Morze, nasze morze
Kilka ostatnich dni spędziliśmy nad cudownie czystym, ciepłym morzem.
Im dłużej tam byliśmy, im dłużej je obserwowaliśmy i do pewnego stopnia uczestniczyliśmy w jego życiu, tym bardziej widzieliśmy je jako jeden, niezwykle różnorodny a jednak niezwykle spójny (i aktywny), wielki organizm.
Oczywiście nie wiem czym jest dla ryby morze w którym żyje. Mam jednak silne przeczucie, że gdyby jakoś „odjąć” jej część instynktu przetrwania, który tworzy poczucie odrębności – u ludzi „podrasowany” umysłem – ryba, człowiek, i każdy inny organizm, odczuwałby siebie jako aktywność środowiska w którym żyje, a więc byłby z nim w jedności, w której rzecz jasna jest nieustannie zanurzony… jak ryba w morzu.
Bycie człowiekiem, istotą obdarowaną wyobraźnią i wrażliwością, daje pewne możliwości świadomego doświadczenia zarówno różnorodności jaki i jedności, jednocześnie niezwykle zawężając je do tzw ludzkiej perspektywy, która dla tej formy jest perspektywą dominującą.
Możliwe, że właśnie z powodu tego „zawężenia”, doświadczenie Jedności sprowadzone jest do rangi mistycznego epizodu, zamiast naturalnego stanu istnienia.