Tomirysa i Czaropanowie „Korona” – dwa fragmenty

Tomirysa i Czaropanowie Korona – dwa fragmenty

Rozdział Pierwszy – Krawędź

Harpogast  stracił poczucie czasu. Nie wiedział jak długo już się błąka. Na przemian to mądził i mudrował, to kołował i kołbił.

Wierzchowca zostawił kilka dni temu w dolinie u podnóża Góry Brzeżnej, w ostatniej chacie tuńdrackiej, pomieszkiwanej latem przez tutejszych myśliwych, Szyszaków. Co go tu przygnało? Przecież wiedział, jak rzecz będzie się miała. Co innego jednak wiedzieć, a co innego pogodzić się. To właśnie spowodowało, że znów zjawił się w tej okolicy. Był niepogodzony.Od czterech dni błąkał się po Krawędzi szukając którejkolwiek ze Ścieżek. Nie znajdował.

Kiedy wracało mu życie po śmiertelnej potyczce pod Świątynią Dziewięciu Kręgów, w wizji zobaczył jak zmienia się Góra Kara, jak tląca się Ethera wyrywa z korzeniami miliardoletnie skały i kruszy je swoją niewidzialną stopą, mieląc w miałki gruz. Jak przeformowują się góry, jak Krysta siedząc na tronie w Jaspisowej Sali, w pełnym rynsztunku kaganbogini, bez zmrużenia oka, wraz z okrętem świątyni zanurza się w okołonasie niebytu.

Otaczali ją najwierniejsi rodowolici i harmia zasłużonych w bojach Mazonek, wierni słudzy, Pałkini i Łyskowice w galowych strojach. Wyglądała niczym operlony pianą grzywaczy niezniszczalny maszt dziobowy z rozwianym żaglem czarnych jak noc włosów, wyrwanych podmuchem tajfunu spod szesnastopałkowej korony szyszu. Widział jak w miejscu mostu-niemostu skłębił się czarny lej, a rozdygotany płomieniem czerwony jęzor, który wyrósł nagle z czeluści Ziemi chciwie wciąga weń kruche budowle, krużganki i Tarasy.

 

Za jednym ziewnięciem Matki otwierały się i zamykały nowe jaskinie, zanikały i budowały się nowe szczyty górskie, wznosiły się nagie turnie i zamykały tajemne przejścia. Ścieżki splątały się w nieprzekraczalny węzeł. Starych Ścieżek i Ogrodu już nie było. Pojawiła się całkiem nowa bezładna plątanina uskoków w miejsce starych natchnionych mocą mogtyczną pąci. Góry Panów stały się wyludnioną Pustką pozbawioną dawnego czaru. Prawie wszystko co ukształtował człowiek przez tysiąclecia wykorzystywania sił mogtycznych Ethery przestało istnieć.

A jednak Przełęcz Osiadłości Tchu pozostała niezmieniona, chociaż wsze miejsca dookoła niej porastała nowa kamienna skorupa. Zapewne w różnych miejscach północnych krain Sistanu przetrwało kilkanaście gigantycznych budowli, wybebeszonych z ożywiających je orgonicznych urządzeń i kanałów przesyłowych iperu. Więc po co tu przybył?

Na cóż ten próżny trud? Z dawnej cywilizacji, z dawnego Królestwa SIS nic już nie zostało, chociaż w Tyrze, Gleniu-Gołuniu, Kamieniu-Jajiku, Carodunie i w innych zasiedlonych miejscach nikt zwyczajny na pewno nic nie zauważył. Orgoniczny Wir zatrzaskując się niczym Rozryw i Kryjszstos razem wzięte ciął czasoprzestrzeń i to co w niej żywe, w tym pamięć dawnych pokoleń i niewyobrażalnych ludzkich mocy. Może ktoś, ktoś głęboko wtajemniczony, poczuł, że nie wiąże go z Przestrzenioczasem już żadna nitka?

Królestwo niby wciąż trwało, ale było to, mimo pozoru stałości, inne już królestwo. Nagle upuszczono z niego całą magię i wszystko co na niej było ustanowione. Nagle zniknęły osoby, księgi, ba całe księgozbiory, plemiona i ludy. Bohatyrowie wyparowali z RzeczyIstności przenosząc się czasami w zakamarki ułomnych podań, w ludzką pamięć, lub też znikając całkiem w niepamięci i niebycie.  Obecna mogtowija stanowiła ledwo stutysięczną część tamtej, a jej dostępność ograniczała się w tej chwili do kilkunastu może osób na całym świecie. Pełna pamięć kształtu Ziemskiej Przeszłości przetrwała w jeszcze mniej licznym gronie Wybranych do Misji… Krysta.

Krysta nie mogła opuścić świątyni w chwili ostatecznej. Wiedział o tym, a jednak pozostało między nimi tyle niezałatwionych spraw. Musiał tutaj przybyć i spróbować połączyć się z nią. Nigdy mu nie wybaczyła. Po co przyszedł? Po owo wybaczenie właśnie? Jego szukał na dnie Kotła Czarownic, w którym kłębiła się teraz martwa Wrotkosza, będąca jeszcze miesiąc temu pełną sił żywotnych Orowodą? Jak po kataklizmie wyglądała Caroduna, stolica Cywilizacji? Czy jeszcze było tam czynne przejście welskie do Nawi czy istniał jeszcze Czarkomtar? Jakieś podziemne przejścia do Lęgamu?

Jak wyglądała Świątynia Dziewięciu Kręgów? Czy tak  jak to opowiadała Tomirysa, jako pusta góra z rozsypanym kamiennym kręgiem osnutym mgłą, okryta czapą dragwicznych wyziewów. Co z Jasną Górą, co ze Ślężą, z Arkoną, z Arkajamą, co z Wielką Wyspą i Wzgórzem Arki?! Czy w ogóle istnieją? Czy też okołonas, Królestwo Posiejduny-Wodyna pochłonął je, gdy Wodogień rozwarł w głębinach swą ognistą paszczę, żygając z niej dragwiami w czarne odmęty? Może nie było aż tak źle? Wolał jednak nie myśleć jak wygląda Północ, która była tak głęboko powiązana z Siłami RzeczyIstności wręcz osadzona organicznie, ufundowana, posadowiona na mocy mogtowiji. Miejscami w 90 procentach ukuta była przecież z czarów. Mało kto poza mną o tym pamiętał, bo budowano ją przez setki ludzkich pokoleń, od niezmierzonych czasów, których nikt nie był nawet sobie w stanie przypomnieć. Tak.

W Dolinie Tronów przyłączyły się do niego dwa śnieżne tundrowce, zimotundry, him tenduy – jak mówili Drawidowie, po spisacku borysy, po khazarsku barisy, po hunoawarsku barsy, a po monżgolsku irwiesy.

– Hadi tu k mnie – rzucił do tego większego, samca, który usiadł naprzeciw i wwiercił się wzrokiem w jego umysł – Hadi no ty, szan, zigsa, irwes, ibris, boras, bar, boreaszu, pręgowany wawrinie! Hadi i sidi ty, tu, pri mjeni.

Ileż to wyniosłe czarnocentkowane zwierzę miało mian. Jakże ważne było dla górskiego północnego świata. Święte i nietykalne. Pojawiało się zawsze, kiedy natężenie sił duchowych maga ulegało całkowitemu wyczerpaniu, spadało do zera, kiedy stawał twarzą w twarz z zupełną niemocą umysłu.

– Przyszłyście zabrać mnie w Bezpowrotną Drogę? – wyszeptał do siebie – Rad bym poszedł za nią, za moją Krystą… Tylko czy tam – wzniósł oczy ku roztańczonym w chmurze kryształom lodu – Powiedziano, że już mogę?

Samica zaszła go od tyłu, legła ciężko za jego plecami wzbijając tuman suchego śniegu. Jej oszronione wąsy poruszyły się i warga drgnęła odsłaniając biały kieł. Warknęła, czy mruknęła?

Będziesz pchał swój kamień – usłyszał przez jej gniewnorozkoszne pomruki – Świat się nie skończył i twoja droga, robota twoja wciąż nie skończona.

Poczuł jej ciepło, gdy wparła się zadem w jego plecy i owinęła się wokół jego skrzyżowanych w siadzie nóg odsłaniając brzuch niczym osesek. Delikatnie położył dłoń między jej stulonymi uszami. – Tak, przyjmuję cię – wyszeptał – Jesteś swoja i twój mąż też, swój w moim rodzie. Głaskał ją a ona grzała go swoim ciałem, a potem jej mąż podszedł z pochyloną głową i polizał jego rękę na znak sprzyjacielstwa. Odtąd szli we trójkę i we troje medytowali, mądzili, kołbili, marudzili na lodowych ścieżkach.

Od kiedy lęgam legł w łożysku Leży w Carodunie błyskawicznie zmieniało się wszystko dookoła. Dwa dni później, jakby z lekkim poślizgiem w wyniku oporu materii, nastąpiło rozłączenie Matki Ziemi z Rdzeniem – pozostała wyłącznie jedna Świetlista Ścieżka, Jedyna Droga Praw Przyrodzonych i Prawdy.

Pierwsze Spotkanie Tomirysy z Kusykiem

– Powiadają, że kiedy się po tej bitwie pocałowaliście to czas stanął w miejscu – rzekł, patrząc przed siebie. Gałąź różana z pękiem czerwonych kwiatów o odurzającym zapachu kaleczyła mu dłoń, lecz nie czuł tego. Bliskość tej młódki będącej na wyciągnięcie ręki, a być może nie osiągalnej, sprawiała mu fizyczny ból. Przyzwyczajenie do posiadania i spełniania każdej zachcianki, brało górę nad rozsądkiem. Żądza kłębiła mu trzewia, kiedy myślał o rozkoszy pocałunku z nią, po wygranej największej bitwie w dziejach ludzkości.

– Dobry to znak panie, żeś zazdrosny o  ten pocałunek. Dobry znak, że usłużnych posiadasz, którzy o wszystkim ci doniosą. Ale co by to zmieniło, gdyby nawet od tego pocałunku Ziemia się poruszyła, lub obróciło się Słońce, skorośmy się przecie wtedy jeszcze nie znali? – odrzekła

– Muszę wiedzieć ile on miejsca zajął w twoim sercu, czy zostawił choć tyle miejsca dla mnie, że starczy ci na wierność i posłuszeństwo!

– Na co ci posłuszna królowa panie? Chcesz stworzyć harem i ułożyć swój lud na wzór parnyjski? Nie wygrasz w tym wyścigu z Wielkim Kiryłem i jego poplecznikami. Oni zajęli całe Południe świata, nie dogonisz ich w bogactwach. Wiele złota jest na Czarnym Lądzie którym władają, więcej niż na Północy.

– Więc jak wygramy, skoro Moc opuściła Ziemię?

– Powiem ci w noc poślubną, jeżeli mnie wybierzesz. Jeśli to się stanie, wygramy jeszcze większą bitwę niż tamta. Taka ci się nigdy nawet nie przyśniła. – rzekła i odeszła nie pokłoniwszy mu się nawet pozornym skinieniem głowy.

Kusyk poczuł, jak ciernista gałąź różana wbija mu się w kości śródręcza, a najdłuższy cierń przechodzi między ścięgnami na drugą stronę dłoni. – Czy to czary wciąż jeszcze działają? – przemknęło mu – Jakaż to bitwa może być jeszcze większa, niż tamta największa?

Szybko przeliczył kwiaty. Było ich dziewięć. Obrócił się w stronę, w którą odeszła. Nie było jej. Pozostał tylko ten odurzający dziwny zapach, z nutą pieprzu, maciejki i muszkatołowca.

– Dawać mi tu Buczega! Ino szparko! – krzyknął do niewidzialnych sługów, którzy czekali u stóp ganku, a sam ruszył biegiem na dół po kutych w skale schodach.

Parę tchnień później pędził już po płaskowyżach, nie zważając, czy wrócą z tego pędu obaj żywi. Wierzchowiec szybszy od południowego wichru, wybierał jednak drogę bezbłędnie. Nie spieszyło mu się na Tamten Świat, mimo wyraźnych zachęt ze strony pana.

Rozmowa

– Tylko jeśli prawdziwie mnie pokochasz, a ja pokocham ciebie – rzekła do Kusyka – będziemy małżeństwem. Nie inaczej.

– Kto wie czy to się stanie i kiedy, a przecież całe Królestwo SIS czeka na mój ożenek i twoje małżeństwo?!… Sama to powiedziałaś.

– Albo poczeka, albo nie doczeka się mojego małżeństwa nigdy – rzuciła wydymając gniewnie amarantowe usta. Wpiła swój wzrok w jego twarz, lecz głębokie wejrzenie jej wielkich, ciemnych niczym burzowa noc oczu, przebiwszy się przez umysł Kusyka ujęło jego ciało i ducha w żelazne kleszcze. Czekała w napięciu na odpowiedź tego kapryśnego młodego wojownika, a on czuł się jak ściśnięty kawałek żelaza, między młotem własnego buntu, a imadłem jej dziecięcych wyobrażeń o świecie i królowaniu.

– A co jeśli cię przymuszę!? Jeśli ogłoszę zaraz światu, że ciebie wybieram, a te dwie pozostałe odeślę jeszcze dziś wieczorem precz?!

Z wolna zdjęła z niego spojrzenie, a jej myśl powędrowała w dziwnie głębokie czeluście RzeczyIstności. Trwało milczenie, podczas gdy wyprostowana na swoim czaropańskim wierzchowcu księżniczka, coraz wyżej i dumniej zadzierała brodę, i coraz wyżej, na samych szczytach gór, które ich otaczały, lokowała swój wzrok. Od wysokiej skały oderwał się ptak. Kusyk go nie rozpoznał, lecz ona wiedziała, że to Biały Kruk, który nie spuszcza jej z oka.

– Nie dosięgniesz mnie, tak jak  nie dosięgniesz nigdy tego ptaka – powiedziała wskazując mu go.

Natychmiast wyjął łuk nałożył strzałę i nim zdążyła krzyknąć, by mu tego zabronić, wypuścił strzałę. Był zarozumiały i gwałtowny jak zawsze, pewien swego oka! Lecz kiedy zdawało się że strzała niezawodnie sięgnie zwierzęcia, ptak wykonał nagłe salto w powietrzu i opadł do kołowania. Grymas wściekłości pojawił się na jego obliczu. Błyskawicznie założył kolejną strzałę. Lecz Tomirysa podjechała ku niemu blisko. Tak blisko, jak jeszcze nigdy. Położyła mu rękę na napinającym cięciwę ramieniu.

– Poniechaj go – rzekła ciepłym, melodyjnym głosem, poruszającym w najzatwardzialszym mężu, najskrytsze czułe struny. Łuk opadł i strzała wbiła się w gruzowisko u stóp skały opodal.

Napięcie też nagle opadło. Coś zaszło między nimi mimo, że jej dłoń, jak sparzona, cofnęła się już, a księżniczka ustawiła swojego wierzchowca równolegle, u boku jego Buczega.

 

Na tym skalistym wyniesieniu Przełęczy Bałchaskiej, skąd widok sięgał przez wieleset staj stepu i pustyni ku samemu królewskiemu grodowi Saków,wyglądali iście po królewsku, jak prawdziwa para władców tej ziemi, spowici purpurą, czernią, bajnymi szafirami nieba, skąpani w złoto-rdzawej, słonecznej poświacie zachodu. Jakby z wyżyny czujnie doglądali pokoju swoich włości.

– Znasz panie tę przypowieść o Pani Wód, Wędzie i Płomiennym Swarogu, który ją do miłości próbował przymusić? – powiedziała cicho

– Znam pani, jakżeby nie. – wyszeptał

Lekki powiew wiatru od górskiej szczeliny pchnął nagle ku niemu słodki, odurzający zapach jej ciała.

– Jeśli spróbujesz mnie na siłę dosięgnąć, to tyle tylko mnie uwidzisz, co i on on ją uwidział.

Spięła ostro wierzchowca i ruszyła w dół po osuwisku, po desperacku, na złamanie karku. Kusyk wpierw zamarł z przerażenia, że gotowa już za chwilę stracić życie w dzikim pędzie. Zaraz też odezwało się w nim dobrze mu znane stare uczucie, że żadna zdobycz nie może mu ujść, nie ma prawa się wymknąć. To niemożliwe, jeśli tak zaplanował, jeśli postanowił coś mieć!

Ruszył z kopyta za nią i po chwili oboje opadali ze zbocza dzikim cwałem, klucząc między głazami i uskokami niczym dwie górskie kozice.

Lecz nie dopędził jej. Ani kiedy już zjechali do podstawy góry, ani przez płaski przestwór twardej, piaskowej sawanny. Wkrótce jej sylwetka dopadła wysokich traw stepowych i niskich krzewów. Przepadała mu, oddalała się, zanikała między trawami, to pojawiała się w przepysznym majestacie i szalonym kłusie, to kryła się za kurtyną burzanów. Przepadała … I zrozumiał. Tyle jej miał co Swarog przepadającej między jego palcami Wody, Bogini Rzek i Jezior.

Wyhamował swojego wierzchowca. Przestał ją gonić. Został pokonany, ale nie czuł wściekłości, jak zawsze kiedy zdarzyło mu się, że przegrał. Nie miał ochoty mścić się na niej, ani przy najbliższej okazji po prostu ściąć jej głowy. Zapragnął nagle, by taka jak jest, pozostała na zawsze w jego pamięci, zapragnął by zechciała mu się dobrowolnie oddać, z całą swoją niezłomną dumą.

– Tak – rzucił przed siebie patrząc, jak Tomirysa oddala się zdążając ku murom Bałchu – Sprawię, że ty będziesz pić ptasie mleko z mojej dłoni! Na Swaroga! Przysięgam!

Nigdy nie pragnął jeszcze by jakaś obietnica, czy przyrzeczenie, spełniło się, jak to jedno.

Ani nie wiesz młodzieńcze, kiej cię wir w niewolę żądzy i miłości wciągnie i dożywotnio spęta.

 

Podziel się!