ze mną
Bądźcie wy ze mną,
jabłonie, jabłonie,
śliwki kwitnące, śnieżnobiałe wiśnie,
kiedy się mój sen spali i rozpryśnie.
Bądźcie wy ze mną, niech mi będzie jaśniej,
niepokalane wy i wy kojące,
gdy się w pomroce zbłąkam i roztrącę.
Bądźcie wy ze mną, gdy spłonie i zgaśnie
słońce na niebie i serce w mym łonie
– kwitnące śliwki, śnieżnobiałe wiśnie
i wy jabłonie, przeczyste jabłonie!
Bezlitosna pamięć
Z pamięci opada liść więdnący
jak z lipy,
tak samo go byle wiew potrąca,
popycha.
I oto stoi – anioł odarty
ze wspomnienia,
jak drzewo, które słota szarpie
w jesieni.
Białość
Tylko tyle białości,
co w tym kwiecie.
Reszta – żeby powiedzieć najprościej –
– śmiecie.
Płatki drobniusieńkie, zębate:
Światłość nad nimi lata…
A ja schodziłam pół świata,
przekochałam, prześniłam siebie
tylko po to, żeby w tej kolebie,
wśród ździebełek na pochyłości,
znależć tyle białości,
co w tym kwiecie.
Boga żywego z piersi ziemi zastygłej
Nie naszej grozie i naszej boleści
zetlałem truchłem żółty liść szeleści,
nie mam pieje wiatr, ale – wiośnie
coraz wierzbowej i coraz pierwośniej.
Nie po nas płacze i nie nas rwie w strzępy
śnieg z deszczem głupi, zajadły i tępy,
ale gdy rylcem rolę mokrą kreśli,
rośnięcie czuje i o żniwach myśli.
Kamieniami o lód wali potok
nie w nas nie w naszą tęsknątę,
ale z piersi ziemi zastygłej,
Boga żywego sili się wydźwignąć.
Swarożyc i dziewczyna
SZŁA DZIEWCZYNA W ODZIEŻY SIERMIĘŻNEJ,
NAPOTKAŁ JĄ SWAROŻYC POTĘŻNY;
NIE CHCIAŁ STRASZYĆ TEJ PANNY,
STANĄŁ SŁUPEM DREWNIANYM
SWAROŻYC POTĘŻNY.
MIAŁ RZEZANE RÓŻNE PO SOBIE DZIWA:
JAKO NIEDŹWIEDŹ MYŚLIWCA ROZRYWA,
JAK WITEŹ RANNY LEŻY,
JAK ŁUCZNIK Z ŁUKU MIERZY…
PRZERÓŻNE TAKIE DZIWA!
MIAŁ SŁOŃCA I MIECZE I KWIATY
ROZSIANE PO ODZIEŻY BOGATO:
WSZYSTKO DLA ONEJ DZIEWY
SKAMIENIŁ W SUCHE DRZEWO,
NAWET ŻYWE KWIATY.
ZDZIWIŁO SIĘ IDĄCE W BÓR DZIEWCZĘ,
SKĄD SIĘ ZJAWIŁ SŁUP RZEŹBIONY NA ŚCIEŻCE,
OBESZŁA GO ZE ŚPIEWEM:
„WITAJ NIEZNANE DRZEWO!
BĄDŹ ŁASKAWE MNIE , DZIEWICE”
NIE WIEDZIAŁA NIC O BÓSTWACH WCALE,
ZBLIŻYŁA SIĘ DO BOGA ZUCHWALE,
KORALE Z SIEBIE ZDJĘŁA ,
NA SZYI MU OWINĘŁA,
NIE ZNAJĄC GO WCALE.
I POSZŁA NIC NIE WIEDZĄC O CZARACH,
A ON ZOSTAŁ NIERUCHOMY Z JEJ DAREM.
TERAZ JUŻ SIĘ NIE RUSZY,
AŻ SIĘ SZNUR POKRUSZY
BO TAKIE SĄ CZARY!
A DOOKOŁA PUSZCZA ROŚNIE WCIĄŻ GĘSTSZA,
CZARNY BÓR FALE SWE NAD NIM SPIĘTRZA,
JEŻYNA I MALINA
DO KOLAN MU SIĘ WSPINA,
KRZEWINA NAJGĘSTSZA!
POZMIENIAŁY SIĘ SETKI RAZY KSIĘŻYCE:
DOTĄD PUSZCZA CZUWA NAD SWAROŻYCEM,
ŚWIERKI GO OBSTĄPIŁY:
„ZOSTAŃ BOŻYCU MIŁY,
Z NAMI SWAROŻYCU!”
I ZOSTANIE TAM ZAPLĄTANY W KUSZCZE,
AŻ ZNÓW DZIEWCZĘ MŁODE PÓJDZIE PRZEZ PUSZCZĘ,
SZUKAJĄC RYDZÓW I KUREK
PRZYPADKIEM ZERWIE SZNUREK
NA DREWNIE W KUSZCZACH.
WÓWCZAS Z PRÓCHNA RUNIE NA KSZTAŁT GROMU
BOŻYC WOLNY, GROŹNY I WIDOMY,
I POZNA W BŁYSKAWICACH
DZIEWCZYNA SWAROŻYCA,
WŁADYKĘ GROMU .
Liście
Grabimy liście w ogrodzie,
by trawie ich ciężar nie szkodził.
Suwają się grabie… grabie
mocniej… mocniej, słabiej… słabiej.
Posuwiście szeleścimy…
…Jeszcze daleko do zimy.
PIOSENKA O UBOŻĘCIU
A TO CICHE UBOŻĘ
MIESZKA U NAS W KOMORZE,
ZA BIERWIONEM, W SZCZELINIE,
ZE ŚWIERSZCZYKIEM W KOMINIE
ZBROJNI WOLĄ MĘŻOWIE
BIĆ HOŁD ŚWIATOWIDOWI:
IDĄ, JADĄ WE ŚWIATY
KRWAWE NIEŚĆ MU OBIATY.
MIAŁAM CIELCA SIWEGO,
STRZEGŁAM GO OD MAŁEGO,
POIŁAM WODĄ CZYSTĄ,
PASŁAM TRAWĄ SOCZYSTĄ.
ZA DWA BICZE KORALI
BRACIA MI GO ZABRALI,
ZA DWA KOLCE BURSZTYNU
WZIĘLI GO DO GONTYNY.
W OFIERZE Z MNOGIEM BYDŁEM
PRZED MOŻNYM ŚWIATOWIDEM
ZAKŁUTO MEGO CIELCA
ULUBIONEGO WIELCE!
A UBOŻĘ NIE STRASZY…
TROCHĘ MIODU I KASZY,
TROCHĘ MLEKA I PROSA,
I PIOSENKA W PÓŁ-GŁOSU.
MOCNA, LEKKA JAK PIANKA,
Z PAJĘCZYNY SUKMANKA,
Z KORY BIAŁEJ BRZOZOWEJ
ŁAPCIE, CHODACZKI NOWE.
Z WEŁNY CZYSTEJ JAGNIĘCIA
KOŻUCH DLA UBOŻĘCIA,
A Z MYSIEGO FUTERKA
DLA UBOŻĘCIA DERKA.
WŁOŻĘ BURSZTYN, KORALE,
UBOŻĄTKO POCHWALĘ,
STANĘ TUŻ PRZY KOMINIE:
MOŻE DO MNIE WYCHYNIE,
MOŻE SPOJRZY ŁASKAWIE,
MOJĄ DOLĘ POPRAWI!
Zła wróżba
Szłam ścieżką wieczór przez łany
dojrzałych zbóż,
znalazłam wianek zdeptany
czerwonych róż.
I odtąd we śnie wciąż chodzę
drożyną tą
i widzę róże na drodze
zbroczone krwią.
Pejzaż
W cichych ogrodach, ogrodach tęsknoty,
Piasek na ścieżkach jest biały i złoty;
na wielkich łąkach, na łąkach tęsknicy
storczyki stoją jak świeca przy świecy,
a szum rozlanej jak wąż wkoło rzeki
tak mi zamyka, zamyka powieki!
W cichych ogrodach jak światło majowe:
śpią w trawie smoki kosmate i płowe,
śród bzów kwitnących, omdlałych w zapachu,
wielki Jednoróg przystanął bez strachu,
już śpi, już oczy przed światłem zaciska,
a bzów kiść wielka wyziera mu z pyska.
Zegar ogromną wskazówką słoneczną
jakąś godzinę pokazał odwieczną;
na wygładzonym i lśniącym kamieniu
spoczęło Szczęście… W jednym okamgnieniu
zrzuciło skrzydła rajskie, pióra pawie
i jako polny konik – znikło w trawie.
Fontanna w paproć spowita i bluszcze
przeczystą wodą przelewa i pluszcze;
z basenu, wparty w kamienie i zielska,
potężny Wicher wyziera wpół cielska,
rozrzucił ręce, rozpostarł skrzydliska,
a woda w pył mu o pierś się rozpryska.
ŚWIĘTY OSTRÓW
CIĄGLE PO BORU, PO PUSZCZY
COŚ SZELEŚCI, COŚ SZURA, COŚ SZUSZCZY:
SZEPCE LIŚĆ, SZAMOCE SIĘ ZWIERZ,
SIECZE GRAD, HUCZY GRZMOT, PADA DESZCZ:
TYLKO CISZA ZALEGA I GWAR SIĘ UŚMIERZA
TAM, GDZIE NA WYSPIE ŚWIĄTYNIA LEŻY.
NIE PLESZCZE TAM NI W DZIEŃ, NI NOCNĄ PORĄ,
GDZIEINDZIEJ SZEMRZĄCE FALAMI JEZIORO.
MARTWYM KRĘGIEM LŚNI ZDALEKA ŻWIR.
WIOŚLARZU, BACZNOŚĆ NA WIR!
UWAGA! STERUJ W LEWO I W PRAWO I PROSTO,
PRZESMYKIEM WOLNYM OD ZDRAD, NA OSTRÓW.
OSTRÓW – CZARNY OD ŚWIERKÓW I JODEŁ.
OSTROŻNIE! PRZEZ GĄSZCZ ŚCIEŻKI KOŁUJĄC WIODĄ,
KŁUJE CIERŃ, POKRZYWA PIĘTRZY SIĘ I ZŁOŚCI,
BIELI SIĘ COŚ, CHRZĘŚCI I CHRUPIE… TO TRUPIA KOŚĆ!
KOŚCIOTRUPÓW ZMIĘSZANYCH POD NOGĄ CHAOS:
CZASZKI PATRZĄ OCZODOŁAMI, SZCZERZĄ ZĘBISKA BIAŁE.
NIE ROZSTĄPI SIĘ PUSZCZY ŚCIANA
AŻ GDZIE SZCZERBA W NIEJ WYŁAMANA.
GOŚCIU, STÓJ; POSŁUCHAJ, OBEJRZYJ SIĘ W BOK I WSTECZ
I W GŁĄB.
OTO POLANA, OTO DĘBY I BIERWION SPADZISTY ZRĄB,
I GOŁĘBIE ŚPIĄCE I NIERUCHOMY OMSZAŁY POD NIEMI
DACH…
CZARNE PLAMY NA PIASKU RUDZIEJĄ, JAKBY KRWIĄ SUCHĄ…
PIELGRZYMIE! CZAS JESZCZE.PĄTNIKU, KTÓREGO OSŁUPIŁ
STRACH,
JESZCZE CZAS. OCKNIJ SIĘ, ZAWROĆ…UCHODŹ!
Czarownica
Mam mówiącego ptaka,
mam gadającą wodę,
mam starego czarodzieja
i dam ci go potrzymać za brodę;
mam węża, co się podnosi
na ogonie wśród kwiatów w trawie,
mam dwa uczone szerszenie,
które mi sypiają w rękawie.
Mam cudownego szpaka,
mam żabę i żuka, i jeża,
mam mądrą białą kawkę,
puszysty kłębuszek pierza:
przemówi do ciebie ptak mój,
gdy się najmniej będziesz spodziewał,
a smutny smok na podłodze
nogi będzie ci łzami oblewał.
Twój sen, najpierwszy na świecie,
u mnie ma swoją ojczyznę,
i u mnie mieszka radość,
którąś ty wygnał w obczyznę,
a jeśli do mnie przyjdziesz,
zbrojne zmyliwszy straże,
to własne twe śpiące serce
w pudełku ci małym pokażę.
TĘSKNOTA SWAROŻYCA
PUSZCZA GO OTOCZYŁA, KRUK NAD NIM ZAKRAKAŁ,
A TERAZ CICHO… NIE SŁYCHAĆ NI LASU NI PTAKA!
PUSZCZA OBROSŁA GO, PRZYWALIŁA GĘSTWĄ I CIENIEM.
OPLECIONY CHMIELEM – SŁUP. OBLEPIONE MCHEM –
KAMIENIE.
OFIARNY GŁAZ – ZASYPAN WIEKOWEM LIŚCIEM.
ŚCIEŻKI – ZALANE JEŻYNĄ. NIE MA DOSTĘPU NI WYJŚCIA.
CZTEREMA TWARZAMI TĘSKNI SPĘTANY SWAROŻYC:
„ACH, KIEDYŻ, KIEDYŻ MÓJ GROM DROGI DO MNIE
OTWORZY?!
SŁYSZĘ JAK SZUKA MNIE TEN, KTÓRY MI SŁUŻY:
CIEMNIEJE CIEMNOŚĆ, TO NAD BOREM PRZECIĄGA BURZA,
PIORUNAMI SIĘGA PO MNIE, PO SAME PUSZCZY TRZEWIA,
I NIE ZNA DRÓG, I BŁĄKA SIĘ, I COFA, I NIE WIE…
O PIORUNIE, RĘKO MOJA, WŁADO MOJA, MÓJ SYNU,
ROZGROM STO LIP, STO JODEŁ, ROZERWIJ, ROZTARGAJ
GĘSTWINĘ!
OTOM JEST… KLON PRZEZ PIERŚ MĄ PRZEBIŁ SIĘ GAŁĘZIĄ.
OTOM TU… PRÓCHNO ŚWIERKOWE, BRZOZOWE, BUKOWE
MNIE WIĘZI.
CAŁA PUSZCZA LEŻY NA MNIE, PRZERASTA MI PRZEZ
SERCE…
NIE USTAWAJ MŚCICIELU MÓJ!.. ROZWALAJ, ROZKRUSZAJ,
ROZWIERCAJ:
NIECHAJ PADAJĄ MODRZEWIE, NIECH WALI SIĘ DĄB
O DĄB…
WYSZARPNĘ, WYKORZENIĘ, WYRWĘ! A TY RĄB, A RĄB,
A RĄB!”
Urocznica
A jaka jest, kiedy zasypiasz?… Różowa, różowa,
jak niesłychana suknia, jak kora sosnowa,
jak małe ręce migotliwe, pieszczotliwe…
jak blade usta, nareszcie szczęśliwe…
A jaka jest w tańcu?… Jak płomyk na głowie.
A jaka – kiedy kochasz?… Tego się nie wypowie!
Rzeka
Rozbija mnie o kamienie
każde twe westchnienie.
Jam jest żywioł bieżący, płynny, a tyś – brzeg,
postawiony na to, byś mnie strzegł.
Polujesz na łąkach, liczne i celne twe strzały
mordują na mej piersi ptactwo dzikie i kaczuszki białe:
ścinasz olchy i dęby, drzewa pomne wieków,
i puszczasz je na wody me, aby kłody uniosły daleko.
I przychodzisz i klękasz – zziajany, brudny i spragniony-
nade mną, a ja odbijam w sobie obraz twój zmącony
i – gdy mnie pijesz – staję się chłodna i czysta, i lekka,
a dusza ma przez skrwawione ręce twe przecieka, przecieka.
Inny biogram
Kazimiera „Iłła” Iłłakowiczówna, (ur. 6 sierpnia 1892 w Wilnie[1], zm. 16 lutego 1983 w Poznaniu[2]) – polska poetka, prozaik, dramaturg i tłumaczka.
Była nieślubną córką Barbary Iłłakowiczówny i Klemensa Zana (syna Tomasza Zana „Promienistego”, bliskiego przyjaciela Adama Mickiewicza). Została wcześnie osierocona i wychowywała się u krewnych, przygarnęła ją hrabina Zofia Buyno z Zyberk-Platerów, która stała się swego rodzaju przybraną matką poetki.
W latach 1908-1909 studiowała w Oksfordzie a od 1910 do 1914 na Uniwersytecie Jagiellońskim. W latach 1915-1917 służyła jako sanitariuszka w armii rosyjskiej. Od 1918 pracowała w MSZ, w latach 1926-1935 była sekretarką Józefa Piłsudskiego, a po jego śmierci znów w MSZ. W latach 1936-1938 odbyła tournée po Europie z wykładem o marszałku Piłsudskim. W 1939 ewakuowała się do Rumunii, gdzie spędziła wojnę. W 1947 wróciła do Polski i zamieszkała w Poznaniu.
Otrzymała m. in. bliską jej sercu Nagrodę Literacką miasta Wilna (1930), Państwową Nagrodę Literacką (1935), Nagrodę Ministerstwa Kultury i Sztuki (1967), Nagrodę miasta Poznania (1968) oraz Nagrodę Państwową I stopnia (1976). 5 października 1981 Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu przyznał jej tytuł doktora honoris causa.
Należała do najwybitniejszych postaci życia literackiego Warszawy w dwudziestoleciu międzywojennym. Wyrazista osobowość, żywa inteligencja, siła woli, elegancja, także pewna kapryśność i nieprzewidywalność w kontaktach z ludźmi czyniły z niej osobę fascynującą towarzysko, chociaż trudną. We wczesnej młodości fascynował ją ruch feministyczny, żywy już w okresie modernizmu. Zawsze jednak, głęboko wierząca, czuła silną więź z duchowością chrześcijańską. Iłła (jak nazywali ją bliscy) miała rozległy krąg przyjaciół, wśród których byli Witkacy, Julian Tuwim (po jego śmierci poświęciła mu wzruszające wspomnienie Pozgonne Tuwimowi), Maria Dąbrowska (porównująca ją w swym Dzienniku do hiszpańskiej mistyczki św. Teresy z Avila). Po wojnie, pozbawiona pracy etatowej (łudziła się, że w nowym systemie politycznym odzyska jednak posadę w MSZ), osiadła w Poznaniu, zajmując się przekładami literatury europejskiej (Goethe, Tołstoj) i nauczaniem języka angielskiego oraz śledząc bacznie życie polityczne (po wypadkach poznańskich w czerwcu 1956 r., kiedy w krwawych starciach ginęli demonstrujący robotnicy, napisała przejmujący wiersz Rozstrzelano moje serce w Poznaniu). W ostatnich latach życia, po nieudanej operacji jaskry, była ociemniała, znosząc swój stan z wielkim hartem ducha.
Jako poetka Iłłakowiczówna ujawnia oryginalną wyobraźnię magiczną, zmysł obserwacji, malarską i dynamiczną (niemal filmową) zdolność opisu, niezwykłe, prawie muzyczne, wyczucie rytmu tekstu, operuje też groteską, a czasem naiwną, dziecięca tonacją wypowiedzi. Jej fantazję ukształtowało dzieciństwo, spędzone w dzikim, fascynującym pejzażu północnej Litwy. Wpłynęła też na nią tradycja literacka: barok (np. Józef Baka) i romantyzm. Pośród poetów polskich XX wieku pokrewny jej wydaje się symbolista Bolesław Leśmian, jednak Iłłakowiczówna w swym wyrazistym obrazowaniu omija język symboli. Związana towarzysko z grupą „Skamander” zachowała odrębny i niepowtarzalny charakter swej poezji. Odmiennie też niż inna poetka z kręgu „Skamandra”, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, rzadko ujawniała bezpośrednią, kobiecą emocjonalność. Uprawiała więc bardzo szczególną poezję metafizyczną, magiczną. Stała się mistrzynią wiersza tonicznego (tonizm), największą w poezji polskiej obok Jana Kasprowicza. Debiutowała w okresie Młodej Polski (tom Ikarowe loty, 1911), dojrzałość artystyczną osiągnęła w dwudziestoleciu międzywojennym, a ostatni autorski tom wierszy wydała już na starość (Szeptem, 1966). Przy tak długim okresie pracy twórczej ujawnia jednorodną i wyrazistą dykcję poetycką. W wierszach międzywojennych wyrazem tego może być budowany techniką montażu powracających obrazów-motywów wizyjny wiersz Zalana łąka lub brawurowy cykl Dziwadła i straszydlaki. W najpóźniejszym tomie Szeptem – finezyjny i lapidarny cykl Małe apokryfy, sięgający Biblii.
Kazimiera Iłłakowiczówna i Rumunia
Materiał zaczerpniety z oficjalnej strony internetowej Towarzystwa Polsko – Rumuńskiego w Krakowie.
„RUMUŃSKI ‚EPIZOD’ KAZIMIERY IŁŁAKOWICZÓWNY
Fakt to znany, iż Kazimiera Iłłakowiczówna po najeździe wojsk hitlerowskich i radzieckich na ziemie polskie została ewakuowana wraz z całym rządem polskim na czele z prezydentem Ignacym Mościckim na ziemie rumuńskie – gdzie pozostała nie tylko do końca wojny, lecz jeszcze przez kolejne trzy lata. W sumie, nim zdecydowała się na powrót do ojczyzny, spędziła osiem lat w Klużu.
Wszakże Rumunia jako taka, o czym chyba wie nieco mniej osób, nie była dla niej krajem zupełnie nieznanym; co więcej, jeszcze przed wybuchem II Wojny Światowej poetka odwiedziła kilkakrotnie to państwo. Będąc pracownikiem ministerialnym (a wcześniej przez 9 lat osobistą sekretarką Marszałka Piłsudskiego), w latach 30. odbyła wiele podróży popularyzujących polską kulturę i myśl polityczną, w szczególności zaś zajmowała się ideami głoszonymi przez Józefa Piłsudskiego, już po śmierci tegoż w 1935 roku; jedna z takich podróży miała miejsce w roku 1937, poetka udała się wówczas właśnie do Rumunii. Zaproszona przez organizacje feministyczne, Iłłakowiczówna przebywała wówczas w Kiszyniowie (ówczesna Rumunia), Jassach, Bukareszcie, Klużu, Timiszoarze, gdzie słuchano jej odczytów na temat: „Marszałek Piłsudski – psychologia wielkości” (Mareşalul Pilsudski – psihologia grandorii”). Że nie była to dla społeczeństwa rumuńskiego terra incognita świadczy choćby fakt nadania imienia Marszałka jednemu z regimentów Wojska Rumuńskiego stacjonującemu w Fălticeni.
Przy okazji swego pobytu w Rumunii, pytana przez pewnego dziennikarza o wrażenia z tej podróży, odpowiada: Moje pierwsze wrażenia, jak do tej pory, związane są przede wszystkim z klimatem i otoczeniem. Błękitne niebo, kwitnące bzy w Kiszyniowie, malownicze krajobrazy Besarabii, łagodność i życzliwość mieszkańców, piękno pewnej parady wojskowej z okazji 10 maja, przedziwne podobieństwo Jassów z mym rodzinnym miastem, Wilnem…
Jeszcze tego samego roku za sprawą starań Mihaeli Bănărescu Iłłakowiczówna powraca jesienią do Rumunii. Odwiedza wówczas, prócz ośmiu innych miast, Gałacz będąc tam gościem „Stowarzyszenia na Rzecz Emancypacji Społecznej i Politycznej Kobiet Rumuńskich” (Asociaţia pentru Emanciparea Civilă şi Politică a Femeilor Române). Ta emocjonująca dla niej podróż, jak i poprzednia, zaowocowały ostatecznie serią artykułów zadedykowanych „naszym rumuńskim siostrom” publikowanych w 1938 roku na łamach feministycznego „Bluszczu”. Prócz tego poetka zawiązała trwałe więzi przyjacielskie, których dowodzi wieloletnia korespondecja – ze wspomnianą już wyżej Mihaelą Bănărescu, czy przewodniczącą gałackiego „Stowarzyszenia na Rzecz Emancypacji Społecznej i Politycznej Kobiet Rumuńskich”, Sofią Petrescu-Dâmboviţa. Przyjaźnie te będą jej podporą w późniejszych czasach, gdy zatrzyma się na dłużej na terytorium rumuńskim.
Owe osiem lat emigracji były dla poetki czasem niewątpliwie owocnym, ale też niełatwym. Wielokrotne przeprowadzki w obcym kraju, ważne zmiany polityczne odbywające się „na oczach” poetki (Transylwania zajęta wpierw przez Węgrów, później przez Niemców, ostatecznie wcielona na powrót do Rumunii), podjęcie pracy zarobkowej w charakterze nauczycielki języków obcych („Iłła”, jak zwano ją później w Polsce, znała płynnie angielski, francuski, niemiecki, rosyjski będąc absolwentką liceum klasycznego z łaciną i greką, studentką Uniwersytetu we Fryburgu, posiadaczką dyplomu ukończenia studiów w Kolegium Języka i Kultury Angielskiej dla Obcokrajowców w Stanford oraz Uniwersytetu Jagiellońskiego; po kilkuletnim pobycie w Klużu do tej listy dołączyły: rumuński i węgierski) – na pewno nie był to bagaż doświadczeń lekkich.
Tym bardziej, że i powrotu do Polski pewna nie była. Jeśli uświadomimy sobie jej silne związki z Polską sanacyjną, Polską przedwojenną, nie będzie to dla nas nic dziwnego. Czuła niepewność, nie wiedziała, czy poradzi sobie w nowej rzeczywistości; większość jej przyjaciół i rodziny opuściła ojczyznę, by nigdy już do niej nie powrócić; nie widziała żadnych perspektyw na pracę po repatriacji.
Ostatecznie zdecydowała się jednak na powrót. Jej ośmioletni „epizod” rumuński dobiegł końca. Wszakże do końca życia zachowała ciepłe wspomnienia z tych klużańskich lat. Z przyjaciółmi z tych czasów, z uczniami uczęszczającymi do niej na korepetycje, utrzymywała cały czas kontakt korespondecję. Miała okazję odświeżyć owe kontakty w roku 1965, gdy przybyła do Rumunii na zaproszenie Związku Pisarzy Rumuńskich. Odwiedziła ponownie Kluż i Timiszoarę spotykając się ze swymi byłymi uczniami i przyjaciółmi; prócz tego miała okazję poznać piękno północnej części Mołdawii. Przyrzekła sobie wówczas, że ze skarbnicy poezji rumuńskiej przyswoi polszczyźnie (…) tak wiele, jak tylko będę w stanie.”
Słowa dotrzymała.
Lidia Wiśniewska na podstawie: Radosława Janowska, Poetesa în presimţirea sălii de aşteptare, z tomu: Relaţii româno-polone. Studii şi articole. Tomul XLI, 1995, Editura Universităţii «Al.I.Cuza»”.