1. Siewcy Prawdy: Administracyjny przymus szczepień w Polsce, historia i przyszłość – Urszula Tomicka; 2. J. Karwelis – Czy POPiS w ogóle istnieje?; 3. Tarnogórski: Polska Jest Jedna – RAFAŁ PIECH ODPOWIADA NA ZARZUTY

Administracyjny przymus szczepień w Polsce, historia i przyszłość

1. Siewcy Prawdy: Administracyjny przymus szczepień w Polsce, historia i przyszłość – Urszula Tomicka

https://rumble.com/v2zgxdo-administracyjny-przymus-szczepie-w-polsce-historia-i-przyszo-urszula-tomick.html

2. J. Karwelis – Czy POPiS w ogóle istnieje?

Kiedy się wysypała pani senator z PO, że prędzej Koalicja Obywatelska dogada się z PiS niż z Konfederacją, wszyscy zwrócili uwagę na to pierwsze stwierdzenie, ale zdanie drugie było najbardziej symptomatyczne. Senatorka wręcz pożaliła się, że przez tę niepomijalność Konfederacji rozsypuje się układ, który istniał praktycznie do początku III RP. To kolejne genialne stwierdzenie padające z ust nieświadomych, które w skrócie opisuje złożone i ukryte procesy rzeczywistego funkcjonowania Najjaśniejszej Pookrągłostołowej. Lądują one na półce obok „grubej kreski”, czy „państwa teoretycznego”. Takie nasze „standardy opisowe III RP”.

Pora więc pochylić się nad rzeczywistym ustrojem III RP, za którego wielu uważa (moim zdaniem pochopnie naiwnie) funkcjonowanie państwa w nieformalnych kleszczach władzy POPiS-u. Hasło „PiS, PO – jedno zło” uważam za intelektualne nadużycie na skróty i postaram się to w niniejszym tekście wyjaśnić. No, bo to nie jest tak, jak sugerują coraz to bardziej wyrywni, że oni się tam dogadują, że istnieje niepisane i tajne porozumienie obu zwalczających się stron, by naprzemiennie, wedle wyborczego fartu, rządzić Polakami. Sprawa jest bardziej złożona i trzeba się wrócić do narodzin III RP. Najpierw jednak parę słów o jej poczęciu, bo geny, choćby i zmutowane, mają tu znaczenie.

III RP, jeśli chodzi o niepisane reguły, narodziła się przy Okrągłym Stole, ale poczęcie było procesem rzecz jasna wcześniejszym, dłuższym, rozłożonym w czasie. Przyszli małżonkowie musieli ze sobą trochę pochodzić, głównie po to by rodziny nie szumiały w sprawie mezaliansu. Już wiadomo, że oferta dopuszczenia wybranej opozycji do władzy zakładała ze strony Kiszczaka rozprawienie się przez wybrane skrzydło opozycji z jej ekstremami. Solidarność się samowykastrowała na tyle, że przy Okrągłym Stole, a zwłaszcza w Magdalence, usiedli już tylko przekonani z paroma byłymi ekstremistami (np. Frasyniukiem) dla kolorytu.

Jak pisałem – III RP poczęła się in vitro, poza organizmem suwerena, zarodek zaś został wszczepiony narodowi, by ten donosił płód z całym „dobrodziejstwem” genetycznych manipulacji okrągłostołowych. Podstawą genotypu nowej Polski stała się gwarancja nietykalności dla byłych władców, co jest oczywiste, gdyż byliby samobójcami oddając władzę bez takich zapewnień. Jak słusznie mówił Kuroń, Solidarność nie wkroczyła do pałacu władzy na czele zrewoltowanych tłumów, a więc została wpuszczona przez władzę i musiała (jeśli w ogóle chciała) negocjować w ramach ustalonych przez komunistów. W dodatku układ był nieformalny i zawierał się w rozproszonych ustaleniach, które dopiero te tymczasowość zaklepały po ośmiu latach w Konstytucji. Gwarancje komunistów nie świeciły Polakom w oczy, ale były układem zamkniętego bezpieczeństwa dla komuchów, ba – tworzyły układ otwarty do bogacenia się byłych władców, którzy, przechodząc z socjalizmu na kapitalizm – w te pędy uwłaszczyli się na odpuszczonej gospodarce. Jak do tego dodać pozostawienie władzy sędziowskiej w dotychczasowych rękach, to układ był domknięty. Żadnych rozliczeń wstecz, czego dowodem były procesy ws. Grudnia ’70 czy stanu wojennego, które trwały tak długo, że wszyscy uczestnicy, łącznie ze świadkami i ofiarami – poumierali. Układ sędziowski roztoczył parasol ochronny nad uwłaszczeniem się nomenklatury, którą chronił też medialnie promowany immunitet „wilczego kapitalizmu”, nie mylić z ustawą Wilczka.

Polacy mieli się zająć igrzyskami. Symbolem tego jest rozmowa jednego z działaczy, który spotkał kolegę wychodzącego ze spotkania Komitetu Obywatelskiego, który był takim centrum politycznym stworzonym od góry i mającym reprezentować wolę Polaków. Kolega wychodzący stwierdził, że „właśnie na Komitecie podzieliliśmy się na lewicę i prawicę.” To kolejny genialny skrót procesu politycznego, lądujący na półce podobnych wynalazków, o których wspomniałem na początku. Pokazuje on, że procesy politycznych podziałów nie szły od dołu do góry, tylko były organizowane na konwektyklach. Nie jestem naiwny, wiem, że polityczne ruchy powstają w gronie elit, które antycypują polityczne zapotrzebowanie warstw społeczeństwa, ale tu mieliśmy do czynienia z dokonaniem podziału w łonie jednej grupy politycznej, na tych co „niby” ze sobą będą walczyć. Czyli mieliśmy do czynienia z fasadą budowaną, by ukryć nieautentyczność procesów inicjujących scenę polityczną i jej późniejsze działanie.

Nie chcę tu wchodzi w sprawy historyczne, zwłaszcza w to, że Kaczyńscy praktycznie od początku, wysuwając Wałęsę na prezydenta, chcieli rozbić ten układ „człowiekiem z siekierą”, gdyż uważali układ pookrągłostołowy – słusznie – za niereprezentatywny dla większości społeczeństwa, elitarny, czyli, że lud się kiedyś o to upomni i jest to znakomite zaplecze polityczne. Widać to po tym, jak PiS nie jest w stanie do dziś wyjść poza te ramy, które dały mu zwycięstwo, ale które już przerdzewiały, gdyż sam PiS stał się nowym establishmentem, z tymi samymi wadami, no, może tylko z bardziej ostentacyjną łapczywością.

Historycznie widać ten podział prawica-lewica do dziś, idzie on z różnymi przygodami, z tym, że jest już od dawna nieaktualny. Oba wrogie obozy zbliżyły się do siebie, nie jest to walka na programy, tylko na to czym da się zwabić wyborcę do siebie. Liczebnie plemiona są zbliżone, decyduje języczek u wagi frakcji labilnej, która uzna w danym momencie, że głosuje na „mniejsze zło”. Istnieje wiele nie tyle podobieństw, co wspólnych interesów, które objawiają się i w ustroju, i w taktycznych działaniach, na które można wskazać jako na przykład realizacji jakiejś wspólnoty interesu. Postaram się je tutaj wyłożyć.

Politycznie wspólna jest linia zatarcia się podziałów na lewicę i prawicę. Króluje lewica, z tą różnicą, że mam je dwie: pobożną i bezbożną. Czyli że różnią się między sobą tylko narracją obyczajową. Mamy wspólny festiwal rozdawnictwa przekuty na schlebianie ludowi poprzez niezrozumiałe dla niego przekupywanie go jego własnymi pieniędzmi. Lud się łudzi, że „grabienie zagrabionego”, czyli uczciwa redystrybucja od klas posiadających do klas wymagających, to sprawiedliwość społeczna, w czym utwierdza go licytacja klasy politycznej. Lud nie widzi, że przez to ceny rosną, gdyż znika konkurencyjność rynku poprzez zmniejszanie się liczby podmiotów konkurujących i zmniejsza się baza „podatkobrania”, bo coraz rzadziej można znaleźć samobójców chcących powalczyć rynkowo z monopolem korporacji. Ale tu POPiS wszystko wytłumaczy, nie tyle, że dane plemię da więcej, bo tu mamy samobójczą konkurencję rozdawnictwa, ale że takie myślenie, wmuszane medialnie i politycznie, w ogóle się może bilansować.

Teraz systemowy POPiS: po pierwsze – kodeks wyborczy. Ten gwarantuje odtwarzanie się zastałego układu. Ordynacja wyborcza ma wiele konserwujących pułapek-zapadek, do czego dokłada się jeszcze sposób finansowania z budżetu partii politycznych. To ewangeliczne – jak już masz, to ci zostanie dodane, jak masz mało – i to zostanie zabrane. To podstawa III RP – podział na naszych na prawicy i na lewicy jest podstawą realnego ustroju. Walki plemienne mają być w tej perspektywie igrzyskami dla naiwnych, zaś pewne aksjomaty są nienaruszalne. Na podstawie niezmienności (ba, nawet podostrzaniu „większościowości plemiennej”) można zobaczyć, że tu akurat mamy pokój.

O dziwo mamy też wiele taktycznych porozumień „ponad podziałami”. Skrywane są one skrzętnie, ale tu wystarczy tylko wola i widz się nie dowie, chyba, że jest skrupulatnym grzebaluchem, w dodatku wolnym medialnie. Wystarczy bowiem, że tylko dwa obozy za pomocą swych ze wszech miar plemiennych mediów pokrywających 95% sceny medialnej o czymś nie będą mówić, to dla Polaka taka sprawa nie istnieje. A więc łatwo jest udawać, że nie ma sprawy. Przykłady? Bardzo proszę.
Kowid – pełna współpraca. Tylko Konfederacja gadała i głosowała do rzeczy. Wielka Kowidowa Koalicja trwała ponad rok, kiedy – w okresie szczepiennym – opozycja zaatakowała PiS, że ten za mało zamordyzuje i ma krew na rękach. A więc dopiero taktyczne rachuby na uderzenie PiS-u rozbiły tę sanitarystyczną koalicję.
Drugi poważny przykład to stosunek do Unii Europejskiej. Tak, tak – PiS, który na pokaz pręży szabelkę w pochwie w rzeczywistości robi to samo (mówiąc co innego) co robiła by Platforma u władzy, jeśli chodzi o pozbywanie się kolejnych warstw naszej suwerenności. Różnica jest tylko narracyjna – PiS robi co trzeba i na użytek wewnętrzny kontestuje wobec nieświadomego elektoratu własne zgody, PO, robiąc to samo, mówiła by, że wszystko jest OK, i takie są wymogi traktatowe, i nasz interes. W rezultacie wychodzi na to samo, bo w świetle oficjalnych zgód dla ich biorcy – Brukseli – jest egal co tam kto odpowiada swoim wyborcom.
Kolejnym przykładem jest równy stosunek do wojny na Ukrainie. Co prawda można spotkać w indywidualnych rozmowach z totalnymi, że po co ten Kaczor tyle kupuje tej broni, pewnie przeciwko wolnym obywatelom, (że oddaje Ukrainie, to już nie) po co to i w ogóle. Na szczytach PO tego nie usłyszysz. PO ma tu miękkie podbrzusze i wie, że lepiej dla niej było siedzieć cicho. W końcu to depozytariusz niemieckich interesów w Polsce, a Niemcy odsłonili tą wojną bezwstyd swego romansu z Rosją i odłamki takich strzałów padają do gniazda Tuskowego. Ale to tylko napędza opozycję do nierecenzowania tego tematu – wszystko dla Ukrainy. I znowu – pozostaje po drugiej stronie tylko Konfederacja, która na kolejnym obszarze ciuła sobie poparcie na czymś, na czym wypłynął kiedyś Kaczyński. Obecny układ władzy strukturalnie nie odzwierciedla interesów przeczuwanych przez suwerena. Dlatego Konfederacji idzie tak dobrze i będzie szło, dopóki ten układ pracuje na jej korzyść. A uniwersalny układ wojny polsko-polskiej właśnie się przeżył i rozpaczliwe próby grania tej samej melodii przysparzają tylko zwolenników „temu okropnemu trzeciemu”. Ale o tym w kolejnych odcinkach.

Tak dotarliśmy do pewnego mechanizmu, który wskazuje nie tyle na „dogadywanie się” niby-wrogich plemion, ale do zespołu reakcji wręcz instynktownych, kiedy pojawia się zagrożenie dla zero-jedynkowości tego układu. O szerszym kontekście Konfederacji – za tydzień, dziś o widomym przykładzie takiego instynktownego zadziałania. Przed budynkiem NIK-u staje jego szef – Banaś, oraz szef „trzeciej siły”, pretendent do niepomijalności koalicyjnej Mentzen. I wszystko wychodzi na wierzch.

Dla Konfederacji ruch jest kongenialny. Banaś to zbuntowany pisowiec, co się im urwał. Ale do sierpnia 2025 roku chroni go Konstytucja. Po to jest NIK, by był apolityczny, ale nigdy nie był, bo powoływała go większość parlamentarna, a ta jest skonstruowana tak, że „zwycięzca bierze wszystko”. Co prawda jest kilka konstytucyjnie zatopionych „checks and balances”, hamulców mitygujących nawet większościową władzę, ale też znikają one wszystkie przy drugiej tej samej kadencji tej samej ekipy. Taką zapadką jest sześcioletnia kadencja szefa NIK-u by wychodziła poza czteroletnie rządy koalicji parlamentarnych. PiS zadziera z Banasiem o jakieś głupoty, ten zbiera na nich papiery, wykorzystując prerogatywy, które daje mu zagwarantowana konstytucyjnie, kontrolna rola jego instytucji. Konfederacja bierze syna Banasia na swoje listy, na miejsca biorące, czym gwarantuje sobie bezpośrednią linię do kontrolnych zasobów NIK-u na okres co najmniej dwóch lat po najbliższych wyborach. Żadnych tam blokowań informacji dla posłów, wjeżdża NIK na pełnej kurytyzanie i wszystko będzie widać jak na dłoni.

Szef NIK-u i szef Konfederacji zaprezentowali jak dowódca NIK-u przekazuje partii z bądź co bądź niebagatelną reprezentacją w Sejmie projekt ustawy pozwalającej nabyć przez NIK uprawnienia prokuratorskie. Teraz urobek NIK-u zatrzymuje się bowiem na poziomie medialnych raportów, no chyba, że prokurator się nimi zainteresuje. Ale ten, będąc nominatem aktualnej władzy politycznej, nie weszcznie żadnego śledztwa przeciwko swoim mocodawcom. Merytorycznie więc wniosek jest jak najbardziej na miejscu, skoro NIK – a tak stoi w konstytucji – ma kontrolować KAŻDĄ władzę.

Fajnie się patrzy jak ktoś trzeci walnie w kamień wojny polsko-polskiej, bo widać co wyłazi spod kamienia, czyli co tam jest naprawdę pod spodem. A co wyszło? Wyszło ciekawie, bo Mentzeny zagrały znowu na ujawnienie swego kapitału – tajemnych związków interesów POPiS-u. Tak, bo reakcja ujawniła ten związek. Oba plemiona rzuciły się na… Banasia. Tak, oba plemiona, co to jedni podjadają kolacyjki z prezeską Trybunału Konstytucyjnego, drudzy zaś demonstrują ramię w ramię z sędziami „swojej” kasty uważają przekazanie projektu ustawy przez szefa NIK reprezentantowi partii parlamentarnej za naruszenie podstaw praworządności.

Ruch Konfederacji ujawnia nieciekawe reakcje. PiS, oponując w tej sprawie wykazuje, że dla niego NIK jest o tyle dobry, o tyle albo nic nie może, albo jest w jego rękach. Formacja Kaczyńskiego tak bogata w narracje antykorupcyjne, akurat wybija zęby inicjatywie, która miałaby kontrolować, poza partią, korupcyjne wątki w instytucjach i spółkach państwowych. Prywaciarzy będzie łapało z dziesięć powołanych do tego instytucji, państwowych (którzy przecież powiększają swoje zasoby) ma nikt nie kontrolować.

Ciekawie ustawiło to też Platformę. Mentzen wręcz ich prowokuje mówiąc: to jak to, to nawet WY nie chcecie by ktoś kontrolował pisowskie złodziejstwo w spółkach skarbu państwa, o czym mówicie codziennie na wiecach i w tvnach? To jak to jest? A sprawa jest prosta – NIC co wychodzi ze strony Konfederacji nie może zostać przez POPiS poparte, nawet gdyby Konfederacja chciała przeforsować uchwałę Sejmu, że 2×2=4. Zaraz wyjdzie któryś z profesorskim tytułem i będzie udowadniał z rozgrzanym redaktorkiem, że to wcale tak być nie musi i że dla dobra Polski należy naruszyć podstawy matematyki, gdyż wszystko dla zwycięstwa. Trzeci nie ma prawa się przedrzeć, a po wyborach to my się (jak zawsze) ułożymy: jedni do władzy, drudzy do poczekalni lepszego fartu.

Po drugie – każdy z plemiennych myśli na przód, tyle, że w paradygmacie utrzymania się tej dwójpolówki. I takie PO myśli – po kiego nam Banaś-prokurator przez kolejne dwa lata? A jak to my będziemy rządzili to nam się dobierze do skóry. Pisowskie zbrodnie korupcyjne załatwimy sądami powszechnymi, mamy tam większość zapalczywych po naszej stronie. Po kiego nam jakiś niezależny jeszcze bardziej NIK? A więc huzia na Józia. Ja sobie skrzętnie odnotowuję już te głosy z obu stron. Mam już kilku profesorów, co to uważają ruch Banasia za delikt pozwalający go zrzucić ze stanowiska przed ukończeniem kadencji. To takie same argumenty piwotowe, jak kiedyś za kowida. Spisane będą, pany profesory, czyny i rozmowy.

Przykład banasiowy to jeszcze jeden dowód na istnienie POPiS-u. Nie jako dogadanej szajki. To raczej konkurujące gangi, które się zawsze spotkają na naradzie w kawiarni, ale tylko jak pojawi się ten trzeci. A teraz po 30 latach tej dwójpolówki nawet nie trzeba się spotykać – wszystko jest już jasne: reakcje, kanały, narracje. Wspólnota interesów to więź szczególna. Mocna, choć nie zawsze wypowiedziana. Zawsze dyskontowana.

Do tej pory było to tak, że jak dwóch korzystało, to był bity ten trzeci. Teraz pora na powrót do źródeł polskiego przysłowia, że jak się dwóch bije, to trzeci korzysta.

Wystąpił Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

źródło: https://dziennikzarazy.pl/29-07-czy-popis-w-ogole-istnieje/

3. Tarnogórski: Polska Jest Jedna – RAFAŁ PIECH ODPOWIADA NA ZARZUTY

https://www.youtube.com/watch?v=GSt-t9Xmgp4

Podziel się!