Marian Nosal: O końcu Wielkiej Lechii, czyli esej o Przyrodzie w pradawnym Imperium Lechitów i jej odrodzeniu w Polsce współczesnej

O końcu Wielkiej Lechii, czyli esej o  Przyrodzie

Jestem głęboko przekonany, że bez przyrody nie ma Słowian, nie ma żadnych Wolnych Ludzi tej Ziemi. Bo skąd mieliby brać siłę do życia, siłę do nieulegania i   bycia mimo przeszkód Wolnymi? Tylko Przyroda może być inspiracją do właściwego, naturalnego, niepokrętnego i   uczciwego myślenia i   takiegoż życia. A   poza tym bez przyrody nie ma życia. Żadnego życia. To takie przypomnienie dla drzeworąbców, wodotrujców, górozwalców, ziemiopsujców i   innych, dla wygody oraz biznesu, zapominalskich. Moim zdaniem bogata, bujna polska Przyroda zakończyła życie około 1000 lat temu, razem z  upadkiem Wielkiej Lechii i  zmianą nazwy naszego Państwa na Polskę.

Młode drzewka we wsi Kaczków, gdzieś między Mszczonowem i Tarczynem
Mazowsze
Są tam też piękne stawy, ale, jak sama nazwa wskazuje, sztuczne
Z drugiej strony stawu, w Grzegorzewicach, jest rezerwat buków
(Grzegorzewice, czyli wieś Grzegorza, to coś jak Chrząszczyrzewoszyce, powiat Łękołody 🙂 )
fot. Marian Nosal

 

Są dowody archeologiczne na to, że zmiany w  Przyrodzie w  XI wieku, w  Polsce, były tak wielkie, że tak zwane powodzie błyskawiczne spowodowały wymuszoną zmianę lokalizacji lechickich wsi.

W tych nowych, wyżej położonych miejscach, wsie te pozostały do dzisiaj.

Mamy dowody naukowe na to, że takie powodzie na Morawach, ponad 100 lat wcześniej, spowodowały wręcz upadek Państwa Wielkomorawskiego.

Były one spowodowane masowym wyrębem lasów dębowych, bukowych i  tym podobnych na potrzeby budowy grodów oraz przemysłu metalowego i  zbrojeniowego.

Brak lasów i  systemów korzeniowych wyrąbanych drzew powodował w  razie deszczu powstanie tych słynnych powodzi błyskawicznych.

Mało o  tym się mówi, ale Polska, jeszcze X wieków temu, wyglądała zupełnie inaczej.

Kiedyś, dawno temu, w  lecie 1991 roku będąc na odosobnieniu medytacyjnym wybrałem się na spacer do lasu.

Rzecz działa się na Warmii, we wsi Naglady, niedaleko od Gietrzwałdu, stolicy tamtejszej polskości i  ośrodka kultu maryjnego.

Pewnie w  czasach słowiańskich obecne w  Gietrzwałdzie święte źródełko też było święte i  też się tam lud gromadził.

Dopóki Krzyżacy lub jacyś ich koledzy nie zaprowadzili swoich porządków.

Ja też z  tego świętego żródełka korzystałem, przywożąc z  niego wodę do mojej pustelni, o  północy, żeby nie spotkać nikogo, kto mógłby zakłócić spokój i  czysty kontakt z  Naturą.

A więc, idąc w  tym wspaniałym miejscu przez las, który był zwykłą hodowlą drewna, czyli składał się z  równych rzędów drzew zasadzonych i  hodowanych nie z  miłości, a  dla zysku, zobaczyłem coś, co mną wtedy wstrząsnęło.

Był to mały kawałek dziewiczego, jak mi się wówczas wydało lasu.

Płynął tam strumiń, były strome zbocza i  małe bagienko, maszyny nie mogły tam wjechać i  dlatego ten skrawek raju tam pozostał.

Kiedy później zastanawiałem się, co w  tym kawałku lasu było takiego szczególnego, to najczęściej odpowiadałem sobie, że tym magnesem był chaos roślinności oraz nieregularność wód i  nieba.

Tak, drzewa rosły tam tak, jak im wody i  ukształtowanie terenu na to pozwalały.

Gałęzie i  trawy sterczały na wszystkie strony.

Nie bardzo było wiadomo, jak przejść przez taki ciężki teren.

To znaczy ja nie wiedziałem, bo moi przodkowie, nawet dosyć bliscy chyba nie mieliby z  tym problemu.

Moja babcia z  panny nazywała się przecież Wilk i  jej rodzina na pewno miała kontakty z  lasem 😉

Stara mądrość słowiańska mówi przecież „natura ciągnie Wilka w  las”.

 

więcej u źródła: http://slowianieiukrytahistoriapolski.pl/przyroda/o_przyrodzie/index,pl.html

 

 

Podziel się!