Maurycy Gomulicki – Kwiat Paproci (2011)
Na początek z Wikipedii – bardzo skąpej w tym temacie
Kwiat paproci – mityczny, legendarny kwiat, mający zakwitać raz w roku, w czasie Nocy Świętojańskiej (najkrótszej nocy z 21 na 22 czerwca). Znalazcy zapewniać miał bogactwo i dostatek, przez co jego poszukiwania stały się stałym elementem obchodów słowiańskiego święta Kupały.
Robert John Tornthon – Kwiat Paproci
Według botaników i etnografów (Zygmunt Gloger, Henryk Łowmiański) podanie o kwiecie paproci wywodzi się ze zwyczaju smarowania się przez kobiety liśćmi nasięźrzału w trakcie obchodów święta, co miało w magiczny sposób podnieść ich atrakcyjność[1]. A takim wierszowanym zaklęciem należało wzmocnić magiczne działanie[2]:
Nasięźrzał pospolity
Nasięźrzale, nasięźrzale,
Rwę cię śmiale,
Pięcią palcy, szóstą, dłonią,
Niech się chłopcy za mną gonią;
Po stodole, po oborze,
Dopomagaj, Panie Boże.
Motyw kwiatu paproci wystąpił także w kulturze masowej, np. na początku XIX w. w baśniach Braci Grimm[3]. Piosenkę o nim śpiewał polski zespół Alibabki.
Przypisy
- ↑ Łowmiański Henryk, Religia Słowian i jej upadek w.VI-XII ISBN 83-01-00033-3
- ↑ Zygmunt Gloger – Encyklopedia staropolska; hasło: Rośliny miłośnicze
- ↑ Joanna Gacka „Noc Kupały” – Raport Polska.pl
Starosłowiański znak Kwiatu Paproci (Pąp Rodzący- Pąp Bogini Rudzi-Zarudzi), często utożsamiany z Pąpem Otwieracjącym – Pąpotworem – Makiem (łac. Papaver)
Ze strony polskiej Polonii – dużo lepiej i pełniej
SWIETOJANSKIE WIANKI
I KWIAT PAPROCI
J. P. HORZELSKI
Gdy słońce Raka zagrzewa,
A słowik więcej nie śpiewa,
Sobótkę, jako czas niesie,
Zapalono w Czarnym Lesie.
Jan Kochanowski
Zanotowana przez Kochanowskiego nazwa „Sobotka” nie jest pierwotna, autentyczna nazwa tej, jednej z najdawniejszych uroczystości, obchodzonych, jeżeli nie na całym terenie zasięgu kultur indo-europejskich, to w każdym razie na obszarach zajmowanych przez ludy celtyckie, germańskie i słowiańskie. Jeżeli dawna, powszechna nazwa był termin „Kupała” (czy kupalnocka, co wcale nie jest pewne), to, wbrew dość rozpowszechnionym tłumaczeniom, wyraz ten tylko pozornie miałby coś wspólnego z ruska forma wyrazu „kąpiel.” Takie tłumaczenie zostało wymyślone nie wcześniej niż w X-XI stuleciu, aby powiązać sobótkęz nadanym jej patronem w postaci sw. Jana Chrzciciela, którego też nazwano Kupałą, jako że stosował chrzest (w obrzadku wschodnim) w formie rytualnej kapieli. Wyraz „kupala” pochodzi w istocie z indo-europejskiego pierwiastka „k-um-p,” ktory znaczy grupe, zbiorowosc (z niego wywodza sie takie wyrazy jak kupa, kupić (tj. gromadzić) kapa albo kępa, kablac itd.)
Wyraz „sobótka” był pierwotnie terminem, w intencji pejoratywnym, oznaczającym jakby „mały sabat czarownic.”
Na temat tego obrzędu (jak i innych obchodów indo-europejskiego cyklu rocznego) w ogole mamy tylko bardzo skape, a niekiedy balamutne informacje. Pare oderwanych wzmianek u rzymskich historykow i hellenskich kronikarzy, pare, raczej aluzji niz informacji, u arabskich geografow, troche tendencyjnych wiadomosci w kronikach bizantyjskich mnichow, z zasady wrogo nastawionych do takich „diabelskich,” poganskich tradycji – oto wszystko. Ale, podobnie jak zrodlo jezykow indo-europejskich mozna bylo zrekonstruowac na podstawie systematycznych porownan dzwiekow, form i postaci gramatycznych w jezykach pochodnych, tak tez zrodlowe formy i znaczenie obchodow swietojanskich dadza sie zapewne wyprowadzic z systematycznych porownan ceremonialow, mitow i podan ludow z grupy kultur indo-europejskich.
Obchody swietojanskie byly od samego zarania chrzescijanstwa zaciekle zwalczane przez Kosciol. (Podobnie jak pokrewne obchody celtyckie byly szkalowane i brutalnie zwalczane jeszcze przez poganskich Rzymian). Zarowno wlasnymi srodkami kazan, pokut, wyklinan, jak i za posrednictwem „ramienia swieckiego” – zakazow i kar oglaszanych przez krolow i ksiazeta – Kosciol staral sie tepic obchody poganskie. Kiedy zrozumiano, ze walka nie moze byc latwa i szybko skuteczna, Kosciol zwrocil wysilki w kierunku „oswojenia” obchodow przez tlumienie najjaskrawszych „wybrykow” przy milczacym zezwoleniu na czesc programu, narzucanie nowego wykladu symboliki, spychanie obchodu do pozycji wiejskich, gminnych obyczajow, nadanie mu chrzescijanskiego patrona. (Naturalnie, odnosi sie to nie tylko do Sobotki.)
W wyniku tych akcji, ktore w Europie zachodniej rozwijaly sie i przynosily skutki duzo wczesniej, niz u nas, obchody sobotkowe juz w okresie XII-XV stulecia zaczely zanikac, ulegaly zapomnieniu i znieksztalceniu do kilku oderwanych symboli, mimo, ze jak swiadczy James George Frazer (The Golden Bough, „Zlota Galaz”), sobotka byla od wiekow swietowana na calym terenie Europy, od Irlandii po stepy Czarnomorskie i od Skandynawii po Apeniny.
Podobny przebieg zatracania sie tych tradycji, choc z opoznieniem, istnial i u nas. Jeszcze Mikolay Rey wyraza sie o obchodach sobotkowych z niechecia i odraza. Ale w drugiej polowie XVI wieku powialy juz inne wiatry intelektualne. Ideal czlowieka szczesliwego w powrocie do natury i obyczajow wiejskich, gloszony ongis przez Horacego i drzemiacy w zapomnieniu, zaczal teraz odzywac w humanizmie. Ostateczna zaglada sobotek na naszym terenie spoznila sie. Nowe prady filozofii spolecznej zaczely je idealizowac. Kochanowski podjal watek sobotki w nastawieniu zasadniczo odmiennym od Reyowskiego.
* * *
Domyslamy sie, ze obchody sobotkowe byly zwiazane z kultem slonca, ognia i wody oraz urodzaju. Wiemy, ze naczelne bostwo, ktorego symbolem bylo slonce, nosilo slowianskie imie Swarog. Mial on dwoch synow, z ktorych jeden, Dadzbog (bodaj odpowiednik celtyckiego Dadga) mial w swej pieczy mgly, chmury i zrodla wody, a drugi, wlasciwie bezimienny, bo nazywany Swarozyc (tj. po prostu syn Swaroga), byl bostwem ognia. Swarog mial tez dwie corki-blizniaczki o wspolnym imieniu Zarza (tj. Afrodyta, gwiazda wieczorna i zaranna).
Obchody rozpoczynaly sie od rytualnego skrzesania ognia z drzewa. Frazer opowiada, ze gdy pierwotna tradycja jeszcze sie zachowywala, to na obranym terenie wbijano w ziemie kol z brzozowego drewna (brzoza byla swietym drzewem boga-slonca) i wkladano nan piaste, kolo ze sprychami (symbol slonca, a technicznie wynalazek Celtow) wykonane z drzewa jesionu. Zapewne nie tylko dlatego, ze drewno jesionu latwo plonie, nawet gdy jest swieze, ale rowniez, ze jest to jedno z najbardziej czczonych drzew poswiecone bostwu, ktore jak i w innych tradycjach indo-europejskich (np. celtyckiej) jest bezimiennym (a raczej o imieniu tajemnym, ktorego symbolem i atrybutem byl Wron, czyli Krak; a zatem w mitologii hellenskiej odpowiada mu Chronos).
Kolo na kolku bylo szybko obracane poki od tarcia piasta nie zaczela sie palic. Wtedy kolo, ktorego szprychy byly uprzednio owiniete splecionymi warkoczami nasmolonej slomy, zdejmowano i plonace toczono kolejno do przygotowanych stosow, ktore w ten sposob podpalano. Szeregi stosow ulozonych na wybranych wzgorzach plonely tej nocy na terenie calej Europy, w grupach bedacych niemal w zasiegu wzroku, a przynajmniej luny. Tance dokola ognisk i skakanie przez stosy nalezaly do obrzadku i mialy zabezpieczac przed zlymi mocami i choroba, zas palenie na stosach ofiar w postaci drobnej zwierzyny i ptactwa, chwytanych w sidla na uprawnych polach, wraz z „magicznymi ziolami” (bylica, dziurawiec, dzwoniec, dziewanna, szalwia, nawrotek, rucina, matka zielna) w cylindrycznego ksztaltu koszach, plecionych z witek wierzbowych (znow swiete drzewo, „ksiezycowe,” bogini Bran-Wen czyli Wandy) mialo zapewnic urodzaje pol oraz plodnosc zwierzat i ludzi. (Juliusz Cezar oskarza Druidow, ze w podobnych koszach palili ofiary ludzkie z wrogow wzietych do niewoli w bitwach.)
* * *
Noc sobótkowa była także jako święto urodzaju i płodności, jedynym dniem zawieszenia mocy tabu, związanego z kojarzeniem małżeństw. W owych społecznościach, gdzie z zasady własność (np. uprawnej roli, mlyna, rybnego stawu, itp) byla nie wlasnoscia indywidualna, lecz calego rodu – kojarzenie malzenstw, wraz z rozstrzyganiem wszystkich zwiazanych z tym zagadnien finansowo-gospodarczych, niekiedy wcale skomplikowanych, bylo wylacznym przywilejem glowy rodu, podejmowanym przy pomocy oficjalnych zawodowych swatow i z udzialem wazniejszej starszyzny rodu (do ktorych rodzice zainteresowanych mlodych mogli wcale nie nalezec). Ale dziewczyna, o ktora czy to z powodu braku odpowiedniego wiana, czy z innych przyczyn, jeszcze swatow nie przyslano, albo dziewczyna, ktora chciala uniknac swatanych konkurentow, jezeli nie byla jeszcze nikomu narzeczona (tj. obiecana oficjalnie) mogla skorzystac z jedynej w roku okazji. Plotla wianek, nie tyle z kwiatow, ile magicznych ziol – bylicy, ruty, dziewianny itd, tak, aby plywal po wodzie, wpinala wen zapalone luczywo i puszczala na biezaca wode w zbiorowej ceremonii ze spiewami i plasami przy ognisku sobotkowym.
W dalszej czesci strumienia, czy jeziora, gdzie jak bylo wiadomo woda wynosila plynace liscie, zebrani juz byli chlopcy, niektorzy w tajnym porozumieniu z dziewczyna, inni liczacy na los szczescia, i kazdy, ktoremu udalo sie wylowic wianek, wracal do gromady aby zidentyfikowac jego wlascicielke. Teraz tak dobrani mlodzi mogli kojarzyc sie w pary bez niczyjej aprobaty i bez obrazy obyczaju.
Wianek, jak wiadomo, byl zawsze symbolem seksualnym. Reprezentowal on, z jednej strony, dojrzalosc fizyczna dziewczyny do roli matki i zony, a z drugiej – stan dziewictwa. Oddanie wianka bylo potwierdzeniem zgody na malzenstwo.
Ty jednemu dajesz wieniec
Z roz, lilii i tymianka,
(choc) Kocha cie inny mlodzieniec…
Natomiast „zgubienie” wianka oznaczalo utrate dziewictwa, co, jezeli nie bylo po prostu antycypacja malzenstwa, stanowilo oczywista obraze spolecznego ustroju patriachalnego. Byl to bowiem jak gdyby bunt i powrot do obyczajow zwalczonego i obalonego ustroju matriarchalnego. Dlatego tez utrata wianka stanowila wiecej niz kalectwo, byla dobrowolnym, czy chocby niedobrowolnym wykroczeniem.
Dziewczyno, dziewczyno, gdziez twoj wianek upadl?
Lezy na leszczynie, pies sie na nim ukladl.
(W tej wersji tradycyjnej przyspiewki „leszczyna” jest zdrobniala postacia rzeczownika „leszcza,” ktory znaczyl to, co dzisiaj „bruzda,” tj zaglebienie w ziemi rozdzielajace zagony, czy lany – typowe miejsce lekkomyslnego, czy tez – w obyczajach kultury matriarchalnej – rytualnego „gubienia wianka.” A pies – i to w obu rodzajach, wiec zarowno psek, jak psuka – ktory skadinad stanowi wzor przyjazni i wiernosci, jest rownoczesnie symbolem rozwiazlosci seksualnej. Stad tak wyraznie ambiwalentny stosunek do psa.)
Pary skojarzone przy ognisku sobotkowym mogly teraz oddalic sie od gromady i udac sie samowtor na wedrowke po lesie. Nie po to zreszta aby „skonsumowac” przyrzeczony zwiazek. W owym wieku (uczestnikow) i w owczesnym klimacie spolecznym nie bylo to psychologicznie ani potrzebne, ani mozliwe. Ale w ogromnej wiekszosci wypadkow byla to pierwsza okazja aby mloda para mogla byc jawnie i otwarcie, a bez ograniczania czasu, sam na sam ze soba – bez swiadkow. Mowic tylko do siebie, przekomarzac sie, sprzeczac, godzic, czulic. Tak, wlasnie jak to opowiada Szekspir w Midsummer Night’s Dream, „Snie nocy letniej.” (Tradycyjne tlumaczenie tego tytulu nie jest dokladne: „midsummer night” to jest noc „porownania slonecznego,” najkrotsza noc roku, „kupalnocka.”)
A rownoczesnie starali sie znalezc „kwiat paproci.” ktory stanowil wrozbe pomyslnego losu. (Tak jak np. w Irlandii czterolistna koniczyna, albo w Szkocji – bialy wrzos.) Tylko w niewielu chyba wypadkach tego kwiatu nie znajdowano. Tak czy inaczej, mlodzi wracali o swicie do gromady i tam, przepasani bylica, trzymajac sie za rece, przeskakiwali przez plomienie ognisk. Ten akt skakania konczyl obrzed „przechodzenia przez ogien i wode” (brniecie przez wode mokradel bylo przy poszukiwaniu paproci), ktory stanowil – w tym jednym jedynym dniu roku rytual zawarcia malzenstwa. (Naturalnie w czasach przedchrzescijanskich. Pozniej musial byc uzupelniony obrzedem koscielnym.)
* * *
Ale coz z tym kwiatem paproci? Opowiadanie o kwiecie paproci jest czesto traktowane jako odmiana wschodnich legend o magicznym zielu czy magicznym kamieniu krola Salomona „szamir.” (Magiczne ziele „saxifraga,” o ktorym rozwodzil sie juz Pliniusz, Falimirz w XVI wieku nazywa po polsku „rozryw-ziele,” albo „rozryw-trawa.”) Domysly takie, ktore w naszej folklorystyce rozwijal np. Klinger, wydaja sie o wiele mniej przekonywujace, jezeli uwzgledni sie czynnik chronologii. Motywy, watki, czy obyczaje, rozwijajace sie na terenie kultur hamito-semickich nie promieniowaly na tereny kultur indo-europejskich (poza czesciowym wyjatkiem kultury hellenskiej) dopoki Imperium Rzymskie, po zagarnieciu Hellady, Egiptu i Libii, nie stworzylo pomostu dla przedostawania sie tych pierwiastkow do Europy. Zatem wplywy takie zaczynaja sie pojawiac tutaj najwczesniej pod koniec ostatniego stulecia przed nasza era. Legendy i obrzedy zwiazane z motywem kwiatu paproci, ktorych pochodzenia i slady sa znacznie dawniejsze, nie moga byc zwiazane z motywami „czarodziejskich” legend semickich.
Czy mozna jednak watpic, ze legenda kwiatu paproci musi byc oparta na bujnej fantazji, skoro przyrodnicze doswiadczenie botanikow mowi nam w sposob zdecydowany, ze paproc nie kwitnie, nalezy do rzedu roslin bezkwiatowych? Wydawaloby sie, ze odpowiedz na tak postawione pytanie musi byc bezsporna, a jednak tak nie jest. Klucz do tego paradoksu znajduje sie w zagadnieniu terminologii.
Nazwy roslin stanowia, az po XVIII-XIX wiek, prawdziwy chaos, nie tylko w naszym jezyku. Ta sama roslina w roznych okregach – nawet sasiednich osiedlach – moze nosic inne nazwy. Ta sama nazwa moze na roznych terenach, albo w roznych okresach, oznaczac odmienne rosliny.
Bylica ( Artemisia abrotanum, campestris, albo vulgaris |
Wedlug drzeworytu z Herbarza PolskiegoMarcina z Urzedowa (Krakow 1595). Tekst pod rysunkiem opiewa: „Dwudziestego dnia y czwartego Ksiezyca Czerwca u nas dzien S. Jana: tam tez w nocy ognie palily, tancowaly, spiewaly, diablu czesc a modle czyniac. Tego obyczaju poganskiego do tych czasow w Polscze nie chca opusczac niewiasty, bo takiez to ofiarowanie tego ziela czynia, wieszajac, opasujac sie niem.”
Wyraz paproc (albo paprotka) stanowil oryginalnie nazwe nie jakiejs okreslonej rosliny, ale byl terminem ogolnym, oznaczajacym zbiorowo wiele rodzajow roslin znajdowanych na gruntach podmoklych. Sam wyraz wywodzi sie z pierwiastka indo-europejskiego „pap-r,” oznaczajacego sitowie (a z niego wywodza sie takie wyrazy jak: papka, papie, paproch, paprac itd., a takze grecki papyros, skad papier.) Naturalnie, rosliny nazywane „paproc,” podobnie jak rosliny nazywane „trawa,” lub „ziele” mialy takze swoje szczegolowe, rodzajowe nazwy. Paprociami byly zatem np.: dlugosz, gnieznik, karlik, mokrzyca, nasiezral, parlist, podejzron, rososzka, zanognica, zapartnica, zylwa itd. (ta lista nawet nie obejmuje polowy nazw). W wiekszosci sa to istotnie rozne odmiany roslin z rodziny paprociowatych (w terminologii botanicznej Filicalae) ale sa tu tez rosliny innych rodzajow. Tak wiec do rodziny storczykowatych ( Orchidacae) naleza: podkolan, parlist, gnieznik i karlik, ktorych kwiaty otwieraja sie albo pachna tylko w nocy. Jest tu tez roslina z rodziny owelkowatych ( Proteaceae), nalezacej do najstarszych na swiecie roslin kwitnacych, mianowicie rososzka, nazywana takze rososna, lub rososzla. Z drugiej jednak strony nazwa rososzla, lub rososz oznacza takze gatunek paproci Martensia dichotoma. Roslina zwana zapartnica, albo zanokcica nalezy do rosliny poloniczkowatych (Caryophyllaceae) albo gozdziankowatych ( Ilicineae) (nie jest dobrze zidentyfikowana); w obu wypadkach wypadkach jest to roslina lub krzew kwitnacy. Ale nazwa zanogcica (przez g) oznacza takze paproc Asplenum ruta-muraria, ktorej inne nazwy sa slodziszka, albo mokrzyca. Ta sama jednak nazwa – mokrzyca – oznacza tez rosline kwiatowa (z rodziny Alsineae), ktorej inne nazwy sa: muszec, ptasie ziele, lub… zanokcica (przez k). Tak wiec „kwiat paproci” to mogla byc ktorakolwiek z tych roslin. Wiele z nich zakwita wlasnie w czerwcu.
Paproc kwitnaca, fijolki ( Osmunda regalis)
Pelen lisc, od korzenia do „kwitnacego” wierzcholka mierzy okolo 100 cm.
Caly krzak ma zazwyczaj 2-3 lodygi „kwitnace,” otoczone bukietem zwyklych lisci.
Nalezy tez dodac, ze sa gatunki paproci, mniej pospolite, jak np. gatunek zwany dlugosz, albo fijolki (nie fiolek!, fijolki jest mianownikiem liczby pojedynczej przymiotnika oznaczajacego kolor, analogicznie, jak np. „niebieski”), nazwa botaniczna Osmunda regalis. Albo gatunek zwany podejzron, obejmujacy kilka odmian Botrychium (virginianum, lunaria, multifidum), wreszcie gatunek zwany nasiezrzal, masierzon albo jezycznik (Ophiglossum vulgatum). Ich sporonosne liscie sa drobne, zebrane w obfite grona na wydluzonych lodygach i sprawiaja wrazenie gron kwiatowych, tym bardziej, ze rosliny te maja inne liscie bez sporow. Wszystkie one nosza tez nazwe… „paproc kwitnaca” (rowniez i w innych jezykach europejskich: flowering fern, fougère fleuri, Rispenfarn, etc.)
Zatem szukanie i znajdowanie „kwiatu paproci” – niekoniecznie w kazdym przypadku takiej samej rosliny – choc utrudnione podmoklym gruntem lesnym i noca – wcale nie bylo niemozliwe. Kazda z par sobotkowych miala wcale niezla szanse znalezienia takiego czy innego „kwiatu paproci” a z nim i widokow pomyslnego losu.
Wiadomosci 21/1521, Londyn 25 maja 1975
http://www.zwoje-scrolls.com/zwoje17/text18.htm
Inne ziela miłośnicze
Rośliny miłośnicze. „Oj! dolaż moja, dola!” Tak biada dziś, w ludowej pieśni, opuszczona przez kochanka dziewczyna. Tak biada dziś i biadała podobnie przed wiekami, bo rzecz jest ogólnie ludzka. Jak odzyskać wzajemność ukochanej osoby? Czyż na miłość niema lekarstwa? Rozsądek i psychologja mówią, że niema. Ale od czegóż magja? Magja rozporządzała zawsze czarnoksięskimi środkami. Przecież już w literaturze sanskrytu znajdujemy wiele roślin, którym przypisywano takie magiczne własności. Znajdujemy je u greckich autorów i w literaturze łacińskiej; najobficiej w tej kopalni przesądów klasycznego świata, która się nazywa historją naturalną Plinjusza. Wprawdzie autor ten zastrzega się, że nie obznajmia czytelników z napojami miłosnymi, ale przecież mówi o niejednej miłośniczej roślinie i wierzy w jej skuteczność. Ten bajarz był jednym z najpopularniejszych autorów, znanych średnim wiekom; czytano go, komentowano i wierzono weń święcie.
Jednakże o miłośniczych roślinach nie wiele można się doczytać w literaturze średniowiecznej, dlaczego, wyjaśnia nam to Szymon Syreński w swoim „Zielniku”, z r. 1613, w ten sposób: „Mądrzy a rozumem się sprawujący, chocia Poganie czary i gusła zawsze ganili i w nienawiści mieli, jednak nabardziej czary miłości, bo te same rozum i zdrowie psują i odejmują. Przeto zawierali wrota wiadomości ziół i skutków ich, do takowych nieprzystojnych spraw używania i zatem są tak od nich pokryte, że zaledwie jeden z kilkudziesięciu ziołopisów może się znaleźć, któryby takowych kształt i wyobrażenie, nietylko ich moc i skutki poznać mógł”. Trzeba dodać, że średniowieczni autorowie mieli niezmierny respekt wobec klasycznych autorów i powszechnie nie śmieli niczego dodawać, czego w ich pismach nie znajdowali a o czem wiedzieli. Ale przesądne wierzenia o roślinach miłośniczych, jak wogóle wszystkie przesądy, rozchodziły się po Europie wraz z cywilizacją nietylko drogą literacką, ale także za pośrednictwem ustnego podania, przez zetknięcie się Rzymian z podbitymi barbarzyńcami, którzy je od panów swoich przejmowali. Przesądy te szły do nas od Zachodu a od nas dalej na Wschód. Dostawały się najprzód do klas wykształconych a od nich schodziły do ludu. My dziś nie mamy wyobrażenia, bez oczytania się, jak najrożnorodniejsze przesądy o roślinach były rozpowszechnione wśród wykształconych nawet warstw społeczeństwa, przez całe wieki, aż po koniec XVIII stulecia. Od zarania cywilizacyi wyobrażano sobie, że rośliny – pod pewnymi warunkami – mają władzę wkraczać nietylko w sprawy miłosne, ale we wszystkie wogóle sfery fizycznych i psychicznych działań. Przecież z kilku tylko popularnych książek zebrałem w moim „Zielniku czarnoksięskim” przeszło 1300 takich przesądów ze świata roślinnego a bez wielkiego trudu możnaby tę liczbę zapewne podwoić. Początków szerzenia się u nas przesądów o roślinach miłośniczych nie możemy śledzić, bo nie mamy odpowiednich źródeł. Dopiero w XV w. znajdujemy liczne rękopisy z nazwami roślin, które zebrałem w mojej Średniowiecznej historyi naturalnej (1900). Tam odrazu znajdujemy cały szereg roślin miłośniczych. Jest więc tam mowa o pewnym poroście, który w kształcie brody zwiesza się w lasach z gałęzi drzew obumierających i nazwany jest „Całuj mnie”. Najczęściej wspominany jest „nasięźrzał”, najgłówniejsze magiczne ziele miłości, maleńka i szczególna paproć, o której będziemy mówić niebawem szczegółowo.
Obok niego występuje i lubczyk i wielce czarodziejski dziewięciornik. W ogródkach średniowiecznych – jak się z tych rękopisów dowiadujemy – hodowano różę miłości, którą z łacińskiego philirosa nazywano fioletką. Jest to kwiat pochodzący z południowej Europy, który się utrzymywał w naszych ogrodach od początku zeszłego wieku. Jest powszechna tradycja, że go Krzyżowcy sprowadzili do Europy. Skoro to jest południowo-europejska roślina, tylko tyle może być w tem prawdy, że podczas wypraw krzyżowych dostała się stamtąd i na północ Europy. Nie brakło wówczas w szlacheckich dworkach i kwiatu miłości (flos amoris), zwanego wówczas brunatem lub szarłatem. Jest to gatunek amarantu, którego widokiem cieszyły się jeszcze nasze prababki, a który dziś daje się ledwo odszukać gdzieś przy wiejskiej chacie. W XVI w. mamy już nietylko zapisane nazwy roślin ale i wiadomości o nich szczegółowe, literatura botaniczna tego wieku nie jest skąpa.
Odnajdujemy też w niej te średniowieczne rośliny, o których powyżej była mowa. Przybywa nam obok nasięźrzału inna paproć ze szczególnymi liśćmi podobnymi do widoku księżyca na nowiu, który z tego powodu (księżyc = miesiąc) nazywano miesięcznikiem a także nasięźrzałem, co wskazuje, że i ją podobnie jak prawdziwy nasięźrzał miano za roślinę miłośniczą. W XVI też wieku, pewien chwast ogrodowy, którego parami siedzące owocki łatwo czepiają się sukien, nazwany jest po raz pierwszy przychodzą. Ta parzystość owoców oraz ich przyleganie pasowały tę roślinę na rycerza miłości. Marcin z Urzędowa, który pisał swój „Herbarz” w pierwszej połowie XVI wieku, rozpisuje się o tem, czem jest prawy kwiat miłości i sądzi, że nie amarant ale pewien gatunek polnych szarotek należy zań uważać. Zyskujemy w ten sposób jedną więcej roślinę miłośniczą a zarazem przykład, jak pewien autor dowolnie przenosi nazwę z jednej rośliny na drugą, wskutek czego z biegiem czasu i przesądne wierzenia, odnoszące się do jednej, przechodzą na całkiem inną, której poprzednio takich własności nie przypisywano.
Witold Pruszkowski – Strażnik Wiary Słowian – Kwiat Paproci
Podobnie było z dziewięciornikiem w średnich wiekach, którą-to nazwę odnoszono wówczas do trzech różnych roślin W XVI w. ustala się to miano i bywa używane na oznaczenie jednej tylko rośliny. Marcin z Urzędowa opowiada nam o dziewięciorniku następującą legendę: „O tym zielu powiadają, iż gdy jeden mąż wziął złą wolę przeciw żenie, aby ją zabił, i wywiódł żonę do lasu, aby tam uczynił swej wolej dosyć, ona idąc urwała tego ziółka i trzymała, a mąż stracił swą myśl złą, także drugi i trzeci raz. A przeto mniemają być to ziółko anacampserum Plinii” – i tą legendą tłómaczy, dlaczego dziewięciornik na Rusi nazywają „przywrotem”, że przywraca do miłości.
W XVI też wieku dowiadujemy się jakie znaczenie miał wyraz nasięźrzał i że owe napoje miłosne, o których Plinjusz nie chciał pisać, były powszechnie znane. W pierwszym bowiem obszerniejszym słowniku łacińsko-polskim J. Mączyńskiego, wydanym w Królewcu 1564 r., znajdujemy pod wyrazem philtrum (latine amatorium) przekład taki: „trunek, konfekt, potrawa albo wab niejaki, który w gamractwie dla miłości bywa zadawan, nasięźrza, szalona miłość, pódź za mną, niektórzy zową”. Z początkiem XVII w. dowiadujemy się kto zajmował się praktyką przyrządzania nasięźrzałów. W r. 1614 wydał jakiś anonim pod nazwiskiem Januarius Sowizdralius książeczkę pod tytułem: „Peregrynacja dziadowska”. W tem pisemku dwu dziadów Marek z Bałabanem wybierają się do Częstochowy i chcą wziąć z sobą dwie baby Fruchnę z Krawczonka jako bardzo uzdolnione do wyłudzania od ludzi pieniędzy, bo:
„Rozmaitych ziół dosyć przy sobie miewają,
Któremi ludzi kadząc wiele pomagają.
Do tego u szlachcianek mają zachowanie,
…………………………………………………………..
Nuż która chce, by się jej wszyscy zalecali,
Da i czerwony złoty, by jej udziałali.
To już Babki najmują niemałymi dary,
Żeby jako zmamiła pachołki bez czary”.
W dalszym ciągu tego opowiadania chwali się: „Zwoninka stara” co umie. Między innemi mówi:
„Dziewki umiem porządnie do młodzieńców zwodzić,
Uczynię co nie będzie nigdy dzieci rodzić.
Zamąż nigdy nie pójdzie, której ja chcę zgoła,
Uczynię to a prędko, bo mam takie zioła.
Szymon Syreński uzupełnia w swoim Zielniku ten obraz, gdy mówi: „…głupstwo i szaleństwo zielu temu, albo owemu, to przypisować, albo od bab obrzydliwych, czarownic i czarowników, od szalbierzów i oszustów, od miasta do miasta biegających i tułających się tego szukać i sobie obiecować, co rychlej i pewniej samo przyrodzenie, uroda, gładkość, obyczaje cudne sprawować mają”. Syreński rzuca gromy – jak już widzieliśmy powyżej – na takie praktyki. Przestrzega, żeby nie szukać „po lesiech, górach, po skałach ziela miłości, rzeczy wietrznej albo nocnego cienia”. Ale swoją drogą opisuje te zioła i o niejednem jeszcze innym nasięźrzale czyni wzmiankę, wprawdzie zwykle krótko i węzłowato w ten sposób np. jak o miłości: „Fraucymer używa tego ziela do zjednania miłości”.
Szafirowy Kwiat Paproci – Secesja
To stanowisko Syreńskiego i innych naszych zielnikarzy, że nie wypada uczonemu człowiekowi wdawać się w takie rzeczy, sprawia, że mamy podane przez nich ledwo jakieś wzmianki o magicznych roślinach a brak nam szczegółów w jaki sposób ich używano. Jednakże to, co od średnich wieków do XVIII w. żyło wśród całego społeczeństwa a zaczęło wśród wykształconych jego warstw znikać pod wpływem oświaty Stanisławowskiej epoki, żyje w wielu razach do dziś dnia wśród naszego ludu. Z jego to dotychczasowych praktyk możemy sobie uzupełnić obraz używania środków miłośniczych w dawniejszych czasach. Wiemy więc z literatury ludoznawczej, że kości z nietoperza, szczątki trumien, święcona kreda i t. p. przedmioty bywają używane przez lud w celu osiągnięcia wzajemnej miłości.
Do bardzo pospolitych środków należy jabłko, które dziewczęta rozkrawają na dwie połówki, nosząc je albo na szczytach piersi albo pod pachami; skoro połówkę tak magicznie uzdolnioną zje chłopiec, musi zapałać gorącą miłością do kobiety, która je nosiła. Ale na czele środków miłośniczych naszego ludu stoi ów nasięźrzał, który, jak widzieliśmy, oznaczał w XVI w. wogóle philtrum. Rzecz jest znana a nazwa zupełnie zrozumiała. Zamiast „zobaczyłem” mówimy niekiedy „uźrzałem”; nasięźrzał znaczy więc na-się-źrzał czyli na-się-patrzał. W samem tem nazwaniu jest więc powiedziane, że ma zdolność zwracania ludzi ku sobie. Nasięźrzał jest maleńką paprocią, bardzo szczególną, bo mającą jeden tylko listeczek, z którego pochwiastej nasady wychodzi cienki kłosek z owocowaniem.
Wygląda to jakby język węża wychodzący z liścia – przez analogję wąż wysuwający się z zieleni, żeby kusić Ewę. Wiemy, że została skuszona. Nic więc dziwnego, że roślina, będąca w wyobraźni uosobieniem sceny kuszenia niewiasty w raju, została przedewszystkiem magiczną rośliną, mającą mieć zdolność jednania miłości. Czarodziejska roślina staje się w ręku człowieka magiczną czyli z nadprzyrodzonemi własnościami często dopiero wówczas, jeżeli będzie bądź zebraną w szczególniejszy sposób, bądź jeżeli nad nią wymówi się magiczną formułę. Tak się ma rzecz z nasięźrzałem. Lud opowiada, że dziewczyna, chcąc zjednać sobie miłość chłopca, musi zdobyć tę paproć w szczególniejszy sposób. A więc upatrzywszy sobie za dnia miejsce, gdzie rośnie nasięźrzał, musi iść tam o północy nago i obróciwszy się tyłem – żeby jej djabeł nie porwał – rwać go, wymawiając pewną formułę, której liczne warjanty posiadamy – a więc np. taką:
Nasięźrzale, nasięźrzale,
Rwę cię śmiale,
Pięcią palcy, szóstą, dłonią,
Niech się chłopcy za mną gonią;
Po stodole, po oborze,
Dopomagaj, Panie Boże.
Nasięźrzał w pewnych tylko okolicach kraju się zdarza; tam, gdzie go niema, przenosi lud te praktyki na inne rośliny. Zmienia też nazwę pierwotną bądź na samostrzał, samojzdrzał lub nawet masieźrał i maszerdon. I flrletka nie zeszła z pola, tylko zmieniła jego barwę. Nazwa firletki przechodziła, w kolei czasów, na różne pokrewne rośliny, a dziś jeszcze przypisuje lud własność jednania miłości pewnemu gatunkowi tej rośliny, która z powodu jaskrawo czerwonych kwiatów najczęściej bywa nazywana ceglewką, czasem gwoździkiem a na Litwie gasztwą. Dziewięciornik albo przywrot Marcina z Urzędowa cieszy się do dziś dnia wielkiem uznaniem i powodzeniem u ludu. Na całem Podhalu nazywa się wyrwitańcem, a dziewczyna, która chce, żeby jakiś chłopiec do niej się zalecał, musi go zaszyć temu parobczakowi w kołnierz. Wyrwitaniec jest śliczną polną roślinką z białymi kwiatami i listkami sercowatego kształtu. Zapewne też ten kształt liści był powodem, że przypisano jej wpływ na sercowe sprawy. Jest trawa w książkach drżączką zwana, której kłoski mają też postać serduszek. Przynoszą ją na targ do Krakowa dla dziewcząt, które chcą posiąść ten porwitaniec i przekonać się o jego wpływie. W ostatnim przykładzie postać serca pewnej części rośliny sprawiła, że stała się miłośniczą, czasem sama nazwa dawała do tego powód. Rzymianie nazywali pewną lekarską roślinę levisticum, z tego miana zrobili Niemcy liebstoeckel a my z „lieb” urobiliśmy „lubczyk”, o którym już Syreński pisał, że pod jawnymi aspektami kopany „w małżeństwie rozterki i niezgody równa”. Na Rusi lubczyk wielkiego doznawał uznania i przeszedł jako miłośnicza roślina do pieśni ludowych. W ludowych też pieśniach, zwłaszcza na Ukrainie, jest mowa o trójzielu; nikt nie wie czem ono jest i gdzie rośnie, bo już nikt nie wie, że Syreński opisywał ten trzylistnik.
Lud zna i nocny cień i zaczarowane ziele i adamowy korzeń i może wiele innych miłośniczych roślin. Wszystko, co żyje dziś wśród ludu z pojęć o roślinach miłośniczych, da się odnieść do literatury XVI w. Możemy się cofnąć i w głąb średnich wieków, ale i tam nie możemy się doczytać niczego, coby było rodzime.
Wszystko, co wiemy o nasięźrzałach, ma źródło w literaturze starożytnej. Czyżby Słowianie, wyniósłszy ze wspólnego pnia indoeuropejskiego różne pojęcia i wyobrażenia, nie umieli ich tak urobić na własną modłę, jak Grecy i Rzymianie? Może być, że tak było; jeżeli jednak tak było, to ślady tego zostały zatarte przez późniejsze cywilizacyjne wpływy.
Jest tylko jedna nazwa, tkwiąca w pniu ogólnie słowiańskim, „odolan”, którą możnaby tak wykładać, i dziewczyna, która za czasów „Starej Baśni” śpiewała: „O dolaż moja, dola!” mogła wiedzieć, że jest odolan, który może jej dolę zmienić. Nazwa zaś odolanu bywa wśród Słowian odnoszona do różnych roślin. Jedną z nich jest owa lilja wodna z sercowatymi liśćmi, którą powszechnie grzybieniem nazywamy. Ona mogła być prasłowiańską miłośniczą rośliną. Dr. J. Rostafiński.
Widziałem kwiat paproci
Autor: Bartłomiej Pucko
– Kwiat paproci to niezwykły kielich jaśniejący srebrzystym blaskiem – opowiada Stanisław Urbanik, emerytowany leśnik z Rudnika nad Sanem. (fot. Bartłomiej Pucko)
– Dawniej sądziłem, że to legenda. Teraz wiem, że to prawda – mówi o kwitnącej paproci Stanisław Urbanik.
Emerytowany leśnik baśniowe zjawisko zaobserwował przed trzydziestu pięciu laty. Do dziś pamięta każdy szczegół.
Noc z 23 na 24 czerwca. Wigilia św. Jana. Najkrótsza noc w roku. Jak chcą pradawne słowiańskie legendy: pełna magii, czarów, tajemnicza i niezwykła. Czczona jako święto ognia i wody, miłości i płodności, pomyślności i obfitości. Od wieków tej nocy Słowianie odprawiali obrzędy palenia ognia i zanurzania w wodzie. Panny puszczały wianki na wodzie, a kawalerowi je odławiali.
Kwiat dla odważnych
W Noc Świętojańską szukano też kwiatu paproci. Miał on przynieść znalazcy wielkie szczęście, mądrość, bogactwo, zdolność widzenia ukrytych w ziemi skarbów, możliwość wpływania na uczucia innych. Ale znaleźć kwiat może podobno tylko człowiek odważny i prawy.
Rzecz jednak nie jest łatwa. Według legendy, paproć zakwita w niewielu miejscach i to tylko na jedną, krótką chwilę. W dodatku tylko i wyłącznie w Noc Świętojańską, około północy. W dodatku droga do niego jest zawsze bardzo trudna i niebezpieczna. Często broniona przez leśne strachy i demony. Trzeba mieć więc wyjątkowe szczęście, by na kwiat paproci natrafić.
Było gorące lato…
Czy właśnie tak wyjątkowe szczęście miał emerytowany pracownik leśny z Rudnika nad Sanem? – 29 lat przepracowałem w lasach i tylko raz widziałem coś takiego – mówi Stanisław Urbanik.
– Wcześniej byłem przekonany, że to tylko legenda. Od tamtego lata wiem jednak, że to prawda. Kwiat paproci rzeczywiście istnieje.
Urbanik ujrzał baśniowe zjawisko trzydzieści pięć lat temu. Był młodym pracownikiem rudnickiego leśnictwa. Przełożeni posłali go do lasu na nocny patrol przeciwpożarowy. Przy okazji miał otworzyć Domek Myśliwski, bo jacyś ważni goście przyjeżdżali z Warszawy. Tak się złożyło, że była to akurat Noc Świętojańska.
– Lato wtedy było bardzo suche – wspomina leśnik. – W lesie ogłoszony był najwyższy stopień zagrożenia pożarowego. Ciągle patrolowaliśmy nasze tereny. W nocy z 23 na 24 czerwca sprawdzałem lasy za Domem Myśliwskim. Było już dobrze po godz. 23, gdy przechodziłem obok zabagnionej łąki. Zobaczyłem, że nagle rozbłysło światełko. Stawało się coraz jaśniejsze, dookoła zrobiło się widno jak w dzień.
Kira Białczyńska – Kwiat Paproci
To był kwiat paproci
Nieznane zjawisko zaskoczyło młodego strażnika. Stał jak wryty i patrzył na tajemniczy blask. Nie mógł uwierzyć własnym oczom.
– Byłem oddalony zaledwie o trzy metry od tego jaśniejącego punktu – opowiada. – Wyglądało to jakby słupki kielicha kwiatu otoczył welon srebrnej, świetlistej pajęczyny. Poświata rozrastała się na kształt tulipana. Wszystko mieniło się w niesamowity sposób, pulsowało jakimś tajemniczym życiem. Nie da się tego opisać słowami.
Jaśniejąca kula rozrosła się do rozmiarów pięści dorosłego mężczyzny. Była bardzo delikatna, krucha i nieziemska. Ale biła bardzo mocnym, srebrzystym światłem. I po kilku minutach zaczęła nagle przygasać. Stawała się coraz mniejsza i mniejsza, aż zupełnie znikła.
Została garstka popiołu
Młody leśnik nie zerwał kwitnącej paproci. Był zbyt zaskoczony tym, co zobaczył. Nie zdążył nawet dotknąć tajemniczego kwiatu. Nie spełnił więc bajkowego warunku zdobycia szczęścia.
– Po wszystkim podszedłem do tego miejsca, gdzie jaśniała kula – mówi Urbanik. – Pod rozłożystą paprocią pozostała garstka jasnoszarego popiołu. Na szczycie rośliny wyrastała taka dziwna miotełka. To właśnie ona przed minutą błyszczała kwiatem paproci.
Zdaniem naszego rozmówcy, o podobnych zjawiskach opowiadali niektórzy leśnicy. Mówili o jaśniejących czasem w lesie łunach, od których robi się widno jak w dzień. Natrafiali na nie w czasie upalnego lata w miejscach wilgotnych. Jednak żaden z nich nie był nigdy tak blisko tego tajemniczego zjawiska jak Stanisław Urbanik. Choć wielu próbowało.
– Opowiedziałem ludziom, co widziałem – mówi leśnik. – Jedni wierzyli, inni nie. Ale paru poszło do lasu szukać kwiatu paproci. Nawet w takie stroje pszczelarzy się poubierali, bo komary strasznie nocą w lesie tną. Ale nikt nie przyniósł kwitnącej paproci. Nie słyszałem, żeby nawet ktoś ją zobaczył.
To tylko piękna bajka
Naukowcy są sceptyczni.
– W świecie roślin rożne niezwykłe rzeczy się zdarzają – przyznaje Krystyna Dąbrowska, botanik z Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Marii Cure-Skołodowskiej w Lublinie.
– Jednak opowieści o kwiecie paproci można między bajki włożyć. Paprocie pojawiły się na Ziemi w okresie geologicznym zwanym dewonem, a dokładniej w środkowym dewonie, około 390-360 milionów lat temu. Wytwarzają tylko zarodniki. Umieszczone są na spodniej stronie liści. Niektóre gatunki wytwarzają wiechę, tzw. kłos zarodnionośny w szczytowej części. Ale żadnych kwiatów nie mają. Przynajmniej z punktu widzenia botaniki.
Dla dzieci
KWIAT PAPROCI
Dawno, bardzo dawno rósł ogromny las, otoczony ze wszystkich stron bagnistymi łąkami. U stóp prastarych sosen, dębów i jodeł tłoczyły się krzewy i zioła tak gęsto, że trudno było przecisnąć się między nimi. Z moczarów dookoła unosiły się mgły i otulały drzewa, a wśród ponurych mroków leśnych rozlegał się ryk dzikich zwierząt.
Ludzie mówili, że ten las jest zaklęty.
Zdarzyło się kiedyś, że pewien chłopak, który wracał z jarmarku wieczorem, zabłądził w owym lesie. Ten chłopak nazywał się Dzięcioł. Był to leń i próżniak. Zamiast wziąć się do roboty, marzył tylko o tym, żeby zdobyć bogactwo jakimś czarodziejskim sposobem.
Kiedy spostrzegł, że jest w zaklętym lesie i nie wie, którędy z niego się wydostać, ogarnęło go przerażenie i pot wystąpił mu na czoło. Dookoła ciemność, posępny szum — czasem przedrze się między gałęziami słaby promień księżyca i zaraz gaśnie. Ani drogi, ani żywego ducha — brrr…
Kwiat paproci z Irlandii (nadesłała Marta Czasnojc, a właściwie przesłał go do niej brat)
Dzięcioł przedzierał się przez zarośla, żeby wydostać się z lasu jak najprędzej i drżał ze strachu jak w gorączce.
Wtem dostrzegł w ciemnościach światełko. ,,Ktoś tu widać mieszka”, pomyślał, ,,albo chłopaki, co pasą konie, rozpaliły sobie ognisko na polanie. Nareszcie nie będę sam”.
Spieszył w kierunku światełka. Ale kiedy zobaczył je z bliska, przestraszył się jeszcze bardziej. Bo to był dziwny, blada wy płomień, dołem niebieski i górą czerwony. Palił się w kotlince, biegł chwilami po ziemi i chwiał się przy tym. Nie zapalały się od niego suche gałęzie ani mech, ani nic; płomyk palił się cicho, jakby wychodził spod ziemi i świecił jakoś złowrogo.
Dzięcioł zaczął uciekać. Raz po raz oglądał się trwożnie i przekonał się, że nie jeden, ale kilka takich płomyków biegnie za nim i ściga go jakby widma jakie.
Przedarł się przez krzaki na skraj lasu i gnał skacząc nad bagnem z kępy na kępę, o mało się nie utopił. Wreszcie udało mu się wydostać na czyste pole, skąd widział już światła swojej wioski.
Nazajutrz opowiedział sąsiadom, co mu się przydarzyło.
— E, przywidziało ci się ze strachu — powiedział jeden. — Skąd by się jawiły takie ognie? Uderzyłeś pewno głową o pień po ciemku i skry sypnęły ci się przed oczami, jak to bywa, kiedy człowiek dostanie w łeb.
— Nie mówcie tak, sąsiedzie, żeby jakiego licha nie obrazić — przerwał inny. — Albo to nie wiecie, że po cmentarzach i pustkowiach palą się takie zaklęte światła? To upiory daremnie szukają spokoju, a czasami zwodzą ludzi umyślnie.
— A ja wam mówię, że tam był skarb zakopany! — zawołała starucha, o której szeptano, że jest czarownicą. — Jakby Dzięcioł nie uciekł, tylko oznaczył to miejsce jakim kołkiem czy kamieniem, mógłby tam wrócić i znalazłby takie bogactwo, że wystarczyłoby mu go do końca życia.
Odtąd chłopak nie miał spokoju. Wciąż przemyśliwał o zaklętym lesie, o dziwnym płomyku i o skarbie. Jak się do niego dobrać? Bał się tam wrócić, a coś go ciągnęło.
Chodził tak któregoś dnia po swoim dziedzińcu i dumał, wtem coś w studni zaszumiało i wyskoczył z niej cień nie cień — sam diabeł.
Na peruce z warkoczykiem miał nasadzony trójgraniasty kapelusz, a spod kusego fraczka wystawał mu ogon.
— Ojej — wrzasnął Dzięcioł — a to co za jeden?
— Nie bój się, chłopcze — przemówił diabeł spokojnie. — Ja sobie chodzę po okolicy, bo mój pan kazał mi nakupić jak najwięcej dusz.
— Jakich dusz?
— Takich, jakie się trafią: dusze pijaków, nierobów, złodziejów, jak się zdarzy.
— Czemuż to od samych nicponiów waść dusze kupujesz?
— Bo porządni ludzie nie chcą mi swoich dusz sprzedać.
— Dużo za nie waść płacisz? — dopytywał się Dzięcioł dalej.
Kwiat paproci z Irlandii, ale to polski kwiat
— Ho, ho, pieniędzy nie żałuję! Dla mojego pana pieniądze to jak trociny, tyle ich ma. Zapisz się do nas na wieczną służbę, to i tobie nie zabraknie złota.
— A ile byście mi dali za moją duszę? — zapytał Dzięcioł rozłakomiony.
— Dam ci skarb zaklęty w lesie — obiecał diabeł.
Dzięcioł zawołał:
— Zgoda! Przynieś mi ten skarb.
— Nie, to ty sam musisz go wykopać — powiedział diabeł. — Ale ja ci doradzę, jak masz się do tego wziąć. Tylko wpierw przysięgnij, że twoja dusza będzie moja.
— Przysięgam! — zawołał Dzięcioł nie myśląc o tym, co mówi i że sam siebie gubi na wieki, tak go chciwość zaślepiła.
— No to idź do czarownicy, która mieszka za wsią w chatce na uroczysku. Powiedz jej, że ja cię przysyłam, a ona ci wytłumaczy, co masz zrobić.
To powiedziawszy diabeł podskoczył, wywinął koziołka w powietrzu, grzmotnął się o ziemię, aż płomień buchnął. I znikł.
Nazajutrz skoro świt poszedł Dzięcioł do czarownicy. Mieszkała ona w chatce na pustkowiu. Dookoła piasek i kamienie, tylko z rzadka to oset rośnie, to piołun. Na dachu kraczą wrony i kruki.
Dzięcioł cisnął w nie kamieniem, ale kamień odbił się od dachu i uderzył go w czoło, a inne kamienie, te, które leżały przy drodze — wyśmiewały się z chłopaka, że nie trafił.
Dzięcioł wpadł w złość i zaczął te kamienie kopać nogami i deptać. Wtem ktoś zaskrzśczał z góry:
— Nie krzywdź moich dzieci!
Dzięcioł podniósł głowę zdziwiony i zobaczył czarownicę, która krzyczała na niego wyglądając z komina:
— Jeżeli masz do mnie sprawę, to rozbierz się, włóż ubranie na wywrót i wleź do chaty na czworakach tyłem!
Dzięcioł tak zrobił. W chatce czarownicy fruwały same skrzydełka, a główki z dziobkami siedziały na żerdkach. Wszystko to szczebiotało i piszczało aż strach.
— Cicho mi tam! — wrzasnęła czarownica na ptaki i zapytała Dzięcioła: — Czego chcesz?
Chłopak powiedział, z czym przyszedł. Czarownica nie chciała o niczym słyszeć, póki Dzięcioł nie odbędzie trzech prób.
— Najpierw masz mi nanosić tyle wody na paznokciu serdecznego palca, żeby to wiadro było pełne — rozkazała.
Dzięcioł poskrobał się po głowie i zaczął nosić wodę na paznokciu. Nosił trzy dni, upadał ze zmęczenia, ale napełnił wiadro.
— Teraz zbieraj piasek przed moją chatą, ziarnko po ziarnku, i ustaw mi z niego słup wysoki aż pod sam komin. Ale uważaj, żeby wiatr nie zwiał ani jednego ziarnka!
Dzięcioł taki był chciwy skarbu, że i to potrafił zrobić.
— Teraz idź do lasu i policz, ile w nim jest liści — kazała czarownica.
„Jakże to zrobię, żeby się nie pomylić i nie opuścić ani jednego listeczka?”, myślał Dzięcioł zafrasowany. Usiadł pod drzewem i dumał, a im dłużej myślał, tym bardziej rozumiał, że temu zadaniu nie podoła.
Wtem usłyszał nad sobą pisk i zobaczył gniazdo sikory. To jej pisklęta dopominały się o jedzenie. Dzięcioł był rozdrażniony i z tej złości chciał zrzucić na ziemię gniazdo z pisklętami. Ale sikorka zawołała:
— Nie rób tego, zmiłuj się, bo mi dzieci pozabijasz! Oszczędź je i odejdź spokojnie, a ja ci się odwdzięczę.
— Dobrze — powiedział Dzięcioł. — Policz, ile jest liści w lesie, to nie zrobię wam nic złego i odejdę.
Sikorka zwołała wszystkie ptaki leśne. Jak zaczęły razem z nią liczyć, to już po godzinie skończyły.
Sikorka przyfrunęła do swego gniazdka i zaszczebiotała:
— Liści w lesie jest milion milionów i jeszcze połowa tego i jeszcze ćwierć tej połowy. Kto nie wierzy, niech sam policzy i sprawdzi.
Dzięcioł wrócił do czarownicy, a ta go pochwaliła:
— Zuch z ciebie. Ja wiem, że liści jest właśnie tyle, ile mówisz. Teraz powiem ci, w jaki sposób możesz znaleźć skarb. Weź łopatę, siekierę i worek, a także białą chusteczkę. Idź w wigilię świętego Jana do lasu, rozłóż chusteczkę pod paprocią i czekaj. Nie zaśnij aby i nie bój się, kiedy będą ci się ukazywać przeróżne strachy. Patrz uważnie na paproć, bo ona tej nocy zakwitnie, otworzy się na niej jakby gwiazdka świecąca. Nie dotykaj tej gwiazdki, tylko strząśnij ją ostrożnie na chusteczkę i zawiń starannie. Będziesz wtedy panem skarbu. Jak się to stanie, tego ci nie powiem, przekonasz się sam. Ale pamiętaj, żebyś się za siebie nie oglądał, kiedy będziesz niósł skarb do domu, bo pieniądze zamieniłyby się w trociny.
Dzięcioł z wielką niecierpliwością doczekał się wigilii świętego Jana, kiedy to obchodzą sobótki. Wtedy poszedł do lasu, chociaż bał się okropnie. Noc była ciemna. To sowa huczała mu nad głową, to skrzeczały żaby na bagnach, to wilki wyły w głębi lasu, to wąż zasyczał w krzakach… A wicher szamotał gałęziami drzew, które szumiały złowrogo.
Przerażony Dzięcioł rozłożył chusteczkę pod paprocią, zaczaił się i czekał.
Nagle wszystko ucichło. Cały las jakby zamarł, a na jednej z łodyg paproci zapłonęła prześliczna gwiazdka.
Dzięcioł ukląkł i ostrożnie potrząsnął paprocią. Gwiazdka zamigotała, ale nie spadła. Potrząsnął drugi raz — spadła na listek, stoczyła się po nim jak iskra i zawisła na krawędzi. Potrząsnął trzeci raz — gwiazdka spadła na jego chustkę.
Chłopak chwycił chustkę za wszystkie cztery rogi, zawinął ją prędko i schował w zanadrze.
Wtedy coś dziwnego zaczęło z nim się dziać, jakby mu spadła z oczu zasłona, jakby mu się one otworzyły na wszystkie tajemnice przyrody.
Rozumiał już teraz, co wyje wilk i co skrzeczą żaby, rozumiał nawet szum wichru i migotanie gwiazd na dalekim niebie. Czuł w sobie jakąś moc niezwykłą. Wiedział, że odtąd może przemienić się, w co zechce: w skałę, w roślinę czy w zwierzę, a nawet w innego człowieka. Czuł, że będzie mógł rzucać czary także na innych ludzi.
Potrafił teraz wypatrzyć wszystko, co zaryglowano w skrzyniach czy zamurowano, czy zakopano w ziemi. Nie przeszkadzały mu w tym nawet ciemności nocne.
Poszedł natychmiast w głąb lasu. Bez trudu odnalazł to miejsce, gdzie był zakopany skarb. Nie bał się już teraz płomyka, który nad nim tańczył, tylko śmiało uderzył rydlem w ziemię.
Wtem ziemia zadrżała jak żywa, a w jej głębi coś jęknęło głucho, jakby chciało ostrzec Dzięcioła: „Nie rób tego, chłopcze!”
On nie zważał na nic. Odrzucił ziemię i drugi raz uderzył łopatą. Wtedy cały las zagrzmiał straszliwym rykiem, piskiem i wyciem, jakby odezwały się naraz wszystkie zwierzęta leśne.
Dzięcioł zadrżał i włosy zjeżyły mu się na głowie. Ale uderzył łopatą po raz trzeci.
Wtedy usłyszał tętent tysięcy kopyt, rżenie i kwik koni, dudnienie wozów, trzaskanie biczów i okrzyki:
— Z drogi, bo cię przejedziemy!
Ale Dzięcioł nie zapomniał, co mu powiedziała czarownica, i kopał dalej, choć serce zamierało w nim ze strachu.
Syczały na niego węże i oplatały mu się dookoła ramion. Smoki szczerzyły zęby i ziały ogniem z paszcz. Olbrzymy jak dęby groziły mu maczugami. Ale Dzięcioł, oblewając się potem, kopał poty, aż łopata szczęknęła o coś twardego.
Buchnął płomień i zgasł. Księżyc wyjrzał zza chmur. W lesie zrobiła się taka cisza, jakby nie było przed chwilą tych wszystkich strachów i hałasów.
W promieniach księżyca błysnęła w dole pokrywa ogromnego kotła. Dzięcioł zeskoczył w głąb dołu. Kocioł był szczelnie zalutowany. Dzięcioł musiał rozbić go toporem.
A wtedy błysnęły mu złote dukaty.
Czerpał pełnymi garściami i nasypał do worka tych pieniędzy, ile tylko mógł udźwignąć. Potem zasypał dół ziemią dla niepoznaki, bo chciał wrócić kiedyś po resztę skarbu.
Zarzucił z trudem ciężki swój worek na plecy i ruszył ku domowi nie oglądając się za siebie.
Ledwo wyszedł z lasu, usłyszał za sobą tętent koni i okrzyki:
— Łapać złodzieja! Chwytać go!
Przerażony Dzięcioł co prędzej zamienił worek ze złotem w pieniek, a siebie samego w muchomora. Pokrzykując przebiegli obok niego dzicy jeźdźcy na koniach czarnych jak sadze i pognali dalej, błyskając szablami.
Wtedy pieniek stał się znowu workiem, a muchomor człowiekiem. Dzięcioł chwycił worek i powlókł się dalej co sił.
Już doszedł do połowy drogi, kiedy usłyszał za sobą tętent i wrzask nowej pogoni, a strzały z łuków zaczęły ze świstem szyć krzaki.
— Mamy go! — krzyczeli goniący. — Mierz dobrze, nie żałuj! Zabijemy go i stratujemy!
W jednej chwili Dzięcioł przemienił się w dąb, worek zamienił w barć, a pieniądze w pszczoły. Goniąca go chmara łuczników pognała dalej, a Dzięcioł wrócił z workiem i pieniędzmi do zwykłej postaci i powlókł się dalej.
Już był blisko swojej wioski, kiedy ze wszystkich stron huknęły strzały z muszkietów. Chociaż nieprzyjaciół zasłaniały krzaki, Dzięcioł poznał, że jest otoczony. Rzucił przed siebie kamień i rozlało się jezioro. On sam przemienił się w łódź rybacką, worek zamienił w ceber z wodą, a dukaty w pływające w cebrze karasie.
Zbiegli się nieprzyjaciele z dymiącymi jeszcze strzelbami, popatrzyli na jezioro, poszwargotali w niezrozumiałym języku i zawrócili, skąd* przyszli.
Dzięcioł znowu dźwignął worek. Świtało już, więc westchnął z ulgą, bo wiedział, że razem z nocą i strachy też przeminą.
Już Dzięcioł staje we wrotach swojej chaty, już jest we drzwiach i za klamkę chwyta… Wtem słyszy za sobą głos Macieja, swego sąsiada:
— Hej, Dzięcioł! A pokaż no, co tam dźwigasz nocą po kryjomu !
Rzucił się Dzięcioł naprzód i zawadził workiem o hak. Usłyszał, jak worek się rozerwał, a dukaty z brzękiem posypały się na ziemię.
Wtedy nie wytrzymał, zapomniał o przestrodze czarownicy i odwrócił się. Ukląkł i chce zbierać rozsypane dukaty — a tu zamiast złota pełno trocin dookoła.
Przed nim stoi znajomy diabeł w kusym fraczku i śmieje się szkaradnie…
Przerażony Dzięcioł upadł zemdlony.
Leżał tak do białego dnia. Kiedy otrzeźwiał i zajrzał do worka, zobaczył w nim też trociny. Po dukatach nie zostało ani śladu. Wziął głowę w ręce i gorzko zapłakał.
Odtąd Dzięcioł unikał ludzi i mówiono o nim, że jest ,,pomylony”, bo wciąż tylko mamrotał:
— Sprzedałem duszę, a gdzie moje złoto?
Stara legenda
To jedna z najstarszych legend, która jednocześnie wzbudza wiele emocji po dziś dzień. Opowiada o niezwykłym kwiecie kwitnącym raz do roku, na zaledwie jedną krótką chwilę. Posiada wielką moc, jednak znaleźć go jest bardzo trudno, nie wiadomo wszak, gdzie się pojawi i jak szybko zniknie. Niektórzy twierdzą, że o północy, inni uważają, że pojawia się w czasie czerwcowych burz. Ponoć widzieli go niektórzy leśnicy, wśród których przez wieki krążyły opowieści o niesamowitym kwiecie spełniającym marzenia.
Według legendy ,opisanej przez m.in. Jana Ignacego Kraszewskiego w baśni „Kwiat paproci”, bardzo dawno temu, za starych czasów, gdy istniały jeszcze potwory i magia, mały wiejski chłopiec Jacuś dowiedział się od starej czarownicy o kwiecie paproci. Dwa lata z rzędu próbował znaleźć go, ale za każdym razem, gdy już miał przed sobą ten niesamowity cud, mdlał porażony tym, co widział i co działo się gdy kwiat zakwitał. W końcu, za trzecim razem zerwał kwiat i mimo iż parzył go w ręce, nie puścił. Dowiedział się od mocy pilnujących paproć, że z nikim szczęściem swoim nie będzie mógł się dzielić, jednak nie przejął się tym zupełnie. Zapragnął mieć wielki pałac, służbę, bogactwo. Pragnienie to spełniło się, jednak chłopak został całkowicie sam. Rodzina go nie poznawała i pozostała w biedzie. W końcu zmarli i ojciec i matka i wszyscy najbliżsi chłopca. Wtedy zrozumiał, że to jego wina i zapragnął umrzeć. Tak też się stało i wiejski chłopak zapadł się pod ziemię razem z magicznym kwiatem.
Być może pod nazwą paproć kryły się również inne rośliny, podobne do niej, które zakwitały właśnie w czerwcu. A może naprawdę jest niezwykłym cudem przyrody i magiczną rośliną dającą cudowną moc?
Sama paproć również jest uznana za wyjątkową roślinę. Przypisuje się jej wiele magicznych właściwości, ma chronić i strzec domy i ludzi przed złymi siłami. Jak można przeczytać w „Encyklopedii Magicznych Roślin” Wydawnictwa Studio Astropsychologii, „Dym ze spalonej paproci odstrasza węże oraz szkodliwe duchy. Nałożenie na siebie paproci lub noszenie jej przy sobie ułatwia dotarcie do skarbów. Osoba, która jako pierwsza zerwie wiosenny liść paproci będzie miała niechybne szczęście. Powiada się, że sok paproci (jeśli uda ci się go uzyskać), po wypiciu nadaje ci wieczną młodość. Nasiona paproci nosi się przy sobie, aby stać się niewidzialnym”.
Kwiat paproci – Józef Ignacy Kraszewski
|
Od wieków wiecznych wszystkim wiadomo, a szczególnie starym babciom, które otym szeroko a dużo opowiadają wieczorem przy kominie, gdy się na nim drewka jasno palą i wesoło potrzaskują, że nocą Świętego Jana, która najkrótsza jest w całym roku, kwitnie paproć, a kto jej kwiatuszek znajdzie, urwie i schowa, ten wielkie na ziemi szczęście mieć będzie.
Bieda zaś cała z tego, że noc ta jest tylko jedna w roku, a taka niezmiernie krótka, i paproć w każdym lesie tylko jedna zakwita, a to w takim zakątku, tak ukryta, że nadzwyczajnego trzeba szczęścia, aby na nią trafić.
Ci, co się na tych cudowiskach znają, mówią jeszcze i to, że droga do kwiatu bardzo jest trudna i niebezpieczna, że tam różne strachy przeszkadzają, bronią, nie dopuszczają i nadzwyczajnej odwagi potrzeba, aby zdobyć ten kwiat. Dalej jeszcze powiadają, że samego kwiatka w początku rozeznać trudno, bo się wydaje maleńki, brzydki, niepozorny, a dopiero urwany przemienia się w cudownej piękności kielich.
Że to tak bardzo trudno dojść do tego kwiatuszka i ułapić go, że mało kto go oglądał, a starzy ludzie wiedzą o nim tylko z posłuchów, więc każdy rozpowiada inaczej i swojego coś dorzuca.
Ale to przecież pewne, że nocą świętojańską on kwitnie, krótko, póki kury nie zapieją, a kto go zerwie, ten już będzie miał, co zechce. Pomyśl tedy sobie, choćby najcudowniejszą rzecz, ziści mu się wnet. Wiadomo także, iż tylko młody może tego kwiatu dostać, i to rękami czystymi.
Stary człowiek, choćby nań trafił, to mu się w palcach w próchno rozsypie. Tak ludzie bają, a w każdej baśni jest ziarenko prawdy, choć obwijają ludzie w różne szmatki tojąderko, że często go dopatrzeć trudno, ale tak i ono jest. I z tym kwiatkiem to jedno pewna, że on nocą Świętego Jana zakwita.
Pewnego czasu był sobie chłopak, któremu na imię było Jacuś, a we wsi przezywali go ciekawym, że zawsze szperał, szukał, słuchał, a co było najtrudniej dostać, on się najgoręcej do tego garnął… taką miał już naturę. Co pod nogami znalazł, po co tylko ręką było sięgnąć, to sobie lekceważył, a o co się musiał dobijać, karku nadłamać, najwięcej mu smakowało. Trafiło się tedy raz, że gdy wieczorem przy ogniu siedzieli, a on sobie kij kozikiem wyrzynał, chcąc koniecznie psią głowę na nim posadzić stara Niemczycha, baba okrutnie rozumna, która po świecie bywała i znała wszystko, poczęła powiadać o tym kwiecie paproci…
Ciekawy Jacuś słuchał i tak się zasłuchał, że mu aż kij z rąk wypadł, a kozikiem sobie omal palców nie pozarzynał.
Niemczycha o kwiecie paproci rozpowiadała tak, jakby go sama w żywe oczy widziała, choć po jej łachmanach szczęścia nie było znać. Gdy skończyła. Jacuś powiedział sobie:
– Niech się dzieje, co chce, a ja kwiatu tego muszę dostać. Dostanę go, bo człowiek, kiedy chce mocno, a powie sobie, że musi to być, zawsze w końcu na swoim postawi.
Jacuś to często powtarzał i takie miał głupie przekonanie.
Tuż pod wioską, w której stała chata rodzicieli Jacusia, z ogrodem i polem – był niedaleko las, i pod nim właśnie obchodzono Sobótki, a ognie palono w noc świętojańską.
Powiedział sobie Jacuś:
– Gdy drudzy będą przez ogień skakali i łydki sobie parzyli, pójdę w las, znajdę ten kwiat paproci. Nie uda mi się jednego roku, pójdę na drugi, na trzeci i będę chodził poty, aż go wyszukam i zdobędę.
Przez kilka miesięcy potem czekał, czekał na tę noc, o niczym nie myślał, tylko o tym. Czas mu się strasznie długim wydawał. Na ostatek nadszedł dzień, zbliżyła się noc, której on tak wyglądał; ze wsi wszystka młodzież się wysypała ognie palić, skakać, śpiewać i zabawiać się. Jacuś się umył czysto, wdział koszulinę białą, pasik czerwony, łapcie lipowe nie noszone, czapkę z pawim piórkiem i jak tylko pora nadeszła, a mrok zapadł, szmyrgnął do lasu.
Las stał czarny, głuchy, nad nim noc ciemna z mrugającymi gwiazdami, które świeciły, ale tylko sobie, bo z nich ziemi nie było użytku. Znał Jacuś dobrze drogę w głąb lasu po dniu i jaka ona bywała w powszedni czas. Teraz gdy się zapuścił w głąb – osobliwsza rzecz, nie mógł ani wiadomej drożyny znaleźć, ani drzew rozpoznać. Wszystko było jakieś inne.
Pnie drzew zrobiły się ogromnie duże, powalone na ziemi. Kłody powyrastały tak, że ani ich obejść, ani przez nie przeleźć; krzaki się znalazły gęste a kolące, jakich tu nigdy nie bywało; pokrzywy piekły, osty kąsały. Ciemno, choć oczy wykol, a wśród tych zmroków gęstychcoraz to zaświeci para oczu jakichś i patrzą na niego, jakby go zjeść chciały, a mienią się żółto, zielono, czerwono, biało i – nagle migną i gasną. Oczu tych, na prawo – na lewo, w dole, na górze, pokazywało się mnóstwo, ale Jacuś się ich nie uląkł. Wiedział, że one go tylko nastraszyć chciały, i pomrukiwał, że to strachy na Lachy!
Szedł dalej, ale co to była za ciężka sprawa z tym chodem! To mu kłoda drogę zawaliła, to on przez nią się przewalił. Drapie się, a gdy wierzch wdazł i ma się spuścić, patrzy, a ona się zrobiła taka mała, że ją mógł nogą przestąpić.
Dalej stoi na drodze sosna, w górze jej końca nie ma, dołem pień jak wieża gruby. Idzie wkoło niego, idzie, aż gdy obszedł, patrzy, a to patyk taki cienki, że go na kij wyłamać by można… Zrozumiał tedy, że to wszystko było zwodnictwo nieczystej siły. Potem stanęły na drodze gąszcze takie, że ani palca przez nie przecisnąć, ale Jacuś jak się rzucił, pchnął, machnął: zdusił je, zmiętosił, połamał i przedarł się szczęśliwie.
Idzie, aż moczar i błota. Obejść ani sposób. Spróbował nogą, grzęźnie, że ani dna dostać. Gdzieniegdzie kępiny wyrastają, więc on z kępy na kępę. Co stąpi na którą, to mu się ona spod stóp wysuwa, ale jak począł biec, dostał się na drugą stronę błota. Patrzy za siebie, aż kępiny wyglądają gdyby ludzkie głowy z błota i śmieją się…Dalej już, choć kreto i bez drogi, szło mu łatwiej, tylko się tak błąkał, że gdyby mu przyszło powiedzieć, którędy nazad do wsi, już by nie umiał rozpoznać, w której stronie leżała.
Wtem patrzy, przed nim ogromny krzak paproci, ale taki jak dąb najstarszy, a na jednym liściu jego, u spodu, świeci się, gdyby brylant, kwiatuszek jak przylepiony… pięć w nim listków złotych, w środku zaś oko śmiejące się, a tak obracające ciągle jak młyńskie koło… Jacusiowi serce uderzyło, rękę wyciągnął i już miał schwycić kwiat, gdy nie wiedzieć skąd, jak… – kogut zapiał. Kwiatek otworzył wielkie oko, błysnął nim i – zgasnął. Śmiechy tylko dały się słyszeć dokoła, ale czy to liście szemrały tak, czy się co śmiało, czy żaby skrzeczały, tego Jacuś rozpoznać nie mógł, bo mu się w głowie zawieruszyło, zaszumiało, nogi jakby kto podciął, i zwalił się na ziemię.
Potem już nie wiedzieć, co się z nim stało, aż się znalazł w chacie na pościeli, a matka płacząc mówiła mu, że szukając go po lesie, nad ranem półżywego znalazła.
Jacuś sobie teraz wszystko dobrze przypomniał, ale do niczego się nie przyznał. Wstyd mu było. Powiedział sobie tylko, że na tym nie koniec, przyjdzie drugi Święty Jan, zobaczymy…
Przez cały rok tylko o tym dumał, ale żeby się z niego ludzie nie śmieli, nikomu nic nie mówił. Znowu tedy umył się czysto, koszulę włożył białą, pasik czerwony, łapcie lipowe nie noszone – i gdy drudzy do ogni szli, on w las.
Myślał, że znowu mu się przyjdzie przedzierać jak za pierwszym razem, aż ten sam las i ta sama droga zrobiła się zupełnie inna. Wysmukłe sosny i dęby stały porozstawiane szeroko na gołym polu kamieniami posiałym… Od jednego drzewa do drugiego iść było potrzeba, iść, i choć zdawało się tuż blisko, nie mógł dojść, jakby uciekały od niego, a kamienie ogromne, mchem całe porosłe, śliskie, choć leżały nieruchome, jakby z ziemi wyrastały. Pomiędzy nimi paproci stało różnej: małej, dużej, jak zasiał, ale kwiatu na żadnej. Z początku paproci było po kostki, potem po kolana, aż w pas, dalej po szyję – i utonął w niej nareszcie, bo go przerosła… Szumiało w niej jak na morzu, a w szumie niby śmiech słychać było, niby jęk i płacz. na którą nogą postąpił, syczała, którą ręką pochwycił, jakby z niej krew ciekła…
Zdawało mu się, że szedł rok cały, tak długą wydawała mu się ta droga… Kwiatu nigdzie… nie zawrócił się jednak i nie stracił serca, a szedł dalej. na ostatek… patrzy, świeci z dala ten sam kwiatek, pięć listków złotych dokoła, a w środku oko obraca się jak młyn…
Jacuś podbiegł, rękę wyciągnął, znowu kury zapiały na i znikło widzenie.
Ale już teraz nie padł ani omdlał, tylko siadł na kamieniu. Z początku na łzy mu się zbierało, potem gniew w sercu poczuł i wzburzyło się w nim wszystko.
– Do trzech razy sztuka! – zawołał z gniewem. A że zmęczony się czuł, położył się między kamienie na mchu i zasnął.
Ledwie oczy zmrużył, gdy mu się marzyć poczęło. Patrzy, stoi przed nim kwiatek o listkach pięciu, z oczkiem pośrodku i śmieje się… – A co? Masz już dosyć – mówi do niego – będziesz ty mnie prześladował?
– Com raz powiedział, to się musi stać – mruknął Jacuś – na tym nie koniec, będę cię miał!
Jeden listek kwiatka przedłużył się jak języczek i Jacusiowi się wydawało, jakby mu na przekorę się pokazał, potem znikło wszystko i spał snem twardym do rana. Gdy się obudził, znalazł się w znajomym miejscu na skraju lasu, niedaleko od wioski, i sam nie wiedział już, czy to, co wczoraj było, snem miał zwać czy jawą. Powróciwszy do chaty zmęczony się tylko czuł tak, że położyć się musiał, i matuś mówiła mu, że wygląda jak z krzyża zdjęty. Przez cały rok, nic nie mówiąc nikomu, myślał ciągle, by tego dokonać, żeby kwiatu dostać. Nie mógł jednak nic wydumać, trzeba było spuścić się na szczęście swoje, na dolę lub niedolę.
Wieczorem znowu koszulę wdział białą, pasik czerwony, łapcie nie noszone, i choć go matka nie puszczała, jak tylko ściemniało, pobiegł do lasu. Stała się znowu inna rzecz, las był taki jak zawsze pospolitych dni, nic się już w nim nie zmieniło. Ścieżki i drzewa były znajome, żadnego cudowiska nie spotykał, a paproci nigdzie ani na lekarstwo. Ale lżej mu było wiadomymi ścieżkami dostać się daleko, daleko w gąszcze, gdzie pamiętał, że paprocie rosły… znalazł je na miejscu i nuż w nich grzebać, ale kwiatu nigdzie ani śladu.
Po jednym łaziły robaki, na drugim spały gąsienice, inne liście były poschłe. Już miał Jacuś z rozpaczy porzucić daremne szukanie, gdy tuż pod nogami zobaczył kwiatek, pięć listków miał złotych, a w środku oko świecące. Wyciągnął rękę i pochwycił go. Zapiekło go jak ogniem, ale nie rzucił, trzymał mocno.
Kwiat w oczach rosnąć mu poczynał, a taką jasność miał, że Jacuś musiał powieki przymykać, bo go oślepiała. Wciągnął go zaraz za pazuchę pod lewą rękę, na serce… Wtem głos się odezwał do niego:
– Wziąłeś mnie na szczęście to twoje, ale pamiętaj o tym, że kto mnie ma, ten wszystko może, co chce, tylko z nikim i nigdy swoim szczęściem dzielić mu się nie wolno…
Jacusiowi tak się w głowie z wielkiej radości zaćmiło, że niewiele na ten głos zważał.
„A! Co mi tam! – rzekł w duchu – byle mnie na świecie dobrze było…” Poczuł zaraz, że mu ów kwiat do ciała przylgnął, przyrósł i w serce zapuścił korzonki… Ucieszył się z tego bardzo, bo się nie obawiał, aby uciekł albo by mu go odebrano.
Z czapką na bakier, podśpiewując, powracał nazad. Droga przed nim świeciła jak pas srebrny, drzewa ustępowały, krzaki się odchylały, kwiaty, które mijał, kłaniały mu się do ziemi, z głową podniesioną stąpał i tylko roił, czego ma żądać. Zachciało mu się naprzód pałacu, wioski ogromnej, służby licznej i strasznego państwa; no i ledwie o tym pomyślał, gdy znalazł się u skraju lasu, ale w okolicy zupełnie mu nie znanej…
Kwiat paproci – Biżuteria Sawa
Spojrzawszy sam na siebie poznać się nie mógł. Ubrany był w suknie z najprzedniejszej sajety, buty miał na nogach ze złotymi podkówkami, pas sadzony, koszulę z najcieńszego śląskiego płótna.
Tuż stał powóz, koni białych sześć w chomątach pozłocistych, służba w galonach – kamerdyner rękę mu podał kłaniając się, wysadził do karety i – wio!
Jacuś nie wątpił, że do pałacu go wiozą; jakoż tak się stało, w mgnieniu oka powóz był u ganku, na którym służba liczna czekała. Tylko ani znajomego nikogo, ani przyjaciela, twarze wszystkie nieznane, osobliwe, jakby poprzestraszane i pełne trwogi.
Miał za to na co patrzeć, wyszedłszy do środka… Strach, co to był za przepych i jaki dostatek na tylko ptasiego mleka brakło.
– No! Będę teraz używał! – mówił Jacuś i opatrzywszy kąty wszystkie naprzód poszedł do łóżka, bo go sen brał po tej nocy pracowitej. W puchu jak legł na bieliźnie cieniutkiej przykrywszy się kołdrą jedwabną; i gdy usnął – sam nie wiedział, ile godzin tam przeleżał. Obudził się, gdy mu się strasznie jeść zachciało.
Stół był zastawiony, gotowy i taki osobliwy, że co Jacuś pomyślał, to mu się na półmisku sunęło samo. I jak spał bardzo długo, tak teraz, począwszy jeść a popijać, nie przestał, aż dalej już nie było co wymyślić i smak stracił dojadła.
Szedł potem do ogrodu.
Cały on był sadzony takimi drzewami, na których kwiatów było pełno razem i owoców; a coraz to nowe odkrywały się widoki. Z jednej strony ogród przypierał do morza, a z drugiej do lasu wspaniałego; środkiem płynęła rzeka. Jacuś chodził, usta otwierał, dziwił się, a najbardziej to mu się wydawało niezrozumiałym, że nigdzie swojej znajomej okolicy ani tego lasu, z którego wyszedł, ani wioski – dopatrzyć się nie mógł. Nie zatęsknił jeszcze za nimi, ale – ot, tak jakoś chciało mu się wiedzieć, gdzie się one podziały. Wokoło otaczał go świat zupełnie mu obcy, inny, piękny, wspaniały, ale nie swój. Jakoś mu zaczynało być markotno. Na zawołanie jednak, gdy się ludzie zbiegać zaczęli a kłaniać mu nisko, a co tylko zażądał, spełniać i prawić mu takie słodycze, że po nich tylko się było oblizywać – Jacuś o wsi rodzinnej, o chacie i rodzicach zapomniał.
Nazajutrz zaprowadzono go na żądanie do skarbca, gdzie stosami leżało złoto, srebro, diamenty i takie różne malowane papiery szczególne, za które można było dostać, co dusza zapragnie, choć były robione z prostych gałganków, jak każdy papier inny. Pomyślał sobie Jacuś: „Miły Boże, gdybym to ja mógł garść jedną albo drugą posłać ojcu i matusi, braciom i siostrom, żeby sobie pola przykupili albo chudoby” – ale wiedział o tym, że jego szczęście takie było, iż mu się z nikim dzielić nim nie godziło, bo zaraz by wszystko przepadło.
„Mój miły Boże! – rzekł sobie w duchu – co ja mam się o kogo troszczyć albo koniecznie pomagać; czy to oni rozumu i rąk nie mają? Niechaj każdy sobie idzie i szuka kwiatu, a daje radę jak może, aby mnie dobrze było”.
I tak żył sobie Jacuś dalej, wymyślając coraz to co nowego na zabawę. Więc budował coraz nowe pałace, ogród przerabiał, konie siwe mienia! na kasztanowate, a karę na bułane, posprowadzał dziwów z końca świata, stroił się w złoto i drogie kamienie, do stołu mu przywozili przysmaki zza morza, aż w końcu sprzykrzyło się wszystko. Więc po pulpetach jadł surową rzepę, a po jarząbkach schab wieprzowy i kartofle, a i to się przejadło, bo głodu nigdy nie znał.
Najgorzej z tym było, że nie miał co robić, bo mu nie wypadało ani siekiery wziąć, ani grabi i rydla. Nudzić się poczynał wściekle, a na to innej rady nie znał, tylko ludzi męczyć, to mu robiło jaką taką rozrywkę, a i ta w końcu się uprzykrzyła…
Upłynął tak rok jeden i drugi – wszystko miał, czego dusza zapragnęła, a szczęście to mu się wydawało czasem jak głupie, że mu życie brzydło. Najwięcej go teraz gnębiła tęsknica do wioski swojej, do chaty i rodziców, żeby ich choć zobaczyć, choć dowiedzieć się, co się z nimi tam dzieje… Matkę kochał bardzo, a jak ją wspominał, serce mu się ściskało.
Jednego dnia zebrało mu się na odwagę wielką i siadłszy do powozu pomyślał, aby się znalazł we wsi przed chatą rodziców. Natychmiast konie ruszyły, leciały jak wicher i nie opatrzył się, gdy zatrzymał się przed znanym mu dobrze podwórkiem. Jacusiowi łzy się z oczu puściły.
Wszystko to było takie, jak porzucił przed kilku latami, ale postarzałe, a po tych wspaniałościach, do których nawykł, jeszcze mu się nędzniej szym wydawało.
Żłób stary przy studni, pieniek, na którym drewka rąbał, wrotka od dziedzińca, dach porosły mchem, drabina przy nim… stały jak wczoraj. A ludzie?
Z chaty wychyliła się stara, przygarbiona niewiasta, w zasmolonej koszuli, z obawą spoglądając na powóz, który się przed chatą zatrzymał.
Jacuś wysiadł; pierwszy spotykający go w podwórku był… stary Burek, jeszcze chudszy, niż był niegdyś, z sierścią najeżoną. Szczekał na niego zajadle, przysiadając na tyle, i ani myślał poznać.
Jacuś postąpił ku chacie, w progu jej wsparta o uszak drzwi stała matka wlepiając w niego oczy, ale i ta nie zdawała się w nim swojego rodzonego domyślać.
Jacusiowi serce biło wzruszeniem wielkim.
– Matuś – zawołał – ta toć ja, wasz Jacek!
Na głos ten drgnęła staruszka, oczy zaczerwienione od dymu i płaczu skierowała ku niemu i stała oniemiała. Potrząsnęła potem głową.
– Jacuś? Wolne żarty, jaśnie panie! Tamtego już na świecie nie ma. Gdyby żył, toćby przecie przez lat tyle do biednych rodziców się zgłosił, a gdyby jak wy we wszystko opływał, z głodu nie dałby im umrzeć.
Pokiwała głową i uśmiechnęła się szydersko.
– Gdzie tam! Gdzie tam! – rzekła. – Jacuś mój miał serce poczciwe i nie chciałby nawet szczęścia, którym by się nie mógł podzielić ze swoimi.
Zasromał sią mocno Jacuś, oczy spuścił… Kieszenie miał pełniusieńkie złota – ale co ręką sięgnął, żeby garść jego rzucić w fartuch matce, to strach go brał wszystko razem utracić…
I stał tak, stał upokorzony, zawstydzony, a starucha na niego spoglądała… Poza nią zbierało się rodzeństwo, pokazała się głowa ojca… Jacusiowi serce miękło, ale jak spojrzał na swój powóz, konie, ludzi, a pomyślał o pałacu, znowu twardniało – i czuł, że kwiat paproci leżał na nim jak pancerz żelazny…
Odwrócił się od starej matki nie mówiąc słowa, nie patrząc i wolnym krokiem poszedł, słysząc tylko za sobą wściekle ujadającego Burka… Siadł do powozu i kazał jechać na powrót do raju.
Ale co się w nim i z nim działo, tego język nie wypowie, żadne pióro nie opisze. Słowa starej matki, że nie ma szczęścia dla człowieka, jeżeli się nim dzielić nie może, brzmiały mu w uszach jak przekleństwo.
Powróciwszy do pałacu kazał kapeli grać, panom swoim tańcować, zastawiać stoły – upił się nawet trochę, kilku ludzi kazał oćwiczyć, ale to wszystko nie pomogło, pozostał bardzo markotny…
Przez cały rok, choć jak zwykle we wszystko opływał, w gębie mu czegoś było gorzko, a w sercu jakby kamień dźwigał… Nie mógł w końcu wytrzymać, po roku znowu pojechał do wsi swojej i chaty… Spojrzał, wszystko, jak było: żłób, pieniek, dach, drabina, wrota i Burek z sierścią najeżoną- ale stara nie wyszła. W progu pokazał się w koszulinie najmłodszy brat jego, Maciek.
– A matuś gdzie? – zapytał przybyły.
– Chorzy leżą – rzekł malec wydychając.
– A tatuś?
– Na mogiłkach…
Choć Burek mało go za pięty nie chwytał, wszedł Jacuś do chaty. Stara matka stękając leżała w kątku na łóżeczku. Podszedł do niej Jacuś… popatrzyła nań, nie poznała… Mówić jej trudno było, a on o nic pytać się nie śmiał.
Serce mu się krajało. Już sięgał do kieszeni, aby złotem sypnąć na ławę – ale dłoń mu się ścisnęła, strach go paskudny ogarnął, że własne szczęście utraci. Niegodziwy Jacuś począł mędrkować.
– Starej już się niewiele na świecie należy, a jam młody. Ona się długo męczyć nie będzie… a przede mną… życie, świat, panowanie. I wyrwał się z chaty do powozu, a z nim do pałacu – ale przybywszy tu zamknął się i płakał.
Pod żelaznym pancerzem na piersi, który włożył na niego kwiat paproci, związane i skrępowane budziło się sumienie… i gryzło mu wewnątrz serce. Więc kazał kapeli grać, a dworni skakać, i pić zaczął, aby je zagłuszyć. Chwilami zdawało się, że go już nie słychać, a potem – jak wrzasło, Jacuś o mało nie oszalał. Ale nazajutrz i dni następnych ani na moment nie spoczywając nużył się ciągle czymś, latał, jeździł, strzelał, słuchał wrzasków różnych, jadł, pił… hulał… Nic nie pomagało…
W uszach ponad wszystkie wrzaski brzmiało: „Nie ma szczęścia dla człowieka, jeżeli się nim z drugim podzielić nie może!”
Rok nie upłynął, aż Jacuś wysechł jak szczapa, wyżółkłjak wosk i w tym swoim dostatku i szczęściu męczył się nie do zniesienia. W końcu po jednej nocy bezsennej nakładłszy złota w kieszenie kazał się wieźć do chaty.
Miał to postanowienie, choćby wszystko stracił, a matkę i rodzeństwa poratować.
– Niech się już dzieje, co chce! – mówi. – Niech ginę, dłużej z tym robakiem w piersi żyć nie mogę.
Stały konie przed chatą.
Wszystko tu było jak przedtem: żłób stary u studni, pieniek, dach, drabina – ale w progu chaty żywej duszy nie było.
Jacuś pobiegł do drzwi – stały kołkiem podparte; zajrzał przez okno – chata była pusta…
Wtem żebrak, stojący u płota, wołać nań zaczął:
– A czego tam szukacie, jasny panie… Chata pusta, wszystko w niej wymarło z biedy, z głodu i choroby…
Jakby skamieniały stał ów szczęśliwiec u progu – stał i stał… „Z mojej winy zginęli oni – rzekł w duchu – niechże i ja ginę!”. Ledwie to rzekł, gdy ziemia się otworzyła, i zniknął- a z nim nieszczęsny ów kwiat paproci, którego dziś już próżno szukać po świecie.
Kwiat jednej nocy
Jest taka królowa, którą można zobaczyć bardzo rzadko, do tego tylko raz i to w nocy…, a czekając na nią trzeba pobić swoisty rekord cierpliwości.
Zakwitła Królowa Jednej Nocy – uważana za najpiękniejszy kwiat na Ziemi.
W naturalnych warunkach Królowa rośnie i kwitnie w gorących krajach.
Tym razem królowa była niezwykle hojna, – wypuściła aż 3 kwiatki. Jednak nad ranem z ich urody i zapachu nie było już nic.
Po niemiecku
Farnblüte
Die magische Farnblüte ist ein Motiv der baltischen und slawischen Mythologie, das eine wichtige Rolle bei der Sommersonnwendfeier spielt. Gemäß der volkstümlichen Überlieferung wird bestimmten Pflanzen in der Mittsommernacht zauberkräftige Wirkung zugeschrieben. Vom Farn nahm man seit altersher an, dass sich seine Blüte nur zu Mitternacht am längsten Tag des Jahres öffnen würde.
Litauische Tradition
Adlerfarn-Bestand (Pteridium aquilinum) in Litauen
In Litauen ist das Mittsommerfest (das Fest von Rasa und Joninės) traditionell der Tag des Jahres, an dem sich Gegensätze vereinigen und die Menschen nach innerer Läuterung streben. Magische Bedeutung kommt der Mittsommernacht zu – genau zu diesem Zeitpunkt haben Pflanzen und das Wasser heilende Wirkung und Zauberkräfte. Werden sie in dieser Nacht gesammelt, können sie später als Naturheilmittel, aber auch zur Erhöhung der Bodenfruchtbarkeit verwendet werden.[1]
Genau um Mitternacht öffnet sich nach alter Vorstellung die zauberkräftige Farnblüte, die jeden glücklichen Finder allwissend machen soll[2], den Weg zu verborgenen Schätzen weist, Zugang zu den Gedanken anderer Menschen und zur Sprache der Tiere gewährt, aber auch die Fähigkeit verleiht, den Tod eines Menschen vorherzusagen. Eine alte litauische Redewendung verbindet Schlauheit mit dem Auffinden der Farnblüte: gudri kaip paparčio žiedą suradusi / turinti – „so schlau wie jemand, der eine Farnblüte gefunden hat“.
Um die Blüte aufzuspüren, suchen die Litauer in der Mittsommernacht die Wälder auf. Sobald man einen passenden Farn entdeckt hat, gilt es, böse Geister und Hexen, die ebenfalls alles daran setzen, Farnblüten zu erspähen, fernzuhalten – mit Bergeschenzweigen zieht der Finder einen magischen Kreis um sich, um dann in Ruhe vor dem Farnkraut niederzuknien und im Gebet zu versinken. Gemäß dem Volksglauben werden finstere Mächte versuchen, den Betenden mit allerlei Geräuschen abzulenken, so dass er den kurzen Augenblick, für den sich die magische Farnblüte öffnet, vielleicht doch noch verpasst. Die schrecklichen Dinge, die der Betende möglicherweise sieht oder hört, stehen für seine Sünden, und erst wenn er durch innere Läuterung einen reinen Seelenzustand erreicht hat, vermag er das Öffnen der Farnblüte überhaupt erst wahrzunehmen. Ihre glänzendes Rot oder ihre Regenbogenfarben stehen nach traditioneller Deutung für die Vereinigung von Feuer und Wasser.
Lettische und estnische Tradition
In der lettischen und estnischen Mythologie öffnet sich die Farnblüte nur in der Jāņi- bzw. Jaaniõhtu- oder Jaaniöö-Nacht, der lettischen bzw. estnischen Sommersonnwendfeier. In den beiden nördlichen baltischen Staaten ist sie vor allem ein Symbol für Fruchtbarkeit. Wenn junge Paare in dieser Nacht die Wälder aufsuchen, um die „Farnblüte zu suchen“, umschreibt dies nicht zuletzt erotische Zweisamkeit. So wird eine Schwangerschaft euphemistisch auch „Farnblüte“ genannt. Nicht umsonst trägt eine lettische Nichtregierungsorganisation, die Jugendliche über verschiedene Aspekte ihrer Sexualität aufklären soll, den Namen Papardes zieds – Farnblüte.[3]
Slawische Tradition
Gemäß der Überlieferung in der slawischen Mythologie öffnet sich die Farnblüte ebenfalls nur einen kurzen Augenblick lang in der Nacht vor der Sommersonnenwende. Sie gilt analog der baltischen Tradition als Glücksbringer – in verschiedenen Märchen hat sie heilende Kräfte oder eröffnet dem Finder die Sprache der Tiere.
Blühende Farne
Wenngleich Farne keine Blüten tragen, gehen Forscher von einem realen Kern der mythischen Farnblüte aus. So war die Klassifizierung der Pflanzen in früheren Zeiten weit von der heutigen wissenschaftlichen Genauigkeit entfernt und Verwechslungen mit bestimmten Blühpflanzen aufgrund ihrer äußeren Ähnlichkeit mit Farnen denkbar. Tatsächlich öffnen sich die Blüten einiger dieser Pflanzen nachts.[4]
Bei bestimmten Farnen wie dem Königsfarn (Osmunda regalis) treten Sporangien in Haufen auf, die Blüten sehr ähnlich sehen, so dass diese Pflanzen als „blühende Farne“ bezeichnet werden.
Einzelnachweise
- ↑ Günther Schäfer: Litauen. Bielefeld: Peter Rump 2009, S. 334-335. ISBN 978-3-8317-1782-8
- ↑ Virginija Masiulionytė und Diana Šileikaitė: Ausdrucksmöglichkeiten der Schlauheit in der deutschen und litauischen Phraseologie. In: Kalbotyra, Nr. 59 (3), 2008, S. 207. Online: Kalbotyra
- ↑ Papardes zieds
- ↑ „Swietojanskie wianki i kwiat paproci“
Die längste Nacht des Sommers ist zum Tanzen und Singen da
Im Sommer, in der längsten Nacht des Jahres am 23. Juni, feiern sie den Namenstag des Janis (Johannis). Sie tanzen und singen, springen über das Feuer, um Liebe und Freundschaft zu erhalten, und wenn es dunkel wird gehen die Pärchen in den Wald, um im Moos die magische Farnblüte zu finden. Am darauffolgenden Tag, Ligo, endete mein Jahr. Das für viele unbeschriebene Lettland ist für mich eine zweite Heimat geworden. Der Abschied war zum Heulen und auch jetzt, fast ein Jahr später, vermisse ich es immer noch.
The fern flower
Chervona Ruta is a magic flower in Slavic mythology (Belarusian: Папараць-кветка, Polish: Kwiat paproci, Russian: Цветок папоротника, Ukrainian: Цвіт-папороть) and in Baltic mythology (Estonian: Sõnajalaõis, Lithuanian: Paparčio žiedas), Latvian: Papardes zieds).
Lithuanian, Latvian and Estonian tradition
In the Estonian and Latvian tradition, the fern flower is supposed to appear only on the night of Jāņi (Jaaniõhtu or Jaaniöö in Estonia), the celebration of the summer solstice with pre-Christian origins. Here, it is a symbol of fertility. During this supposedly magical night, young couples go into the woods „seeking the fern flower”, which is most commonly read as a euphemism for sex[citation needed]. Sex can lead to pregnancy; the child could be thought of as the fern flower.
Referring to this tradition, Papardes zieds („fern flower” in Latvian) is the name of an NGO in Latvia that promotes education about matters pertaining to sexuality, fertility, and relationships.
Slavic tradition
According to the myth, this flower blooms for very short time on the eve of the Ivan Kupala Day. The flower would bring fortune to the person who finds it. In various versions of the tale the fern flower brings luck, wealth, or the ability to understand animal speech.
Blooming ferns
In fact, ferns are not flowering plants. However some experts think that the flowering fern myth has roots in reality. In the past, the grouping of plants was not as exact as modern taxonomic ones. Numerous flowering plants resemble ferns, or have fern-like foliage, and some of them indeed open flowers during night time.[1] Also, certain true ferns, e.g., Osmunda regalis have sporangia in tight clusters (termed „fertile fronds”), which may appear in flower-like clusters, and as a result, they are commonly known as „flowering ferns”.
References
- ^ „Saint John’s Wreaths and Fern Flower” (Polish)
Оберег Цветок Папоротника
Иван Купала.
Главным героем растительного мира становился в Иванов день папоротник, с которым повсеместно связывались предания о кладах. С цветком папоротника, раскрывающимся всего на несколько мгновений в полночь на Иванов день, можно видеть все клады, как бы глубоко в земле они ни находились. В дореволюционной России Иван Купала принадлежал к числу самых почитаемых и важных праздников в году, в нём принимало участие всё население, причём традиция требовала активного включения каждого участника торжества во все обряды и обязательного выполнения ряда правил, запретов и обычаев.
С цветком папоротника, раскрывающимся всего на несколько мгновений в полночь на Иванов день, можно видеть все клады, как бы глубоко в земле они не находились. Правда, достать такой цветок едва ли не труднее, чем сам клад. По рассказам, около полуночи из широких листьев папоротника „внезапно появляется почка которая, поднимаясь всё выше и выше, то заколышется, то остановится- и вдруг зашается, перевернётся и запрыгает. Ровно в 12 часов ночи созревшая почка разрывается с треском, и взорам представляется ярко-огненный цветок, столь яркий, что на него невозможно смотреть; невидимая рука срывает его, а человеку никогда почти не удаётся сделать это. Во время цветения папоротника слышно будто бы голос и щебетание нечистой силы, не желающей допустить человека до чудного, редкого цветка, имеющего драгоценные свойства”.Кто отыщет расцветший папоротник и сумеет овладеть им, тот „приобретает власть повелевать всем. Пред ним бессильны будут мощные правители, и нечистые духи будут в его полном распоряжении; он может знать где скрыты клады; во всякую сокровищницу, какими бы замками она ни была заперта, он войдёт как хозяин, ибо двери сами растворяются перед ним- стоит только приложить к замку чудесный цветок. Невидимкою обладатель его пробирается к любой красавице- и нет ничего, что было бы невозможно для него. Такова сила и власть этого цветка”.
Особые чудодейственные свойства в это время имела „плакун-трава”. Её сила, отгоняющая злых духов, по мнению крестьян, заключена в корне. Однако главным героем растительного мира, в Иванов день, становился папоротник.
Перунов цвет
(громовой знак) – легендарный цветок папоротника, распускающийся на Ивана Купалу. Цветок Перуна обладает могучей силой. Человек, владеющий им, не боится ни бури, ни грома, ни воды, ни огня, он не подвержен влиянию „злых чар„, все его желания немедленно исполняются. Тому, кто владеет чудесным цветком, открываются все тайные клады. Символ удачи, счастья и исполнения желаний.
Перунов Крест
Известна древность рун, возраст которых, по мнению профессора Германа Вирта, насчитывал более 16000 лет. Руны есть нечто большее, чем просто алфавит, письмо. Они относятся к временам Гипербореи и Золотого Века. Сегодня мы еще можем найти осколки былого арийского величия в культурах белых народов, застывшие внешние формы, ничего не говорящие обывателям, но нам они являются кристаллами чистейшего нордического льда, хранящие искру божественного огня, оружие и знание, данные нам Богами Севера; ключи, которые открывают двери.
Нам очевидна единая природа германской руны Hagal и славянского, русского символа, известного как Перунов Крест в его многочисленных вариациях – Перунов Цвет, Перунов Коловрат, Перунов Щит. Нахождение подобных параллелей и неслучайных связей в традициях и культурах внутри белой расы, поистине открывает двери к доселе молчащим архетипам.
Несмотря на христианское засилье, у славянских народов (также и балтских!) Бог Перун все еще пребывает в многочисленных выражениях, особенно касаемо исполнения клятв, жизни по праву, правде (Rota, Rita). Людей нарушавших угодное Богам высшее право, настигало проклятье следующей сути: “Чтобы тебя Перун ударил”, “Чтобы стрела Перуна тебя убила”. В народе также говорят: “Перун градом хлеб вышибает у тех, кто хлебом обмеривает”. Отсюда становится ясным, что Перун являлся нашим предкам не только общеизвестным Богом Грозы и Грома, Войны и т.д. Но и Охранителем Права, Закона, а именно Прави как третьего мира, Все–Мира (Welt-All) над Явью (миром людей) и Навью (иными мирами); из Прави происходит все, она основа всего (All). Так и Hagal-руна символизирует собой сохранение и защиту Вселенной от Хаоса, являясь Krist-All, создающим и упорядочивающим, охраняющим, Космосом. Здесь мы видим, как Перун подобно Тору ведет борьбу на иных бытийных планах за сохранение существования белой расы против враждебных нам сил.
Руна Hagal учит о Боге в себе, уверенности в силе арийского духа и верности (!) ему, таковы и германский Тор и балто–славянский Перун – прямы, честны, верны и стремительны своим огненным блицкригом в покарании врагов. Молнии Перуна неслучайно напоминают германские Sieg-руны, ибо это они и есть, отсюда они и явились сознанию наших предков, поразив их сердца своей мощью света, огня и электричества. Самые древние руны были впервые пришли нашим предкам в виде явлений природы, над которой очевидна власть арийских Богов, через которую они себя и проявляют в этом мире.
Перунов Крест и Hagal суть святой символ, связывающий человека и Бога, в микрокосме означая человека, а в макрокосме Вселенную. Здесь скрыты глубокие расовые мистерии как Священного Года и Мистической Свадьбы, так и арийской жизни–борьбы. Русские вышивки ясно отображают Hagal, шестичастную основу Священного Года. Горизонтальная линия, проведенная через центр, добавляет в эту систему весеннее и осеннее равноденствие, внешне являя восемь фаз в году, а внутренне, в самом центре сохраняя и девятую. Отсюда мы знаем, что не только число 6, но 9 посвящено Перуну. Исторические свидетельства говорят, что в Перуново Древо (Дуб) вбивали по 9 кабаньих челюстей, в русских заговорах Дерево Перуна имеет 9 вершин, балты знали о 9 сыновьях Перкона, 9 шагов делает Тор перед своей смертью в Битве Рагнарека.
Русская культура была прежде богата мастерами резьбы по дереву, которые украшали причудливыми узорами не только фасады, но и внутреннее убранство домов, домашние предметы. Повсеместен Перунов Крест на несущих балках домов, что по всей видимости было оберегом от пожаров, ибо кому как не Перуну было защитить от своей же стихии.
Вне сомнений это охранный, покровительствующий символ. И Hagal-руна и Перунов Крест говорят о том, что чтущие наследие люди в силах объединиться с миром высшего права и божественной мудрости, чтобы подчинить все своему контролю. Все болезни белой расы и угрозы нашему миру могут быть преодолены и повержены карающим оружием арийских богов, ибо белый человек, осознавший свою духовную и физическую природу воедино, способен на многое! Русские народные изделия пестрят символом Древнего Бога. Прялки, колыбели… Продолжение рода, белые дети, грядущие поколения под возрожденным охранным символом – вот поворот белой судьбы, вращение прялки – плетение собственной нити судьбы, чего и ожидают от нас Боги.
Hagal – руноматрица, матерь всех рун, она мать еще многих знаний, устремляться познавать которые должны сыны и дочери расы, чтобы утверждать союз священный меж собой, меж Богами, Вселенной. Знания скрыты до поры до времени, как Перунов Цвет (Огнецвет, Перуника) – голубой ирис о шести лепестках. Также Перуновым Цветом назывался Папоротник, который по повериям цветет в ночь на Летнее Солнцестояние и в грозовые ночи. Кто отыщет его и не убоится испытаний, тот удостоится особым видением сокрытого, пониманием тайного, проникнется сутью вещей. Под метафорой поиска Перунова Цвета скрывается обретение Самости, Инициация, становление Sonnenmensch, это Несуществующий Цветок, о котором вещает Мигель Серрано.
WTS – Frater S.I.
НЕВИДИМКА
Один крестьянин искал накануне Ивана Купалы потерянную корову; в самую полночь он зацепил нечаянно за куст цветущего папоротника, и чудесный цветок попал ему в лапоть. Тотчас стал он невидимкою, прояснилось ему все прошлое, настоящее и будущее; он легко отыскал пропавшую корову, сведал о многих сокрытых в земле кладах и насмотрелся на проказы ведьм.
Когда крестьянин воротился в семью, домашние, слыша его голос и не видя его самого, пришли в ужас. Но вот он разулся и выронил цветок — и в ту же минуту все его увидали. Мужик был простоват и сам понять не мог, откуда далась ему мудрость. Однажды к нему явился под видом купца черт, купил у него лапоть и вместе с лаптем унес и папоротников цвет. Мужик порадовался, что нажил денег на старом лапте, да вот беда — с потерею цветка окончилось и его всевидение, даже позабыл про те места, где еще недавно любовался зарытыми сокровищами.
В. БРЮСОВ. ПАПОРОТНИК
Предвечерний час объемлет
Окружающий орешник.
Чутко папоротник дремлет,
Где–то крикнул пересмешник.
В этих листьях слишком внешних,
В их точеном очертанье,
Что–то есть миров нездешних…
Стал я в странном содроганье.
И на миг в глубинах духа
(Там, где ужас многоликий)
Проскользнул безвольно, глухо
Трепет жизни жалкой, дикой.
Словно вдруг стволами к тучам
Вырос папоротник мощный.
Я бегу по мшистым кучам…
Бор не тронут, час полнощный,
Страшны люди, страшны звери,
Скалят пасти, копья точат,
Все виденья, всех поверий
По кустам кругом хохочут.
В сердце ужас многоликий…
Как он жил в глубинах духа?
Облик жизни жалкой, дикой
Закивал мне, как старуха.
Предвечерний час объемлет
Окружающий орешник.
Небо древним тайнам внемлет,
Где–то крикнул пересмешник.
Когда цветет этот фантастический цветок, ночь бывает яснее дня и море колышется. Рассказывают, что бутон его разрывается с треском и распускается золотым или красным, кровавым пламенем, и притом столь ярким, что глаз не в состоянии выносить чудного блеска; показывается этот цветок в то же самое время, в которое и клады, выходя из земли, горят синими огоньками…
Ночь, в которую цветет папоротник, бывает среди лета — на Ивана Купалу, когда Перун, по древнему представлению, выступал на битву с демоном–иссушителем, останавливающим колесницу Солнца на небесной высоте, разбивал его облачные скалы, открывал спрятанные в них сокровища и умерял томительный зной дождевыми ливнями. Кроме того, папоротников цвет распускается и в грозовые летние и осенние ночи, известные под именем воробьиных, или рябиновых, когда часть воробьев черт отпускает на волю, а другую предает смерти, что указывает на враждебное отношение его к этим птицам. Но, вероятно, еще в эпоху язычества с воробьем стали соединять то же демоническое значение, какое присваивалось ворону, сове и другим хищным птицам, в которых обыкновенно олицетворялись грозовые бури… В темную, непроглядную полночь, под грозой и бурею, расцветает огненный цветок Пе–руна, разливая кругом такой же яркий свет, как самое солнце; но цветок этот красуется одно краткое мгновение: не успеешь глазом мигнуть, как он блеснет и исчезнет! Нечистые духи срывают его и уносят в свои вертепы. Кто желает добыть цвет папоротника, тот должен накануне светлого праздника Купалы отправиться в лес, взявши с собою скатерть и нож, потом найти куст папоротника, очертить около него ножом круг, разостлать скатерть и, сидя в замкнутой круговой черте, не сводить глаз с растения; как только загорится цветок, тотчас же должно сорвать его и разрезать палец или ладонь руки и в рану вложить цветок. Тогда все тайное и скрытое будет ведомо и доступно…
Нечистая сила всячески мешает человеку достать чудесный Жар–цвет; около папоротника в заветную ночь лежат змеи и разные чудовища и жадно сторожат минуту его расцвета. На смельчака, который решается овладеть этим чудом, нечистая сила наводит непробудный сон или силится оковать его страхом: едва сорвет он цветок, как вдруг земля заколеблется под его ногами, раздадутся удары грома, заблистает молния, завоют ветры, послышатся неистовые крики, стрельба, дьявольский хохот и звуки хлыстов, которыми нечистые хлопают по земле. Человека обдаст адским пламенем и удушливым серным запахом; перед ним явятся звероподобные чудища с высунутыми огненными языками, острые концы которых пронизывают до самого сердца.
Пока не добудешь цвета папоротника, боже избави выступать из круговой черты или оглядываться по сторонам: как повернешь голову, так она и останется навеки! — а выступишь из круга, черти разорвут на части. Сорвавши цветок, надо сжать его в руке крепко–накрепко и бежать домой без оглядки; если оглянешься — весь труд пропал: Жар–цвет исчезнет! По мнению других, не должно выходить из круга до самого утра, так как нечистые удаляются только с появлением солнца, а кто выйдет прежде, у того они вырвут цветок. Те же условия: очертить себя кругом и не оглядываться — необходимо соблюдать и при добывании клада.
Та же могучая сила, которая присваивалась Перуновой палице, грому, принадлежит и цвету папоротника: обладая им, человек не боится ни бури, ни грома, ни воды, ни огня, делается недоступным влиянию злого чародейства и может повелевать нечистыми духами. Для этих последних цвет папоротника так же страшен, как и громовые стрелы: завидев пламенный цветок, они, по одному представлению, стараются овладеть им и запрятать в облачные пещеры, а по другому — в ужасе разбегаются от него по своим трущобам и болотам. Цветок этот отмыкает все замки и двери (только приложи его — и железные запоры, цепи и связи вмиг распадаются!), открывает погреба, кладовые, казнохранилища и обнаруживает подземные клады.
Кто владеет чудесным цветком, тот видит все, что кроется в недрах: темная земная кора кажется ему прозрачною, словно стекло. Так как молния есть проводник живой воды и так как вода эта называлась небесным вином, то отсюда возникли поверья, наделяющие папоротник целебными свойствами, и мнение, будто с помощью его цвета можно черпать из рек и колодцев вместо воды сладкое вино.
Всякий, кто достанет Жар–цвет, становится вещим человеком, знает прошедшее, настоящее и будущее, угадывает чужие мысли и понимает разговоры растений, птиц, гадов и зверей. Сверх того, он может по собственному произволу насылать в сердце девицы горячее чувство любви, для чего заговоры постоянно обращаются к богу–громовнику и его молниеносным стрелам.