Wolni Ludzie – Wolni Polacy: Kazimierz Łyszczyński (1634 -1689), spalony na stosie w Warszawie

Wolni Polacy: Kazimierz Łyszczyński (1634 -1689), spalony na stosie w Warszawie

0b48cf59-53fa-4c8f-95ab-76d831aa93f5_470x

AN/NIFC – Podobizna Kazimierza Łyszczyńskiego.

polecam na stronie: http://mojaslowianskafilozofia.blogspot.com/

oraz na stronie: http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,5202

Joanna Podgórska – Pierwszy polski ateista

Spłonął, bo zapalał światło rozumu

W Internecie trwa akcja „Łyszczyński wraca do miasta”. O co chodzi?

 


„Relacja o uwięzieniu, przebiegu rozprawy sądowej, wyroku i egzekucji skazanego za ateizm Kazimierza Łyszczyńskiego” z 1689 r.

AN
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/1513370,1,pierwszy-polski-ateista.read

„Relacja o uwięzieniu, przebiegu rozprawy sądowej, wyroku i egzekucji skazanego za ateizm Kazimierza Łyszczyńskiego” z 1689 r.

Przełomowa w dziejach polskiej tolerancji i nietolerancji stała się pewna noc 1606 r., przepełniona…

W Warszawie na Rynku Starego Miasta spalono pierwszy polski traktat ateistyczny „De non existentia Dei”. Był marzec 1689 r. Wraz z traktatem spłonął jego autor Kazimierz Łyszczyński. Polski Giordano Bruno, niemal całkiem zapomniany.

„Człowiek jest twórcą Boga a Bóg jest tworem i dziełem człowieka. Tak więc ludzie są twórcami i stwórcami Boga, a Bóg nie jest bytem rzeczywistym, lecz bytem istniejącym tylko w umyśle, a przy tym bytem chimerycznym, bo Bóg i chimera są tym samym – pisał Łyszczyński. – Prosty lud oszukiwany jest przez mądrzejszych wymysłem wiary w Boga na swoje uciemiężenie; tego swego uciemiężenia broni jednak lud w taki sposób, że gdyby mędrcy chcieli prawdą wyzwolić lud z tego uciemiężenia, zostaliby zdławieni przez sam lud”.

Traktat „De non existentia Dei” liczył 265 kart i kończył się wnioskiem: „Ergo non est Deus” (A zatem Boga nie ma). Egzemplarz, który spłonął na Rynku Starego Miasta, był jedynym. Pięć jego fragmentów ocalało w mowie oskarżyciela, który podczas procesu obficie je cytował. Inne poglądy Łyszczyńskiego udało się odtworzyć pośrednio z odnalezionych w archiwach relacji, listów, dokumentów.

Ateizm Łyszczyńskiego nie był prymitywnym antyklerykalizmem, ale opartą na solidnych studiach wiedzą z fundamentem filozoficznym. To był jeden z najwybitniejszych umysłów XVII-wiecznej Polski – twierdzi prof. Andrzej Nowicki, historyk filozofii, który badaniom Łyszczyńskiego poświęcił dziesięciolecia. To on odnalazł w archiwach ocalałe fragmenty traktatu i odtworzył życiorys autora.

Łyszczyński studiował retorykę, logikę, fizykę i metafizykę w Kolegium Jezuitów w Krakowie i Kaliszu. Sam przez 8 lat był członkiem zakonu. Tam poznał pisma starożytnych. Jednym z jego nauczycieli był Jan Morawski, teolog katolicki, który podczas wykładów uczył, by odróżniać byty realne od pomyślanych i chimerycznych, a jednym z jego ulubionych przykładów bytu chimerycznego był Bóg. Przy czym Morawski miał na myśli „drugiego Boga”, stworzonego w umyśle ludzkim – przedmiot wiary heretyków. Łyszczyński wyciągnął z tych wykładów ostateczne konsekwencje i do kategorii bytów chimerycznych zaliczył wszelkich bogów. Z odtworzonych fragmentów jego pism można wnioskować, że świetnie znał prace renesansowych wolnomyślicieli: Giordana Bruna, Campanelli, Giulia Cesare Vaniniego, który, nawiasem mówiąc, też skończył na stosie.

Interesowały go utopie społeczne, a jego krytyka religii nie zamyka się jedynie w kategoriach ontologicznych. Społeczna funkcja religii polega według niego na „gaszeniu światła rozumu” (podobnego sformułowania używał Giordano Bruno), usypianiu ludzkich umysłów i utrzymywaniu w posłuszeństwie prostego ludu. Nazywał teologów rzemieślnikami słów próżnych, wykrętnymi wężami, zwodzicielami, obrońcami głupoty i podstępów przodków, którzy sami, co prawda, nie wierzą w Boga, ale wiarę tę wpajają innym.

Można sądzić, że myśl, by człowiek wykształcony naprawdę wierzył w Boga, wydawała się Łyszczyńskiemu nieco absurdalna. Wykształconych (sapientes) dzielił na ateistów, którzy się otwarcie do tego przyznają, i takich, którzy posługują się religią w sposób cyniczny dla własnej korzyści. Do kategorii bezbożnych i bezreligijnych zaliczał także Jezusa i Mojżesza, którzy spreparowali Pismo Święte. Społeczną funkcją propagowania ateizmu ma być więc wyzwolenie uciemiężonego ludu (choć miał gorzką świadomość, że lud nie bardzo tego chce) i wizja wspólnoty bez panów i kapłanów. Jeden z argumentów, których użyto przeciw Łyszczyńskiemu w czasie procesu, przekonywał, że ateizm wywraca ustanowiony przez Boga porządek społeczny, a obraza boskiego majestatu jest równoznaczna z obrazą majestatu królewskiego.

Obszarem zainteresowania Łyszczyńskiego była także filozofia przyrody. Wiadomo o tym m.in. z polemiki, która rozpoczyna się słowami: „zawrzay paszczękę piekielna larwo, sprośny Atheuszu”, a z której wynika, że Łyszczyński negował istnienie zjawisk nadnaturalnych, stworzenie przypisywał „sukcesji Natury” i chciał jej przywrócić odebrane przez teologów i przypisane Bogu atrybuty. Tu także było mu blisko do renesansowych filozofów. – W historii myśli ateistycznej ma jednak Łyszczyński pozycję wyjątkową. On pierwszy użył kategorii „my, ateiści”. Przedtem nawet Vanini używał formuły: „ateiści twierdzą”, „ateiści głoszą” – mówi prof. Nowicki. – Traktatów o istnieniu Boga napisano na świecie setki. O nieistnieniu – tylko jeden i to właśnie w Polsce.

Przed podjęciem studiów Łyszczyński sporo wojował. Mówi o tym odnaleziony w białoruskich archiwach dokument podpisany przez Jana III Sobieskiego, w którym król, mianując Łyszczyńskiego podsędkiem brzeskim, wspomina jego zasługi dla ojczyzny: „Od młodych lat służył w wojsku koronnym w chorągwi Jana Sapiehy, a następnie w wojskach litewskich pod księciem podkanclerzym Wielkiego Księstwa Litewskiego, biorąc udział w wojnie z najazdem moskiewskim, szwedzkim i węgierskim”. Już w roku mianowania na stanowisko podsędka – 1682 r. – Łyszczyński rozstrzygał sprawę przeciwko zakonowi jezuitów, który bezprawnie zagarnął ogrody należące do pewnego mieszczanina. Łyszczyński podpisał wyrok nakazujący ich zwrot. Drugi konflikt z Kościołem wiązał się z małżeństwem jego córki, którą wydał za bliskiego krewnego. Biskupowi, który surowo go upomniał, odpowiedział, że kościelne zakazy go nie interesują, bo małżeństwo jest umową świecką. Skończyło się to ekskomuniką.

Tym, co ostatecznie przesądziło o losie Łyszczyńskiego, był donos sąsiada, niejakiego Jana Brzoski, który nie chcąc zwracać pożyczonych „stu tysięcy fortun”, wykradł Łyszczyńskiemu rękopis traktatu i napisał na niego donos. Wojewoda wileński Kazimierz Jan Sapieha przekazał sprawę sądowi kościelnemu. Sejm jednak zdecydował, że jako szlachcic Łyszczyński powinien mieć świecki proces. Odbył się on podczas posiedzenia Sejmu w Warszawie. – Proces był tylko pozornie świecki. Z dokumentów wynika, że biskup Mikołaj Popławski występował w podwójnej roli: senatora i inkwizytora, odpowiedzialnego bezpośrednio przed papieżem za przebieg procesu i wykonanie wyroku. Przysłany przez papieża nuncjusz Giacomo Cantelmo postulował, by wziąć Łyszczyńskiego na tortury i żądać wydania wspólników. Bo co to za inkwizycja, gdy sądzona jest tylko jedna osoba. Z tortur jednak zrezygnowano w obawie przed tumultem szlacheckim – opowiada prof. Nowicki.

W komisji sejmowej, która sądziła Łyszczyńskiego, zasiadało czterech biskupów. I to ich głos brzmiał najgłośniej. Polonia non parit monstra (Polska nie rodzi potworów), mawiano, a teraz już tego nie można powiedzieć, bo Łyszczyński to monstrum – przekonywali. Szantażowali, że głos za ułaskawieniem Łyszczyńskiego jest głosem przeciwko Bogu. Biskup Załuski pomstował, że za ateizm Łyszczyński winien być „nie jeden raz spalony, ale tysiąc razy ponieść śmierć, gdyby tylko miał tyle dusz”. Wśród szlachty wielu wypowiadało się w obronie Łyszczyńskiego, przy czym bynajmniej nie były to głosy ateistów, ale zwolenników szlacheckich przywilejów i złotej wolności. Obawiano się rosnących wpływów duchowieństwa, które oskarżano nie tylko o chęć zdominowania szlachty, ale także zaprowadzenia w Rzeczpospolitej hiszpańskiej inkwizycji. Pojawiły się nawet tak radykalne postulaty – choć przy okazji innej sprawy – żeby wszystkich biskupów wypędzić z senatu i odesłać do Rzymu.

Najbardziej zaangażowany w obronę był przyjaciel Łyszczyńskiego Ludwik Konstanty Pociej, ale szybko się przekonał, że to niebezpieczna gra. Ostrzeżono go, że gdy skończy się proces Łyszczyńskiego, może się zacząć proces Pocieja. – Ostatecznie Pociej głosował przeciwko karze śmierci, ale by zaprezentować się jako obrońca Kościoła, wygłosił paskudne przemówienie, że polskiemu katolicyzmowi nie zagraża jakiś jeden Łyszczyński, ale prawosławna Cerkiew – mówi prof. Nowicki.

„Bóg jest! A więc niech umrze ateista” – zażądał prokurator. Sejm przegłosował wyrok śmierci, a król Sobieski go zatwierdził. – Czy mógł ułaskawić Łyszczyńskiego? – zastanawia się prof. Nowicki. – Pewnie mógł, ale była to dla niego sprawa obojętna i drugorzędna. Poza tym, jako władca wiedział, że lud potrzebuje widowiska.

Widowisko zaczęło się 10 marca 1689 r. Na rynku wystawiono theatrum, czyli drewnianą estradę obitą czerwonym suknem. Na niej stanął krucyfiks, przed którym klęczał Łyszczyński. Msza trwała od rana do trzeciej po południu. Potem pokutujący miał „odprzysiąc się bezbożności”, potępić wszystkie swoje błędy i pisma, a następnie wyznać wiarę w Boga w trzech osobach, w Jezusa Chrystusa, Niepokalaną Bogurodzicę i cały orszak niebieski. Następnie biskup, śpiewając psalmy, wychłostał go dyscypliną.

Dwa tygodnie później Łyszczyński zmuszony był własnoręcznie spalić swoje pisma. Wreszcie 30 marca wykonano wyrok na nim samym. „Wyprowadzono go na miejsce stracenia i okrutnie znęcano się najpierw nad jego językiem i ustami, którymi on okrutnie występował przeciw Bogu. Potem spalono jego rękę, która była narzędziem najpotworniejszego płodu, spalono także jego papiery pełne bluźnierstw i na koniec on sam, potwór, został pochłonięty przez płomienie, które miały przebłagać Boga, jeżeli w ogóle za takie bezeceństwa można Boga przebłagać”. To relacja biskupa Załuskiego. Według innej, wyrok na bluźniercę brzmiał co prawda: stos, ale poprosił on króla o łaskę i wybłagał, aby go przed spaleniem ścięto. Jego prochy rozsypano poza murami miasta.

„Ucz się prawdy od kamieni/Ponieważ ludzie, nawet ci, którzy prawdę znają/Uczą, że jest ona fałszem/Doktryna mędrców jest bowiem dyktowanym przez rozsądek kłamstwem”. Tak miało brzmieć epitafium, fragment wiersza Łyszczyńskiego, który wybrał dla siebie na kamień nagrobny. Nie wiedział, że jako „monstrum” nie zasłuży nawet na grób.

W 300-lecie śmierci, na Białorusi, gdzie znajdował się jego rodzinny majątek, ustawiono pamiątkowy kamień z epitafium. W Polsce o Łyszczyńskim zapomniano. Co prawda jeszcze przed wojną pojawiła się idea, by wystawić mu w Warszawie pomnik, ale nikt nigdy nie próbował jej zrealizować. Dziś do tego pomysłu wróciło Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów. W tym roku chce złożyć formalny wniosek do władz stolicy. Na razie trwa w Internecie akcja wspierająca „Łyszczyński wraca do miasta”.

Wiersz Łyszczyńskiego i fragmenty jego pism przełożył z łaciny prof. Andrzej Nowicki.

 

 

Podziel się!