Beskid Wyspowy i Gorce przyciągają niczym magnes
Od Poli Dec
Lubi pan chodzić po górach?
Oczywiście! Pochodzę z miejsca, gdzie były ledwie pagórki i generalnie płasko. W góry jechało się kawał drogi i to była wielka atrakcja. Teraz mam góry na wyciągnięcie ręki, więc jestem szczęściarzem!
Co mieszczucha z Tarnowa, sprowadziło w Beskid Wyspowy?
Z tym mieszczuchem to bez przesady, bo zawsze jedną nogą byłem na wsi i na wieś ciągnęło mnie zawsze. A sprowadził mnie tutaj przedziwny zbieg okoliczności. Otóż w 1983 r. trafiłem do Łukowicy w ramach tak zwanej kościelnej Oazy. Pamiętam, że szliśmy pewnego razu na piechotę z Łukowicy przez Kamienicę na Gorc i tam nocowaliśmy pod dużym namiotem wojskowym. To było przeżycie! Potem na studiach w Krakowie spotkałem przyszłą żonę, która – jak się okazało, pochodziła właśnie z Łukowicy. Jako jedyny miałem na roku pojęcie, gdzie ta Łukowica leży, więc skorzystałem z okazji i wyrobiłem sobie „fory” (śmiech). W efekcie, równo 10 lat po Oazie braliśmy ślub w starym kościele w Łukowicy.
Jak na przyjezdnego, to nieźle się pan w historii regionu ,,wyspecjalizował”
Poniekąd z konieczności. Kiedy przeszło 20 lat temu pan Jerzy Bogacz zakładał Almanach Ziemi Limanowskiej, szukał kogoś w każdej gminie, kto chciałby pisać o swojej najbliższej okolicy. Ja pisałem już od kilku lat do ogólnopolskiego periodyku, ale o… jazzie. Akurat wtedy zwróciła się też do mnie pani wójt Czesława Rzadkosz, bym przygotował folder naszej gminy. Zacząłem szukać materiałów historycznych i okazało się, że tego jest bardzo mało! Tak, jakby nikt się tym w ogóle nie zajmował wcześniej. W Tarnowie uczyli mnie wspaniali, niestety nieżyjący już legendarni historycy – Stanisław Wróbel i Antoni Sypek. Dopiero po latach zrozumiałem, że ich system nauczania był wyjątkowy, bo to byli patrioci lokalni i wszystko kręciło się u nich wokół Tarnowa. W Łukowicy działał system odwrotny, to znaczy kwitło przekonanie, że tutaj nic ciekawego nie ma i nie było. Dlatego w literaturze funkcjonowało wiele błędów i przeinaczeń historycznych, których nikt nie weryfikował. Ktoś musiał się tym zająć, a jakoś nikt inny nie miał ochoty, co zrozumiałe, bo na to trzeba mieć czas (ukłony dla mojej żony!) i pracować oczywiście za darmo. Dzięki Bogu dzisiaj nie jestem już sam, bo jako amator korzystam ze wsparcia prawdziwego historyka po KULu, czyli Agnieszki Stefanowicz. To ona pierwsza w naszej gminie zrobiła rzetelną kwerendę w archiwach muzealnych w Krakowie, czy Tarnowie, za co jej chwała!
Przed nami końcówka długiego majowego weekendu, ale i sezon wakacyjny. Jakie miejsca w powiecie limanowskim przyjeżdżający tutaj turysta powinien zobaczyć? Taki subiektywny pana przewodnik?
Oj, takich rzeczy to ja się nie podejmuję. To jak wybrać 10 najlepszych płyt jazzowych. Nie da się! Ja tych płyt mam kilka setek i wszystkie lubię. Z naszym powiatem jest podobnie. Mam oczywiście ulubione miejsca i chętnie je polecę, chociaż ze świadomością, że to się wiąże niestety z utratą ciszy i samotności. Bo teraz tłumy są nawet tam, gdzie nie ma szlaków i dotrzeć nie jest tak łatwo. Oczywiście najpiękniejszy jest Cisowy Dział, który pamiętam jeszcze z czasów, kiedy nie było tam Drogi Krzyżowej i trudno było dojechać samochodem. Wyciągałem swoich uczniów ze szkoły podstawowej w Młyńczyskach i szliśmy na Cisowy malować krajobraz. W pobliżu pasły się krowy, a turysta z plecakiem pojawiał się raz na ruski rok. Bardzo lubię też osiedle Jeżowa Woda na grzbiecie schodzącym z Ostręj w kierunku Skiełku. Panorama stamtąd na północ w kierunku pasma Łososińskiego jest unikatowa. Natomiast z Klończyka nad Jastrzębiem rozpościera się wspaniała panorama na południe – w kierunku przełomu Dunajca w rejonie Łącka i Zabrzeży. Inne ulubione miejsca to Klenina w Gorcach i oczywiście sam Gorc, do którego mam szczególny sentyment.
A w samej Łukowicy, co warto zobaczyć?
Przede wszystkim nasz drewniany, gotycko-barokowy kościół po gruntownej renowacji. W tym roku 12 czerwca odbędzie się w nim koncert z cyklu „Muzyka zaklęta w drewnie” na który już teraz zapraszam. Oprócz tego polecam park podworski ulokowany nieco na uboczu obok ośrodka zdrowia. Jest tam staw z wysepką na której hrabia Rostworowski 100 lat temu zasadził akacje przywiezione z Ameryki Południowej. Obok są alejki z ławeczkami i wielka atrakcja – tężnia solankowa! Bo źródła słone to było niegdyś wielkie bogactwo tej okolicy i pradawni ludzie, jak udowadniają ostatnie odkrycia archeologiczne, dobrze o tym wiedzieli.
Jest i tajemnicza góra Łyżka. Ostatnie pana znaleziska sugerują, że istniało tam osadnictwo już w epoce neolitu. To możliwe?
To jest dopiero pytanie! Znaleźliśmy niedawno dwa krzemienne odłupki noszące ślady obróbki przez człowieka. Były to więc narzędzia. Krzemienie są podkrakowskie i ktoś je na Łyżkę przyniósł. Pytanie tylko kiedy. Trudno to jednoznacznie stwierdzić bez wykopalisk, bo mogło to być jeszcze w epoce kamiennej, czyli neolicie w IV lub III tysiącleciu p.n.e., ale mogło być też później w epoce brązu w II tysiącleciu przed Chrystusem. Tak, czy siak, przeleżały w rumoszu na Łyżce kilka tysięcy lat. Ponieważ znaleziono wcześniej w tym samym miejscu ułamki ceramiki kuchenno-stołowej, w tym także takie, które „wyglądają” na neolityczne, ale jak mi powiedział pewien archeolog „to jest przecież niemożliwe!” – sprawa robi się ciekawa. Najwyraźniej na Łyżce i to na wysokości 730 m. istnieć musiała osada już co najmniej w epoce brązu. Przypomnę, że w całym powiecie do tej pory nie odkryto żadnych prehistorycznych miejsc osadniczych, a tylko cmentarze urnowe i to dopiero z epoki wczesnego żelaza, czyli z połowy I tysiąclecia p.n.e. Oprócz tego znajdowano tylko pojedyncze zabytki i co ciekawe – gdyby ułożyć je na mapie, to okaże się, że wyznaczają one niemal dokładnie szlak wiodący z doliny Dunajca obok Łyżki przez dzisiejszą Limanową do Szczyrzyca i dalej do Krakowa. Wzdłuż tej trasy jest kilka miejsc, które wyglądają jak grodziska (np. Grodziec koło Kostrzy) i myślę, że przed nami jeszcze wiele ciekawych odkryć, o ile oczywiście dożyjemy. Bo nasz powiat nie cieszy się wielką popularnością wśród archeologów i na dobrą sprawę nie było tutaj badań od pół wieku.
Jeśli to się potwierdzi, to z powodzeniem możemy konkurować z największą i najbardziej znaną Górą Zyndrama w Maszkowicach
Wszystko zweryfikują wykopaliska, ale do tego jeszcze długa droga. Nie chodzi tutaj zresztą o jakieś wyścigi, bo dla mnie osobiście sukcesem jest już sam fakt, że na Łyżce znalazły się zabytki, czyli potwierdziły się moje przypuszczenia zawarte w książce „Między Gorcem, Łyżką a Dunajcem” wydanej w 2013 r. Myślałem do niedawna, że tego nie doczekam. Archeolodzy patrzyli tylko na mapki lidarowe i mówili, że wszystkie wały i stożki na Łyżce są naturalne, a legendy o „wielkim grodzie” to tylko bajki ludowe w które nie należy wierzyć. I za nic nie udało mi się przez wiele lat jakiegokolwiek naukowca na tę górę zaciągnąć. Gdyby nie przypadek i zbieg okoliczności, że dwaj mieszkańcy Przyszowej: Janusz Mrowca i Mieczysław Śmierciak znaleźli te skorupy w maju 2019 r., to do dzisiaj nic w tej sprawie by się nie zmieniło. Dalej pisalibyśmy o „tajemniczej górze Łyżce” i tyle. Teraz jest już na tej górze wyznaczone stanowisko archeologiczne z epoki brązu i wczesnej epoki żelaza, więc mogę już umrzeć w spokoju. Chociaż są też tacy sceptycy, co twierdzą, że te skorupy (w ilości ponad 100 sztuk) musiał ktoś… podrzucić. Oczywiście, bo prehistoryczne skorupy, zwłaszcza z epoki brązu, że o narzędziach z krzemienia nie wspomnę, można znaleźć bardzo łatwo, na przykład we własnym ogródku (śmiech). Życzę powodzenia! Na marginesie dodam, że w moje teorie o Łyżce nie wierzyła nawet większość mieszkańców Przyszowej. Wiem, bo na moje spotkanie autorskie związane z książką przyszło 5 osób! Tydzień wcześniej miałem pełną salę w limanowskiej Bibliotece i to samo w Nowym Sączu w siedzibie PTTK. Dopiero teraz, jak się zabytki znalazły, to wielu „autochtonów” przypomniało sobie opowieści dziadków, że przed II wojną światową w szkole podstawowej były jakieś duże skorupy z Łyżki, a nawet jakiś wielki garnek. Szkoda, że nikt mi o tym wcześniej nie powiedział. Teraz z kolei słyszę, że ludzie okoliczni chodzą na Łyżkę i ją rozkopują – chociaż jest tu prawna ochrona konserwatora – w poszukiwaniu „skarbów”. Wcześniej jakoś na to nie wpadli, co mówi samo za siebie.
Już wkrótce turyści będą mogli okolicę z wieży widokowej na Skiełku. Szykuje się kolejna atrakcja
Właśnie – na Skiełku. Nikt już nie pamięta, że jeszcze 20 lat temu na mapach widniał nie Skiełek, a Szkiełek. A w przewodnikach pisano, że to od… szkła. Usiłowałem to odkręcać, gdzie mogłem i nazwa oryginalna wróciła, z czego się bardzo cieszę, bo jest prasłowiańska. Ta góra jest zresztą bardzo ciekawa, bo rośnie na niej gatunek endemiczny w postaci brzozy ojcowskiej. Takich miejsc jest na świecie zaledwie kilka, więc to duża atrakcja, o której zapomniałem wcześniej. Wieża widokowa na Skiełku powinna być „hitem”, ponieważ oprócz panoramy Tatr, będzie z niej widać bodaj najszerszą panoramę całej Kotliny Sądeckiej!
źródło wraz z galerią obrazów: https://gazetakrakowska.pl/beskid-wyspowy-i-gorce-przyciagaja-niczym-magnes/ar/c7-16326147