Jeszcze o CRW
1 obrazek zamiast tysiąca słów! – Jak widać nasi kochani Nobliści sami nie za bardzo wierzą w swój cudowny wynalazek!
Tymczasem wczoraj w Izraelu przy pomocy Hamasu sterowanego przez NWO 2 (Rosja+Chiny+Iran) został zrobiony kolejny krok w stronę rozpętania pełnoskalowej III Wojny Światowej na froncie który ma odciągnąć Zachód i USA od Ukrainy. Jest to działanie desperackie i świadczy o głębokiej zapaści Rosji, która jest na skraju przegrania wojny z Ukrainą – wskazuje też na to wiele innych symptomów (materiał nr 3).
1. Polska jest Jedna – Głosuj na PJJ!
https://www.youtube.com/watch?v=S6WWlDHcZUk
+ J. Zięba – Czy chcemy czy nie chcemy…
część 1
https://tv.jerzyzieba.com/filmy/EL2DqJ1mJ4/ZWmnwxeq30k5l8gj1DrJNMgaPoB2vK
część 2
https://tv.jerzyzieba.com/filmy/EoZmaZ7rPV/ZWmnwxeq30k5l8gj1DrJNMgaPoB2vK
2. Libertarianizm: J. Sierpiński – Jeszcze o CRW
Jeszcze o istocie problemu z Centralnym Rejestrem Wyborców, który – jak uważam – spowodował nadmierny, w porównaniu z poprzednimi wyborami, odsetek odrzucanych podpisów poparcia dla list kandydatów (tam, gdzie w oparciu o ww. Rejestr sprawdzano wszystkie podpisy), a w konsekwencji niezarejestrowanie pewnej liczby kandydatów, w tym przynajmniej kilku list Komitetu Wyborczego Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców, ale także np. kandydata Konfederacji do Senatu w jednym z okręgów warszawskich.
Bo niektórzy uważają, że to jakaś teoria spiskowa.
Od 4 sierpnia br. wszedł w życie przepis Kodeksu wyborczego zawierający definicję „adresu zamieszkania”. Wcześniej w Kodeksie wyborczym takiej definicji nie było i interpretowano to pojęcie jako adres faktycznego zamieszkiwania, związany z centrum interesów życiowych wyborcy. Co za tym idzie, sprawdzanie, czy adres figurujący obok podpisu wyborcy na karcie poparcia dla listy kandydatów jest (jak wymaga tego ustawa) jego adresem zamieszkania sprowadzało się to ustalania, czy on tam faktycznie zamieszkuje – w oparciu o różne urzędowe dokumenty, w tym (zgodnie z art. 217 Kodeksu wyborczego) urzędowe rejestry mieszkańców i rejestry wyborców (prowadzone przez gminy), a także wyjaśnienia wyborców. Kodeks nie wykluczał brania przy takim sprawdzaniu pod uwagę np. zameldowania na pobyt czasowy.
Teraz „adres zamieszkania” to „adres, pod którym dana osoba faktycznie stale zamieszkuje i pod tym adresem ujęta jest w Centralnym Rejestrze Wyborców w stałym obwodzie głosowania zgodnie z adresem zameldowania na pobyt stały albo adresem stałego zamieszkania”. Inaczej mówiąc, adres różniący się od adresu, pod którym wyborca ujęty jest w CRW nie jest traktowany jako jego „adres zamieszkania”, a wytyczne Państwowej Komisji Wyborczej nakazują uznawać w takim przypadku adres za wadliwy, choć art. 217 Kodeksu wyborczego nadal dopuszcza teoretycznie weryfikację w oparciu o „dostępne urzędowo dokumenty” i „wyjaśnienia wyborców”. Przy sprawdzaniu uznaje się w takim przypadku, że podpis złożony przez wyborcę ma „wadę eliminującą”.
Należy tu dodać, że zgodnie z art. 18a Kodeksu wyborczego w Centralnym Rejestrze Wyborców nie znajdują się dane dotyczące zameldowania na pobyt czasowy, za „adres zamieszkania” nie jest uznawany też adres przebywania wpisany do tego Rejestru w związku z wnioskiem o dopisanie do spisu wyborców (to można było robić zresztą dopiero od 1. września br.), a dane z dotychczasowych rejestrów wyborców miały zostać przekazane najpierw przez gminy do Państwowej Komisji Wyborczej (do 30 kwietnia br. – termin określony nie w ustawie, ale w komunikacie premiera), następnie przez Państwową Komisję Wyborczą do CRW (do 30 czerwca br. – termin również określony w komunikacie premiera), a następnie zweryfikowane w CRW przez gminy (do 29 lipca br. – termin tak samo określony w komunikacie premiera). Czy zostały poprawnie przekazane i zweryfikowane – nie wiadomo.
Przypominam – przepisy wprowadzające do Kodeksu wyborczego definicję „adresu zamieszkania” oraz nakazujące przeprowadzać postępowanie sprawdzające w oparciu o dane z Centralnego Rejestru Wyborców weszły w życie 4 sierpnia br. – notabene również w terminie określonym w komunikacie Prezesa Rady Ministrów w sprawie określenia terminu uruchomienia Centralnego Rejestru Wyborców. Pomijając już konstytucyjność delegowania określenia terminu wejścia w życie przepisów ustawy do aktu, który nie jest konstytucyjnym źródłem prawa, ustalone orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego określa, że uchwalanie istotnych zmian w prawie wyborczym powinno następować co najmniej sześć miesięcy przed kolejnymi wyborami („konieczność zachowania co najmniej sześciomiesięcznego terminu od wejścia w życie istotnych zmian w prawie wyborczym do podjęcia pierwszej czynności wyborczej jest nienaruszalnym składnikiem art. 2 Konstytucji” – wyrok Trybunału Konstytucyjnego 28 października 2009 r., sygn. akt Kp 3/09). A tu mamy niewiele ponad dwa miesiące przed wyborami.
Oznacza to, że wprowadzono prawdopodobnie niekonstytucyjne zmiany w prawie wyborczym w istotny sposób wpływające na ocenę prawidłowości podpisów poparcia pod listami kandydatów. Stąd taka duża liczba zakwestionowanych podpisów w niektórych przypadkach. Dodajmy – w przypadkach, w których Okręgowe Komisję Wyborcze uznały, że należy sprawdzić wszystkie podpisy, a nie jedynie niektóre wyrywkowo.
źródło: http://sierp.libertarianizm.pl/?p=2428
3. wPolityce: Budzisz – Atak na Izrael – pierwsze refleksje geostrategiczne. „Między niestabilnym pokojem a kolejną wojną światową”
Hamas zaatakował. Wystrzelono ponad 2 tys. rakiet, podziemnymi korytarzami i dokonując wyłomu w zasiekach strzegących granicę bojownicy tej uznawanej powszechnie na Zachodzie za terrorystyczną organizacji wtargnęli na teren Izraela.
Premier Netanjahu oświadczył, że jego kraj jest w stanie wojny i konsekwencje rozpoczętego przez Hamas konfliktu będą daleko idące, co może oznaczać, że siły Izraela wejdą na teren Strefy Gazy, niewykluczone, że również Libanu. Kiedy piszę te słowa izraelskie media informują o ponad 100 ofiarach, zarówno wśród żołnierzy jak przede wszystkim ludności cywilnej i niemal 1000 osobach rannych. Nieznana jest liczba zakładników, żołnierzy i cywilów, w tym kobiet i dzieci uprowadzonych przez Hamas, której to organizacji rzecznik już oświadczył, że zakładnicy zostaną zwolnieni dopiero po tym jak więzienia w Izraelu opuszczą wszyscy ich „towarzysze”. Wydaje się zatem, że skala konfliktu, który się właśnie rozpoczął jest większa niż obserwowanych w ostatnich latach, poważniejsze będą też konsekwencje.
Jest jeszcze oczywiście zbyt wcześnie aby dokonywać podsumowań, ale warto sformułować kilka myśli na początek.
Po pierwsze, niemal we wszystkich komentarzach, które już pojawiają się w izraelskich mediach przewija się myśl o zlekceważeniu zagrożenia oraz o tym, że izraelskie służby, co jest niewątpliwym faktem, zostały zaskoczone nagłym i niespodziewanym atakiem. Pojawiają się porównania do wojny Jom Kippur, kiedy siły egipskie i syryjskie również niespodziewanie zaatakowały z dwóch stron państwo Izrael uzyskując w pierwszej fazie wojny wyraźną przewagę. To co się stało dzisiaj w Izraelu trochę mówi nam o naturze przyszłej wojny i rozmiarach zagrożeń z którymi muszą liczyć się państwa frontowe, w tym również, w przyszłości, Polska. Wtargnięcie będzie niezapowiedziane, zaskakujące, w czasie najmniej dogodnym (dziś w Izraelu jest święto). Środki obrony, jak słynna Żelazna Kopuła, zawiodą. Celem ataków będzie przede wszystkim ludność cywilna. Będziemy mieć do czynienia z uprowadzeniem w charakterze zakładników sporej liczby cywilów w tym kobiet i dzieci. Agresorzy, tak jak ma to miejsce na ulicach Izraela, będą od pierwszej chwili mordować cywilów, w tym kobiety. Chodzi w tym wypadku przede wszystkim o wywołanie paniki, sparaliżowanie i zastraszenie zaatakowanej strony. Nawet w państwie o tak rozwiniętych procedurach w zakresie obrony cywilnej jakim jest Izrael, którego społeczeństwo w związku z wieloletnim zagrożeniem wie jak się zachować, jak reagować i co robić, atak spowodował szok. Co stanie się w państwie w którym część społeczeństwa uważa, że mówienie o ryzyku wojny to przesada a jeśli atak nastąpi to najlepszą opcją jest ucieczka, do Hiszpanii albo jeszcze dalej?
Reforma wymiaru sprawiedliwości
Trzeba też zastanowić się jakie są związki między wielomiesięcznymi protestami na tle zapowiedzianej i realizowanej przez gabinet Netanjahu reformy wymiaru sprawiedliwości a atakiem Hamasu. Nie można wykluczyć, że przywódcy tej organizacji obserwując izraelskie protesty, w tym deklaracje oficerów, iż w związku z polityką nielubianego rządu nie będą uczestniczyć w normalnym procesie szkolenia rezerwy, doszli do wniosku, że Izrael jest na tyle wewnętrznie podzielony, jego siły zbrojne sparaliżowane a społeczeństwo skłócone, że państwo nie będzie w stanie sprawnie i stanowczo odpowiedzieć na atak. Jest to banalna prawda, ale nasi wrogowie wykorzystywać będą wszystkie możliwości, w tym obserwowane podziały i wewnętrzne konfliktu aby nas osłabić i w dogodnym momencie zaatakować. Wróg stara się zawsze podzielić i przez to osłabić swych przeciwników. Nie trzeba być specjalistą w zakresie „zarzadzania refleksyjnego” wymyślonego przez Rosjan jeszcze w latach 60.tych ubiegłego stulecia sposobu wpływania na emocje i decyzje państw uznawanych za wrogie po to aby je osłabić, pozbawić woli działania i pchnąć energię społeczną na jałowe tory, aby wiedzieć, iż wróg przed atakiem zawsze stara się zdestabilizować sytuację w państwie które wziął na cel. Nieraz nie musi się bardzo starać aby taki rezultat osiągnąć, ale zawsze w związku z tym musimy pamiętać, że są granice naszego praktykowania wolności, po przekroczeniu których stajemy się słabsi.
Izrael jest też dobrym przykładem jak należy się zachować w sytuacji kryzysowej. Benny Gantz jeden z liderów twardo walczącej z Netanjahu opozycji oświadczył po ataku Hamasu, że „teraz nie ma już opozycji i koalicji” jest za to „jedna pięść, która z całych sił uderzy wroga”. Yair Lapid, inny z przywódców opozycji, zaproponował powołanie rządu zgody narodowej, koalicji wszystkich sił niezbędnych po to aby zmagać się z agresją. Organizatorzy protestów natychmiast ogłosili ich zawieszenie. Podziały w Izraelu są nie mniej głębokie niż w Polsce, ale to co wydaje się różnić nasze elity polityczne, to umiejętność szukania obszarów wspólnych, czego nam chyba brakuje. Może jest to wynikiem odmiennych doświadczeń. Izrael jest państwem stale atakowanych przez wrogów i realność zagrożenia nie jest tam kwestionowana. Nie chce się w to wierzyć, ale mam wrażenie, że niektórzy z naszych współobywateli uwierzą dopiero w zagrożenie kiedy wybuchnie wojna. To też warto byłoby naprawić.
Wojna między Izraelem a Hamasem ma też wymiar międzynarodowy, w tym dotykający tego co nas interesować powinno najbardziej, a mianowicie przyszłości konfliktu na Ukrainie. Zacznijmy od kwestii zasadniczej. Otóż atak jakiego doświadczył Izrael jest porażką polityki Netanjahu, który nie chciał angażować się po żadnej stronie ukraińskiej wojny. Odmówił dostaw broni dla Kijowa, uznając, że polityka równego dystansu, w tym współpracy z Rosją, stabilizować będzie sytuację Izraela. Jak widać nie będzie, bo Hamas, co raczej nie ulega wątpliwości jest zaopatrywany przez Iran, którego liderzy z entuzjazmem zareagowali na rozpoczęcie kolejnej wojny. Nie można zresztą wykluczyć, że w starcie zaangażuje się syryjski Hezbollach, bezpośrednio finansowany i uzbrajany przez Iran. Rosja z kolei jest zainteresowana pogłębianiem współpracy z Teheranem. Niedawno w Iranie był Szojgu, a 18 października przestaje obowiązywać uchwała ONZ zakazująca Iranowi eksportu swych rakiet. Moskale, odczuwający braki w środkach walki chcą je pozyskać, rozmowy na ten temat są ponoć zaawansowane. Amerykańscy eksperci od pewnego czasu piszą też, że wojna na Ukrainie spowodowała zawiązanie się i krzepnięcie tzw. autorytarnego czworokąta, który jest tworzony prócz Rosji, właśnie przez Iran, Koreę Płn. i Chiny. Hanna Notte napisała w Foreign Affairs, iż „nie ulega wątpliwości, że Rosja pogłębiła swą współpracę wojskową” z krajami o głęboko zakorzenionej niechęci do Zachodu i Stanów Zjednoczonych.
Polityka Netanjahu
Antyamerykanizm czy szerzej wrogość do cywilizacji Zachodu będzie spoiwem tych sojuszy, co oznacza, że wchodzimy w fazę wojny światowej, jeszcze o ograniczonej skali, ale z wyraźną tendencją do rozlewania się konfliktów. Polityka „siedzenia na płocie” jaką próbował w ostatnich latach uprawiać Netanjahu będzie nie tylko trudniejsza, w przypadku Izraela wydaje się nawet niemożliwa. W Polsce zgadzamy się, że Rosja słabnie. Teza ta wydaje się nie być kontrowersyjna, zwłaszcza jeśli poświęcimy nieco uwagi sytuacji na południowym Kaukazie. Azerbejdżan blisko współpracujący z Turcją, ale również z Izraelem, właśnie doprowadził do likwidacji separatystycznego państwa Górskiego Karabachu. Jest to z pewnością triumf polityki Turcji i znaczne zmniejszenie wpływów Rosji, która przez 30 lat była gwarantem stabilizacji, a tym ochrony Ormian. Teraz nie jest już w stanie odegrać takiej roli, czego potwierdzeniem jest wycofanie jej „sił pokojowych” z Karabachu a jeśli u władzy w Armenii utrzyma się Nikoł Paszynian, to zapewne również i baza w Giurmi zostanie zlikwidowana a ODKB, powołany przez Moskwę sojusz wojskowy będzie miał jednego członka mniej. A zatem w związku z wojną na Ukrainie zmieniła się sytuacja na Kaukazie Południowym, co ma oczywisty wpływ na sytuację Iranu. Nie tylko dlatego, że na jego terenie mieszka kilkunastomilionowa mniejszość azerska. Jeśli Rosja słabnie, umacnia się świat języka tureckiego a Iran czuje się zagrożony z wielu stron, to możemy mieć do czynienia w przyszłości z nieobliczalnymi reakcjami Teheranu. Słaba Rosja nie będzie chciała albo nie będzie mogła odgrywać roli czynnika stabilizującego w tym regionie. Napięcia mogą narastać, wojna będzie wisieć na włosku.
Z amerykańskiej perspektywy strategicznej pojawi się nowe ognisko napięcia. Uprzywilejowany status sojuszniczy Izraela, państwa w sposób nie budzący wątpliwości zaatakowanego przez organizacje terrorystyczną, nie będzie podlegał dyskusji ani tym bardziej rewizji. Uwaga opinii publicznej skupi się też w większym stopniu znów na Bliskim Wschodzie ze szkodą dla wojny na Ukrainie. Obydwa te trendy będą oznaczały większe a nie mniejsze trudności z kontynuowaniem pomocy dla Ukrainy, a ryzyko kolejnych wojen, starcia o wymiarze globalnym będzie z kolei powodowało narastającą presję na Kijów aby zakończyć wojnę z Rosją. Negocjacje nie zaczną się za tydzień, ani nawet w perspektywie kilku miesięcy, ale będzie coraz trudniej. Zwłaszcza, że zasoby jakimi dysponuje Zachód są coraz mniejsze a liczba potencjalnych biorców pomocy wojskowej rośnie.
Dwie opcje
Mamy, modelowo rzecz ujmując, przed sobą dwie opcje. Pierwsza z nich oznacza podjęcie decyzji o przejściu gospodarek najpotężniejszych państw Zachodu w „tryb wojenny”. Niektóre z nich, w tym najbardziej uzależnione od eksportu, jak to jest w przypadku Niemiec, bardzo na tym stracą, stąd trudno spodziewać się z ich strony entuzjazmu i zaangażowania w tego rodzaju zwrot strategiczny. Inna opcją jest uczynienie z trwających konfliktów starć o charakterze lokalnym. To już się dzieje, bo taki wymiar mają oczekiwania Amerykanów, aby za wspieranie Ukrainy w większym stopniu, a modelowo wyłącznie, odpowiadała Europa. Wówczas mocarstwa nie utracą zdolności do balansowania, nie zostaną wciągnięte w wojnę lokalną, a nawet będą w stanie „zarządzać” trwającymi wojnami, dbając o to, tak jak to ma miejsce obecnie, aby nie eskalowały one ponad dopuszczalną miarę. Wszystkie te trendy mogą zresztą występować równolegle, co w jeszcze większym stopniu będzie destabilizowało sytuacje w wymiarze globalnym i powodowało, iż najbliższe lata, może dziesięciolecia, to będzie czas poruszania się wąską drogą między niestabilnym pokojem a kolejną wojną światową.
źródło: https://wpolityce.pl/swiat/665709-atak-na-izrael-pierwsze-refleksje-geostrategiczne