Niklot Szczecin: Ważna rozmowa z Tomaszem Szczepańskim (Barnimem)

Ważna rozmowa z Tomaszem Szczepańskim (Barnimem)

Wielu środowiskom i wielu ludziom w Polsce oraz zagranicą (wschodnią i zachodnią) zależy na tym aby Polacy zostali jak najdrobniej podzieleni, odizolowani od siebie i zatomizowani w swoich działaniach społecznych, politycznych, a szczególnie stłamszeni w ambicjach i celach narodowych.

Jak wiecie od początku zaistnienia tego portalu Starosłowiańskiej Świątyni Światła Świata i Ruchu Wolnej Polski w roku 2009 działamy tutaj w duchu JEDNOŚCI Polaków, a szczególnie Ruchu Słowiańskiego i Wolnościowego. U podstawy tego działania leży zawsze i nieodmiennie Polska Racja Stanu, czemu wielokrotnie dawaliśmy tutaj wyraz swoją postawą i artykułami.

Mając pełną świadomość celowości działań dzielących Polaków i Ruch Narodowy, Słowiański i Wolnościowy, ich wręcz przemysłowego charakteru, przyjmujemy świadomie postawę zupełnie przeciwną od zamierzonej przez WROGÓW POLSKI: czy to jawnych czy ukrytych, świadomych czy nieświadomych antypolskich korzeni / fundamentów leżących u podstaw ich publicznego działania dzielącego Polaków.

Wszak nie zgadzać się między sobą w niektórych poglądach (osobiście czy grupowo, na mniejszych czy większych polach i płaszczyznach światopoglądowych) nie może oznaczać nie móc współdziałać w sprawach zasadniczych i ważnych dla OJCZYZNY I MACIERZY.

Publikujemy dzisiaj obok siebie artykuł Tomasza Kosińskiego i wywiad z Tomaszem Szczepańskim, aby podkreślić naszą otwartość, konieczność JEDNOŚCI i Jednoczenia się Polaków w działaniach Wolnościowych na rzecz Polski.

Osobiste animozje  muszą dzisiaj zejść na plan dalszy wobec totalitarystycznego zagrożenia z jakim mamy do czynienia w naszej ojczyźnie i na świecie.

Każdy był kiedyś młody i każdy popełnia błędy nie tylko kiedy jest młody. Najświeższy podział na Turbolechitów i wyznawców Dogmatu o Słowianach jako prymitywnych , zapóźnionych cywilizacyjnie przybyszach na odwiecznie niemieckie ziemie między Renem a Bugiem oraz Skandynawią i Dunajem w V wieku n.e. z prypeckich bagien – był i jest taką próbą przemysłowego podzielenia Ruchu Słowiańskiego, Wolnościowego i Narodowego w Polsce i na świecie.

Podobnym działaniem był stan wojenny 2020-2023 i jego wymyślona podstawa pandemiczna, jak i jest tocząca się od tamtego czasu III Wojna Światowa (tak w jej wymiarze „zimnym” – celno-gospodarczym, jak i od 2022 roku „gorącym” – kinetycznym).

Publikowaliśmy tutaj i publikujemy artykuły będące owocem postępowej, współczesnej Narodowej Myśli Polskiej, tej zarówno autentycznie lewicowej (Racjonalista – M. Agnosiewicz [W.M.Gawlik], P. Witkowski, T. Kosiński i inni) jak i prawicowej (Stowarzyszenie Niklot i T. Szczepański, Z. Słowiński, W. Glaner, „Opolczyk” [A. Szubert], czy prawicy katolickiej – prof. A.Wielomski, M. Ziętek-Wielomska, St. Michalkiewicz, W. Gadowski, R. Piech i inni), a także wielu przedstawicieli myśli wolnościowej i narodowej ideowo-neutralnej (J. Zagórski, J. Sokal, M. Taran, B. Góralski i inni), jak też apolitycznej (prof. M. Matyja, J. Zięba, A. Choinski i inni).

Stawaliśmy też zawsze przeciw bezprawnym działaniom i cenzurze stosowanej przez aparat państwa polskiego wobec przeciwników politycznych aktualnych Zarządców Polski np.: przeciw prześladowaniu M. Piskorskiego i Partii Zmiana, czy przeciw prześladowaniom Adolfa Kudlińskiego albo Dzikiego Preppersa, redakcji wRealu 24, NTV, N.Czas. com, Myśli Polskiej itp. Postępowaliśmy do tej pory w ten sposób i będziemy nadal tak postępować.

Prawdziwym weryfikatorem czyichś intencji jest to czy stara się Jednoczyć Ruch Wolnościowy, Słowiański i Narodowy w Polsce czy też stara się go podzielić i zneutralizować. Będziemy działać aż do pełnego sukcesu, do proklamowania Wolnej Polski, nie licząc się z konsekwencjami i próbami oczerniania nas jak np tutaj: (https://bialczynski.pl/2017/12/04/operacja-potocki-klamca-radoslaw-patlewicz-o-czeslawie-bialczynskim-na-you-tube/)

Współcześnie podział ten  – na lewo i prawo, czy turbolechitów (autochtonistów) i wyznawców wąskiego historyzmu / dogmatów nauk historycznych (allochtonistów) – jest jeszcze jednym dosyć bezsensownym i przemyślnym sposobem na Podzielenie Polaków i zatomizowanie ich wspólnoty narodowej jak i wolnościowych działań i dążeń do emancypacji spod obcej kurateli.

Niklot Szczecin

PONIŻEJ PREZENTUJEMY ROZMOWĘ Z DOKTOREM TOMASZEM SZCZEPAŃSKIM (PRZEWODNICZĄCYM STOWARZYSZENIA NIKLOT).

Wywiad przeprowadził Maciej Grzenkowicz.

1. Zainteresował się Pan ruchem zadrużnym jeszcze w czasach komunizmu. Jak wyglądał Pana pierwszy kontakt z myślą Stachniuka? Czy władze komunistyczne utrudniały dostęp do treści związanych z Zadrugą? Czy był Pan wcześniej osobą religijną?

Po raz pierwszy przeczytałem o nim w legalnym piśmie „Zdanie” gdzie w 1988r. wydrukowano artykuł Kazimierza Koźniewskiego poświęcony Stachniukowi. Na artykuł zareagowało kilku zwolenników Zadrugi listami do redakcji, które też wydrukowano. W ten sposób dowiedziałem się o istnieniu Macieja „Sławomira” Czarnowskiego, Józefa „Jarosława” Brueckmana czy Zdzisława Słowińskiego, z którymi za pośrednictwem redakcji nawiązałem kontakt (wtedy nie było RODO). To umożliwiło mi później kontakt z dr Stanisławem Potrzebowskim (po jego powrocie z RPA w 1990). Dotarłem też do „Dziejów bez dziejów”, kolega w jakimś antykwariacie nabył przedwojenny egzemplarz, który nadal posiadam. A równocześnie zacząłem też Maxa Webera czytać, Tawneya potem także, co tezy „Dziejów…” dobrze umocniło. Ossowskiej „Moralność mieszczańską” znałem już wcześniej, a warto ją wymienić w tym kontekście.
Czy władze komunistyczne utrudniały dostęp do treści związanych z Zadrugą – jest takie określenie „zamilczeć na śmierć” i to raczej się działo. Proszę pamiętać, że Zadruga uderzała (z różnych powodów) w trzy siły, które w Polsce wtedy i dziś dominują w przestrzeni publicznej: kościół i jego polityczne emanacje („pola katolicyzm prawy”), w lewicowo-liberalną inteligencję („pola katolicyzm lewy”) no i w komunistów. A dla kogoś, kto jest wrogiem tych trzech sił jednocześnie to w Polsce jest bardzo mało miejsca. I nawet nie trzeba do tego cenzury, aby go nie było. Tak jak z pokrewnym mu ideowo Szukalskim, który wrócił do pamięci społecznej tak naprawdę dzięki temu, że Leonardo di Caprio był jego przybranym wnukiem (z całym szacunkiem dla wieloletnich wysiłków prof. Lameńskiego nad popularyzacją dorobku Stacha z Warty).
A co do moich osobistych przekonań – porzuciłem chrześcijaństwo w liceum jakiś czas po przeczytaniu „Tako rzecze Zaratustra” Nietzschego. Ale to nie było tak, że przekonała mnie jakaś argumentacja, ale raczej, że tekst ten wydobył ze mnie to, co już myślałem, ale nie byłem w stanie tego sformułować, a na pewno nie w taki sposób.
Wychowali mnie dziadkowie – dziadek (kucharz z zawodu, żołnierz AK i Sybirak) z Kongresówki a babcia ze spolonizowanego protestanckiego mieszczaństwa. Zatem Maxa Webera miałem w domu na co dzień i to jeszcze zanim dowiedziałem się o jego istnieniu. A Dziadek będąc zdeklarowanym katolikiem zarazem przejawiał myślenie w kategoriach pogańskich w wielu sprawach, co jak myślę wiązało się trochę z jego chłopskim pochodzeniem (jego ojciec, a mój pradziadek był wiejskim cieślą i stolarzem). Wiele z tego myślenia było właściwe nie tylko jemu, co całej jego warstwie społecznej i jest po części ukrytą, ale realną częścią naszej kultury, także mojego światopoglądu.

2. W wywiadzie z Grzegorzem Górnym sprzed kilkudziesięciu lat twierdzi Pan, że jest Pan agnostykiem. Myśl Zadrugi też czasem podkreśla prymat interesów narodowych nad religią. Czy w takim razie w Zadrudze najważniejszy był dla Pana właśnie element narodowy? Czy czasu wywiadu Pana światopogląd religijny się zmienił?

Sprzeczność między kosmopolitycznym w istocie charakterem chrześcijaństwa („nie masz już Żyda ani Greka”) a jego umiejscawianiem się jako religia narodowa (nie tylko przecież w Polsce) zawsze mnie uderzała. Ja doskonale rozumiem, że praktyka życia stworzyła mocne „obejścia” tej sprzeczności, choćby to, że właściwy danej społeczności obrządek (bo nawet nie wyznanie) w obrębie katolicyzmu już może być dostateczną manifestacją tożsamości – jak w wypadku Ukraińców galicyjskich, dla których obrządek greckokatolicki był wyznacznikiem narodowości. Czy katolicyzm w Polsce, gdzie przecież fakt, iż głównymi naszymi przeciwnikami byli prawosławna Moskwa i protestanckie Prusy wprost wywindował katolicyzm na pozycję religii narodowej, nawet bez specjalnych wysiłków ze strony hierarchii, której stosunek do sprawy polskiej był od rozbiorów przecież zróżnicowany. To zresztą zjawisko powszechne – w Irlandii przecież było podobnie, ktoś napisał, że tam nawet ateiści są albo katoliccy, albo protestanccy.
Oczywista jest sprzeczność między semickim pochodzeniem chrześcijaństwa a jego rozwojem w indoeuropejskim środowisku, usiłowano to rozwiązać od czasów Marcjona (II w. n.e.). Może kalwinizm z jego predestynacją jest tu najbliżej rozwiązania, bo z niej można i taki wniosek wyciągnąć, że jak mnie Panie stworzyłeś Polakiem, to tak ma być i będę Polakiem doskonałym.
Jest zresztą ta postawa, którą sformułował kiedyś prof. Wielomski – „można być katolikiem nie będąc chrześcijaninem”. On kiedyś rozważał koncepcje „dechrystianizacji średniowiecza europejskiego” u Juliusza Evoli – tzn. że formalnie wszyscy byli chrześcijanami, ale faktycznie był to indoeuropejski porządek, tylko w szacie semickiego pochodzenia.
To wszystko są półśrodki moim zdaniem, ponieważ nie da się pozostając w obrębie chrześcijaństwa i odciąć rury łączącej ze źródłem tzn. nauczaniem żydowskiego reformatora religijnego z Nazaretu. Nie można jednocześnie zjeść ciastka i go zachować i Zadruga ze swoim przesłaniem jest w sprawach, które tu rozważamy, po prostu konsekwentna.

3. Działał Pan w polityce zarówno jeszcze w opozycji wobec reżimu komunistycznego, jak i już po transformacji ustrojowej. Czy kiedykolwiek Pana związek z pogaństwem był problemem podczas tego typu działalności? Co Pan myśli o obecnym celebryckim neopogańskim pośle, Marcinie Józefaciuku z KO, który jest wiccaninem?

Co do posła Józefaciuka – mówimy o człowieku, który wziął udział w publicznej uroczystości religijnej w Sejmie RP (ponowne ustawienie Chanuki) zarazem głosząc, że jest przeciwny jakimkolwiek uroczystościom religijnym w Sejmie. Jasne, że on Żydów się boi, jak prawie wszyscy w polskim Sejmie, ale przecież nikt by tam nie zauważył jego nieobecności. Żenada. Sama wicca zresztą jest całkiem współczesnym konceptem, to co opowiadają o łączności rzekomego Kowenu New Forest z tradycją przedchrześcijańską przekazywaną przez czarownice moim zdaniem jest tym samym, co opowieści masonów, że są w prostej linii spadkobiercami budowniczych świątyni Salomona. To są bajki wymyślone przez Gardnera (twórcę tego ruchu) przy okazji zachęcam do przeczytania książki dr Witulskiego o wicca. Dla jasności – niewątpliwie czarownice, szeptunki i zielarki przechowały wiele okruchów tradycji przedchrześcijańskiej ludów indoeuropejskich. Ale przecież w kościołach katolickim i prawosławnym (mniej u protestantów) też przechowała się tych okruchów cała masa, jest o tym bogata literatura etnograficzna i niewiele z tego wynika (poza tym, że jest materiał do badań).
Natomiast odnośnie problemów – w grudniu 1990 wstąpiłem do Konfederacji Polski Niepodległej, w której działałem do jesieni 1997 więc chodzi Panu o ten okres i następne lata. Problemów z tego powodu nie było. Po pierwsze – KPN był partią piłsudczykowską, a to znaczy, że nie klerykalną (chociaż podstawowa masa członkowska była oczywiście katolicka). Po drugie proszę pamiętać o logice plemienności naszego życia publicznego (bo nie tylko politycznego). To już Stanisław Brzozowski zauważył, że w Polsce podziały ideowe są zastępowane podziałami towarzyskimi (nie potrafię teraz podać źródła cytatu, ale gdzieś to jest). To wspólny wróg jednoczy więc istotniejsze jest to, że jesteś przeciw tamtym, a już mniej z jakiego powodu.
To w jakimś stopniu działa nadal i myślę, że w obu głównych polityczno-kulturowych plemionach Polski.

4. W kontekście początków Pana działalności. Jak wyglądała transformacja Pana poglądów? Na początku działalności był Pan związany ze środowiskami bardziej lewicowymi, takimi jak POR czy PPS. Dlaczego zdecydował się Pan wtedy dołączyć do tych organizacji? Co spowodowało potem zmianę Pana poglądów?

Jako młody człowiek, jeszcze w liceum i na pierwszym roku studiów (zacząłem studia w 1983) byłem anarchistą, ale czytającym Nietzschego i czującym się Polakiem. Anarchizmowi zresztą poświęcona była moja praca magisterska, skądinąd wydana drukiem. Dość szybko zorientowałem się w takiej praktycznej nieskuteczności anarchizmu, jego rzeczywistej utopijności. I jak powstawała redakcja podziemnego pisma „Front Robotniczy” (1984) to ja już byłem takim trockizującym rewolucyjnym socjalistą niepodległościowym, cała ta redakcja wokół której powstało Porozumienie Opozycji Robotniczej grawitowała w stronę trockizmu. Zresztą były kontakty z jedną z „Czwartych Międzynarodówek” (było kilka organizacji o tej nazwie) i pewne skromne wsparcie z tamtej strony. POR się rozleciał w 1986 głównie z powodu działań istniejącej w nim agentury Służby Bezpieczeństwa. W tej sytuacji moje przejście do Grupy Politycznej „Robotnik” przygotowującej reaktywację struktur PPS w kraju (formalnie reaktywowana w listopadzie 1987) było naturalnym wyborem. Zwłaszcza, że kontakty ze środowiskiem „Robotnika” miałem już wcześniej. Proszę pamiętać, że PPS w tym czasie był organizacją niepodległościową, radykalnie antykomunistyczną i antysowiecką, to ostatnie bardziej niż istniejące w tym czasie grupy podziemia narodowego, które często były po prostu prosowieckie, tak jak PZPR – tyle, że z pozycji narodowo-katolickich. (Mówię tu zwłaszcza o Niezależnej Grupie Politycznej, Polskim Związku Wspólnoty Narodowej czy „Nowych Horyzontach” –tzw. „środowisko Zagórnej” – bo „Polityki Polskiej” czy NOP dotyczy to w mniejszym stopniu. Jest już o tym literatura naukowa). Ja się w tym czasie zainteresowałem kwestiami etnicznymi Europy Wschodniej, w dużej mierze było to zainteresowanie motywowane politycznie. Po prostu – warunkiem jakiejś poważnej zmiany naszego położenia było to, aby się rozleciał Związek Sowiecki. No a jak on dysponujący tysiącami czołgów i bronią atomową się miał rozlecieć? Z analizy tego, co widzieliśmy wyłaniała się odpowiedź: Sowiety są kontynuacją Rosji carskiej i tak jak ona rozlecą się po szwach narodowościowych. Stąd motywacja do zajęcia się tą problematyka, a jeszcze i dlatego, że mieliśmy świadomość, że rozpadający się system będzie starał się grać na sprzecznościach narodowych. Tu już była jakaś rola do odegrania – uświadamiająca i propagandowa, przynajmniej na tą skalę, jaka była dla nas możliwa – w środowiskach opozycyjnych Warszawy. Stąd powołanie klubu „Pomost” (początkowo ja i Andrij Maruszeczko) a następnie „Towarzystwa Pomost” popularyzującego wiedzę o problematyce etnicznej Europy Wschodniej. „Pomost” działał w szarej strefie jako klub studencki (zarejestrowane stowarzyszenie dopiero w XII 1988) a to samo już bez „popularnonaukowego” kamuflażu robiłem współtworząc podziemne pismo „Międzymorze” (1987-1989). Sam tytuł chyba wyjaśnia treść? Przez Towarzystwo „Pomost” poznałem Tadeusza Andrzeja Olszańskiego szerzej znanego przede wszystkim jako specjalista od Ukrainy, ale też członek Konfederacji Nowego Romantyzmu – środowiska kierowanego przez Bohdana Urbankowskiego, którego refleksja nad kulturą polską w duchu wzmocnienia jej samodzielności i siły jest cenna, choć zapoznana. Przy wszystkich różnicach rozmowy z nim dużo mi dały.
I przy tej działalności miałem dużo kontaktów z działaczami mniejszości białoruskiej, ukraińskiej i litewskiej w Polsce (te mniejszości z pewną przesadą traktowaliśmy trochę jako taki kanał wpływu na ich rodaków w Sowietach i na pewno jako źródło pewniejszej wiedzy o tym). I zauważyłem, że zasadniczą ich motywacją do działania – poświęcania swojego czasu, szans na karierę w PRL, a często i narażania się, nieodłącznie związanego z każdą społeczną działalnością niezależną w realnym komunizmie – była sprawa narodowa. Nie co innego tzn. demokratyzacja systemu była ważna, ale dlatego, że ułatwiała (w naszym pojęciu) rozwój narodu, a nie sama w sobie. A im więcej czytałem o Rosji tym bardziej przekonywałem się, że to jest inna cywilizacja (nie znałem jeszcze prac Konecznego ani Duchińskiego, Huntingtona też nie było, ale chodzi o sens). Że poza niewielką grupą mniej lub bardziej wyobcowanych „zapadników” (często o nie całkiem rosyjskich korzeniach, co ma znaczenie dla ich postawy) masy tam żadnej demokracji nie pragną, zwłaszcza jeśli wiązałaby się z utratą imperium. I że więź narodowa jest mocniejsza niż klasowa czy religijna, co zresztą było widać namacalnie też u nas w ruchu „Solidarności”. Chodziłem na seminarium Jana Kancewicza, pod kierunkiem którego napisałem magisterium, on też dzielił się swoimi osobistymi doświadczeniami z pobytu w ZSRS, a jako syn działaczki komunistycznej, który spędził w Sowietach dużą część młodości, w tym 5 lat w łagrze, miał spore pole obserwacji. Wie Pan – jak się czyta wspomnienia i publicystykę o carskiej Rosji (Bakunin „Imperium knuto germańskie…”, de Custine, Duchiński, Hercen, Kamieński…) to uderzające jest podobieństwo do Związku Sowieckiego, pomimo oczywistych różnic. No dobrze – ale takie obserwacje sumują się we wniosek ogólny –można go sformułować, że Oświecenie nie ma racji. Tzn. oświeceniowcy polscy mieli rację w XVIII w . postulując reformę państwa i odbudowę jego siły militarnej, ale podstawowe założenie Oświecenia, że istnieje „człowiek w ogóle” i że istnieją uniwersalne „prawa człowieka i obywatela” (istnieją inaczej niż jako pobożny postulat) jest błędne. „Ludzkość istnieje w liczbie mnogiej” jak powtarza de Benoist i on ma tu rację. W drugiej połowie 1990r.odbyłem służbę wojskową w Szkole Podchorążych Rezerwy i miałem tam trochę czasu na przemyślenia (napisałem wtedy mój pierwszy tekst literacki wydany drukiem, satyrę „Xiądz Marek”). No i doszedłem do wniosku, że socjalistą we współczesnym sensie to ja na pewno nie jestem, bo to od dawna jest nie tyle postulat określonej polityki społeczno-gospodarczej, ale ruch kultywujący pewną wizję człowieka i społeczeństwa opartą na całkowicie fałszywej antropologii. W grudniu 1990 po wyjściu z wojska poszedłem do biura PPS (wówczas na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie) i wystąpiłem z partii. Zaraz potem wstąpiłem do KPN.

5. Działa Pan w środowisku nacjonalistycznym, które w przeważającej części jest katolickie. Czy przynależność do ruchu pogańskiego wpływa na relacje z innymi nacjonalistami? Jak Zadruga zapatruje się na osoby, które należą do ruchu nacjonalistycznego, ale wyznają wspakulturowy przecież katolicyzm?

Trochę o plemienności podziałów już wspominałem. Przypominam, że wspólny wróg jednoczy, a jest nim także lewica liberalna.
Ale najważniejsza rzecz –dla pewnej (może tej bardziej dynamicznej) części ruchu narodowego katolicyzm to warstwa politury, pod którą ukrywa się całkiem zdrowe słowiańskie drewno. To dla wielu jest pewna forma trzymająca naród i odróżniająca go od innych, ważna instytucja narodowa, ale nie busola nauk moralnych, zwłaszcza w aspekcie społecznym. (Postawa zresztą bliska młodemu Dmowskiemu i Balickiemu). To zresztą częsta postawa która może być spotykana nie tyko w Polsce. Pewien mój znajomy nacjonalista białoruski (z polskich Białorusinów Białostocczyzny) jest ateistą, a Cerkwi prawosławnej wręcz nienawidzi za jej moskalofilstwo. Ale jak mi powiedział zawsze jak jest spór Cerkiew-Kościół to niezależnie od wszystkiego stoi po stronie Cerkwi. Dlaczego? Cytuję: ”Bo prawosławie dzieli nas od was”. Dzieli a zatem umożliwia przetrwanie.
Zadruga jest ruchem jasno antychrześcijańskim, odrzucającym dekadencką etykę „Kazania na Górze”. Ale wcale z tego nie wynika, że musi być koniecznie antyklerykalnym, bo ocena działań kleru czy poszczególnego księdza dzieli się na tę ogólną, wynikającą z podstaw światopoglądu i tę bieżącą wynikającą z bieżących uwarunkowań. A bieżące działania mogą być czasem zbieżne z tym, co uważamy za słuszne, nawet jeśli wynikają z całkiem odmiennych przesłanek aksjologicznych.
To samo dotyczy katolickiej części ruchu narodowego, nawet tej dla której katolicyzm jest istotnie przyswojony, a nie stanowi jedynie pożytecznej instytucji narodowej.
Osobiście tylko raz zetknąłem się z sytuacją, że ktoś ze środowisk katolickich odmówił kontaktu powołując się na względy światopoglądowe (był nim pewien specjalista od Rumunii). Natomiast częściej z taką postawą zetknąłem się u osób ze środowisk liberalno-lewicowych, które, mimo deklarowanej tolerancji i indywidualizmu z doświadczenia oceniam jako bardziej stadne i wrogo reagujące na kogoś spoza własnej „bańki”.

6. Witkowski i Kosiński piszą, że w latach 1997-2008 utrzymywał się Pan jako nauczyciel, ale był Pan zwalniany z pracy z powodu nacjonalistycznych poglądów. Czy tak rzeczywiście było? Dlaczego nacjonalistyczne poglądy były takim problemem dla szkół? Co konkretnie im przeszkadzało?

Czterokrotnie w III RP zwalniano mnie z pracy w szkołach średnich (uczyłem historii oraz WOS) za poglądy, opisałem to w tekście wiszącym nadal w Internecie, do którego odsyłam zainteresowanych. W międzyczasie zdobyłem stopień nauczyciela mianowanego i obroniłem doktorat (2007), więc chyba nie za brak kwalifikacji. Ale jedno wyjaśnienie – tak naprawdę odniosłem wrażenie, że więcej oburzenia budziły moje poglądy kulturowe (np. poparcie dla kary śmierci) niż ściśle polityczne. Cóż – w dużych metropoliach lewica liberalna osiągnęła tę „hegemonię kulturową” wg zaleceń Gramsci’ego więc osoby łamiące stereotyp krytyka tej hegemonii jako kogoś prymitywnego, tworzą dysonans poznawczy. Więc najłatwiej zlikwidować ten dysonans pozbywając się źródła problemu z zasięgu wzroku, co osiągano zwalniając mnie.

7. Jak Pan wcześniej pisał, podkreśla Pan różnicę między konserwatyzmem i nacjonalizmem. Pracuje Pan w państwowym Muzeum Katyńskim, na które do niedawna siłą rzeczy duży wpływ mogła mieć konserwatywna partia PiS. Czy jest różnica w podejściu nacjonalistów i konserwatystów do zbrodni katyńskiej i jak wpływa to na działalność instytucji historycznych, które kształtują pamięć o narodzie?

To nie jest różnica między narodowcami a konserwatystami ale między postawą moskalofilską a niepodległościową. Ona przebiega w poprzek wszystkich naszych podziałów politycznych. Moskalofilstwem wykazywały się u nas i wykazują środowiska endeckie, ale też duża część klasycznych konserwatystów – vide emblematyczne postacie jak Mirosław Dzielski, Stefan Kisielewski czy Janusz Korwin-Mikke. Ale przecież i na lewicy (i tej „kawiorowej” i tej postkomunistycznej) Pan też to znajdzie, proszę sobie przeanalizować publicystykę „Przeglądu” z lat minionych pod tym kątem. Bronisław Łagowski nie przypadkiem był obecny także tam.
Jest dość charakterystyczne, że środowiska moskalofilskie jakkolwiek akcentują martyrologię polską (całkiem słusznie, bo trzeba pamiętać o ofiarach jakie ponieśliśmy) to straty poniesione z rąk rosyjskich często starają się minimalizować albo rozmywać odpowiedzialność. Chętnie podkreślają, że straty zadane nam przez Związek Sowiecki zostały zadane w imię komunizmu a nie Rosji, że elita Sowietów była wielonarodowa, o czym świadczy choćby skład narodowy stalinowskiego Biura Politycznego. Pamiętam jak kilkanaście lat temu chodziłem jako wolny słuchacz na seminarium prowadzone przez pracownika Instytutu Filozofii UW zaprzysięgłego moskalofila, to on sugerował, że Stalinem manipulował Kaganowicz (który jak wiadomo był Żydem). Ale gdy podkreślają rolę Sowietów w pokonaniu Niemiec, to już są to zasługi narodu rosyjskiego. Jednym słowem Kaganowicz sterował bezwolnym Stalinem w zbrodniach, ale w kierowaniu wojną to Stalin był już samodzielny. Czy to jest skuteczne – w jakimś stopniu tak, także dlatego że reformy oświatowe i presja nowoczesności obniżyły poziom wykształcenia humanistycznego, co przekłada się też na to, że mniej jest rozumiana różnica między Imperium a państwem narodowym (tym ostatnim Moskwa/Rosja nigdy nie była).
Z drugiej strony nie są moskalofile w tej postawie odosobnieni. Obecnie rządząca PO wykreśla z podstawy programowej nauczania historii informacje o zbrodniach niemieckich na Polakach. Zresztą już same zastąpienie określenia „Niemcy” mitycznymi „nazistami” jest manipulacją. To wynika oczywiście z faktu, że PO jest w sensie politycznym agenturą niemiecką, co oczywiste. Ale także z tego, że świadomość, iż celem niektórych naszych sąsiadów była anihilacja nas Polaków w całości, może sprzyjać refleksjom, których elity demoliberalne, dążące do wynarodowienia Polaków w sensie utraty poczucia emocjonalnego związku ze swoją wspólnotą, chciałyby uniknąć.

8. Również w odniesieniu do różnicy między nacjonalizmem i konserwatyzmem. Jasne jest, że żadna partia polityczna, czy to PiS, czy PO, nie jest w stanie zrealizować wizji Polski, którą kreśli Zadruga. Czy może jest jednak tak, że mają miejsce jakieś zmiany na lepsze w sferze
politycznej? Czy istnieje w Polsce jakaś partia, która stosunkowo dobrze reprezentowałaby myśl zadrużną?

Obecnie takiej partii nie ma. Ja (i chyba większość moich kolegów) głosowałem na Prawo i Sprawiedliwość, jako na mniejsze zło. Hasło „PiS PO jedno zło” głoszone na manifestacjach narodowych uważam bowiem za błąd, PiS jest mimo wszystko lepszą opcją niż partie „obozu europejskiego/globalistycznego”.

9. Tutaj chciałbym poruszyć dwie kontrowersje, które przewijają się w tekstach na temat Pana działalności. Niektórzy publicyści i dziennikarze wskazują na powiązania stowarzyszenia Niklot z nazizmem. Przywołuje się choćby zdjęcie z okładki „Wprostu”, na którym podobno widać Pana i Mateusza Piskorskiego, wtedy jeszcze członka stowarzyszenia, wykonujących salut rzymski. Z drugiej strony Kosiński twierdzi, że Niklot zaczął głosić, że hitleryzm jest antysłowiański. To jest w jego artykule trochę niespójne, stąd pytanie, żeby to wyjaśnić: jakie jest stanowisko stowarzyszenia Niklot i Pana wobec takich ruchów i czy zmieniało się na przestrzeni lat?

Tomasz Kosiński jest zwolennikiem „turboslawizmu” (teoria Wielkiej Lechii) i dla niego nawet Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie jest antysłowiańskie (o czym zresztą pisał). Skoro my się od tej teorii dystansujemy, to budzi to jego wrogość i to cała tajemnica. O jego braku rzetelności świadczy najlepiej zdjęcie ilustrujące jego tekst w Internecie z naszego filmu o książce Krzysztofa Raka „Polska. Niespełniony sojusznik Hitlera”, w którym to filmie właśnie polemizujemy z konceptem sojuszu II RP z Trzecią Rzeszą. Ale siedzący obok mnie Grzegorz Ćwik prezentuje książkę do kamery, widać tam Hitlera na okładce i już można powiedzieć, że popieramy z nim sojusz ☺ co Kosiński napisał. Zresztą zrobiliśmy spotkanie z red. Piotrem Gursztynem autorem książki „Ribbentrop-Beck. Czy pakt Polska-Niemcy był możliwy?” w którym mocno on polemizuje z tą odnowioną tezą prof. Studnickiego, że należało zawrzeć w 1939 sojusz z Niemcami. Tego Kosiński nie raczył zauważyć. Ja odkąd zacząłem myśleć politycznie uważałem, że niepodległa Polska ma dwóch wrogów terytorialnych – imperializm niemiecki i imperializm rosyjski (moskiewski) i nie ma strategicznego wyboru między nimi, może być tylko taktyczny. (Wrogami nie terytorialnymi naszej podmiotowości są szowiniści żydowscy i kościół katolicki). To się nie zmieniło. Imperializm niemiecki zmienił tylko (albo „aż”) język i metodę – buduje IV-tą Rzeszę podbojem polityczno-gospodarczo-kulturowym a nie militarnym, no i przebrzmiałą ideologię rasową zastąpiono demoliberalną. Ale istota pozostała (i m. in. dlatego należy wychodzić z Unii Europejskiej jak najszybciej). Dla Polski obecnie bezpieczniejszy byłby sukces wyborczy w Niemczech AfD lub jakiejś partii jawnie neonazistowskiej – bo ich sukces przestraszyłby Europę i skłonił elity przynajmniej sąsiadów Niemiec do zdystansowania się od nich. No a muzułmanów w RFN skłoniłoby to do wystąpienia, być może w sojuszu z elementami lewackimi i mielibyśmy zaburzenia w Niemczech do skali wojny domowej, co byłoby dla Polski najszczęśliwszym scenariuszem.
Co się tyczy oceny społeczeństwa wielokulturowego czy podboju Europy przez islam to AfD i pokrewne jej ruchy mają oczywiście rację, będąc Niemcem zapewne głosowałbym na AfD, a będąc Francuzem – na Le Pen czy Zemmoura.
„Pozdrowienie rzymskie” to jeszcze Zadruga w 1940 stosowała na swoich konspiracyjnych spotkaniach, mówił mi o tym (a nawet zademonstrował) zadrużanin Kazimierz Majewski, weteran Armii Krajowej i Powstania Warszawskiego. Reaktywował je ruch skinhaeds a jakaś część sympatyków Zadrugi przez ten ruch przeszła to i je używali, co widać na sławnej okładce „Wprost”. Od dawna tego nie lansujemy, bo kojarzy się jednak źle, a w sumie sprawa jest trzeciorzędna.
Odnośnie dr Witkowskiego to proszę pamiętać, że dla lewactwa „nazizmem” jest samo żądanie homogenicznego kulturowo państwa narodowego i kierowanie się w polityce interesem narodu, czyli coś co było normą kilkadziesiąt lat temu i co powinno być normą. To słowo (podobnie jak „faszyzm”, który chyba stracił swą moc perswazyjną wskutek zbyt częstego używania) powoli przestaje cokolwiek realnego znaczyć, poza tym jednym, że się jest nielubianym przez lewaków i lewicowych liberałów.

10. Druga kwestia dotyczy Janusza Walusia. Wiele osób boi się wchodzić w dyskusję na ten temat i przywołują różne wyrazy wsparcia dla Walusia jako argument sam w sobie. Ja chciałbym zapytać, co uważa Pan za główną zasługę Walusia i jako kogo Pan go popiera: czy jako wojownika z komunizmem, czy z przeciwnikami apartheidu, czy może i z tymi i z tymi?

Janusz Jakub Waluś jest to przede wszystkim bojownik walczący z komunizmem, zabity przezeń Hani zginął jako komunistyczny terrorysta i agent Moskwy, a jego kolor skóry nie miał tu nic do rzeczy. Zresztą na drugim miejscu na liście osób, które Waluś miał zlikwidować, był Joe Slovo stalinowski komunista, lider południowoafrykańskiej partii komunistycznej (SACP), który był biały. Oczywiście nie można pochwalać zabójstwa jako normalnej metody walki politycznej, to jasne. Istnieją jednak stany wyższej konieczności i z takim przypadkiem mieliśmy do czynienia. Hani miał realną szansę objęcia rządów po Nelsonie Mandeli, a wówczas rozpocząłby realizację planu wprowadzenia komunizmu w RPA, w tym eksterminacji Burów. To ostatnie rządzący tam od 1994 Afrykański Kongres Narodowy (ANC) zaczyna robić obecnie, ale proszę zauważyć, że jednak z opóźnieniem.
Co zaś do apartheidu to ten system broni się sam – wystarczy porównać stan RPA za czasów rządu apartheidu a jego stan obecny, będący przecież wynikiem systematycznego upadku kraju pod rządami ANC, a nie jakiejś obiektywnej katastrofy. Przypomnijmy, że RPA nie miała tych obciążeń jakie miały niektóre inne kraje Czarnej Afryki np. całkiem sztucznych granic. Jest to zresztą przejaw szerszego problemu – nawet pobieżny ogląd najnowszych dziejów Afryki pokazuje, że Murzyni (zwłaszcza Bantu) w masie nie są zdolni do tworzenia innych państw niż państwa plemienne, a dziedziczenie całej współczesnej cywilizacji, jaką pozostawiły w Afryce mocarstwa kolonialne jest dla ich elit ciężarem. RPA pod rządami ANC jest tylko tego szczególnie widocznym przykładem nawet bardziej niż Zimbabwe, bo to RPA była wydźwignięta przez Burów do poziomu lokalnego mocarstwa. Tylko że lewicowo-liberalny mainstream Zachodu nie jest w stanie tego przyznać, bo ta prawda uderzyłaby w jego wizję świata i porządek na jakim opiera się system panowania elit lewicowo-liberalnych. Zwrócenie uwagi na ten problem (poza oczywistą potrzebą wsparcia dla rodaka uwięzionego za walkę z komunizmem) było drugim motywem, dla którego przez wiele lat poruszałem „sprawę Walusia”. Kolejnym motywem była chęć zwrócenia uwagi na ciche ludobójstwo Burów (Afrykanerów) jakie dokonuje się pod rządami ANC przy milczeniu świata.

11. Przyszłość Zadrugi: czy myśli Pan, że jest szansa na popularyzację myśli Stachniuka w dzisiejszych czasach? Można powiedzieć, że okoliczności są wyjątkowo sprzyjające, bo w obliczu zagrożenia ze strony Rosji, a jednocześnie postępującego odchodzenia od katolicyzmu, społeczeństwo może coraz bardziej rozumieć konieczność przygotowywania się do potencjalnej walki, w obliczu której nie można w stu procentach liczyć na sojuszników i trzeba zwrócić się w stronę narodu, chociażby do Zadrugi. Czy to jest szansa dla nacjonalizmu?

Uważam że odrzucenie paradygmatu demoliberalnego i powrót do „dziedzictwa Cnoty” (w rozumieniu rzymskiej „Virtus”) jest w obliczu obecnych wydarzeń postulatem palącym, tak samo ważnym jak produkcja amunicji. Dotyczy to całego Zachodu, a nie tylko Polski, ale pozostajemy na naszym podwórku. Oczywiście musi się to wiązać z częściową przynajmniej wymianą elit, bo te obecne po prostu nie są do takiego ruchu zdolne. Pan sobie chyba nie wyobraża, że Sierakowski z Jasiem Kapelą zaczną wzywać do przywrócenia obowiązkowej służby wojskowej (co koniecznie trzeba zrobić) a Kinga Dunin wezwie „Julki” aby każda urodziła co najmniej dwójkę, a najlepiej trójkę dzieci. Albo że Bodnar zdeklaruje poparcie dla kary śmierci, którą przecież koniecznie trzeba przywrócić w obliczu nadchodzących zagrożeń. A Adam Michnik napisze wstępniak potępiający „pedagogikę wstydu” serwowaną Polakom od ponad 30 lat przez jego gazetę?
Dominacja lewicy liberalnej w kulturze, życiu społecznym i polityce Zachodu (kolejność nieprzypadkowa), całokształt tego, co nazywa się (nie całkiem ściśle) „marksizmem kulturowym” prowadzi do odebrania społeczeństwom Zachodu zdolności obronnych a w konsekwencji – zagraża samemu przetrwaniu tych społeczeństw. Bo zdolność do obrony to nie jest tylko sprawa nakładów na wojsko, służby specjalne i Straż Graniczną, wojny toczą nie armie, ale społeczeństwa. Jeżeli społeczeństwo jest niezdolne do walki, to niewiele pomoże najlepsza nawet technika wojskowa vide Francja w 1940r. W tym kontekście zniszczenie lewicy liberalnej, całego demoliberalnego porządku, jako siły społecznej i kulturowej jest sprawą przetrwania po prostu. Symbolicznie – w liceach mają być przysposobienie obronne i lekcje o podstawach geopolityki, a nie tęczowe piątki. Gombrowicz wylatuje na śmietnik z listy lektur, ale pojawiają się tam Józef Mackiewicz i Sergiusz Piasecki. Zakaz propagandy LGBT – także z pragmatycznego punktu widzenia – facet niepewny swojej tożsamości płciowej, czyli czegoś podstawowego, może jutro poczuć się Indianinem – albo lojalnym poddanym cara. I jeśli poczuje się tym drugim, to my wszyscy możemy mieć problem, zwłaszcza jak będzie służył w wojsku czy służbach. Przypomnę, że jeden z największych ciosów dla wywiadu PRL zadał człowiek, który uwierzył, że jest cesarzewiczem Aleksym Romanowem, cudownie ocalonym w 1918r. Historia Michała Goleniewskiego (o nim mowa) zasługuje na film, przytaczam ją tutaj tylko dlatego, że stanowi dobrą ilustrację jak ważna jest mocna tożsamość – i jak wielkie szkody dla swojej wspólnoty mogą spowodować ludzie, mający problem z własną tożsamością.
Nacjonalizm, militaryzm i etatyzm powinny być podstawami polityki w każdym wymiarze, w tym wychowania młodego pokolenia, jeśli nasza wspólnota ma przetrwać.
I oczywiście jest to szansa także dla Zadrugi, bo szczęśliwie papieżem jest lewacki aktywista z Argentyny, otwarty na migrantów, masonów, ideologów LGBT i Moskali – czyli sojusznik wrogów. Łatwiej jest wtedy mówić to co mówimy, jeśli sam papież może posłużyć jako ilustracja. Pytanie czy wystarczy czasu na wykorzystanie tej koniunktury, ale to inny temat. Niewątpliwie będą chciały na tym skorzystać środowiska tradycyjne – narodowo katolickie sympatyzujące z sedewakantyzmem, albo zwykli konserwatyści, co zresztą już się dzieje. A jako, że dysponują one większymi środkami i bardziej rezonują z nastawieniem przeciętnego Polaka to na pewno skorzystają oni na poczuciu zagrożenia, przecież realnego.
Wojna jest rzeczą zasadniczo złą, ale wynikają z niej także rzeczy dobre. Proszę zwrócić uwagę jak zdemolowała ona „soft power” Rosji w społeczeństwach Zachodu (nagle okazało się że to Polacy mówiąc o Rosji mieli rację), choć do pełnego sukcesu nadal daleko. Już widać jak zmieniła ona stosunek społeczeństwa polskiego do zagadnienia obronności – jeszcze niedawno środowiska lewicowo-liberalne na piedestał wynosiły niejakiego „Margota”, publicznie przy kamerach deklarującego, że do Polski powinna wkroczyć „Armia Czerwona” aby bronić jego i innych „osób niebinarnych”. Lemingom to nie przeszkadzało, skoro zebrał kilkaset tysięcy zł w publicznej zbiórce. Teraz jakoś nie słychać takich deklaracji. Jedną z dobrych skutków tej wojny może być rewizja podstaw myślenia o źródłach słabości naszej cywilizacji, dokonana nie przez małe elitarne środowiska jakiejś „Nowej Prawicy” ale przez szersze masy.

12. Ostatnie pytanie na koniec. Czy ma Pan ulubiony cytat ze Stachniuka? Gdyby czytelnik miał zapamiętać z tekstu tylko jeden postulat myśli zadrużnej, co by to mogło być?

„Ani Zachód, ani Wschód, ani żadne siły nadprzyrodzone nie wyprowadzą narodu polskiego z biedy i poniżenia, nędzy moralnej i cywilizacyjnej w jakiej uparcie tkwimy od trzech stuleci. Musimy to zrobić My sami!”.

Warszawa kwiecień 2024

źródło: https://www.facebook.com/photo?fbid=848928073928749&set=a.458835472938013

Podziel się!