Tollense: To nie była bitwa, tylko krwawa masakra (komentarz – CB)

Tollense: To nie była bitwa, tylko krwawa masakra

Naukowcy są niemal pewni, że pod Tollense nie doszło do bitwy. Prawda jest o wiele bardziej krwawa… /Instagram

Do krwawej jatki nad rzeką Tollense na terenie dzisiejszych Niemczech doszło ok. 3250 lat temu. To, co historycy uważali za najwcześniejszą zbrojną potyczkę na Starym Kontynencie, właśnie zmieniło swój status. Najnowsze badania dowodzą, że mieliśmy do czynienia z prawdziwą masakrą.

1400 ofiar. To najnowszy szacowany przez archeologów bilans ofiar zasadzki, którą jeszcze do niedawna nazwalibyśmy starciem. Okazuje się jednak, że nie mowa tutaj o bitwie, w której obie strony miały równe szanse.

W raportach ekspertów padają takie słowa jak „zasadzka” i „nieznana tożsamość napastników”, którzy uśmiercili setki kupców, którzy nad rzeką Tollense zatrzymali swoją karawanę lub – jak dopuszcza inna hipoteza – prowadzili tam stałe targowisko.

„Nasze analizy wskazują na to, że szczątki należały tylko do osób, które całe życie dźwigały ciężary – kupców lub ich niewolników. Wnioskujemy to po zniekształceniach dolnych części kręgosłupa i nóg, jakie zauważyliśmy w badanych przez nas kościach. Stąd teoria, że w tym miejscu nie doszło do bitwy, tylko krwawej, zaplanowanej masakry.”

Co więcej, takie wyjaśnienie wydarzeń sprzed ponad 3000 lat tłumaczyłoby, dlaczego na miejscu rzekomej bitwy znaleziono także szczątki świadczące o obecności kobiet i dzieci.

To jeszcze nie wszystko. Naukowcom udało się ustalić, że osoby, których szczątki znaleziono nad rzeką Tollense pochodziły z różnych części Europy. Hipoteza z prehistorycznym targowiskiem ulokowanym przy dzisiejszej granicy z Polską na około 130 kilometrów na północ od stolicy Niemiec naprawdę nabiera sensu.

„Metale, które na przestrzeni lat znaleziono nad rzeką Tollense nie pochodzą stąd. Ponadto archeolodzy znaleźli tu szklane paciorki z rejonów Egiptu i Mezopotamii, a nawet pozostałości po jedwabnym welonie lub zasłonie z rejonów Morza Śródziemnego. Były to dobra uznawane za luksusowe i z pewnością miały za sobą naprawdę długie podróże” – dodaje doktor Jantzen.

„To nie przypadek, że znalezione szczątki pochodzą właśnie z tego okresu” – mówił w 2017 r. w rozmowie z serwisem Live Science archeolog Thomas Terberger dodając, że Epoka Brązu była w Europie Środkowej czasem gwałtownych przemian. Nowe ustalenia naukowców sprawiają, że jego słowa brzmią teraz jeszcze mroczniej…

Komentarz

Nie wiem czy nastąpiło ogólne zdurnienie młodego pokolenia, czy to tylko na WP.pl – klecą artykuły byle jacy redaktorzy splatający niezwiązane ze sobą wypowiedzi niemieckich naukowców z różnych lat, czy też poziom nauki niemieckiej nagle tak się obniżył, że każdą głupotę jaką ktoś tam wymyśli uważa się obecnie za hipotezę naukową. Chyba, że to jest po prostu przedruk z Niemiec, gdzie jak wiadomo większość prasy i portali internetowych to kolorowe fiszki z tekstami nie przekraczającym 1000 znaków, a te znaki dają wgląd wyłącznie w taką prawdę jaka jest wygodna politycznie redakcji opłacającej piszącego. Nie ma to jednak nic wspólnego z rzetelną informacją, a tym bardziej z nauką.

Cytuję: „To, co historycy uważali za najwcześniejszą zbrojną potyczkę na Starym Kontynencie, właśnie zmieniło swój status. Najnowsze badania dowodzą, że mieliśmy do czynienia z prawdziwą masakrą.

1400 ofiar. To najnowszy szacowany przez archeologów bilans ofiar zasadzki, którą jeszcze do niedawna nazwalibyśmy starciem. Okazuje się jednak, że nie mowa tutaj o bitwie, w której obie strony miały równie szanse.

W raportach ekspertów padają takie słowa jak „zasadzka” i „nieznana tożsamość napastników”, którzy uśmiercili setki kupców, którzy nad rzeką Tollense zatrzymali swoją karawanę lub – jak dopuszcza inna hipoteza – prowadzili tam stałe targowisko.”

Poważnie? Te trzy akapity wystarczą żeby z obydwiema hipotezami rozprawić się bezpardonowo, weryfikując je negatywnie. Do zaakceptowania jest tylko i wyłącznie stwierdzenie „zaplanowana krwawa masakra”… Chyba… chyba że przyjmiemy iż istniało tutaj i sprawnie działało prawdziwe Imperium – Konfederacja Harsko-Lęgijsko-Wędyjska, czyli Łużycka.

Spokojnie  Anty-Turbolechici! Nie jest tak koszmarnie źle, jak to się na początek wydaje, istnieje inne rozwiązanie. Trzecia droga, która co prawda nie ocali wam do końca skóry, ale pozwoli zachować przyczółek godności i skupić się na robieniu beki przynajmniej z jednego słowa – słowa „imperium”.

A co tam, zrobię to dla was, dam wam ten przyczółek póki co. Jednak radziłbym w miarę szybko ewakuować się, najlepiej w ogóle za burtę ugrupowania Antyturbolechitów, bo w miarę szybkich postępów współczesnej nauki, będzie wam trudno wyjść bez uszczerbku na nazwisku i godności z tego Zaścianka Antypolskiej Germanopropagandy.

Wiecie, że język mam giętki i ostry jak sarmacka hara – krzywy miecz, a słowa zawsze dotrzymuję – więc Daję wam SŁOWO, że kto tam do końca zostanie w tej twierdzy głupoty i kłamstwa, polegnie! I jak to przy ostatecznym szturmie, nie będzie żadnej litości, lecz po scytyjsku – skalpy ino będą furczeć! Przypomnicie sobie Berlin z pięknego maja 1945 roku!

Dlaczego ani targowisko, ani zasadzka na karawanę?

Mnie tam jak do tej pory naprawdę podoba się koncepcja, którą przedstawił Maciej Bogdanowicz w artykule Wojna o Port, bo jest to koncepcja wszechstronna (holistyczna) i elegancko, bez zbędnego kluczenia i bałaganu łączy fakty znane z wielu płaszczyzn. Wojna i to długotrwała wojna, bo przeprawa jest o 600 lat starsza niż owo zdarzenie nazwane tutaj w artykule „krwawą zaplanowaną masakrą”. Kiedy widać w koncepcji spójność płynącą z kilku dziedzin nauki  to istnieją 90-cio procentowe szanse, że mamy do czynienia z prawidłowym odtworzeniem. To jest proces weryfikacji, który przynajmniej ja zawsze stosuję w swojej pracy nad odtwarzaniem prawdziwego przebiegu dziejów Słowiańszczyzny. Oczywiście ja na swoje potrzeby nie muszę się powoływać na źródła naukowe, bo i tak moja praca jest pracą literacką i nawet popularnonaukowych rozważań nie byłaby ona w stanie pomieścić, gdybym chciał udowadniać każdy odtworzony w Mitologii Słowian fakt.

Ta wolta w interpretacji Bitwy nad Dołężą ze strony nauki niemieckiej nieładnie pachnie, pachnie niezbyt świeżo, jakby nie tyle odgrzewanym kotletem, co cuchnącym 100.letnim już rozkładem pasztetem kossinizmu. Wróćmy więc do tego „kotleta” czy „pasztetu”.

Jeśli byłaby to pacyfikacja, czyli zaplanowana rzeźnia,  np. jakiegoś targowiska pogranicznego czy przemieszczającej się karawany kupieckiej, będącej nie w smak państwu (lub konfederacji) widzianemu dzisiaj przez archeologów jako terytorium  kultury łużyckiej, o której śmiało mówimy już, że jest prasłowiańska, to mamy wielki problem natury poznawczej, gdyż do tej pory sądzono, że tereny od Karpat po Bałtyk były pustką, którą zasiedlały stada Półnagich Małp nie zorganizowanych w żadne zdolne do współdziałania struktury. Tym bardziej takie struktury, które można by nazwać protopaństwami, albo sfederowanymi państwami-miastami, albo po prostu państwami, czy wręcz imperiami. Jeśli założymy na serio, że mamy przed sobą targowisko, albo karawanę kupiecką to automatycznie pojawia się ciąg logicznych pytań na które odpowiedzi prowadzą nas do wniosku, że z pewnością na 100% musiało tu istnieć potężne państwo. Z rozległości kultury łużyckiej możemy wnosić że co najmniej była to  konfederacja wielkoplemienna, albo imperium zrządzane z jednego centrum. Fakt utrzymywania przeprawy – mostu wielosetmetrowej długości przez stulecia do takiego wniosku niby nieuchronnie prowadzi, ale zawsze Antyturbolechici mogą powiedzieć, że przez te 600 lat stał on odłogiem a w międzyczasie nastąpiła wymiana ludności i języków i w ogóle wszystkiego – tak jak w Polsce w V wieku n.e. kiedy Teutoni opuścili jej terytorium aby zdobyć Rzym. Targowisko jednak w roku 1250 p.n.e. albo karawana kupiecka licząca 1400 osób to już naprawdę implikuje niezbędność istnienia jakiego super-bogatego ośrodka władzy, a może nawet dwóch, będących w konflikcie?

Targowisko samo w sobie mogłoby być bowiem np. eksterytorialne, ale musiałoby ono leżeć między dwoma potężnymi związkami protopaństwowymi dającymi mu byt poprzez wojskową równowagę sił. Zgadzam się z tezami Macieja Bogdanowicza z artykułu „Bitwa o Port”, że istniały takie dwie siły, ale w kontekście skali wydarzenia jakie miało tutaj miejsce, trzeba by było mówić o nich jako o „imperiach”. Dokładnie tak samo jak mówi się o Imperium Hetytów, które istniało mniej więcej w tym samym czasie w Małej Azji i ścierało się z powodzeniem z Egiptem.

Zasadzkę na karawanę możemy całkiem swobodnie wykluczyć, choćby z tego względu że dokonana ona została w miejscu, gdzie pobudowano solidną przeprawę. Ktoś ją zbudował, ktoś jej używał, ktoś ją utrzymywał w ładzie przez stulecia. Była znana jako droga – trakt komunikacyjny. A któż to był, ten kto przeprawę, tamę i groblę i most zbudował? Gromada wypalaczy puszczy, producentów węgla drzewnego? Żart? Kiepski, ale przecież tak przedstawiają się fakty w oficjalnej narracji naukowej 2020 r.

Nie wiemy czy to miejsce miało status granicy, jako teren bagienny i ciek wodny mogło taki status mieć. Jeśli jednak tak, to gdzieś niedaleko mieszkali ludzie, którzy wykonali tamę i groblę oraz utrzymywali ją w używalności. Nie mogli to być ludzie przypadkowi tylko do tego powołani, bo na cóż byłoby tyle trudu wkładać w takie przedsięwzięcie wieśniakom, którzy uprawiali skromne poletka wyżarzone w lesie, z trudem pozwalające przeżyć od zbioru plonów w jesieni do najbliższej wiosny! Tama, grobla i droga przez granicę? A na co komuś taka przeprawa i droga jeżeli aktywność życiową ogranicza on do wypalania lasu i uprawy półdzikiej pszenicy, a za broń starczy mu łuk i kamień, albo drąg?

Droga wiedzie wszak skądś dokądś? I znów elegancko, zgodnie z zasadą Brzytwy Ockhama tłumaczy to Maciej Bogdanowicz – u niego chodzi o szlak handlowy, o port morski, o zasoby naturalne godne zainteresowania i wypowiedzenia wojny oraz dokonania rzezi 1400 osób.  

Karawana 1400 osób? Ktoś pomyślał jakie to jest przedsięwzięcie logistyczne w takiej pustce ciągnącej się tysiące kilometrów, zarośniętej północnoeuropejskim buszem? Były tam kobiety i dzieci – niestety nie dowiedziałem się z artykułu jaki procent tej „karawany” one stanowiły.Wyobraźmy sobie dzisiaj w XXI wieku ekspedycję tysiąc kilometrów przez puszczę Amazońską, albo przez Syberię – 1400 kupców (w tym niewolnicy, dzieci i kobiety). I skąd tu nagle przeprawa w tym buszu przez rzekę, przez bagno, skąd tama i wały, i most? Na co to tubylcom przemykającym pirogami po Dołęży?
Do takich przedsięwzięć jak przejście na obce terytorium z dużą grupą ludzi według nauki niemieckiej gotowe były dopiero plemiona teutońskie prowadzone przez Ariowista przeciw Rzymowi. Ariowist wiódł ze sobą po kilka tysięcy osadników z wozami, kobietami i dziećmi próbując zawłaszczyć Galię. Ale to było przecież dopiero 1200 lat później.

Dowiedzieliśmy się jednak z artykułu, że byli tam niewolnicy-tragarze, co sądzi się po zmianach w kręgosłupach powstałych od wieloletniego dźwigania ciężarów. Padło nawet słowo „tylko” czyli wyłącznie tacy. Skoro „wyłącznie”, to stawia to pod znakiem zapytania hipotezę o handlarzach. Handlarze nie dźwigają osobiście ciężarów przez całe życie. Po to biorą tragarzy żeby nie dźwigać.

Osobny problem to co wieźli, dla kogo, dokąd i po co – skoro tutaj żadnych bogatych tubylców cywilizowanych nie było, zwłaszcza tubylców, którzy potrafiliby docenić nadśrodziemnomorski jedwab, wyszukane ozdoby i przedmioty. Ten jedwab jako towar handlowy wieziony w dzicz, naprawdę mnie wzruszył. Pomyślałem od razu, ludziska to mają pomysły, naprawdę trzeba mieć nierówno pod sufitem żeby wieźć do dzikusów jedwab na wymianę. Tego nawet Holendrzy w XVIII wieku nie wymyślili podczas swoich Afrykańskich wypraw kolonialnych, żeby Murzynów przekupywać jedwabiem.

Targowisko handlowe w pustce osadniczej??? Dobrze, niech nawet będzie, ale w takim razie kolejne logiczne pytanie: po co ich wymordowano? Przecież tylu niewolników przydałoby się  choćby do karczowania lasu, do umacniania tejże tamy i przeprawy, do kopania bursztynu na piaskach nadbałtyckich, albo innych kopalin – jak cyna!

Napastnicy byli dobrze wyposażeni w broń, słyszałem też poprzednio, że wśród zabitych byli zawodowi wojownicy z ranami po innych potyczkach – teraz gdzieś wyparowali? Czy ci zawodowcy należeli do zabitych przez handlarzy i tragarzy napastników, którzy poza kilkoma uzbrojonymi trupami nie pozostawili żadnych innych śladów skoro są obecnie „nieokreślonego pochodzenia”? Czy jednak prędzej po stronie handlarzy i tragarzy byli wojownicy zawodowi, którzy tutaj polegli?

Mam zupełnie inny pomysł, który wydaje mi się bardziej logiczny, o ile oczywiście nie było to jednak starcie dwóch zbrojnych potęg zasilonych z jednej przynajmniej strony najemnikami, albo bratnimi oddziałami np Dardawianów, albo Rasenów-Hytrusków, albo Dorów ściągniętymi znad Dunaju, Morza Czarnego i Morza Śródziemnego.

Jeżeli bezlitośnie wycięto w pień tylu ludzi to na pewno nie dlatego, żeby nie pozostawić przy życiu niepotrzebnych świadków grabieży. Nie był to czyn płynący z krwiożerczej natury morderców. Powody musiały być logiczne, a nie szalone, racjonalne a nie wyssane z palca. Niewolnicy byli cennym nabytkiem, mordowanie bezbronnych byłoby po prostu głupie.

Zatem, jeżeli to nie było starcie graniczne ani próba inwazji na terytorium państwa Łużyków to proponuję po prostu koncepcję, że było to wykonanie egzekucji, wyroku.

Abstrahuję w tej chwili od tego, że mamy do czynienia z grubą woltą narracyjną nauki niemieckiej, która dawała na tyle szczegółowe opisy sytuacyjne bitwy, jakie widzimy w artykule Wojna o Port. Jak teraz pogodzić tamto z tym nowym – nie wiem, ale zostawmy to.

Duża gromada niewolników-uciekinierów  mogła próbować  wydostać się z państwa, gdzie pozostawali w niewoli. Stąd wśród nich kobiety i dzieci, stąd zbieranina osób z różnych regionów (z różnych wojen i starć, w różnych stronach świata), stąd ich osobiste wyposażenie (ozdoby, materiały, narzędzia), które zabrali ze sobą z miejsca niewoli. Uciekający musieli by znać tę drogę, inaczej by nią nie poszli, musieli by widzieć po drugiej stronie granicy ratunek. Może zostali wzięci do niewoli w poprzednich potyczkach? Może. Jednak wysłano za nimi pogoń, a bezlitosny władca Lugii-Lęgii (państwa kultury łużyckiej) rozkazał ich wyciąć w pień – dla przykładu, aby żadnym innym  niewolnikom nie przyszło już nigdy do głowy, że z Lęgii da się uciec. Zapewne paręnaście osób pozostawiono przy życiu i zabrano z powrotem, po to żeby mogły opowiedzieć pozostałym na terenie Lęgii niewolnikom, co spotkało ich współtowarzyszy.

Muszę powiedzieć, że ta hipoteza jaką powyżej przedstawiłem jest bardzo minimalistyczna, najbardziej minimalistyczna z tych czterech: o karawanie handlowej, o bitwie, o targowisku i o ucieczce niewolników. Pozostałe trzy, gdyby się  miały sprawdzić to z pewnością poświadczają istnienie dwóch imperiów w tej części świata.

Ta moja o ucieczce niewolników również oznacza, że istniało około 3250 lat temu i wcześniej, kiedy zbudowano tam przeprawę około 3800 lat temu, państwo. Państwo na stosunkowo wysokim poziomie technologicznym, organizacyjnym i wojskowym, państwo z którym warto było handlować na wielka skalę i trzeba się było z nim bić w różnych regionach świata, ale to proto-państwo czy też państwo nie musiało być Wielką Lechią, czyli imperium. Mogło być tylko Małą Lechijką, jak późniejsza Polska Mieszka I, chociaż ta ostatnia nigdy nie włączyła w swój obszar tak rozległych połaci.

Ale niech będzie – rzuciłem most przez groblę do naukowców niemieckich i polskich Antyturbolechitów – macie swój chwilowy przyczółek – nie było tu Imperium Lechitów tylko Mała Lechijka, która pobiwszy się to tu to tam, pozbierała do niewoli ludzi z różnych stron Europy, a potem gdy próbowali zbiec mściwie i po barbarzyńsku ich wymordowała.

Na koniec stwierdzam, że nie jestem z mojej pracy zadowolony – koncepcja Macieja Bogdanowicza nadal pozostaje jednak bardziej spójna, a więc i bardziej wiarygodna. Bo przecież ekspansja Ludów Morza czyli Bharatu – Haratu Naddunajskiego z obszaru kultury łużyckiej i sąsiadujących jest potwierdzonym inter-dyscyplinarnie faktem, i jest to ekspansja w kilku fazach, starszych i młodszych niż czas o jakim tutaj rozmawiamy.

CB

 

Podziel się!

    © Czesław Białczyński