Kazimierz Moszyński: Kultura Duchowa Słowian – Kult Ognia

Kazimierz Moszyński: Kultura Duchowa Słowian – Kult Ognia

Jerzy Przybył – Ognice i Ognie-Ogonie
403. Choć tylko co przez nas omówione „ognie” czy „światła” są, biorąc od strony przyrodniczej, po części pokrewne pospolitemu ogniowi rozniecanemu rękoma człowieka, jednak ostatni zajmuje całkiem odmienne miejsce w religijnym życiu.

 

Jerzy Przybył: Swarożyc -Pan Ognia

Kult ognia i wierzenia z nim związane, niezwykle wielkie znaczenie tego żywiołu w magii i obrzędach, a dalej rola ogniska jako symbolu i niemal ucieleśnienia więzi rodzinnej lub rodowej, wreszcie ów ścisły splot, łączący kult ogniska z kultem domowych bóstw czy demonów – wszystko to razem od dawna budziło głębokie zainteresowanie wśród etnologów. W związku z tym ogniowi i ognisku nie tylko poświęcono mniej lub więcej obszerne rozdziały w etnologicznych pracach ogólniejszego zakresu oraz w religio- i etnologicznych wydawnictwach encyklopedycznych, lecz opracowywano je też w oddzielnych rozprawach i książkach. Obok niemieckich, francuskich i angielskich prac lub artykułów o ogniu czy ognisku istnieją też słowiańskie: klasyczne w swoim czasie, cenione nie tylko u nas, lecz i u innych Słowian, Ognisko S. Ciszewskiego (1903) oraz nadzwyczajnie pożyteczna, obfitująca w bardzo wartościowy materiał i w zestawienia rozprawa W. Charuziny K woprosu o poczitanii ognia (EO, t. 18, 1906, nr 3/4, s. 68-182)[1]. Ostatnio wyszła też pierwsza część obszernej pracy S. Trojanovicia pt. Vatra u običajima i žiwotu srpskog naroda (SrpEZb, t. 45, 19.30, stronic 339), ale książka ta, choć zawiera dużo cennego materiału, stoi pod względem naukowego poziomu znacznie niżej od obu poprzednich, wydanych przed ćwierćwieczem (pomimo że zawiera liczne zestawienia porównawcze, lub raczej m.in. właśnie dlatego, iż zbyt obfituje w owe, charakterystyczne zresztą dla Trojanovicia, nieudolne i niesystematyczne porównawcze wycieczki).

1 Monografiami Charuziny i zwłaszcza Ciszewskiego rozmyślnie prawie wcale się tu nie posługiwałem, aby nie powtarzać rzeczy przez nich zebranych i dzięki temu łatwo dla każdego dostępnych.

Jeśli pominiemy znaczenie ognia w magii i obrzędach, jako znajdujące jeszcze do niedawna mniej więcej jednakowo dobitny wyraz na całej lub prawie całej Słowiańszczyźnie, tedy pod względem natężenia kultu ognia, siły wierzeń go otaczających oraz wagi ogniska jako symbolu rodzinnej wspólnoty można by uszeregować słowiańskie kraje w sposób następujący. Pierwsze miejsce bez wątpienia zajęłaby północna, poleska część Ukrainy oraz cała Białoruś, co bezwarunkowo pozostawałoby w związku z tym wielkim znaczeniem religijnym, jakie miał ogień jeszcze w późnym średniowieczu u Bałtów, sąsiadujących bezpośrednio z Białorusinami i po części wynarodowionych z czasem na korzyść ostatnich. Drugie miejsce należałoby się Wielkorusi, Ukrainie (wyjąwszy północne krańce) oraz krajom bałkańskim, w których (dzięki zachowaniu tam dość jeszcze prymitywnych ustrojów społecznych) zwłaszcza społeczne znaczenie ogniska wcale silnie się uwypukla. Wreszcie ostatnie w tym szeregu byłyby z całą pewnością kraje zachodniosłowiańskie. Oczywiście takie schematyczne uszeregowanie obowiązuje tylko w bardzo ogólnych zarysach i wcale nie wyklucza, aby np. gdzieś w słowackich górach czy gdzie indziej na zachodzie nie mogły się przechować obfitsze i starsze obrządki lub wierzenia, pozostające w związku z ogniem, niż, powiedzmy, w określonej okolicy Ukrainy czy Białorusi. Zresztą dziś te rzeczy w ogóle wszędzie szybko znikają.

Jerzy Przybył – Żary i Owinniki

404. Zapoznając się z szeregiem wiadomości, zawartych w §§ 352 i n., mieliśmy możność przekonać się, jak rozmaicie ustosunkowuje się lud do różnorodnych zjawisk przyrody. Etnolog na podstawie bezpośredniego zetknięcia się ze wsią oraz przy pomocy znakomitszych źródeł (tego typu, jak np. pisma nieocenionego Nikiforowskiego w odniesieniu do Białorusi) może dokładnie wykryć w tym ustosunkowaniu się stopniowanie, odcienie i pomieszanie żywej sympatii, życzliwej grozy, przyjacielskiego bratania się, obawy i wreszcie afektu w rodzaju nienawiści. Ta uczuciowa strona zjawisk kultury, omówionych przez nas w rozdziale 5 (dz. II), jest niejako głębszym nurtem religijnego życia i zarazem ożywczą krwią, bez której wierzenia i kult byłyby zaledwie cieniem samych siebie. Toteż jak biolog całkiem niewiele dowiedziałby się o istotach żywych, gdyby miał jako materiał badań tylko martwe ciała, tak i etnolog nie zgłębi prawdziwie ludowej kultury, dopóki nie zaprzestanie schodzić pośród lud po to tylko, by zbierać fakty na sposób botanika herboryzującego rośliny i by z owych sucho opisanych faktów układać „zbiory” w rodzaju martwych zielników. Niewątpliwie te fakty i te ich zbiory są potrzebne, pożyteczne, niezbędne; ale oprócz nich równie niezbędna jest głębsza znajomość ludu, zdobyta dzięki wyrobionej w sobie umiejętności psychologicznej analizy oraz umiejętności bezpośredniego wzywania się w duchowe przeżycia wsi (por. s. 436/437 § 352).

O ile wśród znanych ludowi zjawisk przyrody stanowczo nie ma drugiego, które by wzniecało taką nienawistną prawie niechęć, jak tzw. wichry, tj. owe wiry powietrzne, spowite w kurzawę, sunące polami czy drogami i oślepiające napotkanego przechodnia rzucanym w twarz śmieciem (zob. §§ 382 i n.), tak z drugiej strony wśród tych samych zjawisk nie ma z całą pewnością ani jednego, do którego lud czułby tak żywą sympatię, jak do „świętego” ognia. Dziwne to doprawdy uczucie ta sympatia do ognia, jaką spotykamy w zapadłych kątach Słowiańszczyzny. Mniej lub więcej żywą życzliwością obdarza przecież lud na ogół wiele innych zjawisk: deszcz wiosenny, tęczę, jutrzenkę (Wenus), księżyc, słońce… Sympatia jednak do ognia jest odmiennego rodzaju; tęczę na przykład traktuje się zarówno na południu, jak i na północy Słowiańszczyzny bez głębszych przejawów czci: nie tylko młodzież (dziewczęta), lecz nawet i dzieci są z nią – że użyję tu wulgarnego, ale dobrze rzecz określającego wyrażenia – niemal za pan brat; słońce znów jest bądź co bądź dość jak gdyby dalekie; natomiast stosunek ludu do ognia można określić tylko jako silne i szczere przywiązanie, połączone z głęboką, poważną czcią, ugruntowaną na bojaźni.

405. C. Pietkiewiczowi, autorowi Polesia rzeczyckiego, zawdzięczamy wiadomość dającą jaskrawy obraz (jednej zresztą tylko strony) tego, o czym przed chwilą była mowa. Mam tu na myśli ostatnie chwile chłopa ze wsi Karczewa, zwanego Akułą, słynnego niegdyś cieśli na całą okolicę Chojnik na rzeczyckim Polesiu. Konający starzec leżał w swej chacie; był późny wieczór i w kącie, gdzie spoczywał, panował półmrok. W pewnej chwili, na kilka godzin przed śmiercią, starzec wydobył krzesiwo i począł krzesać, pomimo że ręce odmawiały mu posłuszeństwa. Widząc to, jeden z obecnych zapalił łuczywo od zwykłego ognia, rozniecanego już w tych czasach zapałkami, i przyniósł starcowi. Ten jednak rzekł: „Ńe tréba mńe vàšaho ahńù na toj śvet; ja chòču pabàčyć astànńi raz bòžy ahòń z śv’atòi skàłki” (Nie potrzeba mi waszego ognia na tamten świat; ja chcę zobaczyć ostatni raz boży ogień ze świętego krzemienia). Niezadługo później, przez wzgląd na wyraźną w tej mierze prośbę Akuły, włożono mu odwiecznym zwyczajem kamień, krzesiwo oraz hubkę do trumny i pochowano je wraz z ciałem.

Oczywiście ten jeden promyk, jaki w naszych oczach padł dzięki słowom konającego czciciela ognia – bo niewątpliwie chyba Akuła w pewnej mierze zasługuje na to miano – w głąb duszy chłopskiej i nieco rozświetlił mroki jej ustosunkowania się do „świętego” żywiołu, jest zbyt nikły, aby można było na nim gruntować poważniejsze wnioski. Należy go więc wzmocnić i znacznie poszerzyć. W tym celu skorzystamy przede wszystkim z pism wspomnianego już wyżej Nikiforowskiego i zobaczymy, jak się na Białorusi odbywa codzienne wieczorne rozpalanie ognia.

„Nie trzeba przypominać – powiada ten autor – że w miarę zapadania i zgęszczania się zmierzchu zakrada się zwykle do duszy pewna, nie pozwalająca na zdanie sobie z niej sprawy, posępność, która zaczyna się rozpraszać dopiero wtedy, gdy błyśnie pierwsze światło… Kto pod tę porę bywał w chacie, ten mógł zauważyć, że wraz ze zmierzchem zamilkają rozmowy rodzinne, przerywa się dziecinne zabawy czy hałasy i chatę zalega niekiedy martwa cisza, o ile się nie odzywa jaki gryzoń lub świerszcz. Nikt jednakże o tej porze nie śpi, nawet nie drzemie; każdy po prostu trwa w położeniu, w jakim go zaskoczył zmierzch. Dziwny, szczególny spokój! Nie jest to zaś spokój jednej jakiejś rodziny ani też jednego sioła, lecz ogólny wiejski… I znowuż rzecz niepojęta: przerywa się go jak gdyby według poprzedniego porozumienia; po 5-10 minutach w całej wsi błyskają drobne światła”. Odbywa się zaś to w każdej chacie w sposób mniej więcej następujący: gospodarz lub też na jego rozkaz – co jednak rzadziej zachodzi – inna osoba dorosła należąca do rodziny (zwykle – mężczyzna; nigdy – kobieta w stanie nieczystym, tzn. w okresie periodu lub w ciągu 40 dni po porodzie, ani też w ogóle osoba skalana występkiem), zbliża się do ukrytego na ognisku pod popiołem, żaru i przystępuje do rozdmuchiwania ognia. Naprzód wygarnia z żaru dwa węgielki, przykłada do nich przygotowane zawczasu trzaski i przeżegnawszy to wszystko, mówi: Bože, błysłavì (tzn. Boże, pobłogosław); następnie dmucha, starając się nie wskrzesić ognia wcześniej, jak dopiero za trzecim dmuchnięciem. Gdy wreszcie płomyk się pokaże i dobrze obejmie trzaski, wtedy rozniecający żegna się znakiem krzyża i wraz z nim żegnają się wszyscy obecni, dotychczas milcząco wpatrzeni w to, co się działo.

406. Jakież – można by zapytać – znaczenie może mieć to żegnanie się wszystkich osób po dokonanym roznieceniu ognia, gdy żywy płomień już się ukazał i oświetlił mrok? Nie ma ono w tym wypadku na pewno na widoku bezpośredniej ochrony od złego, do którego to celu bywa często stosowane; nie chodzi też o wzmocnienie za jego pomocą jakowegoś zabiegu. Ma ono tu niezawodnie tę samą wartość, jaką posiada wtedy, gdy się je wykonywa wobec Boga i świętych. Nie potrzebuję wysilać się na dowodzenie takiego wyjaśnienia. Sam lud je dostatecznie potwierdza. „Ogień – powiada Białorusin i Ukrainiec – trzeba szanować tak jak Boga” i jakby na dowód tego uczy swe dzieci bogiem go nazywać. Jeszcze zupełnie niedawno w całej bodaj Polsce, gdzie panował zupełnie do opisanego podobny zwyczaj żegnania się przy wieczornym zapalaniu światła, ten, kto zapalał, żegnając się witał światło słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” [1]. W niektórych okolicach wypowiadano podobne pozdrowienie także przy rozpalaniu ognia na nalepie; w innych odzywano się nawet wprost: Niech będzie pochwalone światło albo – święty ogień. Zmieszanie „świętego ognia” z Chrystusem zaszło tu niewątpliwie tym łatwiej, że w symbolice kościelnej ogień (światło) właśnie Chrystusa oznacza (co, mówiąc nawiasem, wywołało nawet dość niezwykłe zwrotki w kolędach w rodzaju tej na przykład: „A to nam dziwne, że Pan, ogniem bywszy, na sianie leżał, siana nie spaliwszy” [2]).

1 Ten sam zwyczaj istniał u inteligencji NE Polski; formułkę mówiono po łacinie (ustna wiad. od uczennicy, Wilno 1936). Por. K. Morawski, Zarys literatury rzymskiej, 1922, s. 381 (pieśń przy zapalaniu światła). Przyp. autora do wyd. 2.

2 Inaczej: „Lecz to dziwniejsze, że Pan, ogniem bywszy, w siano się ukrył, siana nie spaliwszy”. Zob. Pastorałki i kolędy, czyli piosnki wesołe ludu, przez X. M. M. M. zebrane, wyd. 2., 1863, s. 299, kolęda 114 (por. też t. s., 1843, kolęda 25).

Oczywiście jednak cześć okazywana ogniowi przez żegnanie się w chwili, gdy on zajaśnieje, oraz przez witanie go jednym z najwznioślejszych chrześcijańskich pozdrowień, czy też pozdrowieniem wzorowanym na poprzednim, nie stąd się bynajmniej wywodzi, że ogień zbliżono z Chrystusem. Właśnie przeciwnie, jak z bezwzględną pewnością stwierdzają dane etnografii porównawczej, wrodzony ludowi głęboki szacunek dla ognia, przekazany przez pogańskich przodków, spowodował łatwe zastosowanie doń chrześcijańskich oznak czci. Więcej nawet, w niektórych wypadkach, kiedy zapłonięciu ognia towarzyszy szczególnie podniosły nastrój, napięcie religijnego uczucia jest tak znaczne, że na ustach świadków pojawia się… chrześcijańska modlitwa. Gdy huculscy pasterze wypędzają latem po raz pierwszy stada na połoniny i sporządziwszy szałas, a w nim ognisko, zamierzają rozpalić pierwszy ogień, wtedy dobywają go bardzo uroczyście za pomocą tarcia; otóż, jak świadczy I. Hołowaćki, niegdyś tarto w podobnym wypadku wielki kawałek drewna o spróchniały pień, kiedy zaś błysnął płomyk, wszyscy obecni z watahem na czele żegnali się trzykrotnie, padali na kolana i głośno odmawiali „Ojcze nasz” oraz inne modlitwy.

Nie zwiodą nas tu chrześcijańskie pozory kultu, jak nie zwiodły znakomitego badacza ruskiego M. Sumcowa, któremu zawdzięczam powyższą wiadomość, powtórzoną za Hołowaćkim [3]. Rozumiemy, że „Ojcze nasz” mogło mieć dla owych półdzikich pasterzy, w tak uroczysty sposób witających ogień, swoją „chrześcijańską” wartość. Z drugiej jednak strony rozumiemy do gruntu, że w modlitwie znalazło całkiem naturalne i łatwe ujście uczucie religijnej – w naszych oczach „pogańskiej” – czci, wezbrane dzięki pojawieniu się żywego ognia przed oczyma wyczekujących. Ze była to modlitwa chrześcijańska i przy tym wyraźnie zwrócona do Boga Ojca – to są szczegóły drugorzędne; ludowi daleko jest do konsekwencji w postępkach, a jeszcze dalej do krytycznego segregowania swych przeżyć na „pogańskie” i „chrześcijańskie”. Skoro zachodzi wewnętrzna potrzeba modlitwy, człowiek się modli, mniejsza zaś już o to, do kogo będą się zwracały słowa tej modlitwy. Bywają wszak modły pozbawione wszelkiego zgoła sensu i wiemy, że takie właśnie cieszą się nieraz szczególnym wzięciem (s. 240 § 180).

3 Sumcow pisze mianowicie o obchodzącym nas obrzędzie: Oczewidno eto głuboko-driewnij ostatok prigotowlenija ognia i ogniepokłonienija”, „Kijewskaja Starina”, rocznik 8, t. 26, 1889, s. 409.

Słowiańskie obrzędy Ognia

407. Na Białorusi i Ukrainie ogień często bywa tytułowany bogaczem lub podobnie (błrs. bahàč, ukr. bohàč, bahàtt’a; ostatni wyraz stosuje się m.in. do wielkich ogni dorocznych, w szczególności do świętojańskiego). W Ihumeńskiem, gdy kto z mieszkańców chaty, udając się na spoczynek, spostrzega na świecaku tlący się jeszcze ogień, prosi go: „Święty bogaczu, połóż się spać, jest was dwunastu braci, brońcie nas” itd. (Sv’atýj bahàč, łažyśa spać etc.). Jeśli nazwa bogacz jest bardzo dawna, może znaczeniowo nawiązywać do szczęścia, dobrej doli, bo taki był pierwotny sens wyrazów bogъ, bogatъ; jeśli zaś – co jest prawdopodobniejsze – wynikła późno, natenczas wiąże się z bogactwem. Za ostatnim tłumaczeniem przemawia m.in. modlitwa, wygłaszana w Zywieckiem do tylko co rozpalonego ognia: „Ogieńku święty, skarbicku boży, nie dejże nas też nigdy zubożyć”.

Na podstawie wskazówek dostarczanych przez lud bardzo łatwo jest rozwikłać mieszane uczucie gorącej sympatii i bojaźliwej czci, okazywane wobec ognia. Sympatia i cześć jest uwarunkowana ogromnym rzeczywistym i urojonym [1] pożytkiem, jaki ogień przynosi ludziom, dalej – od strony ściśle psychologicznej – tym pociągającym urokiem, jaki w mroku nocy rzuca na człowieka swą jasnością, innymi słowy, tą czysto uczuciową pozytywną wartością światła wobec negatywnej ciemności; wreszcie – ścisłym związkiem domowego ogniska z rodziną i całym w ogóle domem. Natomiast bojaźń została oczywiście zrodzona i jest nieprzerwanie podtrzymywana przez obawę pożaru.

1 Magicznym (por. § 244).

O rzeczywistym pożytku ognia nie potrzebujemy się tu rozwodzić [2]: leży on jak na dłoni; że zaś podobny pożytek lud w ogóle cenić umie i w jak wysokim stopniu go ceni, świadczą o tym m.in. takie przykłady, jak ustosunkowywanie się chłopów do wołu tam, gdzie to zwierzę jest główną siłą pomocniczą w gospodarce (zob. tom I, § 137 i niżej), do konia, gdzie on posiada to samo znaczenie, jakie w innych stronach ma wół (t. I, § 141), do chleba, który jest przecie najważniejszym pokarmem (zob. tom I, § 283 i niżej), do wiosennego deszczu, padającego po długotrwałej suszy [1], do pomyślnego dla żeglarzy wiatru (§ 395) itd. Wydaje się być też szczegółem dość charakterystycznym, że w krajach, gdzie ogień oprócz pospolitej wartości nabiera jeszcze innych, wzrasta bodaj przywiązanie do niego, czy też uczucie pośrednie między szczególnym przyzwyczajeniem a przywiązaniem. Wiemy więc, jak wielką dodatkową rolę odgrywa ognisko na nizinach Polesia, chroniąc swym dymem ludzi i bydło od niesłychanie nieraz dokuczliwych owadów. I otóż, jak świadczy J. Kraszewski, „ogień lubią tutaj wszystkie klasy, począwszy od pana do chłopka; bez niego obejść się im trudno…”

2 Por. „Ogień to wielkie dobro, wielko rzec” (Ostrowsko, pow. N. Targ).

1 Zob. np. C. Pietkiewicz, Polesie rzeczyckie. t. l, 1928, s. 83 i n.; K. Moszyński, Sălzi i dăžd’, Sbornik v čest’ na prof. L. Miletič, 1933, s. 475.

Co do urojonej wartości ognia, to mieliśmy sposobność omówić ją dość obszernie w jednym z dawniejszych rozdziałów (§ 244). Czysto uczuciowa, a nieraz (dla wrażliwszych jednostek) bardzo wielka wartość, którą on w nocnej porze posiada jako światło, jest oczywista dla każdego, sprawa to wszak ogólnoludzka. Wreszcie rozważania na temat związku domowego ogniska z rodziną i całym domem odkładamy z natury rzeczy do jednego z rozdziałów Kultury społecznej, tzn. do III tomu tego dzieła. [1]

1 Nienapisanego lub niewydanego, przypis „Taraki”.

408. Nader ważny moment „strachu przed ogniem”, powodujący pogłębienie i – jeśli tak rzec wolno – szczególne spoważnienie czci tego żywiołu (por. kult pioruna, § 398) zdradza nam sam lud najwyraźniej, tłumacząc go jednocześnie całkiem jasno i niedwuznacznie. Tak np. w zbiorach materiałów P. P. Czubinskiego (t. l, 1872) znajdujemy m.in. notatkę powtarzającą słowa wieśniaków z powiatu lityńskiego nad górnym Bohem na Podolu: „My – powiada tamtejszy lud – šanujem ohoń jak Boha; vin naš dorohyj hist’. Vin jak rozserdytśa i vizme, to druhomu vže toho ne dast'” (My szanujemy ogień jak Boga; on jest naszym drogim gościem. Gdy się rozgniewa i zabierze [tzn. spali], to już tego drugiemu nie da). Można by sądzić, że przyznanie się do głębokiej czci względem ognia zostało tu uzupełnione wzmianką o pożarze całkiem przypadkowo. Ale jakże dobitnie zaprzeczą takiemu przypuszczeniu proste słowa wieśniaczki ze środkowego Polesia, wypowiedziane nieomal jednym tchem na moje zapytanie o stosunek wieśniaków do ognia: „Jehò trèba šanovàci tak ŭśo raŭnò jak Bòha. U nas ohńà šanùjuć, bo on mòže zapalìć” (Trzeba go szanować całkiem tak jak Boga. U nas szanują ogień, bo on może zapalić [tzn. wzniecić pożar]). W świetle tego powiedzenia przypadek w pierwszym przykładzie jest wykluczony; rzecz staje się w ogóle do gruntu jasna: cześć dla ognia niewątpliwie w bardzo znacznym stopniu zasadza się na obawie pożaru i lud w zupełności zdaje sobie z tego sprawę. Tu również leży główny (choć bynajmniej nie wyłączny!) powód faktu, że szacunek okazywany ogniowi domowemu i ogniowi w osieci [2] jest u Słowian i u innych ludów bez porównania większy od tego, jakim się cieszą ognie, rozpalane po lasach i polach.

2 O osieci zob. t I, § 204.
Osieć – urządzenie do szuszenia zboża lub chmielu. Przypis „Taraki”.

Trzeba też posłuchać, z jaką dobrotliwością i pokorą zwraca się lud słowiański do ognia, gdy ten zapragnął sobie „pohulać” i z trzaskiem czy hukiem szybko pożera szczupłe mienie wieśniaka: „Ogieńku mój kochany, od Boga przysłany…” – zaczyna wtedy swą modlitwę-zamawianie kobieta Rusinka; „Witaj nam, gościu, w czerwonym płaszczu…” – wtórują jej chłopi polscy. Prawda – dobrotliwe traktowanie jest to na ogół dość zwykły sposób zjednywania sobie przez lud groźnych potęg; ale tu, gdy chłop stoi twarzą w twarz wobec krzywdzącej go klęski pożaru, takie postępowanie staje się szczególnie wymowne: może służyć jako najpiękniejszy przykład dla wszystkich innych do niego podobnych.

Demon/Zdusz Ogniowy

409. Wobec obawy pożaru nic dziwnego, że wieśniacy, obchodząc się z ogniem, troskliwie przestrzegali szczegółowo od wieków wypracowanego rytuału; do niedawna nic nie mogło być w tym zmienione. Pospolite i wszędzie obowiązujące zakazy znieważania ognia przez plucie nań, oddawanie moczu, zalewanie pomyjami itp., spotykany w niektórych krajach zakaz stawania doń tyłem, umieszczanie na noc obok ognia (żaru) wody w garnuszku, aby, jeśli taka będzie jego wola, mógł się „oczyścić”, ochłodzić kąpielą lub też ugasić pragnienie, ustalony sposób niecenia, a po części nawet gaszenia – wszystko to naruszone być nie mogło pod grozą kary. Niegdyś obowiązywały u Słowian jeszcze inne, uciążliwsze nakazy. W związku z tym mianowicie, że ogień niewątpliwie pojmowano jako istotę żywą, którą można było skaleczyć lub urazić przez nieostrożne. potrącenie, wystrzegano się wtykania w płomień czy żar przedmiotów ostrych, a nawet nieostrożnego posługiwania się zwykłymi kuchennymi przyborami. Nikłe ślady tych przepisów przetrwały w praktyce do ostatnich czasów u Słowian bałkańskich; natomiast na północy pozostawiły wyraźną o sobie pamięć tylko w tradycji. Na zachodzie mianowicie i na wschodzie północnej Słowiańszczyzny (a także u Estów etc.) pokolenie za pokoleniem powtarza całkiem nieraz poważnie braną opowieść, według której ognie z różnych domostw, rozmawiając ze sobą, żalą się niekiedy na złe z nimi obejście. Otóż w pewnych odmiankach tego opowiadania krzywdzony ogień skarży się m.in. na potłuczenie mu pogrzebaczem głowy czy też głowy i ramion. Ze nie mamy tu przed sobą owocu czczej fantazji, lecz odbicie głębszego wierzenia, dowodzą stosunki panujące u wschodnich, tureckich sąsiadów Słowian. Niektórzy z nich wierzą dosłownie, że ogień ma głowę, i manipulując przy nim żelaznym ożogiem, wystrzegają się, by jej nie urazić.

Wszędzie na ziemiach słowiańskich, gdziekolwiek wyszły z użycia otwarte ogniska po izbach, a resztki czci ognia jeszcze się przechowały, część należnego mu kultu odbiera w spadku po nim piec izdebny. Rzecz ta przedstawia się dla ludu całkiem jasno: „Piec, w którym się pali – powiadają na przykład Poleszucy – należy szanować, bo w nim jest ogień”.

410. Pewną analogię do pieca, w którym czy na którym pali się ogień, daje świecak, na którym płonie łuczywo. Na Białorusi oraz na pograniczu Białorusi i Ukrainy zachowywano w stosunku do tego przyrządu (zob. t. I, s. 602, fig. 495 3), a ściślej mówiąc, w stosunku do płonącego na nim ognia, szczególny obrządek, zwany „żenieniem świecaka”. Gdy późnym latem mrok zapada coraz wcześniej i nastanie pora, kiedy już nie można się wieczorami obejść bez światła w izbie, wtedy w dniu określonym przez zwyczaj gospodyni oporządza świecak, bieli go niekiedy, spowija zielonym chmielem lub widłakiem, przystraja borowiną czy kwiatami i wreszcie zapala na nim łuczywo. Tu właśnie następuje szczególnie uroczysta chwila: na światło, płonące po raz pierwszy tego lata, sypie się orzechy, pestki dyni itp. lub nawet rzuca się w ogień kawałki słoniny i grudki masła, „aby weselej gorzał”. Dlaczego ten szeroko rozpowszechniony zwyczaj zwie się pospolicie „żenieniem” świecaka, lud objaśnić nie umie. Słowa odmawiane podczas obrządku nie rzucają nań żadnego światła; jest to po prostu krótki zwrot do Boga z prośbą o zdrowie, błogosławieństwo czy „oświecenie” (oczywiście pojęte dosłownie).

Na Ukrainie „żenieniu” świecaka odpowiadało „żenienie” świecy, obserwowane dawniej w Kijowie w nocy z l na 2 września st.st. (to znaczy przed środkiem października n.st.), od której to daty przekupnie rozpoczynali handlować wieczorami przy sztucznym świetle, rzemieślnicy zaś zaczynali go używać przy wieczornej pracy. Główną rolę podczas tego obrzędu odgrywało ścięte drzewko, obwieszone owocami, dymami, arbuzami etc. i oświetlone umocowanymi na jego gałązkach małymi woskowymi świecami.

Jak widzimy, zwyczaje powyższe obserwowane są ściśle w dniu, w którym po raz pierwszy zapala się sztuczne światło wieczorne. Ale i z dniem, kiedy przestają to światło palić, związane są jeśli nie obrządki, to w każdym razie charakterystyczne wierzenia. Zanotowano je co prawda nie na obszarach Białorusi czy Ukrainy, lecz, o ile mi dotychczas wiadomo, tylko w niektórych stronach Wielkorusi. Przestają tam mianowicie świecić łuczywem czy innymi środkami począwszy od dnia Zwiastowania N. M. P. (25 III) i obserwując skrupulatnie ten zwyczaj, motywują to tym, iż w razie niezachowania go mogłyby ich spotkać szkody ze strony ognia, bowiem na wiosnę rodzi on małe, tzn. rozmnaża się niby człowiek lub zwierzę. Ciekawy ten przesąd jest jak gdyby logiczną konsekwencją „żenienia” ognia-światła na jesieni: ogień, ożeniony ok. l sierpnia, po upływie mniej więcej siedmiu miesięcy ma młode. Ale oczywiście należy się strzec podobnych fantastycznych – na razie przynajmniej – tłumaczeń: zasięg obrządku „żenienia ognia” jest, o ile do dziś wiadomo, zupełnie różny od zasięgu wspomnianego przed chwilą wierzenia i pewien pozorny związek między obrządkiem a wierzeniem jest – jak w tej chwili przypuszczać trzeba „- dziełem przypadku.

411. Ponieważ świadectwa etnograficzne nie zawsze dają nam zupełnie wyraźne wskazówki, dla kogo lud przeznacza ofiary kładzione, powiedzmy, na piec osieci czy nawet rzucane do ogniska w chacie [1], więc na podstawie samych tylko zewnętrznych przejawów podobnego kultu nie możemy w sposób zupełnie pewny ustalić dla wszystkich wypadków, opisanych przez etnografów, właściwego celu ofiar. Niezawodne wskazówki etnografii porównawczej dowodzą bowiem, iż ogień przyjmuje ofiary nie tylko sam dla siebie (pomyślany bądź jako żywioł, względnie żywa istota, bądź też jako zewnętrzny przejaw swoistego „ogniowego” demona czy bóstwa), lecz również pośredniczy między ludźmi a demonami czy bóstwami, nie mającymi żadnego bliższego z nim związku. Pośrednictwo zaś owo polega przede wszystkim na oddawaniu bogom woni czy duszy ofiar, złożonych dla nich przez człowieka.

1 Ofiary takie przetrwały szczególnie długo zwłaszcza w związku z obrządkami weselnymi, ze zwyczajami obserwowanymi przy wypieku chleba i niektórymi innymi.

Jak sobie mogli to niegdyś przedstawiać Słowianie (którzy przecież i dziś uważają, że zapachem uchodzącym z upieczonego na ofiarę zwierzęcia sycą się święci, dla jakich ofiarę przeznaczono; zob. § 189), wskazuje modlitwa sąsiadujących ze Słowianami pogańskich Czeremisów (Maryjczyków), zamieszkałych we wschodniej Europie, ogłoszona przez A. Genetza (JSFou, t. 7, 1889, s. 148-157). Obszerna ta improwizacja (por. § 182) zwrócona jest do całego szeregu wielkich i drobnych bóstw oraz innych świętych istot i w związku z tym zawiera m.in. na przykład taki ustęp:

„Z pierwszym nie napoczętym chlebem błagamy o wasze błogosławieństwo, dobrzy bogowie; przybywajcie na dźwięk tego żelaza [2] i rozgośćcie się tu (dosł.: rozłóżcie się tu), dajcie nam krzepkość stali, dajcie czystość podobną czystości żelaza. Bijąc i wypędzając złe swymi stalowymi nożami i siekierami, poślijcie je tam, dokąd dźwięk żelaza nie przenika, do wybrzeży nocy [3], dokąd nie dociera płynąca woda rzeki, gdzie nie jadane są chleb ani sól! O to błagamy, o to prosimy was, o takie błogosławieństwo prosimy, dobrzy bogowie…?” Kończy się zaś modlitwa charakterystycznym wezwaniem do ognia, skąd wyjmuję zdania przedostatnie: „Dobry duchu ognia, straw w całości pierwsze kąski ofiarne wraz z tymi, które się w ręku znajdują, zanieś je i oddaj (bogom)… Dobry duchu ognia, twój dym jest długi, twój język jest ostry [4], rozpostrzyj, przedłóż i podaj w naszym imieniu dobrym bogom błogosławieństwo tego słodkiego dymu!…”

2 W czasie modlitwy uderzają nożem o topór.

3 To znaczy: na najdalsze północne krańce ziemi.

4 Pospolity u Czeremisów zwrot w modlitwach do ognia (zob. FF Communications, t. 18 s, 1926, s. 80).

412. W zapadłych kątach Słowiańszczyzny jeszcze do niedawna gospodynie dbały, aby dzięki starannemu przechowywaniu żaru ogień w chacie nigdy nie wygasł. Gdyby więc nie doroczne „odnawiania” ognia podczas pewnych świąt oraz „odnawiania” przygodne, przedsiębrane np. w czasie pomorów, żar, raz rozniecony, trwałby-w zasadzie przynajmniej – niejako wiecznie. Tak byłoby zwłaszcza u Słowian południowych i wschodnich, a przede wszystkim po głuchych kątach Białorusi. Na Białorusi, podobnie zresztą jak i w innych stronach, nawet jeśli rodzina przenosiła się do nowego domostwa, zabierała ze sobą żywy ogień z opuszczanej chaty. Mężczyzna, będący głową rodziny, kładł wtedy żar do garnka i niósł go podczas przeprowadzki przodem, a za nim postępowali inni domownicy z całym dobytkiem. Wszedłszy pod dach nowej siedziby, przodownik obnosił żar wzdłuż wewnętrznych ścian izby, stawiał naczynie na nalepę i sam własnoręcznie rozniecał z przyniesionego żaru pierwsze ognisko. W razie gdy niecała rodzina opuszczała dawne osiedle, lecz tylko na przykład syn wyprowadzał się z żoną z chaty ojców, natenczas syn ten, jako głowa nowego domu, otrzymywał z rąk ojca, jako głowy starego gniazda, żar w naczyniu. Tego rodzaju praktyki, wyraźnie nawiązujące już do społecznego znaczenia ognia, spotykamy także u wielu ludów pozasłowiańskich oraz egzotycznych; wrócimy też jeszcze do nich w III tomie tej pracy, poświęconym kulturze społecznej.

Ale zwyczaj podtrzymywania wiecznego ognia, poniekąd zaś może i przenoszenia żaru ze sobą na nowe osiedle, niekoniecznie, a w każdym razie niewyłącznie wyrastać musiał na tle ściśle społecznych przesłanek. Wszak nie ulega najlżejszej wątpliwości, że dzięki żywiołowej władzy palenia czy niszczenia, jaką ogień w niezwykle silnym stopniu posiada, ma on w oczach ludu jako apotropaion tak wielką wartość, jak żaden inny środek magiczny. Całkiem więc prawdopodobne jest, że ludowi z dawien dawna chodziło o to, by ani na chwilę nie pozbawiać się tej znakomitej w jego oczach osłony od wszelkiego rodzaju zła [1]. Nie o wiele inaczej tłumaczyć można zabieranie starego ognia na nowe pielesze. Analizując ten zwyczaj, winniśmy jednak obok przesłanek ściśle społecznych oraz tych, co się liczą do magii, uwzględnić także pewne czynniki natury emocjonalnej, których badanie należy w równym stopniu do psycho- jak i do etnologii.

1 Por. np., co mówi jedno ze źródeł bułgarskich: „Ogień, płonący nieustannie na ognisku, jest to także «boży ogień»: odnawiają go każdego roku. Kiedy pali się w chacie, nie mają (do niej) dostępu wampir, czart ani karakondżuł; nie śmie też wejść żadna choroba„. SbNU, t. 14, 1897. dz. 3, s. 185. Wartość domowego ognia jako stałego środka apotropeicznego dobrze odsłaniają m.in. przesądy, które powołały do życia obrządek „odnawiania” tego żywiołu.

Dla każdego, kto obcował lub obcuje z ludem, nie jest tajemnicą wielka rola, jaką gra w oczach wieśniaka znamię swojskości. Swoiste przywiązanie do rzeczy własnych, a nieufność względem obcych [2] to przecież w zapadłych wsiach słowiańskich -i przy tym szczególnie w świecie kobiecym-jedna z najcharakterystyczniejszych cech, różniących psychikę masy chłopskiej od psychiki tzw. inteligentów. Można by powiedzieć obrazowo, że dla wieśniaka im dłużej jakiś przedmiot znajduje się w jego rękach, tym grubsza warstwa swojskości na nim osiada, aż wreszcie nadchodzi chwila, kiedy ten przedmiot staje się niejako częścią jego ciała. Oczywiście odbywa się to wszystko -jak tyle innych procesów psychicznych u ludu – nie przed oczami świadomości, lecz w głębi niejasnego poczucia. Licznych dowodów takiego stanu rzeczy dostarczają m.in. pewne przesądy mające zapobiegać czarom rzucanym poprzez różne przedmioty na ich właściciela. Im przedmiot jest bardziej „swój”, im jest bliższy, tym pewniej wszystko, co go dotknie, dotknie właściciela. Jako dobry przykład może służyć następujący. Jak wiadomo, każdy przeciętny inteligent, jeśli jest, powiedzmy, proszony przez kogokolwiek o pożyczenie jakiego mało wartościowego przedmiotu codziennego użytku, chętniej pożyczy rzecz starszą, zużytą (jako mniej wartą) niż całkiem nową. Tymczasem według wiadomości uzyskanej przez E. Frankowskiego w powiecie sądeckim wieśniacy, całkiem odwrotnie, właśnie „z ochotą pożyczają nowe miski, talerze, łyżki”, natomiast „nigdy nie pożyczają naczynia, którego używają do jedzenia na co dzień”. W świetle wszystkiego, o czym wyżej, łatwo rozumiemy ich dziwne z pozoru zachowanie: mniej się oni obawiają zniszczenia czy zepsucia przedmiotu niż zaszkodzenia poprzez przedmiot im samym. Oczywiście – jako że własna odzież bodaj jeszcze bliższa jest człowiekowi od naczynia, z którego spożywa codzienny posiłek – można by na niej jeszcze łatwiej zilustrować różne, do tegoż zespołu należące przesądy. Rzecz jest jednak dostatecznie już dla nas jasna i nie potrzebujemy dłużej się nią zajmować. Mało który inteligent tak się zżywa, z własnym domostwem i otaczającymi go codziennie przedmiotami, jak właśnie chłop. Stają się mu one bardzo bliskie; nie grożą bowiem same przez się niczym nieznanym-obcym; może im ufać tak jak sobie samemu.

2 Najbardziej dobitnym przykładem tego, w jak konkretny sposób przedstawia sobie przy tym lud zło grożące ze strony rzeczy obcych, jest wierzenie zapisane u wielkoruskich Kozaków, zamieszkałych na północnym Kaukazie. Według nich mianowicie zły duch czyha na każdego, kto wstępuje do obcej chaty. „Gdy – prawią – wchodzisz do cudzego domu, już w samych drzwiach poczujesz, jakby ci na twarz upadła pajęczyna: to jest właśnie zły duch. Dla uniknięcia porči (dosł.: zepsucia) przeżegnaj się więc we drzwiach każdego domu”. („Sbornik matieriałow dla opisanija miestnostiej i plemien Kawkaza”, t. 37, 1907, dz. III, s. 36).

Mając w pamięci to wszystko, wróćmy teraz do zwyczaju zabierania dawnego ogniska na nowe osiedle, by podkreślić, że jak ze wszystkich środków apotropeicznych ogień jest najpotężniejszy, tak niewątpliwie spośród wszystkich ogni, jakie szczególnie nadawałyby się do obrony człowieka w chwili, gdy wkracza do nowej siedziby i w niej się lokuje, a więc w czasie, kiedy, jak to wynika z wielu wskazówek, bardzo czuje się zagrożony przez zło (która to obawa – ugruntowana przez tradycję – jest zresztą niezawodnie w znacznej mierze po prostu właśnie refleksem uczucia obcości), na pierwsze miejsce wysuwa się stary ogień domowy.

W pozornej – ale tylko pozornej – sprzeczności z powyższym pozostaje zajmujący, prastary zwyczaj odnawiania ognia. -O nim – podobnie jak i o świętach na cześć ognia – będzie jednak mowa w t. III w związku z analizą obrzędów przygodnych i dorocznych. Na tym miejscu zaznaczę tylko, że zwyczaj ów zasadza się przede wszystkim na chęci wzmożenia dobroczynnych magicznych właściwości ognia przez odnowienie go (tzn. – do pewnego stopnia – odmłodzenie), polega zaś na zastąpieniu „starego” ognia „nowym”; pokrewne mu jest stosowanie w pewnych szczególnych wypadkach ognia świeżo a uroczyście wznieconego, jako silniejszego czy, jak my byśmy może powiedzieli, żywotniejszego od wziętego z żaru domowych lub innych ognisk (por. tu m.in. charakterystyczną starą nazwę takich nowych czy świeżo uroczyście roznieconych ogni: wkrs. živòj ogòń, bułg. živ ogъń, serbochorw. žîvî òganj) [1].

1 W różnych stronach bywają one też nazywane dziwymi, bożymi itd.

413. Kult ognia u Słowian jest niewątpliwie odwieczny. Z bezpośrednich dowodów, które by to poświadczały, zasługują na szczególną uwagę dane zawarte w pomnikach cerkiewnego staroruskiego piśmiennictwa (w kazaniach cerkiewnych), względnie w ich odpisach pochodzących z XIV i następnych wieków. Dane te polegają na jednym jakimś starszym wspólnym źródle i stwierdzają, że na Rusi gdzieś w pierwszych wiekach chrześcijaństwa „modlono się” do ognia „nazywając go Swarożyczem”, czy też że „modlono się do ognia-Swarożycza” względnie – jak podaje Słowo św. Jana Złotoustego, znane z nowogrodzkiego odpisu z XIV lub XV wieku – „wierzono w Swarożycza”.

Najbardziej zajmująca w owych świadectwach jest niewątpliwie sama nazwa: Swarożycz (Svarožičь). Niestety niełatwo poddaje się ona objaśnieniu. Jedno nie ulega oczywiście żadnej wątpliwości: urobiono ją od wyrazu svarogъ przy pomocy ogólnosłowiańskiego pospolitego sufiksu -itje-. Już jednak jeżeli zechcemy rzucić światło na semantyczny stosunek obu obchodzących nas wyrazów: svarogъ i Svarožičь, lub, mówiąc inaczej, na stosunek obiektu nazwanego swarogiem do obiektu nazwanego Swarożyczem, natrafiamy niepokonane trudności. Sufiks bowiem -itje- służył Słowianom do wcale różnych celów i w jego świetle Svarožičь może oznaczać zarówno syna czy potomka lub w ogóle istotę wzgl. obiekt pochodzący od swaroga, jak i młodego swaroga, albo wreszcie zgoła – mniejszego, małego swaroga [2] (przy czym gdyby tu zachodził ostatni wypadek, nie byłoby może nawet całkiem wykluczone, że Svarožičь to tylko pieszczotliwa forma nazwy Svarogъ, a w takim razie obiekt-Swarożycz byłby identyczny z obiektem-swarogiem (por. s. 240 § 180).

2 Przykłady zob. u W. Yondraka, Vergl. Slaw. Grammatik, t. l2, 1924, s. 598/9.

Wcale nie przedstawia się jaśniej kwestia znaczenia wyrazu svarogъ, na którym bardzo nam przecież musi zależeć, skoro chcemy zrozumieć nazwę Svarožičь. Słowo svarogъ jest urobione przy pomocy przyrostka -ogo-, to pewne; ale jak się tłumaczy zawarty w nim pień? Trzymając się ściśle ważnej wskazówki, że Svarožičь była to nazwa dla ognia, można by tu przede wszystkim myśleć o pokrewieństwie wyrazu svarogъ ze scytyjskim (sogdyjskim) *°spàr°γ- [3] – błyszczeć, świecić się, kwitnąć [1], a dalej z irańskim (awestyjskim) chvar – światło nieba [2], słońce, oraz ze staroindyjskim svàr – blask, niebo, słońce.

3 R. Gauthiot, Essai de grammaire sogdienne, 1914-1923, s. 127, 159. Sogdyjskie γ kontynuuje tu indeur. w.

1 Co do znaczenia „kwitnąć”, por. słów. kvьtǫ, kvisti-kwitnąć obok łot. kwitu, kvitét – lśnić, błyszczeć. Słow. pierwiastek kvьt – jest zresztą dubletem pierwiastka svьt – w wyrazach świecić, światły itd.

2 Takie ma być wg J. Hertela właściwe znaczenie awestyjskiego chvar; zob. „Indogerm. Forschungen”, t. 47, 1929, s. 304.

W konsekwencji takiej etymologii można by następnie – uwzględniając też wskazówki etnografii porównawczej – przyjąć, iż Svarogъ było to bóstwo ognia albo też słońca lub wreszcie nieba. Wszystkie trzy ewentualności są niemal jednakowo prawdopodobne. Za pierwszą przemawia, że w Kronice Hypackiej faktycznie znajdujemy, powtórzoną za innym źródłem ruskim, wiadomość o bóstwie Swarogu, które miało odpowiadać greckiemu Hefajstosowi (niestety, nie ma pewności, czy właśnie owemu zrównaniu Swaroga z Hefajstosem wolno całkiem spokojnie zaufać). Druga możliwość znajduje oparcie w danych etnografii, dość dobrze tłumaczących stosunek przypuszczalnego Swaroga-słońca do Swarożycza-ognia. Mianowicie na Rusi, gdzie właśnie przechowała się nazwa Svarožičь, lud obok zwykłego, ziemskiego ognia zna także wielki „ogień” na niebie; tak np. dla wschodniopoleskiego Białorusina słońce jest to po prostu wielkie bòžaje òhnišče (ognisko boże); podobnież ogniem jest słońce i dla Ukraińców z okolic Chełma. Jak wywodzi jedno z pism cerkiewnych (zwalczające resztki pogańskich kultów na Rusi), według ruskiego pospólstwa, „kiedy schnie zboże, wtedy ogień-bóg tworzy spór [3] (w innym wariancie: „ogień tworzy spór, suszy i sprawia dojrzewanie”); nie ulega zaś wątpliwości, że owym ogniem-bogiem jest tu słońce, gdyż bezpośrednio po zacytowanych słowach pobożny a oburzony autor dodaje: „z tego powodu przeklęci czczą południe i kłaniają się na południe się obróciwszy” [4, 5] (zob. § 355).

3 Tj. plon.

4 Nie ma co prawda absolutnej pewności, czy te oskarżenia ruskiego autora nie są przezeń żywcem powtórzone za piśmiennictwem obcym.

5 Także w południowej Bułgarii (we wsi Inżekioj w okolicy Chaskowa) zanotowano pogląd, wedle którego słońce ma być ogniem, nie wiemy jednak, o ile to jest dawna tradycja.

Wierzenia czy mity, w ten lub inny sposób łączące, albo nawet po części mieszające ogień ziemski ze słońcem, spotykamy zresztą i u sąsiadujących ze Słowianami zachodnich (nie nadwołżańskich!) Finów oraz u niektórych ludów Azji (zob. s. 438, odn. l) etc. Ale – zastrzeżmy się: w konkretnym wypadku, jaki nas tu obchodzi, owe dane etnografii nie stanęłyby żadną miarą na przeszkodzie nawet i wtedy, gdybyśmy zechcieli przyjąć pierwszą ewentualność, iż Svarogъ był jakowymś bóstwem ognia. Bóstwo bowiem ognia całkiem przecież dobrze mogło się znajdować w ścisłym stosunku ze słońcem – ogniem niebieskim; albo nawet, o ile tylko wierzenia danego ludu nadały mu dostateczną potęgę, mogło podporządkować sobie słońce (właśnie ta sama Kronika Hypacka, gdzie jest mowa o Swarogu-Hefajstosie, widzi w słońcu Swarogowego syna!).

414. Co do ewentualności trzeciej, dopatrującej się w Swarogu ubóstwionego nieba, to powołać by się można na ogólnie przyjmowaną wszechobecność kultu bóstwa nieba u ludów indoeuropejskich [1] oraz na fakt, że to jasne naczelne bóstwo bywało pojmowane jako ojciec pewnych innych pomniejszych bogów, m.in. zaś boga ognia (por. stosunek Zeusa do Hefajstosa). Zaledwie jednak wkroczymy na ścieżkę otwartą przez ostatnie tłumaczenie, wnet znajdziemy się na dalszym rozdrożu: nazwa Swaroga, jeśliby to miał być bóg nieba, wcale niekoniecznie potrzebuje się wiązać z irańskim chvar, stind. svàr itd.; można ją jak najgładziej wytłumaczyć ze słowiańskich zasobów leksykalnych. Sam słyszałem na środkowym Polesiu, przepływając z rybakami łodzią jezioro Kniaź, jak grzmot wywołał na usta jednego z nich całkiem poważne i niemal odruchowo wypowiedziane słowa: „Boh svarycsa” (Bóg gniewa się); to samo wyrażenie znane jest w odpowiedniej formie (Bóg swarzy) i z Polski. Otóż nazwa boga niebios, urobiona od słowa svariti (sę) – gniewać się, burczeć, kłócić się, nie byłaby, mówiąc najostrożniej, wcale dziwna (odpowiadałby jej do pewnego stopnia przydomek Zeusa: μαιμάκτης – wzburzony, gniewny).

1 Por. tu jednak § 334.

Na domiar zamętu z owej wiadomości o „ogniu-bogu”, co tworzy spór i, jak wskazaliśmy, jest zapewne identyczny z ogniem-słońcem, siłą rzeczy wynika ostrzeżenie: źródła, które pierwsze podały wiadomość o kulcie Swarożycza i o wierze w to bóstwo, mogły wszak pod nazwą Svarožičь rozumieć nie wyłącznie ogień ziemski, lecz i ogień-słońce. Nie będziemy już jednak roztrząsać dalszych zgodności i sprzeczności, do jakich przyjęcie takiej koncepcji prowadzi. Stokroć bowiem ważniejsze jest, że i na zachodnich krańcach dawnej Słowiańszczyzny, u Połabian, znajdujemy kult znacznego boga Swarożyca (Zuarasici, Zuarasiz diabolus). Był on czczony w słynnej świątyni Obodrytów w Retrze, gdzie też stał jego posąg. Mówi o nim jedno z najstarszych źródeł do historii religii połabskich Słowian: kronikarz Thietmar (976-1018), a poświadcza go również list św. Brunona do Henryka II, pochodzący z r. 1008. Nie ulega więc wątpliwości, że Swarożyc (tym samym zaś i Swaróg) znany być musiał północnym Słowianom od bardzo dawna, ale, niestety, poza tym szczupłe wzmianki autorów zachodnich nie przyczyniają się wcale do wyjaśnienia genezy czy w ogóle charakteru tego bóstwa.

Bądź co bądź, jeśliby się w pełni zaufało Kronice Hypackiej, tedy najlepiej byłoby przypuścić, że Słowianie (co najmniej północni) czcili w zamierzchłych czasach pod nazwą Swaroga (spokrewnioną z awest. chvar, stind. svàr) jakieś bóstwo bądź słoneczne, bądź też ogniowe, które z biegiem czasu zawarło w sobie zarówno ubóstwiony „wielki ogień” niebieski (t j. słońce), jak i zwykły ziemski. Dzięki ostatniej okoliczności od tego boga wywodzono następnie genetycznie-niejako cofając jego ewolucję – z jednej strony słońce, z drugiej zaś ogień ziemski [1].

1 Etymologia wyrazu Svarožičь, podana przez A. Brücknera w Słowniku etym. jęz. polskiego (ogień-kłótnik; zob. s. 527 s. v. swar) nie zasługuje nawet na wzmiankę.

Podziel się!