Idole z Prilwitz a zasady polityki.
Profesor Jerzy Strzelczyk z Poznania w pracy „Mity podania i wierzenia dawnych Słowian” w słowie wstępnym o pracy Czesława Białczyńskiego „Stworze i dusze czyli starosłowiańskie boginki i demony” napisał: „Książka ….wolna od jakiegokolwiek związku z dostępną poznaniu naukowemu rzeczywistością, od jakichkolwiek rygorów postępowania naukowego……
Co zatem z tego że obraz piękny, może porywający, skoro nieprawdziwy?”
Cóż?
Jak na naukowca przystało, jest to ciekawy „naukowy” pogląd.
„Bajania mitologiczne muszą być „prawdą naukowo udowodnioną”, zapewne pisane przez znane autorytety naukowe a nie przez poetów i pisarzy.(?!?!)”.
Czy profesor Strzelczyk, jako znany autorytet naukowy, pisze zgodnie z „dostępną poznaniu naukowemu rzeczywistością”?
Oto cytat z jego w/w pracy, str 161.
„prillwickie idole – nazwa grupy stu kilkudziesięciu figurek „odkrytych” rzekomo w II poł. XVIII w. w Prillwitz (Meklemburgia, nad jeziorem Tollense, na północny wschód od Neusterlitz), w rzeczywistości według wszelkiego prawdopodobieństwa sfabrykowanych przez Giedona Nathanaela Sponholza (1745 – 1804) w Neubrandenburgu. Pierwsza wiadomość drukowana o „odkryciu” ukazała się w 1768 roku. Wśród figurek, z których wiele zaopatrzonych było w „runy” zawierające nazwy dopatrywano się wyobrażeń różnych bóstw słowiańskich (Radegesta, czyli Swarożyca i in.). Obecnie przedmioty te („fałszerstwa – niezdarne odlewy metalowe, które niełatwo prześcignąć jeżeli chodzi o prymitywizm, brak jakiegokolwiek poziomu rzemieślniczego i estetyki” [P. Maubach] , wśród których znajdują się zabytki oryginalne, tyle że nie mające nic wspólnego ze Słowianami i ich bóstwami, przechowywane są w muzeum w Schwerinie. Wśród uczonych, którzy dali się zwieść fałszerstwu, był także Jan Potocki, który w 1794 r. osobiście odwiedzał miejsca, gdzie znajdowały się figurki, i przerysował wiele z nich (drukowane sprawozdanie z podróży po Niemczech północnych Potockiego ukazało się w roku następnym po francusku w Hamburgu). Kategorycznie przeciwstawił się falsyfikatom m. in. Aleksander Bruckner. Obok tzw. kamieni mikorzyńskich (zob. Mikorzyńskie kamienie) prillwickie idole są chyba najbardziej sławnymi (a raczej osławionymi) fałszerstwami wywołanymi nieodpartą chęcią poszerzenia wiedzy o starożytnościach słowiańskich”.
***
Cytat: „….w rzeczywistości według wszelkiego prawdopodobieństwa sfabrykowane .….”
Jak widać na w/w przykładzie język ściśle „naukowy”, godny innego polskiego naukowca posiadającego ponad 30 „doktoratów” z całego świata, który wsławił się wypowiedzią: „Jestem za, a nawet przeciw”.
Praca pana profesora wskazuje, że swoje poglądy skopiował z propagandy niemieckiej (P. Maubach na którego się powołuje żył w latach 1916 – 1947) podniesionej do miana „nauki”.
Żadnych dowodów, czy dociekań umysłu a jedynie „flekowanie”, a od pisarza piszącego mitologię wymaga „rygorów postępowania naukowego”.
Ale co wolno „autorytetom naukowym”, to …?
Józef Łepkowski w artykule „O czytaniu runów słowiańskich” napisał:
„Runy słowiańskie znane z powieści Dytmara o napisach na posagach, ile mi wiadomo, dopiero w roku 1771 jawnie się nam pierwszy raz ukazały. Tego bowiem roku, panom: Sempels i Sponholz dostały się tak zwane „obotryckie starożytności”, lub „prilwickie bałwanki” znalezione w Meklemburgu – Szwerynie, nad jeziorem Tolenca, we wsi Prilwitz, w miejscu gdzie stała pogańska Retry świątynia. Andrzej Gotlib Masch, wspólnie z Danielem Wogiem opisali i wydali w Berlinie, 1771 roku te 65 zabytków pod tytułem: Die gottesdienetliche Alterhumer der Obotriten aus dem Tempel zu Rhetra am Tollenzer See, i w dopełnieniu powyższego dzieła, wydanem 1774 roku w Szwerinie: Beytrage zur Erlauterung der Obotrischen Alterhumer, von A. G. Masch.
Odkrycie bożyszcz prilwickich wedle Mascha , nastąpiło między 1687 a 1697 rokiem; winniśmy je pastorowi Fryderykowi Sponholz, który posągi te szczelnie w skrzyniach zamknięte, znalazł zakopane w swoim ogrodzie. Po śmierci pastora żona jego znaczną część zabytków tych pozbyła na materyał do dzwonu, który Nubrandenburgu podówczas lano; reszta jako własność familijna, w roku 1771 znajdowała się w rękach rodziny Sponholz w części, a w części sprzedana została doktorowi Sempels i panu Masch. 65 bałwanków w rękach ostatniego będących, tenże, jakośmy widzieli, opisał i z rycinami wydał; pozostałe zaś 118, zostające w zbiorze pana Sponholz w Nubrandenburgu, w rycinach wystawił, opisał i odczytał nasz Jan hr. Potocki w swoiem, wielkiej dziś rzadkości i wartości dziele, wydanem w Hamburgu, 1795, pod tytułem: Voyage dans quellqes patries de la Basse Saxse fait en 1794, par Jean Comte Potocki, w 4ce, z rycinami, na 31 tablicach.
Między badaniami nad zabytkami pogańskiej starożytności, prilwickie bałwanki najwięcej, ze wszystkich krytycznym szczycą się opisem i odczytem; z powodu, że przed Maschem i Potockim i po nich, długo były przedmiotem pilnych badań i uczonej polemiki. Byli nawet tacy, co usilnie przeczyli autentyczności tych zabytków. Dziś jednak już nikt nie wątpi, iż w sprawie tej nie ma fałszu; dość bowiem zauważyć, iż bałwanki te odkryto w czasie, gdy jeszcze nie umiano dość cenić podobnych zabytków, albowiem stało się to przy końcu XVII wieku; nadto odkryli je Niemcy a wbrew swemu zwyczajowi, za słowiańskie bożyszcza uznali; nie było wiec najmniejszego powodu do fałszerstwa. Masch odczytał napisy runiczne na bałwankach wedle alfabetów Cluvera i Westphala. Potocki we wspomnianym dziele swoim poszedł za odczytem Mascha, i przyjętym przez niego kluczem odczytuje pozostałe wyobrażone w jego dziele napisy, zostawiając niektóre z nich nie odczytane”.
***
Owe ustalenia nauki zostały na nowo zweryfikowane przez propagandę niemiecką w latach 1933- 1945 z której korzysta profesor z Poznania.
Znowu mamy przepychanki.
A jaka jest bezstronna prawda?
Narzuca się porównanie z gierkami politycznymi pomiędzy dwoma odłamami w PZPR.
Polscy pezetperowcy wydali pracę „Kto jest kto” w której ujawniono poprzednie nazwiska znanych polityków, aktualnie zamienione na polskie.
Przeciwnicy bardzo szybko przedrukowali tą pracę dokładając do niej nazwiska polityków Polaków z rzekomymi, niemiecko brzmiącymi, nazwiskami.
Zabieg prosty a storpedował prawdę.
Nie można wykluczyć, że mamy do czynienia z tą samą techniką dezinformacji i w przypadku idoli z Prilwitz. W takim wypadku działania ewentualnych fałszerzy są uzasadnione.
Jan Potocki twierdzi, że widział u jubilera Sponholtza figurki, bez charakterystycznej patyny, „jakoby przed chwilą wykonane”.
– Dla jubilera chemiczne wybłyszczanie brązów, czy naniesienie patyny, to jeden z najprostszych zabiegów. Hrabia mógł oglądać prawdziwe artefakty, lecz wybłyszczone, lub fałszywki patynowane. Prawdziwymi były jedynie runy, które są zgodne z wcześniej nie znaną „zasadą tworzenia run”.
W pracy „Polskie Runy Przemówiły” alfabet runiczny odczytany na nowo. Napisy na artefaktach układają się w logiczne zdania słowiańskie, ale nie wszystkie. Są napisy, dla autora pracy nieczytelne. Nie twierdzę stanowczo, że niezrozumiały zapis jest falsyfikatem, ale może nim być. Zagadkę, mają szansę rozwiązać językoznawcy.
Wątpię, czy przy współczesnym upolitycznieniu nauki, znajdzie się odważny, myślący samodzielnie, językoznawca.
Najwygodniej sprawę zamilczeć, lub „flekować” z nadzieją na profity.
Winicjusz Kossakowski
Mój komentarz: Profesor Strzelczyk we wstępie do swojej ksiązki wydanej w Poznaniu w 1998 miał rację o tyle, że w wydaniu pierwszym i ostatnim do roku 2014 „Stworzy i zduszy” (1993) nie podawałem żadnej bibliografii, ani odwołań do źródeł nazw. Tzw. „źródła” zostały wymienione na wstępie w formie podziękowania. To powinno profesorowi, gdyby uczciwie podchodził do oceny, wystarczyć, żeby mieć jasność iż te „źródła” zostały w pracy autora wykorzystane skoro wymieniono nazwiska osób będących autorami „źródeł”.
Jeżeli autor książki, czyli Czesław Białczyński na wstępie „dziękuje” np Janowi Długoszowi czy Wincentemu Kadłubkowi czy innym autentycznym postaciom za to, „iż dzięki ich kronikom możliwe było napisanie tej pracy”… to jest oczywiste że byli oni źródłem wiadomości na temat postaci opisanych w pracy. Profesor Strzelczyk wykazał się więc złą wolą nie zauważając tego faktu i złośliwością wykręcając kota ogonem. Chodziło najwyraźniej o to, że zakres tej pracy, tego odtworzenia i jego chronologia, układ, odwaga tezy, dopasowanie boginek i bogunów do działów, którymi się opiekowały te postacie wykraczał poza dokonania polskiej „nauki” w dziedzinie etnografii, religioznawstwa i historii w okresie 1945-1998. O podważenie tegoż waloru tej pracy panu profesorowi najwyraźniej chodziło. Czyli zwykłe okopywanie się „bezczynnej profesury” w fortecy naukawości.
Wygodniej jest tego typu naukowcom promować takie prace doktorskie jakie wypromował w swojej naukowej karierze profesor Strzelczyk jak (cytuję z podaniem źródła: „Wikipedia” wersja polska, hasło „Jerzy Strzelczyk”):
„…
- Geoffroy de Villehardouin – kronikarz IV wyprawy krzyżowej, Zdzisław Pentek, 1995.
- Ogólnopolska i dzielnicowa polityka Władysława Laskonogiego, Maciej Przybył, 1995.
- Seksualizm w średniowiecznej Polsce, Adam Krawiec, 1999.
- Wpływy anglosaskie na skryptoria kontynentalne do końca IX wieku, Dariusz Sikorski, 1999.
- Dziecko w Polsce średniowiecznej, Małgorzata Delimata, 2002.
- Społeczeństwo wielkopolskie w procesie kształtowania tożsamości regionalnej (1202-1314), Karol Tanaś, 2002.
- Państwo Zakonu Krzyżackiego w Prusach w niemieckim piśmiennictwie dotyczącym Krzyżaków w latach 1296-1914, Marek Maciejewski, 2006.”
niż zająć się czy popierać systematyzację słowiańskiej demonologii historycznej.
Co do „Stworzy i zduszy” – nie była to i nie jest książka naukowa. Jest to zbiór postaci duchów pomocniczych, czyli niższych bytów boskich Wiary Przyrodzoney Słowian, który powstał z przeszukania licznych źródeł historycznych, kronikarskich, kościelnych, etnograficznych, prac naukowych, słowników lingwistycznych i etymologicznych i innych, których tytuły nie zostały w tej pracy podane. A nie zostały podane bo nie było i nie jest jej istotą dokumentowanie źródeł. To była i jest praca literacka – odprysk, a raczej wczesne ustalenia z lat 1980 – 1990 panteonu najniższych boskich pomocników i demonów obecnych w krajach słowiańskich w ich tradycji i kulturze. Te ustalenia mogłyby być dzisiaj wzbogacone, czy rozbudowane, ale pozostają nadal całkowicie aktualne. Nic się nie zmieniło.
W tym ostatnim sensie obecności w tradycji i kulturze tychże krajów Słowian jest to praca naukowa, a każda z wymienionych tam postaci ma swoje ścisłe historyczne i lingwistyczne źródło, chociaż nie zostało ono wymienione w książce z tytułu i daty publikacji.
Czesław Białczyński