Profesor Mirosław Matyja – „Polska semidemokracja” (część 5)

Profesor Mirosław Matyja – „Polska semidemokracja” (część 5)

© copyright by Mirosław Matyja

„Polska semidemokracja”

Dylematy oddolnej demokracji w III Rzeczypospolitej

Część 2

Subkultura rządzących[1]

Z socjologicznego punktu widzenia „społeczeństwo równoległe” jest terminem określającym funkcjonowanie mniejszości w danym społeczeństwie, która organizuje się na swój sposób i kieruje własnymi, odmiennymi regułami i zasadami. Pojęcie to wiąże się w sensie treści z terminem „subkultury” i jest niejako przeciwstawieniem lub uzupełnieniem pojęcia „społeczeństwa otwartego”.

 

 

Według tej definicji określenie społeczeństwa równoległego odnosi się z reguły do jakiejś mniejszości w społeczeństwie, która nie podporzadkowuje się uznawanym przez większość regułom i zasadom moralnym. Wówczas dochodzi do dwutorowego i rownoległego życia politycznego, ekonomicznego, kulturalnego bądź religijnego.

W Polsce jest odwrotnie,  rządzeni muszą się podporządkować rządzacym, mimo że rządzeni są suwerenem w państwie polskim. Tak więc mniejszość decyduje o losie i szczęściu większości. To też jest swoista dwutorowość i mijanie się, bo kontakty są raczej sporadyczne.

Styl rządzenia państwem, obojętnie czy to państwo demokratyczne czy inne, może prowadzić w społeczeństwie do podziału na tak zwaną władzę, oraz szeroko rozumiane społeczeństwo.

Przyjrzyjmy się sytuacji w Polsce. Większość, mam tu na myśli społeczeństwo polskie, organizuje się jak może najlepiej, kierując się innymi wartościami niż rządzący. Są to wartości moralne, oparte na filozofii chrzescijaństwa i pragnieniu godnej i bezpiecznej egzystencji. Subkulturą są rządzący, którzy zapominają o społeczeństwie na przynajmniej cztery lata, czyli okres pomiędzy wyborami. Zapominają, bo muszą zapomnieć. Są zajęci przecież walką polityczną w parlamencie i kłótniami na niższych szczeblach państwowo-administracyjnych. Poza tym muszą szybko maksymalizować swój prywatny zysk. Mają na to tylko parę lat czasu, z reguły do następnych wyborów.

Ta swoista subkultura rządzących ma swoje prawa, własny kodeks etyczny, którego bazę stanowią władza i kontakty, czyli tak zwane „znajomości”.

Ktoś zapyta, a gdzie jest prawo? Prawo oczywiście istnieje, jak w każdym demokratycznym państwie. Państwo ma zawsze prawo i jest zobowiazane do ingerencji w szeroko rozumiany rozwój społeczeństwa. Instytucje państwowe zobowiązane są  w imię prawa do regulowania życia społeczno-politycznego i gospodarczego. Regulacja w różnych dziedzinach życia jest potrzebna, a czasem nawet nieodzowna. W państwie prawa jakim jest również Polska, interwencjonizm państwowy jest rzeczą zupenie normalną i oczywistą.

Problem polega na tym, że interwecje i regulacje administracji państwowej powinny być przejrzyste, zgodne z prawem i społecznie sprawiedliwe.

Natomiast nie jest tajemnicą, że w Polsce mechanizmy rządzenia, szczególnie na płaszczyźnie lokalnej, wykorzystują techniki manipulacyjne i monopol finansowy do bogacenia się rządzących.
Pozornie wszystko realizowane jest w Polsce zgodnie z obowiazującym prawem. Ale tylko pozornie. Nie zapominajmy tu o subkulturze rządzących, a więc o kręgach elitarnych, które kierują się własnymi, nigdzie nie zapisanymi prawami. Bo przecież nie znajdziemy mechanizmów nieuczciwego bogacenia się ani w konstytucji, ani w żadnym rozporządzeniu. Polskie prawo jest jednak tworzone przez decydentów, którzy przepisy prawne naginają w taki sposób, aby zmaksymalizować swój własny, prywatny zysk. Tak tworzy się społeczeństwo równoległe, na zasadzie „my i wy”. Kształtują się elity społeczne, które mają zupełnie swoiste pojęcie etyki, moralności i odpowiedzialności (albo nieodpowiedzialności) obywatelskiej. A co robi społeczeństwo? Społeczeństwo patrzy, widzi i dziwi się. Niektórzy nawet sporadycznie protestują, nie zgadzając się z tymi na górze, których ja nazywam elitami, albo właśnie swoistą subkulturą.

Weźmy jako przykład oddolną demokrację panujacą w Szwajcarii, gdzie decyzje podejmowane są przez obywateli, bezpośrednio i subsydiarnie. Bezpośrednio znaczy w ramach referendum ludowego na wszystkich trzech szczeblach państwowych – gminnym, kantonalnym i federalnym. Subsydiarność natomiast to nic innego jak zasada pomocniczości mówiąca o tym, że każdy szczebel władzy powinien realizować tylko te zadania, które nie mogą być skutecznie zrealizowane przez szczebel niższy, lub przez same jednostki działające w ramach społeczeństwa. A więc tyle państwa, na ile to konieczne i tyle społeczeństwa, na ile to możliwe.

Już na poziomie gminnym zauważamy diametralne różnice w sposobie podejmowania wiążących decyzji w Polsce i w Szwajcarii. Do zadań szwajcarskiej gminy należą między innymi:

– wybór władz

– zarządzanie majątkiem poprzez zawieranie umów

– finanse publiczne

– ustalanie i egzekwowanie podatków gminnych

– przyznawanie obywatelstwa

– szkolnictwo publiczne, łącznie z wybieraniem władz szkolnych i nauczycieli

– ochrona zdrowia i opieka społeczna

– zapewnienie powszechnie dostępnej opieki lekarskiej

– zapewnienie utrzymania spokoju i porządku publicznego

To obywatele decydują w tych i w wielu innych sprawach.

Dawniej w Szwajcarii decyzje podejmowane były na placu gminnym, gdzie dochodziło do głosowania przez podniesienie ręki, a więc na zasadzie za albo przeciw. Obecnie odbywają się zebrania gminne, gdzie zapadają wszelkie ważne dla gminy decyzje, ale nadal z bezpośrednim udziałem wszystkich obywateli. Przejrzystość i jawność są w tym kraju na porządku dziennym. Również przedstawiciele gminy, czyli  radni, wybierani są na zebraniach gminnych.

Nie ma przekupstwa ani manipulacji, bo nie ma na to miejsca. Suwerenem jest społeczeństwo gminne, które wie co jest dobre, a co złe dla gminy. Jeśli komuś jednak nie podoba się jakaś decyzja, zawsze może zażądać w urzędzie gminy wglądu do dokumentacji na temat danego projektu, bądź danych podatkowych. Urzędnicy gminy pełnią rolę tak zwanego trzeciego sektora, a więc rolę usługową. Służą społeczeństwu.

W Polsce podobny styl zarządzania jest możliwy. Należałoby go jednak ukonstytuować, czyli dokonać odpowiedniej rewizji w konstytucji, która jest przecież podstawą funkcjonowania społeczeństwa polskiego.

Początek jest już zrobiony.W  konstytucji RP z 1997 roku istnieje konkretny zapis o sterowaniu państwem polskim bezpośrednio, a więc oddolnie. Mam tu na myśli art. 4 polskiej ustawy zasadniczej, który jasno określa, że władzą zwierzchnią w Polsce jest Naród, który sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli, lub bezpośrednio. Bezpośrednio czyli oddolnie, przy aktywnym udziale obywateli.

Skoro demokracja oddolna funkcjonuje w liczącej dobrych kilka milionów mieszkańców Szwajcarii, to powinna również funkcjonować z powodzeniem w polskich gminach liczących kilka, lub kilkanascie tysięcy mieszkańców. Jednak by była jakakolwiek szansa na wdrożenie takiego pomysłu, potrzeba zaangażowania możliwie szerokiej grupy obywateli, którzy, nie zapominajmy o tym, są suwerenem polskiego państwa. Na razie mamy nadzieję, że Polacy zawsze mają nadzieję, bo nadzieja jest matką…czegoś tam, już zapomniałem. Tym razem nadzieją jest nowa konstytucja.

Tymczasem jest jak jest. W Polsce istnieje społeczeństwo i tak zwana władza, czyli subkultura żyjąca na koszt społeczeństwa, które płaci przecież podatki.

Państwo rozwija się równolegle na zasadzie – wyście sobie, a my sobie…

 

Referendum w nowej konstytucji[2]

 Prezydent Andrzej Duda ogłosił 3 maja 2018 roku propozycję 15 pytań, które mają pojawić się w referendum dotyczącym zmiany konstytucji RP. Jedno z pytań dotyczyło wprowadzenia do konstytucji obowiązku przeprowadzenia referendum ogólnokrajowego w sprawach ważnych dla Polski.

Pytanie dotyczące wprowadzenia referendum zostało sformułowane następująco:

„Czy jest Pan/Pani za wprowadzeniem do konstytucji obowiązku przeprowadzenia referendum ogólnokrajowego w sprawach o istotnym znaczeniu dla państwa i narodu, jeśli z takim żądaniem wystąpi co najmniej milion obywateli?”

Brakuje mi w tym pytaniu konkretów, pomijając fakt, że pytanie jest per se źle sformułowane.

Po pierwsze, nie ma tu mowy o inicjatywie obywatelskiej, która powinna poprzedzić takie referendum. Ktoś przecież musi zainicjować ogólnokrajowe referendum i zająć się zbieraniem podpisów.

Po drugie, zebranie miliona podpisów to stanowczo za dużo. Należy tę liczbę porównać z inicjatywą ludową w Szwajcarii, gdzie konieczne jest zebranie 100 tysięcy podpisów, aby doprowadzić do referendum. Dokonując takiego rachunkowego porównania i biorąc przy tym pod uwagę liczbę ludności w Polsce i w Szwajcarii, wymagana liczba podpisów w naszym kraju powinna wynosić 500 tysięcy.

Po trzecie, co to znaczy, że sprawa ma mieć istotne znaczenie dla państwa i Narodu? Kto będzie definiował, czy sprawa jest istotna czy nie jest istotna? Jeśli zostanie zebrana odpowiednia ilość podpisów, to już sam ten fakt świadczy za siebie, że sprawa musi być istotna. W przeciwnym razie niemożliwe byłoby zwerbowanie przychylności obywateli dla danej sprawy.

Po czwarte, w powyższym pytaniu nie ma ani słowa o tak zwanym progu procentowym. Jeśli władze ponownie zabezpieczą się 50 procentową frekwencją, to trzeba będzie się tylko modlić, aby liczba obywateli biorących udział w referendum osiągnęła ten próg. Inaczej cały wysiłek zbierania podpisów i debata przedreferendalna pójdą na marne.

Po piąte, brakuje mi słowa „wiążące”. Czy referendum będzie wiążące prawnie, czy znowu parlament będzie podejmował ostateczną decyzję, a referendum traktowane będzie na zasadzie sondażu opinii publicznej?

To są istotne pytania, które trzeba już teraz postawić. Demokracja to nie zabawa w kotka i myszkę, tylko współodpowiedzialność za losy państwa i Narodu.

Jeśli chcemy wprowadzić elementy demokracji oddolnej na wzór szwajcarski (innego przykładu nie ma na świecie), to musimy się poważnie zastanowić nad sformułowaniem pytań, bo ich konsekwencje będziemy ponosić aż do wprowadzenia następnej ustawy zasadniczej.

Aktualna konstytucja była dobra 20 lat temu, ale czasy się zmieniły. Społeczeństwo zmieniło się także, z zaszczutego ludu akceptującego odgórne polecenia władzy, w obywateli pragnących współuczestniczyć w procesie decyzyjnym państwa, i ponoszących za to współodpowiedzialność.

 

Semidemokratyczna blokada[3]

Stosowanie demokracji bezpośredniej, a więc współrządzenia państwem przy aktywnym udziale obywateli (co sugeruje art. 4 Konstytucji RP) jest blokowane w Polsce odgórnie. O jakości demokracji, w tym demokracji bezpośredniej w naszym kraju, świadczy jakość Sejmu. Jest to najwyższy organ państwa, w którym społeczna i polityczna selekcja wyborcza posłów budzi wiele zastrzeżeń. Pytanie o sprawny proces decyzyjny w Sejmie jest również pytaniem o jakość polskiej demokracji. Mimo że dominacja aktualnie istniejącego systemu politycznego w kraju, czyli demokracji parlamentarnej, jest jednoznaczna, coraz częściej obserwujemy wzrastającą popularność bezpośrednio-demokratycznych form rządzenia państwem. Są one jednak konsekwentnie pomijane w najwyższych organach państwowych. Warto przyjrzeć się dokładniej namiastkom demokracji bezpośredniej w Polsce, które są systematyczie blokowane przez najwyższy organ państwa polskiego, którego skład oparty jest na łamiącym prawa obywatelskie systemie wyborczym.

Referendum ogólnokrajowe

Najważniejszym elementem demokracji bezpośredniej, a więc takiego typu ustroju demokratycznego, w którym obywatele współuczestniczą w podejmowaniu ważnych decyzji, jest referendum, czyli głosowanie ogólnokrajowe. Referendum, jak powszechnie wiadomo, polega na odpowiedzi na konkretnie postawione pytanie według schematu „tak” lub „nie”, albo na wyborze między zaproponowanymi wariantami rozwiązań.

Wszyscy zgodzą się z tym, że referendum jest narzędziem kontroli władz i kształtowania ustroju, a takzże wyrazem woli społeczeństwa. Sama zasada referendum kojarzy się automatycznie z demokracją bezpośrednią, czyli kreowaniem prawa przez obywateli dla obywateli. Natomiast w polskich warunkach politycznych bezpośrednio-demokratyczny charakter tej formy demokracji jest co najmniej zawężony.

Art. 125 Konstytucji RP z 1997 roku przewiduje co prawda przeprowadzenie fakultatywnego referendum, lecz nie na wniosek obywateli, co byłoby na wskroś normalne, ale Sejmu bądź prezydenta za zgodą Senatu. Poza tym, wymagana jest frekwencja co najmniej 50% głosujących, aby wynik referendum stał się wiążący.

Należy przy tym dodać, że Konstytucja RP nie przewiduje formy referendum obligatoryjnego.

Wspomniany art. 125 i ustawa o referendum ogólnokrajowym, wyróżniają trzy jego rodzaje:
• referendum w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa
• referendum w sprawie wyrażenia zgody na ratyfikację umowy międzynarodowej, na podstawie której RP przekazuje organizacji narodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach
• referendum w sprawie przyjęcia ustawy zmieniającej Konstytucję RP.

Dwa ostatnie rodzaje mają charakter skonkretyzowany, gdyż dotyczą uchwalonej już przez Sejm i Senat ustawy oraz umowy międzynarodowej zawartej przez Radę Ministrów, na którą obywatele mają wyrazić zgodę albo ją zanegować.

Ewenementem w ramach polskiej demokracji jest fakt, że referendum ogólnokrajowe ma charakter wiążący tylko wówczas, jeśli weźmie w nim udział co najmniej 50% uprawnionych do głosowania.

Art. 125 ustawy zasadniczej budzi wiele wątpliwości.

Po pierwsze, nie ma tu mowy o inicjatywie obywatelskiej, która powinna poprzedzić referendum. W Polsce o przeprowadzeniu referendum decyduje Sejm lub Prezydent za zgodą Senatu. Obywatele pozostają aż do samego udziału w referendum jedynie biernymi obserwatorami. Natomiast skład Sejmu, zdominowany aktualnie istniejącą ordynacją wyborczą, nie pozwala nawet na zachowanie pozorów współdecydowania obywateli „w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa”.

Po drugie, to właśnie pojęcie „sprawy o szczególnym znaczeniu” jest bardzo wątpliwe. Co to znaczy, że sprawa ma mieć szczególne znaczenie dla państwa i Narodu? Wynika z tego, że przedmiotem tego głosowania nie może być jakakolwiek kwestia już wcześniej uregulowana. Tu widać ponownie brak inicjatywy obywatelskiej, w ramach której obywatele, którzy znają najlepiej swoje problemy mogliby określić, jaka sprawa ma dla nich szczególne znaczenie.

Po trzecie, wątpliwości budzi próg 50% frekwencji, co przeczy założeniom demokracji. Wiadomo, że niegłosujący również głosują. Jest to głosowanie pasywne. Wymóg 50% frekwencji czyni z instytucji referendum ogólnokrajowego fikcję prawną, a więc również fikcją jest konstytucyjne uprawnienie obywateli do wpływu na sprawowanie władzy.

Po czwarte, w Polsce brak jest, jak wyżej wspomniano, referendum obligatoryjnego, zaś opisane już referendum fakultatywne generowane jest przez najwyższe władze państwowe. Jest to klasyczne błędne koło, bowiem tego rodzaju referendum nie ma nic wspólnego z demokracją oddolną, wywodzącą się od obywateli, a więc faktycznego suwerena polskiego państwa.

 

Inicjatywa ustawodawcza

Forma inicjatywy ludowej, bardzo rozpowszechniona w Szwajcarii, jest definiowana jako uprawnienie określonej przez prawo grupy członków zbiorowego podmiotu (narodu, obywateli, ludu) do przedłożenia właściwemu organowi państwa projektu ustawy (konstytucji). Inicjatywa ludowa ma prawo także złożyć wniosek o przeprowadzenie referendum, czy też podjęcie przez organ państwa innych działań. W szerokim rozumieniu tego pojęcia mieści się w nim prawo do inicjatywy ustawodawczej, której namiastka występuje w Polsce. W odróżnieniu od Szwajcarii, ta forma prawna funkcjonuje na poziomie zmiany ustawy, a nie konstytucji. Inicjatywa ustawodawcza jest prawem wniesienia  do Sejmu projektu ustawy, czyli zaproponowaniem nowego rozwiązania kwestii dotychczas nieporuszanych ustawowo, lub tak zwanej nowelizacji istniejącego aktu prawnego. Tym samym oznacza to rozpoczęcie procesu legislacyjnego. Ciekawe jest jednak, że zgodnie z Konstytucją RP (art. 118) prawo inicjatywy ustawodawczej przynależy przede wszystkim ściśle określonym podmiotom:

– Prezydentowi RP

– Radzie Ministrów

– posłom (grupie 15 posłów lub komisji sejmowej

– Senatowi (jako całej izbie)

Od 1999 roku do zgłaszania inicjatywy ustawodawczej mają prawo także polscy obywatele. Muszą oni założyć komitet inicjatywny i zebrać 100 tysięcy podpisów pod projektem ustawy w ciągu 3 miesięcy od powstania komitetu (art. 118, ust. 2 Konstytucji RP).

Następnie projekt ustawy wraz z podpisami przekazywany jest do Marszałka Sejmu, który proceduje z nimi tak samo, jak z innymi projektami ustaw. Jednak zawiły tryb wnoszenia inicjatywy obywatelskiej i stanowczo za krótki czas na zbieranie podpisów powoduje, że ostatecznie znikoma ilość projektów ustaw zaproponowanych przez obywateli jest w Sejmie rozpatrywana. W Szwajcarii taka inicjatywa musiałaby zostać przegłosowana w referendum. W Polsce niestety oddolna demokracja kończy się na zebraniu podpisów grupy 100 tysięcy obywateli. Rozpoczęcie procesu legislacyjnego rozpoczyna nadanie danemu projektowi ustawy numeru druku sejmowego. Od tego momentu posłowie (a następnie często senatorowie) pracują nad daną propozycją ustawy lub jej nowelizacją. Obywatele natomiast trącą kontrolę nad ich własnym pomysłem i przejmują ponownie rolę biernego obserwatora. Wobec powyższego, obywatelska inicjatywa ustawodawcza ma niewielką moc zobowiązującą ustawodawców.

Warto podkreślić, iż inicjatywa ustawodawcza jest dodatkowo ograniczona z punktu widzenia obywateli, bowiem istnieją takie projekty, które może wnieść wyłącznie ściśle określony podmiot państwowy. Najlepszym przykładem jest tutaj projekt ustawy budżetowej, który może zostać wniesiony tylko przez Radę Ministrów (art. 221 Konstytucji RP). Kolejnym ograniczeniem jest projekt ustawy o zmianie konstytucji. W jej przypadku inicjatywa przysługuje grupie obejmującej co najmniej 1/5 ustawowej liczby posłów, Senatowi oraz Prezydentowi (art. 235 ust. 1 Konstytucji RP). Wynika z tego, że polscy obywatele nie posiadają nawet teoretycznej możliwości doprowadzenia oddolnie do zmiany ustawy zasadniczej. Wszechmocny, ale sparaliżowany Sejm decyduje co jest ważne, a co nie dla państwa i Narodu.

 

Lokalna demokracja bezpośrednia

W młodej historii demokracji w III Rzeczypospolitej rozwinęła się również demokracja bezpośrednia na poziomie lokalnym, powiązana głownie z instytucjami samorządu terytorialnego z jednej strony, oraz z organami gminy i powiatu z drugiej. Przepisów odnoszących się do lokalnej demokracji bezpośredniej jest coraz więcej, i przybierają one bardzo zróżnicowany charakter. Brakuje jednak konkretnych i przejrzystych zapisów konstytucyjnych, które regulują zastosowanie form bezpośrednio-demokratycznych na szczeblu lokalnym. Istnieją natomiast zapisy ograniczające mieszkańcom stanowienie bezpośrednio prawa lokalnego. Mam tu na myśli art. 169 pkt 4 Konstytucji RP: „Ustrój wewnętrzny jednostek samorządu terytorialnego określają, w granicach ustaw, ich organy stanowiące”.

Niemniej jednak ukształtowały się formy lokalnej demokracji bezpośredniej, które sprawdziły się przynajmniej częściowo w praktyce, i którym warto się przyjrzeć bliżej.

Po 1989 roku najbardziej rozpowszechnioną formą lokalnej demokracji bezpośredniej są referenda odwoławcze na poziomie gminy. Zostały one zapisane w konstytucji oraz wprowadzone do ustawy samorządowej już w 1990 roku. Wprawdzie w pierwszych latach funkcjonowania samorządów możliwości odwołania dotyczyły tylko rady, ale od 2002 roku zasada ta objęła również wójta. Referenda te stały się najskuteczniejszym instrumentem oddziaływania mieszkańców na administrację lokalną. Początkowo referenda odwoławcze miały często charakter populistyczny i charakteryzowała je niska frekwencja. Jednak po uelastycznieniu progów frekwencji od 2006 roku dochodziło częściej do referendów, które można było uznać za przejaw obywatelskiej troski o efektywność wykonywania lokalnej władzy.

Kolejną formą lokalnej demokracji bezpośredniej w Polsce są fakultatywne referenda w ważnej sprawie. Ta forma demokracji bezpośredniej budzi wątpliwości, podobnie jak referenda ogólnokrajowe, ze względu na sformułowanie „ważna sprawa”. To niefortunne pojecie powinno być bardziej sprecyzowane, czyli należałoby dokładniej określić, jaka sprawa ma być przedmiotem powszechnego głosowania, a jaka nie. Poza tym i w tym wypadku trzeba zastanowić się poważnie nad zniesieniem progu frekwencyjnego. To właśnie ta bariera, podobnie jak przy referendach ogólnokrajowych, najczęściej uniemożliwia rozstrzygnięcie przedmiotowej kwestii w lokalnym głosowaniu. W historii referendów „w ważnej sprawie” niewątpliwie najbardziej efektowne było referendum w 2014 roku. Dotyczyło sprawy odrzucenia inicjatywy władz Krakowa, która zmierzała do organizacji w tym mieście zimowych igrzysk olimpijskich.

Najrzadziej stosowaną formą lokalnej demokracji bezpośredniej jest referendum w sprawie samoopodatkowania. Ciekawe jest to, że referendum to jest inicjowane przede wszystkim przez radę gminy. Zaangażowanie w nie pracowników samorządowych powoduje, że referenda te są skuteczne, pod warunkiem jednak, że władze zdecydują się na ich przeprowadzenie.

W przeciwieństwie do referendów, gdzie ich wiążący charakter jest prawnie usankcjonowany, forma konsultacji społecznych jest fakultatywna. Oznacza to, że wynik konsultacji nigdy nie może być traktowany jako prawnie zobowiązujący dla władz. Z drugiej strony samo przeprowadzanie konsultacji jest obligatoryjne. Sprawia to, że w praktyce konsultacje społeczne są obecnie najbardziej dynamicznie rozwijającą się formą demokracji bezpośredniej na szczeblu lokalnym.

Lokalna demokracja bezpośrednia w Polsce rozwija się co prawda chaotycznie, ale zaznacza się wyraźna tendencja dalszego stosowania jej instrumentów i form. Konieczna jest jednak większa koordynacja funkcjonowania tych form, a przede wszystkim nowe transparentne ustalenia prawne, które umożliwiają ich szerokie zastosowanie.

Jak wiadomo, prawo miejscowe stanowione przez gminy nie może być sprzeczne z istniejącymi ustawami. Inaczej rzecz ujmując, prawo lokalne może być stanowione tylko w zakresie, na jaki pozwala treść obowiązujących ustaw. I tu znowu pojawia się błędne koło, które kręci się wokół składu Sejmu.

Poszczególne regiony potrzebują swoich autentycznych przedstawicieli w Sejmie, bo tylko wówczas obywatele poczują się poważnie traktowani przez najwyższy organ państwa.

 

Jednomandatowe okręgi wyborcze

Aktualne namiastki oddolnej demokracji w Polsce, która jest sterowana odgórnie, w zasadzie zaczynają się i kończą w Sejmie, a więc w najwyższym organie państwa, który w jego aktualnym składzie nie jest zainteresowany oddaniem władzy suwerenowi, czyli obywatelom.

Nie jest tajemnicą, że czołowe partie polityczne, których przedstawiciele zasiadają w polskim parlamencie, nie podejmują tematu demokracji bezpośredniej. Czują się zagrożeni. Jeżeli głosy o konieczności zmiany zasad decydowania w państwie stają się zbyt zauważalne i zaczynają zyskiwać społeczne poparcie, rządzący niezwłocznie wychodzą naprzeciw głosowi obywateli i zabierają się za kosmetykę tych zasad.

Nie jest również tajemnicą, że wprowadzenie form demokracji bezpośredniej w Polsce może nastąpić tylko w drodze nowelizacji aktualnej przestarzałej konstytucji. Ale tu znowu następna blokada w parlamencie. Przypomnijmy chociażby ostatnie odrzucenie przez Senat propozycji prezydenta w sprawie zmiany konstytucji.

 

Rysunek 1. Zmiana ordynacji wyborczej versus demokracja oddolna.

 

Źródło: opracowanie autora

 

Jakby na tę sytuację nie spojrzeć, nie ma innej drogi na uzdrowienie zasad rządzenia krajem, jak zmiana ordynacji wyborczej. Obecna ordynacja wyborcza do Sejmu jest zasadniczą ustrojową wadą polskiego państwa, pielęgnowaną na rzecz elit politycznych. Ta ordynacja odbiera bowiem obywatelom bierne prawo wyborcze, zaś czynne prawo wyborcze stało się fikcją. Obywatele wybierają bowiem, ale tylko spośród kandydatów już wybranych wcześniej przez partyjne kierownictwa.

Tak właśnie funkcjonuje system polskiej semidemokracji, zdominowany z jednej strony próbami wprowadzenia elementów w pełni demokratycznych, a z drugiej strony sposobem rządzenia kontrolowanym przez elity polityczne.

Niewątpliwie najprostszym sposobem uzdrowienia tej sytuacji byłoby wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych, czyli zastosowanie systemu wynikającego wprost z definicji demokracji, w którym prawo stanowi wola większości obywateli. Dzięki takiemu posunięciu (zobacz rysunek) Sejm stałby się bardziej sprawny, demokratyczny i obywatelski. Ponadto wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych pozwoliłoby na zwiększenie identyfikacji wyborców z radnymi i odwrotnie, co zwiększyłoby dodatkowo szanse na oddolne współdecydowanie społeczeństwa.

 

Podsumowanie

Reasumując należy stwierdzić, że wszelkie próby zreformowania sparaliżowanego i obcego idei demokracji procesu decyzyjnego w Polsce są blokowane w Sejmie, który jest swoistym uosobieniem polskiej semidemokracji.

Przyjrzyjmy sie, jak to wyglada w rzeczywistosci w polskim Sejmie.

Poslowie nie maja poczucia ponoszonej odpowiedzialnosci za losy panstwa, bowiem reprezentuja przede wszystkim interesy partyjne, a nie ogolnospoleczne. Nie kieruja sie dobrem panstwa, lecz dostosowuja swoje dzialania do woli swoich  partyjnych wodzow.

Dlaczego? Bo sa od nich uzaleznieni – to wodz partyjny „wepchnal” ich do Sejmu, a nie uczciwa i rozsadna ordynacja wyborcza.

Mechanizmy „ustalania” poslow sa we wszystkich partiach i komitetach wyborczych takie same. Wodz wskazuje kandydatow na poslow i oni zostaja „reprezentantami Narodu” – oczywiscie pod warunkiem, ze partia przekroczy prog wyborczy.

W ten sposob zostaje wybrana „rzadzaca elita” polskiego panstwa – i tak, jak zostala wybrana, tak tez sprawuje najwyzsza wladze: nieodpowiedzialnie, partyjnie, krotkowzrocznie, na zasadzie sympatii i antypatii. Sejm, zamiast podejmowac decyzje w duchu polskiego spoleczenstwa, funkcjonuje na zasadzie np. „Smolensk” lub „anty-Smolensk”, teczki albo ich brak, lustracja lub zatajnianie faktow, kompromitacja jednych i promowanie innych, itp.

„Wybrancy Narodu” nie maja rowniez poczucia winy za kryzysy spoleczno-ekonomiczne w kraju, co wiaze sie oczywiscie z brakiem ponoszenia przez nich odpowiedzialnosci przed suwerenem. W praktyce koncentruja sie na walce partyjnej i posluszenstwie wobec ich wodzow, kierujac sie przy tym maksymalizacja ich wlasnego zysku (kwestia finansowa i ponowny wybor). To pograza kraj w chaosie zbednego konfliktu i prowadzi stopniowo do jego upadku.

Tego typu „rzadzenie” doprowadzilo np.  do emigracji milionow Polakow, podzialu rodzin, uchwalania paradoksalnych ustaw, wyprzedazy majatku narodowego, zubozenia kraju i biedy wielu rodzin. Czy najwyzsze organy panstwowe poczuwaja sie do winy? Czy rzadzacy nie wstydza sie za swoje egoistyczne dzialania? Czy ktorykolwiek parlament albo rzad w ciagu ostatnich 30 lat przeprosil Narod za popelnione bledy? Retoryczne pytania… Jedyna odpowiedz brzmi tutaj: „to nie my, to oni”.

Polski Sejm jest karykatura demokracji i jedna z podstawowych przyczyn paralizu polskiego ustroju politycznego. Organ ten kpi sobie ze spoleczenstwa, zmuszajac obywateli do wyboru niechcianych kandydatow z list partyjnych, ustalonych przez wodzow. W ten sposob likwidowane sa resztki demokracji w Polsce, a uzaleznione politycznie media przyklaskuja procesowi lamania praw obywatelskich i dzialaniom Sejmu, ktory de facto wybierany jest w ramach bezprawnego systemu wyborczego.

Tumanione przez media i politykow polskie spoleczenstwo, glosujac w wyborach, nie zdaje sobie niestety sprawy z tego, ze niezaleznie na kogo postawi, nic to nie zmieni w prowadzonej od lat tej samej polityce ekonomicznej i spolecznej. Zadna partia polityczna nie posiadala i nie posiada kompleksowego planu spoleczno-gospodarczego, nie wspominajac juz o programie naprawy panstwa.

 

Marzenia o oddolnej demokracji w Polsce[4]

 

Wprowadzenie elementów oddolnej demokracji w naszym kraju wydają się bardzo proste, wszystko leży w zasięgu ręki. Przyjrzyjmy się, jakby to mogło wyglądać w przyszłości. Pomarzyć zawsze można…

 

Proces decyzyjny z udziałem obywateli

Najważniejszym elementem demokracji bezpośredniej, a więc takiego typu ustroju demokratycznego, w którym obywatele współuczestniczą w podejmowaniu ważnych decyzji, jest referendum czyli głosowanie ogólnopaństwowe. Wszyscy zgodzają się z tym, że referendum jest narzędziem kontroli władz, kształtowania ustroju i wyrazem woli społeczeństwa. Wspomniany już uprzednio art. 125 konstytucji z 1997 r. przewiduje co prawda przeprowadzenie referendum, lecz nie na wniosek obywateli, co byłoby na wskroś normalne, lecz sejmu bądź prezydenta za zgodą senatu. Jest to więc klasyczne błędne koło, bowiem tego rodzaju referendum nie ma nic wspólnego z demokracją oddolną wywodzacą się od obywateli, a więc faktycznego suwerena polskiego państwa.

Aby mogło dojść do referendum, inicjatywa zmiany powinna wyjść od społeczeństwa, które zna najlepiej swoje problemy i bolączki. Głosowanie ogólnopaństwowe powinno w następstwie przeprowadzonej inicjatywy doprowadzić do zmiany danej ustawy, bądź zapisu w konstytucji. Jeśli chodzi o zmianę ustawy, bodźcem do przeprowadzenia referendum na wzór szwajcarski powinno być weto ludowe, a więc pewna forma protestu wobec istniejącej już ustawy, lub chęć wprowadzenia nowej. W Szwajcarii weto obywatelskie jako instrument, który ma na celu wprowadzenie nowej ustawy bądź odrzucenie już istniejącej, dochodzi do skutku na żądanie 50 tysięcy obywateli. Porównywalnie liczbowo ze Szwajcarią, takie weto ludowe mogłoby zaistnieć w Polsce na na żądanie 250-300 tysięcy obywateli. Należałoby ustalić okres na zebranie podpisów, na przykład 100 dni. Następstwem weta byłoby referendum na zasadzie tak albo nie, najlepiej bez progu procentowego, którego decyzja byłaby wiążąca. Dlaczego bez progu procentowego? Bowiem próg procentowy to bariera, a każda bariera jest zaprzeczeniem demokracji. Pozy tym, nikt nikomu nie zabrania brać udział w referendum. Kto nie idzie do urny ten głosuje również, ale pasywnie, akceptując biernie wynik referendum.

Podobnie jest z inicjatywą obywatelską, która w Szwajcarii ma charakter inicjujący zmianę zapisu w konstytucji, lub wprowadzenie nowego zapisu do ustawy zasadniczej. Ten instrument demokratyczny, podobnie jak weto obywatelskie, generowałby referendum, w którym obywatele mogliby się wypowiedzieć również na zasadzie za albo przeciw. W Szwajcarii inicjatywa obywatelska dochodzi do skutku na żądanie 100 tysięcy obywateli. W Polsce wymagana liczba podpisów pod wnioskiem inicjatywnym powinna więc porównywalnie wynosić 500 tysięcy. Realistyczny okres na zbieranie podpisow mógłby wynosić 18 miesiecy. W przypadku opowiedzenia się głosujących za wprowadzeniem zmian, rząd jako organ wykonawczy, miałby pewien okres czasu, na przykład 1 rok na wprowadzenie zmian.

Reasumując należy stwierdzić, że referendum jest najważniejszą formą demokracji bezpośredniej, w której społeczeństwo decyduje w ważnych dla państwa sprawach. Aby w ogóle mogło dojść do referendum, potrzebne jest zainicjowanie przez społeczeństwo określonych zmian ustawowych bądź konstytucyjnych. Tymi formami inicjującymi są proponowane przeze mnie weto obywatelskie (szczebel ustawy), oraz inicjatywa obywatelska (szczebel konstytucji).

Są to instrumenty demokracji bezpośredniej, których następstwem jest i musi być bezprogowe i wiążace referendum.

Powyższe rozważania można przedstawić graficznie dla lepszego zrozumienia prostoty tych rozwiązań.

 

Rysunek 2.  Uproszczony schemat oddolnej demokracji w Polsce (© M. Matyja, Public Domain)

 

 

Źródło: opracowanie autora

 

Aby umożliwić suwerenowi, czyli społeczeństwu polskiemu, efektywny udział w sprawowaniu władzy, należałoby zmienić zapisy w aktualnej konstytucji dotyczące referendum, które mówiąc otwarcie, w obecnej formie nie spełniają najmniejszych norm demokracji bezpośredniej i nie oddają władzy społeczeństwu. Jak już pisałem na wstępie, pomarzyć zawsze można.

 

Demokracja oddolna nie jest  prezentem dla obywateli od rządzących [5]

 Tak zwany „budżet obywatelski” jest formą jałmużny, która potwierdza podział społeczeństwa na zasadzie “my i wy”. W wypadku wprowadzenia w Polsce referendum na poziomie lokalnym, regionalnym i państwowym, nie mówię już o inicjatywie obywatelskiej, budżet obywatelski w ogóle nie byłby potrzebny. Budżet miasta Krakowa, czy jakiegokolwiek innego miasta w Polsce, jest własnością wszystkich jego mieszkańców, którzy ten budżet finansują płacąc podatki. Oddolna demokracja nie jest prezentem dla obywateli od rządzących. Suwerenem jest przecież społeczeństwo, mówi profesor Mirosław Matyja w rozmowie z Kresy.pl.

 

Z profesorem Mirosławem Matyją, politologiem, ekonomistą i historykiem, absolwentem Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i Uniwersytetu w Bazylei, o demokracji bezpośredniej w Szwajcarii i jej nieobecności w Polsce, rozmawia redaktor Tomasz Kwaśnicki.

Panie Profesorze, stawia Pan Polakom za wzór szwajcarski model demokracji. Czy mógłby Pan w ogólnych zarysach przybliżyć naszym czytelnikom, na czym polega demokracja bezpośrednia i zasada pomocniczości, na których opiera się szwajcarski system?

 

Szwajcarskie państwo federacyjne działa od początku swojego istnienia na zasadzie demokracji oddolnej, czyli bezpośredniej, w której najwyższą władzę sprawuje społeczeństwo obywatelskie. To właśnie obywatele podejmują wiążące decyzje i kreują prawo za pomocą takich instrumentów jak referendum, inicjatywa ludowa i weto ludowe. Mówię świadomie obywatele, a nie społeczeństwo, bo obcokrajowcy i dzieci nie głosują.

Referendum jest narzędziem kontroli władzy, kształtowania ustroju i wyrazem woli Narodu. Oznacza to, że praktycznie każda ważna decyzja, nie tylko na poziomie federacji, ale również w kantonie i w gminie, jest podejmowana przy urnie. To niewątpliwie spowalnia proces decyzyjny, ale podjęta decyzja jest wiążąca i nikt nikomu nie zarzuca błędów decyzyjnych, bowiem wszyscy obywatele głosują, albo mogą głosować.

Natomiast instrument inicjatywny ma charakter innowacyjny, co oznacza prawo do inicjatywy ustawodawczej dla obywateli oraz ugrupowań politycznych i społecznych. Krótko mówiąc, 100 tysięcy obywateli może zażądać od państwa przeprowadzenia w ramach referendum zmian w konstytucji.

Z kolei weto ludowe stanowi możliwość zmiany już istniejącej i obowiązującej ustawy na żądanie 50 tysięcy obywateli. Przyznaję, że te demokratyczne rozwiązania są unikatowe w skali światowej, i na pierwszy rzut oka wydają się skomplikowane.

Definiując natomiast zasadę pomocniczości/subsydiarności, określiłbym ją lapidarnie następująco – tyle państwa na ile to konieczne, i tyle społeczeństwa, na ile to możliwe.

Zasada pomocniczości przypisuje gminom i kantonom wszystkie prawa, które wyraźnie nie należą do władz szczebla federalnego. Związane jest to z bardzo rozbudowanym szwajcarskim systemem federalnym, który sugeruje, że wszystkie organy państwa działają w granicach prawa i w dobrej wierze, natomiast ich kompetencje są podzielone między władze federalne, kantonalne i gminne. Pierwsze z nich wypełniają tylko te zadania, które wyraźnie przekazuje im konstytucja, a spory kompetencyjne są rozwiązywane przez rokowania lub mediacje. Wszystkie szczeble władzy wzajemnie się przenikają, ale każdy z nich posiada swoją, zagwarantowaną prawnie, autonomię działania. Ten zdecentralizowany federalizm oparty na zasadzie subsydiarności oznacza, że wszelkie decyzje podejmowane są oddolnie, z bezpośrednim udziałem obywateli. Decyzje, które nie mogą być podjęte na szczeblu gminy, podejmowane są przez władze kantonalne. Kantony podejmują większość decyzji, ale oprócz tych, które są zarezerwowane wyłącznie dla federacji, na przykład w zakresie obronności czy polityki zagranicznej. W wielu dziedzinach regułą jest, że rząd federalny tworzy prawo, ale jego wdrożenie pozostawia kantonom, które dokonują tego w sposób stosowny do własnych wymogów.

Jest to proces pokazujący bardzo jasno, żeby nie powiedzieć jaskrawo, że Szwajcaria jest rządzona oddolnie i bezpośrednio, i że to właśnie demokracja bezpośrednia zastosowana w praktyce wywarła tak duży wpływ na sukces szwajcarskiego modelu funkcjonowania społeczeństwa. Nic tak bowiem nie jednoczy ludzi jak świadomość podstawowej wartości ich demokratycznych, suwerennych praw, i opieka nad wspólnie wypracowanym bogactwem. Współrządzący obywatele wiedzą, że współdecydują w gminie, w kantonie i w państwie. W Szwajcarii proces decyzyjny działa według zasady – dialog jest źródłem kompromisu.

 

Szczególnie interesującą kwestią jest to, jak system demokracji bezpośredniej funkcjonuje w większych miastach w Szwajcarii. Uważam, że ten właśnie obszar jest bolączką polskiego ustroju samorządowego. Dla przykładu, mieszkańcy prawie 800-tysięcznego Krakowa są w zasadzie pozbawieni większego wpływu na swoje najbliższe otoczenie. Pomijam taką infrastrukturę jak drogi czy linie tramwajowe, ale nawet stan trawnika na ulicy zależy od decydenta w ratuszu, który odpowiedzialny jest za służby oczyszczania. Kraków, który jest podzielony na18 dzielnic, ma do dyspozycji łącznie około 1% budżetu miasta. Jednostki te nie posiadają zresztą żadnych poważnych kompetencji, a ich rola sprowadza się w zasadzie do funkcji doradczej. Wprowadzony w ostatnich latach tak zwany budżet obywatelski, ma do dyspozycji jeszcze mniejszy rząd wielkości, i jest nędzną namiastką przywilejów, którymi cieszą się obywatele Republiki Helweckiej. Czy miasta w Szwajcarii są równie scentralizowane jak miasta w Polsce?

 

Miasta w Szwajcarii nie odróżniają się administracyjnie od gmin w tym kraju, i pod tym względem nie są uprzywilejowane. Nie są także scentralizowane. Duże miasta jak Zürich, Bazylea, Genewa, Berno,  składają się po prostu z kilku gmin, z których każda odpowiada za siebie.

Berno dla Szwajcara to siedziba urzędów administracji państwowej, a nie stolica państwa.

W przypadku decyzji dotyczącej całego miasta, referendum odbywa się z reguły na szczeblu kantonalnym.

Podam przykład. Ostatnio głosowaliśmy na temat budowy nowej linii tramwajowej w Bernie. Ta linia ma być budowana na terenie kilku gmin miasta Berna. Siłą rzeczy referendum musiało mieć charakter kantonalny, zgodnie z zasadami federalizmu i pomocniczości, bowiem zakres referendum przekraczał możliwości decyzyjne szczebla gminnego.

Natomiast gdy parę lat temu głosowaliśmy na temat budowy nowej linii tunelu Gotthard, referendum musiało mieć charakter ogólnonarodowy, bowiem kwestia dotyczyła kilku kantonów, więc ważność tego projektu miała charakter państwowy.

Mówi Pan, że w Krakowie dzielnice dysponują łącznie jedynie 1% budżetu miasta.

I tu właśnie oddolna demokracja staje się atrakcyjna. Gdyby w Krakowie doszło do referendum na przykład na temat budowy nowej linii tramwajowej, decydentami byliby obywatele Krakowa. Politycy urzędujący w ratuszu musieliby podjętą decyzję wprowadzić w życie, czyli w tym wypadku ustalić plan i kosztorys, oraz dopilnować terminowej budowy nowej linii tramwajowej. Przejęliby więc rolę wykonawczą, a nie decyzyjną.

Problemem w Polsce jest rozbudowana centralizacja ośrodków decyzyjnych, która przypomina bardzo formy rządów w innych scentralizowanych państwach europejskich. Przykładowo we Francji wszystko kręci się wokół Paryża, gdzie podejmowane jest 90% wiążących decyzji dla całego państwa.

Wspomniany przez Pana budżet obywatelski jest formą jałmużny, która potwierdza podział społeczeństwa na zasadzie “my i wy”. W wypadku wprowadzenia w Polsce referendum na poziomie lokalnym, regionalnym i państwowym, nie mowię już o inicjatywie obywatelskiej, budżet obywatelski w ogóle nie byłby potrzebny. Budżet miasta Krakowa, czy jakiegokolwiek innego miasta w Polsce, jest własnością wszystkich jego mieszkańców, którzy ten budżet finansują poprzez płacenie podatków. Oddolna demokracja nie jest prezentem dla obywateli od rządzących. Suwerenem jest przecież społeczeństwo.

 

Mimo, iż jestem zwolennikiem wprowadzenia podobnych rozwiązań nad Wisłą, obawiam się jednak, że w Polsce niewiele osób czuje potrzebę takiej systemowej zmiany. Polacy są społeczeństwem skrajnie zróżnicowanym, a debata publiczna odbywa się wyłącznie w obrębie kilku koncernów partyjno-medialnych, które nie są i nie będą skore do dzielenia się władzą z kimkolwiek. W tej sprawie nie ma co liczyć również na samorządowców, którzy mają podobną motywację i interes. Jak wspomniałem w poprzednim pytaniu, sytuacja mieszkańców miast jest pod tym względem fatalna, mam jednak wrażenie, że niewielu osobom taki stan rzeczy przeszkadza. Jak w takich warunkach wyobraża Pan sobie pojawienie się w Polsce szwajcarskiego systemu gminnego?

 

Od lat zajmuję się naukowo funkcjonowaniem demokracji bezpośredniej, jej wadami i zaletami. W zeszłym roku prezes Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego zaproponował mi współpracę mającą na celu szerzenie idei demokracji oddolnej w Polsce. Początkowo sam w to nie wierzyłem. Szwajcarski system w Polsce? Wydawało mi się to utopią. Z czasem jednak zmieniłem zdanie. Ważne jest doinformowanie społeczeństwa polskiego o możliwościach i zaletach form demokracji bezpośredniej. Jest to proces, który nazywam socjalizacją polityczną. W trakcie tego procesu polski obywatel powinien nabyć system wartości i wzory zachowań, które są właściwe dla tego typu demokracji. Jest to żmudny proces, który w Szwajcarii trwał przez pokolenia, ale polska demokracja nie zaczyna przecież od zera. Niecałe 30 lat temu wydawało się w Polsce, że każda demokracja będzie dobra, byle nie ludowa. Z czasem społeczeństwo zaczyna się przekonywać, że demokracja parlamentarno-gabinetowa, która panuje w Polsce, nie jest doskonała. Daje ona obywatelom możliwość współdecydowania jedynie co cztery lata, a to stanowczo za mało.

Ważne jest, aby class politique wyszła naprzeciw społeczeństwu. To na politykach winna spoczywać szczególna odpowiedzialność za dokonanie odważnych i radykalnych zmian w polskim procesie decyzyjnym, oraz za zainicjowanie stopniowego wprowadzania instrumentów demokracji bezpośredniej. Ale jak powszechnie wiadomo, politycy nie chcą dzielić się władzą ze zwykłymi obywatelami, mimo że ci obywatele ich wybierają. Dlatego ważna jest też działalność oddolna, a więc proces uświadamiania, że zwiększenie uczestnictwa i współdecydowania obywateli w życiu politycznym jest możliwe, konieczne i pożądane. W mojej ostatniej książce pod tytułem “Szwajcarska demokracja szansą dla Polski” piszę o konieczności zlikwidowania tak zwanego społeczeństwa równoległego (my i wy) w polskim państwie.

Wracając do Pana pytania. W Polsce istnieją już namiastki instrumentów demokracji bezpośredniej na poziomie gminy. Są to głównie referenda lokalne w sprawie odwołania organów samorządu terytorialnego, na przykład wójta, burmistrza, prezydenta miasta i ich rad.

Brak jest jednak tradycji podejmowania wiążących decyzji na szczeblu gminy. Mają one dotyczyć wszystkich obywateli, i dlatego powinny być podejmowane przez ogół społeczeństwa danej gminy.

Należy więc postawić pytanie – czy w Polsce na szczeblu gminnym można wprowadzić formę referendum, która miałaby realny wpływ na proces decyzyjny w gminie?

Skoro udaje się to w liczącej przeszło 8 milionów mieszkańców Szwajcarii, to być może uda się również w gminie liczącej niespełna kilka tysięcy mieszkańców. Jednak aby stworzyć jakąkolwiek szansę na wdrożenie takiego pomysłu, potrzeba zaangażowania możliwie szerokiej grupy mieszkańców lokalnego okręgu.

W sytuacji gdy gmina faktycznie chce brać pod uwagę zdanie mieszkańców, oficjalne forum urzędu gminy powinno być otwarte na tego typu proces decyzyjny. Należałoby wprowadzić system, w którym każdy mieszkaniec gminy mógłby się wypowiedzieć na dany temat, a następnie ustosunkować się wiążąco poprzez głosowanie w systemie “tak lub nie”.

Aktualny stan rzeczy, jak Pan mówi, być może niewielu osobom w Polsce przeszkadza, bo nie znają innego. Poza tym historia nie rozpieściła nas pod względem rozwoju demokratycznych form rządzenia państwem .

Ostatnie pytanie dotyczy niebezpieczeństw związanych z ewentualnym wprowadzeniem elementów systemu szwajcarskiego w Polsce. Wydaje się, że równocześnie z nadawaniem większej autonomii społecznościom lokalnym, przyznawaniem im szerszych kompetencji, pieniędzy i władzy, należałoby mieć na oku również interes całości Rzeczpospolitej. Wyeliminowałoby to możliwość pojawienia się tendencji odśrodkowych, czy wręcz antypaństwowych. Jako Polacy w takim wypadku mamy obowiązek zabezpieczyć polski interes przed ludźmi, którzy już dziś nie ukrywają swojego wrogiego stosunku do polskości jako takiej, co ma miejsce chociażby w przypadku członków Ruchu Autonomii Śląska. Jak wyglądają podobne ograniczenia w Szwajcarii, i czy według Pana w Polsce byłyby one równie wystarczające, co w społeczeństwie nawykłym do federalizmu od setek lat?

To bardzo ważne pytanie, i tu znowu powołam się na szwajcarskie doświadczenia w tej kwestii.

W republice alpejskiej nigdy nie podejmuje się decyzji w referendum, które byłyby sprzeczne z konstytucja i umowami/zobowiązaniami międzynarodowymi państwa szwajcarskiego.

Inicjatywa ludowa, której treść jest sprzeczna z konstytucją, nie zostanie dopuszczona do referendum. Kancelaria rządowa sprawdza zawsze zgodność inicjatywy z ustawą zasadniczą i międzynarodowymi układami i konwencjami, które Szwajcaria podpisała i respektuje. Podobnie dzieje się na szczeblu kantonalnym i gminnym. Te ograniczenia funkcjonują skutecznie w Szwajcarii od 170 lat, czyli od momentu powstania państwa helweckiego. Dlatego konstytucja odgrywa tak istotną rolę, podobnie zresztą, jak w każdym demokratycznym państwie, a więc i w Polsce.

Konstytucja i umowy międzynarodowe są rownież w Polsce gwarantem dla raison d’être całości Rzeczypospolitej. Stąd też ważna jest aktualna debata na temat kształtu nowej polskiej konstytucji.

Wspomniał Pan o Ruchu Autonomii Śląska. Załóżmy, że w Polsce panuje demokracja bezpośrednia. Wspomniane ugrupowanie polityczne zbiera podpisy w celu zgłoszenia inicjatywy dotyczącej autonomii regionu śląskiego. Oceniam szacunkowo, że porównując proporcjonalnie ze Szwajcarią, w Polsce inicjatywa powinna wymagać 500 tysięcy podpisów. Ugrupowanie to musiałoby najpierw zebrać te podpisy w określonym ustawowo czasie. Następnie odbywa się referendum ogólnonarodowe, w którym, to już mogę Panu teraz powiedzieć, ten projekt inicjatywny zostanie odrzucony. Przecież nie tylko zwolennicy, ale także przeciwnicy tej inicjatywy prowadziliby kampanie przedreferendalną, i głosowali za albo przeciw.

W Szwajcarii muzułmanie walczą już od lat bezskutecznie o uznanie ich religii za religię narodową. Mało tego, na skutek referendum o nazwie stop minaretom w 2009 roku zabroniono na terenie Szwajcarii budowy minaretów na muzułmańskich świątyniach.

Doprowadzić do inicjatywy i wygrać referendum to dwie różne rzeczy. Ale chodzi też o to, że samo zasygnalizowanie problemu w postaci doprowadzenia do inicjatywy ludowej jest warte świeczki. Władze, przynajmniej tak jest w Szwajcarii, nie mogą danego problemu ignorować i przejść obok niego obojętnie choćby dlatego, że parę lat później dochodzi z reguły do następnej inicjatywy dotyczącej tej samej kwestii.

Trzeba tu wspomnieć o art. 4 polskiej ustawy zasadniczej, który jasno określa, że władzą zwierzchnią w Polsce jest Naród, który sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli, lub bezpośrednio. Bezpośrednio czyli oddolnie, przy aktywnym udziale obywateli.

Powtarzam przy każdej okazji, że nie chodzi mi o to, aby z Polski zrobić drugą Szwajcarię. Najważniejsze jest zwiększenie udziału polskiego społeczeństwa w podejmowaniu decyzji na wszystkich szczeblach. Wzbogaciłoby to rozwój społeczno-polityczny całych społeczności, co skutkowaćby mogło zwiększeniem ilości inicjatyw obywatelskich.

Nowa konstytucja mogłaby określić obszary życia gospodarczego i społecznego, w których inicjatywy byłyby dopuszczalne lub zabronione.

Przy czym podkreślam, że zorganizowanie inicjatywy i przeforsowanie jej w referendum nie jest wcale proste. Ale warto wziąć inny ważny aspekt tego procesu pod uwagę. Klasa polityczna świadoma istnienia oddolnych instrumentów demokratycznych, musi bardziej liczyć się ze społeczeństwem, które posiadając w swoich rękach instrumenty decyzyjne, automatycznie przejmuje funkcję kontrolną w procesie decyzyjnym na płaszczyźnie państwowej i lokalnej.

Polska droga ku demokracji[6]

 

 (…) Ważne jest, aby w nowej ustawie zasadniczej został ukonstytuowany wiążący wpływ obywateli na proces decyzyjny w państwie polskim. Tylko wówczas politycy skupią się na związkach przyczynowo-skutkowych, i odstąpią od nierealnych wizji odnowy demokracji w Polsce (…)

 

Niechęć polskich decydentów

Politycy w Polsce zachęcają co prawda do uczestnictwa w procesie podejmowania decyzji, jednak nie wyrażają zgody na przeprowadzenie referendum. Mają lekceważący stosunek dla inicjatyw i żądań obywateli, narzucając raczej egoistyczne i wręcz autorytarne własne preferencje, i odrealnione wizje demokratyzacji państwa. Decydentom trudno sobie wyobrazić, albo nie chcą przyznać się do tego, że obywatele są zdolni do uczestnictwa w procesie podejmowania decyzji na szczeblu państwowym. Jest to cecha charakterystyczna polskiej władzy, a jej ukryty powód jest zawsze ten sam – politycy nie chcą dzielić się władzą ze zwykłymi obywatelami.

W polskich warunkach decyzje podjęte w ramach referendum miałyby na pewno większą wagę również w polityce zagranicznej, chociażby w pertraktacjach z Unią Europejską na temat polskiej praworządności, czy w kwestii przesiedlania uchodźców w ramach UE. Wówczas decydenci mogliby, tak jak się to praktykuje w Szwajcarii, odwołać się do woli społeczeństwa, czyli suwerena. I dyskusja byłaby zamknięta.

Warto przeanalizować procesy decyzyjne w wydaniu szwajcarskim, na pewno godne przynajmniej częściowego powielenia, oczywiście przy uwzględnieniu specyfiki polskiego systemu politycznego. Trzeba przy tym potraktować to kompleksowo i przyszłościowo, a nie wyłącznie jako produkt uboczny demokratyzacji państwa.

Społeczeństwo polskie nie jest głupie. Jest upolitycznione i dokładnie zorientowane w sprawach, które go dotyczą. Poza tym, obojętnie w jakim kraju, w Szwajcarii, w Polsce czy gdziekolwiek na świecie, ludzie zawsze glosują według następującego schematu:
– głosują portfelem, czyli preferują indywidualne korzyści, i w zależności od własnego interesu oddają głos za lub przeciw
– kierują się w głosowaniu tym, co sugeruje im partia lub opcja polityczna, z którą sympatyzują
– kierują się w głosowaniu sercem, to znaczy oddają taki głos, który sugerują im ich autorytety, czyli rodzina, religia, stowarzyszenia, tradycja, i tak dalej

I właśnie o to chodzi w demokracji oddolnej – o zebranie głosów wszystkich chętnych do głosowania, i podjęcie na tej podstawie wiążącej decyzji. Ta decyzja miałaby z pewnością większą wagę i akceptację w społeczeństwie, niż decyzja podjęta przez większość spośród 560 skłóconych parlamentarzystów. Skoro społeczeństwo już teraz decyduje w wyborach parlamentarnych, samorządowych, europejskich i prezydenckich, zapewne będzie również w stanie podejmować słuszne decyzje w referendach dotyczących istotnych spraw państwowych. Obywatele sami najlepiej wiedzą, czego potrzebują i co dla nich jest ważne.

 

[1]Artykuł  ukazał sie na portalu PolishNews w USA, 23.06.2018: http://polishnews.com/subkultura-rzadzacych (dostęp: 12.11.2018).

[2] Artykuł  ukazał sie na portalu Polityka Polska, 14.06.2018: http://politykapolska.eu/2018/06/14/referendum-w-nowej-konstytucji/(dostęp: 12.09.2018).

[3]Artykuł  ukazał sie na portalu JOW.pl, 30.08.2018: http://jow.pl/semidemokratyczna-blokada/ (dostęp: 12.11.2018)

[4]Artykuł  został opublikowany na portalu Nacjonalista.pl, 4.07.2018: http://www.nacjonalista.pl/2018/07/04/prof-Mirosław-matyja-marzenia-o-oddolnej-demokracji-w-polsce/ (14.11.2018).

[5] Wywiad został  opublikowany na portalu Kresy.pl, 14.06.2018: https://kresy.pl/publicystyka/prof-matyja-demokracja-oddolna-nie-jest-prezentem-dla-rzadzonych-od-rzadzacych/ (dostęp: 12.01.2018).

[6]Artykuł  został opublikowany na portalu PolishNews w USA, 14.06.2018: http://polishnews.com/polska-droga-ku-demokracji (dostęp: 12.11.2018).

 

Książkę można nabyć: https://wgp.com.pl/

cdn

Podziel się!