Najszybsze w historii zaoranie Szaleństwa Brukseli w wykonaniu Rzeczniczki Konfederacji
Materiał nr 3: „O śmierci młodej zawodniczki poinformował Polski Związek Badmintona. Jak czytamy we wpisie opublikowanym na Facebooku, problemy zdrowotne dziewczyny zaczęły się w marcu 2023 roku. Trener Julii w trakcie jednego z meczów na turnieju Polish Open w Tarnowie zauważył opuchniętą rękę podopiecznej, przez co przerwał spotkanie. Dziewczyna udała się na SOR, a po kilku tygodniach, w Wielką Sobotę, usłyszała druzgocącą diagnozę – w jej organizmie rozwijał się nowotwór złośliwy serca.
„Na pierwszym prześwietleniu RTG widoczny był guz w mojej klatce piersiowej. Karetką zostałam przewieziona do „Przylądka Nadziei” we Wrocławiu. Tutaj już na drugi dzień postawiono diagnozę – guz germinalny – nowotwór złośliwy serca, śródpiersia i opłucnej w śródpiersiu przednim” – napisała 17-latka w opisie zbiórki internetowej. Została ona założona 19 marca 2024, a po zaledwie kilku godzinach osiągnięto jej cel i wpłacono 50 tysięcy złotych, które miały być przeznaczone na dalsze leczenie. Serwis lokalna24.pl relacjonuje, że stan Julii gwałtownie pogorszył się następnego dnia, a dziewczyna trafiła na oddział intensywnej terapii. Zmarła 21 marca.”
Bo, po chemioterapii wdała się SEPSA!!! I dalej nie leczą sepsy wlewami z witaminy C!!! Ciemnogród medyczny w pełnym rozkwicie! Turborak w 2023 roku. Nie spytam czy się „szczepiła”? CB
1. EL Politico Loco: Najszybsze w historii zaoranie Szaleństwa Brukseli w wykonaniu Rzeczniczki Konfederacji
https://www.youtube.com/watch?v=ns82ktgK0tM
2. DoRzeczy: Grzegorz Grzymowicz –Kosztowna utopia klimatystów. Polska nie musi być posłuszna
Już sam fakt, że od 2030 roku Unia Europejska zamierza zacząć zakazywać ludziom sprzedaży lub wynajmu własnych nieruchomości, jeżeli nie będą spełniały unijnych wymogów klimatycznych w zakresie poziomu emisyjności, powinien wywołać w Polsce alarm. I automatycznie jasną deklarację każdego rządu, że w naszym prawie nigdy nie będzie miejsca na takie unormowanie. Jeśli przepisy tak radyklanie łamiące prawo własności rzeczywiście zostaną ustanowione, będziemy mieli mechanizm jak z totalitaryzmu, a nie demokratycznego państwa prawnego, jak zwykli ze znaczną przesadą określać współczesne europejskie formuły państwowe liberalistokraci i ich medialni pupile.
Zapytana, czy Zielony Ład powinien być przedmiotem referendum, minister klimatu Paulina Hennig-Kloska oznajmiła, że nie i że jest to agenda, która musi być realizowana. Perspektywy nieuchronności podporządkowania Polski klimatyzmowi nie podzielił Krzysztof Bosak, apelując: „wyzwólmy się z myślenia, że my coś musimy, bo ktoś sobie coś wymyślił. Jesteśmy w swoim kraju, jesteśmy wolnymi ludźmi i tutaj powinny być zasady, które nam sprzyjają”.
Klimatyzm nie musi być obowiązkowy
To tylko przykłady z ostatnich dni przywołane nie celem przypominania znanych stanowisk koalicji czy Konfederacji wobec unijnej polityki klimatycznej, ale by raz jeszcze zwrócić uwagę na różnicę w mentalności. Abstrahując od rozmaitych przyczyn, podległość kierujących Polską „elit” wobec Unii dawno stała się nieznośna. Miniona gospodarcza Wspólnota Europejska została poddana metamorfozie w politycznego centralnego zarządcę, a myślenie establishmentu ani drgnęło. Teraz kiedy forsują zaoranie całych sektorów gospodarki i daleko idące zubożenie społeczeństwa po to, żeby zrealizować koncepcję „zielonej” Europy, dobrze byłoby, gdyby Polacy – rządzący na razie nie są do tego zdolni, stosują jedynie socjotechnikę – odważyli się przyjąć założenie, że rząd nie musi robić wszystkiego, co podyktuje Unia Europejska. Że ma prawo odmówić. Dywersyfikację źródeł energii Polska może prowadzić bez histerii z powodu „zbrodniczego” dwutlenku węgla, spokojnie, rynkowo (a nie odgórnie), w tempie na jakie pozwolą możliwości finansowe, bez destrukcji małych i średnich firm oraz bez wyznaczonych przez UE terminów.
Program brukselskich komisarzy zakłada zaś osiągnięcie przez całą Europę tzw. całkowitej neutralności klimatycznej do 2050 r. Jak na sumiennych centralnych planistów przystało drogę ku powszechnej, „zielonej” szczęśliwości podzielili oni na szereg etapów. W stosunku do 1990 r. poziom emisji CO2 ma zostać zredukowany do 2030 r. o 55 proc (Fit for 55) i o 90 proc. do 2040 r. (na razie propozycja Komisji Europejskiej). Przy czym emisje prawdopodobnie wzrosną gdzie indziej. Podczas gdy Bruksela forsuje ideologiczną dekarbonizację, Chiny konsekwentnie stawiają nowe elektrownie węglowe i zwiększają wydobycie. Przypomnijmy, że UE odpowiada za ok. 8 procent globalnych emisji CO2, Chiny za 27 proc., USA 15 proc., Indie 7 proc., Rosja 5 proc., Japonia niecałe 4 procent.
ETS i ETS 2. Sztuczny koszt jako „korzyść”
Polacy już ponoszą miliardowe straty w rezultacie funkcjonowania sztucznego europejskiego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2 (ETS), tj. obejmującego emisje wytwarzane przez przemysł energochłonny (m.in. elektrociepłownie). Każde przedsiębiorstwo w branży objętej systemem i emitujące dwutlenek węgla musi kupić uprawnienie na każdą jego wyemitowaną tonę. Obowiązek ten w oczywisty sposób przekłada się na wzrost cen produktów, w tym rachunków za prąd.
Wbrew propagandzie etatowych treserów do klimatyzmu, ETS nie jest rynkowy, m.in. dlatego, że został sztucznie wymuszony. I właśnie w tym, że w ogóle istnieje leży jego największy mankament. W założeniu ma nakłonić przedsiębiorstwa do ekologicznych alternatyw gazu, oleju opałowego czy węgla. W praktyce napędza ceny energii elektrycznej i zyski wielkich spekulantów finansowych, co to wiedzą jak uprawnieniami „handlować”. Mamy więc sytuację orwellowską – wmawia się ludziom, że sztucznie narzucony wydatek jest dla nich korzystny.
Warszawa dawno powinna jednostronnie wypowiedzieć uczestnictwo Polski w tym systemie (postulują to Konfederacja i Suwerenna Polska). Tymczasem od 2027 r. wejdzie w życie ETS2. Na tym etapie uniokraci wezmą się za budownictwo i transport. Uprawnienia do emisji CO2 będą musiały kupować firmy dostarczające paliwa kopalne do odbiorców. Jako że każdy podatek jest przerzucalny, także ten w praktyce zapłacą konsumenci. Firmy doliczą cenę zakupionych uprawnień do rachunków za ogrzewanie, więc każdy, kto korzysta z gazu, oleju opałowego czy węgla, poniesie dodatkowe koszty ideologii klimatyzmu. Podatek zostanie też wliczony w cenę paliwa, zatem zdrożeje transport, a co za tym idzie większość towarów i usług.
Według często przywoływanego raportu ekonomisty dr Marka Lachowicza dla Warsaw Enterprise Institute, koszt ETS2 dla Polski w 2030 r. to od 21 miliardów do 96 miliardów złotych. Będzie to potężne obciążenie gospodarstw domowych, na które Polaków po prostu nie stać, na które żaden polski rząd nie powinien pozwolić.
EPBD. Przymusowe remonty
Elementem, który prawdopodobnie w największym stopniu doprowadzi do masowej pauperyzacji polskiego społeczeństwa i dokończy eliminację klasy średniej, będzie prawdopodobnie dyrektywa w sprawie charakterystyki energetycznej budynków (EPBD). To część pakietu „Fit for 55”, która nałoży na Europejczyków obowiązek termomodernizacji, czy też „renowacji klimatycznej” – różnie to nowomowa określa – niewymagających remontu nieruchomości, by spełniały standardy tzw. zeroemisyjności. Każdy budynek w UE (z bardzo nielicznymi wyjątkami, np. zabytki) ma do 2050 r. nie emitować dwutlenku węgla.
System będzie obowiązywał właścicieli nieruchomości na terytorium państw Unii Europejskiej. Uderzy też po kieszeni wszystkich najmujących, bo wzrosną opłaty. Bruksela podzieliła budynki na klasy energetyczne – co dla samych celów klasyfikacyjnych nie jest niczym złym – ale oni wyznaczyli zakresy czasowe, w których nieruchomości mają być przymusowo remontowane. Według różnych szacunków w Polsce modernizacja ma objąć co najmniej 70, a nawet ponad 80 proc. budynków.
Pomijając rażącą sprzeczność tej regulacji z polską Konstytucją, m.in. z artykułem 64, (zresztą z traktatami unijnymi również, ale do tego się już przyzwyczailiśmy), nie ma tu uzasadnienia ekonomicznego. Większość budynków nie wymaga remontu, a mimo to ludzie zostaną zmuszeni do wydatkowania na ten cel swoich pieniędzy, zamiast sami zdecydować, co z nimi zrobić. Kogo nie będzie stać na „renowację”, będzie musiał się zapożyczyć. Dyrektywa przewiduje w tym celu utworzenie instrumentu „zielonych kredytów” hipotecznych i detalicznych. Ludzie zostaną zmuszeni przez władze do zaciągania kredytów wbrew swojej woli na niepotrzebne im cele. Nie jest to praktyka dopuszczalna w państwie, które chciałoby zachować choćby pozory praworządności.
Zielony Ład. Chcą wziąć biliony
Zarządzający Europą kolektywiści nie kryją, że na realizację ich ideologii poniesiemy bezprecedensowe koszty. Szefowa KE towarzyszka Ursula von der Leyen zapowiedziała w grudniu ub. r., że „jeśli chodzi o finansowanie działań związanych ze zmianą klimatu, musimy przejść od miliardów do bilionów„. Jej obłędnym wezwaniom wtórowali inni, równie oderwani od codzienności zwykłego człowieka maniacy z brukselskiego bizancjum.
Koszt realizacji przez Polskę dyrektywy EPBD, przed którą Konfederacja ostrzegała od dłuższego czasu, i którą nazywa dyrektywą wywłaszczeniową, jest szacowany na 1 bilion – 1,5 biliona zł. W tym drugim przypadku oznacza ok. 100 tys. zł na każdego pracującego Polaka.
Z opublikowanego w styczniu raportu francuskiego Institut Rousseau „Droga do zeroemisyjności” wynika, że całościowy koszt inwestycji w politykę klimatyczną przez najbliższe 26 lat sięgnie 40 bilionów euro. Rocznie jest to ponad 1,5 bln euro. To 200 tys. euro na osobę do 2050 r., co daje 7,4 tys. euro co roku, a więc 32 tys. zł rocznie na jednego pracującego Polaka„. Do 2050 r. ok. 830 tys. zł na głowę.
Wariant Polexit bez kompleksów
Dlatego o opcjach Polexit czy nawet PolEsacpe – jak to sformułował Rafał Ziemkiewicz, pokazując podobieństwo obecnej Unii do upadającego ZSRS – powinno się mówić otwarcie, bez strachu i bez kompleksów. Póki rząd warszawski zachowuje jeszcze trochę suwerenności, w tym zwierzchnictwo nad polskim wojskiem. Od lat widać wyraźnie, że uniokraci nie zmienią kursu na centralizację swojej władzy, tylko będą jeszcze bardziej podkręcać tempo. W europejskich społeczeństwach wreszcie zaczyna budzić się nieśmiały sprzeciw, a więc czas im ucieka. Protestujący rolnicy wiedzą, co mówią, alarmując, że szykowane jest doprowadzenie ich do upadłości i przejęcie ich gospodarstw przez zagraniczne agroholdingi.
Powodów do postawienia kwestii polexitu jest mnóstwo. Tzw. polityka klimatyzmu (raczej rodzaj wierzenia religijnego) i wynikające z niej m.in.: EPBD, ETS czy ETS2, to tylko wysuwające się na pierwszy plan oznaki szaleństwa klimatystycznych wyznawców i elementy uwidaczniające interesy gospodarcze piewców stachanowskiego tempa transformacji energetycznej. Chodzi o dalsze narzucanie metodami administracyjnymi uprzywilejowania politycznego kierownika Unii, czyli Niemiec kosztem potencjału i owoców pracy ludności państw peryferyjnych.
Ponadto za rozważeniem wyjścia z Unii przemawiają m.in. raportowanie ESG, trwająca likwidacja górnictwa, wspomniana zmiana struktury własnościowej w rolnictwie, kolejne unijne podatki czy wspólny unijny dług (pożyczka na KPO jest w całości do spłaty przecież nie z kieszeni premierów Tuska czy Morawieckiego, którzy nas w to wkręcili, tylko przez społeczeństwo w podatkach, cenach produktów i usług). To stopniowe, celowe, metodyczne niszczenie małej średniej i przedsiębiorczości, ustawiające cały system pod interesy wielkich międzynarodowych korporacji. To również polityka migracyjna, w tym nadchodząca przymusowa relokacja Afrykanów i Azjatów (albo kara 20 tys. euro za każdego nieprzyjętego). To wreszcie ogólnie pojęta centralizacja władzy w Brukseli (nie federalizacja, bo taki model w istocie już mamy). I przede wszystkim to konsekwentnie wdrażany model gospodarczy Unii Europejskiej, czyli eurosocjalizm.
ŹRÓDŁO: https://dorzeczy.pl/opinie/566355/utopia-zielony-lad-polska-nie-musi-byc-posluszna-klimatystom.html
3. WP.pl: Nie żyje reprezentantka Polski. Mama wspomina córkę
– Nawet na OIOM-ie do końca była uśmiechnięta – zdradza w wywiadzie dla „Faktu” Gracjana Wójcik, mama zmarłej polskiej badmintonistki.
Kilka dni temu, w czwartek 21 marca, w wieku 17 lat zmarła utalentowana reprezentantka Polski w badmintonie Julia Wójcik.
Sportsmenka przegrała walkę z nowotworem (więcej TUTAJ). Jak pisze „Fakt”, lekarze w marcu 2023 postawili przerażającą diagnozę – guz germinalny, nowotwór złośliwy serca, śródpiersia i opłucnej.
Od tamtego czasu życie Wójcik, która marzyła o reprezentowaniu Polski na igrzyskach olimpijskich, przeniosło się do Centrum Onkologii Dziecięcej Przylądek Nadziei we Wrocławiu.
– Miała znakomitą opiekę, wszyscy stanęli na głowie, by jej pomóc. A ona nie traciła pogody ducha. Nawet na OIOM-ie do końca była uśmiechnięta, mimo że bardzo cierpiała. Taką ją zapamiętamy, uśmiechniętą i walczącą do końca – wspomina w rozmowie z gazetą mama badmintonistki, Gracjana Wójcik.
Julia 30 października skończyłaby 18 lat. Gdyby nie odeszła przedwcześnie, mogłaby – jako osoba pełnoletnia – leczyć się nową metodą w klinice w Niemczech. Niestety, tak się nie stało.
– Nie ukrywała tego, że jest chora, ale była niezwykle skromna i nie chciała rozgłosu. Nie chciała, by się nad nią litowano. (…) Dzięki zbiórce mieliśmy pieniądze na leczenie w Niemczech. Czekaliśmy tylko na poprawę jej stanu zdrowia, ale dopadła ją sepsa. Nikt się tego nie spodziewał. Los jest przewrotny, bo pojawiło się światełko w tunelu. Miała tylko podnieść się po ostatniej chemii – dodaje Gracjana Wójcik.
źródło: https://sportowefakty.wp.pl/badminton/1113765/nie-zyje-reprezentantka-polski-mama-wspomina-corke