Śląski Kurier Wnet: Stanisław Orzeł – Rajtowanie w gliwickiej Ostropie

Rajtowanie w gliwickiej Ostropie

Po Wielkanocy znajoma z gliwickiej Ostropy przysłała mi na WhatsApp zdjęcia z tegorocznej procesji konnej. Na jednym z nich jej ojciec z wieńcem przez pierś prowadzi piękną klacz, na drugim już jej dosiada. W tle – inne konie i jeźdźcy szykujący się pod kościołem św. Ducha do Wielkanocnego objazdu pól. Ewa przyznaje, że sama chodzi tylko oglądać, bo nie jeździ konno, ale jej tata od wielu lat chętnie uczestniczy w tej procesji, która jest tradycyjnym świeceniem pól. Jeździ od 7 klasy szkoły podstawowej. Dziadek też jeździł, ale tylko jako kawaler. Już dawniej słyszałem o tej ciekawej tradycji. Teraz, zachęcony relacją rodowitej Ostropianki, postanowiłem się dokładniej przyjrzeć zwyczajom rajtowania.

 

Zwyczajowo, w tym tzw. Wielkanocnym rajtowaniu – z niemieckiego Osterritt – uczestniczyli tylko mężczyźni, ale od lat 70-tych XX w. coraz częściej – zwłaszcza w Raciborzu-Sudole, Bieńkowicach, Pietrowicach Wielkich oraz Zawadzie Książęcej – dopuszczane są „amazonki”. Jednak w Ostropie sąsiadka mojej znajomej była pierwszą kobietą, która pojechała tu konno i był to rok 1994. Obecni jechała 27 raz, a oprócz niej dało się zauważyć jeszcze dwie panie.

Kiedyś kobiety mogły jedynie przygotować dla jeźdźców wieńce z bukszpanu i białych kwiatów, które kawalerowie zakładają przez pierś po dwa, na krzyż. Żonatym zostaje tylko jeden. Przed II wojną światową w zwyczaju było jeszcze, że panny podbiegały do paradujących na koniach jeźdźców i starały się im zarzucić taki wieniec, jak lasso. W ten sposób okazywały wybrańcowi swoje zainteresowanie. Orszak jeźdźców spotykał się też z podobnym orszakiem z sąsiedniej Wójtowej Wsi i na granicy tych miejscowości gospodarze wymieniali się chorągwiami kościelnymi i krzyżami. Dziś po zakończeniu objazdu pól kawalerowie – i frelki, czyli panny, które brały udział w procesji – starają się zarzucić swoje wieńce na krzyż misyjny przed kościołem p.w. Ducha Świętego. Zgodnie z lokalną tradycją, jeśli ich wieniec zawiśnie na krzyżu – oznacza to, że jeszcze w tym samym roku lub w najbliższym czasie poznają swoją miłość.

Jednak przede wszystkim obrzęd ma charakter religijny: „orszak liczący kilkudziesięciu jeźdźców (…) przemieszcza się trójkami, a w pierwszej zawsze jedzie trzech kawalerów, przy czym ten środkowy trzyma udekorowany krzyż procesyjny.

Mniej więcej w jednej trzeciej orszaku jeźdźcy wiozą figurę Chrystusa Zmartwychwstałego, paschał oraz krzyż z przewieszona stułą”. Przejazd, który prowadzi spod kościoła uliczkami i drogami polnymi wokół wsi ze wschodu na zachód, gdzie jeźdźcy się zatrzymują i modlą o urodzaj, oddają konie pod opiekę św. Jerzego, a uczestniczący w objeździe ksiądz, jako tzw. „śpiewok” intonuje wielkanocne, kościelne pieśni, podejmowane przez uczestników – trwa około 4 godzin. Zawsze w połowie objazdu jest jedna około 20-minutowa przerwa i poczęstunek kawą i ciastem (kołoczem) przygotowanym przez miejscowe gospodynie (B. i P. Pomykalscy, Sekrety Gliwic, Księży Młyn Dom Wydawniczy, Łódź 2018, s. 118). Po powrocie pod kościół odbywa się w nim krótkie nabożeństwo i adoracja.

Według niemieckiego językoznawcy Heinricha Adamy, autora dzieła o nazwach miejscowych na Śląsku wydanego we Wrocławiu w 1888 r., najstarszą zanotowaną nazwą miejscowości, wcześniejszą od niemieckiej, była Ostropa, którą tłumaczył na niemiecki jako „Wachtplatz”, po polsku „Miejsce strażnicze”. Nazwa ta może wskazywać na posterunkowy charakter miejscowości, związany z książęcym prawem stróży, które zobowiązywało miejscowych chłopów do utrzymywania małych gródków strażniczych i – w razie potrzeby – rozsyłania wici (w wymianie chorągwi i krzyży między wioskami być może pozostał tego ślad). Wiadomo, że 24 marca 1286 r. piastowski książę kozielsko-bytomski Kazimierz II (ur. między 1253 a 1257 r., zm. 10 marca 1312 r.) relokował na prawie magdeburskim jako wieś Roztropa, osadę istniejącą wcześniej, co najmniej od przeł. XII/XIII w. na tzw. prawie polskim. Świadczy o tym dwojaki przestrzenny układ dawnej wsi: polski – wokół wzgórka, na którym później postawiono kościół p.w. św. Jerzego i „magdeburski” – wzdłuż głównej ulicy, od której pod kątem prostym wydzielono łany nowych osadników.

Pierwszy kościół w Ostropie p.w. św. Jerzego datowany jest na rok 1340, a został spalony po 1430 r. podczas walk z husytami, którzy do 1431 r. wraz z Litwinami księcia litewskiego Zygmunta Korybutowicza, pretendenta do korony czeskiej, mieli siedzibę w Gliwicach. Ich zapleczem gospodarczym były m. in. wsie, wśród których była Ostropa, należące do sprzymierzonego z nimi księcia Bolesława I cieszyńskiego, właściciela połowy Gliwic. Druga połowa Gliwic i okolicy, należąca do pozostającego w koalicji antyhusyckiej księcia Konrada VII oleśnickiego była w tym czasie łupiona. Jak to opisał Jan Długosz – Konrad VII Gliwice „w środę po świętach Wielkiejnocy [4 kwietnia 1431 r. – S. O.] przed świtem zbrojno opanował i znaczną część mieszkańców wymordował lub powięził [w tym Litwinów Zygmunta Korybutowicza – S.O.], przy czym złupiwszy okolicę przyległą, wielkie zabrał zdobycze…”. Trudno sobie wyobrazić, aby książę oleśnicki łupił w okolicy Gliwic swoje – już i tak przez husytów złupione – wioski. Złupił wioski prohusyckiego Bolesława cieszyńskiego, w tym – zapewne – Ostropę. Dlatego wydaje się najbardziej prawdopodobne, że to wówczas został częściowo spalony pierwszy kościół w Ostropie. Zwłaszcza jego wieża, która od lokacji wsi mogła pełnić funkcję strażniczą. Dlatego około 1544 r. – według badań dendrochronologicznych – zostały ścięte drzewa na budowę nowej wieży kościoła. Gdy w 1557 r. cesarz Ferdynand I Habsburg utworzył kamerę śląską, aby sprawniej egzekwować pobór podatków i sprawować sądy – w Ostropie wybuchły bunty miejscowych chłopów-siedloków. Podczas wojny 30-letniej protestanckie wojska duńskie oblegające bezskutecznie w 1626 r. Gliwice, spustoszyły przedmieścia, paląc m. in. kościół św. Jerzego w Ostropie. Odbudowa trwała od około 1665 r.: nawa pochodzi z 1667 r., na co wskazuje data wyryta w belce nad jej południowym portalem. Jej wnętrze pokrywa barokowa polichromia z lat 1667-1668, a wnętrze prezbiterium – dekoracja malarska z roku 1691 lub 1718. Odnowiony kościół św. Jerzego został konsekrowany dopiero 15 września 1719 r. W księdze parafialnej ma być – według ks. Roberta Chudoby – zapis z 1711 r., że już wówczas, „od niepamiętnych czasów” trwała tradycja Osterritt, czyli wielkanocnego objazdu pól na koniach.

To wielkanocne rajtowanie – jak powiedział 4 kwietnia 2021 r. w programie TVP3 Katowice „Dejcie pozor – szoł tok Izoldy Czmok” – jest w Ostropie tradycją z czasów kolonizacji na prawie magdeburskim, wprowadzoną w XIII, XIV w. przez kolonistów niemieckich, jako że był to religijny zwyczaj saksoński, frankoński, bawarski. Księdzu Chudobie wyrwało się, że „to był może nie kult konia, ale poświecenia koni św. Jerzemu”, patronowi starego kościoła w Ostropie. Napomknięcie ks. Chudoby o kulcie konia mogło być przypadkowe, ale kto wie, czy nie zawiera się w nim właściwy trop, do wyjaśnienia tej tradycji… Wojskowo strażniczy charakter Ostropy i jej kościół św. Jerzego, patrona kawalerzystów i koni wskazują trop średniowieczny.

Natomiast sugestia, że zwyczaj przywędrował gdzieś z Saksonii, Frankonii czy Bawarii wraz z kolonizacją na prawie magdeburskim w XIII w. – wymaga wyjaśnienia. Otóż owe zwyczaje z terenów niemieckich – wcale nie są tak ściśle niemieckie. Na Łużycach w Niemczech wśród resztek słowiańskiego narodu Serbo-Łużyczan trwa katolicka tradycja tzw. „křižerjo”, albo „Jutrowne jěchanje”, objazd Wielkanocny. „Ta niewielka [ok. 50 tys. – S. O.] grupa etniczna stworzyła bardzo ciekawą kulturę, która przetrwała pomimo wielowiekowego funkcjonowania w ramach niemieckiego państwa. – Na co dzień Łużyczanie posługują się językiem niemieckim, jednak przy okazji świąt i spotkań okolicznościowych używają archaicznego języka serbołużyckiego. Najbardziej barwne zwyczaje wielkanocne kultywują Łużyczanie wyznania katolickiego – powiedział Damian Danak z Muzeum Etnograficznego w Ochli. (…) W Wielką Niedzielę zbierają się jeźdźcy przed kościołem, gdzie miejscowy proboszcz wręcza im chorągwie i uroczyście żegna. Jeźdźcy ubrani są w czarne, długie płaszcze, na głowach mają cylindry. Po trzykrotnym okrążeniu kościoła orszak rusza do wsi, śpiewając nabożne pieśni. Podąża tradycyjnie ustalonymi drogami do sąsiedniej parafii. Tam przyjmuje się jeźdźców tak samo uroczyście, a potem częstuje po domach. – Zwyczaj ten wywodzi się z czasów jeszcze pogańskich i łączył się pierwotnie z objeżdżaniem pól w celu zapewnienia urodzaju – wyjaśnił Danak” (NZ, źródło PAP, Zwyczaje wielkanocne Łużyczan, 7 kwietnia 2012 r., https://wiadomosci.onet.pl/lubuskie/zwyczaje-wielkanocne-luzyczan/xp4d48j  dostęp: 11. 04. 2021 r.).

Z opisu podobnych tradycji na Śląsku Opolskim wynika, że nawet nazwa jeźdźców na Śląsku i na Łużycach jest podobna: w „Niedzielę Wielkanocną krzyżoki (określenie procesji konnej funkcjonujące w województwie opolskim) objeżdżają pola w Sternalicach, Kościeliskach, Wolęcinie, Ligocie Oleskiej i Kolonii Biskupskiej” (Wielkanocna procesja konna / Gliwice – Ostropa, za: Mapa obrzędowa Górnego Śląska, Wielkanocna procesja konna / Gliwice – Ostropa – Mapa Obrzędowa (mapaobrzedowa.pl  dostęp 12. 04. 2021 r.). Różnica polega na tym, że na Opolszczyźnie rajtowanie ma raczej charakter pochodu. Co ciekawe, również w zachodniej Wielkopolsce, choć w ograniczonym kształcie, przetrwał wielkanocny zwyczaj tzw. siwków, czyli siwych koni, podczas którego przebrani chłopcy mają w pasie przypięty symboliczny korpus konia w formie lajkonika. „Dawniej na przedzie jechał jeździec na siwym koniu, istnieją też wzmianki, które mówią o prowadzeniu dwóch białych, siwych koni na przedzie” (A. Brencz, Siwki – zwyczajowe pochody przebierańców na Wielkanoc, mapa i komentarz nr 854, w: Atlas Języka i Kultury Ludowej Wielkopolski, t. 11, Poznań: Wydawnictwo Naukowe UAM, 2005, s. 95). Prof. A. Brencz odnajduje w tym zwyczaju nawiązanie do zachodniosłowiańskich obrzędów, związanych z kultem konia w celu sprowadzenie urodzaju i zapewnienia dostatku (A. Brnecz, Wielkopolski rok obrzędowy. Tradycja i zmiana. Poznań: Wydawnictwo Poznańskie, 2006, s. 210).

Serbowie Łużyccy zajęli od VI wieku n.e. ziemie między rzekami Bobrem, Kwisą i Odrą na wschodzie, a Soławą (niem. Saale) i Łabą na zachodzie. Na północy ich osadnictwo sięgało po Brennę/Berlin, a zachodnia granica ich zamieszkania ciągnęła się wzdłuż Limes Sorabicus/granicy serbskiej – linii obronnej cesarstwa frankońskiego utworzonej przez Karola Wielkiego (742-814), która miała odgradzać Franków i podbite przez nich plemiona germańskie od Słowian połabskich. Na terenie Łużyc są datowani źródłowo od pierwszej ćwierci VII w. Między 622 a 627 r. cześć Serbów po opuszczeniu swojej prasłowiańskiej ojczyzny Białej/Wielkiej Serbii na Śląsku i w Wielkopolsce rozdzieliła się na dwie grupy: jedna dotarła na Bałkany, gdzie utworzyli ostatecznie państwo istniejące do dziś, a druga (przodkowie Serbołużyczan) osiadła nad środkową Łabą. W 631 r. Fredegar w kronice Historia Francorum  po raz pierwszy wymienił nazwę „Surbi”,  wspominając, że żyją nad Soławą a graniczą z Turyngią Franków. Wspomniał o Derwanie, ich księciu, który miał płacić Frankom coroczną daninę kilkuset krów, koni lub świń, oddawać zakładników i wystawiać oddział w ich wyprawach wojennych, wykorzystał jednak konflikt króla frankijskiej Austrazji Dagoberta I (603-639) z pierwszym znanym Zachodowi słowiańskim państwem Samona. Przystąpił do antyfrankijskiej koalicji Słowian być może jeszcze przed druzgocącą klęską Franków w trzydniowej bitwie pod Wogastisburgiem, w której mogły już uczestniczyć jego oddziały. Po panicznej ucieczce Franków to zapewne jego wojska kilkakrotnie najeżdżały Turyngię i odparły odwetową rejzę Sasów. W 641 r. książę Turyngii Randulf zaprosił go na rozmowy pokojowe i zawarł z nim układ sojuszniczy, który na pewien czas ustabilizował sytuację. Można zatem śmiało założyć, że wspomniane przez D. Danaka z Muzeum w Ochli pogańskie tradycje na Łużycach mogły sięgać nawet VI w., gdy na tych terenach nie pozostało już śladu po plemionach germańskich, które – jak wykazał prof. K. Tymieniecki – pojawiły się tam pod naporem Rzymian w I w n.e., uciekając z zachodniego brzegu Łaby i przemieszały się z miejscową ludnością, znanego Rzymianom wielkiego, prasłowiańskiego związku Lugijskiego.

W ten sposób na wschód za Łabę przesunęła się wówczas nazwa Suevów/Suebów, związku plemion germańskich zamieszkującego wcześniej między Renem a środkową Łabą, na tereny określone w sensie geograficznym przez Tacyta, nowopowstałą nazwą Germania. Ich znaczenie opisał tak: „Zajmują bowiem większą część Germanii, podzieleni na plemiona i związki, chociaż w całości zwą się Suevami”. W praktyce na wschód od Łaby plemiona Suevów mogły być przemieszane z celtyckimi i prasłowiańskimi, na co wskazuje dopisek do tzw. Geografa bawarskiego z XI w. w odniesieniu do plemion słowiańskich na północ od Dunaju, że na tych terenach „Suevi non sunt nati, sed seminati”, czyli: „Słowianie nie są urodzenia, ale wysiani/rozrodzeni [w sensie „jak króliki”, nieprawdopodobnie licznie – S. O. za K. Tymieniecki, Ze studiów nad starożytnościami słowiańskimi: Lugiowie i Swewowie, „Przegląd Historyczny” 41/1950, s. 112]. Co znaczące – Słowianie występują tu pod nazwą Suevi, wcześniej przypisaną do germańskich Suebów, którą z łaciny można czytać Słewi…

Tacyt (około 55-120 r. n.e.) w „Germanii” spisanej około 98 r. n.e. wspominał o używaniu przez plemiona zamieszkujące od I w. na wschód od Łaby białych koni do obrzędów wróżenia. Zwyczaj, który najdłużej, do XI-XII w. przetrwał u Słowian połabskich, m.in. w słynnej kątynie, świątyni przedchrześcijańskiej w Arkonie, opisał tak: „dla tego narodu jest rzeczą osobliwą uczyć się przepowiedni i boskich napomnień także od koni. Są one karmione przez państwo w tych samych świętych lasach i gajach, wszystkie mlecznobiałe i nie są zatrudniane do żadnej ziemskiej pracy. Tym, które były w jarzmie w świętym rydwanie, towarzyszyli kapłan i król lub przywódca wspólnoty, którzy uważnie obserwowali ich poczynania i rżeli. Żadnej wróżbie nie daje więcej wiary i pewności nie tylko lud, ale i szlachetni, a nawet kapłani. Uważają się za sług bogów, a konie – za wtajemniczone w ich wolę”. Wygląda na to, że u praSłowian rola konia była bardzo znacząca.

W Rzymie tzw. Equiiria, jako założone przez Romulusa, syna Marsa, były obchodzone podczas festynów uświetnianych wyścigami konnymi – nie rydwanów – na dzień przed słynnymi Idami marcowymi, czyli 14 marca, na początku rzymskiego roku kalendarzowego. U starożytnych Greków bogini Demeter w jaskini Phigalia była przedstawiana z głowa i grzywą konia, a jej kapłani w Lakonii nosili miano Poloi, czyli „źrebaki”. Może się to wiązać z archaicznym mitem, w którym Posejdon pożądał Demeter, ścigał ją, a kiedy ta odrzuciła jego zaloty przemieniając się w klacz i ukryła się w stadzie koni, niezrażony tym bóg morza przyjął postać konia – stąd Grecy pod Troją pozostawili jako ofiarę dla Posejdona słynnego konia-pułapkę – dopadł boginię płodności, a ich potomstwem był boski koń Arion, który potrafił mówić jak ludzie…

Koniom okazywali wielką cześć już Celtowie migrujący, handlujący i wojujący konno wzdłuż i wszerz Europy. Ich bogini Epona, to jednocześnie Wielka Matka i Wielka Klacz. Najwcześniejsze ślady jej kultu w rzymskich prowincjach nad Dunajem odkrył Fernand Benoit, który wykazał, że do Galii kult ten przynieśli jeźdźcy ze wschodu. Dowodem na kult konia jeszcze przed paneuropejską ekspansją Celtów jest geoglif „Białego Konia” na wzgórzu Uffington (Oxfordshire) w Anglii, z późnej epoki brązu, datowany między 1380 a 550 r. p.n.e.

Kult ten miał związek z najazdem indoeuropejczyków i zdominowaniem pierwotnej, autochtonicznie europejskiej ludności. Proto-indoeuropejczycy pojawili się jako archeologiczna kultura grobów jamowych między Wołgą a Donem około 3400-2600 p.n.e., która szybko rozprzestrzeniła się na stepach pontyjsko/czarnomorsko-kaspjiskich między 3400 a 3200 r. p.n.e. Ostatnie badania wskazują, że proto-indoeuropejska ludność kultury grobów jakowych odegrała znaczącą rolę w udomowieniu koni. Upadek pra-europejskich ludów i kultur archeologicznych jest w najnowszej literaturze przypisywany właśnie konnym migracjom indo-europejczyków, a zawłaszcza ich konnym wojownikom. Stąd wśród późniejszych ludów indoeuropejskich: Celtów, Pragermanów, Prasłowian, Greków i Rzymian takie znaczenie koni i ich hodowli, a więc też funkcji rozrodczej  klaczy/kobyły.

Biały Koń – Anglia

Pozostałością tych pradawnych zwyczajów są na ziemiach polskich zachowane nazwy miejsc i miejscowości, w których – być może – odbywały się przedchrześcijańskie obrzędy kultu konia i kobyły. Przykładowo w Wiśle Dziechcince jest wzgórze Kobyla (Kobyła) (802 m n.p.m.). Znane są do dziś takie miejsca i miejscowości jak: Kobyla Głowa (841 m) – szczyt w paśmie Solnisk w Beskidzie Makowskim, gdzie jest częścią Pasma Przedbabiogórskiego; Kobyla Głowa (niem. Kobelau) – wieś na Dolnym Śląsku w powiecie ząbkowickim, której nazwa między 1269 a 1273 r. była wielokrotnie zapisywana w zlatynizowanych formach CobylaglovaCobulglow oraz Cobulagloua w „Księdze henrykowskiej’; Końska Góra (niem. Pferde Berg, 813 m n.p.m.) – wzniesienie w południowej części Gór Kruczych w Sudetach Środkowych; Kobyla Góra – najwyższy szczyt województwa wielkopolskiego (284 m n.p.m.), w gminie Kobyla Góra; Kobyla Góra – wsie w woj. opolskim i wielkopolskim. Nazwę zapisano pierwszy raz na kartach „Liber fundationis episcopatus Vratislaviensis” między 1295 a 1305 r. jako Cobilagora i Kobylagora, jednak zapis dotyczy raczej Cobilagory pod Wołczynem w powiecie kluczborskim na Śląsku opolskim. Potwierdzone zapisy na temat Kobylej Góry między Ostrzeszowem (woj. wielkopolskie) a Sycowem (woj. dolnośląskie) pochodzą z 1387 r. Ponadto znane są do dziś nazwy: Kobyla Góra lub Kobyła – szczyt w Beskidzie Wyspowym (605 m n.p.m.), Kobyla Góra – szczyt w Górach Świętokrzyskich (391 m n.p.m.). Trop bezpośredni dawnego, przedchrześcijańskiego kultu zachowała Kobyla Góra Chronowska – wzniesienie na Pogórzu Wiśnickim (364 m) w woj. małopolskim. Według miejscowych legend miało się na niej znajdować uroczysko, którego centralne miejsce zajmowała świątynia słowiańskiego bóstwa niebios i błyskawic – Swaroga.

Pośrednikiem między tymi przedchrześcijańskimi kultami a rolą świętego Jerzego, jako opiekuna koni i jeźdźców może być znany z 1410 r. bałwan, w znaczeniu: pogański bożek Jesse, czyli Jesze, do którego wiosną jeszcze na początku XV w. modlili się nie do końca nawróceni chrześcijanie na ziemiach polskich. Teolog, rektor Uniwersytetu Krakowskiego, Łukasz z Wielkiego Koźmina (ur. 1370 – zm. 1412) był autorem  „pierwszego znanego źródła o pogańskich bogach czczonych na terenie Polski. Wzmianka ta, zawarta w jego Postylli kazań niedzielnych, dedykowana Wojciechowi Jastrzębcowi, odkryta została dopiero w roku 1979 przez Marię Kowalczykównę podczas badań zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej”. Łukasz z Wielkiego Koźmina pisał: „Należałoby zwrócić uwagę na tych, którzy dzisiaj mówią rzeczy bezbożne w tańcach lub gdzie indziej na widowiskach, rozważają w sercu rzeczy nieczyste, wykrzykują i wymieniają imiona bożków, i zastanowić się, czy jest możliwe nawrócenie do Boga Ojca. Na pewno nie. Albowiem nie wolno dopuszczać do uszu swobodnie tych świąt, które niestety obchodzą wedle tego, co pozostało z obrządków przeklętych pogan, jakimi byli nasi przodkowie, chyba że dla ukarania, tak jak niegdyś podniósł się krzyk mieszkańców Sodomy i Gomory. Albowiem na tym święcie swobodnie stawały się nieprzyzwoite obnażenia i inne obrzydliwości, o których Apostoł powiada, że nie godzi się ich nawet nazywać z powodu Boga Ojca. Takich rzeczy jednak, dzięki temu, że przybyło kaznodziejów, zaprzestaje się, a w wielu miejscach już się zaprzestało […] Nie ma innego imienia pod niebem, w którym możemy zostać zbawieni. Albowiem nie zbawia się człowiek w imię Łado, Jassa, Quia, Nija, tylko w imię Jezusa Chrystusa […] Nie Łada, nie Jassa, nie Nija, które są skądinąd imionami bożków tu w Polsce czczonych, jak zaświadczają niektóre kroniki samych Polaków…”. Występowanie tych obrzędów potwierdzają m.in. Statua provincialia breviter z 1420 r., gdzie nakazano: „Zabraniajcie również klaskań i śpiewów, w których wzywa się imiona bożków Lado, Yleli, Yassa, Tya, a które się zwykło odprawiać podczas zielonych Świąt”. Podobnie w Sermones per circulum anni Cunradi z 1423 r. potwierdzono, że „Niestety nasi starcy, starki i dziewczęta nie przykładają się do modłów, aby godni byli przyjąć Ducha Świętego, ale niestety w te trzy dni, co by należało spędzić na rozmyślaniu, schodzą się starki, kobiety i dziewczęta nie do kościoła, nie na modły, ale na tańce, nie Boga wzywać, ale diabła, mianowicie Ysaya, Lado, Ylely, Yaya”…  Prof. Leszek Kolankiewicz i Krzysztof Bracha uważają, że „nie uwzględnienie powyższego źródła zaważyło negatywnie na XX wiecznych badaniach tematu”. K.  Bracha uznał źródło za wiarygodne i wartościowe. Postylla Łukasza z Wielkiego Koźmina datowana jest na lata 1405-1412, a więc na dwa pokolenia przed słynną relacją Jana Długosza” (Wikipedia).

Według interpretacji Włodzimierza Szafrańskiego Jesza mógł być bogiem ogólnosłowiańskim lub nawet indoeuropejskim. Uważał on, że „Jesza jest związany z celtyckim Esusem, którego imię wywodzone jest, podobnie jak w przypadku nordyckich Assów (w staronordyjskim ássóss oznaczał „boga”), z tego samego indoeuropejskiego rdzenia *ansu- (pan, władca, bóg).” Według L.  Kolankiewicza Jesza był polskim odpowiednikiem Daźboga (lub Swaroga, jeśli przyjąć, że Dadźbóg jest lokalnym odpowiednikiem Swaroga). Jesza/Jasza ma wiele cech wspólnych ze wschodniosłowiańskim Jaryłą i połabskim Jarowitem. „Informacje na temat Jaryły pochodzą z XVIII i XIX-wiecznych materiałów etnograficznych, chociaż brak jest wcześniejszych wzmianek na temat tego bóstwa. Zgodnie z zapisem w kronice miasta Woroneża z roku 1765 święto ku jego czci” jeszcze w 2 poł. XVIII w. obchodzono 23 lub 27 kwietnia według kalendarza juliańskiego, a 15 kwietnia według kalendarza gregoriańskiego, aż do czasu, gdy zostało zakazane przez miejscowego biskupa. Jaryłę w wyobrażeniach ludu przedstawiano jako bosego młodzieńca w białej szacie, jadącego na białym koniu, z wiankiem na głowie, z kłosami żyta w lewej i głową ludzką w prawej ręce. W wersji schrystianizowanej utożsamiano go ze św. Jerzym. W pochodzącym z 1846 r. zapisie obrzędu powitania wiosny na Białorusi można przeczytać o korowodzie dziewcząt, z których jedna, posadzona na koniu uwiązanym do słupa, odgrywała postać Jaryły. Można odnieść wrażenie, że Jesze/Jesza podobnie jak i Jaryła mógł występować w postaci męskiej i żeńskiej…

Ślady tych kultów pradawnych przeniesione za pośrednictwem Celtów i praSłowian, a przejęte ostatecznie m.in. przez Helwetów w dzisiejszej Szwajcarii czy słowiańskie plemiona Serbo-Łużyczan, które oddziaływały na Sasów i Turyngów, zostały być może odnowione na Śląsku już w formie katolickiej w czasach, gdy tzw. „mysznary”, czyli serbo-łużyccy przybysze z Miśni przenieśli nad Liswartę i dalej w głąb Polski udoskonaloną  sztukę kuźnictwa, czyli protoprzemysłowego wytopu żelaza. Jak pisał w 1612 r. Walenty Roździeński: „Tento kuźnik, iż wyszedł z myszyńskiej krainy, Mysznarem od Polaków w Polszcze był nazwany, Którego był Przystański, pan gruntu onego, Przyprowadził w tę stronę z kraju myszyńskiego. (…) Z Szląska potym do Polski zaś żelazne dzieło Przez niejakie Mysznary przeniesione było (…)”. Wiadomo, że na Łużycach zwyczaj „křižerjo”, jazd krzyżowców, udekorowanych jak w Ostropie, założonymi na krzyż przez pierś wieńcami sięga w udokumentowany sposób co najmniej 1541 r. Mogło to być katolicką formą ostatecznego wyparcia dawnych zwyczajów przedchrześcijańskich, formą pokojowej krucjaty powiązanej z kultem św. Jerzego. Stąd krzyżowe wieńce na piersiach jeźdźców w Ostropie. „Niegdyś w dniu jego liturgicznego wspomnienia gospodarze udawali się konno do proboszcza po błogosławieństwo dla zwierząt, dla których niebawem miał rozpocząć się czas prac polowych. Ponieważ dzień ten przypada na 24 kwietnia, a więc w pobliżu Wielkanocy, przeniesiono ów zwyczaj na świąteczny poniedziałek” (B. i P. Pomykalscy, Sekrety Gliwic, j.w., s. 117). Tak mogło nastąpić upowszechnienie tych zwyczajów na Śląsku.

Może zatem rajtowanie wielkanocne w Ostropie, innych miejscach na Śląsku Górnym, Opolskim, Zachodniej Wielkopolsce i Łużycach, a także Morawach jest żywą egzemplifikacją tego, co wyśpiewał Jan Pietrzak: „Z głębi dziejów, z krain mrocznych Puszcz odwiecznych, pól i stepów Nasz rodowód, nasz początek”… Wprawdzie takie tradycyjne, śląskie rodziny jak m. in. Chudobów, Biadaczów, Kallników czy Magierów z Ostropy nie muszą wiązać wielkanocnego rajtowania z aż tak odległymi czasami, aby przy nim trwać i przekazywać je dalszym pokoleniom, ale warto czasami sobie uświadomić, jak głębokie korzenie mogą mieć takie – dziś chrześcijańskie i katolickie – obrzędy… I że są świadectwem trwania, trwania tu, na swoim miejscu, ludu, który nie bacząc na wielkie migracje, wędrówki ludów, podboje i zmiany polityczno-państwowe, kolonizacje i germanizacje – zachował swoją tożsamość i kulturę.

Stanisław Orzeł

Podziel się!