http://www.sfora.pl/Hierarcha-Fala-poganstwa-idzie-przez-Polske-jak-walec-a58690
http://www.sfora.pl/Szok-w-Szwecji-Torturuja-dzieci-bo-opetaly-je-demony-a42443
http://www.sfora.pl/Kosciol-idzie-na-wojne-z-wrozkami-To-zla-moc-a26608
http://www.sfora.pl/Tak-rozpoznasz-czlowieka-opetanego-przez-diabla-a27602
Komentarzem do tego cyrku ,do tego podsycania psychozy u podatnych na manipulację ludzi niech będzie rozdział z książki Niepodzielone Wilbera Kena
Większość ludzi odczuwa bardzo silny opór przed uznaniem swego cienia za własny,
opór przed przyznaniem się do nie chcianych cech i impulsów.
W istocie opór ten jest jedną z ważniejszych przyczyn projekcji.
Człowiek stawia opór cieniowi, stawia opór nie chcianym aspektom siebie samego i dlatego je projektuje.
W przypadku projekcji mamy więc zawsze do czynienia z oporem.
Czasem opór jest umiarkowany, czasem gwałtowny. Jego działanie jest szczególnie oczywiste w najpowszechniejszej formie projekcji, czyli polowaniu na czarownice.
Prawie każdy słyszał kiedyś lub sam uczestniczył w jakiejś formie polowania na czarownice.
Te groteskowe imprezy ilustrują, jak katastrofalne mogą być skutki projekcji i nieuleczalnej ślepoty ludzi na własne słabości.
Polowanie na czarownice w sposób najbardziej wyrazisty oddaje istotę projekcji, która polega na tym, że brzydzą nas u innych tylko i wyłącznie te cechy, które podświadomie budzą w nas odrazę u siebie samych.
Polowanie na czarownice zaczyna się z chwilą, gdy ktoś traci z oczu jakąś swoją cechę lub skłonność, którą uważa za złą, diaboliczną, demoniczną, a przynajmniej naganną.
Skłonność ta czy cecha może być w istocie zupełnie błaha –jakaś drobna ludzka przewrotność czy złośliwość.
Każdy z nas ma swoją ciemną stronę. Ale ,,ciemna strona” nie znaczy ,,zła”: w każdym z nas tkwi coś mrocznego, lecz jeśli jesteśmy tego z grubsza świadomi i akceptujemy to, ,,mroki serca” dodają nawet życiu kolorytu.
Zgodnie z tradycją hebrajską sam Bóg umieścił w sercach ludzi te przewrotne, łobuzerskie i szelmowskie skłonności, przypuszczalnie po to, aby nie umarli z nudów.
Polujący na czarownice wierzy jednak, że w jego sercu nie kryją się żadne grzeszki.
Przyjmuje osobliwą postawę jedynego sprawiedliwego. Prawda jest taka, że wbrew temu, w co sam wierzy i do czego chciałby przekonać innych, grzeszki istnieją, tyle że wyjątkowo go uwierają.
Stawia im opór, usiłuje się ich wyprzeć, usunąć ze swego ja.
Grzeszki jednak pozostają i nieustannie zwracają na siebie uwagę.
Im bardziej grzeszki zwracają na siebie uwagę, tym większy osoba polująca na czarownice stawia im opór.
Im większy stawia im opór, tym bardziej przybierają na sile.
Wreszcie przychodzi moment, kiedy nie potrafi już ich więcej nie dostrzegać.
Dostrzega je jednak na swój sposób — u innych ludzi.
Wie, że w czyimś sercu kryją się grzeszki, ale ponieważ u siebie ich nie widzi, winien jest ktoś inny.
Teraz wystarczy już tylko znaleźć tego kogoś, co staje się niezwykle istotnym zadaniem,
ponieważ jeżeli polujący na czarownice nie znajdzie osoby, na którą będzie mógł rzutować cień, sam zostanie nim obarczony.
W tej właśnie fazie swą kluczową rolę zaczyna odgrywać opór, ponieważ nienawiść i opór wobec własnego cienia
zostają przeniesione na osobę, na którą dokonała się projekcja cienia.
VII Poziom persony: początek wędrówki
Wędrówka, zmierzająca ku odkryciu własnego ja, rozpoczyna się z chwilą, gdy poczujesz się świadomie niezadowolony z życia.
Wbrew opinii większości fachowców dotkliwe niezadowolenie z życia nie jest oznaką choroby psychicznej, braku przystosowania społecznego czy zaburzeń osobowości. W odczuciu tym kryje się bowiem zawiązek rozumienia, szczególnego rozumienia, które zwykle tkwi głęboko ukryte pod nawarstwieniami społecznych konwenansów. Osoba, która zaczyna odczuwać życie jako cierpienie, jednocześnie rozbudza się ku głębszej, prawdziwszej rzeczywistości. Cierpienie rozbija bowiem w drobny mak nasze dogodne fikcje, dotyczące rzeczywistości, i zmusza nas, byśmy żyli inaczej — byśmy staranniej patrzyli, głębiej odczuwali, poznawali siebie i nasze światy metodami, których wcześniej unikaliśmy. Ktoś powiedział, jak sądzę słusznie, że cierpienie jest największą łaską. W pewnym sensie cierpienie jest właściwie powodem do radości, ponieważ wyznacza początek twórczej wędrówki ku odkryciu swego ja. Ale tylko w szczególnym sensie. Niektórzy ludzie przywiązują się do swego cierpienia jak matka do dziecka i noszą je ze sobą jak brzemię, którego nie śmią się pozbyć. Nie przeciwstawiają cierpieniu świadomości, lecz wczepiają się w nie pazurami, masochistycznie hołubiąc sekretne rozkosze samoudręczenia. Cierpienia nie wolno unikać, usuwać ze świadomości czy brzydzić się nim, lecz nie należy go również gloryfikować ani napawać się jego dramatyzmem. Pojawienie się cierpienia jest nie tyle dobrem, ile dobrą wróżbą, sygnałem, że zaczynasz zdawać sobie sprawę, iż życie poza świadomością jedyną oznacza ból, smutek i żałość. Życie podzielone to życie w nieustannej walce, lęku i bólu — życie, zmierzające nieuchronnie ku śmierci. Tylko za cenę przeróżnych otępiających rekompensat, rozrywek i przelotnych przyjemności godzimy się nie kwestionować naszych złudnych granic, siły napędzającej kołowrót cierpienia. Jednak prędzej czy później, jeżeli pozostanie w nas choćby ślad wrażliwości, rekompensaty, które odgradzają nas od prawdy, utracą swe uśmierzające działanie. Kiedy to się stanie zaczniemy odczuwać cierpienie, ponieważ nasza świadomość skieruje się ku pełnej konfliktów naturze naszych fałszywych granic i podzielonego życia, jakie na nich zbudowaliśmy.
Cierpienie jest zatem pierwotnym impulsem ku uznaniu fałszywości granic.
Jeżeli się je dobrze rozumie, posiada działanie wyzwalające, ponieważ popycha ku przekroczeniu granic.
Cierpimy zatem nie dlatego, że jesteśmy chorzy, lecz dlatego, że pojawia się przebłysk prawdy.
Aby tego przebłysku nie zmarnować, konieczne jest jednak właściwe zrozumienie cierpienia.
Musimy poprawnie zinterpretować cierpienie, aby się w nim pogrążyć, żyć w nim i ostatecznie się od niego wyzwolić.
Jeżeli zaś błędnie zrozumiemy cierpienie, utkwimy w nim na zawsze — będziemy pławili się w cierpieniu, nie widząc innego wyjścia.
Przez całą historię ludzkości rozmaici szamani, kapłani, mędrcy, mistycy, święci, psycholodzy i psychiatrzy starali się pokazać takie sposoby życia w cierpieniu, które pozwalają ostatecznie wznieść się ponad cierpienie.
Przekazywali ludziom wiedzę na temat cierpienia, aby je właściwie zrozumieli i umieli się z niego wyswobodzić.
Wiedza oferowana przez rozmaitych lekarzy duszy nie zawsze była jednak taka sama. W istocie wiele z tych mądrości wzajemnie się wyklucza. Starożytni lekarze duszy radzili nawiązać kontakt z Bogiem.
Współcześni lekarze duszy proponują więź z podświadomością.
Bardziej awangardowi znachorzy każą powrócić do swego ciała, jasnowidze radzą wznieść się ponad ciało. W naszych czasach pomiędzy lekarzami duszy panuje bodaj największa niezgoda w całej historii ludzkości, skutkiem czego jesteśmy sparaliżowani w naszym cierpieniu, nie wiemy, jak je rozumieć, nie wiemy nawet, do kogo się w tej sprawie zwrócić. A kiedy tak tkwimy zamarli w cierpieniu, nie potrafimy głębiej wniknąć w prawdziwą rzeczywistość. Nie potrafimy pogrążyć się w cierpieniu świadomie, tak aby zawarta w nim mądrość nas wyzwoliła. Cierpienie nie może zaowocować, jeżeli nie wiemy, co ono oznacza, jeżeli nie wiemy, dlaczego zaistniało. A nie wiemy, co ono oznacza, ponieważ nie mamy lekarza duszy, któremu moglibyśmy prawdziwie i bez reszty zaufać.
Był czas, kiedy z niewinną wiarą szukaliśmy porady u kapłana, mędrca lub szamana i kierowaliśmy naszą świadomość ku Bogu.
W ostatnim stuleciu kapłana w dużej mierze wyparł jednak psychiatra, jako autorytet, ku któremu można się zwrócić w potrzebie duszy,
ten zaś nowy kapłan skierował naszą świadomość ku aspektom naszej własnej psyche.
Dziś jednak zaufanie do psychiatrów jako lekarzy duszy stopniowo maleje.
Powstają nowocześniejsze, skuteczniejsze, bardziej wyzwalające terapie.
Nowi lekarze duszy, którzy wychodzą z takich ośrodków rozwoju, jak Esalen czy Oasis, zrewolucjonizowali znaczenie terapii, kierując naszą świadomość ku całemu organizmowi, a nie tylko ku ubezcieleśnionej psyche. Na naszych oczach rodzi się też transpersonalny lekarz duszy, który kieruje naszą świadomość bezpośrednio ku świadomości ponadjednostkowej.
Komu jednak wierzyć, skoro lekarze ci, niestety, nie zgadzają się ze sobą?
Największa trudność w tej ogólnej kwestii: ,,kto ma rację?” polega na tym, że zarówno laicy,jak i fachowcy uparcie zakładają,
że ci wszyscy lekarze duszy podchodzą do człowieka z różnych punktów widzenia.
Tymczasem tak nie jest. Lekarze ci podchodzą z różnych punktów widzenia do różnych p o z i o m ó w ludzkiej świadomości.
Nie ma dziś lekarzy duszy, którym moglibyśmy w pełni zaufać, ponieważ wyobrażamy sobie, że wszyscy mówią o tym samym poziomie naszej świadomości, a skoro tak, to bez wątpienia wzajemnie sobie zaprzeczają w najważniejszych kwestiach. Jednakże kiedy zdamy sobie sprawę z wielopoziomowości ludzkiej świadomości, kiedy zrozumiemy, że jesteśmy istotami wielowarstwowymi, przekonamy się, że te rozmaite terapie w tak wielkim stopniu różnią się od siebie właśnie dlatego, że są ukierunkowane na różne warstwy duszy. Kiedy zaś zrozumiemy, że opinie lekarzy duszy niekoniecznie są sprzeczne, tylko dotyczą różnych poziomów, być może zechcemy uważniej wysłuchać, co każdy z nich ma do powiedzenia na temat poziomu, którym się zajmuje. Może się okazać, że nasze cierpienie rozgrywa się właśnie na tym poziomie, a wtedy lekarz przypuszczalnie pomoże nam zrozumieć jego znaczenie, znosić je świadomie, a następnie je przekroczyć. Kiedy zyskamy ogólną znajomość spektrum świadomości, poszczególnych warstw naszej istoty, łatwiej nam przyjdzie dostrzec, na którym poziomie obecnie żyjemy i na którym poziomie rodzi się nasze ewentualne cierpienie.
Dzięki temu będziemy mogli dobrać lekarza i metodę odpowiednią dla naszego cierpienia i przestaniemy tkwić w nim jak sparaliżowani. Aby to osiągnąć, w następnych rozdziałach zajmiemy się najważniejszymi poziomami spektrum. Przyjrzymy się możliwościom, radościom i wartościom, zawartym w każdym poziomie, a szczególnie zrodzonym z poszczególnych poziomów problemom, bolączkom i symptomom. Zajmiemy się również najważniejszymi terapiami, które stworzono, aby zaradzić cierpieniom typowym dla poszczególnych poziomów. Mam nadzieję, że powstanie w ten sposób czytelna mapa głębin świadomości, która umożliwi czytelnikowi poruszanie się po labiryncie jego własnych granic. Będziemy zmierzać od góry do dołu spektrum świadomości. Ten ruch zstępujący można opisywać jako harmonizowanie sprzeczności, poszerzanie świadomości czy rozbijanie kompleksów, jednak przede wszystkim jest to usuwanie granic, scalanie podzielonego. Przekonaliśmy się, że za każdym razem, gdy powstaje nowa granica, zawężamy, krępujemy i zacieśniamy poczucie naszego ja: nasza tożsamość, początkowo ogarniająca cały wszechświat, później zawiera w sobie kolejno tylko organizm, ego i personę. Mówiąc przenośnie, ja coraz bardziej ubywa, nie-ja zaś coraz bardziej przybywa. Z powstaniem każdej nowej granicy jakiś aspekt jaźni ulega projekcji, skutkiem czego wydaje się zewnętrzny i obcy. Zbudować granicę to dokonać projekcji — jakiś aspekt jaźni jest teraz postrzegany jako nie-ja. Analogicznie — odwrócenie mechanizmu projekcji, czyli introjekcja, polega na usunięciu granicy. Kiedy zdajesz sobie sprawę, że pozornie zewnętrzna projekcja jest w istocie odbiciem ciebie samego, usuwasz tę konkretną granicę pomiędzy ja i nie-ja. Pole twojej świadomości staje się rozleglejsze, bardziej otwarte i wolne, mniej podzielone. Prawdziwie się zaprzyjaźnić, a ostatecznie całkowicie się zjednoczyć z dawnym wrogiem to to samo, co zlikwidować linię frontu i poszerzyć terytorium, na którym możesz się swobodnie poruszać. Uległe projekcji aspekty nie będą już dla ciebie zagrożeniem, ponieważ są tobą. Zstąpienie w dół spektrum polega zatem na introjekcji, dokonanej poprzez usunięcie granicy. Odbywa się to z każdym krokiem po drabinie świadomości. Większość kwestii, dotyczących granic, projekcji, introjekcji i konfliktu przeciwieństw, stanie się jaśniejsza, gdy przejdziemy do konkretnych przykładów. Ten rozdział poświęcony będzie pojęciom persony i cienia, jak również środkom, które pomagają zejść z poziomu persony na poziom ego. W następnym rozdziale zajmiemy się schodzeniem do poziomu centaura, potem do świadomości transpersonalnej i wreszcie do świadomości jedynej. W każdym z tych rozdziałów stawiam sobie przede wszystkim praktyczne cele: 1) umożliwić czytelnikowi zrozumienie poszczególnych poziomów; 2) pozwolić mu empirycznie zaznać każdego z poziomów i 3) ogólnie przedstawić stosowane dziś rodzaje terapii, ukierunkowane na dany poziom. Rozdziały te nie służą temu, by się na dłużej zadomowić na jakimś konkretnym poziomie, lecz tylko z grubsza się zapoznać z obowiązującymi na tym poziomie terapiami. Dłuższe przebywanie na którymś z głębszych poziomów świadomości wymaga wiele pracy i nauki, w związku z czym na końcu każdego rozdziału podaję zalecaną bibliografię i listę terapii, ukierunkowanych na dany poziom. Zacznijmy od poziomu persony, na którym uwięziona jest większość ludzi. Persona to w mniejszym lub większym stopniu zniekształcony i zubożały autowizerunek. Persona powstaje wtedy, gdy jednostka usiłuje zaprzeczyć istnieniu pewnych swoich cech i impulsów, takich jak złość, upór, popęd płciowy, radość, wrogość, odwaga, agresja, ambicja, ciekawość itp. Wypieranie się tych cech i impulsów nie powoduje jednak ich zaniku. Ponieważ są one realne, jednostka może tylko udawać, że przynależą do kogoś innego. A zatem koniec końców jednostka nie zaprzecza istnieniu tych cech i impulsów, a tylko przenosi tytuł własności na kogo innego. Zaczyna wierzyć, że są obce, zewnętrzne, znajdują się poza ja. Zawężyła swe granice, tak aby usunąć na zewnątrz nie chciane cechy i skłonności. Projektowane, wyalienowane skłonności tworzą cień, jednostka zaś utożsamia się z tym, co pozostało: zawężonym, zubożałym i zniekształconym autowizerunkiem, czyli personą. Powstała nowa granica i rozgorzała nowa wojna przeciwieństw: persony i jej własnego cienia.
Proces projekcji cienia łatwo pojąć, lecz trudno odtworzyć, ponieważ zniszczylibyśmy wtedy niektóre z naszych najcenniejszych złudzeń. Prześledzimy ten proces na następującym przykładzie. Jan bardzo chce posprzątać garaż, w którym panuje rozpaczliwy bałagan. Z zamiarem tym nosi się już od jakiegoś czasu. Wreszcie uznaje, że nadszedł znakomity moment. Wskakuje w stare robocze ubranie i z umiarkowanym entuzjazmem udaje się do garażu. W tej fazie Jan posiada silny kontakt ze swym popędem, ponieważ mimo że wie, iż konieczny będzie spory wysiłek, posprzątanie garażu jest zdecydowanie czymś, co chce zrobić. To prawda, że jakaś jego cząstka nie ma ochoty babrać się w tych wszystkich śmieciach, ważne jest jednak, że pragnienie posprzątania garażu przewyższa pragnienie zaniechania tej czynności, gdyż w przeciwnym razie Jan by się do tego nie zabrał. Jednak gdy Jan wchodzi do garażu i jego oczom ukazuje się nieprawdopodobne pobojowisko, zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Jan zaczyna mieć wątpliwości. Nie wraca jednak do domu. Kręci się po garażu, przegląda stare czasopisma, bawi się starą rękawicą do baseballu, snuje marzenia. W tej fazie Jan zaczyna tracić kontakt ze swym popędem. Ważne jest jednak, że pragnienie posprzątania garażu nie zanikło, bo w przeciwnym razie Jan wróciłby do domu. Pragnienie posprzątania garażu jest nadal silniejsze niż pragnienie, by dać sobie z tym spokój. Jan zaczyna jednak zapominać o swym własnym popędzie, zaczyna się alienacja i projekcja popędu. Projekcja popędu przebiega w następujący sposób: pragnienie Jana, by posprzątać garaż, jest, jak widzieliśmy, nadal obecne. Jest nadal aktywne i domaga się, by zwrócić na nie uwagę, podobnie jak na przykład głód będzie się domagał, byś zaspokoił swój popęd zjedzenia czegoś. Ponieważ popęd posprzątania garażu jest nadal obecny i aktywny, Jan wie pół-świadomie, że ktoś chce od niego, by posprzątał garaż. Z tego właśnie powodu Jan kręci się po garażu, zamiast wrócić do domu. Wie, że ktoś chce od niego, aby posprzątał garaż. Problem polega na tym, że zapomniał, kto to jest. Całe przedsięwzięcie zaczyna go więc złościć i w miarę upływu czasu Jan staje się coraz bardziej niezadowolony ze swej sytuacji. Wszystko, czego mu teraz potrzeba, aby dokończyć projekcji — czyli zupełnie zapomnieć o swym własnym popędzie posprzątania garażu — to odpowiedni kandydat, na którego mógłby przenieść swój popęd.
Ponieważ wie, że ktoś domaga się od niego posprzątania garażu, co doprowadza go do szału, ma wielką ochotę zidentyfikować tę osobę. Na scenie pojawia się niczego nie podejrzewająca ofiara: koło garażu przypadkiem przechodzi żona Jana, zagląda do środka i najzwyczajniej w świecie pyta, czy już skończył. W umiarkowanym napadzie wściekłości Jan odpowiada, żeby ,,odczepiła się od niego!” Teraz bowiem czuje, że to nie on, lecz jego żona chce, by posprzątał garaż. Projekcja jest zupełna, ponieważ popęd Jana pochodzi teraz z zewnątrz. Jan rzutował swój popęd, cisnął za mur, skąd popęd go atakuje. Jan zaczyna przeto odczuwać, że żona wywiera na niego p r e s j ę .
Tymczasem presja pochodzi od jego własnego, rzutowanego popędu, przeniesionego pragnienia, by posprzątać garaż. Jan może wrzasnąć na żonę, że nie ma ochoty sprzątać tego idiotycznego garażu i żeby przestała go wreszcie dręczyć i ponaglać. Lecz gdyby Jan naprawdę nie chciał posprzątać garażu, gdyby ten popęd naprawdę był mu obcy, odpowiedziałby po prostu, że zmienił zdanie i posprząta kiedy indziej. Nie odpowiedział jednak w ten sposób, ponieważ półświadomie wiedział, że ktoś naprawdę chce, żeby garaż został posprzątany, a skoro to nie on, to na pewno ktoś inny. Odpowiednim kandydatem jest oczywiście żona. Gdy pojawia się na horyzoncie, Jan projektuje na nią swój popęd. Reasumując, Jan rzutował swój popęd i zaczął go doświadczać jako popędu zewnętrznego, nie pochodzącego z niego samego. Popęd zewnętrzny można określić mianem presji. Za każdym razem, gdy dokonamy projekcji jakiegoś popędu, czujemy presję, czujemy, jak nasz własny popęd zwraca się ku nam od zewnątrz. Co więcej — w tym miejscu większość ludzi mruga z niedowierzaniem oczami — k a ż d a presja jest skutkiem projekcji popędu. W powyższym przykładzie zwróć uwagę na fakt, że gdyby Jan nie posiadał popędu posprzątania garażu, nie odczułby żadnej presji ze strony żony. Całą sytuację potraktowałby zupełnie spokojnie i odpowiedziałby, że dziś nie ma ochoty tego robić albo że zmienił zamiar. Tymczasem czuł się poddany presji! W istocie jednak presji nie wywierała żona, lecz jego własny popęd.
Bez popędu nie ma presji. Każda presja jest w gruncie rzeczy rzutowanym popędem osoby, która odczuwa presję. Załóżmy jednak, że po wejściu do garażu żona Jana rzeczywiście zażąda, żeby Jan nie odkładał sprzątania na inny dzień. Czyż sytuacja nie zmieni się radykalnie? Czy odczuwana przez Jana presja nie będzie rzeczywiście pochodzić od żony? W istocie jednak sytuacja wcale nie ulegnie zmianie, prócz tego, że Janowi znacznie łatwiej będzie dokonać projekcji. Ponieważ żona okazuje identyczny popęd, co Jan, jest dla niego wprost wymarzoną ofiarą, co nie zmienia faktu, że rzutowany popęd pozostaje jego własnym. Gdyby sam nie posiadał popędu i nie potrzebował go rzutować, nie wystąpiłoby odczucie presji. Być może żona rzeczy wiście naciska, aby coś zrobił, ale Jan odczuje presję tylko wtedy, gdy sam też będzie chciał to zrobić, a później dokona projekcji tego pragnienia. Jego odczucia są bowiem zawsze tylko jego własne. Terapeuci tego poziomu świadomości zasugerują więc, że pacjent, który nieustannie odczuwa presję, po prostu ma więcej popędu i energii niż sądzi. Gdyby nie miał popędu, niczym by się nie przejmował. A zatem odczuwając jakiegoś rodzaju presję — ze strony szefa, małżonka, nauczycieli, znajomych, współpracowników, dzieci — dojrzała osoba umie wykorzystać te odczucia jako sygnał, że tkwi w niej jakaś energia i popęd, którego jest w danej chwili nieświadoma. Osoba ta nauczyła się przekładać zdanie: ,,Czuję presję” na: ,,Posiadam więcej energii niż sądziłem”. Zdawszy sobie sprawę, że wszelkie odczucia presji to tylko jej własne, nie uświadomione popędy, może od nowa zdecydować, czy te popędy zrealizować, czy też odłożyć ich realizację na później.
Tak czy tak dojrzała osoba wie, że są to jej własne popędy. Podstawowy mechanizm projekcji jest zatem dość prosty.
Impuls (taki jak popęd, złość lub pragnienie), który rodzi się wewnątrz ciebie i jest naturalnie skierowany na zewnątrz, ku otoczeniu, uległszy projekcji, sprawia wrażenie impulsu pochodzącego z zewnątrz, z otoczenia, i skierowanego do wewnątrz, ku tobie.
Jest to mechanizm bumerangu: maltretujesz się za pomocą swojej własnej energii. Przestajesz być motorem swego własnego działania. Przeniosłeś impuls na drugą stronę granicy pomiędzy ja i nie-ja, toteż atakuje cię on z zewnątrz, zamiast pomóc tobie zaatakować otoczenie. Widzimy zatem, że projekcja cienia posiada dwie istotne konsekwencje.
Po pierwsze, czujesz, że jesteś całkowicie pozbawiony rzutowanego impulsu, cechy czy skłonności.
Po drugie, one istnieją ,,na zewnątrz”, w otoczeniu, zazwyczaj u innych ludzi. Ja zostaje pomniejszone, nie-ja powiększone.
Jednak choćby ten stan rzeczy nie był zbyt wygodny, projektująca osoba będzie zażarcie bronić swego błędnego obrazu rzeczywistości.
Gdybyś podszedł do Jana, wrzeszczącego na swą Bogu ducha winną żonę, i powiedział mu, że jego odczucie presji i ponaglania to w istocie jego własny popęd, przypuszczalnie zostałbyś pobity. Projektująca jednostka za wszelką cenę pragnie bowiem dowieść, że jej wizja rzeczywistości jest słuszna.
Większość ludzi odczuwa bardzo silny opór przed uznaniem swego cienia za własny,
opór przed przyznaniem się do nie chcianych cech i impulsów.
W istocie opór ten jest jedną z ważniejszych przyczyn projekcji.
Człowiek stawia opór cieniowi, stawia opór nie chcianym aspektom siebie samego i dlatego je projektuje.
W przypadku projekcji mamy więc zawsze do czynienia z oporem.
Czasem opór jest umiarkowany, czasem gwałtowny. Jego działanie jest szczególnie oczywiste w najpowszechniejszej formie projekcji,
czyli polowaniu na czarownice.
Prawie każdy słyszał kiedyś lub sam uczestniczył w jakiejś formie polowania na czarownice.
Te groteskowe imprezy ilustrują, jak katastrofalne mogą być skutki projekcji i nieuleczalnej ślepoty ludzi na własne słabości.
Polowanie na czarownice w sposób najbardziej wyrazisty oddaje istotę projekcji, która polega na tym, że brzydzą nas u innych tylko i wyłącznie te cechy, które podświadomie budzą w nas odrazę u siebie samych.
Polowanie na czarownice zaczyna się z chwilą, gdy ktoś traci z oczu jakąś swoją cechę lub skłonność, którą uważa za złą, diaboliczną, demoniczną, a przynajmniej naganną.
Skłonność ta czy cecha może być w istocie zupełnie błaha –jakaś drobna ludzka przewrotność czy złośliwość.
Każdy z nas ma swoją ciemną stronę. Ale ,,ciemna strona” nie znaczy ,,zła”: w każdym z nas tkwi coś mrocznego,
lecz jeśli jesteśmy tego z grubsza świadomi i akceptujemy to, ,,mroki serca” dodają nawet życiu kolorytu.
Zgodnie z tradycją hebrajską sam Bóg umieścił w sercach ludzi te przewrotne, łobuzerskie i szelmowskie skłonności, przypuszczalnie po to, aby nie umarli z nudów.
Polujący na czarownice wierzy jednak, że w jego sercu nie kryją się żadne grzeszki.
Przyjmuje osobliwą postawę jedynego sprawiedliwego. Prawda jest taka, że wbrew temu, w co sam wierzy i do czego chciałby przekonać innych, grzeszki istnieją, tyle że wyjątkowo go uwierają.
Stawia im opór, usiłuje się ich wyprzeć, usunąć ze swego ja.
Grzeszki jednak pozostają i nieustannie zwracają na siebie uwagę.
Im bardziej grzeszki zwracają na siebie uwagę, tym większy osoba polująca na czarownice stawia im opór.
Im większy stawia im opór, tym bardziej przybierają na sile.
Wreszcie przychodzi moment, kiedy nie potrafi już ich więcej nie dostrzegać.
Dostrzega je jednak na swój sposób — u innych ludzi.
Wie, że w czyimś sercu kryją się grzeszki, ale ponieważ u siebie ich nie widzi, winien jest ktoś inny.
Teraz wystarczy już tylko znaleźć tego kogoś, co staje się niezwykle istotnym zadaniem,
ponieważ jeżeli polujący na czarownice nie znajdzie osoby, na którą będzie mógł rzutować cień, sam zostanie nim obarczony.
W tej właśnie fazie swą kluczową rolę zaczyna odgrywać opór, ponieważ nienawiść i opór wobec własnego cienia
zostają przeniesione na osobę, na którą dokonała się projekcja cienia.
Wiele osób uwielbia wygłaszać tyrady o tym, jak bardzo obrzydliwi są homoseksualiści.
Choćby we wszystkim innym byli zupełnie przyzwoici i racjonalni, na każdą wzmiankę o homoseksualistach dostają szału i w napadzie świętego oburzenia postulują odebranie gejom praw obywatelskich (lub jeszcze gorsze represje). Dlaczego tego rodzaju osoby nienawidzą homoseksualistów z taką pasją?
Nie dlatego, że sami są homoseksualistami, lecz dlatego, że widzą w homoseksualiście to, czego podświadomie obawiają się u siebie.
Bardzo im przeszkadzają naturalne, nieuniknione, lecz mało istotne skłonności homoseksualne, które występują u każdego człowieka,
toteż usiłują je rzutować.
Zaczynają więc nienawidzić skłonności homoseksualnych u innych ludzi — ale tylko dlatego, że najpierw nienawidzą ich u siebie.
I oto zaczyna się polowanie na czarownice, w takiej czy innej formie.
Nienawidzimy ludzi, bo są — w naszej opinii — brudni, głupi, zboczeni, niemoralni… Może mamy słuszność. A może nie.
To, jacy naprawdę są, nie ma jednak najmniejszego znaczenia, ponieważ nienawiść powstaje tylko wtedy, gdy my sami nieświadomie posiadamy pogardzane cechy, które przypisujemy innym. Nienawidzimy ich, ponieważ nieustannie nam przypominają o aspektach nas samych, do których nie chcemy się przyznać.
Zaczynamy tu dostrzegać ważny wyróżnik projekcji.
Te elementy otoczenia (ludzie lub rzeczy), które posiadają dla nas silną zawartość emocjonalną, a nie tylko informacyjną,
są zazwyczaj naszymi własnymi projekcjami.
Te elementy, które nas martwią, niepokoją, odpychają lub też — przeciwnie — przyciągają, oczarowują, fascynują, są z reguły odbiciami cienia. Jest takie stare powiedzenie: patrzyłem na ciebie, ujrzałem siebie.
(Kościół uwielbia wygłaszać infantylne elaboraty na temat satanistów i bezbożnych pogan, zapominając
że ich kościół też jest “pogański” jak każdy, a w dodatku wszędzie widzą swojego diabła
ponieważ nie akceptują go w sobie.
Jeśli ktoś umie się posługiwać tylko młotkiem to wszędzie wokół siebie widzi wyłącznie gwoździe)
Posiadając podstawowe zrozumienie cienia, możemy przystąpić do analizy innych typowych projekcji.
A zatem, tak jak presja jest rzutowanym popędem, zobowiązanie jest rzutowanym pragnieniem.
Innymi słowy, nie ustępujące poczucie zobowiązania jest sygnałem, że robisz coś, co pragniesz robić, tylko nie chcesz się do tego przyznać. Poczucie zobowiązania, wyrażające się słowami: ,,Robię to tylko ze względu na ciebie”, najczęściej powstaje w sytuacji rodzinnej.
Rodzice czują się zobowiązani do opieki nad dziećmi, mąż czuje się zobowiązany zapewnić żonie utrzymanie, żona czuje się zobowiązana być posłuszną mężowi itd. Z czasem ludzie zaczynają odczuwać niechęć wobec zobowiązań, choćby inni odbierali je jako zupełnie nieuciążliwe.
W miarę narastania tej niechęci jednostka przypuszczalnie powróci do polowania na czarownice, skutkiem czego mąż i żona wylądują u wiedźmy, potocznie zwanej specjalistą od poradnictwa małżeńskiego.
Osoba, która odczuwa straszliwy ciężar zobowiązania, aby zrobić to czy tamto, w istocie po prostu rzutuje swe rzeczywiste pragnienie, by to zrobić. Nie chce się jednak do tego przyznać (stawia opór cieniowi). Mówi wszystkim coś wręcz przeciwnego: twierdzi, że czuje się zobowiązana, ponieważ tak naprawdę nie chce robić tego czy tamtego. To jednak nie może być do końca prawdą, ponieważ gdyby nie odczuwała żadnego pragnienia, by pomóc, nie odczuwałaby również żadnego zobowiązania.
Chce pomóc innym, lecz rzutuje to pragnienie, po czym jej się wydaje, że to inni żądają od niej pomocy. A zatem zobowiązanie nie jest ciężarem żądań innych, lecz ciężarem naszej własnej życzliwości, do której nie chcemy się przyznać. Przyjrzyjmy się teraz innej powszechnej projekcji. Nie ma chyba nic bardziej przykrego niż gwałtowna trema, poczucie, że wszyscy na nas patrzą. Kiedy musimy wygłosić przemowę, zagrać w jakimś spektaklu czy odebrać nagrodę, jesteśmy sparaliżowani, ponieważ czujemy, że wszyscy na nas patrzą. A przecież wielu ludzi czuje się swobodnie, występując publicznie, z czego wynika, że problem nie kryje się w samej sytuacji, lecz w czymś, co my w tej sytuacji robimy. Cóż więc takiego robimy? Zdaniem wielu terapeutów projektujemy nasze własne zainteresowanie ludźmi, toteż wszyscy wydają się zainteresowani nami. Zamiast patrzeć na innych, czujemy, że oni na nas patrzą. Oddajemy nasze oczy publiczności, toteż jej naturalne zainteresowanie nami rozdyma się ponad wszelką miarę — czujemy się przygwożdżeni wzrokiem, jakby wszyscy obsesyjnie śledzili każdy nasz najdrobniejszy ruch i gest. Nic więc dziwnego, że jesteśmy sparaliżowani, co trwa dopóty, dopóki nie ośmielimy się dokonać introjekcji — zacząć patrzeć, zamiast udzielać naszych oczu innym.
A teraz wyobraź sobie, że ktoś analogicznie projektuje trochę swej wrogości — swego pragnienia, by wyżyć się na otoczeniu.
Poczuje wtedy, że bez żadnego powodu ludzie prowokują go i zachowują się wobec niego nieprzyjaźnie.
(Wszędzie zacznie widzieć satanistów i diabły z którymi trzeba walczyć)
Zacznie się czuć zaniepokojony, a może nawet przerażony ilością wrogiej energii, jaka się na nim zogniskowała.
Będzie to jednak strach nie przed wrogością otoczenia, lecz przed własną wrogością, rzutowaną na otoczenie.
A zatem nieuzasadniony strach przed ludźmi i miejscami jest zazwyczaj sygnałem, że dana osoba czuje gniew i wrogość,
tylko że o tym nie wie.
Podobnie jest z jedną z najczęstszych skarg zgłaszanych przez ludzi, którzy korzystają z poradnictwa emocjonalnego,
a mianowicie poczuciem odrzucenia.
Wydaje im się, że tak naprawdę nikt ich nie lubi, nikomu na nich nie zależy lub też wszyscy są wobec nich bardzo krytyczni.
Uważają, że sami nie wykazują prawie żadnych skłonności do odrzucania innych.
Starają się jak mogą, żeby okazać innym życzliwość i powstrzymać się od krytyki. Lecz takie są właśnie wyróżniające cechy projekcji: tobie brakuje jakiejś cechy, u wszystkich zaś innych pojawia się ona w nadmiarze.
Osoba, która czuje się przez wszystkich odrzucona, w istocie jest zupełnie nieświadoma swych własnych skłonności do odrzucania i krytykowania innych.
Skłonności te mogą być mało istotnym aspektem całej osobowości tej osoby, lecz jeżeli jest ich nieświadoma, będzie je projektować na każdego, kogo zna lub poznaje.
To zaś potęguje pierwotny impuls, toteż świat nagle przybiera ponurą, krytyczną maskę.
Rzecz w tym — dotyczy to zresztą wszystkich rodzajów projekcji — że niektórzy ludzie rzeczywiście mogą mieć do ciebie bardzo krytyczny stosunek. To jednak nie będzie dla ciebie stanowiło problemu, o ile nie uzupełnisz ich rzeczywistego krytycyzmu swoim własnym, rzutowanym.
A zatem zawsze, kiedy masz silne poczucie niskiej wartości i odrzucenia, mądrze byłoby najpierw poszukać projekcji i przyznać, że jesteś trochę bardziej krytyczny wobec świata niż sądziłeś. Po tych wszystkich rozważaniach powinno być oczywiste, że projekcja cienia nie tylko zniekształca nasz obraz rzeczywistości zewnętrznej, ale także w dużym stopniu zmienia nasze wewnętrzne poczucie własnego ja. Kiedy projektuję jakąś cechę czy emocję jako cień, nadal ją postrzegam, lecz tylko w zniekształconej i złudnej postaci –jawi mi się jako ,,przedmiot zewnętrzny”. Na podobnej zasadzie nadal odczuwam cień, ale tylko w sposób zniekształcony i zakamuflowany — po projekcji cienia odczuwam go tylko jako symptom. A zatem, jak się właśnie przekonaliśmy, jeżeli dokonam projekcji mej wrogości na innych ludzi, odniosę wrażenie, że to oni żywią wrogie uczucia wobec mnie, i zacznę się lękać ludzi. Moja pierwotna wrogość stała się rzutowanym cieniem. Widzę ją zatem tylko u innych ludzi, a w sobie odczuwam ją tylko jako symptom lęku. Mój cień stał się symptomem mej choroby. Kiedy więc staram się pozbyć mego cienia, nie wyzwalam się od niego. Nie zostaję z próżnią, szczeliną czy pustą przestrzenią w obrębie mej osobowości. Zostaję z symptomem, bolesnym przypomnieniem, że nie uświadamiam sobie jakiegoś aspektu siebie samego. Co więcej, kiedy cień stanie się moim symptomem, będę walczył z symptomem, tak jak kiedyś walczyłem z cieniem. Kiedy próbuję się wyprzeć którejś z mych skłonności (cienia), skłonności te zjawiają się pod postacią symptomów, których nienawidzę równie serdecznie, jak kiedyś nienawidziłem cienia. Przypuszczalnie będę się nawet starał ukryć me symptomy (lęk, poczucie niższości, przygnębienie itp.) przed innymi ludźmi, tak jak kiedyś starałem się ukryć cień przed sobą samym. A zatem każdy symptom — przygnębienie, lęk czy nuda — zawiera pewien aspekt cienia, jakąś rzutowaną emocję czy cechę. Ważne jest, by zrozumieć, że naszym symptomom, choćby były bardzo dokuczliwe, nie należy stawiać oporu czy unikać ich, jako że w nich samych zawiera się klucz do ich unicestwienia. Walczyć z symptomem to walczyć z tkwiącym w symptomie cieniem, a przecież właśnie od tego zaczął się cały problem. Pierwszym krokiem w terapii na tym poziomie winno być zrobienie miejsca dla naszych symptomów, pozwolenie, by się rozwinęły, a nawet zawarcie przyjaźni z dokuczliwymi doznaniami o nazwie symptomów, których wcześniej nie mogliśmy ścierpieć.
Musimy dotknąć naszych symptomów świadomie oraz z największą otwartością i akceptacją, na jaką nas stać.
Oznacza to, że musimy dopuścić do siebie odczucia przygnębienia, lęku, odrzucenia, znudzenia, bólu czy wstydu.
Zamiast –jak poprzednio — na wszelkie sposoby stawiać tym odczuciom opór, teraz po prostu pozwalamy im się ujawnić, a nawet czynnie je w sobie rozbudzamy. Zapraszamy symptom do naszego domu, pozwalamy mu się rozgościć, starając się jedynie zachować świadomość symptomu w jego prawdziwej formie.
Taki jest pierwszy krok w terapii, a w wielu przypadkach niczego więcej nie potrzeba, ponieważ z chwilą, gdy prawdziwie zaakceptujemy symptom, przyjmiemy także znaczną część ukrytego w symptomie cienia. Problem zazwyczaj znika. Jeżeli jednak symptom trwa uporczywie, w terapii na poziomie persony przechodzimy do drugiego kroku. Zalecenia są proste, lecz ich wykonanie wymaga czasu i wytrwałości. W ramach długiego kroku dokonujemy świadomego przekładu symptomów z powrotem na ich pierwotną formę. Pomocne mogą być zwroty i wyrażenia podane w tabeli 1 i zalecanym piśmiennictwie. Drugi krok zasadza się na tym, by zdać sobie sprawę, iż każdy symptom jest jedynie sygnałem (lub symbolem) jakiejś nieświadomej skłonności, należącej do cienia. Możesz na przykład odczuwać, że jesteś poddawany silnej presji w miejscu pracy. Jak już widzieliśmy, symptom presji jest zawsze wskazówką, sygnałem, że wkładasz w swą pracę więcej zaangażowania (popędu) niż sądzisz bądź chcesz się przyznać. Być może nie chcesz się otwarcie przyznać do swego zainteresowania i zapału do pracy, toteż pragniesz wzbudzić w innych poczucie winy za wszystkie nadgodziny, za to, że ,,tyrasz za innych” bez słowa podziękowania z ich strony. Możesz też zechcieć przełożyć swe ,,bezinteresowne” zaangażowanie na większe wynagrodzenie. Możesz również nieświadomie stracić kontakt ze swym popędem. Niezależnie od jego przyczyny symptom presji to nieomylny znak, że jesteś do czegoś bardziej zapalony niż sądzisz. Możesz więc przełożyć symptom z powrotem na jego pierwotną i poprawną formę.
“Muszę” przechodzi w “chcę”.
TABELA 1 NAJCZĘSTSZE ZNACZENIE RÓŻNYCH SYMPTOMÓW CIENIA Słowniczek służący do przekładu symptomów z powrotem na ich pierwotne formy w cieniu
SYMPTOM Presja JEGO PIERWOTNA FORMA W CIENIU Popęd
Odrzucenie (,,Nikt mnie nie lubi”)……………………. ,,Mam ich gdzieś!”
Wina (,,Wzbudzasz we mnie poczucie winy”)………………Mam ci za złe twoje wymagania” Niepokój……………………………………………………………Podniecenie
Trema (,,Wszyscy na mnie patrzą”)……………………………….Próżność
Impotencja/Oziębłość………………………..,,Nie chcę go/jej zaspokoić”
Strach (,,Chcą mnie skrzywdzić”)………….Wrogość (,,Jestem wściekły i napastliwy, nie wiedząc o tym”)
Wycofanie ……………………………………..,,Nie chcę was wszystkich!”
Niemoc (,,Nie potrafię tego zrobić”)…………………….,,Nie zrobię tego, do cholery!”
Zobowiązanie (,,Muszę”)………………………………..Pragnienie (,,Chcę”)
Niechęć (,,Nie lubię cię za to a to”)………………..Samoobmawianie się (,,Nie lubię tego a tego u siebie”)
Zazdrość (,,Jesteś taki wspaniały”)……………..,,Jestem trochę bardziej wartościowy niż myślę”
Przełożenie, czy też przeniesienie, jest kluczem do terapii. Na przykład aby zlikwidować presję, nie trzeba stwarzać popędu, czy też starać się odczuć popęd, którego nie ma. Nie twierdzę, że jeżeli zmusisz się do odczuwania popędu i zainteresowania pracą, to nie będziesz czuł presji. Twierdzę natomiast, że jeżeli czujesz presję, niezbędny popęd już jest obecny, lecz ukryty pod postacią symptomupresji. Nie musisz stwarzać popędu i stawiać go obok poczucia presji. Poczucie presji jest bowiem tożsame z popędem, którego ci potrzeba. Musisz po prostu przywrócić poczuciu presji jego pierwotną i poprawną nazwę — popęd. Jest to zatem prosty przekład, a nie stwarzanie. A zatem symptomy nie tylko nie są niepożądane: symptomy są szansą rozwoju. Symptomy to nieomylny sygnał jakiejś rzutowanej do cienia skłonności. Poprzez symptom odnajdujesz cień, a poprzez cień osiągasz rozwój, zniesienie granic, odnajdujesz drogę do adekwatnego i akceptowalnego autowizerunku. Krótko mówiąc, masz szansę zejść z poziomu persony na poziom ego. Można to nieomal wyrazić banalnie prostym równaniem: persona + cień = ego. Byłoby z mojej strony niedopatrzeniem, gdybym zakończył ten rozdział, nie podając prostego klucza do zrozumienia istoty technik terapeutycznych, stosowanych na tym poziomie. Jeżeli nie będziesz zwracał uwagi na techniczny żargon terapeuty analitycznego, tylko postarasz się wyłowić ogólny zamysł jego wypowiedzi, zauważysz, że układają się one w pewien schemat. Jeżeli powiesz, że kochasz swoją matkę, on odpowie, że jej podświadomie nienawidzisz. Jeżeli powiesz, że jej nienawidzisz, on odpowie, że ją podświadomie kochasz. Jeżeli powiesz, że depresja jest dla ciebie męką, on odpowie, że sam ją na siebie sprowadzasz, podświadomie bowiem lubisz się samoudręczać. Jeżeli powiesz, że nie znosisz czuć się upokorzony, on odpowie, że w istocie o niczym innym nie marzysz. Jeżeli jesteś gorąco zaangażowany w religijną, polityczną lub ideologiczną krucjatę, której celem jest nawrócenie innych na twoje przekonania, zasugeruje, że tak naprawdę nie podzielasz tych przekonań, a krucjata ma za cel nawrócenie ciebie samego. Jeżeli powiesz: tak, on odpowie: nie. Jeżeli powiesz: góra, on powie: dół. Jeżeli zamiauczysz, on zaszczeka. A jeżeli w końcu odwarkniesz, że zawsze podejrzewałeś’ się o nienawiść do psychologów, a teraz już jesteś tego pewien, od odpowie, że w istocie jesteś niedoszłym psychologiem terapeutów. i czujesz podświadomą zawiść do wszystkich
Zaczyna to brzmieć infantylnie, ale za pomocą tej przekornej logiki terapeuta, czy sobie z tego zdaje sprawę, czy też nie, usiłuje skonfrontować cię z twymi własnymi przeciwieństwami. Jeżeli przyjrzymy się wszystkim przykładom z tego rozdziału pod tym kątem, zauważymy, że w każdej z tych sytuacji jednostka jest świadoma tylko jednego bieguna z pary przeciwieństw. Nie chcąc zauważyć drugiego bieguna, nie potrafi zrozumieć, że przeciwieństwa stanowią jedność. Ponieważ przeciwieństwa nie mogą istnieć w pojedynkę, jeżeli nie jesteś świadomy obu biegunów, oznacza to, że jeden z nich zesłałeś do podziemia, zepchnąłeś do podświadomości, dokonałeś jego projekcji. Krótko mówiąc, rozdzieliłeś przeciwieństwa granicą, co doprowadzi do bolesnego konfliktu, w którym nie ma zwycięzców, lecz wyłącznie pokonani, ponieważ walczące strony są w istocie dwoma aspektami tego samego. A zatem cień to nic innego jak twoje nieświadome przeciwieństwa. Prostą drogą do wejścia w kontakt z twym cieniem jest zatem wzbudzenie w sobie pragnienia przeciwstawnego wobec tego, które żywisz świadomie. Dowiesz się dzięki temu, jak twój cień patrzy na świat. Spojrzenie to musisz teraz uznać za swoje. Nie oznacza to, że masz wprowadzać w czyn przeciwieństwa swoich pragnień — masz je sobie tylko uświadomić. Jeżeli czujesz, że kogoś bardzo nie lubisz, bądź świadomy tej cząstki siebie, która czuje sympatię do tej osoby. Jeżeli jesteś szaleńczo zakochany, bądź świadomy tej cząstki, której obiekt twej miłości jest zupełnie obojętny. Jeżeli nienawidzisz jakiegoś swojego symptomu, bądź świadomy tego aspektu siebie, który się tym symptomem w sekrecie rozkoszuje. Z chwilą, gdy sobie faktycznie uświadomisz swe przeciwieństwa — zarówno pozytywne, jak i negatywne odczucia wobec jakiejś sytuacji — wiele napięć związanych z tą sytuacją zniknie, ponieważ nie będzie konfliktu przeciwieństw, które to napięcie wywołały. I na odwrót: z chwilą, gdy utracisz jedność przeciwieństw, świadomość obu stron siebie samego, przeciwieństwa zostaną rozszczepione, oddzielone granicą, a zepchnięty do nieświadomości biegun powróci pod postacią dokuczliwego symptomu. Ponieważ przeciwieństwa zawsze są jednością, można je rozdzielić tylko poprzez nieświadomość — selektywną uwagę. Gdy przystąpisz do analizy swych przeciwieństw, swego cienia, swych projekcji, stwierdzisz, że zaczynasz brać na siebie odpowiedzialność za swe uczucia i stany umysłu. Zaczniesz dostrzegać, że konflikty pomiędzy tobą a innymi ludźmi w istocie są konfliktami pomiędzy tobą a twymi rzutowanymi przeciwieństwami. Zaczniesz dostrzegać, że twoje symptomy nie są skutkiem krzywdy, wyrządzonej ci przez otoczenie, lecz skutkiem twego własnego działania, które tak naprawdę pragnąłbyś skierować przeciwko innym. Stwierdzisz, że ludzie i wydarzenia nie są przyczyną twoich złych stanów, a jedynie pretekstem, który pozwala tobie samemu wprowadzić się w zły stan. Odczujesz wielką ulgę, kiedy po raz pierwszy zrozumiesz, że ty sam wytwarzasz swoje symptomy, ponieważ oznacza to zarazem, że możesz przestać to robić, przełożywszy symptomy na ich pierwotną formę. Stajesz się przyczyną swych własnych emocji, a nie ich skutkiem. W tym rozdziale przekonaliśmy się, że próbując wyprzeć się pewnych aspektów naszego ego, otrzymujemy fałszywy i zniekształcony obraz samych siebie, zwany personą. Ogólnie mówiąc, wzniesiona zostaje granica pomiędzy tym, co u siebie lubisz (persona), i tym, czego nie lubisz (cień). Przekonaliśmy się również, że te wyparte aspekty ego (cień) ulegają projekcji, skutkiem czego znajdują się na zewnątrz, w otoczeniu. Z tą chwilą nasze życie staje się walką z cieniami. Granica pomiędzy personą i cieniem przechodzi w linię konfliktu, odbieranego jako symptom. Zaczynamy nienawidzić naszych symptomów z taką samą pasją, z jaką kiedyś nienawidziliśmy naszego cienia, gdy zaś cień ulegnie projekcji na innych ludzi, ich również zaczynamy darzyć nienawiścią. Traktujemy innych jak symptom: coś, co trzeba zwalczyć. Podział jaźni, który następuje na tym poziomie świadomości, rodzi zatem różnorodne formy konfliktu. Stworzyć mniej więcej poprawny autowizerunek — to jest zejść z poziomu persony na poziom ego — to nic innego, jak uzyskać dogłębną świadomość tych aspektów twego ja, o których istnieniu wcześniej nie wiedziałeś. Aspekty te nietrudno dostrzec, ponieważ pojawiają się jako symptomy, przeciwieństwa, projekcje. Aby zreintegrować projekcję, wystarczy obalić granicę, włączyć w siebie cechy i skłonności, uprzednio uważane za obce, zrozumieć i zaakceptować rozmaite swoje potencjalności, negatywne i pozytywne, dobre i złe, sympatyczne i godne potępienia, a tym samym stworzyć stosunkowo poprawny obraz tego wszystkiego, czym jest twój psychofizyczny organizm. Projekcja znika, kiedy zniesie się granice i sporządzi od nowa mapę swej duszy, tak aby dawni wrogowie zostali sprzymierzeńcami, a toczące sekretne wojny przeciwieństwa zawarły przyjaźń. Koniec końców stwierdzisz, że nie wszystko jest w tobie pożądane, ale wszystko można polubić. BIBLIOGRAFIA Chociaż klasyczną terapią na poziomie ego (tj. taką terapią, która pomaga osobie żyjącej jako persona zejść na poziom ego) pozostaje psychoanaliza, nie mogę jej już polecić jako najlepszej, nawet jeżeli miałbyś wystarczająco dużo czasu i pieniędzy. Po pierwsze, istnieją metody co najmniej równie skuteczne, a dużo szybsze. Po drugie, sama analiza często zniekształca obrazy, które rodzą się spontanicznie na głębszych poziomach spektrum, i usiłuje je wtłoczyć w jeden wspólny schemat. Teoria psychoanalizy pozostaje jednak kluczem do zrozumienia dynamiki ego, persony i cienia. Jako dobre wprowadzenie warto przeczytać A Primer of Freudian Psychology Calvina Halla (New York, 1973). Studenci bardziej zaawansowani mogą przeczytać Wstęp do psychoanalizy samego Freuda (wiele wydań). Poważną lekturą jest The Psychoanalytic Theory ofNeurosis Ottona Fenichela (New York, 1972). Z książek poświęconych nowszym technikom terapeutycznym na poziomie persony/ego warto wymienić następujące: William Glasser, Reality Therapy (New York, 1965); A. Ellis i R. Harper, A New Guide to Rational Living (Hollywood, 1975); M. Maltz, Psychocybernetics (Hollywood, 1960); Karen Horney, Self-Analysis (New York, 1942; prace Homey zawierają elementy metody holistycznej, dzięki czemu są przydatne także na poziomie centaura). Self-Psyching M. Werthmana (Los Angeles, 1966) to bardzo dobre kompendium technik, z których większość jest ukierunkowana na poziom ego. Znakomitą książkę The Adjusted American napisali Putney i Putney (New York, 1966); zaczerpnąłem z niej wiele przykładów do niniejszego rozdziału, za co winien jestem autorom wdzięczność. Bardzo skutecznie radzi sobie z cieniem również terapia postaci, ale ponieważ funkcjonuje ona na poziomie centaura, zalecane lektury znajdziesz w następnym rozdziale.
Najskuteczniejszą metodą na poziomie ego mnie osobiście wydaje się analiza transakcyjna. Zachowuje ona najważniejsze elementy freudyzmu, lecz umieszcza je w prostym, jasnym i zwięzłym kontekście. Co więcej, analiza transakcyjna z reguły uznaje możliwość istnienia głębszych poziomów ja, toteż nie tłumi z premedytacją głębszych obrazów. Por. T. Harris, 1′m OK– You’re OK (New York, 1969) oraz Erie Berne, W co grają ludzie (Warszawa, 1987) i What Do You Say After You Say Hello? (New York, 1974).
Hierarchia jak widać robi pod siebie ze strachu przed utratą władzy i wpływów na to co ludzie myślą i w co wierzą.
Nagle pojawiło się pisemko o Egzorcystach które jest papierową wersją Rozmów w Toku
gdzie uczestnicy mówią to co każą gospodarze programu, byle tylko zwiększyć jego oglądalność.
Organizowane są egzorcystyczne spędy na których omawia się techniki manipulowania ludźmi
sposoby wywoływania w nich strachu przed tym przed czym najłatwiej jest ich bronić
czyli przed czymś co nie istnieje na zewnątrz tych osób
a jedynie w ich własnych zabetonowanych dogmatactwami,psychotycznych głowach.