Tajemnice krypt na Łysej Górze
Wykute w litej skale wszechstronne krypty na Łysej Górze są starsze o niezliczone setki lat od klasztoru zbudowanego na jej szczycie. Zatopione w czasach PRL-u miały na zawsze zniknąć z historii. Odkryte zostały ponownie w 2016 roku, a ich niezależny badacz niedługo później skazany na więzienie.
Łysa Góra jest drugim co do wielkości szczytem w Górach Świętokrzyskich. Charakteryzuje się ona znajdującym się nań rozległym rumowiskiem skalnym, zwanym gołoborzem. Nie wiadomo od jak dawna stała tam słowiańska świątynia. W jej okolicy od czasów neolitu budowane były kopalnie, oraz złożone kombinaty hutnicze. Paweł Jasienica uważał ten przybytek za centrum religijne państwa Wiślan, zaś badania prowadzone przez prof. Jerzego Gąssowskiego potwierdzają istnienie świątyni na Łysej Górze przynajmniej od VII wieku. Wykute w litej skale krypty istnieją do dziś, lecz nie doczekały się jeszcze datowania. Można jednak przypuszczać, że sanktuarium to służyło do praktyk religijnych Wandalom, a podejrzewa się, że służyło również ich poprzednikom. Według średniowiecznych kronik czczono tam trzy bóstwa, jednak kronikarze nie są zgodni co do ich imion. Świątynia od niepamiętnych czasów była miejscem pielgrzymek, których apogeum przypadało na święta wiosny.
Słowiańskie bóstwa w defensywie
Wokół szczytu Łysej Góry znajdują się liczące ok. półtora kilometra pozostałości wałów, zbudowanych solidnie z kwarcytowych głazów. Nie wiadomo dokładnie przed kim chciano się bronić, jednak faktem pozostaje, że w X wieku świątynia została doszczętnie zniszczona, zaś broniące jej wały rozsypane. Zidentyfikowano również pozostałości niedokończonych wałów z XI wieku, wiązane z reakcją pogańską zdławioną przez niemieckie wojska będące na służbie u Kazimierza Odnowiciela. Układ samej świątyni pozostaje nieznany, gdyż na jej ruinach w 1006 roku Bolesław Chrobry nakazał wznieść opactwo benedyktyńskie. Kościół wzniesiono pod wezwaniem Trójcy Świętej, co musiało stanowić próbę podtrzymania wielesetletniej tradycji czczenia tam boskiej triady – tym razem w jej chrześcijańskiej adaptacji. Dopiero w XIV wieku miejsce to nazwano Świętym Krzyżem na cześć przechowywanego tam do dziś drewienka, mającego pochodzić z krzyża na którym umarł Jezus.
Nowi włodarze Łysej Góry przez wieki przejawiali jednoznaczny stosunek do swoich poprzedników. Zdemonizowany został obraz dawnych wierzeń, powstały legendy o czarownicach uprawiających na szczycie góry sabaty w hołdzie plugawym bałwanom, palących w noc ognie i tańczących nago wokół nich. Benedyktyni przez kolejne pięć stuleci nie mogli uporać się z przybywającymi tam pielgrzymkami pogan chcącymi celebrować obrzędy w świętym dla nich miejscu. Szkalowano obrzędy; zakazywano palenia ognisk, radosnych zabaw i biesiady. Z drugiej strony próbowano nadać pogańskim obyczajom chrześcijański charakter, tworząc w ich miejsce odpustowe uroczystości np. Zielone Świątki. Inne legendy identyfikowały porozrzucane wokół góry kamienie, będące często pozostałościami zniszczonych murów, jako kamienie porzucone przez diabły próbujące bezskutecznie zniszczyć święty klasztor.
Nie wiadomo jak wiele zabytków słowiańszczyzny odnajdywano przy licznych pracach budowlanych przeprowadzanych na Łysej Górze. Kronika klasztorna przekazuje, że w 1686 roku podczas wykopów pod drzwiami kościoła znaleziono „bożyszcze dawne węglami osypane”. Zaś Julian Ursyn Niemcewicz, który dał się poznać jako badacz i populyzator pogańskiej przeszłości Polaków, w pamiętnikach z wizyty w 1811 roku ubolewa nad barbarzyństwem mnichów, podając przykład zakonnika, który zobaczywszy wykopywany przy budowie fundamentów posąg bożyszcza kazał kamieniarzowi natychmiast go potłuc, a rozbite sztuki użyć do murowania. Poszukujący śladów słowiańszczyzny Niemcewicz nic nie wiedział o pradawnych kryptach ukrytych pod ziemią po której stąpał. Mógł tylko ponarzekać na zmowę milczenia braci zakonnych.
Dobry trop – mylne wnioski
Prowadzone w dwudziestoleciu międzywojennym, a następnie w czasach postalinowskich badania archeologiczne Łysej Góry potwierdzały obecność słowiańskiego sanktuarium. Jednakże teren ten od tysiąca lat był eksploatowany i zabudowywany przez Kościół, więc siłą rzeczy ukazywał głównie niuanse dziejów opactwa. O samych kryptach dowiadujemy się dopiero z relacji inżyniera Adama Pulikowskiego z warszawskiej Pracowni Konserwacji Zabytków, który w 1964 został opuszczony wraz z pontonem w głąb Łysej Góry przez mały właz znajdujący się na placu pomiędzy muzeum parku narodowego i wieżą radiowo-telewizyjną, znajdującymi się w najbliższej okolicy klasztoru. Inżynier, pływając na pontonie wykonał pomiary trzech komór z łukowatymi sklepieniami, podpartych na potężnych filarach. Komory miały wymiary odpowiednio 9 × 11.5 m, 7.6 × 6.5 m oraz 4.25 × 4.25 m. Były one wysokie na 7 metrów i zalane wodą do wysokości 2 metrów. Pulikowski odnalazł też kanał wlotowy, którym musiała spływać zielonej barwy woda. Nie udało mu się jednak odkryć głównego wejścia, przez które musiano usunąć tysiące ton skał zalegających do dziś jako gołoborze. W wykutych między filarami arkadach gdzieniegdzie zwisały nawet półmetrowe stalaktyty. Stan filarów i arkad był znakomity, nie widać było żadnych pęknięć w litej skale. Ze względu na kanał w ścianie inżynier określił w dokumentacji komory jako zbiorniki na wodę. Jednoznacznego określenia wieku komór jednak się nie podjął. Pulikowski był pełen podziwu dla budowniczych, którzy w jego opinii po mistrzowsku wykonali te… cysterny!
Od tamtego czasu nikt nie prowadził badań tego miejsca, a każdy archeolog zajmujący się tematyką Łysej Góry musiał zadowolić się interpretacją inżyniera Pulikowskiego. Tymczasem wśród niezależnych badaczy słowiańszczyzny rosło przekonanie, że wykute z wielką finezją ogromne komory są kryptami słowiańskich Królów Lechii. W końcu kroniki przekazują, że świątynia na Łysej Górze była niezwykle ważnym miejscem odwiedzanym przez pierwszych chrześcijańskich władców Polski, Mieszka I oraz Bolesława Chrobrego. Musieli oni wiedzieć, że była ona centrum religijnym na setki lat przed nimi, a Góry Świętokrzyskie, kryjącymi się weń zasobami, dawały bogactwo niezliczonym pokoleniom przodków Polaków. Potężnych rozmiarów krypty znajdujące się pod kompleksem świątynnym sugerują raczej istnienie tam podziemnej nekropolii niż cystern, których wykucie musiałoby się wiązać z ogromnymi kosztami. O budowie takich komór nie ma żadnych wzmianek w kronikach klasztoru, być może więc zakonnicy nie wiedzieli o ich istnieniu. Długie stalaktyty pozwalają przypuszczać, że krypty są dużo starsze niż wzniesione nad nimi opactwo. Być może wejście do nich zostało zakopane przy okazji podbicia świątyni. Czy tam właśnie spoczywają pierwsi Piastowie? A może tam spoczywają też i ich poprzednicy – królowie Lechitów, Wandalów, a może nawet Ariów? Nikt nie wie jak stare mogą być te krypty.
Polski Schliemann?
Bohaterem środowisk internautów jest niezależny badacz, który nie mógł się pogodzić z leżącą odłogiem tajemnicą krypt. Jest to Adolf Kudliński, właściciel gospodarstwa w Górach Świętokrzyskich, znany też jako pierwszy polski preppers, czyli człowiek przygotowany na najgorsze, a przy tym pasjonat historii pradawnej Polski. Można w sieci obejrzeć filmiki jak buduje on schrony, magazynuje narzędzia, broń, konserwy i wodę pitną. Mówi się, że Kudliński aktywizuje okolicznych mieszkańców do przysposobienia obronnego. To on poprowadził swoją ekipę do samodzielnej penetracji krypt, a następnie zorganizował jej badania przy udziale zawodowych płetwonurków. Nagrania video z eksploracji krypt wiosną 2016 roku można obejrzeć na jego kanale na YouTube.
Według relacji Kudlińskiego, jego badania dały sensacyjne wyniki. Ujawnione zostało świadome tuszowanie tajemnicy krypt. Okazuje się, że podziemia zostały przypadkiem odkryte w 1963 podczas prac budowlanych związanych ze stawianiem wieży radiowo-telewizyjnej i przygotowywaniem asfaltowej drogi, biegnącej dokładnie nad kopułami krypt. Dno krypty skrywa pozostawione wiadra i kielnie, co najmniej jedna ze ścian została w dolnej partii zabetonowana, a w jednym miejscu z podłoża wystaje zawór. Być może podłoga również została wylana betonem, płetwonurkowie nie byli jednak w stanie tego określić z powodu ograniczenia przejrzystości spowodowanej zamuleniem dna. Stwierdzono też, że dolne partie filarów zostały pokryte nowym tynkiem, zaś w jednej ze ścian wykuto otwór, który pozorował kanał – nota bene prowadzący do… nikąd. Gdy potem spuszczano do zalanych już krypt inżyniera Pulikowskiego, musiał on zasugerować się tym fałszywym kanałem, skoro uznał obiekt jako zbiorniki na wodę.
Interesujący jest też aspekt pozwolenia od władz, jaki Kudliński dostał na przeprowadzenie badań. Sam badacz nie ukrywa, że jego celem jest znalezienie krypt królewskich, co do których odnosi się z widocznym szacunkiem, a nawet czcią. Wspomina on jednak na swoich nagraniach, że pozwolono mu na badanie tych „zbiorników” ze względu na badanie trwałości kopuł, po których codziennie jeżdżą autobusy. Można się domyślać, że w formalnej dokumentacji ekspedycji nie ma mowy o żadnych słowiańskich królach.
Kudliński kończy swe nagrania wspominając o znalezieniu tajemniczych przedmiotów, o których nie może na ten moment powiedzieć. Informuje też, że jest przekonany o istnieniu kolejnego piętra poniżej tego badanego oraz o przekazaniu próbek oryginalnych tynków z górnej części filarów oraz próbek stalaktytów znajomym naukowcom z instytutu w Krakowie, którego nazwy nie podaje.
W maju 2016 roku Adolf Kudliński zdemaskował kłamstwa skrywające słowiańską przeszłość Łysej Góry. W listopadzie tego samego roku internautów zelektryzowała wieść, że wraz z 40 osobami z okolic jego wsi został on skazany wyrokiem sądu na 3 lata więzienia i 18 tysięcy złotych kary pieniężnej. Zarzuty dotyczyły zakupu i posiadania nielegalnej broni palnej, którą używali do samowolnych ćwiczeń obrony terytorialnej. Jeśli to prawda, to ich okolica, zastraszana jak zresztą reszta Polski możliwością wojny z Rosją, może stracić 40 zorganizowanych partyzantów. A krypty na Łysej Górze czekają na wypompowanie wody i ponowne zbadanie…
„To jest miejsce pochówku naszych królów słowiańskich, władców potężnego imperium słowian, Lechitów. Tu są nasze korzenie, tu leżą nasi zmarli, tak jak na Wawelu. Ale to już jest inna epoka.” – mówi na youtubie Adolf Kudliński – „Jesteśmy w obiektach o których mało kto wie. Jesteśmy w kryptach grobowych królów słowiańskich i to jest właśnie nasz kult, i ten kult winniśmy kultywować, a zarazem czcić. I przekazywać naszym potomnym, że my nie jesteśmy jakimiś tam Słowianami, bo my mamy podłoże historyczne, bo my mamy to, co każdy naród chciałby mieć, ale go nie ma”.