Kto naprawdę stoi za falą migrantów szturmujących Europę?
O problemie nielegalnych imigrantów, od kilku tygodni dziesiątkami tysięcy zalewających południową Europę, napisano już dosłownie całe tomy komentarzy, analiz i artykułów. Niestety, niewiele było wśród nich rzetelnych i pozbawionych ideologiczno-politycznych emocji prób poszukiwania faktycznych źródeł tego fenomenu. Temat imigrantów, niezbyt trafnie określanych mianem „uchodźców”, stał się bowiem – jak wiele mu podobnych – elementem politycznej rozgrywki i rywalizacji tak na szczeblu unijnym, jak i narodowym. W takiej atmosferze niezwykle łatwo przeoczyć (lub, co gorsza – celowo pominąć) fakty i wydarzenia, które stanowią o prawdziwej naturze zjawiska masowej migracji do Europy.
Tymczasem coraz więcej danych i faktów wskazuje na to, że nie mamy bynajmniej do czynienia ze spontaniczną, masową ucieczką tysięcy wymęczonych wojną ludzi, lecz z systematycznie wdrażanym w życie planem zalania Europy tłumami imigrantów, który jest na rękę co najmniej kilku ważnym graczom (państwowym i pozapaństwowym) na geopolitycznej, eurazjatyckiej szachownicy. Warto zatem poddać analizie kwestię napływu do Europy imigrantów z regionu Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej (MENA, Middle East & North Africa) właśnie pod kątem zasadniczych, realnych przyczyn tego zjawiska.
Exodus z dnia na dzień
Pierwszym i najważniejszym faktem, który od razu rzucił się w oczy ludziom nawet na co dzień nie interesującym się zagadnieniami międzynarodowymi, była z jednej strony nagłość i masowość napływu imigrantów z regionu MENA (niemalże z dnia na dzień pojawiły się w Europie Południowej dziesiątki tysięcy przybyszy), z drugiej zaś zadziwiająca koincydencja w czasie między dwoma odległymi geograficznie „prądami”, tj. (mówiąc umownie) „syryjsko-irackim” oraz „libijskim”.
Wbrew pozorom, sytuacja na większości frontów syryjskiego konfliktu jest od dłuższego czasu względnie ustabilizowana, a sama wojna zamieniła się w wielu regionach kraju niemalże w pozycyjną. Wyjątki od tej reguły – jak walki wokół Aleppo, w kurdyjskiej Rodżawie i w prowincji Idlib na północy kraju, a także wciąż zmienna sytuacja w starciach sił rządowych z kalifatem w środkowej Syrii – mają w istocie lokalny (a nierzadko wręcz punktowy) charakter i nie wpływają na całościowy, strategiczny obraz wojny. Z pewnością też nie generują już masowego exodusu uchodźców, szukających schronienia w państwach ościennych.
Podobnie jest w Iraku, w którym – po okresie chaotycznej reakcji na żywiołową ekspansję Państwa Islamskiego latem ubiegłego roku – linie frontów także utrwaliły się i okrzepły, a skala walk i przemocy uległa znacznemu zmniejszeniu (choć i tak bije wciąż wszelkie rekordy).
Obecnie wiadomo już jednak, że zdecydowana większość (nawet do 90 proc.) spośród bliskowschodnich imigrantów, szturmujących dzisiaj Europę w drodze do „ziemi obiecanej” w bogatych państwach zachodniej części kontynentu – spędziła ostatnie kilka-kilkanaście (a niektórzy nawet kilkadziesiąt) miesięcy w obozach dla uchodźców w regionie bliskowschodnim. Przede wszystkim w Turcji, ale też (choć w znacznie mniejszym odsetku) w Jordanii i Libanie. Ci ludzie nie uciekali zatem bezpośrednio z Syrii czy Iraku, im nie groziła ani wczoraj, ani przedwczoraj śmierć czy prześladowania. Przebywali w obozach dla uchodźców, oczywiście bez zbytniego komfortu, ale ich życie i zdrowie nie było z pewnością bezpośrednio zagrożone.
Kolejnym elementem, który od razu wzbudził zdziwienie i zaciekawienie dociekliwych obserwatorów wydarzeń związanych z problemem imigrantów, był fakt, iż tłumy owych „uchodźców” składały się niemal w całości z młodych, zdrowych mężczyzn (jak ktoś słusznie zauważył – w wieku poborowym). Do tego całkiem nieźle ubranych i wyposażonych w dobrej jakości telefony komórkowe, smartfony, tablety itp. I co chyba jeszcze ważniejsze – mających przy sobie tysiące euro (w gotówce!), które przeznaczali najpierw na opłacenie przemytników z Turcji, później na przekupywanie urzędników i pograniczników na kolejnych europejskich granicach, tudzież na wydatki na bieżące potrzeby (wodę, żywność, lekarstwa).
Co więcej, uważna analiza wielu nagrań wideo i zdjęć, przedstawiających np. marsz imigrantów przez terytorium Macedonii, Serbii i Węgier, pozwala stwierdzić, iż owe pozornie bezładne masy imigrantów były (są?) w rzeczywistości doskonale wewnętrznie zorganizowane i zdyscyplinowane – podzielone na ok. 100-200 osobowe grupki, z własnymi liderami, w niczym nie przypominają chaotycznej „wędrówki ludów” wywołanej strachem przed wojną i prześladowaniami. Wewnętrzną spójność, dyscyplinę i koordynację działań wśród imigrantów doskonale widać było zwłaszcza w tych sytuacjach, w których z jakichś względów ich wcześniejsze plany i zamiary nie mogły być zrealizowane – jak np. podczas zamknięcia przez władze węgierskie dworca Keleti w Budapeszcie czy późniejszego całkowitego odizolowania granicy serbsko-węgierskiej.