
Zażynek / Zarzynek w Lisach 2015

Gmina Narew rok 2012
Z roku 2023 z obrazami

Z roku 2022 z obrazami

Taja 26, Tan Wielki Siódmy (fragment)
Na Roji, Rujanie, Rogali Świętej, na Ruji-Ranie Wyspie dwaj bracia: Sambor i Kazko żyli. A z rodu prastarego Dagomara Słewa z Gardźca i od Górzemiry Rojskiej, Górzeski z Arkony, pochodzili.
Oba rody sławne i odwieczne, a też wędrowne. W rodowych wieściach swych wiązały się od tysiącleci z Pomorzem Słewów, Łukomorzem Istyjskim i Morzem Wędów. Sambor starszy był, a Kazko młodszy, a obaj dumni i wielką siłę w sobie mający. Lecz Sambor miał więcej mocy ducha w sobie, a Kazko więcej krzepy ciała. Przeto Kazko, mimo iż młodszy, starszego Sambora słuchać nie chciał, a też pragnął posiadać wszystko, co tamten miał. Zatem niezgoda i niepokoje między braćmi onymi wciąż występowały.
Jednak ich pan-ociec Dago twardą ręką rodem kierował, a pani-matka, Górzeska, jeszcze twardziej gospodarstwem i domem rządziła. Ojciec Sambora na swojego następcę wybrał i uczył go na morzu połowów ryb, a w piaszczystych zatokach kopania głozna-jątaru. Z nim też wyprawiał się na Pomorzu Słewskim i Wędzkim na wyspy po rzeczy na wymianę i w poszukiwaniu skarbów. Kazkowi przykazał zasię Dago pod zarządem pani-matki gospodarzyć: ziarno siać, gowędo pasać i doić, a tak postępować, aby się zwierzyna mnożyła, a zboże sporzyło, obradzając obwiłtym plonem. A kiej by mu tych zajęć jeszcze było mało, to aby się przyuczał w budowaniu, czyli jako to stawiać: domy, piwniczki, sąsieki, chlewiki, obory, zagrody, stodoły, kapliczki, wiecowniki, radnice, gospody, chramy, młyny wodne, palisady i mury warowne, mosty i przeprawy, a też studnie kopać i co tam tylko jeszcze. Dagomarowi o to szło, aby Rojańska Ziemica domostwami solidnemi tak obrosła, jak z wiosną łąki sołnecznym kwieciem się runią, a tak się ludem bożym zaroiła, jak latem sady źrałym, sowitym owocem się roją.
Posłuszeństwa dziadom i babom, ojcom i matkom obaj Dagomarewicze od maleńkości byli nauczeni. Bez sarkania więc wolę ojca i zarządzenia matki znosili i solennie role swoje wypełniali. Jednakowoż zadra w sercu Kazka z latami w wielką wobec brata zazdrość narosła. Tęsknił ci ten młodszy do morskich wypraw, do połowów, do odkrywania nowych wysp i lądów, jak mało kto.
Z kolei Samborowi życie sielańskie i lędziańskie, gospodarskie, po nocach się śniło, gdy śmigał na rozkołysanych pokładach łodzi wędyjskich. Za borem on ci tęsknił, za łowami po lesie, za bydełkiem przydomowym, za konikiem, krówką i kózką, które – gdy go tylko uwidziały – chętnie się za nim wodziły i lgnęły do niego, jakby to nie gowędo było, a psy jakie wierne.
Z biegiem lat wrogość między braćmi rozrosła się niepomiernie, a nieraz wzbierała falą gniewu ku nienawiści zapiekłej, objawiającej się pyskówkami, a nawet rękoczynami. Z czasem rodzice starzeli się, aż nadeszła ta chwila, że Dago gospodarstwo rodowe synom oddał i pomiędzy braci podzielił. Zanim to się stało, obaj bracia się pożenili, a ziemię – dotąd wspólną – granicą rozdzielono. Po jej dwóch stronach każdy z braci swój nowy dom rodowy posadowił. Przy tym siedem z dziewięciu części ziemi Kazko pod swoje skrzydła dostał, a siedem z dziewięciu statków i łodzi, Sambor wziął. Dagomar z żelaznej ręki na Rojanie powszechnie znany, przykazał im, że połowę pożytków na morzu dobytych Sambor ma bratu oddawać, zaś połowę tego, co z gospodarzenia lędami i pastwiskami płynie, Kazko ma do domu brata słać.
Te to rody ziemskie, ludzkie, i tych dwóch braci rodzonych pewnego lata Bogowie sobie obrali za cel, aby z boskiego posłaństwa nauki dla siebie wyciągli.
Lipok-Miesiąc po rozbielonych łanach żyta upiornym żarem się lał. Od łąk i upraw gorącem takim waliło, że aż dech w piersiach stawał. Słonko zdawało się w ogóle nie zachodzić, a noce były jeszcze bardziej parne i gorące niż dnie. Wtedy to Kazko w któreś połednie w pola ruszył, obaczyć, czy już czas zboże żąć, czy może jeszcze z tydzień poczekać. Zdarzało mu się, jak każdemu młodemu, nie posłuchać czasem dobrych rad babek i dziadów, ojca i matki. Od małego wszak mawiała stara babka Dragomira, że w środku lata w samo połednie, przy pełnym sołnyszku, kiedy żyto źrzeje, wchodzić w pola nie wolno. Ale jurny, pewny siebie, ufny w swoją siłę Kazko tę dobrą radę dnia owego zabył. Cóż mu tam Połednice zrobić mogą?! Załaskotać go na śmierć?!!! Śmiał się z takich strachów!
Idzie Kazko przez pola, upał wzrok mu zamgliwa, a czad okwiatów żytnich od łanów bije i głowę ćmi. Wtem… Cóż to widzi w dali?! Hen za łanem żytnim, a też za pszenicznym, niczym morskie wełny rozkołysanym, na łące szerokiej, ka stado gowęda do Kazka przynależne samo się pasa, człek jakiś się kręci?! Zdało mu się, że pomiędzy krowami owemi to Sambor, brat jego znienawidzony, przechadza się, bydłu do pysków podkłada kępy traw z macierzanką i lebiodką, po karkach krowy poklepuje i po rękach lizać się im pozwala.
Wezbrał gniew wielki w sercu Kazkowym. Nie dosyć, że potężne statki morskie i łodzie rybackie starszy brat mu podebrał, dwie marne łódki jednożaglowe mu ostawiając, to jeszcze gowędo jego ku sobie teraz przeciąga?! We własność Kazkową – nie pytając – włazi, a bydełko na swoją stronę przekabaca?! Och żesz ty! Och Ty! A niech cię!!!
Zawrzało w żyłach Kazkowych, zabąblowało w wątpiach jego, aże mu oczy krwią zaszły i na szyi węzły powychodziły. Opodal zagony grochowe stały. Wiele – albo nic – nie myśląc, popędził ku nim Kazko. Tyczkę, co groch podpiera razem z grochowiną z ziemi wyrwał! Z tym kijem ku bratu bieży, a um upałem zaciemniony jedyną myśl rzuconą ma, żeby Sambora obić! A tak go przy tym bić, żeby dobrze popamiętał! Żeby noga jego już nigdy na ziemi Kazkowej nie postała!!! Tak mu w łeb to kijem wklepać, by nie zabył nika, kto tu rządzi!!! Tak mu ze łba raz na zawsze zakusy ku nieswojemu bydłu wystukać, żeby ten Lipny Miesiąc po zawdy z lękiem wspominał!
Upał myśl rozmywa, um ku ciemnościom spycha, krwawa zasłona wzniesiona gniewem ponad trzeźwy osąd łacno się złem we wyobraźnię wbija. Rozum ludzki w głębie niezmierzone schodzi i jak karp na dnie sprażonego stawu z przyduchy zanika. Rozumny człek z tak błahego powodu zadymy by nie zrobił!
A tu patrzajcie, ludziska!
Kazko przez łan żytni i pszeniczny pędzi, ino kurz się za nim od grochowin powłóczonych ciągnie! Kijem sążnistym wymachuje, a gęba tak mu się wykrzywia, że choćby chętnie z całej siły udarł się na brata, to nawet głosu dobyć z siebie nie może! Jeno świst jakisik i chrapanie z zaciśniętej krtani jego wylatywa!
Juści Kazko ku bratu przypada!
Ten plecami dotychczas ku niemu wystawion odwraca się z nagła i uśmiechnięte lico ku niemu okazuje! Nic nie pojmuje!
Bęc!
Kijem w łeb!
Bęc!
– Bęcki mu spuścić!
Bęc, bęc!!!
– Bęckami go z łąki przegonić!
Bęc! Bęc! Bęc, bęc!
I upadł Sambor w trawy soczyste, a w pięści zaciśniętej garść ziół dla cielaka wciąż ściskał. Woń macierzanki i lebiodki spomiędzy palców się rozchodzi. On sam jak długi leży i znaku życia juści nie dawa. Od jednego ciosu?! Od jedynego?! Jeden był bęcek czy trzy, albo i z pięć?! Ale od pierwszego już padł! Doprawdy?! Nie może to być?!
Cielę gapi się i nic nie rozumie. Czemuż to kolejna porcja lebiodki do pyska jego nie dotarła? W jego cielęcym umie, w skromnej krowiej głowie, takie rzeczy między krowami i bykami niesłychane, między turowiem i sarnowiem niewidziane, między dzikowiem miejsca nigdy nie mające, przenigdy nieprzydarzone, przystępu znaleźć do łba krowiego nie mogą. Miejsca w umie cielęcym na takie rzeczy nie ma, boż przecie w niej jest jeno miejsce na prawo przyrodzone. A krowie prawo przyrodzone dzikości tak dziwnej, wrażości tak zapiekłej i bezrozumnej nie przewiduje!
Kręci cielę głową zdumiałą, a Kazko – pojąwszy, co uczynił – przy bracie na kolana padł!
Szarpie go, po twarzy okłada, do życia próbuje przywrócić!
Na nic to! Kaźń się tutaj rozgrywa.
– Stop! STOP! Nie tak ma być! – Rogołec Bóg, Pan o Żelaznych Zębach nad łany się unosi, ze mgieł falującego południa się dobywa, a za nim sfora Czarnych Psów jego nadciąga.
Rogołec Bóg broną swoją całą scenę przewikłuje, wikło po wikle ją cofa, aż ku tej chwili, kiej kij ręką Kazkową wzniesiony tuż przy Samborowej czaszce o włos się zatrzymuje.
Um Kazkowy z dna głębokiego, z głębiny ciemnej, z czeluści bezumia wznosi się i wzlata w niebiosy. Nad sceną tą zawisa, jakby od ciała oddzielony został.
– Patrzaj no, Kazku! – rzecze w um jego prosto Rogołec Bóg. – Brat twój tu obok ciebie w chmurce siedzi. Pogadaj ty z nim jak brat z bratem, zanim głupstwo uczynisz!
– Wybacz, bracie – szlocha Kazko, widząc Sambora jako żywego na chmurze posiadującego, a nogami w powietrzu beztrosko wymachującego, z uśmiechem na twarzy szerokim, bęckami kija wcaluśko nie przetrąconym. – Jam zawdy za morzem tęsknił! – krzyczy Kazko do niego, aby go dobrze brat usłyszał. – Jam zawdy to chciał robić, co ojciec tobie dał! A tak mi się zawiść na um mój rzuciła, żem na ciebie rękę podniósł! Wybacz mi, nie odchodź, żyj, ja ci dam, co zechcesz, tylko dalej mi tu żyj, nie umieraj, i już mi w tej chwili z tej chmury na ziemię złazuj! Chcesz gowędo moje?! Oddaję ci je i już!
– Bracie Kazko – rzecze Sambor, a powoli z wysokości się spuszcza, jakby ręką boską ku łące na powrót niesiony – żebyś ty wiedział, jak ja się tą włóczęgą po morzach zmęczyłem, jak mi się po nocach, kiedym żeglował, owoż bydełko i sielskie życie śniło! Z chęcią się z tobą zamienię. Wszystkie statki moje i łodzie ci oddam. Rzeknij tylko słowo! Chcesz?
– Chcę.
– I nie możnaż było od razu tak? – rzecze Rogołec Bóg. – Wy mi za to, com uczynił, Gaj Boży zaraz urządźcie na górze nadmorskiej w ziemicy wędyjskich Smołdyńców-Smolińców, a u stóp góry Gród Święty zbudujcie. Wszystkich Rogłów Bogów tam czcijcie, a górę nazwijcie ku czci maci mej i siostry Rzwią Górą, Górą Ragany – Razowej-Rogołcowej Baby. A gród u jej stóp i obwar na szczycie, i gaj święty Rogokołem pomieńcie[i].
Pomiędzy braćmi Rogołec Bóg staje, za ręce ich bierze, jednego za prawicę, drugiego za lewicę, a żelazne swoje zęby w szerokim uśmiechu do obydwu szczerzy. Na lśniących zębiskach owych słońce jeno blaskami migoce, kiej Brona Rogłowa z ręki Kazka kij zgrabnie zębem wytrąca!
Tak to nagle bracia obaj, tam w dole na Padole, miast się napadać… w ramiona swoje padają, a łkanie szczęśliwe ich tęgimi plecyskami wstrząsa.
– Dobra, dobra. Nuże, uspokojta się, chłopy! Dobra. Odestało się to, co się stało, chociaż nie zawdy tako się stawać może! – Tu Bożebóg-Radogost, u boku Rogołca nagle się wyjawia.
Za lewicę Sambora łapie i przemowę tę, tak zgrabnie rozpoczętą, dalej ku braciom ciągnie:
– Chodźta, pójdźta! Z nami, ramię w ramię, rzyć w rzyć! My wam pokażem, jak w zgodzie ze sobą żyć, z Rodem i z Matką Przyrodą. I jak z Raganą, Panią Upraw, i z Rogłem, Bogiem Godowli, święty czas lata czcić! Jak Rujną Porą się cieszyć! Jak bez zmącenia umu Święta Lata przeżyć. Radośnie, wesolutko a godnie, a tyż dyć ociupinkę przaśnie i hałaśnie! Słowem, jak sobie wzajem żywot uprzyjemniać i ubogacać, miast obopólnie kopać się i bóść, i zagryzać się w sobie.
– Ja wam to rzeknę! – Z nicości nagle Łado się wywija i Kazka za prawą rękę chwyciwszy, obok niego staje. – Pójdźmy w łany owe! Tam hen, gdzie nad sam brzeg morza one wiodą! Tam, gdzie fale złote zbóż onych z wełanami srebrzystemi wód morskich się schodzą. Gdzie pas piasków białych wstęgą wąską je jeno rozdziela. Pójdźmy, a słuchajta uważnie, w jaki sposób pokój-mir i dostatek domostwom Sławiańskim i Wędyjskim i wszem goszudarstwom ludzkim zapewnić poprzez właściwe świąt lata świętowanie.
– Święta Lata wszytkie, te dwa Sierpowe i to Lipokowe, skromnie są czczone – powiada Radogost-Bożebóg.
– Rzec można, ubogie ci one w porównaniu do wszystkich innych świąt całego godu świętego. – wtóruje mu Rogołec-Rgiełc. – Jako że z roboty w tych dwóch miesiącach całe bogactwo dla każdego gospodarstwa się bierze, czasu na świętowanie brak. Jednak uczty, choćby skromne, bogom odpowiednim wyprawić przynależy.
– Jest zrozumiałe – dorzuca Łado Bóg, Pan Wojny i Pokoju – że z wyników wytężonej pracy przez całe lato, tak na lądzie, jak i na morzu, na łowiskach i na roli, wynika szczęsne bytowanie plemienia przez resztę roku. Powodzenie w owych robotach letnich, od woli Żywiołów Świata i Mocy Przyrodzonych zaś zależy.
– Często i gęsto w same święta nawet trza kośbę czynić – powiada Bożebóg-Radogost. – Sieci zapuścić się musi i połów solą zasypać – zamiast zasypiać gruszki w popiele. Ale i na Gruszki dla Bogów Sporu i na Pieruszki (Persziny, Perszuny)[ii] dla Perunów chwilę wolną znaleźć trzeba.
– Kiedysik przyjdzie taki czas, że nie każdy człek w żniwach, zwózkach czy na łowiskach robotę swoją będzie wykonywał. Ba, takie dziwe czasy nastaną, że nie każdy gospodarz kawałek pola będzie posiadał i nie każda gospodyni będzie mogła krówkę swoją czy kózkę mieć – rzekł Łado Bóg.
– Kiedysik zwykłą rzeczą będzie – dopowiada Bożebóg – co się dziś nikomu w głowie nie mieści. Zboża nie wiosną będą siane, lecz na jesieni i pod śniegami będą zimować!
– Póki co jednak nie myślcie o tym, Samborze i Kazku – przerywa zgrabnie Łado, Rządca Rzeczy, Pan Porządku. – My wam tu przekazywać będziem, jak po Bożemu Żyć, czyli Rzyć, a nie Ryć, jak po Bożemu Rolę uprawiać. Jak być Roli swojej świadomym, jak być Rolnikiem, Królem Życia swojego, Panem własnej Rzyci, a nie chłopem w niewolę rzuconym, wprzęgniętym w kierat, w jarzma na wieki wziętym.
– Co by nie było, zawdy Święta Lata, które są świętami Roli – Ziemi Uprawnej, Matki Plennej – przy pomocy Zarzynku, Peruniki, Rozkownika, winien świętować każdy, każdusieńki człeczyna. Potem zaś może Dożynkami Zbóż się rozkoszować, a też w końcu oddać się świętowaniu Plonów, czyli Zwieńczeniu Zbiorów wszelkich płodów Matki Ziemi, całego bogactwa jej plenności.

Przypisy
[i] O świętym gaju i starożytnej tradycji Góry Rowokół jako góry poświęconej Tynowi i Rodowi Rgłów, a szczególnie Reży-Rzwi (Raganie, Babie Rgłowej, Babie Żytniej, Babie Razowej), z ustanowionym świętym kręgiem, położonej w ziemicy plemienia Smołdów, w pobliżu dzisiejszego Smołdzina, mającej ciągłość obrzędową i kontynuację aż do końca XIII wieku, pisze dokładnie Księga Turaa. Góra ta jest uznawana powszechnie za miejsce święte przez polskich Rodzimowierców, wyznawców Wiary Przyrodzonej Słowian, także obecnie, w XXI wieku, w roku 2020 (czyli w 7529 roku Czasu Słowian).
Tamże o Regnicy, grodzie Słowian z plemienia Durzyńców na terenie dzisiejszej Bawarii, gdzie czczono cały Tyn Rgłów i gdzie odnaleziono kamienne posągi owych bogów. Obecnie miasto to nazywa się Bamberg.
a Księga Tura, Taja 11, przypis 43, str. 326.
[ii] Pieruszka, w języku chorwackim – perszin, w serbskin – perszun. Popularna jarzyna korzeniowa oraz naciowa, zwana dzisiaj w wielu krajach słowiańskich (ale i na Węgrzech, i w Rumunii) pietruszką, czyli zielem i korzeniem Piotrowym. W gwarze polskiej czasami wręcz piotruszka.
Co ciekawe, oryginalna pogańska nazwa tego ziela poświęconego Perunowi zachowała się w innych indoeuropejskich językach np. w angielskim, francuskim czy norweskim, gdzie pietruszka to odpowiednio parsley, persil i persille, co jest zniekształconym perunziele, peruziele, per-ziele. Zastanawiająca jest kołowa wędrówka tego słowa, od pierwotnego słowiano-aryjskiego perunziele poprzez łacińskie petruselinium (petroselium), niemieckie petersilie do czeskiego petrużlen, czy polskiego i ruskiego pietruszka. Widać tutaj powiązanie imienia Piotra, Petra – co znaczy „skała” ze świętym kamieniem piorunowym (perunowym), strzałką piorunową, odłupkiem w kształcie grotu strzały, który był powszechnie czczony jako pocisk Peruna i noszony jako amulet wśród Słowian i Bałtów.
Jak podaje Wikipedia: „Kamień piorunowy, strzałka piorunowa – w etymologii ludowej błędna nazwa skamieniałego rostrum belemnita.
Jeszcze w XIX wieku wierzono, że jest zastygniętym w skale piorunem. Przez dawnych Słowian często używany jako amulet. W istocie obiekty te składają się z węglanu wapnia CaCOʒ o promieniście ułożonych kryształach. Prawdziwe naturalne szkło, powstałe w wyniku uderzenia pioruna w piasek, nazywa się fulgurytem. Fulguryt (z łac. fulguritus „ugodzony piorunem”), piorunowiec, strzałka piorunowa – nieregularny twór rurkowaty lub wypełniony szkliwem krzemionkowym powstały wskutek stopienia piasku kwarcowego po uderzeniu pioruna. Osiąga do kilku centymetrów średnicy i nawet do ok. 1 metra długości.”a
Pieruszka, perszin, perszun (pietruszka) jako słowo określające roślinę i piorunowiec słowo określające przedmiot – strzałkę piorunową, to piękny przykład pętli od pojęć prasłowiano-praaryjskich przewijających się przez dzieje od głębokiej prahistorii cywilizacji, a przenikających do współczesnych języków indo-europejskich, do pojęć językowych oraz do naukowych lingwistyczno-archeologicznych interpretacji o pochodzeniu starożytnych słów i wierzeń oraz roli obrzędowej różnych roślin czy przedmiotów w tych wierzeniach.
Rdzeń per rozwija się w niesłychanie ważny ciąg pojęć, które szeroko zostały omówione w Księdze Tura w związku z Tynem Perunów i postaciami Spora oraz Perepułta-Przeplątab.
a Wikipedia, hasła: kamień piorunowy i fulguryt.
b Księga Tura, Taja 6, przypis 7, Perun, Perperuna, str. 139-140; przypis 11, Spor, str. 144-145; przypis 21, Perepułt, str. 155-156.
