Mosuo, Khasi, Garo – królestwa kobiet, czyli Aryjskie Amazonki w Kutaju
Odgrzewam stare artykuły, ale w nowym kontekście – od ich publikacji minęło 5 lat i pojawiły się nowe sensacyjne fakty. Kobiety Mosuo palą fajki, zarządzają rodzinnym domem i majątkiem. Mężczyźni całe życie mieszkają z matkami
Jedna z nielicznych społeczności , w których nie istnieje instytucja małżeństwa, a kobiety mogą otwarcie współżyć z dowolną liczbą partnerów, długo była nieznana. Teraz stała się tak modna wśród turystów, że zaczyna to zagrażać jej przetrwaniu. A wszystko za sprawą pewnej dziewczyny.
Nikt tak naprawdę nie wie, skąd się ten obyczaj wziął. Czy w pewnym momencie męska część populacji, która musiała polować i wypasać stada w odległych miejscach, stopniała tak bardzo, że każdy plemnik był na wagę złota? A może chodziło o jakieś spory materialne, na przykład o dziedziczenie? Tak czy inaczej, od monogamicznych małżeństw i wszelkich wynikających z nich obowiązków Mosuo wolą luźne związki nazywane „małżeństwami z doskoku” lub „przechodnimi”. W ich społeczności, żyjącej nad otoczonym górami jeziorem Lugu na granicy południowych chińskich prowincji Junnan i Syczuan, wyboru partnera dokonuje kobieta. Zalecać się do siebie i zakończyć związek mogą jednak obie strony. I obie mogą być w kilku związkach jednocześnie.
Każda dorosła kobieta Mosuo ma w obrębie wspólnego domostwa, gdzie wszyscy inni członkowie rodziny śpią w jednym pomieszczeniu, odrębny drewniany domek/sypialnię, tzw. kwiatową komnatę. Wybranek zjawia się pod jej drzwiami po zmroku. Zaproszenie, które wcześniej otrzymał, miało formę umownego prezentu lub muśnięcia dłoni potwierdzającego, że zaloty zostały przyjęte. Nad ranem kochanek musi opuścić „komnatę” i wrócić do swej rodziny, najlepiej tak, by nikt go nie widział. Dlatego mężczyźni Mosuo zawsze udają się do partnerek w obszernych kapeluszach. Jeśli kobieta postanowi zakończyć związek, robi to bez ceregieli – kochanek zastaje zamknięte drzwi. Jeśli zaś pod drzwiami komnaty znajdzie parę męskich butów lub kapelusz zawieszony na drzwiach, będzie to dla niego sygnał, że jego partnerka spędza akurat noc z kim innym. Tyle teoria.
– Ja tam mam stałego chłopaka i moja matka ma nawet o to pretensje, bo jej zdaniem powinnam być wierna tradycji „przechodniego małżeństwa” – zwierza się 20-letnia Fengmao, która sprzedaje napoje nad jeziorem. – Dlatego pewnie niedługo wyjedziemy do jakiegoś miasta, weźmiemy ślub i będziemy mieli z głowy ten cyrk.
Główna sprawczyni owego „cyrku” nazywa się Yang Erche Namu. Jej matka też ponoć robiła jej awantury o to, że nie kultywuje tradycji. 14-letnia Namu uciekła więc do miasta, tam trafiła do zespołu pieśni i tańca, ukończyła konserwatorium w Szanghaju i została piosenkarką. Później wyszła za mąż za amerykańskiego fotografa, wyjechała do Stanów, rozwiodła się, wróciła do Chin i związała z norweskim dyplomatą. Bomba wybuchła w 1997 r., gdy tytułująca się już „księżniczką Mosuo” Namu opublikowała w Chinach książkę Ucieczka z królestwa córek, pikantnie opisując nie tylko swoje seksualne przygody z ośmioma zagranicznymi kochankami, ale też tajniki „kwiatowych komnat”. W książce Namu wyznała, że z mężczyznami Mosuo brzydziła się zadawać, bo „śmierdzą”, a Chińczycy też w łóżku do niczego się nie nadają. Potem wydała jeszcze wiele wersji autobiografii i zagrała w paru filmach, stając się w Chinach czołową skandalistką celebrowaną przez bulwarową prasę i telewizyjne talk-shows. Dzięki Namu nikomu nieznana wcześniej społeczność Mosuo stała się z dnia na dzień wielką atrakcją turystyczną. W pierwszym roku po ukazaniu się książki Namu liczba gości, którzy pojawili się nad jeziorem Lugu, wzrosła od zera do 50 tys.
Moda na Mosuo, do których można teraz w ciągu kilku godzin dotrzeć autokarem z jeszcze bardziej obleganego przez turystów prastarego miasta Lijiang (prowincja Junnan), ma jak zwykle dobre i złe strony. Na ubogą i odizolowaną od świata społeczność, której przedstawicieli władze chińskie traktowały do niedawna jak podludzi, nieoczekiwanie spadł deszcz pieniędzy. Nad Lugu powstały drogi, sklepy, hotele, restauracje, szkoły, szpital itp. Zaczęto kręcić o nich filmy i dokumentować folklor. Ciężką pracę w polu zastąpiły biznesy nastawione na obsługę turystów, młodzież zaczęła zdobywać wykształcenie. Ale puszczona przez Namu w świat fama o kobietach tego ludu jako istnych erotycznych maszynach sprawiła również, że spora część turystów przyjeżdża nad Lugu niemal wyłącznie w poszukiwaniu łóżkowych przygód. A skoro wystąpił popyt, pojawiła się i podaż. W okolicy wyrosły domy publiczne obsługiwane przez Chinki w strojach Mosuo. Do tego lokalne władze, łase na udział w zyskach, rozwinęły sieć hoteli imitujących zagrody Mosuo, w których raczy się turystów tandetnymi „folklorystycznymi” pokazami, często niemającymi prawie nic wspólnego z prawdziwymi obyczajami tego ludu. Wioski obstawiono szlabanami i kasami biletowymi, które ściągają opłaty za „zwiedzanie”. W konsekwencji coraz więcej młodych Mosuo wyjeżdża do miast w poszukiwaniu nowoczesnego życia i z planami założenia „normalnej” rodziny. Tymczasem populacja tego ludu liczy dziś tylko ok. 40 tys.
Do Mosuo najlepiej przyjechać w księżycowy Nowy Rok, gdyż tylko wtedy urządzana jest ceremonia inicjacji, czyli wejścia w dorosłość 13-letnich dziewcząt i chłopców. Stara legenda mówi, że kiedyś ludzie i zwierzęta nie umierali. W końcu zaczęło dla wszystkich brakować miejsca i bogowie postanowili wyznaczyć dla każdego stworzenia limit długości życia. Pewnej nocy zawołali: „Tysiąc lat!”, ale usłyszały to tylko dzikie gęsi, a gdy zawołali: „Sto lat!”, usłyszały tylko dzikie kaczki. Potem krzyknęli: „Sześćdziesiąt lat!” i usłyszały ich jedynie psy. Pogrążeni we śnie ludzie usłyszeli, dopiero gdy zawołano: „Trzynaście lat!”. Później ludzie dogadali się z psami, że w zamian za zapewnianie żywności zamienią się z nimi na długość życia. Odtąd wiek 13 lat oznacza dla Mosuo początek nowego życia. Młodsze dzieci uznawane są za pozbawione duszy, a nawet płci – chłopcy i dziewczynki noszą takie same ubrania. Mosuo wierzą, że w czasie inicjacji dochodzi do reinkarnacji i dusze przodków wstępują w nowe pokolenie. Dlatego dopiero podczas tej ceremonii dziewczyna czy chłopak otrzymuje imię, które było używane przez zmarłego przodka.
– Dobry jest dzisiejszy dzień. Dobre jest słońce i dobry jest księżyc, dobre są gwiazdy i wszystko jest dobre. Załóżcie spódnice, załóżcie spodnie i żyjcie długo z dostatkiem jedzenia, z dostatkiem ubrania… – zanosi swe błogosławieństwo daba (szaman), który o świcie prowadzi ceremonię. W głównej izbie domostwa dziewczęta stoją po prawej stronie zawsze płonącego tu ognia, a chłopcy po lewej. Lewą nogę stawiają na suszonej świni, a prawą na worku z ryżem symbolizującymi dostatnie życie. Wtedy muszą zdjąć z siebie dziecięce ubrania i przy pomocy najstarszej kobiety oraz najstarszego mężczyzny w rodzie założyć nowe, „dorosłe” stroje. Są one szczególnie ważne dla kobiet. Będą je starannie przechowywać, a gdy umrą, zostaną z nimi pogrzebane. Po ceremonii dotychczasowe dzieci mogą już praktykować „przechodnie małżeństwa”.
Ktoś, kto myśli jednak, że takie małżeństwa to tylko przejaw seksualnej rozwiązłości i braku ścisłych norm obyczajowych, myli się tak samo jak ci, którzy uważają matriarchat za prostą odwrotność patriarchatu. Bo choć w społeczności Mosuo pojęcie ojca czy męża formalnie nie istnieje (nie rejestruje się narodzin dzieci i nawet nie ustala ojcostwa), to cały system ma sztywne normy. Kobiety mogą mieć, owszem, nawet kilku partnerów, ale w ogromnej większości podtrzymują długotrwały związek tylko z jednym i vice versa. Mają prawo wyboru partnera, ale nieśmiałe z natury oddają inicjatywę w sypialni mężczyźnie. Przy braku formalnych więzi małżeńskich i związanych z nimi takich spraw, jak wspólny majątek czy odpowiedzialność za wychowanie dzieci, „przechodnie małżeństwo” opiera się głównie na uczuciu. Miłość jest najważniejsza. Nie ma miejsca na kłótnie o drobiazgi ani na przemoc, tak jak nie ma zdrad, rozwodów, alimentów, sporów o posagi i spadki. Poczęte ze związku dziecko należy do klanu matki. Zwykle nawet nie wie, kto jest jego biologicznym ojcem, a do wszystkich mężczyzn zwraca się po prostu „wujku”. W obrębie klanu obowiązuje zasada „wszystkie dzieci są nasze”, a gdy urodzi się w nim za dużo chłopców lub dziewczynek, grupy po prostu wymieniają się pociechami, aby zachowane zostały proporcje.
Matriarchat u Mosuo bynajmniej nie oznacza systemu, w którym cała władza należy do kobiet. W klanie podejmuje się wszystkie ważne decyzje zbiorowo, zaś seniorka rodu odgrywa tylko rolę doradczą. A że wszystko jest wspólne, nie ma też walki o dobra materialne. Ich ukrywanie tylko dla siebie jest uważane za ciężkie przestępstwo.
Klan tworzą: babka, dzieci jej córek, ich dzieci itd. Mężczyźni, czyli najczęściej bracia kobiet tworzących trzon klanu, nie mogą po osiągnięciu dorosłości przejść do innego klanu. To oni w dużej mierze odpowiadają za wychowanie dzieci swych sióstr i wykonują najcięższe prace fizyczne, takie jak orka czy połów ryb. Tradycyjnie też co najmniej jeden z synów danej kobiety powinien zostać lamaistycznym mnichem. Sołtysami wiosek Mosuo również są mężczyźni, bo ułatwia to kontakt z chińskimi władzami. Tyle że wśród swoich nie cieszą się aż takim szacunkiem jak matrony. A w języku Mosuo dodanie do rzeczownika żeńskiego klasyfikatora wzmacnia jego znaczenie, a męskiego – osłabia. Słowo„kamień” z żeńskim klasyfikatorem znaczy więc „skała”, z męskim – zaledwie „kamyk”.
W pięknych drewnianych domostwach Mosuo nie brak dziś telewizorów, pralek i telefonów. Mijają czasy, gdy była to biedna, odizolowana społeczność, do której po powstaniu komunistycznego państwa w 1949 r. władza ludowa dotarła dopiero siedem lat później. Nad jeziorem Lugu gwiazda popkultury Yang Erche Namu urządza muzeum mające dokumentować styl życia Mosuo, a przede wszystkim pokazywać, że w tej społeczności nie chodzi wcale o wolną miłość.
Symbolem dostatku dla Mosuo jest suszona świnia (zhupiao rou), którą tradycyjnie przechowuje się w pokoju seniorki klanu. Świnie po zabiciu patroszy się i luzuje z kości, oprócz czaszki. Po nasoleniu i przyprawieniu tusze są zaszywane i wieszane w chłodnym i przewiewnym miejscu. Tam suszą się przez minimum trzy, ale bywa, że i pięć lat. Smakują tak wyjątkowo, jak wyjątkowe jest całe królestwo kobiet nad nefrytowym jeziorem – Matką Lugu.
W latach 50. ubiegłego znawca historii Chin z Uniwersytetu Oksfordzkiego, prof. Homer Dubs, wysunął teorię, że mieszkańcy chińskiej osady Liqian są potomkami rzymskich legionistów. Przeprowadzone badania DNA wykazały bowiem, że kod genetyczny 2/3 osadników jest w dużej mierze zbieżny z materiałem przedstawicieli rasy białej.
Już wcześniejsze teorie sugerowały, że w żyłach ludzi zasiedlających niewielką osadę Liqian w północno-zachodnich Chinach płynie krew rzymskich legionistów. Naukowcy wskazywali na charakterystyczne cechy wyglądu mieszkańców wioski położonej w północno-zachodnich Chinach. Wielu z nich ma niebieskie lub zielone oczy, długie nosy i włosy w kolorze blond. Sami wieśniacy także są pewni swoich europejskich korzeni. Niektórzy mają nawet pseudonimy nawiązujące do rzekomego pochodzenia. Jeden z nich każe na siebie wołać Cai Rzymianin.
Zgodnie z legendą, w trakcie bitwy, do jakiej doszło w 53 r. p.n.e. pomiędzy oddziałami dowodzonymi przez rzymskiego generała Marka Licyniusza Krassusa a imperium Partów, część legionistów oddzieliła się od swojej armii, i aby uniknąć walki wyruszyła na wschód – przypomniał brytyjski dziennik. Wiele wskazuje na to, że dezerterzy wcielili się w rolę najemników podczas konfliktu zbrojnego pomiędzy Hunami i Chińczykami w 36 r. p.n.e. W I w. mieli się zaś osiedlić na zamieszkiwanym obecnie przez ich chińskich potomków obszarze.
Ostatnie królestwa Amazonek
http://www.focus.pl/czlowiek/ostatnie-krolestwa-amazonek-13221
Choć epoka matriarchatu to największy mit starej antropologii, w Azji nadal istnieją społeczności rządzone przez kobiety.
Ubierały się w skóry dzikich zwierząt, nosiły tarcze w kształcie półksiężyca i hełmy ozdobione piórami. Świetnie rzucały oszczepem i strzelały z łuku, a swoich terenów (panowały w Scytii) strzegły, pokonując o wiele liczniejsze męskie armie. Amazonki tworzyły społeczność wyłącznie kobiecą, mężczyzn uważały za gorszych. Dla podtrzymania rodu utrzymywały co prawda stosunki z obcokrajowcami, ale synów zabijały, okaleczały lub oddawały ojcom. Córkom wypalały pierś, by nie przeszkadzała im w strzelaniu z łuku i kształciły w sztuce wojennej. Zdobycie magicznego pasa Pentezylei, królowej Amazonek, było dziewiątą z prac Herkulesa.
Przez tysiąc lat greckie wojowniczki rozpalały wyobraźnię pisarzy i historyków, zachodzących w głowę, czy takie plemię istniało naprawdę? Ich imieniem nazwano odkrytą w 1500 r. wielką rzekę Ameryki Południowej. Stworzona wówczas legenda głosiła, że wojownicze kobiety rządziły połaciami największej delty świata.
Mit podchwyciło w XIX w. wielu antropologów, m.in. Johann Jakob Bachofen, autor książki „Das Mutterrecht”. Tak narodziła się teoria matriarchatu – pełnej spokoju i harmonii epoki, w której światem rządziły szlachetne kobiety. Dowodem miały być dość powszechne w epoce preantycznej figurki i rzeźby kobiet z wielkimi piersiami i udami (znaleziono ich w sumie 30 tys.). Dziś ta teoria uchodzi raczej za fantazję.
„To trochę tak jakby ktoś w przyszłości odnalazł numery »Playboya« i innych podobnych pism, lalki Barbie oraz sklepowe manekiny i uznał je za dowód rządów kobiet w naszej epoce” – mówi „Focusowi” pasjonat archeologii i antropologii Wojciech Pastuszka, szef portalu archeowiesci.pl. Po prostu nie wiemy, czy figurki bogiń płodności świadczyły rzeczywiście o większej społecznej roli kobiet. Nawet gdyby były ważnymi boginiami, społeczeństwami mogli przecież rządzić mężczyźni (tak było w starożytnej Grecji). „Pewnych rzeczy bez źródeł pisanych nie da się ustalić” – podkreśla Pastuszka.
To nie znaczy, że wszystkie społeczeństwa były zawsze ściśle patriarchalne. To byłaby inna nadinterpretacja. Rola mężczyzn i kobiet była i jest różnorodna. Z wielu powodów, także dość przypadkowych. „Mogło być także tak, że jakaś silna kobieta, Margaret Thatcher epoki neolitu, przejęła władzę w jakiejś społeczności i oddała ją córce. Ludzie żyli wówczas krótko, po 30–40 lat i mogli się przyzwyczaić do rządów kobiet. Gdy stało się to tradycją, nie wyobrażali sobie, że może być inaczej” – dodaje Wojciech Pastuszka.
Amazonki rządziły najczęściej w regionach, gdzie powstawały proste, izolowane rolnicze społeczności. Jedna z takich lokalnych enklaw przetrwała do dziś w Chinach. U podnóża Himalajów, w dolinie na granicy prowincji Junnan i Syczuan na południu Chin żyje lud, który nie zna słowa mąż ani ojciec.
Wolna miłość Mosuo
W kilku wioskach dookoła jeziora Lugu, na wysokości 2700 m n.p.m. mieszka około 40 tys. członków społeczności Mosuo. Żyją we wspólnotach i rzadko spierają się o dobra materialne. Matrony mają tu głos decydujący, kontrolują finanse, zarządzają ziemią i domem. Mężczyźni całe życie mieszkają w do-mach swoich matek. Idea monogamicznego małżeństwa jest nieznana, wszyscy praktykują wolne związki. 13-letnim dziewczynom, które przeszły inicjację w księżycowy Nowy Rok, rodziny zapewniają pokój schadzek. Z tak zwanej kwiatowej komnaty chłopcy wymykają się nad ranem. Związki trwają, dopóki uczucia nie wygasną. Antropologowie nazywają je „małżeństwami przechodnimi” – bez zobowiązań na całe życie.
na VIASAT – ciekawy reportaż – o ALeksandrze (potomku Dionizosa) – o jego podbojach i dziwnym ludzie w koronie świata – o rysach twarzy Europejskich, z oczami błekitno-zielonych, sami Ci ludzi wierzą, że sa potomkami Aleksandra, lecz badania genetyczne wskazuja, że sa tam 30 tys. lat – kultura zapomniana przez świat, Wołochowie – 1800 km na wschód – Chiny Zachodnie Krańce – plemie MASU.
Lud Mosuo zamieszkuje wioski na brzegu jeziora Lugu leżącego na granicy prowincji Syczuan i Junnan. Na zdj. kobiety Mosuo na Lugu
….
Kobiecy raj Meghalaja
W indyjskim stanie Meghalaja w pobliżu Asamu system dominacji kobiet może przetrwać dłużej. To chyba najprzyjaźniejsze miejsce dla kobiet, nie tylko w Indiach.
Bliskość gór sprawia, że ten odległy i niewielki stan Indii wielkości Mazowsza nękają deszcze. Szkocję Wschodu, jak nazywali ten region Brytyjczycy, zamieszkują trzy plemiona: Khasi, Jaintia i Garo, które od zawsze preferowały córki zamiast synów (dziedziczenie odbywa się tu w linii żeńskiej). Nikt nie dokonuje tu aborcji żeńskich płodów i nie zabija nowo narodzonych dziewczynek, co jest plagą w innych rejonach Indii. „Jeśli rodzi się córka, słychać wiwaty i brawa. Jeśli syn, ludzie mruczą tylko z grzeczności: co Bóg da, trzeba przyjąć z pokorą” – mówi Keith Pariat, który stoi na czele ruchu obrony praw mężczyzn w Meghalaja. W ramach protestu nosi nazwisko po ojcu. „Chcemy tylko równych praw dla mężczyzn. Takich, jakie mają kobiety” – mówi. W zdominowanych przez mężczyzn Indiach brzmi to nieprawdopodobnie, podobnie jak fakt, że posag płacą tu rodziny mężów. Kilkaset kilo-metrów dalej kobiety są obywatelami drugiej kategorii – zabija się je za zdradę i oblewa gorącym olejem za zbyt skromny posag.
Niezamężna kobieta Khasi przygotowuje się do udziału w tradycyjnym religijnym tańcu Nongkrem. Rolą mężczyzny jest trzymanie nad nią parasolki
…
Matrony z Kerali
W ten sposób – za sprawą importu wzorców z północy – społeczeństwo matrylinearne niemal wymarło w Kerali, nadmorskim stanie na południowym zachodzie Indii. Jemy posiłek w uroczym pensjonacie Kannur Beach House przy plaży. To miejsce koło Kannuru w Kerali jest magiczne. Chcemy zostać jeszcze jeden dzień. Pytamy gospodarza. O nie, on nie może rozmawiać o takich poważnych sprawach! Biznes prowadzi Rosie, ale pojechała do miasta i trzeba na nią poczekać. „W tym domu rządzi kobieta. To tradycja” – tłumaczy nam jeden z bywalców pensjonatu. Obserwujemy jak bardzo podległy jest jej mąż Nazir. Milknie, kiedy żona zmarszczy brwi. Podsuwa jej półmiski. Jest wyciszony, delikatny, jakby… kobiecy. Nawet w stroju. Frapująca zamiana ról.
Zdaniem historyków jeszcze na początku XX wieku wielkimi latyfundiami w Kerali rządziły matrony. W 1817 roku panująca w Kerali królowa Swathi Thirunal ogłosiła powszechny dostęp do nauki. Reszta Indii przyglądała się tej emancypacji ze zdumieniem. Pragmatyczni brytyjscy kolonizatorzy chętnie godzili się z rządami kobiet, bo gwarantowały stabilizację. Dziś w Kerali jest zaledwie 6 proc. analfabetów. To nie tylko zasługa rządów komunistów, którzy wygrali w Kerali wybory w 1957 roku, ale także historycznej pozycji kobiet. Według cenzusu z 1891 roku aż 56 proc. rodzin w jednym z rejonów Kerali należało do wspólnot matriarchalnych. „Moim zdaniem był to naturalny sposób organizacji społeczeństwa. Dlaczego miałoby być odwrotnie?” – mówi historyk tego stanu prof. Kavalan Panikkar.
W Kerali istniały wówczas rozległe tarwady składające się z wielu budynków z własną świątynią, ogrodami i latyfundiami. Takimi kompleksami rządziły matrony lub – w ich imieniu – wynajęci administratorzy. Jeszcze w XX wieku przybysze nazwali ten stan „krainą kobiet”. Po ślubie para zamieszkiwała w tarwadzie rodziny żony. Przypadki niewłaściwego traktowania kobiet zdarzały się rzadko i były karane wygnaniem z domu. „Ten system nie oznaczał podległości mężczyzn. Byli traktowani z szacunkiem i mieli równe prawa” – podkreśla Panikkar.
Jeszcze w XIX w. prawo Kerali dopuszczało wielożeństwo: mężczyźni nie byli przywiązani do jednej żony. Małżeństwa monogamiczne upowszechniły się na przełomie XIX i XX w., ale nie były to zwykle związki trwałe. „By rozwieść się z mężem, żona musiała tylko wystawić przed drzwi jego kapcie lub parasolkę. Normą było wychowywanie przez kobietę dzieci z kilku małżeństw” – wspomina prof. Sashi Velupillai. Sam wychował się w domu z 18 ciotkami i wujkami. Kompleksem budynków, gdzie mieszkali, rządziła keralska matrona. Z tych zwyczajów pozostało niewiele, wiele rodzin akceptuje tradycyjną w Indiach dominację mężczyzn. Jednak panie wciąż cieszą się tu większą wolnością i prestiżem. Podobnie jak w stanie Meghalaja i chińskiej krainie ludu Mosuo można tu zobaczyć wolne kobiety Azji.
więcej: http://www.focus.pl/czlowiek/ostatnie-krolestwa-amazonek-13221
Kobieta z ludu Garo, zamieszkującego Indie i Bangladesz. Jest głową rodziny, może się ubierać jak chce, cieszy się pełną niezależnością