Mówią o nim Złoty Maniek. W Tamizie odnajduje prawdziwe skarby
Od Poli Dec
- — Kupiłem najtańszy, podstawowy sprzęt. Któregoś razu wskazówka wykrywacza pokazywała, że na pewno w pobliżu jest jakieś znalezisko. Kopałem w ciemno, bo myślałem, że odkryję miecz, wykopałem zardzewiałą rurę. Pokaleczyłem tylko sobie ręce — wspomina. Potem zainwestował w lepszy sprzęt
- — Pierwszą złotą monetę znalazłem po roku, a znam ludzi, którzy kopią po 30 lat i ani razu jeszcze na taką nie trafili. Ja w swoim dobytku mam już takich siedem — mówi
- — Tamiza jest jednym z najbogatszych stanowisk archeologicznych, bo tam od 2 tys. lat są porzucane przedmioty. Od czasów rzymskich, celtyckich, saksońskich, średniowiecznych, aż po współczesne. Oczywiście, jest też mnóstwo śmieci — podkreśla i dodaje: — Jak znajduję złotą monetę, to zastanawiam się, jak potoczyło się życie człowieka, który ją zgubił, jak się potem czuł
- — Prawo w Wielkiej Brytanii jest bardzo fajnie skonstruowane. Wystarczy mieć zgodę ustną właściciela terenu. Nie ma czegoś takiego jak ziemia niczyja. Każda ziemia należy do kogoś i trzeba prosić tego konkretnego właściciela
- Więcej wywiadów znajdziesz na stronie głównej Onetu
Anna Korytowska: Pasja do poszukiwania skarbów towarzyszyła ci od dziecka, czy pojawiła się z czasem?
Mariusz Ciepluch: Od dziecka marzyłem, żeby poszukiwać skarby. Uwielbiałem filmy z serii „Indiana Jones”, czytałem „Pana Samochodzika”. Chyba jak każdy młody człowiek. Mieszkałem wtedy w Pabianicach, niedaleko Łodzi, ale na wakacje często jeździłem na Mazury, gdzie dziadek i tata opowiadali mi o zakopanych przez Niemców depozytach. Od razu uruchamiała mi się wyobraźnia. Później, jak byłem trochę starszy myślałem nad kupnem wykrywacza metali, ale w tamtych czasach nie było mnie na to stać. Później przyszła praca, obowiązki i to marzenie z młodości poszło trochę w zapomnienie.
W którym momencie przypomniałeś sobie o swojej pasji?
Ponad 16 lat temu wyjechałem z rodziną do Wielkiej Brytanii i dopiero tu, w 2016 r. kupiłem swojemu synowi zabawkowy wykrywacz. To był impuls, powróciły wspomnienia i od razu sprawdziłem, ile kosztują prawdziwe wykrywacze metali. Okazało się, że to nie jest wcale takie drogie. Kupiłem najtańszy, podstawowy. Taki, który wykrywał tylko gwoździe. Chodziłem po parkach, lasach, nakopałem się, a znajdowałem tylko złom. Któregoś razu wskazówka wykrywacza pokazywała, że na pewno w pobliżu jest jakieś znalezisko. Kopałem w ciemno, bo myślałem, że odkryję miecz, po czym okazało się, że wykopałem zardzewiałą rurę. Tylko pokaleczyłem sobie ręce. Wróciłem do domu i postanowiłem bardziej się przyłożyć do tej pasji. Zacząłem czytać o obowiązującym prawie, kupiłem profesjonalny wykrywacz i tak się zaczęła ta przygoda.
Wspominasz o prawie. Trzeba mieć zezwolenia na poszukiwania?
Zdecydowanie, ale prawo w Wielkiej Brytanii jest bardzo fajnie skonstruowane. Wystarczy mieć zgodę ustną właściciela terenu. Nie ma czegoś takiego jak ziemia niczyja. Każda ziemia należy do kogoś i trzeba prosić tego konkretnego właściciela. W przypadku pól i pastwisk trzeba mieć zgodę rolnika. Za parki i lasy odpowiadają spółdzielnie lokalne. Tamizą zarządza Port of London, który wydaje licencje na poszukiwania. Taka licencja kosztuje 96 funtów i jest ważna przez trzy lata. Są także kopalnie komercyjne — kiedy nie ma się swoich pozwoleń, dołącza się do specjalnej grupy i razem jeździ się na poszukiwania we wskazane miejsca. Płaci się wstępne w wysokości 20 funtów i to, co się znajdzie, można zatrzymać.
Byłeś w takiej grupie?
Kiedy kupiłem profesjonalny wykrywacz, to dołączyłem właśnie do takiej grupy. I tak zaczęły się pierwsze wyjazdy do kopalni komercyjnych. Znajdowałem różne przedmioty i starałem się pogłębiać o nich wiedzę. Na początku nie były to bardzo ekscytujące rzeczy, ale z czasem to się zmieniło. Poszukiwałem na polach, bo do Tamizy byłem sceptycznie nastawiony. Spotykałem się z pasjonatami, którzy mi doradzali i postanowiłem zainwestować w lepszy sprzęt. To było ok. 8 tys. zł. Wtedy zaczęło się moje poszukiwawcze eldorado i tak trwa do dziś. Ale myślę sobie, że czasami mam więcej szczęścia niż rozumu.
Rozumiem, że trafiasz na prawdziwe skarby?
Mam szczęście do przedmiotów ekstra rzadkich. Pierwszą złotą monetę znalazłem po roku, a znam ludzi, którzy kopią po 30 lat i ani razu jeszcze na taką nie trafili. Ja w swoim dobytku mam już takich siedem.
Do znalezisk jeszcze wrócimy, ale opowiedz mi proszę, jak przekonałeś się do Tamizy.
Mój znajomy, także poszukiwacz, pokazał mi, że naprawdę warto. Tamiza jest jednym z najbogatszych stanowisk archeologicznych, bo tam od 2 tys. lat są porzucane przedmioty. Od czasów rzymskich, celtyckich, saksońskich, średniowiecznych, aż po współczesne. Oczywiście, jest też mnóstwo śmieci. Tamiza rządzi się swoimi prawami. Jednego dnia można znaleźć prawdziwe skarby, a kolejnego tylko muł. Rzeka ma przypływy i odpływy.
Przed wybraniem się na poszukiwania muszę sprawdzić przy którym moście, w jakich godzinach będzie najniższy stan wody. Jeżeli najniższy stan wody ma być o godzinie 9, to ja przy Tamizie jestem już od 6 rano i z tą wodą schodzę. Kiedy rzeka zejdzie do najniższego punktu, mam godzinę, żeby wrócić, bo woda szybciej wraca niż schodzi. Co ciekawe, spotykam coraz więcej ludzi na poszukiwaniach. Jeszcze kilka lat temu było wydawanych ok. 200 pozwoleń. W tym momencie Port of London wydał ok. 5 tys.
Każdy dzień poszukiwań jest inny, ale są jakieś elementy powtarzalne?
Jeżdżę w każdy weekend. Padający deszcz nie jest wymówką. Nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani ludzie. Zakładam grube kalosze, bo zanieczyszczeń jest sporo, biorę grube rękawiczki, bo w Tamizie są ścieki. Do tego łopata, wykrywacz, torba na znajdki i wyruszam. Przez ponad sześć lat, w każdy czwartek jeździłem na poszukiwania. Żona wiedziała, że choćby się waliło, paliło, to jadę. Teraz ze względu na pracę jeżdżę w piątki. Regularnie jeden dzień w tygodniu jestem albo przy Tamizie, albo na polu. Zdarza się, że jeżdżę i dwa razy w tygodniu. Jak ominę jakiś tydzień, to jestem chory.
Na poszukiwania na polach często jeżdżę ze swoim przyjacielem Dawidem, mamy wspólne pozwolenia. Umawiamy się na dany dzień z farmerem, o konkretnej godzinie wchodzimy i kopiemy. Z Tamizą jest inaczej. Tu muszę się dostosować do rzeki. Piątki, soboty i niedziele mam wolne od swojej regularnej pracy, w tych dniach staram się znaleźć optymalny odpływ, chociaż zdarza się, że wstaję o trzeciej, czwartej. Takie moje klasyczne przygotowanie polega na sprawdzeniu godzin odpływów i miejsca. Zastanawiam się też, jakie przedmioty chcę konkretnego dnia znaleźć.
A z jakich znalezisk jesteś najbardziej dumny?
Mam kilka znalezisk skarbowych. Odkryliśmy skarb z epoki brązu, bransoletę naramienną właśnie z tamtego czasu. Przekazałem to jako darowiznę do muzeum. Kolejne znalezisko, które mnie zaskoczyło to mała, ołowiana siekierka wotywna, którą kiedyś ofiarowano bogom w podzięce. To kawałek ołowiu, który ma kilka centymetrów, ale okazał się tak nietypowy, że był właściwie jedyny na świecie, bo nikt wcześniej tego nie znalazł.
To skąd wiedziałeś, że to skarb, a nie po prostu kawałek ołowiu?
Wstawiłem zdjęcie znaleziska na różne fora, śmiejąc się, że znalazłem brelok do kluczy. Odezwał się do mnie redaktor jednej z angielskich gazet i powiedział, że znalazłem wotywną siekierkę z ołowiu, ale nie miał pewności, jakiego typu. Przesłałem ją do archeologa, z którym regularnie współpracuję, i który moje znaleziska rejestruje. To nie jest wymagane, ale ja to robię. Co znajdę, to rejestruję. Archeolog zasugerował mi, że siekierka powinna trafić do muzeum. Przekazałem ją jako darowiznę do Muzeum Maidstone. Mam nadzieję, że któregoś dnia trafi na ekspozycję.
Kiedyś w Tamizie znalazłem monetę rzymską. Jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną. One występowały w różnych zakątkach świata, ale w Wielkiej Brytanii nikt wcześniej takiej nie znalazł. Pod koniec zeszłego roku znalazłem skarb z czasów Tudorów. Srebrne, pozłacane zapięcie. Teraz przejdzie procedurę, żeby zostało uznane za skarb.
Tych znalezisk, z których jestem dumny jest dużo więcej — celtyckie monety, rzymskie brosze, skarby ze średniowiecza. Trzeba pogrzebać w śmieciach, ale odkrywa się prawdziwe perełki. Świadomość tego, że jesteś pierwszą osobą, która po 2 tys. lat trzyma dany przedmiot w rękach, jest niesamowita. Prawdziwa euforia. Jak znajduję złotą monetę, to zastanawiam się, jak potoczyło się życie człowieka, który ją zgubił, jak się potem czuł.
Faktycznie, przecież każdy z tych przedmiotów, które znajdujesz, kiedyś do kogoś należał. Czego dzięki swojej pasji nauczyłeś się o ludziach, o świecie?
Wiedzę nabyłem z czasem. Na początku wszystkie przedmioty wrzucałem na internetowe fora, ale potem szukając na przykład rzymskich monet, zacząłem czytać więcej o minionych epokach i cywilizacjach. Stworzyłem grupę na Facebooku, na której rozszyfrowujemy te monety. Jest tam już prawie 12 tys. osób.
Poszukiwania poszukiwaniami, ale nauka zaczyna się w domu. Wertuję książki, szukam w internecie wszystkich dostępnych informacji na temat konkretnego przedmiotu. I właśnie wtedy dowiaduję się najwięcej. O kulturze, dawnym życiu, o tym, jak to wszystko upadało. Bardzo dobrze znam też angielską historię. Wszyscy władcy, różne ciekawostki — to zawdzięczam swojej pasji.
I tą pasją dzielisz się z innymi. Instagram, YouTube, Facebook, od niedawna TikTok.
Po pierwszym roku poszukiwań zacząłem nagrywać vlogi z poszukiwań. Zaczęło się od YouTube’a. Chciałem zachować emocje, które towarzyszyły mi podczas odkrywania wykopaliska. Chciałem się dzielić tym z rodziną, ale z czasem coraz więcej osób zaczęło oglądać filmy i śledzić mój profil. Otrzymuję bardzo pozytywny feedback.
A zdarzyło ci się znaleźć coś, czego wolałbyś nie znaleźć?
Całe szczęście nie. Ale wiem, że ludzie znajdują w Tamizie na przykład szczątki ludzkie. Znajomy znalazł żuchwę. Często poszukiwacze odkopują czaszki — ja bardzo bym nie chciał na taką trafić. Kilka razy znalazłem naboje, bo i amunicję można wykopać. Mój przyjaciel Dawid znalazł bombę na tym polu, na którym razem szukamy. Przyjechała policja, specjalne służby i zabrali niewybuch z terenu farmera. Ale to jest właśnie taka procedura — jak znajdzie się coś hardcorowego, to dzwoni się na służby.
Wiem, czego znaleźć nie chcesz, a jakie masz marzenia z poszukiwaniem związane?
Moim największym marzeniem jest pojechać na badania archeologiczne. W Polsce albo za granicą. Chciałbym uczestniczyć w takich badaniach, nawet jako wolontariusz. Archeolodzy współpracują z poszukiwaczami, także mam nadzieję, że to się uda.
- Źródło:
- Noizz.pl