Porwanie Światowida z Choroszczy
Jak kiedyś napisałem są takie sprawy, które przez swoją ważność dla Polski nakazują sprząc się z nawet samym diabłem we wspólnym działaniu, byle osiągnąć nasz Polski Cel. Ważne by diabeł nie wystawił nam w zamian za pomoc dożywotniego cyrografu, albo weksla, którzy każe nam spłacać do końca życia. Tą ważną sprawą jest w tym wypadku tolerancja religijna, a raczej jej brak wśród naszych współbraci Polaków-Katolików.
Pokazując innym w regionie taki brak tolerancji religijnej jak w tutaj opisanym przypadku Polacy mogą sobie wybić z głowy Międzymorze i wiodącą rolę Polski w Europie Środkowej czy na świecie. Nikt bowiem nie zgodzi się na katolicką dyktaturę w XXI wieku i palenie cudzych symboli religijnych czy książek – jak to miało miejsce w Polsce za kontrreformacji. Przytaczam artykuł z Gazety Wyborczej, bo mimo sztubackiej maniery reportażowej, która nieco razi oraz faktu, że piecze się tam pieczeń polityczną choćby w postaci ataku przy okazji na Ruch Kukiza, odbieram cel tego artykułu jako zbieżny z naszymi celami, celami Ruchu Wolnych Ludzi, Wolnych Polaków, Wolnościowców i Rodzimowierców.
Ktoś powie, ze Chroszcz to zapaździała prowincja, a tamtejszy przypadek to przypadek odosobniony. No, nie wiem. Tak jak Ślęża i Sobótka leży o rzut beretem od światowego Wrocławia, tak Choroszcz leży o rzut beretem od stolicy Polski, i jest właściwie przedmieściem Białegostoku, który ma ponoć być wielkim ośrodkiem na Osi Północ-Południe i Wschód-Zachód dla Międzymorza. Te dwa identyczne „przypadki”, w których motorem nietolerancji religijnej są katoliccy księża i ich zorganizowane bojówki, to chyba już jednak coś więcej, coś co wykracza poza tzw. rachunek prawdopodobieństwa i teorię przypadku.