Do 2022 roku Rosja wywoła wojnę w Europie lub na Bliskim Wschodzie
Zwracam uwagę na materiał informacyjny nr 1 gdzie Krzysztof Wojczal już w 2019 roku przewidział wybuch wojny na Ukrainie jako Plan B Moskwy w sytuacji śmiertelnego zagrożenia krachem gospodarczym tego państwa. Muszę powiedzieć, że nie są to dla mnie dane nowe i brałem pod uwagę podobny scenariusz, jednak – jak większość obserwatorów doszedłem do wniosku, że nie jest to dla Rosji żadne rozwiązanie, więc nie będzie realizowane. Z drugiej strony stała bowiem machina całego Świata Zachodniego i to w kontekście Wojny USA – Chiny, z czego wynikało że Zachód nie będzie mógł sobie pozwolić na puszczenie płazem Putinowi tego kroku.
W tym miejscu wspomnę o materiale informacyjnym nr 3 (rozmowa w Realu 24.pl), gdzie padają nieustannie bezsensowne stwierdzenia o bezsilności i słabości Zachodu oraz o tym, że już przegrał i jest skończony w konfrontacji z Rosją i Chinami. Uważam że to pogląd absolutnie błędny a z błędnych ocen jak najszybciej należy wyciągać prawidłowe wnioski. Część Konfederacji te wnioski wyciąga, odcina się od prorosyjskiej retoryki i z Partii Korwin odchodzą dzisiaj znaczące postacie, które mają dosyć bredni Korwina Mikke i jego niszczycielskiej działalności ciągnącej się od 1990 roku we wszelkich powołanych pod jego szyldem bytach politycznych. (Korwinowcy mają dość swojego lidera. Odchodzą i zakładają własną partię )
Muszę przyznać że posunięcie Amerykanów w Afganistanie (tzw „paniczna ucieczka i klęska”) zaserwowane światu przez Joe Bidena było mistrzowskie. To jest klucz do złudnego poczucia siły Rosji i Władimira Putina, które pchnęło go do realizacji Planu B i Inwazji na Ukrainę. Nie ma tutaj żadnego przypadku i nie ma też żadnego zaskoczenia dla USA i Sprzymierzonych. Długotrwały Opór Ukrainy był i jest częścią Planu USA+NATO. Ukraina będzie zasilana przez USA i NATO bronią i ochotnikami z Zachodu, aż do całkowitego zwycięstwa, albo do upadku Putina, albo do bezwarunkowego wycofania się Rosji z Ukrainy. Do tego też czasu Rosja będzie gnębiona sankcjami, które ostatecznie posuną się do stanu odcięcia jej od możliwości eksportu ropy i gazu do Europy, jeżeli nie podpisze kapitulacji wcześniej – rozumiejąc swoją przegraną. Rosja już przegrała tę wojnę z Ukrainą, a tak naprawdę z USA i NATO.
Nie mamy odpowiedzi tylko na dwa pytania:
1. Kto zastąpi w Moskwie skompromitowanego raz na zawsze Putina?
2. Kiedy Rosja zrozumie że musi się pozbyć dyktatora i usunie go oraz przystąpi do negocjacji.
Przy okazji upadnie Reżim Łukaszenki na Białorusi, a jeśli te rzeczy nie dojdą do skutku konflikt przekształci się w Zimną Wojnę z Żelazna Kurtyną wzdłuż granic Krajów Bałtów, Polski i Ukrainy a Rosją i Białorusią. Nie sadzę jednak żeby Chiny dopuściły do takiego scenariusza, bo to oznacza zamrożenie na 30 – 50 lat Planu Nowego Jedwabnego Szlaku.
Warto zaznaczyć, że według aktualnego szacunku strat Rosji na Ukrainie wywiad USA określa liczbę zabitych żołnierzy rosyjskich na 2000-4000. Ukraina podaje, że wszystkich żołnierzy Rosji wyeliminowanych z pola walki jest obecnie 12 000 licząc łącznie z rannymi i wziętymi do niewoli. Dane te nie różnią się więc od siebie specjalnie.
Zwracam też uwagę na Materiał nr 4 – PIS usiłuje nieustannie zrzucić z siebie odpowiedzialność za straty wywołane jego polityką lockdownowo-pandemiczną 2020-2022. Świadczą o tym działania prokuratorii w sprawie pozwów zbiorowych podmiotów gospodarczych poszkodowanych lockdownami oraz kolejna próba przemycenia przepisu działającego wstecz O Bezkarności Urzędniczej za Działania w Trakcie Pandemii i Epidemii! Jak do tej pory w tych sprawach TVN i PO/KO potulnie milczały tak teraz jednak nagłaśniają bezwzględnie te próby sankcjonowania bezprawia przez PIS.
Na Złodziejach i Mordercach z PIS Czapka Gore!!!
1. Krzysztof Wojczal – Do 2022 roku Rosja wywoła wojnę w Europie lub na Bliskim Wschodzie
Po tak mocnym tytule, kilka faktów.
Sprzedaż węglowodorów stanowi wartość przeliczoną na USD w wysokości 53% całego eksportu Rosji (dane za 2018 rok). Dochody z tego tytułu to 14% PKB kraju, co odpowiada połowie wartości całego budżetu państwa (liczonego w USD). Największymi importerami rosyjskiego gazu to Europa łącznie z Turcją (ponad 90% sprzedaży). Europa z Turcją są też łącznie drugim największym odbiorcą ropy naftowej z Rosji. Wnioski? Rosyjski budżet jest niezwykle uzależniony od wolumenu sprzedaży surowców energetycznych, a także od ich ceny na międzynarodowym rynku. Co by się stało, gdyby Rosja musiała ograniczyć eksport gazu ziemnego, ropy naftowej i węgla? Czy taki scenariusz jest realny w najbliższych latach? Co mogłoby uratować rosyjską gospodarkę w skrajnie niekorzystnym scenariuszu?
Gazociągowe Trio – Braterstwo, Nord Stream i Jamał,.
Jamał-Europa – czy Polska zakręci kurek?
Podtytuł może wydawać się zabawny, zwłaszcza w kontekście tego, iż to Polska zawsze borykała się z zagrożeniem „zakręcenia kurka” z gazem przez Rosjan. Po raz pierwszy w historii, sytuacja ta może się jednak odwrócić.
Jamał-Europa to jeden z trzech głównych gazociągów z Rosji do Europy. Jego maksymalna przepustowość wynosi blisko 33 mld m³ gazu rocznie. Przy czym Polska za jego pośrednictwem importuje mniej niż 10 mld m³ rosyjskiego surowca. Co za tym idzie, ponad 2/3 przepustowości gazociągu służy dostawom dla odbiorców z zachodu Europy. Do 16 maja 2020 roku między Polską, a Rosją obowiązuje umowa dotycząca tranzytu błękitnej energii na zachód (niezwykle dla nas niekorzystna, bowiem Polska praktycznie na tym nie zarabia). Ponadto jesienią 2022 roku wygasa polsko-rosyjska umowa dotycząca dostaw gazu do Polski.
Tymczasem polski rząd zapowiedział, że nie zamierza przedłużać żadnej z ww. umów. Od maja 2020 roku eksport gazu na zachód ma odbywać się na zasadach aukcji, co zwiększy ceny przesyłowe i pozwoli Warszawie zacząć zarabiać na tranzycie gazu. Brak bilateralnej umowy w tym zakresie sprawi ponadto, iż aukcje będą mogły zostać w każdej chwili „wstrzymane” z przyczyn politycznych (np. z uwagi na dalsze sankcje). Warszawa nie będzie wówczas związana z Moskwą żadną umową nakazującą przesył gazu na zachód.
Z kolei do października 2022 roku Polska ma zamiar ukończyć Baltic Pipe czyli gazociąg o przepustowości 10 mld m³ gazu/rok. Już złożona, wiążąca oferta opiewa na dostawy 8,1 mld³ norweskiego gazu rocznie do 2037 roku. Ponadto rozważane jest wynajęcie pływającego terminala LNG (najpóźniej do 2024-2025r.). Zaplanowała została również rozbudowa terminala w Świnoujściu (do końca 2021 roku zostanie rozbudowany regazyfikator, a do połowy 2023 roku trzeci zbiornik i infrastruktura kolejowa). Może się więc okazać, że do 2022 roku Polska stanie się całkowicie niezależna od dostaw gazu rurociągiem Jamał-Europa, a do 2024 roku będzie ponadto zdolna obsługiwać inne rynki. Warto podkreślić, że Polska to szósty największy importer rosyjskiego gazu w Europie i kraj, przez który surowiec ten dociera m.in. do Niemiec – największego importera rosyjskiego gazu.
Braterstwo w czasie wojny
Na podstawie ukraińsko-rosyjskiej umowy, przez gazociągi poprowadzone na ukraińskim terytorium (Braterstwo i Sojuz) w latach 2009-2019 Rosjanie mieli puszczać na zachód 110 mld m³ gazu rocznie. Maksymalna ich przepustowość wynosi 144 mld m³ gazu rocznie (dotyczy to kierunku zachodniego, bowiem ogólnie system gazociągów ukraińskich może przyjąć 288 mld m³ gazu i eksportować prawie 180 mld m³). Umowa właśnie się kończy, a negocjacje dotyczące jej odnowienia trwają. Dotychczas Kijów był tutaj w pozycji znacznie słabszej. Władze z Kremla groziły, iż jeśli Ukraina nie zgodzi na tranzyt gazu na zachód, po niższych niż dotychczas cenach, to Moskwa odetnie byłą republikę sowiecką od błękitnego paliwa. Szantaż ten był tym bardziej groźny, że brak transferu lotnego surowca przez gazociąg Braterstwo Rosjanie zamierzali zrekompensować m.in. przy pomocy Nord Stream II. Jednak wraz z komplikacjami związanymi z budową i wykorzystaniem bałtyckiego gazociągu, pozycja negocjacyjna Kijowa wzrasta. Bowiem Rosjanie najprawdopodobniej będą zmuszeni przesyłać swój gaz przez Ukrainę jeszcze przynajmniej przez kolejny rok. O ile nie dłużej.
errata:
Ponadto również Ukraina stara się o uniezależnienie się od dostaw gazu z Rosji. Aktualne potrzeby Kijowa to ok. 32 mld m³ gazu na rok. Produkują około 22 mld m³, a brakujące 10 importują. Ukraina ma jednak w planach zwiększenie własnego wydobycia do poziomu 27 mld m³ gazu/rok (w najbliższych latach, plan był na 2020 rok, ale proces się wydłuża). Jednocześnie Polska i Ukraina mają zamiar zbudować dodatkowe połączenie gazociągowe między krajami, które pozwalałoby przesyłać do Kijowa norweski gaz lub LNG w ilości 5 mld m³. Dotychczasowe możliwości Polski w tym zakresie są ograniczone do przepustowości 1,5 mld m³. Gdy projekt zostanie ukończony, Polska może odpowiadać nawet za 65% ukraińskiego zapotrzebowania importowego. Dopóki władze z Kijowa nie zwiększą własnej produkcji. To może doprowadzić w najbliższym czasie (perspektywa 2-4lat?) do całkowitej niezależności Ukrainy od Rosji w opisywanym temacie.
Oznacza to, że w niekorzystnym dla Rosji scenariuszu około 2022-2023 roku Polska i Ukraina nie tylko zrezygnują z rosyjskiego gazu, ale i będą mogły zablokować transfer tego surowca na Zachód przez własne terytoria. Co trudno będzie zrekompensować poprzez Nord Stream I i II jeśli te będą ograniczane przez UE.
Nord Sream II – nawet ukończony, może okazać się nieopłacalny
Obie nitki Nord Streamu miały łącznie gwarantować przesył 55 mld m³ gazu rocznie (po 27,5 mld m³ każda). Nord Stream II ma podwoić te możliwości co łącznie da przepustowość 110 mld m³ gazu rocznie.
Tymczasem we wrześniu 2019 roku zapadło orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej podważające decyzję Komisji Europejskiej dającą Gazpromowi pełny dostęp do rurociągu OPAL będącego lądową odnogą Nord Stream. Zmniejszenie przesyłu gazu przez ten rurociąg stało się już faktem. Co każe zastanowić się nad sensownością budowy i opłacalnością Nord Stream II. Ponadto budowa Nord Stream II wydłuża się, z uwagi na brak na brak zgody Duńczyków na przeprowadzenie gazociągu po dnie ich wód terytorialnych. Pod znakiem zapytania stoi więc nie tylko data ukończenia gazociągu, ale i także docelowa efektywność jego wykorzystywania. Nawet w przypadku ukończenia do 2020 roku drugiej nitki bałtyckiego gazociągu, będzie potrzeba aż 5 lat by osiągnęła ona docelową przepustowość. Ponadto, uzgodnienia w UE dotyczące rozszerzenia wymogów trzeciego Pakietu Energetycznego (TPE III) na podmorską infrastrukturę przesyłową może ograniczyć możliwości transportowe Nord Streamu II aż o 50%.
Wobec powyższego rodzi się pytanie, czy Niemcy podporządkują się unijnym regulacjom i czy są gotowi na ewentualne zmniejszenie dostaw rosyjskiego gazu (lub co najmniej brak wzrostu importu)? Odpowiedź na to może stanowić projekt Republiki Federalnej Niemiec dotyczący zbudowania, do 2022 roku, własnego terminala LNG. W ten sposób Niemcy będą mogli importować błękitną energię za pośrednictwem drogi morskiej z innych kierunków.
Amerykańska ofensywa
Jednocześnie trwa amerykańska ofensywa na europejski rynek energetyczny. Amerykanie dostarczają LNG do Europy od 2016 roku. Przy czym sprzedaż tego surowca na skalę istotną dla rynku ma miejsce dopiero od lipca 2018 roku, tj. od czasu porozumienia prezydenta Donalda Trumpa z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jeanem-Claude’m Junckerem. Od tego momentu, przez kolejnych 10 miesięcy amerykańskich eksport LNG do Europy wzrósł prawie o 300%. I to zapewne nie jest jeszcze ostatnie słowo Amerykanów w tym zakresie.
Ratunek – Państwo Środka?
Istotne przy tym wszystkim jest to, że Rosjanie po części zrekompensują sobie ewentualne straty na rynku europejskim, dzięki gazociągowi Siła Syberii (ma być ukończony w grudniu 2019 roku). Jednak Siła Syberii ma osiągnąć pełną przepustowość dopiero około 2025 roku. Należy też pamiętać, że gaz płynący tym rurociągiem do Chin, będzie pochodził z innych złóż, niż te, które zaopatrują Europę. Innymi słowy, dla jamalskiego gazu, Rosjanie nadal nie mają alternatywnego odbiorcy.
errata:
Inną alternatywą może być dla Rosjan planowy gazociąg Turk Stream , jednak jego nitka dająca możliwość eksportu gazu do Europy będzie miała przepustowość jedynie 15,75 mld m3/rok. Na lata 2020-2022 planowany jest niewielki przesył surowca do Bułgarii, Grecji i Serbii. Następnie trafi na Słowację, Węgry i Austrię. Więc de facto nie jest to kierunek, z którego będzie korzystać Europa Zachodnia. Konsumująca najwięcej rosyjskiego gazu.
Rosjanie zwiększają również możliwości eksportowe skroplonej wersji gazu – LNG. Problem tutaj jednak jest taki, iż LNG transportowane jest drogą morską. A szlaki morskie kontrolowane są przez US Navy. To oznacza, że gro z rosyjskiego eksportu gazu może być wkrótce zależna od woli USA i jej sojuszników (Polska/Ukraina).
Nadchodzą chude lata dla Rosji?
Z punktu widzenia Moskwy, istnieje spore zagrożenie, iż od 2022 roku europejski, gazowy rynek zbytu może nie być już tak chłonny jak dotychczas. Jeśli Niemcy ograniczą import rosyjskiego gazu (dzięki m.in. terminalowi LNG), a Wielka Brytania, Ukraina i Polska zrezygnują z odbioru tegoż surowca, to straty budżetowe w Rosji mogą okazać się bardzo bolesne. Zwłaszcza, gdy za pośrednictwem Polski, norweski i amerykański gaz będzie płynąć do innych państw Europy środkowo-wschodniej. W tym do Ukrainy (w tym celu planowana jest rozbudowa infrastruktury). Strat tych Rosjanie nie zrekompensują sprzedażą do Chin, z uwagi na fakt, iż te będą importować surowiec z zupełnie innego złoża. Ponadto pełna przepustowość Siły Syberii zostanie osiągnięta dopiero 3 lata po 2022 roku i pozwoli na tranzyt 38 mld m³ gazu rocznie. Tymczasem cały europejski rynek chłonie z Rosji około 200 mld m³ gazu rocznie. Sama Polska w 2018 roku importowała z Rosji ponad 9 mld m³ gazu. Wielka Brytania zakupiła w tym czasie od Moskwy ponad 16,3 mld m³ tegoż surowca, a Niemcy aż 58,5 mld m³. I należy w tym miejscu przypomnieć, że w zeszłym roku Brytyjczycy zapowiedzieli rezygnację z rosyjskiego surowca i pozyskanie gazu z innych źródeł.
Tak więc lata 2022-2025 mogą okazać się dla Kremla bardzo trudnym okresem. W skrajnie niekorzystnym scenariuszu, ich eksport gazu do Europy mógłby spaść nawet o ok. 15% -20% w stosunku do aktualnego poziomu. Jednocześnie transfer gazu na zachód mógłby być podatny na naciski polityczne, gdyby Rosjanom nie udało się podpisać długoterminowej umowy przesyłowej z Ukrainą (Polska będzie już podlegać normom unijnym, więc nie ma na to szans).
O ile w niniejszym artykule skupiłem się na gazie ziemnym, o tyle pamiętać również należy, że Amerykanie bardzo wyraźnie wchodzą na europejski rynek, jeśli chodzi o ropę naftową. Choć w przypadku czarnego złota, możliwości zredukowania eksportu Rosji są bardziej ograniczone.
Widoczna jest wobec tego strategia Stanów Zjednoczonych polegająca na dociskaniu władz z Moskwy na jedynej płaszczyźnie, na której Rosja uzależniona jest od świata zewnętrznego. Pamiętać bowiem należy, iż Federacja Rosyjska to państwo heartlandowe, niezwykle odporne na zewnętrzne naciski handlowo-gospodarcze. Sankcje oraz izolacja polityczno-gospodarcza są dla rosyjskiej gospodarki stosunkowo niegroźne. O ile nie dotyczą surowców energetycznych. W tej kwestii, uzależnieni od rosyjskiego gazu i ropy Europejczycy byli gwarancją utrzymania stałego źródła dochodów dla budżetu Moskwy. Jednakże sytuacja w tej materii może w najbliższych latach ulec zmianie.
Rosyjski atut siły i terroru
Od 2014 roku trwają zmagania pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Rosją. Które można nazywać negocjacjami, przed przyszłym układem. Tzw. drugim resetem lub drugą Jałtą. Dlaczego, w mojej opinii, układ taki nie zostanie zawarty napisałem w analizie, poświęconej właśnie temu zagadnieniu. W tych negocjacjach, niemal wszystkie atuty leżą po stronie Amerykanów. Niemal, bowiem Rosjanie posiadają jeden, bardzo konkretny argument. Argument siły. Federacja Rosyjska jest zbyt słaba gospodarczo, finansowo, handlowo, a także politycznie, by zagrozić pozycji Stanów Zjednoczonych. Nawet w sposób pośredni. Waszyngton stanowi nieosiągalny dla Moskwy cel. Rosja praktycznie nie może symetrycznie odpowiedzieć na nałożone na nią sankcje i ograniczenia. Jednakże władze z Kremla dysponują lądową potęgą militarną, zdolną do osiągania przewag na konkretnych frontach. O ile interwencja w Syrii stanowiła szczyt rosyjskich możliwości, jeśli chodzi o działanie w bardziej odległych zakątkach świata, o tyle w swoim najbliższym sąsiedztwie Rosjanie posiadają duże przewagi. Których dotychczas NATO nie było w stanie zrównoważyć. Rosyjskie interwencje zbrojne na Krymie i Donbasie pozostały bez symetrycznej odpowiedzi. Stany Zjednoczone ściągają do Europy Środkowej pewne siły, w ramach rotacyjnej obecności, jednak wciąż jest to dużo za mało, by móc równoważyć Rosyjski potencjał militarny.
Najlepszą rosyjską walutą negocjacyjną jest więc groźba użycia siły. Waluta ta stanowi tym większą wartość, im groźba jest bardziej realna. Przy jej pomocy Kreml może dokonywać nacisków politycznych na najbliższe otoczenie. I co roku, przy okazji ćwiczeń wojskowych (tj. np. ZAPAD), o tym przypomina. Przypomnieć tutaj należy, że Stany Zjednoczone są z kolei bardzo czułe na ewentualną utratę zaufania. Cały konstrukcja NATO oraz bilateralnych amerykańskich sojuszy opiera się o wiarygodność USA oraz przekonanie, że US Army, a przede wszystkim US Navy dają gwarancję bezpieczeństwa. Rosjanie mogliby w łatwy sposób naruszyć ten wizerunek, bowiem w ich strefie oddziaływania militarnego znajdują się będące w NATO państwa bałtyckie, a także Ukraina posiadająca specjalny status sojusznika specjalnego USA. W tym kontekście, wszelkie nowe działania siłowe (w tym hybrydowe) przeciwko formalnym partnerom Stanów Zjednoczonych uderzałyby w interesy Amerykanów. I mogłyby przyczynić się do zawalenia zbudowanego przez nich systemu bezpieczeństwa światowego. Waszyngton bez sojuszników prawdopodobnie nie miałby szans konfrontować się z Chinami w taki sposób, jaki robi to w tej chwili.
Czas się kończy
Wbrew pozorom, Rosja nie dysponuje nieograniczonym zasobem czasu, jeśli chodzi o możliwość trwania w obecnym stanie relacji z USA i UE. Do 2030 roku ilość Rosjan może wg niektórych szacunków spaść aż o 3,5 miliona (wskazuję tutaj na małą wiarygodność oficjalnych danych, które zakładają utrzymanie wielkości populacji). Niż demograficzny, wysoka śmiertelność wśród mieszkańców (uzależnienia, słaba opieka zdrowotna, etc.etc.) i problem z niską dzietnością rdzennych Rosjanek oznaczają potężne problemy w przyszłości. Tak dla gospodarki, jak i armii (brak rekruta). Rosjanie nie są również w stanie dotrzymać kroku Amerykanom i Chińczykom w wyścigu technologicznym. Co wcześniej czy później musi przełożyć się na skuteczność uzbrojenia. Ramy czasowe mogą się jeszcze bardziej ograniczyć z uwagi na możliwość pojawienia się dziury budżetowej spowodowanej zmniejszeniem eksportu surowców lub ich ceny (vide wcześniejsza część artykułu). Niekorzystne są dla Rosji również perspektywy polityczne. Amerykanie są zdeterminowani by trzymać Berlin i Brukselę na bezpiecznej odległości od Moskwy. Jednocześnie Trump wciąż prowadzi grę na dwa fronty i zachęca Chińczyków do podpisania nowego układu. Który byłby katastrofą dla Moskwy i wykoleiłby kompletnie politykę zagraniczną Kremla. Pamiętać przy tym należy, że o ile Rosjanie są dość odporni na amerykańskie sankcje, o tyle Chińczycy są, póki co, całkowicie zależni od USA, jeśli chodzi o handel. Pekin jest zdeterminowany, by utrzymać dla siebie dotychczasowe, pokojowe warunki systemowe (ze swobodą handlową do USA i Europy). Po to, by zdążyć zbudować własny wewnętrzny rynek z bogatą klasą średnią. Jeśli się to nie uda, Chiny może czekać katastrofa gospodarcza i kryzys, jakiego nie przechodziły od czasów Mao Zedonga. Dlatego Chiny zrobią wszystko (łącznie ze „zdradą” Rosji) by ugrać dla siebie jak najwięcej czasu. Z duetu Rosja-Chiny, to te drugie są dla Amerykanów znacznie łatwiejsze do „odwrócenia”. O czym pisałem w innej analizie. To wszystko będzie szerzej opisane w powstającej właśnie książce (informacje o niej będę wysyłał za pośrednictwem newslettera). Z tego względu pozwalam sobie pisać w dużym skrócie.
Pamiętać również należy, że z każdą kolejną umową dotyczącą obecności żołnierzy USA w Polsce, Wschodnia Flanka NATO staje się bardziej odporna na ewentualne groźby. Wzmacnianie Polski i Bałtów odbywa się miarowo, ale systematycznie. Co w końcu może ograniczyć siłę nacisku Kremla.
Wobec powyższego, decydenci z Kremla z pewnością zdają sobie sprawę, że nie mają za wiele czasu. Podatne na naciski (jak blokada handlowa, cła) Chiny mogą pójść w końcu na ugodę z USA. Dlatego Moskwa musi ubiec władze z Pekinu. Jednocześnie Władimir Putin ma świadomość, iż trzeba starać się uzyskać dla siebie jak najlepsze warunki wówczas, gdy posiada się najsilniejsze karty. Więc im dłużej Rosjanie będą zwlekać, tym ich pozycja może być słabsza. Chyba, że podbiją stawkę.
Przyszłe ruchy Kremla
Bliskowschodnie inspiracje
By zachować swoją pozycję negocjacyjną względem USA, Federacja Rosyjska musi utrzymać swoją gospodarkę i budżet państwa na powierzchni. Przy całkowitej bierności, w najbardziej niekorzystnym scenariuszu, już w 2022 roku Moskwa może stanąć przed sporym problemem. By zrekompensować sobie obniżenie wolumenu sprzedaży gazu ziemnego, władze z Kremla mogą starać się wpłynąć na cenę surowców energetycznych. Na niekorzyść Moskwy gra w tej materii fakt, iż państwa OPEC są podatne na wpływy Stanów Zjednoczonych. Które same w sobie są dużym graczem na energetycznym rynku. Współpraca na linii Waszyngton – OPEC praktycznie uniemożliwia Rosjanom wpłynięcie na ceny surowców w sposób rynkowy. Natomiast w politycznych i militarnych możliwościach Kremla jest stworzenie na Bliskim Wschodzie jeszcze większego chaosu. O ile w przypadku Syrii (sojusznika Rosji), rosyjskie działania należy uznać za czynnik stabilizujący region, o tyle w przypadku Iraku czy Iranu, Władimir Putin może grać na wywołanie chaosu i być może konfliktu zbrojnego. Blokada eksportu irańskiej ropy, niedawny atak na rafinerie w Arabii Saudyjskiej, perspektywa całkowitego zamknięcia Zatoki Perskiej (skąd wypływają tankowce z iracką, saudyjską, katarską i irańską ropą) są w jak najlepszym interesie Rosji. Największym wygranym kolejnej wojny w Zatoce Perskiej byłaby obecnie Federacja Rosyjska, o czym pisałem w ostatnim artykule.
Niewątpliwie, w kwestii Bliskiego Wschodu, Władimir Putin elastycznie dopasowuje się do sytuacji w regionie i rozgrywa wszystkie możliwe karty. Rosyjskie wsparcie dla: celów Izraela, ambicji Turcji oraz interesów Iranu przyczynia się do zwiększania napięcia między tymi graczami. Dlatego prezydent Rosji gra na wszystkich tych fortepianach licząc na to, że wzajemne animozje lokalnych graczy doprowadzą do kolejnego chaosu i destabilizacji Bliskiego Wschodu. Gdzie znajdują się najwięksi konkurencji Moskwy, jeśli chodzi o rynek surowców energetycznych. Rosjanie, przykładając rękę do powstania chaosu na Bliskim Wschodzie, upiekliby dwie pieczenie na jednym ogniu. Wyeliminowaliby konkurencję oraz doprowadziliby do wzrostu cen surowców energetycznych.
W interesie Rosji jest, by Izrael działał agresywnie i wywoływał reakcje zwrotne wśród muzułmańskich przeciwników. Dla Rosji atak na Iran nie byłby zagrożeniem, natomiast irańska blokada Cieśniny Ormuz mogłaby okazać się zbawieniem dla gospodarki i budżetu państwa. Tureckie działania przeciwko Kurdom podejmowane wbrew woli USA i Izraela, również są na rękę Putinowi. Działają osłabiająco na sojusz NATO i na identyfikacje się z tym sojuszem przez Ankarę. Wyjaśnia to liczne spotkania premiera Izraela z prezydentem Rosji, a także ostatni szczyt w Ankarze z udziałem Rosji, Iranu i Turcji.
Inspirowanie agresywnych reakcji oraz wzmaganie animozji na Bliskim Wschodzie pomiędzy poszczególnymi państwami stanowi rosyjską rację stanu. Oczywiście w tym wszystkim władze z Kremla starają się bronić Assada i swojego dostępu do regionu, za pośrednictwem portu w Tartus oraz bazy lotniczej w Latakii.
Plan „B”
Istnieje jednak możliwość, iż sytuacja na Bliskim Wschodzie nie doprowadzi do, wystarczających dla rosyjskiej gospodarki, podwyżek cen. W takiej sytuacji, władze z Kremla mogą zagrać bardzo agresywnie w Europie Wschodniej. Przygotowania w tym kierunku (swoistego planu „B”) są już zresztą widoczne. Opisywałem to w tekstach dotyczących znaczenia Białorusi w moskiewskiej układance.
Wówczas Federacja Rosyjska będzie prawdopodobnie wykorzystywać swoją siłę tam, gdzie ma największą przewagę. Czyli w naszym regionie. Naciski Kremla dotyczące integracji z Białorusią nie są powodowane potrzebami politycznymi czy gospodarczymi. Terytorium Białorusi jest natomiast kluczowe, jeśli chodzi o projekcję siły na całym Międzymorzu. Gdyby Rosjanie rozmieścili na Białorusi swoje wojska, wówczas mogliby zagrozić użyciem siły we wszystkich newralgicznych dla wschodniej flanki NATO kierunkach. Zagrożone byłyby państwa bałtyckie. Zagrożona byłaby Polska (z dwóch kierunków, Obwodu Kaliningradzkiego i od strony Brześcia). Wreszcie, w fatalnej sytuacji znaleźliby się okrążeni niemal Ukraińcy. Warto tutaj powrócić do ram czasowych. Kreml nalega bowiem, by do integracji z Mińskiem doszło najpóźniej do 2021 roku. Widać więc pośpiech Rosjan i zbieżność terminów z wcześniej przytoczonymi datami odnoszącymi się do umów na dostawy gazu do Europy.
W mojej opinii, Władimir Putin zamierza zakończyć sprawę negocjacji z USA i resetu jeszcze przed 2022 rokiem. Do tego czasu Rosjanom zależy na wzroście cen surowców energetycznych. Jeśli się to nie stanie w najbliższej przyszłości, decydenci z Kremla będą chcieli doprowadzić do integracji z Białorusią najpóźniej w 2021 roku. Tym, czy innym sposobem (jeśli Łukaszenko będzie dalej lawirował, to możliwe jest nawet zainspirowanie puczu). Po to, by jeszcze przed rokiem 2022 mieć możliwość siłowego szantażu Ukrainy, Polski i Bałtów (nie tylko w kontekście resetu z USA, ale i ze względu na umowy dot. dostaw gazu). Tylko w taki sposób Rosjanie zagwarantują sobie utrzymanie, a nawet wzmocnienie pozycji względem USA.
Dotychczas nakreślałem ww. zagrożenia w wielu analizach, natomiast dopiero teraz, po przeanalizowaniu kwestii związanych z rynkiem gazu ziemnego, mogłem spróbować nakreślić pewnego rodzaju ramy czasowe (to oczywiście czysta spekulacja, jednak oparta na pewnych przesłankach).
Możliwe skutki
Relacje z Wojny Rosja- Ukraina
Podłość Rosjan nie zna granic. Wykorzystali korytarz humanitarny, aby wedrzeć się do miasta!
Chcieli nakarmić zwierzęta w charkowskim zoo. Zginęli od rosyjskich kul
„Znak Czerwonego Krzyża nie powstrzymał armii antychrysta”. Ostrzelano mikrobus z sierotami
Kolejne działania dezinformacyjne Rosjan. Tym razem chodzi o komunikaty radiowe!
Amerykanie wprowadzają embargo na rosyjską ropę! Decyzję ma ogłosić Joe Biden. „To jest koszt obrony wolności”. Co z Europą?
Szefowie wywiadu USA przed Kongresem. Padły szacunki dotyczące rosyjskich strat w Ukrainie
Infrastruktura: PUTIN UŻYŁ JUŻ 100% WOJSKA! PORAŻKA?
https://www.youtube.com/watch?v=1UmJQ-zpILE
2. Interes obywatela priorytetem
Militaryzacja to kolejny etap…
Wnioski z etapu nazwanego umownie pandemiczno-sanitarnym są zbieżne: skutkują bezwzględnie i długofalowo. Choć w stanie aktualnego wyciszenia wirusa wojną, fakty dziejące się w utajeniu przed opinią publiczną, szkody społeczne i gospodarcze nawarstwiają się. Konsekwentna postawa posła Grzegorza Brauna potwierdza i przypomina interwencjami poselskimi trwającą bezwzględność realizacji bezprawnych rozporządzeń sanitarnych.
Inflacja, chwiejność rynku pracy, groteskowe wrzutki tematyczne nadal tłamszą społeczeństwo strachem. Media prześcigają się w akcjach zbiórki na nieszczęsne ofiary wojny, w czym uczestniczą również władze lokalne. Nikt nie kontroluje dokąd i na co faktycznie trafiają zgromadzone pieniądze, tak jak to było z respiratorami, maskami. Wywoływanie wzruszenia obrazkiem matki z łkającym dzieckiem między inwektywami sypiącymi się na głowę jedynego w tej chwili na świecie dyktatora do złudzenia przypomina przedsmak inwazji na Irak, Syrię, Afganistan, Libię. Tam też miało wszystko ulec poprawie po usunięciu jedynej przeszkody w osobie dyktatora. Dyktatora usunięto, a potem było tylko gorzej i tak jest do dziś.
Niezmiennie wiernopoddańcza ekipa rządzących wspierana marionetkami władzy ustawodawczej nie wykazała się ani ustępliwością wobec opinii publicznej domagającej się zaprzestania segregacji, ani minimum stanowczości w załatwianiu interesu państwa na arenie międzynarodowej, choćby z Unią Europejską. Zalecając się do elit globalnych odczytują nam, bądź umieszczają na stronach rządowych informację o potrzebie wsparcia ich w kolejnym etapie. Przebierając wcześniejszą szatę „bezpieczeństwa narodowego” w „obronność Ojczyzny” przygotowują się otwarcie do militaryzacji. Świadczy o tym sejmowe wystąpienie J. Kaczyńskiego zapowiedzianej konieczności wprowadzenia „Ustawy o obronie Ojczyzny”, co najwyraźniej nawiązuje do amerykańskiego „Patriot Act”. Kilkaset stron liczący dokument, mgliście zarysowany, tłumaczony jest sytuacją wojenną u naszych granic. Prezes twierdzi, że ustawa była przygotowywana od kilkunastu lat. Tak od 2001 r., a przy zaistniałym stanie wyższej konieczności i ponoć dużo silniejszej kondycji państwa mierzonej jakoby 3 razy większym PKB jest koniecznością. Przy wyższym od dopuszczalnego przez UE deficycie budżetowym do 1,5%, wydatki zbrojeniowe będą mogły być ujęte poza deficytem i mają wynosić 3% od 2023 r. Oficjalnie 1,5% + ukryte 3% = 4,5% deficyt zadłuża następne pokolenia, których prezes nie spłodził. Traktując proponowaną ustawę jako program, z góry przyjęto założenie, że będzie on bardzo drogi. Wdrożenie założeń w ciągu 5 lat przekracza wydolność państwa, czyli nas obywateli. Rozwiązaniem mają być kolejne kredyty „bardzo długoletnie wynikające z obligacji, które mogą być umorzone”. To znaczy, że Minister Finansów zadłuży się u kupującego podejmując zobowiązanie wykupienia obligacji, by w określonym czasie spłacić ich wartość z odsetkami, czy spłacić niebotyczną sumę resztką majątku. Tu warto zapoznać się z artykułem będącym pierwszą lekcją wyjaśniającą jak dalece są one powiązane z gospodarką.
Od zawsze podnosi ludziom ciśnienie kontrast między skutkami podejmowanych decyzji rządowo-sejmowych, a nazywaniem sprawców elitą. Szkodliwe i sprzeczne z interesem obywateli i państwa prawo, rozporządzenia szczegółowe są tożsame z interesem wrogim. Zatem okupujący wysokie funkcje w państwie są agenturą, bo tylko ta kategoria działa na szkodę cudzą, nigdy własną albo zleceniodawcy. Ktokolwiek podejrzewa sapiącego prezesa o samodzielność jest albo jego pantoflarzem, albo ma awersję do wiedzy, co znakomicie obnażyły warunki pandemiczne. Czkawką zamorskich rozwiązań szczycono się podkreślając najwyżej kruczkiem, że „rząd i eksperci” podjęli takie śmiałe rozwiązania, które nam bokiem wychodziły. Czyj rząd, jacy eksperci pozostało subtelnym niedomówieniem. Dokładnie z tym samym mamy do czynienia w kwestii zapowiedzianej pro-militarnej polityki finansowej.
Niemal w tym samym czasie temat ów ożył w zamorskim eterze. Lubiana przez media Tulsi Gabbard – żołnierz weteran z wojny w Iraku, major Gwardii Narodowej i polityk w służbie Partii Demokratycznej, wyraziła swój pogląd na propozycję prezydenta Bidena dalszego zwiększenia wydatków budżetowych dla przemysłu zbrojeniowego i sił zbrojnych USA. Stwierdziła ona: „Bardzo, ale to bardzo nieprawdopodobne jest, by Ukraina została członkiem NATO. Problemem w tym momencie jest dlaczego prezydent Biden i sekretarz Jensen nie mówią tego. Gwarantuje to określenie naszego stanowiska w trwającej wojnie. Jednym wnioskiem jest chęć, by Rosja dokonała inwazji na Ukrainę. To zarazem sposób na usprawiedliwienie drakońskich sankcji wobec Rosji, będących współczesną formą oblężenia skutkującego niezadowoleniem społecznym. Drugim logicznym wnioskiem jest potrzeba dofinansowania przez administrację Bidena kompleksu przemysłowo-wojskowego. Zwolennicy gier wojennych obecni w obu ugrupowaniach partyjnych USA w ten sposób cementują zimną wojnę, co podważa interes własny naszego państwa. Kartel przemysłowo wojskowy zarobił tony pieniędzy dokładnie w taki sposób: walcząc przeciwko Al Kaidzie, zapewniał jej dostawy uzbrojenia”.
Przy okazji, argumentacja o zbrojnej potrzebie obrony demokracji jako bezcennej wartości skompromitowana została przez samych jej orędowników tak przepastną ilość razy, że przypomina wór kaszy zdominowanej molami spożywczymi, które najzdrowiej byłoby wyrzucić. Czyż mamy do czynienia z czymś bardziej finezyjnym na Ukrainie? Hasło adresowane do Zelenskiego – walczcie, my wam dostarczymy broń (przerzucaną przez teren Polski) jest powieleniem utartego wzorca. Ufający mistrzom blagi i bluffu prezydent Ukrainy zamykając alternatywne kanały informacyjne, nie dostrzegając gigantycznej korupcji, pielęgnując krytykowany gdzie indziej banderyzm, wystawił współobywateli na los wygnańców, albo ofiar dużo silniejszego przeciwnika. Przy skali już widocznych strat powinien sobie palnąć w łeb, że tak głupio dał sobą kierować.
Czym swoje szlify, jeśli nie istnienie w ogóle, usprawiedliwi przeciętny generał jak nie potrzebą toczenia wojny, dawaniem odporu nieprzyjacielowi i podobnymi sloganami. Źródłem finansowania wojennego potwora są ubożejący podatnicy. Ofiarami bezpośrednimi – tysiące przesiedleńców, ofiary śmiertelne i ranni po obu stronach konfliktu w efekcie decyzji i działania panów wojskowych. O ile szakalami pandemii stali się decydenci sanitarno-medyczni, to w krajach ulegających mirażowi rozwoju i zapewnieniu bezpieczeństwa przez wojnę są nimi wojskowi. Dowiedli tego dociekliwi dziennikarze analizujący przepływy finansowe wydatków na wojnę w Afganistanie. Wpompowane w kartel 2.3 tryliona dolarów w większości wróciły na konta bankowe w USA, bądź w ogóle z nich nie były ruszone. Nikt przy zdrowych zmysłach z umiejętnością kalkulowania budżetu nie zgodzi się na kolejne koszty bez dokładnego rozliczenia już poniesionych wydatków. Zwłaszcza, jeśli efektem są samoloty i sprzęt widoczne li tylko jako pozycje budżetowe, a pozostają niewidzialne dla oczu wojskowych i społeczeństwa okradanego w biały dzień w ramach patriotycznego obowiązku ojczyźnianego. Wiosenna mobilizacja aktywności społeczeństwa powinna być prowadzona pod kątem sprzeciwu militaryzacji polityki państwa, oraz kategorycznego poparcia przyjęcia zapisu o powszechnym dostępie do broni obywateli RP jako elementarnego prawa obywatela do samoobrony.
Wątpliwe by europejscy przywódcy byli mniej zaniepokojeni poczynaniami wojskowych od amerykańskich, skoro skwapliwie wprowadzają sankcje ekonomiczne godzące w obywateli Europy. Chyba, że jest to instrument destabilizacji społecznej w skali kontynentu.
Opracowanie: Jola
Na podstawie: Direct.money.pl, YouTube.com
Źródło: WolneMedia.net
3. wR24: Polacy w przededniu III wojny światowej? Czy uda rozliczyć się korupcję i przywrócić sprawiedliwość?
https://www.facebook.com/wRealu24pl/videos/1018539425746977
4. Money: Rząd chciał zablokować pozew zbiorowy za lockdowny. Nie udało się
Prokuratoria Generalna, która reprezentuje Skarb Państwa, nie chciała dopuścić, by Sąd Okręgowy w Warszawie rozpatrywał pozwy zbiorowe w sprawie o odszkodowania za lockdowny. W ostatni piątek sąd uznał, że rozpatrzy pozew zbiorowy. Rzekoma strategia rządu, by zalać sądy pozwami indywidualnymi i grać tym na zwłokę – upadła. Prokuratoria podkreśla, że działa w interesie Skarbu Państwa i że wystąpiła już do sądu o pisemne uzasadnienie postanowienia.
W piątek Sąd Okręgowy w Warszawie wydał nieprawomocne postanowienie, że rozpatrzy pozew zbiorowy wniesiony przez branżę rozrywkowo-rekreacyjno-sportową przeciw Skarbowi Państwa. To wbrew stanowisku Prokuratorii Generalnej, która w sporze reprezentuje Skarb Państwa. Domagała się ona, by odrzucić pozew zbiorowy, a wówczas sądy rozpatrywałyby wnioski o odszkodowania wyłącznie indywidualnie.
Urszula Robak-Witkowska, właścicielka firmy Skakaczki.pl z Bytomia mówi nam o wolnych sądach i o nadziei na sprawiedliwość. Była w piątek w Warszawie, przysłuchiwała się rozprawie. – Piątkowa decyzja sądu niesie nadzieję. Miałam myśli samobójcze. Dla urzędników byliśmy całkowicie niewidzialni – mówi przedsiębiorczyni.
Jej firma jest jedną z 17 przedsiębiorstw z branży rekreacyjnej, które przystąpiły do pozwu zbiorowego za lockdowny. Występuje przeciwko państwu, bo – jak podkreśla – nie ma innego wyjścia.
Zawieszonym nic się nie należy?
– Moja firma nie miała spadku obrotów, jak to było w innych branżach. Jedną decyzją rządu, jak gilotyną, odcięto nam głowy. Nie objęła nas żadna pomoc. Żadna tarcza. Z dnia na dzień straciliśmy wszystko, co mieliśmy i co stanowiło nasze zabezpieczenie materialne na stare lata. Stanęliśmy na krawędzi bankructwa. Żaden urząd nie chciał nam pomóc – mówi z goryczą Robak-Witkowska.
Przedsiębiorczyni z Bytomia razem z mężem zajmują się branżą rekreacyjną od dziesięciu lat. Twierdzi, że bardzo ciężko pracowali na sukces i renomę: odmawiali sobie przez wiele lat odpoczynku, wszystko, co zarobili, inwestowali w sprzęt rekreacyjno-sportowy i rozwój firmy. Obsługiwali duże eventy dla dorosłych i dzieci w wielu firmach i miastach Polski.
Kiedy rząd ogłosił całkowite zamknięcie gospodarki, a potem kolejne lockdowny – pomoc za każdym razem ich omijała. Dlaczego? Bo – podobnie jak wiele firm w tej branży – działała sezonowo: od maja do września. Przez resztę roku działalność była zawieszona, a żeby dostać pomoc, trzeba było mieć aktywną firmę.
– Urzędnicy Ministerstwa Rozwoju w odpowiedzi na nasze apele i prośby o uwzględnienie firm sezonowych w tarczy odpowiadali, że skoro firma jest zawieszona, to nie ponosi żadnych kosztów. Byli nieugięci, chociaż żaden z nich chyba nigdy nie prowadził firmy, bo by wiedział, że koszty są całoroczne, a jedynie przychód sezonowy – opowiada nasza rozmówczyni.
Jak podaje właścicielka Skakaczki.pl, mimo że nie mieli zupełnie przychodów – bo wszyscy ich kontrahenci z dnia na dzień się wycofali z imprez plenerowych zostawiając ich z niczym, musieli spłacać samochody w leasingu i kredycie, płacić za potężny magazyn i konserwację sprzętu rekreacyjnego, utrzymywać księgowość itd.
Zrujnowana, na skraju załamania dorabiała truskawkami
– Przed pandemią nasze obroty w sezonie sięgały 200 tys. zł. W 2020 r. zjechały do zera. W ubiegłym roku zarobiliśmy b. niewiele, a teraz znowu nie wiadomo jak będzie, bo w czasie wojny w Ukrainie nikt nie myśli o zabawie. Ludzie mają poważniejsze problemy na głowie – mówi pani Urszula.
By nie dopuścić do bankructwa, pani Urszula sprzedała udziały w budynku, które stanowiły zabezpieczenie na starość. Wyciągnęła też wszystkie oszczędności, by pospłacać zobowiązania. Latem dorabiała handlując truskawkami. – Byliśmy kompletnie niewidzialni dla urzędów. Oni nas widzą tylko wtedy, gdy potrzebują naszych podatków! – uważa przedsiębiorczyni.
Według pani Urszuli pierwszą instytucją, która z uwagą wsłuchała się w jej dramat, był Sąd Okręgowy w Warszawie, który rozpatruje ich pozew zbiorowy.
– Przedstawiciel Prokuratorii mówił w czasie rozprawy, że nasze szkody nie są wynikiem lockdownów i że każda sprawa powinna być odrębnie rozpatrzona, ale sąd się na to nie zgodził. Dzięki temu nie będzie paraliżu w sądach i czekania latami na wyrok. Potrzebujemy tych odszkodowań już – podkreśla nasza rozmówczyni. Swoje straty za dwa ubiegłe sezony wycenia na ok. 200 tys. zł.
Strategia rządu się posypała?
Czy piątkowe postanowienie sądu faktycznie oznacza kres dotychczasowej strategii rządu, by nie dopuścić do rozpatrywania spraw w trybie pozwu zbiorowego?
Zdaniem adwokata Amadeusza Borkowskiego z kancelarii Dubois i Wspólnicy, który reprezentuje przedsiębiorców w tej sprawie, fakt, że sąd nie zgodził się z argumentacją Skarbu Państwa jest sukcesem nie tylko dla tej konkretnej branży, ale przełomem we wszystkich tego typu sprawach.
– Mamy nadzieję, że trend ten zostanie utrzymany przy rozstrzyganiu spraw innych grup przedsiębiorców – mówi adwokat Borkowski. Jego kancelaria prowadzi też pozwy zbiorowe dla branży turystycznej, branży klubów nocnych i dyskotek oraz branży gastronomicznej – branże te jeszcze oczekują na swój pierwszy termin rozprawy i rozstrzygnięcie w tym przedmiocie.
Adwokat Borkowski przypomina, że w sprawach z pozwów zbiorowych postępowanie sądowe jest w pewnym sensie dwuetapowe. W pierwszej kolejności sąd musi rozstrzygnąć, czy dana sprawa w ogóle nadaje się do procedowania w trybie grupowym.
– Pierwszym „bastionem do zdobycia” jest więc przekonanie sądu, że może on rozpoznawać sprawę w trybie grupowym. To właśnie udało się branży rozrywkowo – rekreacyjno – sportowej i to pomimo ostrego sprzeciwu ze strony Skarbu Państwa – opowiada adwokat.
Co by się stało, gdyby sąd przychylił się do stanowiska Prokuratorii Generalnej? – Dla Skarbu Państwa przekonanie sądu do swoich racji skutkowałoby odrzuceniem pozwu. Byłoby to dość prostym sposobem na zamknięcie sprawy już na etapie formalnym, wstępnym, tj. bez konieczności odnoszenia się przez sąd do istoty sprawy – relacjonuje adwokat Borkowski.
Co postanowienie sądu oznacza dla firm?
Dlaczego sąd uznał, że będzie rozpatrywał pozew zbiorowy przeciw państwu polskiemu? Uzasadniając ustnie postanowienie, sąd wskazał, że podstawy prawne i faktyczne roszczeń członków branży są na tyle jednolite, że możliwe było zbiorowe pozwanie Skarbu Państwa.
– Sąd podkreślił również, że wszyscy członkowie grupy doświadczyli tego samego bezprawia legislacyjnego oraz zaniechania legislacyjnego, wykazali, że łączy ich nie tylko wspólna branża, ale i mechanizm powstania szkody – relacjonuje adwokat Borkowski.
Ekspert podkreśla, że pozew zbiorowy jest pozwem „o zasadę”. – Oczekujemy od sądu rozstrzygnięcia, że Skarb Państwa powinien zapłacić przedsiębiorcom odszkodowania – mówi.
W przypadku wygrania sprawy, w ewentualnych późniejszych, indywidualnych procesach sądowych firmy dochodzić będą mogły zasądzenia konkretnych kwot odszkodowania. Istnieje również możliwość wypłaty odszkodowania wskutek zawarcia ugody.
– W drugim etapie, w postępowaniach indywidualnych, sąd będzie więc oceniał nie to, czy przedsiębiorcy należy się odszkodowanie, ale w jakiej wysokości. Celem drugiego postępowania będzie zatem wykazanie szkody i jej wysokości – tłumaczy prawnik.
Jaki interes ma Prokuratoria w paraliżowaniu pracy sądów?
Dlaczego Prokuratoria sprzeciwiała się rozpatrywaniu pozwów zbiorowych? Zdaniem adwokata Borkowskiego, Prokuratoria Generalna stara się robić wszystko, by do procesu nie doszło lub, by go tak przeciągnąć w czasie, żeby roszczenia z upływem trzech lat od wprowadzenia obostrzeń się przedawniły.
Jednak, jak podkreśla prawnik, przedawnienie będzie dotyczyć tych osób, które nie wystąpiły jeszcze, gdyż na przykład bały się kosztów czy wieloletniego procesu, z roszczeniami na drogę sądową. – Złożenie pozwu indywidualnego albo dołączenie do pozwu zbiorowego przerywa bieg przedawnienia – przypomina adwokat.
Zapytaliśmy Prokuratorię Generalną, jaki ma cel w paraliżowaniu pracy sądów i dlaczego nie zgadza się na rozstrzyganie pozwów zbiorowych za lockdowny?
W krótkim oświadczeniu biuro prasowe PG napisało nam jedynie, że czynności procesowe, które podejmuje w tej sprawie, wynikają z „ustawowo określonych obowiązków mających na celu przede wszystkim ochronę interesu Skarbu Państwa oraz realizacji stanowiska jednostki reprezentującej Skarb Państwa w danej sprawie”.
Prokuratoria zaznaczyła również, że złożyła już wniosek o uzasadnienie postanowienia sądu i po jego otrzymaniu „podejmie stosowne decyzje procesowe” (przysługuje jej zażalenie na postanowienie – red.).
W sumie w trzech odrębnych pozwach zbiorowych Skarb Państwa pozywa ok. 450 firm z sektorów: turystycznego, sportu i rekreacji, dyskotek i klubów nocnych oraz gastronomii.
Pod płaszczykiem pomocy uchodźcom wraca bezkarność urzędnicza
Przed dwoma laty Prawu i Sprawiedliwości nie udało się uchwalić przepisów zwalniających urzędników z odpowiedzialności karnej za działania podczas pandemii koronawirusa. Teraz pomysł rządzących wrócił jako część specjalnej ustawy dotyczącej pomocy ukraińskim uchodźcom. Tymczasem premier Mateusz Morawiecki tłumaczy, że o odpowiednie zapisy prosili go… samorządowcy z Platformy Obywatelskiej.
Jesienią 2020 roku z Sejmu wycofany został projekt noweli dotyczący odpowiedzialności za naruszanie obowiązków służbowych lub obowiązujących przepisów przy przeciwdziałaniu cOVID-19. Ówczesne przepisy zapewniające przede wszystkim bezkarność pracownikom Ministerstwa Zdrowia były na tyle kontrowersyjne, że rezygnację ze zmian w prawie wymusił minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro wraz ze swoją Solidarną Polską.
PiS nie rezygnuje jednak w staraniach na rzecz powrotu do proponowanych wówczas zmian. Tym razem znalazły one swoje miejsce w specustawie dotyczącej pomocy uchodźcom. Przewiduje ona bowiem zmiany także w innych aktach prawnych, w tym również w ustawie o odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych. Urzędnicy nie byliby więc karani za nielegalne działania podejmowane nie tylko w czasie kryzysu uchodźczego, ale także sytuacji nadzwyczajnych związanych z klęskami żywiołowymi czy epidemiami.
Bezkarność pracowników administracji państwowej obowiązywałaby, gdy „korzyść uzyskana lub w sposób uzasadniony oczekiwana przewyższa negatywne skutki wynikające z naruszenia prawa przez sprawcę” oraz kiedy „uzyskanie korzyści lub jej uzasadnione oczekiwanie nie byłoby możliwe lub byłoby istotnie utrudnione, jeżeli czyn nie zostałby popełniony”.
Dzisiaj rano o „wrzutkę” do specustawy o uchodźcach był pytany przez dziennikarzy sam szef rządu. Morawiecki stwierdził, że wspomniane zapisy znalazły się w projekcie ustawy między innymi na wniosek samorządowców Platformy Obywatelskiej. Poza tym odparł on wszelkie zarzuty, porównując wprowadzenie bezkarności urzędniczej do ratowania życia ludzi przez strażaków.
Na podstawie: 300polityka.pl, Dziennik.pl
Źródło: Autonom.pl