Profesor Mirosław Matyja – „Polska semidemokracja” (część 4)

Profesor Mirosław Matyja – „Polska semidemokracja” (część 4)

© copyright by Mirosław Matyja

„Polska semidemokracja”

Dylematy oddolnej demokracji w III Rzeczypospolitej

Część 2

Problemy polskiej demokracji

Etyka polskich polityków[1]

Konsultacyjne referendum ogólnokrajowe w sprawie zmiany konstytucji nie dojdzie do skutku, bowiem  jak wiemy, Senat RP ustosunkował się w lipcu tego roku negatywnie do propozycji Prezydenta. Niemniej jednak nowe rozwiązania konstytucyjne dopasowane do wymogów postępu i aktualnej sytuacji politycznej w Polsce, są w najbliższej przyszłości niezbędne. Obecnie mija prawie 20 lat od ostatniej rewizji konstytucji w Polsce, najwyższy czas na ponowną nowelizację ustawy zasadniczej. Mimo to, najwyższe organy władzy państwowej nie wyrażają zgody na nowelizację Konstytucji RP. Dla suwerena, czyli polskich obywateli, jest to co najmniej niezrozumiałe.

 

Etyka polityków

Odpowiedzialność nie jest niestety pojęciem obiektywnym, bywa różnie interpretowana i ma przede wszystkim charakter społeczny, mimo iż skutki działalności, za którą dany polityk odpowiada, posiadają wymiar zarówno polityczno-ekonomiczny, jak i moralny. W socjologiczno-politycznym pojęciu, politycy ponoszą odpowiedzialność za swoje działania, które przynoszą im materialne lub inne zyski, jednakże skutki tych działań mogą być w innych dziedzinach życia negatywne. Podobne zjawisko obserwujemy obecnie w przypadku zmiany konstytucji, lub wprowadzenia nowej ordynacji wyborczej. Politycy nie przejmują odpowiedzialności za państwo i Naród, albo ją swoiście interpretują w aspekcie walki partyjnej i własnych, partykularnych interesów.

Czy można jednak w tym kontekście oceniać działania, które są całkowicie lub w pewnym stopniu pozbawione obiektywnej odpowiedzialności moralnej? I czy jest konieczne, aby politycy kreowali własny kodeks etyczny, który stanowi często obronę przed odpowiedzialnością?

Otóż politycy odróżniają moralność subiektywną od obiektywnej. Dla polityków moralność jest z reguły subiektywna, bowiem jest ona związana z aktualną sytuacją polityczną i kalkulacją wiodących ugrupowań politycznych w Polsce. Ta wyrachowana kalkulacja nie pozwala politykom na zmianę konstytucji, nie mówiąc już o wprowadzeniu nowej ordynacji wyborczej, lub oddaniu suwerenowi władzy w postaci bezpośrednio demokratycznych form współdecydowania. Funkcjonuje to na zasadzie wewnętrznego kodeksu etycznego ugrupowań politycznych, oraz związanych z nimi grup interesów. Jeśli jednak dana sytuacja się zmienia, politycy kreują automatycznie nowe wartości etyczne, na których budują swoją nową bazę dla maksymalizacji ich zysku bądź materialnego, bądź politycznego. Nie uważają tego za destabilizujące lub niemoralne w danych warunkach polityczno – ekonomicznych, lecz albo przynoszące zysk, albo nie. Wszyscy beneficjenci systemu dopasowują się niejako automatycznie do tych zmieniających się warunków, i dzięki temu wypracowana zostaje mniej lub bardziej stabilna baza ich działania. Partie polityczne typu wodzowskiego posiadają własną płaszczyznę działania z własnymi regułami gry, które nazywają etycznymi, jeśli wszyscy beneficjenci i masa partyjna je spełniają. Ten element etyczny ma niewiele wspólnego ze społeczną i obiektywną etyką i odpowiedzialnością. Partie określają własny system wartości w sposób, który nie pokrywa się z realiami społecznymi i ekonomicznymi w państwie, w którym funkcjonują.

Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ w przypadku partii politycznych i organów władczych, odpowiedzialność społeczna jest w pewnym sensie dobrowolna, a rozumie się ją w aspekcie coraz częściej stosowanego w prawie międzynarodowym tak zwanego „soft low”. To oczywiście tylko pogłębia zróżnicowane pojmowanie zasad etycznych przez polityków z jednej, i społeczeństwo z drugiej strony, oraz potwierdza tezę o semidemokratycznym charakterze polskiego systemu politycznego.

 

Reprezentanci Narodu

Dlatego ważny jest głos ogółu, na przykład w referendum ogólnonarodowym. Decyzja podjęta w ramach referendum nie może być subiektywna, bo taka decyzja ma charakter ogólnoetyczny i społeczny. Oczywiście, to najwyższe organy państwa powinny określać i egzekwować reguły współistnienia życia społeczno-politycznego z ekonomią, co stworzy możliwość znalezienia skutecznych rozwiązań w praktyce. Ale jakie organy i jak wybierane? Na pewno nie poprzez system list partyjnych, zmuszający obywateli do kolektywnego kandydowania. Obecnie natomiast, zgodnie z partyjnym kodeksem etycznym w wydaniu soft, posłowie wybierani są przez liderów partii politycznych.

Sugerując się natomiast obiektywnym pojęciem etyki i demokracji, reprezentanci Narodu powinni być wybierani przez wyborców. Wydaje się to banalnie proste, ale niestety tylko dla tych, którzy stawiają na pierwszym miejscu wrodzone człowiekowi zasady etyczne.

Wydaje się oczywistym, że jakość życia obywateli należy oceniać na podstawie szeroko pojętego społecznego zysku, który byłby opłacalny dla państwa i Narodu. Każdy obywatel (politycy też są obywatelami) powinien mieć świadomość współodpowiedzialności za prawidłowe i etyczne funkcjonowanie trójkąta społeczeństwo-państwo-gospodarka. Najwyższy chyba czas, aby w Polsce przezwyciężyć zjawisko społeczeństwa równoległego, funkcjonującego na zasadzie „góra i dół”. Aby to zrealizować, konieczna jest zmiana aktualnej konstytucji i mechanizmu wyborczego do Sejmu. Nie da się ukryć, że należy najpierw spojrzeć obiektywnie na kształt polskiego ustroju politycznego, co nie jest mocną stroną rządzących polityków.

 

Komu władza?[2]

 

Często spotykamy się na codzień z takimi sformułowaniami jak „trzeba im odebrać władzę”, „chcemy władzy, aby zmienić Polskę”, „oni nie oddadzą władzy”, „o władzę trzeba walczyć”. Przypomina to czasy PRL-u, kiedy nawet zwykły milicjant był „panem władzą”. Czy Polacy mają kompleks na punkcie władzy? Czy ktoś się zastanowił choć przez chwilę, co to jest władza i kto ją posiada, lub powinien posiadać?

 

Władza to nie jednostki, lecz proces wywierania przez jednostkę bądź grupę autentycznego wpływu na działania innych osób. W tym procesie dominacji zostaje ukierunkowane postępowanie z reguły szerokiej społeczności przez działania jednostek, lub wąskiej grupy osób. Władza jest więc narzucaniem woli jednym przez innych,  niezależnie od tego, czy jest to zgodne z ich interesem i ich wolą. Tam, gdzie przeważa zgodność interesów i woli współzależnych osób, zbędne są stosunki władcze.

Jak to jest jednak w Polsce z tym ciągłym dzieleniem, odbieraniem i dawaniem władzy? Czy władza jest w ogóle podzielna, odbieralna i dawalna?

Istotą demokracji są między innymi wolne wybory, w których obywatele wybierają swoich przedstawicieli, którzy ich reprezentują w różnych gremiach bezpośrednio w parlamencie i pośrednio w rządzie, bowiem rząd wybierany jest przez parlament. Przedstawiciele społeczeństwa działają, albo powinni działać w interesie ich wyborców, bo to im zawdzięczają swoje przedstawicielskie (władcze) stanowiska i posady.

Na tym polegają zasady tak zwanej demokracji parlamentarnej, czyli pośredniej.

Inaczej jest w ramach demokracji bezpośredniej, gdzie społeczeństwo nie oddaje w pełni praw nieograniczonego reprezentowania go w gremiach rządzących. Czyli mówiąc po polsku, obywatele nie oddają w pełni władzy w ręce ich reprezentantów. Mają do dyspozycji instrumenty działania, które pozwalają im kontrolować poczynania decydentów i współdecydować w ważnych sprawach. Mam tu na myśli na przykład stosowane w Szwajcarii referendum, do którego dochodzi na skutek przeprowadzenia inicjatywy ludowej lub tak zwanego weta ludowego. W ten sposób obywatele nie dzielą się władzą z decydentami, albowiem sami współdecydują. Obywatele sami pozostają władzą dla siebie. Wszystko to się wydaje jak dotąd proste.

Dlaczego więc w Polsce mówi się non stop o władzy? I dlaczego to określenie nie występuje w innych krajach dla określenia rządzących? Przynajmniej na pewno nie na taką skalę.

Wróćmy jednak do początku moich rozważań, czyli do definicji władzy, którą określiłem jako wpływ i dominację jednostki lub wąskiej grupy osób,  nad szeroko pojmowanym społeczeństwem. Skąd bierze się ta dominacja i dlaczego nie funkcjonują elementy kontrolne?

Otóż w okresie między jednymi i drugimi wyborami, decydenci (władza) wymykają się wyborcom spod kontroli. Przestają się liczyć z obywatelami, wręcz zapominają o nich. W konsekwencji przestają reprezentować wolę swoich wyborców. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedzi na to pytanie jest kilka.

Po pierwsze, decydenci w okresie między wyborami reprezentują swoje własne, partykularne interesy, lub interesy grup lobbystycznych, do których należą.

Po drugie, zajęci są maksymalizacją swojego własnego, prywatnego zysku, a mają na to zaledwie parę lat czasu (z reguły 4 lata).

Po trzecie, zajęci są tak zwaną walką polityczną z przeciwnikami politycznymi,  dlatego ich czas jest ograniczony.

Po czwarte, nie doceniają społeczeństwa, które według nich jest pasywne i niezdolne do przejęcia władzy.

W konsekwencji dochodzi do paradoksalnej sytuacji, w której reprezentanci społeczeństwa, czyli posłowie, senatorowie i członkowie rządu, traktują siebie samych jako władzę. Pojęcie suwerena jest dla nich abstrakcyjne, a społeczeństwo sprowadzone zostaje do obserwującej biernie publiczności, czekającej na chleb i igrzyska. Igrzysk z pewnością nie brakuje w polskim teatrze politycznym, z chlebem bywa różnie. Decydenci natomiast nie podzielą się władzą argumentując, że ludzie nie znają się na polityce, społeczeństwo jest politycznie niedojrzale, zbyt niemądre i tak dalej. A oni? Są mądrzy i dojrzali? Znają się na polityce czyli zjawiskach, które zachodzą w ramach systemu politycznego? Są dojrzali do podejmowania wiążących decyzji? Retoryczne pytania…

Załóżmy jednak teoretycznie, że społeczeństwo przejmuje część władzy, na przykład w postaci instrumentu referendum, który jest wyrazem woli obywateli i możliwością kreowania prawa.

Mam tu na myśli rzeczywiste referendum, kreowane dla obywateli przez obywateli, a więc głosowanie ogólnopaństwowe, wiążące i bezprogowe.

Sama świadomość posiadania tego instrumentu w rękach społeczeństwa byłaby już szansą zmiany polityki naszych decydentow, czyli władzy. Nastąpiłoby to, co nazywam efektem aha! Oni tam na dole nie śpią, czuwają, więc nie możemy sobie na zbyt wiele pozwolić.

Paradoks związany ze słowem „władza” jest niestety bardzo zakorzeniony w społeczeństwie polskim. O wiele mniej zakorzenione jest słowo „suweren”. Ludzie wiedzą kto jest władza – to są ci „na górze”. Mniej więcej wiadomo, gdzie ta „góra” się kończy, nie bardzo natomiast wiadomo, gdzie się zaczyna. Niestety ciągle jeszcze niewielu kojarzy, że „my na dole” jesteśmy suwerenem. A kim jest suweren? To nic innego jak podmiot sprawujący władzę zwierzchnią, a więc społeczeństwo, Naród.

Proponuję ograniczyć więc dyskusje dotyczące dzielenia, brania i oddawania władzy, a skoncentrować się na dylemacie suwerena. Należy zastanowić się nad tym, jak umożliwić suwerenowi współdecydowanie w ważnych dla państwa polskiego sprawach. Albo mówiąc jeszcze raz językiem polskiej polityki, jak oddać władzę jej prawowitemu właścicielowi? Nie zapominajmy, że współrządzenie to naturalne i demokratyczne prawo suwerena, a nie jałmużna od rządzących (władzy) dla rządzonych (poddanych).

 

 

Demokracja, ale jaka? Czyli problem społeczeństwa obywatelskiego w Polsce[3]

 

Pytanie tytułowe wymaga spojrzenia na proces decyzyjny w Polsce w aspekcie kształtowania społeczeństwa obywatelskiego, przejawiającego się w różnorodnych formach aktywności indywidualnej i społecznej. Proces współdecydowania jest bowiem rezultatem praktykowania i utrwalania instytucji oraz wartości społeczeństwa demokratycznego, opartego na poczuciu obywatelskości. Obywatelskość postrzegana jest z kolei jako aktywne uczestnictwo w rozwoju społecznym i politycznym państwa, jest zakorzeniona w procesie rozwoju państwowości, i kształtowana na drodze praktyk na przestrzeni historii. Wizja społeczeństwa obywatelskiego to wizja społeczeństwa, które chce jak największy obszar życia wyjąć spod władzy, kontroli polityków i administracyjnej biurokracji.

 

Rola obywateli

Starając się wyjaśnić przyczyny częstego niezadowolenia społeczeństwa obywatelskiego w Polsce, należy odnieść się do globalnego procesu zmiany społecznej i politycznej, wyrażającej się w skokowym przejściu od epoki komunizmu do epoki semidemokratycznej. Skutkuje to niestety poszukiwaniem roli państwa, rozpadem więzi społecznych i nierozwiniętymi formami integracji społecznej.

Faktem jest, że w Polsce obserwujemy niedorozwój społeczeństwa obywatelskiego, nastąpiło bowiem przeniesienie cech obywatelskości na struktury i zasady funkcjonowania państwa demokracji parlamentarnej. W tej sytuacji organy władzy i administracja przejmują, może za wyjątkiem kampanii wyborczych, wszelkie funkcje władcze. Obywatelom pozostaje rola obserwatora i przestrzeganie porządku prawnego. Zanikają zasady charakterystyczne dla zaangażowanego społeczeństwa obywatelskiego. Mam tu na myśli sprawiedliwość, wolność, solidarność i odpowiedzialność na państwo.

Rozwój społeczeństwa obywatelskiego w Polsce, podobnie jak w innych państwach, jest symbiotycznie powiązany z funkcjonalnością demokracji. Zauważamy przy tym dwa dość wątłe kierunki urzeczywistniania się tego typu społeczeństwa.

Pierwszy kierunek jest podobny do koncepcji zachodnich, które ujmują społeczeństwo obywatelskie jako grupy interesów powiązane na wielu poziomach ze strukturami państwowymi. Grupy te mogą być powiązane mniej lub bardziej oficjalnie z klasą polityczną. Można w tym wypadku mówić o elitach ekonomiczno-politycznych.

Drugi kierunek wykazuje związek z polską tradycją polityczną, utożsamiający społeczeństwo obywatelskie ze sferą samoorganizacji poza polityką, w postaci społeczeństwa wolnościowo-narodowego. Są to różne ugrupowania właśnie o charakterze wolnościowym i narodowym, odwołujące się albo do wolnej gospodarki rynkowej, albo do tradycji historyczno-narodowych. Nie akceptują one aktualnego modelu polityczno-decyzyjnego.

Wydaje się jednak, że optymalnym rozwiązaniem jest takie ujęcie społeczeństwa obywatelskiego, które odnosi się do sfery społecznej, gospodarczej i politycznej, jako form aktywności w procesie polityczno-decyzyjnym. Chodzi mi o to, aby obywatele jako podmioty demokratycznej władzy i aktywni uczestnicy sfery publicznej, przejmowali wiodącą rolę w procesie podejmowania decyzji, i wyzwalali się spod dyktatu administracji rządowej i wszechmocnego biznesu.

 

Uczestnictwo we władzy

Jak powszechnie wiadomo, podstawą legitymizacji współczesnego społeczeństwa obywatelskiego w Europie są demokratyczne instytucje obywatelskie i demokracja reprezentacyjna. Wyjątkiem w skali europejskiej jest Szwajcaria, gdzie funkcjonuje wyłącznie demokracja oddolna.

Forma demokracji reprezentacyjnej jest pozbawiona procesów zachodzących w demokracji bezpośredniej, która daje obywatelom możliwość dużego wpływu na decyzje władz publicznych. Natomiast demokracja bezpośrednia charakteryzuje się aktywnym i wiążącym współrządzeniem obywateli, co wzmacnia automatycznie poczucie obywatelskości. Obydwa wymienione rodzaje demokracji są słusznie kojarzone z różnorodnymi formami aktywnego udziału obywateli we władzy, i mają swoje odniesienia do rzeczywistości polskiej.

W Polsce obserwujemy wzrastające napięcie pomiędzy wymienionymi rodzajami demokratycznego kierowania państwem, czego efektem są liczne konflikty i debaty. Dotyczą one form obywatelskiej partycypacji w demokracji przedstawicielskiej, a także dążenia niektórych ugrupowań politycznych lub ruchów politykujących, do wprowadzenia instrumentów demokracji bezpośredniej. Weźmy chociażby za przykład funkcjonowanie czynnego prawa wyborczego, które w obecnej formie jest fikcją demokracji. Innym przykładem są namiastki demokracji oddolnej, które de facto sterowane są odgórnie.

Komplementarność obydwu form demokracji (reprezentacyjnej i bezpośredniej) stworzyłaby szanse na poszerzenie kompetencji demokratycznych obywateli i prowadzenie debaty publicznej. Dzięki temu zwiększyłoby się zaangażowanie obywateli w proces decyzyjny państwa, i wzmocniłaby się prawomocność tego zaangażowania. Zakładając, że debata o społeczeństwie obywatelskim jest postacią sporu o charakter państwa demokratycznego, to dialog obywatelski należałoby traktować jako wyraz dążenia do wprowadzenia efektywnych i demokratycznych rządów obywateli. Demokracja powinna stwarzać zaangażowanym obywatelom możliwość aktywnego uczestnictwa w życiu publicznym. W społeczeństwie obywatelskim łączy się bowiem problematyka demokracji, sfery publicznej i dialogu obywatelskiego. Są to główne czynniki wpływające na kształt i sposób funkcjonowania takiego społeczeństwa w praktyce.

Dobrym rozwiązaniem byłaby więc koncepcja łącząca obywatelskość i różnorodną działalność w sferze publicznej, która scala odmienne poglądy jednostek, na przykład w ramach referendum ogólnokrajowego i nowej demokratycznej ordynacji wyborczej. Społeczeństwo włączone w proces decyzyjny państwa, urzeczywistniające krytyczną i racjonalną debatę publiczną, oraz ksztaltujące opinię publiczną, wpływa na losy państwa i staje się w ten sposób obywatelskie.

 

Spadek zaufania

Pośród współcześnie dokonujących się przemian społeczno-politycznych w naszym kraju, widoczny jest spadek zaufania do instytucji państwowych oraz  ich  roli w regulowaniu i koordynowaniu  działań indywidualnych i zbiorowych aktorów społecznych. Jest to związane z jednej strony z rozrostem ponadpaństwowych reguł działania (Unia Europejska), a z drugiej z monopolem państwa w polskim procesie polityczno-decyzyjnym. Dochodzi do tego rosnąca niezdolność państwa do rządzenia, która jest skutkiem pogłębiającej się nieefektywności modelu biurokracji jako podstawy jego funkcjonowania. Towarzyszą temu takie zjawiska jak ogólny spadek akceptacji dla przywództwa politycznego, osłabienie pozycji tradycyjnych partii politycznych, rozwój nowych ruchów obywatelskich, i wreszcie poszukiwanie nowych rozwiązań skutecznego rządzenia państwem.

Instytucje państwowe przestają być wiarygodne, a tym samym osłabia się fundament obywatelskości, która jest wyraża się buntem w stosunku do podporządkowania indywidualnych interesów instytucjonalnym zasadom działań ośrodków władczych i administracji państwowej. Jest to podstawowy motyw kreowania nowych ruchów obywatelskich w poszukiwaniu innych rozwiązań kierowania państwem, na przykład w ramach demokracji bezpośredniej. Mamy tu do czynienia z kwestionowaniem semidemokratycznych form opartych na wątłych zasadach parlamentarnych w funkcjonowaniu polskiej demokracji. Nie dziwi więc fakt zainteresowania ruchów obywatelskich innymi rozwiązaniami demokratycznymi. Popularny staje się model szwajcarski, oparty całkowicie na formach oddolnego rządzenia państwem, lub model partycypacyjny/komplementarny. Rosnącą popularnością cieszy się również zasada subsydiarności/pomocniczości. Idei nie brakuje,  nowe organizacje polityzujące rodzą się jak grzyby po deszczu i prześcigają się w oryginalności propozycji rozwiązań systemowych.

 

Dialog obywatelski

Brak dostatecznie rozwiniętej społeczności politycznej w Polsce generuje zanik konstruktywnego dialogu obywatelskiego. Mało wyrazista staje się też rola, jaką odgrywają partie polityczne dla tych grup społecznych, których reprezentacja jest niewystarczająca. Duopol partyjny PiS-PO nie jest zainteresowany problemami społeczeństwa, lecz własnymi konfliktami i walką o władzę. W konsekwencji w społeczeństwie wzrasta niechęć do politycznego zaangażowania się w sprawy publiczne.

Nie dziwi więc fakt, że aktualnie dialog obywatelski w Polsce w większym stopniu jest przestrzenią walki, niż rzetelnej debaty publicznej. Liczne przykłady obecnych w dialogu obywatelskim konfliktów, manipulacji, pozorowania działań demokratycznych, które w rzeczywistości mają wymiar semidemokratyczny, służą osiąganiu partykularnych korzyści przez partnerów dialogu. Społeczeństwo nie ma wpływu na ten dialog, nawet media głównego nurtu są zmonopolizowane przez wielkie ośrodki partyjne. Polityczna socjalizacja społeczeństwa znajduje się w powijakach, ponieważ jedni protestują, inni rezygnują, a jeszcze inni usiłują coś zmienić.

Rozwiązaniem byłoby niewątpliwie wprowadzenie form demokracji oddolnej w polskim procesie polityczno-decyzyjnym, a w szczególności referendum, które byłoby wiążące dla władz. Do tego potrzebna jest jednak zdrowa i demokratyczna ordynacja wyborcza, która z kolei umożliwiłaby nowelizację ustawy zasadniczej. Nowelizacja ta musiałaby uwzględniać oddolne formy demokracji. Wówczas dopiero moglibyśmy mówić o rewitalizacji społeczeństwa obywatelskiego, które byłoby oddolną emanacją wolnej i różnorodnej aktywności obywateli. W  konsekwencji społeczeństwo obywatelskie rzeczywiście partycypowałoby w procesie polityczno-decyzyjnym państwa polskiego.
Subsydiarność w polskich realiach politycznych[4]

 

Zasada subsydiarności, zwana również zasadą pomocniczości, jest ideą znaną od wieków, natomiast jako praktyczna zasada konstytuująca systemy prawne, pojawiła się stosunkowo niedawno.

 

W Polsce idea ta związana jest z poszukiwaniem nowych możliwości rządzenia państwem i rosnącą popularnością wdrażania instrumentów demokracji oddolnej z jednej, i znaczeniem samorządów terytorialnych z drugiej strony.
Lapidarnie zasadę subsydiarności można przedstawić w jednym zdaniu – tyle państwa, na ile to konieczne, i tyle społeczeństwa, na ile to możliwe.
Obecnie w Polsce obserwujemy swoisty renesans zasady subsydiarnego podziału kompetencji władczych. Temat ten podejmowany jest przez różne ugrupowania społeczno-polityczne. W naszym kraju brakuje jednak odpowiedniej wykładni terminu subsydiarności/pomocniczości, i stąd interpretacja tej zasady w Polsce jest niezwykle zróżnicowana i płynna.
Pojęcie subsydiarności nie jest ani jednolite, ani jasne. Dyskurs na ten temat nacechowany jest filozoficzną moralnością, aspektami socjologicznymi i elementami polityczno-prawnymi.
Słowo „subsydium” w języku łacińskim oznacza pomoc lub wsparcie, stąd najtrafniejszym tłumaczeniem na język polski zdaje się być „pomocniczość” lub „pomoc w ostateczności”. Należy przy tym zaznaczyć, że zasada subsydiarności nie odnosi się wyłącznie do sfery polityki, mimo że podstawowym szczeblem jej odniesienia jest bezsprzecznie państwo. Zasada ta dotyczy każdego stosunku władczego, poczynając od najmniejszej jednostki społecznej jaką jest rodzina, a kończąc na zależnościach między instytucjami społeczeństwa obywatelskiego, a organami państwa. W sposób szczególny zasada subsydiarności ma zastosowanie w przypadku definiowania podziału kompetencji i odpowiedzialności w państwach federalnych. Właśnie w tych państwach znalazła swoje najszersze zastosowanie i sprawdziła się w praktyce. Ważną funkcję spełnia również w ramach państwowych ugrupowań skonfederowanych, a więc związkach państw opartych na umowie międzynarodowej, jak to ma miejsce na przykład w Unii Europejskiej
Według zasady subsydiarności pełną odpowiedzialność za sprawy publiczne powinny ponosić przede wszystkim te organy władzy, które są najbliższe obywatelom. Kompetencje przyznane społecznościom/samorządom lokalnym powinny być w zasadzie całkowite i wyłączne, a mogą zostać zakwestionowane lub ograniczone przez wyższy organ władzy, centralny lub regionalny, jedynie w zakresie przewidzianym prawem. Zadania znajdujące się w gestii danego szczebla władczego powinny być realistyczne, to znaczy że szczebel ten powinien dysponować odpowiednimi środkami organizacyjnymi i finansowymi.
Szczebel wyższy może ingerować w sprawy szczebla niższego tylko w ostateczności, właśnie na zasadzie pomocniczości.

Geneza
Duży wpływ na powstanie w nowoczesnej Europie idei subsydiarności miały państwa skandynawskie i niemieckojęzyczne, gdzie istniała tradycja federalistyczna, w ramach której procesy jednoczenia się małych państw nie akceptowały zasady centralistycznej. Procesy te nacechowane były zachowaniem pewnej autonomii przez mniejsze jednostki administracyjne. Zasada subsydiarności została jednak w pełni rozwinięta dopiero w społecznej nauce Kościoła katolickiego. Mam tu na myśli zapisy w encyklice „Rerum Novarum” Leona XIII (1891 rok), a następnie w encyklice Piusa XI „Quadregessimo Anno” z 1931 roku. Obie encykliki poszukiwały społecznej równowagi między zasadą nieingerencji państwa, a  koniecznością podejmowania interwencji dla dobra słabszych. Opracowanie zasady subsydiarności przez Kościół katolicki w XIX wieku nie miało na celu konstytuowania jakiegokolwiek systemu prawnego, lecz było reakcją na przybierający na sile liberalizm, który z kolei generował nędzę i ubóstwo. W zeszłym stuleciu również papież Pius XI  wypowiadając się na temat subsydiarności,  podkreślał zasadę nieingerencji państwa w życie jednostki bez uzasadnionej konieczności.
Współczesny renesans zasady subsydiarności i próby jej powszechnego wdrażania wiążą się z upadkiem koncepcji państwa opiekuńczego w Europie Zachodniej, skokowymi zmianami społecznymi i politycznymi w byłych państwach komunistycznych, oraz z rozwojem integracji europejskiej.
Szczególnie w procesie tworzenia Unii Europejskiej zasada subsydiarności miała stanowić gwarancję poszanowania autonomiczności państw tworzących to ugrupowanie, a zarazem miała gwarantować ochronę mniejszych państw i regionów przed dominacją państw silniejszych i lepiej rozwiniętych gospodarczo.
Można tu dyskutować, czy ta koncepcja sprawdza się w europejskiej praktyce, w każdym razie subsydiarna euforia w UE należy do przeszłości.

Zasada pomocniczości w polskim prawie
Namiastki zasady pomocniczości w Polsce związane są z pierwszą reformą ustrojową, podjętą bezpośrednio po wyborach w 1989 roku. Mam tu na myśli oczywiście reformę samorządową. Kolejne reformy, wprowadzane w Polsce po 1989 roku, służyły upodmiotowieniu społeczeństwa i stopniowemu wdrażaniu zasady pomocniczości w młodej, polskiej demokracji. Nie było to łatwe przedsięwzięcie, bowiem wdrażanie reform samorządowych nie opierało się na zasadach konstytucyjnych. Niestety, wprowadzenie Konstytucji z 2 kwietnia 1997 roku nie wpłynęło rewolucyjnie na stosowanie i odwoływanie się do zasady pomocniczości.
Konstytucja zawiera jedynie hasłowy zapis dotyczący tej zasady: „ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej jako prawa podstawowe dla państwa oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym, oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot”. Zapis ten wskazuje na niekonsekwencję ustawy zasadniczej. Po pierwsze konstytucja nie zawiera normatywnych treści dotyczących pomocniczości, po drugie nie koresponduje z innymi konstytucyjnymi zapisami.
Problem polega na tym, że siła i wartość zasady subsydiarności w porządkach prawnych państw europejskich związana jest zasadniczo z ich charakterem federalnym. Polskie państwo charakteryzuje się natomiast unitaryzmem, na co z kolei wskazuje art. 3 Konstytucji: „Rzeczpospolita Polska jest państwem jednolitym.”
Stąd zasada pomocniczości w Polsce ma charakter otwarty, co z kolei wiąże się z jej bardzo szeroką interpretacją. Zasadniczo służy ona umacnianiu wspólnot obywateli. Niektórzy politycy interpretują ją jednak błędnie uważając, że zasada ta jest instrumentem ochrony praw obywateli i ich wspólnot.
Zasada pomocniczości powinna regulować porządek społeczny i polityczny, przyczyniając się do optymalnego podziału kompetencji wg wspomnianej reguły – tyle państwa, na ile to konieczne i tyle społeczeństwa, na ile to możliwe.
To z kolei wiąże się w Polsce z nieingerowaniem państwa w sprawy samorządu terytorialnego. I tu znowu zaznacza się paradoks prawny, gdy przyjrzymy się bliżej Ustawie o samorządzie terytorialnym. Art 8. tej ustawy zawiera możliwość praktycznie nieograniczonej ingerencji rządu w kompetencje gminy: „Ustawy mogą nakładać na gminę obowiązek wykonywania zadań zleconych z zakresu administracji rządowej”.
Ze względu na niejasność i nielogiczność przepisów prawnych dotyczących praktycznego przełożenia zasady pomocniczości na życie społeczno-polityczne w Polsce, niezwykle istotne byłoby więc orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego. I tu zaczynają się kolejne trudności związane z wprowadzeniem reform politycznych, w tym subsydiarnego podziału kompetencji w naszym kraju. Choćby tylko ze względu na niezależny i neutralny status Trybunału Konstytucyjnego.

Spojrzenie w przyszłość
Powyższe rozważania skłaniają do kilku zasadniczych wniosków.
Po pierwsze, niewątpliwie zasadę subsydiarności łatwiej jest zapisać w konstytucji niż zrealizować w praktyce.
Po drugie, polska pomocniczość powinna polegać na tym, że jeśli jakieś zadanie wykracza poza możliwości gminy, powiat zobowiązany jest przyjść z pomocą.
Zasada ta powinna funkcjonować podobnie na szczeblu powiat-województwo i województwo-państwo. W polskiej ustawie zasadniczej nie ma ani słowa na temat powiatów i województw, które są,  albo powinny być, ważnymi ukonstytuowanymi podmiotami w ramach subsydiarnego podziału kompetencji władczych.
Po trzecie, na poziomie gminy nietrudno jest określić zakres jej zadań, bardziej skomplikowane wydaje się finansowanie określonych projektów gminnych. A subsydiarność polegająca na niezależności własnych działań na własnym podwórku, wiąże się przecież z organizacją i finansowaniem tej działalności, a więc z polityką finansowo-budżetową i podatkową.
W Polsce samorządy terytorialne byłyby w stanie samodzielnie wykonywać przynależne im zadania, lecz niektóre z nich mogą być jedynie finansowane z budżetu państwa (nawet nie powiatu albo województwa).
Po czwarte, ugruntowanie zasady pomocniczości w świadomości społecznej nie oznacza automatycznie jej szerokiej akceptacji i realizacji. Związane jest to niewątpliwie z rozwojem społeczeństwa obywatelskiego i z problemem unitarnego charakteru polskiego państwa.
Po piąte, różne partie polityczne i ugrupowania polityzujące podkreślają wagę zasady subsydiarnego podziału kompetencji w państwie polskim, nie wchodząc jednak w szczegóły tej problematyki. Pozytywną stroną jest jednak to, że zasada pomocniczości jak na razie nie jest obwarowana licznymi ustawami. Została po prostu przez szereg lat zapomniana, i była niedostatecznie stosowana w praktyce politycznej państwa polskiego. Daje to szansę nowym podmiotom politycznym, które powstają na skutek niezadowolenia z aktualnego systemu rządzenia państwem. Mogą one starać się wprowadzać ideę pomocniczości do ich programów polityczno-ideowych, co może poskutkować w przyszłości korzystną zmianą polskiej ustawy zasadniczej.
Zasada subsydiarności/pomocniczości nie może być jednak w żadnym stopniu absolutyzowana i wykorzystywana jedynie hasłowo, bez jej głębszej analizy. W kraju takim jak Polska, któremu daleko do federalizmu, wprowadzanie tej zasady powinno być najpierw normatywnie sformułowane w zapisach konstytucyjnych, nie tylko w preambule ustawy zasadniczej, a dopiero potem ostrożnie zastosowane w praktyce. Nie chodzi przy tym o uwalnianie państwa od jego zobowiązań, lecz o usprawnienie wykonywania zadań publicznych na rzecz współrządzenia państwem przez jego suwerena, czyli społeczeństwo obywatelskie. Droga do tego celu jest jednak długa i ciernista.

[1]Artykuł  ukazał sie na portalu Bumerang Polski w Australii, 31.08.2018: http://www.bumerangmedia.com/2018/08/prof-mirosaw-matyja-etyka-polskich.html (dostęp: 12.11.2018).

[2]Artykuł  ukazał sie na portalu Dziennika Narodowego, 9.11.2018: http://dzienniknarodowy.pl/prof-matyja-wladza/ (dostęp: 31.11.2018).

[3] Artykuł ukazał sie na portalu Dziennika Narodowego 12.11.2018: http://dzienniknarodowy.pl/prof-matyja-demokracale-jaka-czyli-problem-spoleczenstwa-obywatelskiego-w-polsce/ (dostęp: 12.09.2018).

[4] Artykuł  ukazał sie na portalu ProKapitalizm 11.11.2018: http://prokapitalizm.pl/subsydiarnosc-w-polskich-realiach-politycznych.html (dostęp: 12.09.2018).

 

Książkę można nabyć: https://wgp.com.pl/

cdn

Podziel się!