Culture: Jakub Woynarowski – Mickiewicz, Słońce i magiczne kwadraty (Wywiad Marceliny Obarskiej)

Jakub Woynarowski – Mickiewicz, Słońce i magiczne kwadraty

Mickiewicz, pisząc „Historię przyszłości”, stał się prekursorem na skalę światową, wyprzedzając i Wellsa, i Verne’a o dziesiątki lat, a zarazem równie trafnie jak oni przewidując konkretne wynalazki – mówi Jakub Woynarowski, autor „Sol Salutis”, instalacji audiowizualnej inspirowanej niekanonicznymi wątkami biografii twórczej Adama Mickiewicza.

(Piękny przykład oryginalnego rozwoju polskiej sztuki i kierunku kodyzmu w XXI wieku. Te holistyczne realizacje wiążące różne krańce RzeczyIstności w jedno dzieło artystyczne, budzą we mnie nareszcie pewność, że sztuka i filozofia, wiara i wieda oraz nauka światowa w przyszłości zbiegnie się również w JEDNO – Słowiańskie Miano. CB)

Marcelina Obarska: W koncepcji „Sol Salutis” istotna jest kwestia tajemnicy i szyfru. Proszę zatem rozszyfrować łaciński tytuł pana projektu.

Jakub Woynarowski: Tytuł zapożyczyłem od Zdzisława Kępińskiego, autora książki „Mickiewicz hermetyczny”. Z tej publikacji pochodzi zasadnicza myśl, która pozwoliła mi stworzyć tekstowo-liczbowy kod wykorzystany w „Sol Salutis”. Kępiński sformułował interpretację twórczości Mickiewicza sugerującą, jakoby ukrywał on w swoich tekstach pewne hermetyczne treści, posługując się kodami liczbowymi i kwadratem magicznym opartym o ciąg liczb i polski alfabet (w wersji XIX-wiecznej, a więc rozszerzonej o kilka liter, których na ogół już się nie używa). Jedno ze słów, które można było odczytać z tej tablicy to właśnie „Sol Salutis”, czyli „słońce zbawienia”. Kombinacje proponowane przez Kępińskiego, a bazujące na literackim “słowniku” Mickiewicza, były w większości wariantami dobrze znanej liczby 44 spędzającej sen z powiek licznym badaczom, którzy snuli wiele teorii na temat zakodowanego w niej znaczenia. Teorię Kępińskiego uznać można za jedną z takich interpretacji. Można podchodzić do niej bardziej lub mniej poważnie, natomiast niewątpliwie jest ona interesująca. Myślę, że to ciekawy obszar dla sztuki, jako że przynależy raczej do sfery spekulacji niż sztywnych ustaleń naukowych.

Słońce jest ważnym symbolem w twórczości Mickiewicza, nie tylko w ramach hermetycznej interpretacji Kępińskiego. Kiedy zapoznamy się uważnie z dziełami poety, zauważymy, że motyw solarny pojawia się wielokrotnie w różnych kontekstach – jako rodzaj emanacji sił metafizycznych, ale także jako symbol wolności, chociażby w zderzeniu z autorytaryzmem rosyjskiego caratu. Mickiewicz bardzo entuzjastycznie odnosił się na przykład do powstania dekabrystów [wywodzących się ze szlachty antycarskich rewolucjonistów – przyp. red.], a kiedy o tym pisał, powoływał się właśnie na symbolikę słoneczną. To powstanie miało zresztą miejsce w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia [w roku 1825 – przyp. red.], a jest to szczególny okres, jeśli chodzi o Mickiewicza, bo jest to także czas rzymskiego święta Sol Invictus, czyli „Słońce Niezwyciężone” [pogańskie święto mające związek z kultem Mitry; istnieją hipotezy, według których chrześcijaństwo inkorporowało tę datę, ustanawiając święto Bożego Narodzenia tego samego dnia – przyp. red.]. To także moment urodzin i imienin Mickiewicza – obchodzonych 24 grudnia. Do tego dochodzi także kontekst słynnej „uczty grudniowej”, podczas której doszło do pojedynku literackiego Mickiewicza i Słowackiego [kolacja zorganizowana 25 grudnia 1840 w Paryżu przez Eustachego Januszkiewicza – przyp. red.]. W relacjach z tego wydarzenia uczestnicy przywoływali różne świetlne fenomeny, na przykład aureolę, rzekomo pojawiającą się nad głową Mickiewicza. To wydarzenie odbyło się w ramach uczczenia jego pierwszego paryskiego wykładu w Collège de France poświęconego literaturze słowiańskiej. Pierwszy z tych wykładów również bazuje na symbolice słonecznej. Pojawiają się w nim odniesienia do dwóch polskich naukowców: do Kopernika i Witelona [urodzonego w XIII wieku mnicha, a także fizyka, optyka i twórcy podwalin psychologii – przyp. red.]. W kontekście Kopernika skojarzenie ze Słońcem jest jasne. Witelon pozostaje mniej znany, natomiast u niego centralnym problemem było badanie światła i związanych z nim zagadnień optycznych. Dorobek obu tych postaci wstrząsał ustalonym obrazem świata, więc miał też wydźwięk metafizyczny. Mickiewicz widział w tym potencjał Słowiańszczyzny, którą zestawiał z Zachodem jako równoważną siłę. Mówiąc o Słowiańszczyźnie, używał między innymi określenia „błyszczący okrąg”, ale podobnie wypowiadał się także na temat Paryża. Były to niejako dwa Słońca, których światło miało się spotkać i zsumować. Jak widać solarnych skojarzeń pojawia się tu wiele, stąd też Słońce obecne w tytule pracy.

„Sol Salutis”, fot. materiały promocyjne

Symbolika solarna jest rzeczywiście silnie obecna i u Mickiewicza, i u Słowackiego, który pisał m.in. o figurze Chrystusa solarnego. Wiadomo także, że Mickiewicz był znawcą kabały i astrologii. Dlaczego te wątki są tak mało znane? Andrzej Niemojewski pisał w kontekście Mickiewicza jako narodowego wieszcza, że „naród wziął od niego wszystko prócz mistycyzmu”.

Być może wynika to z faktu, że mamy tu do czynienia z obszarem spekulacji, który dla wielu osób pozostaje w pewnym sensie podejrzany, obrosły teoriami spiskowymi, niepoważny, wątpliwy, grząski. A my wolelibyśmy pewnie, żeby wiedza miała trwałe fundamenty, które łatwo przeniknąć i zrozumieć. Ale z pewnością romantyzm w wydaniu i Mickiewicza, i Słowackiego nie był czymś oczywistym. To były bardzo niejednorodne postaci. U Mickiewicza mistycyzm dodatkowo splata się też z wiedzą naukową, a to jest jeszcze mniej oczywiste połączenie. Był entuzjastą rozwoju nauki, nie chciał tylko, by racjonalność technologicznego postępu przytłoczyła inne aspekty człowieczeństwa. Dziełem, w którym manifestuje się ten sposób myślenia jest „Historia przyszłości” – książka nieukończona, zaginiona, znana tylko z fragmentów, strzępów, które dotrwały do naszych czasów i relacji tych, którzy mieli z nią styczność. „Historia przyszłości” to wielka, rozwijająca się w ciągu kilku stuleci futurystyczna wizja rozwoju naszej cywilizacji, w której istotną rolę odgrywa technologia. Tu warto zaznaczyć, że Mickiewicz, który zaczął pisać tę powieść jeszcze w latach 20. XIX wieku, był prekursorem na skalę światową, wyprzedzając i Wellsa, i Verne’a o dziesiątki lat, a zarazem równie trafnie jak oni przewidując konkretne wynalazki. Jednym z tych wynalazków miały być światłowody – optyczny system przenoszenia informacji. W tym kontekście również pojawiają się solarne figury: w relacjach dotyczących zarysowanej przez Mickiewicza koncepcji można odnaleźć sformułowanie „ogniste znaki”. Miał być to system przekazujący świetliste, słoneczne pismo w oparciu o technologię zwierciadeł znaną od czasów Archimedesa [według legend Archimedes użył broni solarnej w trakcie bitwy pod Syrakuzami – przyp. red.]. Mickiewicz opisał także wszelkiego rodzaju narzędzia umożliwiające szybkie przemieszczanie się w przestrzeni i przesyłanie obrazu oraz dźwięku. Miał jedynie wątpliwości co do tego, jak te wynalazki zostaną wykorzystane. Dostrzegał kryzys duchowości, który wiązałby się ze skokiem technologicznym.

Natomiast kiedy cofniemy się w czasie do początków jego twórczości literackiej, to obok „Romantyczności” czy „Ballad i romansów” znajdziemy też taki utwór, jak „Cztery toasty pewnego chemika na cześć istot promienistych”. To w zasadzie apoteoza nauki, ale formułowana w nieco mistycznej aurze.

„Sol Salutis”, fot. materiały promocyjne

„Historia przyszłości” to także wizja dotycząca przyszłości w kontekście społecznym; Mickiewicz pisał o emancypacji kobiet, czy zintegrowanej Europie.

Opisał też rywalizację geopolityczną między Zachodem i Chinami w czasach, kiedy Chiny bynajmniej nie były mocarstwem, więc trzeba było nie lada zmysłu profetycznego, żeby to przewidzieć.

Istnieją hipotezy, że w akcie autocenzury celowo niszczył kolejne tworzone przez kilkanaście lat rękopisy, przeczuwając, że mogą one zaszkodzić sprawie polskiej. Trudno nie zastanawiać się, jak mogłaby wyglądać historia literatury, gdyby „Historia…” została jednak zachowana i opublikowana.

To rzeczywiście ciekawy wątek. Można zastanowić się na przykład, na ile publikacja „Historii przyszłości” wpłynęłaby na stosunek do ówczesnych osiągnięć naukowców. Polacy zawsze mieli na tym polu sporo osiągnięć, które na ogół jednak gdzieś ginęły – niedocenione, niedoinwestowane i zapomniane. Ale jeśli prześledzimy historię wynalazków, to zauważymy, że wiele z nich pojawiło się w Polsce wyjątkowo wcześnie. To ciągła historia niespełnienia. Być może sława Mickiewicza jako autora science-fiction wzmocniłaby naukowy impuls w naszym społeczeństwie, skłaniając je do docenienia tego obszaru już w XIX wieku. Myśli się o romantyzmie jako o emocjonalnym zrywie, a w przypadku tego utworu mamy do czynienia raczej z dwoistością, sprzężeniem obszaru racjonalnego i emocjonalnego, a nie jednoznacznym konfliktem między nimi. Warto też nadmienić, że rywal Mickiewicza, Słowacki również mocno interesował się nauką. Był zapalonym graczem giełdowym i świetnie operował liczbami w bardzo praktycznym wymiarze. Oprócz tego prawdopodobnie wpadł też na trop istnienia syntezy termojądrowej prawie sto lat przed ustaleniami naukowców. To kolejny przykład poety romantycznego, który jest obeznany z nauką i potrafi łączyć kreatywność z ugruntowaną wiedzą.

W kontekście łączenia tych porządków interesujący jest sam status numerologii czy astrologii, w których matematyczna logika spotyka się z irracjonalnością. Nazywa się je „para-” lub „pseudonaukami” w opozycji do tej oficjalnie skonstruowanej nauki. Jaki jest pana stosunek do tego podziału?

Mnie w tym kontekście interesuje okres wczesnej nowożytności, kiedy nastąpił gwałtowny rozwój nauki, który był nierozłącznie sprzężony z emanacjami ludzkiej kreatywności. Można powiedzieć, że w renesansie nauka przenikała się ze sztuką albo specyficzną formą literatury. W takim porządku zaciera się granica między tym, co zaobserwowane i tym, co zmyślone. Później ten podział się wyostrza – powstaje metodologia, którą posługują się badacze, a pole do eksperymentów myślowych ulega stopniowemu zawężeniu. Tego typu poszukiwania przenoszą się gdzie indziej – na obszary mniej naukowe, a bliższe humanistyce. To filozofowie spekulują na temat rzeczy, których nie jesteśmy pewni, a naukowcy skupiają się na tym, co empiryczne. Jednak cały czas istnieje jakieś połączenie między tymi obszarami. Nawet epoka oświecenia ma niejednoznaczny charakter, a obok niewątpliwych osiągnięć ujawniają się tu również mroczne impulsy . Z jednej strony potrzeba porządkowania świata przybiera tak drastyczne formy, jak terror rewolucji francuskiej albo rozwój systemu więziennictwa opisany przez Foucaulta w „Nadzorować i karać”. Z drugiej – widzimy bardziej świetlisty rewers oświecenia, czyli ekspansję wszelkiego rodzaju ruchów ezoterycznych. To okres rozkwitu masonerii, iluminatów i innych tajnych stowarzyszeń. Wiele osób, które wyznawały wiarę w postęp i były zaangażowane w rozwój nauki równocześnie przynależało do tego typu stowarzyszeń. Działali oni dwutorowo i nie dostrzegali w tym sprzeczności. Koniec XIX i początek XX wieku to również moment gwałtownego skoku w zakresie rozwoju nauki, który jednak pozostał w sprzężeniu z renesansem ezoterycznym mającym wpływ na sztukę, m.in. na estetykę awangardy. Na każdym kroku spotykamy się z przedziwnym splotem wpływów i inspiracji. A paranaukowość kojarzy mi się z paranoicznością, którą wiążemy z obszarem podejrzanym, nienaukowym. Ale paranoiczność nie jest nieracjonalnością, tylko hiperracjonalnością – racjonalnością doprowadzoną do absurdu. To moment, kiedy zaczynamy dostrzegać połączenia między elementami niepasującymi do siebie, a kreatywność przejmuje kontrolę nad empirycznymi analizami. W tym kontekście interesują mnie współczesne zjawiska, takie jak teorie spiskowe. Możemy się z nich śmiać, ale to właśnie one rzeźbią nasz pejzaż społeczno-polityczny w coraz bardziej niepokojący sposób. Ciekawym zjawiskiem pod względem spotkania porządku racjonalnego z emocjonalnym jest rozwój światowej giełdy, w ramach której systemy informatyczne stają się siecią przenoszącą ludzkie emocje. Z jednej strony wierzymy w siłę algorytmu, z drugiej strony trzeba uznać, że kryzys finansowy to kryzys wiary. Inwestorzy tracą zaufanie do rynku, więc wycofują konkretne kwoty, które przekładają się na spadki notowań i rozpad tego systemu; entropię, którą trzeba gwałtownie zatrzymywać. Więc to, że operujemy liczbami i uczestniczymy w technologicznej akceleracji nie zmienia tego, że często działamy w sposób nieracjonalny i musimy poddać się emocjonalnym impulsom, żeby funkcjonować. Dlatego myślę, że – w obliczu tego sprzężenia – podział, o który pani pyta, nie jest sztywny.

Jakub Woynarowski, z cyklu „Novus Ordo Seclorum”, 2013, fot. dzięki uprzejmości artysty

W kontekście projektu „Nowy porządek wieków” – w którym praktykował pan „archeologię awangardy”, czyli tropił możliwe źródła awangardowych obrazowań i tym samym dowodził, że awangarda wcale nie była tak nowatorska – stwierdził pan, że historia sztuki ma charakter teorii spiskowej. Czy tak samo można powiedzieć o historii literatury? Jak pokazuje casus „Historii przyszłości” Mickiewicza, również w literaturze mamy przykłady zapomnianych prekursorskich źródeł.

Można tak postrzegać całą historię kultury – przy czym, mówiąc o teorii spiskowej i paranoiczności, mam na myśli aspekt pewnej dowolności związanej z porządkowaniem faktów w logiczne ciągi. Mamy potrzebę logiczności, którą cały czas pielęgnujemy. A żeby skonstruować logiczną narrację, trzeba dokonać wyboru, czyli wyodrębnić i naświetlić wybrane kwestie. To zatem także proces wykluczania, nie zawsze możliwy do rozumowej obrony. W grę wchodzą subiektywne preferencje. Dlatego narracja ciągle się zmienia, kolejne pokolenia bazują na innej wrażliwości i dokonują rewizji wcześniejszych ustaleń. Ten proces jest widoczny w nauce. To, że nauka często wątpi w samą siebie jest paradoksalnie jednym z dowodów jej racjonalności, ponieważ ciągle weryfikuje ona własne ustalenia, niedowierzając w nie. To ciekawy aspekt – niepewność została w obszarze nauki zinstytucjonalizowana. Z kolei obszary pozawerbalne, jak sztuki wizualne, jeszcze mocniej poddają się tym narracjom porządkującym, gdzie możemy operować narzuconymi z góry sensami, by uszeregować znaleziska w konkretny sposób. W tym przypadku kryterium to jest trudniej weryfikowalne. Są dzieła, do których straciliśmy klucz ikonograficzny. Przykładem są obrazy Hieronima Boscha – powszechnie znane i uważane za objaw protosurrealizmu, podczas kiedy najprawdopodobniej operowały bardzo ścisłym zbiorem kodów wizualnych. Naukowcy próbują go rozszyfrować, ale nie do końca się to udaje i dotyczy to również wielu innych dzieł z przeszłości. Tezy o tym, że współczesna sztuka jest bardzo hermetyczna, a sztuka dawna funkcjonowała w inny, jaśniejszy sposób, nie są do końca prawdziwe. Sztuka dawna również była w pewnym sensie hermetyczna, bo odnosiła się do wiedzy dostępnej nielicznym. To, że przybierała czytelne formy nie przeczy wyrafinowanej, złożonej strukturze wewnętrznej.

Chciałabym zatem zapytać także o rolę badań artystycznych. Mówi pan o sobie, że nie jest naukowcem – ale jednak praca z archiwum ma potencjał wywrotowy w kontekście oficjalnych narracji. Wierzy pan w wiedzotwórczą moc sztuki?

Myślę, że każda forma aktywności może służyć produkcji wiedzy. Z tego względu działania wynikające z „gorączki archiwalnej” [odniesienie do słynnego tekstu-wykładu francuskiego filozofia Jacques’a Derridy „Gorączka archiwum” z 1994 roku poświęconego pamięci i kontaktowi z dokumentami – przyp. red.] mogą prowadzić do całkiem racjonalnych obserwacji. To wszystko bazuje oczywiście na specyficznej formie przyjemności związanej z łączeniem elementów w konstelacje. Elementy pochodzące z archiwum dobrze się temu poddają, one bardzo pobudzają wyobraźnię. Ciągłe poszukiwanie i wydobywanie różnych elementów mniej rozpoznanych albo nieoczywistych konfiguracji już samo w sobie jest aktem twórczym. Kreatywność ujawnia się wówczas raczej w aktywności intelektualnej niż w rękodziele. Jak najbardziej uważam, że obszar artistic research jest właśnie researchem, sposobem gromadzenia informacji – być może w bardziej eksperymentalny sposób, tak jak dawniej nauka, zanim zaczęła operować ścisłą metodologią. Myślę, że artysta ma wiele wspólnego ze wczesnym naukowcem. Poza tym interesuje mnie też wykorzystywanie wizualności jako narzędzia wspomagającego naukę. Współpracuję z naukowcami i chętnie angażuję się w ich działania jako projektant informacji. Dwie formy – obraz i towarzyszący mu tekst – nawzajem się wówczas tłumaczą.

Skąd wybór formy dla projektu „Sol Salutis”? Czemu zdecydował się pan właśnie na instalację – zdarzenie audiowizualne, a nie na przykład książkę eksperymentalną, którym to obszarem również się pan zajmuje?

Myślę, że jedno nie wyklucza drugiego. Lubię myśleć o takich projektach jako o większych całościach. Często wracam do jakichś zagadnień i je rozbudowuję, a moje projekty zazębiają się i odnoszą do siebie. Natomiast tym razem ważny jest dla mnie element czasu. W przypadku lektury książki on również może się pojawiać, ale w ograniczonym zakresie. W „Sol Salutis” bazowałem raczej na sytuacji filmowej, projekcji, niż na książce, która jest niezmiennym obiektem. Punktem wyjścia były skojarzenia z seansem, który ma wymiar swoistego misterium. „Sol Salutis” to projekcja bazująca na diagramach naukowych użytych w specyficzny sposób – na kwadratach magicznych, w ramach których ujawniają się kody liczbowo-literowe. Do tego dołączony został także istotny dla mnie komponent dźwięku, przy którego tworzeniu współpracowałem z kompozytorem Przemysławem Schellerem. W efekcie powstał system dźwięków odpowiadających literom i liczbom, dlatego można powiedzieć, że w „Sol Salutis” współistnieją trzy języki: słów, liczb i dźwięków. Nawzajem się tłumaczą i do siebie odnoszą. Zależało mi też na formule immersyjnej, w której można się zanurzyć. Całość została zaprojektowana jako sytuacja, w środku której znajduje się odbiorca otoczony różnymi zdarzeniami.

Tej sytuacji doświadczyć będą mogli widzowie w czterech zagranicznych lokalizacjach: w Paryżu, Wilnie, Rzymie i Stambule. Jak ocenia pan jej czytelność w kontekście międzynarodowym?

To oczywiście wyzwanie, ponieważ Mickiewicz nie jest postacią powszechnie znaną. Stąd mój pomysł, by sięgnąć po nieoczywisty kontekst, jakim jest „Historia przyszłości”, bo pozwala ona dość łatwo uzasadnić, dlaczego warto zainteresować się tą postacią. Ten utwór jest uniwersalny, nawet jako koncepcja, która się nie do końca zmaterializowała. Ale w swoim czasie był potencjalnie przełomowy i odnosił się do sfery uniwersalnej, a więc nie był ograniczony do lokalnych kontekstów. Ta prekursorskość jest atrakcją. Postanowiłem opowiedzieć o przeszłości poprzez wizję przyszłości.

Powiedział pan o czasie i immersyjności „Sol Salutis”. Jak konkretnie wyglądać będzie relacja między instalacją i jej odbiorcą?

Całość skonstruowana jest ze światła, stąd też nawiązanie do słonecznego blasku w tytule. Centrum instalacji jest przypominający zwierciadło ekran, na którym wyświetla się animacja, rodzaj wizualnego wykładu ukazującego związki między literami i liczbami w obrębie kwadratu magicznego. Czarna tablica wypełnia się świetlistą, konstruowaną od podstaw strukturą, powoli zmierzając ku bieli – obraz stopniowo zanika i roztapia się w blasku. W ten sposób “czarne zwierciadło” staje się małym, jaśniejącym słońcem. Pojawianiu się kolejnych elementów towarzyszą wysokie dźwięki, „podbite” narastającym basowym tonem, wprawiającym ciało widza w wibrację. Ważna jest tutaj także geometria: ekran przybiera formę koła, w koło wpisuje się kwadrat magiczny, a w obrębie kwadratu obserwujemy kombinacje trójkątów, tworzące połączenia pomiędzy węzłowymi punktami konfiguracji. Przypominają one gwiazdozbiory wyłaniające się z chaosu i dzięki pracy naszego umysłu nabierające kształtów kosmicznych “rysunków”, by ostatecznie zniknąć w ciemnej przestrzeni . Można więc powiedzieć, że figury geometryczne porządkują całą strukturę i sprowadzają ją do poziomu wizualnego minimalizmu. „Sol Salutis” jest być może złożoną koncepcyjnie opowieścią, ale bazuje na prostych modułach.


Jakub Woynarowski, photo: Justyna Gryglewicz

Jakub Woynarowski

Artysta-kurator. Rysownik, twórca esejów wizualnych, filmów oraz instalacji. Autor projektów z pogranicza teorii i praktyki wizualnej. Urodził się 11 listopada 1982 roku w Stalowej Woli. Mieszka i pracuje w Krakowie.

Marcelina Obarska

Absolwentka teatrologii UJ. W Culture.pl redaguje dział Teatr i Taniec. Uczestniczka projektów dramaturgicznych i performatywnych w Polsce i za granicą. Jest autorką kilku tekstów dla teatru.

źródło: https://culture.pl/

Podziel się!