Śmierć buntownika – część 1
Czesław Białczyński
Śmierć buntownika
© wydanie Internetowe – Wydawnictwo Kraina Księżyca – Kraków 2009
♦
Copyright © by Czesław Białczyński
Konieczny wstęp od Autora, napisany w Krakowie w roku 2006
Książka, która trafia dzisiaj do Państwa rąk jest oparta na faktach, choć pozostaje fikcją literacką w zakresie koniecznym, by chronić tożsamość występujących w fabule osób.
Ta powieść pokazująca wakacyjną wędrówkę grupki hippisów przez Polskę owego czasu, która z całą szczerością rysuje nie tylko fotograficzny obraz Polski, lecz także zapis mentalny i obraz emocjonalnych postaw społeczeństwa i młodzieży względem rzeczywistości a szczególnie wobec obcego reżimu, trzymającego je przemocą w ryzach nieludzkiego systemu totalitarnego, stała się jednym z najbardziej niewygodnych dla wszystkich – do 1989 i po 1989 roku – świadectw oraz zapisów socjologicznych, jak i artystycznych, epoki PRL.
Pokazuje ona Polskę bezkompromisowo, pokazuje ją oczami ledwie świadomego siebie dorastającego chłopaka, wychowanego w całkowitej nieświadomości prawdy historycznej, pod ciągłą presją indoktrynacji ideowej wpajanej od urodzenia, a mimo to wnikliwie krytycznego, skrywającego pod maską młodzieńczego cynizmu głębokie społeczne zaangażowanie i gotowość do najwyższej ofiary w imię patriotyzmu, który w jego umysł i duszę przesączył się wbrew woli indoktrynatorów, nie wiadomo skąd i nie wiadomo jakim sposobem.
Był rok 1971, dla młodzieży pierwsze wakacje po wymordowaniu na Wybrzeżu robotników, którzy nie chcieli się zgodzić na podwyżki cen żywności. Budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku, pilnowany przez czołgi, latem tego roku wciąż straszył osmalonymi czarnymi ścianami. Na ulicach znajdującego się w szoku, świeżo spacyfikowanego miasta i na dworcu kolejowym roiło się od tajniaków, robotniczych bojówek partyjnych i ochotników ORMO oraz patroli milicji wyposażonych w karabiny maszynowe. To właśnie miasto i słynny Non Stop, dyskotekę przy plaży w Sopocie, wyznaczyli sobie polscy hippisi tego specyficznego lata na miejsce Zlotu.
W państwie, w którym każde przemieszczenie osoby z miasta do miasta, choćby na jedną noc, od 35 lat musiało być w księgach hoteli lub odpowiednich urzędów rejestrowane jako zameldowanie tymczasowe pod groźbą kary, tysiące kolorowych, długowłosych oberwańców ignorując zasady Systemu, wyruszyło w podróż do jednego celu. Nie było nim tylko Wybrzeże i Gdańsk. Była to podróż do wolności osobistej i społecznego wyzwolenia od narzuconego przemocą schematu. Choć jej bohaterowie ponieśli w konsekwencji osobiste klęski to pokazywali przerażonym terrorem zwykłym ludziom, że nie poddali się, że nie lękają się aresztowań, bicia, inwigilacji. Byli bardzo młodzi i zapewne absolutnie w swej naiwnej wierze, że żyją w państwie rządzonym przez Polaków, pozbawieni wyobraźni możliwych konsekwencji swego czynu. Tylko zdeterminowana, nieświadoma śmiertelnego, realnego zagrożenia grupa młodych wilków mogła się rzucić z tak lekkomyślnym, krwiożerczym zapałem by obalić uzbrojony po zęby System, który wymordował już niemal wszystkich swoich wrogów. Ukazywani przez propagandę jako abnegaci, narkomani i złodzieje budzili instynktowny szacunek ludzi myślących, choć nie mających na razie odwagi ich naśladować. Dokonali mentalnego przełomu i mogli osiągnąć ten cel właśnie dzięki temu, że byli młodzi, zapalczywi i pozbawieni wyobraźni.
Kto zorganizował to wszystko?! Kto wymyślił ten piekielny Zlot w Gdańsku, kto tym wszystkim kieruje?! Policja polityczna tamtych czasów postawiła sobie za najważniejszy cel dowiedzieć się tego i organizatorów bezwzględnie zniszczyć.
Było to pierwsze po II wojnie światowej masowe starcie skrajnie zindywidualizowanej wolności z molochem stalinowskiego systemu, które odbywało się na oczach zuniformizowanego przez komunizm, zastraszonego polskiego społeczeństwa. Starcie pozornie słabego Dawida o swobodnej, kpiarskiej duszy dziecka-kwiatu z nieporównywalnie silniejszym demagogicznym tyranem, Goliatem o żelaznej pięści, za którego plecami stali zawodowi mordercy w mundurach polskiej armii, milicji i bezpieki, pozostającej na usługach Moskwy.
„Śmierć buntownika” jest też pierwszym i jednym z nielicznych literackich opisów tamtych czasów (sięgającym początków lat pięćdziesiątych XX wieku w opisach dzieciństwa narratora), nigdy nie poddanym nawet najmniejszej próbie cenzury wewnętrznej i zewnętrznej. Jest też próbą wskazania uniwersalnej drogi oporu jednostkom (osobom) których egzystencja zanurzona jest w zdezintegrowanym, pozbawionym zasad moralnych społeczeństwie sterowanym przy pomocy powszechnego terroru.
Jakże naiwny byłem sądząc, że w okresie groźnego napięcia, nie żądając w zamian podpisania bezwarunkowego cyrografu ktoś zechce dotrzymać podpisanej ze mną umowy i wydać tę książkę. Jakże naiwna była moja wiara, że w ogóle tę książkę można wydać w oficjalnym czy tzw. niezależnym obiegu kultury.
Od jesieni 1971 roku, kiedy to wpadła organizowana przeze mnie z grupą znajomych podziemna drukarnia w Krakowie, ja sam byłem najpierw zatrzymany, a potem nieustannie inwigilowany przez SB. Nikomu jeszcze nawet przez myśl nie przeszedł wtedy KOR czy inne tego typu przedsięwzięcia. To w tym czasie politrucy z SB mieli okazję poznać pierwsze rozdziały i szkice „Śmierci buntownika”, jakie znaleźli w materiałach zabranych w czasie rewizji w moim domu. Cyniczny półagent KGB w oficjalnie polskim, ale przecież absolutnie podległym Kremlowi biurze bezpieki, zlokalizowanym z typowym dla komunistów poczuciem humoru przy Placu Wolności, oświadczył mi wtedy, że przesrałem właśnie swój talent i nigdy, przenidy nie wydam książki w Krakowie, ani nigdzie. Niewiele się pomylił jeśli idzie o Kraków – tu dyrektywy były ścisłe, a kontrola pełna i trwała jeszcze długo po 1995 roku. Pierwszą powieść w rodzinnym mieście wydaję dopiero teraz. Dziś wiem, że rzeczywiście nie wydałbym żadnej w Polsce, gdyby nie rozłamy i tarcia między betonem i reformatorami w PZPR. W tzw Drugim Obiegu nie było miejsca dla młodych pisarzy, ani dla ich powieści, przede wszystkim było tam miejsce dla Różowych.
Od 1977 roku Służba Bezpieczeństwa, a potem Wydział Kultury PZPR szczegółowo śledziły też losy „Śmierci buntownika”. Z początkiem 1980 roku książka znalazła się w Wydawnictwie Czytelnik. Po pozytywnych recenzjach co do jej literackich walorów, nie było żadnych wątpliwości, że nie ma podstaw do odmowy druku i podpisano ze mną umowę na wydanie oraz wypłacono mi zaliczkę na poczet umowy.
W roku 1981 niespodziewanie znalazłem się na fali sukcesów moich wysokonakładowych powieści political-sf (opisujących sposoby buntu i oporu przeciw totalitarnym reżimom galaktycznym w świecie niezidentyfikowanej przyszłości – „Próba inwazji”, „Zakaz wjazdu”) i po sukcesie pierwszej, awangardowej powieści współczesnej (fragmenty drukowała Literatura). Czasopismo Literatura okrzyknęło mnie jednym z największych powojennych talentów literackich w Kraju nad Wisłą, a polskie radio, telewizja i „przemysł” filmowy zgłaszały się po prawa do adaptacji jeszcze nie wydanych kolejnych powieści. W 1983 roku, poślizgiem, leżące od kilku lat w wydawnictwach moje książki, które zwolniono do wydania jeszcze w roku 1980 i 1981, wciąż ukazywały się na rynku („Czwarty na piąty, maj, osiemdziesiąt”, „Miliardy białych płatków”, „Ostatnia noc niewidzialnych”). Wreszcie w tymże 1983 roku wezwano mnie do Czytelnika w sprawie powieści „Śmierć buntownika” i … zaproponowano mi objęcie redakcji czasopisma Kultura. Wszystko co działo się wtedy w koło mojej osoby było najzwyklejszą grą jaką reżim toczył od 1945 roku wobec elit intelektualnych, kupując je jako swych piewców i agentów, w zamian za dopuszczenie do publicznego bytu. Nie ulegając prośbie o objęcie stanowiska i nie zezwalając na druk „Śmierci buntownika” w czasopiśmie „nowa” (czytaj reżimowa) Kultura, podpisałem na siebie wyrok jako pisarz, jako twórca. Od tego momentu toczyły się wokół powieści „Śmierć buntownika” nieustanne gry i manewry. W wydawnictwie Czytelnik odlany już skład, gotowy do druku rozsypano ostatecznie, po wydrukowaniu próbnego egzemplarza (mam go do dzisiaj!) w dniu 13 czerwca 1989 roku, na mocy cichej decyzji kogoś z Wydziału Kultury KC PZPR. Czy jest to przypadkowa data?
Nie przypuszczałem jednak, że po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, wyrok wydany na mnie przez PRL zostanie podtrzymany na kolejnych dwadzieścia lat. Cóż, nowe opiniotwórcze elity, przesiąknięte totalitaryzmem i bolszewizmem, zakneblowały usta wszystkim, którzy głosili odmienne od nich poglądy, którzy nie uznawali metod Okrągłego Stołu (tajnych porozumień poza plecami społeczeństwa), czy nie godzili się z wizją kosmopolitycznego społeczeństwa (nowego „internacjonalizmu”). W wyniku zastosowania tych metod i układu zawartego potajemnie przy Okrągłym Stole, z łatwością elity te kompletnie przywłaszczyły sobie prywatyzowaną gospodarkę polską (dzieląc się z postkomunistami), a z nią także sektor informacyjny i sferę kultury (wydawnictwa, telewizję, prasę, przemysł filmowy i inne media). W roku 1997, po odmowie Znaku, który uznał książkę za sprzeczną ideowo ze swoim profilem wydawniczym (pewnie słusznie) ostatecznie straciłem nadzieję, że „Śmierć buntownika” kiedykolwiek ukaże się ona w Polsce.
„Śmierć buntownika” to jedna z tych książek, które zostały napisane, lecz do dzisiaj nie zostały w Polsce wydane. Skutecznie zatrzymały ją najpierw represyjne instytucje i nieformalne polecenia służb kulturalnych i służb tajnych komunistycznego reżimu PRL, a potem dziwny brak zainteresowania wydawców III RP.
Kimże są ci wydawcy „polscy”, że współczesna historia ujęta w powieściach ich nie zainteresowała? Kim są, że nie interesuje ich jakość literacka i wartość artystyczna?! Kim są, że kreują na autorytety wyłącznie piewców własnych wartości i głoszą prawdę wyznawaną wyłącznie przez siebie. Kim są, skoro te autorytety okazują się w efekcie elitami dawnej SB, PZPR i jeszcze gorzej – wprost sowieckiej i postsowieckiej agentury.
Żeby opisać losy tej książki i wyjaśnić dlaczego polski czytelnik musiał czekać na wydanie aż do dziś, kiedy mija 30 lat od czasu jej powstania, należałoby napisać zupełnie inną książkę. Byłaby to bardzo gorzka opowieść o III RP i jej polityce zamykania ust niewygodnym oraz wykluczania z życia publicznego, z procesu kształtowania postaw oraz formowania współczesnego modelu kultury wszystkich, którzy propagują patriotyzm (etykietowany bez namysłu jako nacjonalizm), tradycję (zaściankowość), sprawiedliwość społeczną (populizm), polskość lub słowiańskość (faszyzm), zasady honoru w życiu codziennym (szlachecka buta, anachronizm), potrzebę suwerenności i podmiotowości państwa (kompleksy, mocarstwowość).
Nie będę chyba szczególnie odkrywczy jeśli stwierdzę, że nie ma w tym niczego zaskakującego. Wszak obalić Czerwonych (bolszewików) mogli tylko ich pobratymcy‑odszczepieńcy Różowi (trockiści) i to nie dlatego, żeby ci pierwsi poddali się bez walki, a wyłącznie z powodu upadku gospodarki państwa i rozkładu moralnego aparatu władzy. Czerwoni dali się zwieść hasłu Różowych o reformie socjalistycznego państwa. Gdyby wiedzieli, że szykuje się obalenie… nie byłoby jednej wolnej latarni w tym kraju.
Dziś oddaję tę książkę w ręce młodego pokolenia Polaków po to by mogło zyskać nie cenzurowany dostęp do prawdy o tamtych czasach. Nic nie zastąpi literatury i filmu, które dzięki towarzyszącym ich odbiorowi emocjom kodują w odbiorcy najgłębszą i najpełniejszą wiedzę.
To jedna z pierwszych książek Biblioteki IV Rzeczpospolitej. Takich nie wydanych, zepchniętych, nie chcianych, sekowanych murem przez wydawców poprzedniej RP książek jest więcej. Zapraszamy odrzucanych dotychczas autorów do współpracy. Ta książka stanowi początek nigdy nie wydanej trylogii. Drugi tom tej trylogii to „Diament i popiół”. Wkrótce będziecie mieli Państwo okazję ją przeczytać. Tak samo jak „Stworzenie pustyni”, „Proste związki”, „Polskiego łącznika”, „Z pamiętnika szaleńca” i wiele wiele innych, nie tylko mojego autorstwa, książek.
Czesław Białczyński
Kraków, 13 czerwca 2006
Książka nadal nie znalazła wydawcy, jako że Fundacja Turleja została rozbita w kwietniu 2008 roku przez nową policję polityczną, która nazywa się ABW, a to właśnie Fundacja miała zamiar ją wydać – zresztą dokładnie tak samo jak Księgę Ruty, drugi tom Czwórksięgu Wielkiego Wiary Przyrody.
Śmierć buntownika drukowano we fragmentach w „Literaturze” , „Na Głos” i opublikowano w 1986 roku w III programie Polskiego Radia gdzie czytano 30 odcinków, kończąc dokładnie w dniu rocznicy ogłoszenia Porozumień Sierpniowych. Całe nagranie w Polskim Radio Warszawa, a potem rocznicowa emisja tej powieści były fantastycznymi aktami oporu społecznego środowiska sztuki, kultury i nauki polskiej. Niestety nie byłem wtedy na tyle zapobiegliwy żeby nagrywać odcinki, albo poprosić o nagranie – tak jak to zrobiłem z Księgą Tura.
To było naprawdę fantastyczne przeżycie, za które dziękuję wszystkim którzy się przyczynili w tamtym czasie do publikacji książki w formie radiowej.
Czesław Białczyński
20 grudnia 2009 w Krakowie
(Śmierć Buntownika -początek)
Czytajcie tutaj: